Do Mamelona mła miała wpaść na pół godzinki i ewentualnie wyciągnąć Mamiego na drugie półgodzinki na spacerek. Taa... jak już pożarłam śniadanie to i owszem wyciągnęłam, bo polazłyśmy po bratki. W naszej kwiaciarni sprzedawali w sobotę całymi paletkami w tzw. cenach marketowych. Mła kupiła troszki do ogroda ale więcej na cmentarz i na balkon Cio Mary. Mamelon się zarzekała jak żaba błota że w tym roku sadzić w donicach bratków nie będzie, po czym kupiła te ulubione wyglądające jakby je ktoś akwarelą namalował. Jak mła już pochłonęła u Mamelona obiad to wylazłyśmy do ogrodu w sprawie przeprowadzenia śledztwa w sprawie dwóch zanikniętych ciemierników 'Merlot'. No wzięły i zaniknęły, choć posadzone w takim miejscu że zaniknąć nie powinny. Co gorsza to ich biało kwitnący sąsiad, też z serii HGC, nie wygląda wyjściowo. Jakby było mało nie wygląda dobrze i Mamelonowy ciemiernik daliowy, zwany przez mła Pierwszym Tutu. Wykonsultowałyśmy że mła podejmie wyzwanie polegające na podziale kępy przez ostrożne rozplątywanie korzonków. Mamelon przygotuje nowe stanowiska i będziemy trzymać kciuki żeby wszystko się udało i roślinka nie przepadła. Mamelonoison jakoś ciemiernikom nie służy, nie są w nim długowieczne. No cóż, nie można mieć wszystkiego, w ogrodzie Mamelona świetnie za to udają się róże. Mamelon wzdycha, bo jak wiadomo najbardziej człowieka cieszą rośliny pokazujące kfioty po zimie ale nic to, w czerwcu Mamelonoison będzie zachwycało kwitnącymi krzewami róż.
Zanim Mamelon podała podwieczorek, mła, która przeca wpadła tylko na pół godzinki parę godzin temu, zdołała się od Mamelonu oderwać i wyjść z powrotem do własnej chałupy. Patrząc na Mamelonoison mła doznała lekkich wyrzutów sumienia, bowiem Sławencjusz wypielił sporą część rabat i Mamelonoison w przeciwieństwie do Alcatrazu wygląda jak naprawdę zadbany ogród. Gnana tymi wyrzutami mła mimo późnej pory wpadła do ogrodu i jeszcze zdążyła posadzić w nim bratki i nacieszyć się późnopopołudniowym słońcem oświetlającym kwiaty ciemierników i krokusów. Potem trza było skarmić niecierpliwiące się stado, które już, już miało robić mła potężną awanturę i dzwonić do TOZu w sprawie głodzenia źwierząt. Przy okazji zapodawania posiłku mła zorientowała się że czas szybko do sklepu pójść, bo inaczej kotostwo będzie rzeczywiście mogło w niedzierlę dzwonić do TOZu jako niedokarmione. Sklepy w sobotni wieczór to nie jest to co tygrysy lubią najbardziej ale zniosłam, z godnością. Późniejszym wieczorkiem mła zadzwoniła z życzeniami urodzinowym do Tatusia, któren wykazał się zaplanowaną starannie sklerozą. Twierdził że w tych jego cyferkach ósemka jest nie z tej strony z której insi twierdzą że jest. Tatuś w dobrej formie co mła życzliwie nastroiło do świata. Niestety tak była wymęczona po tym wszystkim nieplanowanym i robiącym zdziwności z młowymi planami że wzięła i padła. O tym co mła w piątunio oglądała rozrywkowo i o niedzierli mła napisze później. Teraz śniadanko, dogrzanko w towarzystwie Szpagetki i Pasiaka "nawróconego na Ojczyzny łono" a potem myk i w trasę.
Dziś pogoda pod psem i to takim zeszłym. Z sadzenia bratków na cmentarzu mła zrezygnowała, bowiem nie stać jej obecnie na glutanie w wyrze a tym najprawdopodobniej skończyłaby się ekskursja na zalany deszczem cmentarz. Cio Mary doniosła mła z kolei o tradycyjnej już, niedzielnej radości sobotnich wykopków - znów u niej osiedlowa awaria. Cio Mary odkąd zaczęli remontować jakieś trzy lata temu z hakiem okoliczne ulice, świąteczne wieczory spędza przy świeczkach, dni upływają jej razem z tą wodą z miastowych beczkowozów a w ramach szczególnych świątecznych atrakcji odbywa ćwiczenia - kwiczenia pod tytułem "Postępowanie wobec ulatniania się gazu z rozszczelnionych instalacji". Mieszkańcy dzielnicy Cio Mary numer alarmowy i numer inżyniera miasta to obudzeni głęboką nocą, prawie że jeszcze na śpiku wyrecytują. W związku z tzw. niesprzyjającymi okolicznościami, mła dziś zaliczyła tylko krótki oblocik kontrolny, znaczy Pan Dzidek, a teraz siedzi doma. Właściwie teraz to nie tyle siedzi co zalega z kotami.
Dobra, miałam napisać o piątuniu. W piątkowy wieczór mła sobie oblookała dwa filmy; pierwszy z nich to "Przesilenie zimowe", drugi to taki babski i nieco ckliwy "Przesiadując przy cieście w barach". Nierówne są to filmy ale mają cóś wspólnego. Mła po seansach poczuła się tak jakoś mile podniesiona na duchu, choć oba filmy były bez zbyt dużej ilości lukru ( no dobra, ten drugi jak na gust mła tego lukru ma jednak zbyt dużo ale mła przymyka oko na tę jej zdaniem zbędną dla dobroci filmu słodycz, dlatego że cukier krzepi a dla mła z kolei od czasu do czasu pokrzepienie jest niezbędne ). Mła się odprężyła mile na tych seansach a koty pochrapywali unisono. Zamierzam zrobić sobie teraz powtórkę z rozrywki, znaczy będę zalegać zalegać w chrapiąco - mruczącym towarzystwie i oglądać podnoszące na duchu filmy. Jak najbardziej prawidłowy dla mła sposób spędzania niedzierli! Dla zdrowotności, he, he, he, będę palić sobie woskową świeczkę, a tak naprawdę to dla zapachu. To przez Beatkę, koleżankę małżonkę Bobusia, mła ten seans z woskiem wykonywa. Odmałpianie internetowe to się nazywa. Taa...
Jeszcze Muzycznik niedzierlny Wam zapodam. Dziś mła rzuca w klimaty cieplejsze niż to co jej teraz Wielki Pogodowy serwuje i jednocześnie mile nostalgiczne. Specjalnie dla Was Max Raabe i Palast Orchester.