piątek, 30 grudnia 2016

Prawie sylwestrowo

I tralala kończy nam się rok.  Zdziwny pod wieloma względami. Jadowity rechocik satysfakcji się ze mnie wydobywa kiedy kolejne sondaże okazują się nie być proroczymi ( bardzo powoli dociera  że ludziska zaczynają masowo prowadzić osobistą politykę "piarową" a robią co uważają ), przez ostatnie dziesięć lat wszyscy w Polszcze  żyliśmy  pod dyktando tych co badają  opinię publiczną ( na  świecie dyktat sondażowni trwał dłużej, tam jest  dopiero zdziwko ). Wreszcie kończy się łatwizna i przyklepywanie nie najlepszego status quo bo słupki się zgadzają. Powolutku  coś  się zmienia, zaczynamy się przepoczwarzać w społeczeństwo o większych wymaganiach. Czasem słusznych, czasem kretyńsko naiwnych, niekiedy zaś przeraźliwie  głupich.  Normalka.  U nas pod koniec roku śmiesznie, coś w stylu akcji "Mydłem! Dobijemy go mydłem!".  Z tym że zamiast mydełka w roli głównej kanapki. Kingsajz. Ciekawe  czy dalej też będzie tak groteskowo? "Popowiększali się i w dupach się poprzewracało, tak?!" że zacytuję Kilkujadka.

Ogrodowo już ten  rok podsumowałam, nie było  źle ale mogło być lepiej. A co teraz? Prognoza na drugi tydzień  stycznia jest taka że prace  ogrodowe to tylko  koncepcyjne. Znaczy zostaje wymyślane ogrodu, czynność bardzo dla mnie przyjemna. Snuje sobie różne snuje na tematy ogrodowe, czasem jak to w marzeniach  nierealne ( zajęcie terenu  fabryki pod solidny las mieszany i jeszcze stawek taki niewielki, o powierzchnie ledwie tysiąca metrów kwadratowych  bajorko, coś naprawdę jak to oczeńko - ślepko  wodne  niewielkiego ). Oczywiście o nierealnościach myśli się najfajniej, bo z rozmachem. Fabryczny na dom przy fabryce i nawet cóś na kształt ogrodu, znaczy nie byliniak, no gdzieżby i  w ogóle ale sadzi drzewa ( chwała mu za to ). Czyli jakby wpisuje się w moją koncepcję, he, he. Żeby tak jeszcze mniej wymyślności sadzono to byłoby cool, ale zdaje się  że Fabryczny "po całości" zdał się na fachowców, w związku z czym ma drzewa duże ( odchowane parometrowe  byki ) i w olbrzymiej większości cudnie kolumnowe. W zasadzie do Fabrycznego nie można mieć pretensji, wiadomo od dawien  dawna że na ogół ludzie robiący dużą  kasę są w pewien sposób pozbawieni wyobraźni ( nie całkowicie, ale coś tam zawsze szwankuje ), nie ma się zatem co dziwić że w sprawach ogrodowych Fabryczny nie jest najlotniejszy, natomiast profi mogliby się  bardziej przyłożyć.  Na fabrycznym terenie porastają brzozy, graby  a nawet dęby, do czego im tam te kolumnowe cuda w tak dużej ilości są potrzebne?  Mam podejrzenia  że do wyciągnięcia kasy z Fabrycznego, drenaż dendrologiczny kolumnowy.

No nic to, rozmyślania nad ogrodami ( także tymi cudzymi ) zostawiamy sobie na mroźniejsze zimowe dni, teraz nowa koncepcja stroika  noworocznego. Świnki pocztówkowe mnie natchnęły i ustroiłam brzozowe gałązki ( orkan, qrrrna, Barbara! ). Za podłoże robi wysuszony mech ( po farbowanego porosta  nie chciało mi się wychodzić, no i ten meszek jest mój własny,  na węglu drzewnym  zostawionym w ogrodzie mimochodem wyuprawiany ). Stroik taki  w odcieniach zdechło  - pastelowych, w wersjach dwóch - wczorajszej, skromniejszej z aniołkiem i dzisiejszej, bez aniołka za to z bombkami. Koty na  razie podziwiają z daleka, mam nadzieję że dystans zostanie utrzymany. Teraz jeszcze tylko krótki paciorek w intencji ustawowego zakazu używania petard  i szlus,  jesteśmy gotowi na nadejście Nowego Roku poprzedzonego Sylwestrem ( szaleństwo nocy sylwestrowej w moim wykonaniu to będzie naprawdę dłuuugi sen, bez wystrzałowej pobudki około  północy - co roku u nas jest mniej hucznie i dobrze! ). Wszystkiego dobrego dla Was w 2017.





