czwartek, 29 lutego 2024

Pasiakowa wrzuta

Pasiaku w tym roku  zwariował, cóś jak ten miesiąc luty, któren ma 29 dni. No może jednak nieco inaczej, bo u Pasiaka wariactwo występuje corocznie. Pasiakowi wydawa się że jest tygrysem i lampartem w jednymi i  wogle siła jaguara. Wydawa się, bo rozumek jak to u rozbisurmanionych kocurków - całkiem nieduży, tyle rozumku coby na otyłego, upartego kota starczyło i ani krzty więcej. Nie pamięta jak  oberwał wiosenną porą  w zeszłym roku. Gdzie tam Pasiaku do szczwaności rysi i innych gepardów. O sile  dzikich kotowatych to mła ledwie napomknie, Pasiak może jest zażyty i gruby, ducha wojowniczego w sobie ma ale gdzie mu tam  z tą jego siłką nawet do niektórych przedstawicieli własnego gatunku, przeca nasz Mruciu od Pasiaka większy i tak po prawdzie bardziej drapieżny, o czym przekonały się nasze ogrodowe gryzonie i niestety gołębie. Po młowemu to Pasiak ma zaburzony obraz siebie samego, jemu się widzi że on cóś jak bohater kina akcji a  tymczasem to upasiony kociszon klinujący się w uchylonym oknie. Nawet Krawatek byłby w stanie Pasiaku pobić. W  tym roku drugi raz zrobił mła numer z parodniowym tournée a tu dopiero marzec nadchodzi. Podrapków na Pasiaku od cholery i ciut, ciut. Mauma zmartwiona, Pasiak wygląda na szczęśliwego, ech...

wtorek, 27 lutego 2024

Nadzwyczaj ciepły luty

 

Ten luty jest naprawdę wyjątkowo ciepły. El Niño czy też La Niña, gubię się już w tych pogodowych zjawiskach, sprawił bądź sprawiła  że luty  jest bardziej wiosenny niż  nie jeden  bywał marzec. Mła przyznawa że nie troska się tymi klimatycznymi anomaliami, ot, zdarzają się, mła się cieszy  tym szybszym nadejściem wiosny. No bo  już, tadam, tadam,  wiosna u proga,  skoro wokół nas prawdziwe przedwiośnie trwa  w najlepsze. Niestety są też wiosenne zmartwienia, takie typu Pasiak widziany przez Gienię wczoraj w południe i zachowujący się skandalicznie ( "Nie znam pani, nieznana  babciu Gieniu i proszę się w związku z tym odtitirytkać się ode mnie, bo do domu nie pójdę a już na pewno nie z Rukim! Mam pilne sprawy o znaczeniu międzynarodowym do załatwienia!" ) Nie ma gada w domu 48 godzin, zraz wyruszę z ekspedycją karną, tylko się nieco obmyje po ogrodowaniu.

No bo mła się jednak zdecydowała przejść z sekatorem  po ogrodzie.  Na dzień dobry poobcinałam stare liście ciemierników i tradycyjnie oblookałam nowe ich sadzonki.  W tym roku uda się mła zaciemiernikować vel zaciemierniczyć spory kawałek  ogrodu. Mła skontrolowała swoje zeszłoroczne rozsadzenie śnieżyczkowe.  Odmiana śnieżyczki przebiśnieg  Galanthus nivalis 'Viridapice' wypuściła szczypiorek.  Uff, mła się bała że ona tak w terminie nie tego sadzona może złośliwie zaniknąć a tu jednak zielone wyszło. Nie wiem ile poczekam na kwiaty ale grunt że cebulki podjęły współpracę z Alcatrazem. Reszta odmianowych nivalisek się odmeldowała, wyszły też gatunki.

Wyjątkowo wcześnie zaczęły w tym roku kwitnienie krokusy, cyklameny, irysy cebulowe a z bylin przylaszczki. Zazwyczaj zaczynały kwitnienie w połowie przebiśniegowego sezonu a tym razem niespodziewanka - wszystko to zakwitło naraz, przedwiośnie po prostu wybuchło. Mła jest  wręcz zaskoczona ilością wybudzonych owadów i innych roboszków, w ogrodzie brzęczy. Są pszczoły, trzmiele, małe muszki. Na kamorach mła widziała małe pajączki, na kwiatowych pędach ciemierników wygrzewające się biedronki. Ptocy nas w tym roku mocno zaszczycają, sikorki i kosy w dużej ilości, mła usiłowała je dziś focić ale musiała zaprzestać, bo koty robiły się zbyt zainteresowane fruwającymi modelami, dlatego zdjęć niet.  No cóż, musicie się zadowolić kwiatowo - owadzią wersją przedwiośnia sfoconą w  ogrodzie. Może ptoki uda się złapać obiektywem następną razą.

