wtorek, 24 stycznia 2023

Odpowiadalnik komentarzowy

U nas powolutku  do przodu, choć tak po prawdzie to jest dwa kroki w przód, jeden w bok i jeden do tyłu i da capo al fine. O ile tylko ciśnienie w jakiej takiej  normie to Małgoś ćwiczy. Ostatnio co prawda kombinuje sobie zwolnionka "na demencję" ale jak się pamięta w jakich porach się ćwiczy i uskutecznia "zapominanie" o określonej  godzinie, to numer z demencją  nie przechodzi. Mła ma twardy argument; jak ktoś jest w stanie ocenić że ma demencję to co to za demencja? Małgoś z lekka obrażona, bo z demencją się świetnie zaleguje przed telewizorem, bardzo przytomnie komentując formę naszych skoczków narciarskich i durnotę polityków. Otępienie wspaniale służy wówczas kiedy się chrupie wafelki, natomiast uniemożliwia połykanie kotleta mielonego.  Szczęśliwie walka z otępieniem prowadzona groźbą skończenia z wafelkami raz na zawsze o ile nie będą zjadane proteiny działa cuda. Otępiały mózg Małgosiny rejestruje groźby i ocenia gdzie się da fiknąć a gdzie lepiej nie próbować. Małgoś się nadziała  bo mła nie pozwoliła  na numery z lekami, Małgoś pięknie łyka od kiedy raz miała zapodany proszek z tabletek. Niezapomniane przeżycie. Mła powiedziała Małgoś że wie że z  łykaniem była kombinacja pod miękkie serca synusiów a Małgoś na to do mła bezczelnie - "Myślałam że się uda, po tym leku wcale  mi nie jest dobrze. Ale żeby tak do mnie z tą goryczą. No, no, ty to wredna jesteś, prawie jak ja.".  Macki mła opadli. Fakt, antybiotyk dali jak dla konia ale cóż robić było? Ech... dobrze że to  już minęło, miejmy nadzieję że nie będzie powtórki z rozrywki. O ile zdrówko mierzyć krnąbrnością pacjenta to Małgoś jest lepiej.

Było mroźno ale papagaja nadal słychać. No tak, u nas jest sporo ocieplonych budek dla ptaków a od czasu panowania Kituchny na ziemiach fabrycznych i jego wizyt w naszym ogrodzie, nie pojawiają się u nas sroki. Są kosy, które już wiosennie śpiewają i sikorki. Nie wiem, nie znam się na ptoszkach ale wydawa mła się że takie mało stadne ptoszki chyba papagaja nie zaatakują. Może się mylę, Ludmiła dobra w te ptasie klocki, może się wypowie. Gienia żywi nieśmiałą nadzieję że może papug zdziczeje i przetrwa. Mła paciorkuje żeby żadnemu z naszych kotów polować się nie chciało.  Mła nawet przemawiała do Trójłapej Łowczyni, której trójłapność nie stępiła ani instynktu ani umiejętności łowieckich. Co prawda Szpagetka zasadza się głównie na gryzonie ale mła niestety wie że potrafi łapać istoty fruwające. Co do podobieństw między Gienią i Małgosią to te damy  są bardzo różne ale jedną cechę mają wspólną - ośli upór. Z cyklu opowieści z krainy pań mocno starszych opowiastka o Pabasi i  jej nowym lekarzu. Kolejnym z którym jest Ten Sam Problem.  Młody Judym do Pabasi nie spojrzawszy w kartę tylko na wielorybie ciałko - "Pani Barbaro, trzeba schudnąć."  Pabasia do młodego Judyma - "Ani mi się śni, nie będę przechodziła w 85 roku życia na dietę".  Podobno młody Judym był ciężko oburzony że Pabasia z wagą ponad setkę śmiała dożyć tych lat, powinna z przyzwoitości schudnąć albo kipnąć a nie awanturować się w gabinecie lekarskim. Pabasia  jako ludź medyczny szybko ustawiła  młodego  Judyma do pionu, jednakże złość w niej grała i nie pochwaliła się tym że dzięki Ilonie zjechała całe pięć kilo, znaczy ze 130 na 125. Stwierdziła że młody Judym nie zasługuje na względy i niech się zagwozdkuje patrząc na  wyniki jej badań ( Pabasia ma wręcz idealny cholesterol i trójglicerydy, większość lekarzy patrząc na Pabasię podejrzewa bajzel w laboratorium ).  Mam nadzieję że młody Judym nie trafił na listę lekarzy do przeżycia.  Pabasia posiada w główce takową, znajdują się na niej medyczni, którzy znajomość z Pabasią zaczynali od "trzeba schudnąć".  Wielu z tej listy już śpi snem wiecznym, co Pabasia z nieskrywaną satysfakcją wyciąga z pamięci, kiedy jakiś medyk tak zaczyna o tej tuszy bez podkładu; ani jak się pani ma, ani na co się pani uskarża. Wizyta ponoć zakończyła się triumfującym "I złamania kompresyjnego kręgów też nie mam!", co miało młodego Judyma dobić, bowiem jak twierdzi Pabasia medyczny miał widoczną skoliozę kręgosłupa - "Przecież ja to widzę! Pokręcony.".