wtorek, 27 grudnia 2016

Postświątecznie - codziennik plotkarski

Niby święta , święta i po  świętach ale do szóstego stycznia czas będzie biegł  trybem  półświątecznym. Znaczy sylwestry, nowe roki, królowie liczeni podwójnie ( he, he, he ) i generalnie czas urlopów ( poza handlem detalicznym i politykami wszystkich  opcji przygotowującymi się do karnawału ). Ponieważ nie wpadam w amok świąteczny, święta  udało mi się znieść godnie, bez  nadwyrężenia kieszeni na zakup ton  żarcia zapychającego  niemal  natychmiast po  imprezie puszki  śmieciowe. No i  starałam się kupować tzw. trafione prezenty, niektórzy dostali na przykład rostbef. Co prawda  ci sami niektórzy powinni też  dostać nieco kijaszków do lania tyłków ale w świątecznej atmosferze ( he, he, he ), kto by pamiętał o próbie zdjęcia pod wieczór w drugi dzien świąt elfa z gałązki ( przygroziłam że powieszę w charakterze ozdoby sprawcę, Sztaflik i Szpagetka udały się do wyrka udawać sen, jak najbardziej niewinny ). W ogóle kociambry usiłowały się zachowywać  bez  zarzutu, nie było prób podkradania  orzechów tylko zajęcie się własnymi zabawkami ( wiadomo, podkradane wg. kotów jest lepsze, jakiś cud  wychowawczy miał miejsce ), napadania z podgryzaniem na moją nogę pod  pretekstem polowania na pantofel, nieustannego prucia sznup z powodów  bliżej mi  nieznanych, wściekłych wyrywań ciałek kiedy człowiek próbuje choć trochę obetrzeć  łapki z dworowego  błotka, bójek o miejsce na kaloryferze. Cud  świąteczny jakby miał  miejsce, he, he. Myślę że to dlatego że w końcu koty dostały ode mnie tyle czasu  ile im się należało!

 Były ponad dwudziestominutowe  sesje indywidualne  na tzw. żądanie (  z drapaniem uszu, puchaniem w futra i tym podobnymi czułościami ), było zaleganie zbiorowe, był spacer grupowy po Alcatrazie z zabawą w "uciekającą gałązkę", było "puszczanie wody  po kropelce"  z zasiedzeniem umywalki i przede wszystkim było więcej mojej uwagi  poświęcanej mojemu  kociemu stadku. Tak,  wbrew temu co się powszechnie sądzi koty wymagają od człowieka takiej samej uwagi jak  psy, żadne tam z nich niezrozumiałe  świnksy i tajemnicze istoty nieprzywiązujące się do  ludzia. Nawet bardzo nietowarzyskie osobniki kiedy się  już  z ludziem jako tako  zintegrują potrzebują  się normalnie po kociemu wymruczeć. Wiem, wiem,  łatwo dziczeją i  w ogóle. Ale to w końcu człowiek przywabił dzikusa i  stworzył kota żeby  mu ziarenek  pilnował  więc nie ma co  ćwierkać że  koty to takie "tylko trochę oswojone".  Tak się oswajają  jak  im się ze sobą oswajać człowiek pozwala. Szlus!  Stworzyło się psa, stworzyło kota, stworzyło domowe zwierzęta "do jedzenia"  to teraz  opiekować się gadziną. A nie bezdomność tworzyć, obozy koncentracyjne urządzać i  w ogóle być bezmyślnym! Każdemu czterołapemu i takim na dwóch łapach, a nawet i takim o większej ilości odnóży trochę  ciepłej uwagi od  ludzi się należy.

Oprócz zalegania z kotami jest teraz trochę więcej oddechu od codziennej upierdliwości kamienicznej  ( zacznę w styczniu różne konieczne kamieniczności ) i nie tylko kamienicznej. Oddech się przyda  bo już mi się ostatnimi czasy zrobiła zadyszka, chora byłam, nawarstwiło się  i w ogóle zmęczenie materiału. Znaczy wzorem reszty kraju zmniejszam obroty silnika.  Małgoś  - Sąsiadka dogorywa po  świątecznych imprezach, jak stwierdziła w  wieku osiemdziesięciu  ośmiu lat na  sernik "na bogato"  można jedynie patrzeć. Leczy się dietą, obiecałam że nie ruszę nalewki dopóki się  nie wykuruje ( podchlewamy razem, mały  kieliszeczek po obiadku działa cudownie na Małgoś  - Sąsiadkę po całości, znaczy  holistyczna medycyna  domowa ).  Z imprez rodzinnych przywiozła  łupy do których podziału zostałam  jak zawsze zaproszona ( piernik Grażynki, sernik Kasi, sero - mak Magdy - witaj cukrzyco! ), po prawdzie do  Trzech Króli można by przeżyć w pojedynkę na tych  łupach ( spoko, na sąsiedztwo można liczyć, przeżre się zbiorowo do Sylwka ).  Znaczy dzielnie w domu pracujemy siłami  rodzinno - sąsiedzkimi nad pozostałościami po  świętach, mimo tego że same wielkich szaleństw  kulinarnych nie organizowałyśmy. Powoli kiełkuje we mnie myśl żeby te ostatnie dni grudnia w przyszłym roku przeżyć na tzw.  krzywy ryj.  Zgrabnie się podzieli to może  i pierwszy  tydzień stycznia na łupach się pojedzie. Małgoś - Sąsiadka jest za,  Ciotka Elka ma tzw. opór moralny ( "No jakże to tak?!" ), który robi się mniejszy na przypomnienie  że są rzeczy których nie lubi  gotować.  Jak  dobrze  pójdzie to nasz mały gang w przyszłe  święta będzie parał się wyłudzaniem  żywności metodą na "starą babuleńkę", "aktualnie schorowaną" i "ciągle zalataną". Miłe gryplany.