niedziela, 25 lutego 2024

Dobry, zły, normalny - film familijny

Mła obejrzała film, który zrobił na niej wrażenie. Zdarza się to coraz rzadziej, więc mła się pragnie podzielić. Film nazywa się "The zone of interest" czyli po polskiemu "Strefa wpływów" i opowiada o życiu w latach 40 ubiegłego wieku rodziny Hößów. Familię tworzą ojciec Rudolf, matka Hedwig zwana Mutz, nieprzyjemny starszy syn Klaus, młodszy syn Hans - Jürgen, najstarsza córka Heidetraut, Ingebrigitt, zwana Püppi i najmłodsza latorośl - Annegret, urodzona w 1943 roku w mieście gdzie pracę dostał jej tata - w Auschwitz. Do rodziny można zaliczyć też psa, klacz, czy dwa żółwie,  Jumbo i Dillę ( na  ekranie się nie pojawiają ), prawie wszyscy członkowie rodziny poza chyba Klausem  kochają zwierzęta. Nic dziwnego, mama i tata czują się związani z ziemią,  są w końcu rolnikami i to takimi ideowymi, Natura to dla nich świętość. Rodzice poznali się w Artamanen, etnicznym stowarzyszeniu osadniczym,  wyznającym tę samą ideologię krwi i ziemi, którą wyznawali naziści. Młodzi idealiści, chcieli zmieniać  świat pracując na roli, niosąc światełko nowego na wschód, gdzie jak wiadomo rozwój cywilizacyjny był niższy. Jaką cenę przyjdzie za to światu zapłacić nie myśleli, tak bardzo chcieli dobrze że jasne wydawało im się że to co robią musi być słuszne. Nie można czynić zła kiedy pragnie się dobra. Problem w tym że ich definicja dobra była  wąska, na tyle wąska że nie mieściło się w niej mnóstwo pojęć i ludzi. Rudolf i Hedwig Hößowie cierpieli na moralne widzenie tunelowe, nie ogarniali złożoności świata więc tłumaczyli go sobie tak prosto że aż prostacko. 

Za murem ich rajskiego ogrodu, który stworzyła dla rodziny Mutz, wśród drzew i krzewów posadzonych przez poprzednich właścicieli sadząc kwiaty, otwierała  się otchłań pożerająca setki tysięcy istnień. Ta otchłań ten raj utrzymywała, popioły ludzkie użyźniały ogrodową glebę, obozowa Kanada dostarczała luksusowych towarów, transporty dostarczały siłę roboczą dzięki której tata mógł otrzymać awans. Maszynka do dobrobytu była oddzielona od raju murem ale ciągle w nim obecna. Zacytuję tatę, który oświadczył podczas procesów norymberskich  w roku 1946  że nad całą okolicą unosił się "odrażający i obrzydliwy smród".  W raju śmierdziało spalonym ludzkim tłuszczem bo krematorium kacetu znajdowało się zaledwie o 100 metrów od jego murów. Hym... w mieście w którym wychowała się mła  regularnie śmierdziało mączką rybną, da się wytrzymać, mła zatem nie dziwi się dzieciom i temu że jako dorosła kobieta Ingebrigitt wracała myślą do  dzieciństwa jako idyllicznego okresu swojego życia. A co z dorosłymi? Jak szybko przekonali sami siebie że jest OK, że smród to część ich normalnego życia, tego wybranego, o które się walczy ze wszystkich sił?  No cóż, oni zaakceptowali tę cenę, wybrany przez nich sposób życia od początku był skażony "koniecznością", nie tyle złem na które  zechcieli być ślepi, co pojęciem moralności zawężonym do tego co uznawali za własną grupę.  Ogród od obozu został oddzielony murem w listopadzie  1942 roku, podobnie oddzielono dom. Od tego czasu domu taty i mamy, tej cudownej narośli na KL Auschwitz,   nie łączyło  z obozem nic, był osobny. Nic z wyjątkiem ukrytego tunelu, którym tata wymykał się z domu.