Teraz o Pasiaku - Pasiak miał ropnia, wyrwane włosy z grzbietu, pogryzione ucho i podrapki przy oczach i na dece. Wszystko to w wyniku spotkania z niejakim Bożydarem, najnowszym kotem fabrycznym, który do budki strażników trafił  koło Bożego Narodzenia. Bożydar niby już po wiadomym  zabiegu ale hormony w nim jeszcze grali  a Pasiak postawił sobie za punkt honoru nie wpuszczać Bożydara do naszego ogrodu bowiem jego zdaniem przylezie taki najsampierw do ogrodu, potem wlezie na parapet, obejrzy nasz dom, postanowi się zainstalować i nie wygonisz już takiego. Pasiak cóś na ten temat wie. Teraz mła pielęgnuje  domowego obrońcę, podrapuje za uszami i wogle.  Mrutek twierdzi że Pasiak bije się dla sportu bo jak się chce naprawdę przeciwnika przegnać to się wrzeszczy "Madka, madka, on tu zaraz wejdzie i jest zjeżony! ". I sprawa jest załatwiana od ręki, bo w naszym ogrodzie mieszka wąż, który nazywa się Szlauch i madka potrafi go użyć w razie zagrożenia całości futer i naszego terytorium. Po tych przeżyciach z Bożydarem Pasiuniu troszkę zeszczuplał, może nie dorównywać Pi dążącej do doskonałości ( znaczy doskonałego kształtu kuli ). Do doskonałości zaczął niewątpliwie dążyć Kituchna, mła widziała go rozwalonego ze swoją laską na wewnętrznym parapecie ich domu. Mój boszsz... co za opas! Sztaflik i Okularia w jednym a wysoki  jak Mrutuś. Co do podejrzeń przejęcia przez kotostwo  mojego bloga to potwarz, kalumnie i jeszcze raz potwarz. One by tej głupiej pisaniny końcem pazura nie tknęły. Tak mła zapewniają, Szpagetka to nawet z waleniem ciałka na klawiaturę, żeby dobitniej było.

Jedyne co mła przychodzi do  łba w sprawie Kocurrkowych oczu to  cóś jak  u Bziczka, witamina d, luteina, świetlik. I przede wszystkim okulista i właściwie dobrane szkła.  Ty Kocurrek nie szalej z paczkami tylko o oczka zadbaj, to jest ważniejsze niż paczenie. Wiadomo że Młody z cylindrami ma pierwszeństwo ale zaraz za nim  ślepawa Kocurrek. A oregano to był  z tego co pamiętam patent Kitty, bardzo dobry zresztą. W ziołach siła. Np. Małgoś odkryła sudokrem lawendowy. Tekst rzucony do mła - "Że też dopiero na starość tyłek pachnie na stałe lawendą a nie tylko umyciem".