Nasza aktywistka na odcinku cukiernictwa czyli Ciotka Elka szykuje się do wielkiego dzieła, a mianowicie do wypieku  wywijanej drożdżowej gwiazdy z makiem. Pracuję nad Ciotką Elką  usilnie żeby wypiek ten pojawił się dopiero w okolicach szóstego stycznia (  w innym wypadku pękniemy, bo ze spacerami "spalającymi" ciężko, pogoda niezbyt ten tego ). Nie wiem czy się uda  bo Ciotka Elka "dyszy chęciami" i to są duże  chęci. Zdaje się  że nie tyle o samo ciasto w tym chodzi co o wypróbowanie nowego sposobu wywijania , znaczy Ciotka  poczuła artystyczną wenę. Może nadejszła wiekopomna chwila i czas poszukać dla Ciotki Elki warsztatów  garncarskich ( mamy w tym wypadku zagwarantowaną sporą ilość wypiekanych  glinianych figurek Puszka )? Ciotkę  Elkę wyraźnie fascynuje  forma, głupio że pracuje w nietrwałym tworzywie.

A teraz insze ploty postświąteczne! Nadmorska część rodziny przeżywała sztorm i tzw.  półchore święta ( nie wszyscy  byli w pełni zdrowi ). Jednak mimo niesprzyjających okoliczności obchody  zostały  uznane za udane ( choinka ocalała ). Cio Mary i Wujek Jo zaliczyli świąteczną przygodę u  najoszczędniejszej części rodziny, Ebenezer Scrooge w najlepszym wydaniu (  a ja tu  wyrzekam  na świąteczną rozrzutność ).  Kombinują jakby tu uwolnić  się od  obowiązku bywania ( nie tyle  ze względu na propozycje  kulinarne co charakter biesiadników ). Nasza mała  Dżizaas  swoje  "dorosłe" pierwsze święta  spędziła w towarzystwie świeżo  znalezionych świeżo wyrzuconych kotów ( poczuła tę samodzielność  od razu, dziś mają wizytę  u weta ). Oczywiście że zadaje sobie pytanie dlaczego to właśnie ona malutkie kociamberki znalazła a nie ktoś inny - klasyka. Mamelon ze Sławkiem święta znieśli z "godnościom osobistom" w towarzystwie  tej miłej części familii, a moja przyjacióła Doro dostała interesującą propozycję zmian  życiowych i ma dylematy ( a my wszyscy telefonicznie poinformowani mamy  je razem z nią ). Pabasia zwana  Cukiereczkiem ( solidna cukrzyca wyrażająca się w puszystej formie )  usiłowała popełnić samobója za pomocą smażonego karpia ( Pambuk i Sąsiadka Danusia nie dopuścili do najgorszego ). Teraz  to Pabasia karpia będzie oglądała w telewizji na filmach  o życiu  wód, szykują  się jej straszne  postanowienia noworoczne.Ot i tyle  postświątecznych ploteczek. Teraz przygotowujemy się do Sylwestra rozsiewając  brzydkie info  na temat amatorów pirotechników.






Ozdobniki dzisiejszego wpisu to stare świńskie pocztówki noworoczne. Kartki  z okazji tego szczególnego  dnia świnki  dzieliły wraz z  biedronkami, muchomorami, skrzatami,  podkowami, czterolistnymi koniczynami oraz najczęściej mocno nieletnimi przedstawicielami  braci kominiarskiej. Znaczy świnki pojawiały się w domach nie tylko pod postacią szynki, tłuste świńskie ciałka  miały magicznie zaklinać rzeczywistość i sprowadzać na obdarzonych dostatek. Oczywiście pierwotne znaczenie zaginęło  w pamięci, wiadomo tylko było że noworoczna kartka dobrze jak jest świńska.




piątek, 23 grudnia 2016

Dekoracje dla kotokracji


Usiłujecie udekorować w zakoconym domu  choinkę  bombkami?  Taa, albo jesteście początkującymi kociarzami albo zatwardziałymi optymistami  ( "Mruczuś w tym roku się nie będzie  ekscytował", "Pyzio wyrósł", "Kicia ma teraz taką nową, fajną zabawkę, choinka jej nie interesuje" ).  Doświadczenie się nabywa a optymizm ulatuje wraz z pierwszym lub kolejnym sruuu, w wykonaniu kotów i choinki. Dociera wtedy  do człowieka że koty  posiadają silne przekonanie że choinka jest ubierana dla nich, te bombki, gwiozdki i kusząco mrygające światełka nie mogą być dla ludzia, to drzewko pokus specjalnie zaprojektowane dla radości rodziny Felidae. Nie wiem jak tam u nich z poczuciem czasu ale być może koty oczekują na coroczny zimowy festiwal choinkowy pewne że ludziska ustroją dla nich wspaniałe, świecące drapaki. Może nawet się niecierpliwią choinkowo jak te małe dzieci.