W domu oprócz rodziny i jej zwierząt  przebywali więźniowie obozu przeznaczeni do obsługi rodziny, takie zwierzęta domowe drugiej kategorii. Jedni lubiani, inni nie, niektórzy na specjalnych prawach jak kochanka taty, Eleonora Mattaliano‑Hodys ( tata miał swoje słabości, podobnie jak mama ale przecież oboje kochali swoją rodzinę ). Tata i mama są  dla tych zwierząt dobrzy, w  końcu to nie Żydzi. Mama nie skąpi im ubrań, choć czasem lubi podkreślić swoją władzę. Od lata 1941 roku w obozie rozpoczęły się masowe egzekucje przez gazowanie, tata  nadzorował je osobiście do końca swojej służby w Auschwitz, czyli do 1 grudnia 1943.  Film zajmuje się rodziną w sytuacji nagłego kryzysu, awans taty ma zakończyć życie w idyllicznym Auschwitz. Mutz nie chce odchodzić z miejsca w  którym w paście do zębów można znaleźć brylanty a zwierzęta drugiej kategorii przynoszą z Kanady futra w  których Mutz naprawdę dobrze wygląda. No i dzieci, dzieci uwielbiają Auschwitz, raj na Ziemi i tak po prawdzie to i Mutz kocha swój ogród, w  którym jej dzieci bawią się latem ( czasem w więźniów i strażników, co niepokoi tatę i powoduje jego złość - w filmie tego nie ma ). Tata wybiera życie na delegacji i dopiero szczęśliwe zrządzenie losu, zagłada węgierskich Żydów zaplanowane przez Hitlera i Himmlera, sprowadza go z powrotem do domu. To właściwie cała treść filmu + małe post scriptum - sprzątaczki obozowego muzeum w  trzeciej dekadzie XXI wieku czyszczące muzealne eksponaty, pucujące lory i drzwi od krematoriów, odkurzające komorę gazową.

Mła ten film oblookała w sposób szczerzepolski, tzn. od początku rozumiała że praca taty była czystą grozą. Mła nie musiałaby oglądać tego co po drugiej stronie lustra, czyli filmu "Syn Szawła" żeby wiedzieć że ten raj taty i mamy nie byłby możliwy bez istnienia baraków Sonderkommando. Mła się przeca wychowała w drugiej połowie ubiegłego  stulecia w Polsce. Wiem aż za dużo, mła mogła sobie własny film stworzyć i wmyślić  w ten konkretny film to czego w nim nie ma przez tę wiedzę. Dodatkowo mła wie jeszcze co było po erze raju.  Mła przeca znała  te zapiski w których tata się skarżył mamie  już po wojnie - "Ja, z natury miękki, dobroduszny i zawsze pomocny, stałem się największym niszczycielem ludzkości z zimną krwią  przeprowadzającym każdy rozkaz zniszczenia aż do skutku". Mła wie o tym co stało się po wojnie, o ucieczce rodziny, ukrywaniu się  taty, o tym że Mutz wydała tatę kiedy Brytyjczycy bili Klausa, o kradzieży węgla żeby nie zamarznąć zimą, o braku renty po Rudolfie dla jego rodziny. Mła wie że Klaus zapił się na śmierć w Australii, do której emigrował, że Hans - Jürgen uciekł od rodziny i świata, że Heidetraut i Annegret żyły w ciszy w Niemczech, że Ingebrigitt, która kochała tatę mimo wszystkiego czego dowiedziała się o nim jako dorosła osoba, żyła w Stanach pracując prze 30 lat w  butiku należącym do  żydowskiej pary znającej jej przeszłość. Mła nawet wie że wnuk taty, syn Hansa - Jürgena, Rainer, odziedziczył po dziadku dobry stosunek do zwierząt pierwszej kategorii - zbudował drabinki dla własnych kotów. Rainer czasem się zastanawia czy to jedyne co po dziadku, "królu Auschwitz" odziedziczył. Mła jest też tego świadoma że grozę Auschwitz zaciera upływ czasu, to znów jest Oświęcim. W domu w którym mieszkał tata i mama, mieszka  polska rodzina z kotem.