Komisja Europejska i jej zgody  to nie jest najgorsze co może nas spotkać. W Europie skład musi być, świerszczyki tyż bo alergeny. W Ameryce i w inszych krajach takich przepisów nie ma, tam jest dopiero jazda. A teraz mła Wam napisze to o czym wszyscy wiemy ale nikt nie chce tego pamiętać - żywność przemysłowa z zasady jest gówniana. Pewnego razu, za siedmioma rzekami, za siedmioma górami, w Brukseli Komisja Europejska stwierdziła, jak najbardziej słusznie zresztą, że odpady mleczarskie to tragedia dla środowiska i nie powinny iść w kanał. Zgadnijcie gdzie poszły? Smacznego! A wszystko dlatego że się budować oczyszczalni nie opłacało bo proces technologiczny drogi w przypadku oczyszczania takich ścieków. Jakąż to karierę zrobiły białka serwatkowe, o których jeszcze 20 lat temu można było przeczytać że nie da się nadużywać. No to ładowano we wszystko. Łatwo wchłanialne białko, tak lubiane przez robiących masę na siłkach. Dziś już tego wielkiego entuzjazmu nie ma, na nerki i wątrobę białko serwatkowe działa jak insze białka. Taa... A robale to zjadamy od dawna. Czerwone robaczki spożywcze  to koszenila.  Znaczy  E -120, pochodzi od czerwców kaktusowych, one produkują kwas karminowy, aby odstraszać drapieżniki. Barwnik uzyskuje się z odwłoków i jaj. Kwas karminowy występuje w ilości 17-24%i może być wyekstrahowany z ciała owada i jego jaj, miesza się go z  solami glinu lub wapnia w celu wytworzenia barwnika karminowego. Pozyskiwanie barwnika z czerwców ogranicza się do wystawienia ich na działanie wysokiej temperatury. Aby uzyskać kilogram barwnika trzeba sproszkować około 150 tysięcy robali. U nas występował czerwiec polski, robiliśmy drzewiej z niego barwnik używany do barwienia tkanin. Na koszenilę często są uczuleni ci którzy mają też alergię na salicylany. Koszenili nie należy mylić z czerwienią koszenilową - E - 124. Koszenilę jecie we wszystkim co ma czerwone, różowe bądź pomarańczowe zabarwienie. Taa... taki niewinny chrzan z żurawiną albo jogurcik truskawkowy. Także spoko, robaczki jadamy od dawna. Szarańcza jest nawet koszerna. Problemem będzie to o czym pisze Hania, trzymanie się HACCP. Jak tak się głębiej zastanowić to insekty to jeszcze nie tak źle, mła uwielbia smak pszczelego gówienka, he, he, he.

Co do Ymy (Anglosasi  pięknie wymawiają to Juma ) to zwyrodniała wyobraźnia mła podsunęła mła pomysł na hit "Oczy Zielone" wykonany przez  śpiewaka dysponującego czterema oktawami i rejestrem gwizdkowym. Coś pięknego by to było! A potem "Biały Miś" i to coś tam o Zakopanem. Mła ma wrażenie że Yma śpiewała głównie w swoim własnym języku, wokaliza znaczy. Mła szczególnie lubi te kawałki  gdzie Yma  robi za indiańskie fletnie. Prawie tak jak te w których  krzyczy kontraltem "Huj!", he, he, he. Co do penisa to wydawa mła się że to z tego fragmentu "Que me tiene herido tu aire de altivez" czyli "Że wyniosły wyraz twej twarzy mnie zranił", tak po prawdzie to "wyniosła mina". Może być jeszcze wers "En tu playa yo fui feliz" czyli "Na twojej plaży byłem szczęśliwy". To tiene i feliz to chyba tak najbliżej tego "penis".  Do oglądania zapodawam Wam koty Arny Miller a do słuchania w Muzyczniku peruwiańsko muzyczkę. A teraz jeszcze polezę do Oli na australijskie fotki z bliska bo tylko okiem rzuciłam w biegu.

sobota, 21 stycznia 2023

Codziennik - wieści domowe

Uff, przeszłyśmy antybiotykoterapię. Piszę przeszłyśmy mimo tego że tylko Małgoś brała leki, mła się spinała żeby w minimalnych porcjach które Małgoś raczyła jeść było wszystko co potrzebne. Zajmowało to jej troszki czasu. Na szczęście powolutku wraca apetyt i mła będzie mogla sobie odpuścić myślenie jak w minimalnych porcjach żarełka umieścić jak największą porcję wszystkiego co do życia potrzebne i jeszcze sprawić żeby to było zjadliwe. Jak na razie  udało się mła postawić Małgoś przy chodziku, co uznaję za sukces okupiony codziennymi ćwiczeniami. Wczoraj były pierwsze ćwiczenia z obciążnikami, Małgoś dała radę, nawet zażądała zwiększenia obciążenia więc mła pozwala sobie na tzw. ostrożny optymizm. Jutro czy też dziś, mła  nie patrzy,  na kalendarz zbyt często, jest Dzień Babci i Małgoś będzie miała zrobiony fryz i paznokcie bo przyjdą wnuki i jak to Małgoś zaćwierkała - "nie wolno sobą ludzi straszyć".  Mła zakupiła Małgoś stosownego hiacynta, bo przeca przy na stoliku  łóżku nie powinno być goło jak przyjdą wnuki ze swoimi chabaziami. Małgoś oznajmiła mła ze zamierza jeszcze trochę pożyć "z chytrości" ponieważ z telewizorni głuchym uchem usłyszała o rewelacyjnej rewaloryzacji. Szczęśliwie Małgoś nie wie o ile wszystko nam poszło do góry a mła nie rozwiewa złudzeń co do naszej siły nabywczej. Niech "chytrość" nam Małgoś przy życiu trzyma jak najdłużej.