Ubieranie choinki  w zakoconym domu  jest zatem zadaniem w stylu trzech komandosów załatwia całą chińską armię, udaje się tylko  pod warunkiem że odbywa się  na ekranie a my jesteśmy na tyle wymóżdżeni że przymykamy oko na totalne odrealnienie akcji. W świecie  rzeczywistym choinkę, bombki i koty należy odseparować - wtedy jest  cień szansy na to że drzewko przystrojone wytrzyma jakiś czas ( dopóki pierwszy kot nie włamie się do "zakazanego" pomieszczenia ). Miłośnicy  kotów i szklanych  bombek mają niby  dylemat, albo koty albo bombki.  Dość łatwo go rozstrzygnąć - koty są całoroczne, bombki  tylko od  święta. Co zostaje? Małe bombeczki ( mniej tłukliwe ), nietłukące się ozdoby albo szopki ( uwaga na te duże, realistyczne, Jezuska zawsze można wywalić ze  żłóbka i zająć kocim ciałkiem to spanko ), ewentualnie silne przekonanie  że to nie choinka tworzy święta ( germańska inwazja to choinkowanie, szczerzepolskie koty słusznie napastują drzewka ).

A jak to jest u mnie? U mnie są  gałązki w dzbankach i innych wazonach, po takich gałązkach ciężko się wdrapywać i walki uskuteczniać ( numer z dopadnięciem przeciwnika  przez strawersowanie choinki nie do wykonania, podobnie jak przebicie się przez "wnętrze"  drzewka ), od czasu do czasu kiedy najdzie mnie chęć na szaleńcze ryzyko nawet  bombki szklane na takich gałązkach wieszam.  Takie mniejsze, bo te mniejsze  nie są bardzo łatwo się  tłukące, sporo z nich ma  szanse na "przeżycie" kiedy jednak uda się wywalić gałązki z wazonu i trzepnąć  nimi o podłogę ( choć oczywiście najlepiej zdaniem kotostwa jest wtedy kiedy całokształt a nie tylko  gałązki lądują na podłodze ). W związku ze związkiem w miejscach najbardziej narażonych  na działalność "sprawdzaczy drapaków" najczęściej stosuję takie nietłukące się  gwiazdki z papierowych pasków, jeżyki  z bibułek czy cóś w tym stylu ( w tym roku  w miejscach strategicznych  są ućkane czerwone blaszane foremki do ciastek ).  Lepsze dekoracje muszą  być przed kotami chowane ( ewakuacja do pralni ). Oczywiście koty są zainteresowane wszelkimi ozdobami, tymi nietłukącymi też, kombinują ale tzw. wielkiej akcji nie ma. To znaczy takiej akcji po której  po ozdobach  choinkowych zostało już tylko wspomnienie,  tzw. brokacik stanowi główny składnik śmieci a kapeć ma bliską styczność z kocimi tyłkami ( Felicjan w ogóle nie boi się kapcia, mam wrażenie że oklep sprawia mu przyjemność bo nie ucieka tylko stoi na wyprężonych łapach i porykuje jak ten lew  na zajawkach Metro - Goldwyn - Mayer ).



A teraz o  inszej sprawie, Sławencjusz mnie zarzuciwszy że zajmuję się głównie Szpagetowską , która pojawia się najczęściej w kocich wpisach. Statystyki nie prowadzę, prawdziwości stwierdzenia  nie jestem w stanie sprawdzić, być może  że jest coś na rzeczy.  W końcu Szpagetka jest powypadkowa i do tego najmniejsza z całego  towarzystwa. Te dwa kilo i trzysta dekagramów kontra świat trzeba jakoś wesprzeć, więc  rzeczywiście mogę podświadomie promować ( he, he, he ) Szpagutka ( mimo tego że to właśnie ona jest najbardziej tłukobombową kocią sztuką ).  To wcale nie oznacza że  Sztaflik, Laluś, Felicjan i Okularia są od macochy. Po pierwsze dlatego  że one koty nie pozwoliłyby sobie na bycie od macochy, po drugie dlatego że pańcie wielokotne mają na ogół tak jak matki wielodzietne - kochają całą swoją  gromadkę a skupiają się na tym najbardziej nieporadnym. Moja kocia gromadka nie jest zatem tylko tłem dla Szpagetki, to w gruncie rzeczy samodzielnie absorbujące moją uwagę koty, w pełni zasługujące na bycie  "medialnymi gwiazdami" ( ten tytuł szczególnie podobałby się Lalkowi i  Okularii, są wprost stworzeni na "star's  Hollywooda" ). Sztafliś i Felicjan  mają wyraźnie przestępcze skłonności, stąd może pewna niechęć do gwiazdorzenia ( obiektyw na nich kierowany uznawany  jest przez oboje za coś nie halo ) i wyczuwalne pragnienie zasłony niewiedzy przykrywającej  ich poczynania. A w ogóle Sławencjusz ze  swojej psiej trójki wyraźnie  wyróżnia  Zuźkę, o!

A teraz Kochani wszystkiego Najświąteczniejszego, żeby nam się i w ogóle. Spróbujcie jakoś przeżyć te święta coraz bardziej odmagiczniane przez okoliczności. Niech moc będzie z Wami.



P.S. Zgadnijcie co kryje się w tych puchach w "dekoracji kuchennej"? Tak, wszystko co na co dzień zakazane! W dni świąteczne zamierzam  sobie  po polsku robić dobrze dla samopoczucia a źle dla zdrowia ( czy to nie jest oksymoron? ). Aha, będę chlać ajerkoniak niemal do upojenia, a jak się zrobi zimno czy cóś to wykonam grzankę z krówek, czekolady i spirytusu. A potem będę straszyć diabetologów, mam trochę znajomych w tych kręgach - niech  już zaczynają drżeć!