 A co by było gdyby mła o tym wszystkim nie wiedziała, gdyby żyła w kraju  w którym nie istniały obozy koncentracyjne i obozy zagłady? Jak wówczas odbierałaby  ten film, w którym obozu nie widać, tylko czasem trzeba pościel szybko chować bo dym wali z pobliskiego komina, Ingebirgitt  lunatykuje nocami po domu, a młodziutka dziewczyna z  niewiadomych powodów wynosi jedzenie na dwór  dla więźniów obozu w  miejscu, w  którym nazajutrz będą pracowali ). Film o mamie plotkarce, dobrej kobiecie ale mającej swoje żale do męża i o tacie, który chciałby żeby rodzinie było dobrze. Człowiek uczuciowy z taty, a zarazem obowiązkowy i prawy. Życie towarzyskie jest dla niego pewnego rodzaju obowiązkiem, tym co najbardziej go kręci jest rodzina, "kochana, dobra Mutz" i dzieci. Mój boszsz... toż to normalny człowiek. Zło jest najgroźniejsze wtedy kiedy ma twarz zwyczajnych, normalnych ludzi, którzy przecież nie są źli. Są tylko przekonani o istnieniu złych, choć nikt na nich nie napada i nikt ich nie zabija i nie dręczy, oni tylko urojenia biorą za rzeczywistość. Hannah Arendt miała rację - zło jest banalne. I jakby słabo myślące na ogół. Ciasno i prostacko. To czym zajmuje się tata i w jaki sposób zapewnia rodzinie raj dotrze do tych co nic o Auschwitz nie wiedzą w miarę trwania filmu. Rozmowy o nowym systemie spalania w piecach z początku filmu nabierają innego znaczenia podczas oglądania wystąpienia taty na konferencji poświęconej konieczności zgładzenia 700 000 ludzi.

Czy "Strefa wpływów" to dobry film nie wiem, byłam tak zajęta tym o czym opowiadał że właściwie nie zwróciłam uwagi na to jak opowiadał. To pewnie przez to wszystko co wokół nas, najpierw te próby ograniczania wolności, bzdury typu paszport  srowidowy czy zaświadczenie o szczepieniu żeby kawę móc wypić w kraju który twierdzi że jest kolebką swobód obywatelskich, potem tradycyjna wojenka wywoływana przez  ludzi usiłujących utrzymać wymykającą im się władzę i wszystko co z tym związane.  Mła co i raz się zastanawia ilu dobro - złych, normalnych ludzi jest zdolnych zrobić jej krzywdę z pełnym przeświadczeniem że postępują słusznie, ba, czynią dobro. Dlatego  chyba na mła ten film o zwyczajnych potworach takie wrażenie zrobił, podobnie jak niegdyś "Biała wstążka" Michaela Haneke.

sobota, 24 lutego 2024

Szybka wrzuta

Szkatułka za dnia wygląda tak jak na załączonych powyżej fotkach. A teraz mła kombinuje z zakloszowaniem instrumentów medycznych. Na razie idzie jej cinżko, stojaczek na strzykawki by się przydał.

piątek, 23 lutego 2024

Codziennik - zmęczliwość i przedwiośnie


Mój boszsz... jakaś  osoba z kiepskim i cienkim splotem jeszcze bardziej cienkich zwojów mózgowych narzekała  że dni jej mijają jak mamałyga z pasztetem. Mamałygo z pasztetem wróć! Teraz mła ma problem z nagłym  skróceniem doby do zupełnie niepasującego  do jej obowiązków rozmiaru ( a tu wiosna u proga  i czas się będzie zabierać za ogród ). No i po cholerę mła narzekała? Trza się było cieszyć ciągliwością dni i "zestawem tego samego". Teraz mła ma atrakcje. Dobra, Pabasia w fazie wstępnego uruchomienia, Pan Dzidek jeszcze w sprawach  majątkowych po córce, Włodzimierz olaboga rety, Cio Mary zła jak osa bo w poszukiwaniu papirów do rozliczeń, Sztaflik mła niepokoi zębowo i mła będzie musiała odwiedzić z nią Dohtorową, bo mimo  że Szaflik nie je tylko żre, mła nie podoba się to wystawianie ozorka. Poza tym Mrutek ze Szpagetką nadal bardzo niedobrzy, Okularia się  puszcza w fabryce, tak przynajmniej  twierdzi pani z fabrycznej ochrony a Pasiak przyniósł wstyd całej rodzinie usiłując włamać się przez uchylone okno do Pusia ( utknął i rodzina Pusia musiała go wyzwalać, Pasiak ryczał kiedy tylko zbliżali się do okna, Pusiu ryczał bo czemu nie, mła za to była purpurowa z cinżkiego zażenowania, kiedy  słuchała  jak pani od Pusia mówiła że na szczęście mąż ma rękawice ochronne do spawania i Pasiak został wyjęty  bez szkody dla się i poszkodowania domowników )  i teraz siedzi doma i nie ma żadnego szwendania się. Pusiowym kupię kocie cukierki dla Pusia, bo mimo tego że Pusiowe ludzie spoko i Pusio nie raz i nie dwa u nas bywał i się stołował i wogle, to mła głupio z tym Pasiakowym utknięciem.

Mła usiłuje cóś w domu robić i słowa cóś i usiłuje  są jak najbardziej  adekwatne do rzeczywistości, Tak po prawdzie to mła ma teraz usprawiedliwienie ale czystości chałupy to ono nie poprawia. Nie da się ukryć że mła po powrocie do domu to ciąży w kierunku wyrka i komputra, wicie rozumicie, obłożyć się kotami i rozrywki zażyć, najlepiej to takiej nieprzeciążającej i tak już mocno nadwyrężonych zwojów.  Mła by najchętniej wgapiała się w ekran oglądając występy kotów  jeszcze bardziej niegrzecznych niż jej własne koty. Hym... za  tym oglądactwem  mła stoi chyba potrzeba pocieszenia, towarzystwo kocie od jakiegoś czasu nadaktywne nie tam gdzie trza i nie wtedy kiedy trza,  daje mła zdrowo brzydkimi zachowaniami popalić. Cóś jak  u Romi. A może to mła jest za mało cierpliwa? A może po prostu jestem stara, schodzona i w związku z tym upierdliwa i odczuwam rozdrażnienie zwyczajną kocią aktywnością? Może, ale Mrutek zaczął napadać na bardziej poważnie dziewczynki, Szpagetka odpędzać Mrutka od misek, z których i tak sama nie je, Sztaflik znów ma manię zabaw z papierem toaletowym i muszę chować rolki,  Okularia zanika  na długo a Pasiak ma gościnne występy, o których wstyd słuchać. No to na przytłoczenie tymi cósiami dobrze pooglądać sobie filmik z kotami prującymi zasłony, brodzącymi w akwariach czy  bujającymi się na żyrandolach. Wiem że to cóś z pogranicza schadenfreude ale te filmiki podnoszą mła na duchu - moja banda nie jest jeszcze taka najgorsza, są bardziej upiorne kocie okazy.

Mła prawie skończyła "renowację" szkatułki, którą kiedyś tam nabyła na wysortach. Szkatułka z UK przyjechała w stanie lekko zdezelowanym. Znaczy wieczko z haftem na  kanwie się w zasadzie odkanwiło, lusterko było wypadnięte a środek... Hym... środek był wyklejony  ohydnym, brudno różowym papirem mechatym,  mającym udawać plusz czy też inny aksamit ( co rzecz jasna nie miało się prawa udać z racji paskudyzmu tworzywa ). Jakby  było mało w  tym wnętrzu szkatułkowym umieszczono  oklejone papirem wałki z gąbki, które miały robić za osadzenie dla pierścianków, bo szkatułka   była na biżu przeznaczona. Taa... mła miała koncepcje ale trza z nią było poczekać żeby się uleżało. Na dzień dobry mła zrezygnowała z kanwowych klimatów, bo nie bardzo wiedziała jak zabezpieczyć haft przed zabrudzeniem.  Koncepcja oszklonej szkatułki odpadała nie tylko z powodu możliwości sprawdzenia przez koty  czy zrzucona szkatułka straci szkiełko, po prostu mła to nie pasiło. Mła poszła w kierunku udawanej szkatułki z Karlsbadu, gdzie za agaty robią amonity z Madagaskaru. Szkatułka przez mła wyklejona jedwabiem na gąbce i flaneli, mła jeszcze musi  po brzegach podoklejać co trza ale jedwabność już  biżu obciążona. Nie tylko mła koncepcyjnie i ręcznie pracowała, Pani Ceramiczna zrobiła była nowy kubas grzybkowy, mła się nim nagrodziła bo mła ostatnio  znów jak ten mrówko - pszczółek i poczuła w związku z tym że cóś się jej od życia należy.