środa, 21 grudnia 2016

Pierwszy dzień zimy i kwiaciarniane wspominki

No i wreszcie zima. Jak kogoś dziwi że miałam dość tegorocznej jesieni wyjaśniam - pluszczyło, wlekło się i jeszcze chorowicie  i depresyjnie było. A zima  z tym szronem na paprociach i  z lekka popadującym śniegiem jawi się jakoś tak oczyszczająco i  mile.  Przedsmak już był, teraz można kontynuować. Znaczy bieli trochę poproszę ( tylko bez przesady ) i nieco wzorków mrozowych ( ale nie tych na szybach, zwykła szadź wystarczy ). Od stycznia bezczelnie zaczynam odliczanie dni do wiosny, co to jest te dwa miesiące z haczykiem?! Styczniowe i lutowe oczekiwanie na wiosnę  jawi mi się słodko,  oferty roślinne, konkretyzacja luźnych gryplanów, dyskusje z Mamelonem o  przewadze jednych róż nad tymi innymi, he, he - gorszymi, ustawianie kotów żeby sezon ogrodowy nie kojarzył im się głównie z sezonem  łowieckim ( rzecz straszliwie ciężkowykonalna ), niecierpliwe wyczekiwanie na  pojawienie się wczesnowiosennych cebul i oczarowych oczarowań. Wszystko to przepijane herbatą z konfiturami albo kawą z Mamelonowego ekspresu i objadane  tym czego starsze panie dbające o zdrowie unikać powinny. Przyjemnie pomyśleć o radościach zimowych wieczorów, taki optymistyczny zalążek się we mnie zalągł, w końcu do wiosny jest już tylko 89 dni. Zleci jak z bicza trzasł!


Tak przy okazji pierwszego dnia zimy wspominam sobie dawne uciechy kwiaciarniane, w czasach słusznie minionych przy okazji imprez rodzinnych otrzymywało się kwiaty. Sezon zimowy był u nas  w takie okazje bogaty, imieniny, urodziny i tak dalej. Pamiętam z dzieciństwa zażenowanie moich najstarszych  ciotek, kiedy  nie udało im się dostać dla Babci Wiktorii żadnych  "cywilnych" kwiatów, tylko "oficjalne" goździki ( "Przepraszam Cię Wisiu, zamówiłam Twoje fiołki ale ta małpa twierdziła że  nie mają" ). Goździki były  passé ku utrapieniu Dziadka  Czesława, który uwielbiał ich czerwień w "odcieniu partyjnym" i ciężki zapach. Niektórzy z gości posuwali się do zamiany bukietów na kosze z donicami byle tylko goździków nie przynieść. Pamiętam imieninowy przegląd zakoszowanych cyklamenów zwanych przez  Wiktorię fiołkami alpejskimi, żadne inne kwiaty nie kojarzą mi się tak mocno z zimową porą jak te mieszańcowe cyklameny. A w końcu sporo takich sezonowych kwiatów w doniczkach zimą się pojawiało.  Pamiętam małe, bardzo niskie  tulipanki, ustawiane w porze choinki.  W tym samym czasie pojawiały się pierwsze hiacynty i tzw. pędzone konwalie. Największym kwiaciarnianym hitem  ( legendy chodziły  po rodzinie  ) był doniczkowy ukwiecony lilak, którego moja Babcia otrzymała od  Dziadka z okazji ich pierwszej wspólnej Wigilii, uświetnionej przez przyjście mojej Mamy na ten świat. To drzewko   nadal sobie rośnie na podwórku domu moich Pradziadków. Moja Mama z kolei uwielbiała frezje, to ich kwiaty starannie wyzwolone z tzw. przybrania pachniały nam w Wigilię. Ciocie Dany imieninowo  "obskakiwało" się różami, cóż to były za kołomyje z ich zakupem a właściwie z "załatwianiem". Teraz kwiatów niby w kwiaciarniach w bród, ale jakoś kupuje się je od naprawdę wielkich okazji ( chrzciny, wesela, pogrzeby ), zimową porą w wazonach stoją sztucznidła albo suchatki. Świeżych kwiatów można  oczekiwać dopiero na przedwiośniu. Sentymentalnie mi się zrobiło, chyba  rzucę się na jakieś cyklameny z  frezjami, co sobie będę żałować!

Dzisiejszy wpis ilustrują cyklamenki na złotym tle autorstwa brytyjskiej artystki Sophie Coryndon. Widać zafascynowanie japońską sztuką. W  necie są jeszcze fajniejsze jej kwietne kawałki do  oblookania, choć mnie najbardziej podoba się mało kwietny  aligator ( a może to krokodyl ) zainteresowany księżycem.