Co na świecie mła nie wie, bo czasu nie ma na szukanie a z informacji w mainstreamie zapodawanych to się dowiaduje tylko takich info jak to że zmarły Aleksij Nawalny demokratą był. Taa... i liberałem. Dlatego wszystkie bardziej zachodnie od nas i bojące się tego,  co i tak prędzej czy później nieuniknione ( a co jest bardzo groźne, bo broń atomowa Rosjan  nie powinna być w wolnym obrocie, że tak to ujmę ) ubolewają bo właśnie utraciły "partnera do rozmów", czytaj misia, zza którego kostiumu co i raz miejscami wyłaniał się kawałek solidnego niedźwiedzia.  Jak dla mła tam w sprawie Nawalnego jest drugie i trzecie dno, niedawno "na skrzep" zmarł bowiem syn oligarchy Sieczina, co było ukrywane,  a syn Patruszewa, szykowany przez siłowików na następcę Wujka Wowy, ma spore problemy przez te jaja i kurice. Coś mła się wydawa że pod kremlowskimi dywanem buldogi się żrą aż miło i że to nie tylko Wujek Wowa miał interes w odpaleniu Nawalnego, choć nasze mendia się tak zachowują jakby smoking gun u Wujka Wowy już naszły. Rosjanie zdobyli cóś na miarę Bachmutu, znaczy Awdijiwke i piejo w związku z tym. Tyle ze wschodu, z zachodu  cisza bo mainstream zajmuje się politykami zachodnimi jak  musi a widać nie musi. Mła już dawno temu przyuważyła że mainstreamowe kłamią specyficznie, zgodnie z polityczną linią. No ale fakty zdziwnie obrobione zapodajo wszystkie, gorąco  przy tym zapewniając jak to walczą z fake newsami. Dlatego mła Wam  nic politycznego konkretnego nie sprzeda, bo sama nie wie.

 
No i to by było  na  tyle.  Mła Wam dziś załącza fotki kotowskie, niestety Okularia na występach a Sztaflik tak szalejąca że  obiektyw łapał ją bardzo fragmentarycznie, oglądalibyście głównie foty ogona i tzw. rozmazy. Co do Szpagetki, Mrutka i Pasiaka to zaprawdę powiadam Wam, mła zostawiła pościel porządnie przykrytą narzutą a oto co zastała po powrocie - narzuta zwinięta a koty zalegające na pełnym nielegalu  w pościeli.  Macie tyż nowy kubeczek  grzybkowy z niebiewskawo - zielonym nalotem na brązie i starą nową szkatułkę z biżu. Na sam koniec  jest parę fotek z wilgotnego Alcatrazu, który jest  już mocno przedwiosenny. Koło Wielkiego Głazu na Podwórku kępy pierwszych  krokusów. W  Muzyczniku w związku z tym dzika mieszanka Strawińskiego z  Niżyńskim. Mła rozpoczyna szukanie ofiary, coby wiosnę piknie uczcić. Koty powinny uważać na to jak madkę traktują, rola Marzanny czeka na obsadzenie.

wtorek, 20 lutego 2024

Milano vel Mediolan - Orto botanico di Brera

Mła Wam zapoda dziś cóś czego normalny człek się raczej w  Milano  vel Mediolanie nie spodziewa, no wicie rozumicie, muzea to i owszem liczne i znane ale kto kiedy zasłyszał że w mieście jest wiekowy ogród, sam robiący za  muzeuma.  Na tyłach Pinacoteca di Brera w Mediolanie znajduje się  Orto botanico di Brera, stareńki ogród ukryty za południowymi murami Palazzo Brera. Nie jest to oszałamiająca ilość zazielenionych hektarów, ogród liczy zaledwie 5000 metrów kwadratowych. To maleńka, zielona oaza  schowana pomiędzy budynkami w centrum Mediolanu.  Ogród ma bardzo długą historię, sięgającą aż XIV wieku, kiedy to w Mediolanie działali świeccy  braciszkowie zwani  humilatami, czyli pokornymi. Humiliati to produkt z Lombardii, pokrewni begardom, zakon powstał w zdziwnych, naprawdę nietypowych okolicznościach. Na początku XII wieku, w czasie kiedy kolejny niemiecki cesarz o imieniu Heinrich użerał się  z papiestwem i przy okazji tłumił którąś tam  z włoskich rebelii, tym razem w  Lombardii,  pojmał był w  charakterze zakładników  przedstawicieli lombardzkiej  szlachty i uwiózł ich do Reichu. Hym... wizyta u Niemiaszków zrobiła na Lombardczykach takie wrażenie że porzucili oni sprawy doczesne, założyli szare ubranka pokutne  i zaczęli robić w tzw.  działalności dobroczynnej. Troszki głupio było Heinrichu z pokutnikami walczyć, więc  po złożeniu zobowiązania lojalności zezwolono pokornym na powrót do Lombardii. Co prawda oni jeszcze wówczas nie nazywali się pokornymi, powszechnie nazywano ich  Barettini ( od nakryć głowy ). Wielu z nich za radą świętego  Bernarda i za pozwoleństwem swoich małżonek porzuciło w 1134 roku życie świeckie zakładając pierwszy klasztor humilatów w Mediolanie. W 1159 roku, z przyjęli oni regułę świętego Benedykta, przystosowaną przez świętego Jana z Medy do  potrzeb nowego bractwa. Około 1200 roku zgromadzenie zostało zatwierdzone przez papieża Innocentego III.

Humilaci koło roku 1178 przejęli budynek klasztorny, powstały na ziemiach Guercio da Baggio, który prawdopodobnie był konsulem w latach 1150 - 1188. Znaczy Guercio, nie budynek. Nieopodal zabudowań klasztornych, wyrastały ogrody, sady i winnice. Na terenie gdzie dziś znajduje się Orto botanico di Brera dawniej był ogród ziołowy i warzywny, który oprócz pożytków dla zdrowia i żołądków braciszków, służył im też jako miejsce kontemplacji. Zakon rozwijał się przez parę stuleci, wydając wielu świętych i błogosławionych. Mimo pokrewieństwa z begardami i pewnemu rysowi sprzeciwu wobec Kościelnej wierchuszki, które były obecne w jego bardzo wczesnych latach, zakon pomagał w zwalczaniu katarów. W miarę upływu czasu, wraz z obrośnięciem w piórka, czyli nagromadzeniem donacji, braciszkom lekko poprzestawiało się w główkach. Jak to się eufemistycznie określa, w działalność zakonu wkradły się poważne nadużycia, a do złożenia samokrytyki chętnych nie było. W związku ze związkiem papież Pius V zlecił arcybiskupowi Mediolanu, Karolowi Boromeuszowi, zreformowanie zgromadzenia. Taa... Karol mało nie przypłacił życiem tej reformy, jego działania wzbudziły sprzeciw wśród części zakonników, którzy zawiązali spisek w celu wysłania Karola natentychmiast do Bozi. Próba zabicia arcybiskupa nie powiodła się, spiskowców stracono, a zgromadzenie humilatów zostało bullą papieską z 8 lutego 1571 roku rozwiązane. Klasztor przejęli jezuici, nowe gwiazdy na firmamencie życia konsekrowanego. Dla ogrodu nic się nie zmieniło, nadal służył jako miejsce medytacji i uprawy roślin przez zakonników.

Przez dwa stulecia jezuici uprawiali ogród, aż do kasaty jezuitów przez Klemensa XIV w dniu 21 lipca 1773 roku, za, he, he, he, liczne nadużycia. Ogród wraz z powstałym nieopodal w XVI wieku budynkiem jezuickiego kolegium przeszedł w ręce ówczesnych władców północnych Włoch, austriackiej dynastii Habsburgów. Na tronie zasiadała wówczas Maria Teresa, to ona wymyśliła ogród botaniczny w tym miejscu.  Oczywiście cesarzowa jedynie nadała kierunek,  ogród został zmodyfikowany przez opata Fulgenzio Vitmana ,  który przekształcił istniejący ogród jezuicki na potrzeby studentów medycyny i farmakologii. Ogród od 1775 roku nazwany jest Ogrodem Botanicznym Brera, od tego czasu służył głównie jako miejsce uprawy ziół dla pozyskiwania surowców dla farmacji, tak zapisał się w historii, jako miejsce uprawy gatunków leczniczych wykorzystywanych w medycynie. Na konto cesarskiej światłości Marii Teresy, czy też może jej syna Józefa, należy też zapisać ambitne urządzenie  w pobliżu obserwatorium astronomicznego.

 

Po okresie opuszczenia i zapuszczenia w 1935 roku ogród został przyłączony do Uniwersytetu Mediolańskiego, który zarządza nim do dziś ( konkretnie to jest Istituto di Fisica Generale Applicata Uniwersytetu w Mediolanie  ) . Uniwersytetowi z tą opieką nad ogrodem różnie wychodziło, w 1998 roku po kolejnym  okresie zaniedbań i niszczenia postanowiono ogród gruntownie odrestaurować, nie zmieniając jednakże w trakcie rewitalizacji XVIII wiecznych założeń i kompozycji rabat. W 2001 roku ogród został ponownie otwarty po  renowacji. Nadal możemy w nim podziwiać zachowany  pierwotny układ, składający się z dwóch wyjątkowo urodnych eliptycznymi stawów,   arboretum, którego  historyczną rekwalifikację przeprowadzono w roku 2018 i wąskich, ale bujnie kwitnących rabat kwiatowych, na  których rosną przedstawiciele tak ważnych dla botaniki farmaceutycznej  rodzajów jak:   Salvia, Hortensia  czy Paeonia.  Rabaty zaprojektowane są jako  kolekcje tematyczne ( rośliny lecznicze, rodzime rośliny śródziemnomorskie, rośliny użyteczne, np. wykorzystywane w  farbiarstwie tekstyliów. Ogród pełni rolę dydaktyczną, w związku z czym jest otwarty w dni powszednie dla wszystkich a wstęp jest bezpłatny.  Ludzie napływają w to miejsce wychodząc z  Pinakoteki Brera, jakoś zamiast wyleźć na gwarną  i pełną straganów ulicę,  skręcają na ścieżkę biegnącą z tyłu budynku i po paru minutach są w zieloności, ukrytej w centrum  dużego miasta.