niedziela, 18 grudnia 2016

Wielki Kamor i inne grudniowe ekscesy ogrodowe

Bum, cyk, cyk i  Wielki Kamor wylądował w okolicy  brzózek. Z hukiem!  Podczas transportu mało nie przeważył transportującego spychacza ( trzeba było   trochę głazisko podnieść spychaczową łapo - spychaczką ).  Nic zdziwnego, w końcu przy ubiegłorocznych wykopkach o mały włos a udałoby mu się załatwić koparkę. Ludziska pytajo "A na co ten kamor?" a ja na to że do podziwiania. Ni w pięć ni w dziewięć  on do ogroda i podwórka pasuje ale własny głaz narzutowy z matkowizny wykopany ( "O prapolska moreno!", he, he, he ) zasługuje na adorację. Przez najbliższe miesiące będę przy nim tygodnice urządzać albo cóś.  Oczywiście teraz jeszcze nie wygląda jak należy, on łysy  i nieomszony, za nim trzepak o wściekle zielonej barwie co to nie jest jeszcze  wykopany i ogólnie tzw. rozpiździej późnojesienny  po całości w tle. Ale za jakiś czas czyli gdzieś tak na wiosnę trzepak odfrunie ( są gryplany z nim związane, takie bardziej roślinne - znaczy renowacja, zmiana przeznaczenia czyli  odtrzepakowanie i  przydanie  mu czegoś co  spowoduje   że będzie wyglądał jak porządny stelaż do  rozpięcia ciężkich długopędowców  ), bałagan roślinny zniknie, małe cisy  kolumnowe będą  trochę większe ( docelowo bujną do  4 - 5 metrów ), wokół kamora rozrośnie się barwinek i inna bergenia i kto wie czy nie trafią się jakieś mniejsze ale jednak okazałe granitowe kamory do towarzycha ( he, he, he, kromlechy i menhiry ). No słabość jakaś we mnie związana z granitami jest, może to sentymenta z dzieciństwa  spędzonego nad  Bałtykiem się odzywają ( granitowe kamory na plaży w okolicy Rozewia, podmywane przez morze, miejscami porośnięte  przez zielone wodorosty zapadły mi mocno w pamięć ). Najbardziej podobają mi się te różowawe granity i szczęśliwie  mój eratyk jest właśnie taki.



Jak bliżej przyjrzycie  się brzózkom którym obecnie towarzyszy Wielki Kamor zobaczycie niezabliźnione nadal  miejsca po przymusowym podkasaniu konarów ( efekt wichury i ciężkiego śniegu sprzed paru lat ).  Niedobrze to wygląda, doczytuję obecnie w necie o środkach zaradczych. Trochę mi się  rzadki włos jeży bo metody takie  dla mnie radykalne ale Mamelon ksywa  Morderczy Sekator twierdzi że przesadzam. No może jednak  lepiej  żebym tak się brzózkom za bardzo nie przyglądała, dla nich lepiej. Mogę pogapić się gdzie indziej, szron upięknił nawet najbardziej badziewne miejsca  Alcatrazu i podwórka. Bez szronu takie widoczki są troszki deprymujące, ze szronem prezentują się uroczo.



Ta bardziej zadbana część ogrodu też zyskuje na urodzie, nie jest to może  aż tak spektakularne w przypadku odlistnionych stanowisk po zamarłych bylinach ale nasadzenia azalkowe ( z japońskich azalek ) i towarzyszących im miniaturowych iglaków w szronie wyglądają całkiem nieźle. Nawet krasnale zzieleniałe ( cały sezon czekałam  żeby Manfred i Zygfryd nabrali odpowiedniej barwy ) w te oblukrowania się jakoś wpisują.



Chłopaki w ogóle sobie radzą, postanowiłam zostawić ich zimą na stanowisku. Krasnale nie trolle,  zimą chyba nie zasypiają, choć coś mi się tam przypomina że do ciepłych ludzkich domów  jak te myszy ściągają. No moje  będą miały tzw.  zimny chów, paproci i bluszczy pilnować a nie grube, omszone tyłki wygrzewać! Porządny krasnoludek zimuje! Tylko cienkie krasnoludkowe  Bolki po domach i kanciapach siedzą. Dopóki mrozów syberyjskich nie ma krasnoludki stoją na straży ogrodu tak jak ci  żołnierze wartownicy, którzy za głębokiej komuny szpitali wojskowych pilnowali. Krasnoludki same z siebie o tym wiedzą i stąd ich zzielenienie, szata maskująca im się wytworzyła. Moi mali wartownicy w szpiczastych czapeczkach.





W ogrodzie najpiękniej pod szronem prezentują się paprocie. Nawet bluszczowe  liście nie są w stanie dorównać urodą oszronionym paprociowym frondom przypominającym wzorki na szkle tworzone przez siarczysty mróz. Ile się da paprociumów posadzę w Alcatrazie, nerecznic, paprotników i  języczników. Nawet zimą robią paprocie w ogrodzie wrażenie. No a teraz po przeglądzie ogrodowym fotka z domu - Szpagetka z przyjacielem Burczysławem. Burczysław jest nowym misiem ( do mojego, zabytkowego już Kalasantego koty nie mają dostępu ) i może  być traktowany  przez kocie towarzystwo per noga. No i trochę jest tak traktowany, znaczy Szpagetka z lubością  go udeptuje wszystkimi czterema  łapkami. Rzecz jasna jest o niego wściekle zazdrosna, jest jej ulubionym poduszkiem - nie ma to jak  oprzeć się  o leżącego  Burczysława. Tu sfoceni przyjęli pozę "grzeczną", zazwyczaj Burczysław wygląda na ofiarę ataku misiofoba ( muszę przycinać wydrapywane z niego podczas udeptywania nitki ) .


sobota, 17 grudnia 2016

Sezon ogrodowy 2016 - podsumowanie


Kiedy rzeczywistość skrzeczy uciekam  do ogrodu, choćby  tylko wirtualnie. Dziś wpis wspominkowo - podsumowujący. Jaki to był ten ogrodowy sezon w 2016 roku?




Wydaje mi się ze nie był taki zły, pogoda była znacznie bardziej  dla Alcatrazu  i okolic  łaskawa niż w  sezonie 2015. Owszem bywało suchawo, ale szczęśliwie nie było w tym roku ekstremalnych upałów czy długotrwałych bezśnieżnych mrozów, mających wpływ na stan roślin. Oczywiście że mogło być lepiej, no ale straszliwych powodów  do narzekania nie mam. Po mojemu to oceniam ten rok pogodowo na taką solidną czwórkę,  z "małym minusem" z powodu wrześniowej suszy. Sezon rozpoczął się dość  wcześnie,  już w połowie marca wczesnowiosenne rośliny cebulowe i pierwsze wiosną kwitnące byliny ukwiecały na całego Alcatraz. W tym roku szczególnie cieszyłam się z przylaszczek dzielonych i rozsadzanych w  poprzednich sezonach, żadna  z podziałkowych roślin nie wypadła i powoli zaczyna spełniać się moje małe marzonko o przylaszczkowej "łączce". Cieszę się tym bardziej że przylaszczki odmianowe kiedyś wydawały mi się niezwykle rarytetnymi roślinami a tu proszę rosną sobie bezproblemowo. Co prawda nie uprawiam  przylaszczek japońskich, wtedy to stres zimą miałabym jak w banku ( znaczy o ile bank nie byłby  bankiem z siedzibą oddziału na Cyprze ), to jednak delikatesy są. Ale uprawiam za to mieszańce z pirenejską "krwią" i  przylaszczki transylwańskie, bardziej stresogenne od  pospolitych  i mniej pospolitych nobilisek.

Oczywiście  nie wszystko  kwitło tak  jak  sobie  to wymarzyłam, handelek cebulowy jak zwykle przygotował dla ogrodu  parę zaskoczek. Zamiast śnieżyczek i śnieżników pojawiło się stadko puszkinii, Galanthus woronowi  okazały się być cebulicami syberyjskimi a szafirki o białych kwiatach zakwitły kwiatami w  kolorze blue ( no ale  trzeba przyznać że w delikatnym, jasnym błękicie ), jednak bardzo okrutnych niespodziewanek w "dziale cebulowym" nie było. W tym roku jesienną porą postanowiłam sprowadzić cebulki drobnicy wiosennej z pewniejszego niż nasze hurtownie źródełka i mam nadzieję w przyszłym sezonie wreszcie cieszyć się większą ilością gatunków i odmian śnieżyczek. Trochę to smętne że musiały przyjechać do mnie z Holandii a nie z polskiej uprawy, ale co zrobić - drobnica cebulowa nie jest tak efektowna jak wielkokwiatowe tulipany czy narcyzy, w Polsce co ciekawsze rośliny drobno cebulkowe  zdaje się są uprawiane jedynie amatorsko. A mnie się właśnie ta  drobnica  wiosną z cebulek wyłażąca podoba najbardziej z wszystkich wiosennych cebulowych. Na żadne cebulowe  cymesy, nawet hiacynty i narcyzy cudno odmianowe  tak nie czekam jak na te pierwsze cebulaczki.





Zawiodły w tym roku odmianowe ciemierniki o dubeltowych  kwiatach, kwitnienie jakieś tam było ale nic specjalnego wywołującego och i ach na Ciemiernikowszczyźnie się nie objawiło. Za to całkiem nieźle dawały sobie radę siewki od Marka i śliczne ciemierniki wschodnie o kwiatach zbliżonych  do tych porastających górskie zbocza  we wschodnich Karpatach,  zalesione bukami jak należy.  Przyznam się że dla mnie  to właśnie te zbliżone do dziczyzny ciemierniki a nie ich  krewniacy o bardziej  "ogrodowym" wyglądzie stają się największymi gwiazdami Ciemiernikowszczyzny. Z roku na rok  ich kępy robią się coraz większe  i ilość kwiatów która jest przez nie produkowana nie pozwala koło takiego kwitnącego zjawiska przejść obojętnie. Planuję ekspansję Ciemiernikowszczyzny na  inne rejony Alcatrazu ( siewek mam od groma, tylko wsadzać na miejsca docelowe i oczekiwać cierpliwie na pierwsze kwitnienia, mogą się trafiać urocze kwiaty, całkiem sporo  różnych ciemierników u mnie już rośnie ).  To jeden z pożytków z obecności mrówek w ogrodzie, zawsze staram się sobie przypomnieć te ich zasługi dla Alcatrazu kiedy mam z nimi boleśnie do czynienia ( koty i ja nie jesteśmy fanami kochanych  mróweczek, ciężko jadowite potwory w Alcatrazie pomieszkują ).