Jakby Was do Milano  vel Mediolanu zaniosło i mielibyście ochotę na cóś zielonego, to pamiętajcie Orto botanico di Brera jest  położony za Palazzo Brera przy Via Brera 28, nie przy. Pospacerować wśród prostokątnych  rabat kwiatowych  wykończonych cegłą warto, można odkryć  niezwykły urok zwykłych roślin. Mła na ten przykład zachwycona była kolekcją bylic. Piołunowa, gorzka rabata naprawdę dawała po oczach, jak i po nosie. Nie wiem czy to wpływ lombardzkiego, łagodnego, cieplejszego od naszego centralno - polskiego klimatu, czy po prostu nos mła tego dnia był prawie że psi, mła wręcz się pławiła w piołunowych woniach. No a przeca piołuny to tylko mała część kolekcji, w ogrodzie rośnie cóś około 300 gatunków roślin, z różnych siedlisk. Te lubiące wilgoć to w XVIII wiecznych stawach sobie egzystują, te bardziej egzotyczne  niby powinny być w szklarni ale cóś nie są, bowiem  szklarnią z XIX wieku  jest obecnie użytkowana przez Akademię Sztuk Pięknych.  Marychy w niej artysty dla natchnienia nie uprawiajo.

Ogród rabatowy jest podzielony na takie części jak: rabata peoniowa i orlikowa, rabaty warzywne (  hym... nie bardzo wiem pod co podpiąć rabatę zbóż, kukurydza jest taka niejednoznaczna ), rabaty roślin z rodzaju Salvia, kolekcja roślin cebulowych, kwitnących wiosną.  Do tego dodajcie sobie dojrzale okazy drzew, w  mediolańskim ogrodzie rośnie  jedno z najstarszych drzew miłorzębu japońskiego Gingko biloba w Europie, a także dorosłe okazy  takich drzew jak: firmania  Firmiana platanifolia, orzech czarny Juglans nigra, skrzydłorzech kaukaski Pterocarya fraxinifolia Tilia. Do mła przemówił mocno bardzo rozłożysty krzew oczaru, taki na pograniczu drzewkowatości.  No i zwieszający dość nisko ukwiecone pędy tulipanowiec amerykański Lirodendron Tulipifera, po raz któryś z kolei  uznany przez Mamelona i mła za  o wiele milsze dla oczu w porze kwitnienia  drzewo, niż jego chiński kuzyn.               

Jednakże to nie drzewa ani ziółka klasyczne zrobiły na mła największe wrażenie, mła potężnie wsiąkła w paprocie. No wicie rozumicie, nie codziennie mła  ma możliwość oglądania orliczki kreteńskiej Pteris cretica w wersji monstrualnej. Mła się przyznawa że zna tę paproć głównie z wersji chudo - marketowej,  w wersji godzillowo - ogrodowej. Prześliczny paprociun, wielki żal że nie przeżywa naszych zim w gruncie, bo w doniczkach mła spotykała głównie okazy wynoszone zimą do domowych pieleszy, które to okazy były cieniem gatunku rosnącego w gruncie, Do tego to morze paprotników w najlepszej formie, gigantycznych ciemierników, pleniącego się w charakterze chwasta kopytnika wspaniałego Asarum splendens. Mła tak sobie po tym paprociowym zakątku mediolańskiego ogrodu chodziła i nie mogła się wewnętrznie narechotać - rarytetne epimedia wyłaziły z rabat, Adiantum venustum tworzyło cóś na kształt potarganej darni, nerecznica Siebolda  Dryopteris sieboldii posiadała więcej niż jedna frondę, kulturalnie w ryzach trzymana,  rosła sobie na rabatce starannie opielona pokrzywa. Hym... mła wyglądała na taką sprawiającą kłopoty w uprawie, he, he, he.