Prawdziwą niespodziewankę wiosną tego roku zrobiły tulipany. Różne  takie starocie, o których sądziłam już  że dawno temu na tyle  głęboko ich cebule wlazły w glebę że nie będą zdolne  do pokazania nie tylko kwiatów ale nawet liści nie wyprodukują. Całkiem niespodziewanie i dość licznie pojawiły  się w Alcatrazie. Ze względu na to że spora ich część pojawiła się tam gdzie nigdy tulipany nie były sadzone ( stare apeldoorny ) zaczęłam podejrzewać jakieś samosiewy albo srocze działania. Cięłam te  tulipanowe  kwiaty bez litości, zapełniały  wazony w domu bo w ogrodzie sztywne i uroczyste wyglądały trochę nie tego, jak  bohaterowie nie tej bajki. Po cienistej stronie Alcatrazu rozrastały się całkiem nieźle w tym roku cienioluby, najszybciej ruszyły odmianowe konwalie ( dwa, trzy lata przyrastały tak sobie a teraz to tak z  kopytka ), nieco wolniej rozrastają się disporpsisy i parniki. Niestety cóś się porobiło z ułudką kapadocką, co prawda  żyje ale co to za  życie - biedaczyna ledwie dycha. Nie było też w tym roku zarąbistego kwitnienia niezapominajek, owszem nieco kępek się pojawiło ale kudy tam do "normalnych" majowych widoków. Moim zdaniem  winę za ten stan ponoszą ubiegłoroczne upały, młode siewki zeszły w olbrzymiej większości z powodu wysuszenia.



Irysy w 2016 - było w miarę, mogło być znacznie lepiej ale przesadzanie nie w terminie zrobiło swoje.  Moja ulubiona kategoria SDB osiągnęła musztardowo - oliwkowo - niebiesko- fioletowe szczyty, Ciotka Elka miała załamkę nerwową z powodów estetycznych.  W tym roku nie zrobiłam zakupów w Mid - America, co ponoć zaoszczędziło mi nerwów ( Robert walczył z urzędasami a potem uzdrawiał kłącza ) i nie odwiedziłam Irysowa ( za co serdecznie przepraszam, nie złożyło się ). Nie oznacza to jednak że nie było nówek, poprzesadzałam wcześniej kupione irysy, które debiutowały kwiatami dopiero w tym roku. Nie wszystkie się jeszcze odliczyły, czekam np. na kwitnienie sprowadzonej z Hameryki odmiany 'Nosferatu' i nie tylko jej ( podziałkowe kłącza niektórych hamerykańskich  zakwitły już  w Irysowie a u mnie nadal  tylko przyrastanie ). Jednak jestem pełna nadziei że przyszłoroczne kwitnienie SDB to będzie właśnie to, szaleństwo  irysowe, karłowaty  kolorowy zawrót głowy i w ogóle. Podobnie  wielkie nadzieje mam kiedy myślę o  irysach IB i TB, oczami  duszy widzę te łany  wśród zaczynających się kłosić ostnic i czekających na kwitnienie kuliście ostrzyżonych lawend. Jak zwykle irysowe marzenia, będzie dobrze jak połowa się ziści.



Sezon 2016 nie należał jednak do irysów bródkowych, to był rok w którym w Alcatrazie na podwórku pojawiły się masowo azalie, róże i lawendy. Azalie zasiedliły Alcatraz, natomiast róże i lawendy rozpełzły się po podwórku. Azalki i róże to krzewy do których mam słabość od dawna, lawenda to krzewinka w której tak naprawdę dopiero  w tym roku się zakochałam. Pasuje do podwórkowych szałwiowo - perowskiowych nasadzeń, nie jest jakoś specjalnie wymagająca i niemal  cała pachnie. Czego chcieć więcej? Azalki w Alcatrazie jak na razie przyrastają tak sobie, ale całkiem nieźle kwitną i oczekuję  że w ciągu najbliższych lat pokażą się z jak najlepszej strony, czyniąc Alcatraz w maju i październiku ogrodem w którym warto dłużej  przebywać. Róże mają tempo wzrostu znacznie szybsze niż azalkowe, niektóre krzewy osiągnęły w tym roku swoje "dorosłe"  wymiary. Sporo róż powędrowało w tym sezonie z Alcatrazu na podwórko, śmiem twierdzić że piochy zdecydowanie lepiej służą  większości uprawianych przeze mnie róż niż cięższa  i zasobniejsza  gleba Alcatrazu. Dokupiłam też nowe krzewy róż, głównie stare, historyczne odmiany, trochę  "dzikunów" i dwie czy trzy  austinki. Lubię różankowanie, choć nie jest to bezstresowa uprawa  roślin. No ale tak się jakoś składa  że u mnie prawie żadna uprawa nie jest bezstresowa, podejrzewam że  łąkowe klimaty , które zafascynowały mnie w tym roku też spowodowałyby u mnie mały stresik  ( czy już kosić czy jeszcze nie i inne dylematy ).




To byłoby  właściwie na tyle jeśli  chodzi o sezon ogrodowy 2016, wielkich zmian i brzemiennych w skutki ogrodowe decyzji w tym roku nie było. Realizuję wcześniejszą koncepcję  "uleśnienia" Alcatrazu i "zaogrodowania" podwórka.  Jakoś to idzie powolutku do przodu, prace ogrodowe w końcu trwały  jeszcze w listopadzie a parę dni temu wreszcie na swoje miejsce docelowe trafił wykopany w zeszłym  roku głaz narzutowy ( przy transporcie mało nie przeważył transportera, dociążanie  było i w ogóle ). Znaczy sezon ogrodowy 2016 był wyjątkowo długi ( po prawdzie dlatego że październik był zbyt deszczowy na ogrodowanie ).