U Sławencjusza jest niby dobrze, niby bo specjaliści leczą go tak, jakby poza narządami, które są ich specjalnością,  Sławencjusz nie posiadał żadnych innych organów. Sławencjusz w związku z tym,  ratonku, ratonku , postanowił zawierzyć lekarzom, których zna jako ludź a nie jako pacjent, co mła się wydawa jak najbardziej słuszne, bo nasze znajome lekarze są normalne i wiedzą że na pacjenta trza przede wszystkim działać kojąco. Nie wolno pacjenta straszyć, nawet paskudne diagnozy da się przekazać po ludzku o ile się tylko chce. W przypadku Sławencjusza nie ma paskudnej diagnozy, więc mła  w ogóle nie rozumie o co kaman. Ma co prawda brzydkie podejrzenia ale one są tak brzydkie że mła się o nich nawet pisać nie chce. Mamelon  te podejrzenia podziela, tak z osobna nam się w  łepkach uplingło. Znaczy cóś jest na rzeczy. Tak  nawiasem pisząc to mła dziś opadła szczena, kiedy dowiedziała się że  konował,  i tu przepraszam  konowałów,  zlecił Sławencjuszowi bardzo inwazyjne badanie, wykonywane zazwyczaj po szeregu innych, bez pełnej morfologii krwi która jest podstawą, mła sama nie wierzy w to co pisze ale qurna dokumentacje medyczną Sławencjusza widziała. Wcale się nie dziwię że Sławencjusz w nerwach  i to ciężkich. Żal mła Mamelona, bo kiedy Slawencjusz "chodzi w nerwach" to ona biedula razem z nim.

Jeśli chodzi o kotostwo to wyraźnie zaczęło wchodzić w tryb wiosenny. Są niesubordynacje, bezczelności i pokazówki. Mrutku wyczuwał że mła smutna z powodu Mefisia, więc był grzeczny. Może uważał że źle  mruczał czy cóś?  Natomiast reszta kotów daje mła popalić. najbardziej Szpagetka, która postanowiła lać za kuwetą. Nie wiem dlaczego kuweta uchodzi za nieodpowiednią do załatwiania potrzeb, może to ma coś wspólnego z tym że przez pewien czas usiłowała przejąć ją Sztaflik. Nie do lania tylko do zasiadania. W każdym razie mła musiała po Szpagetce sprzątać ale się zbuntowała i Szpagetka od przedwczoraj jest wywalana na dwór jak tylko zobaczę te jej  pozy - "cóś bym zrobiła". Okularia bezczelnie sypia  na stole a Pasiak śpiewa na parapecie do ptaków. Mła nie wypuszcza, tym bardziej że w ogrodzie ciągle słychać  Chmurkę, uciekniętą papużkę Gieni. Była z tą ucieczką cała opera, niestety nie udało się krnąbrnej złowić mimo zaangażowania sąsiedzkich sił w liczbie dużej. Gienia się martwi, mła się martwi ale papug po niemal tygodniu nadal żyje. Winnym wypuszczenia  papugi jest syn Gieni i teraz Gienia testuje siłę miłości synowskiej pełnej poczucia winy. Znosi to z godnością, znaczy załatwiła sobie że  kociczka dana  na przechowanie zostaje u niej na stałe. Trwa kombinacja żeby pozyskać na stałe drugiego kota, żeby ten pierwszy nie czuł się opuszczony.  Jak na razie Gieni udało się uzyskać tydzień z Rukim, buldożkiem francuskim syna.  Piesek miły, z  kotami chowany, został zaprezentowany  Małgoś,  co zostało przyjęte  jej radosnymi ćwierkami i obrażonym syczeniem towarzystwa z łóżka.

A co u mła. Mła  się ukulturalniła, znaczy obejrzała sobie "Duchy Inisherin" pamiętając jak podobał się jej  "In Bruges".  Nie zawiodłam się, film wart zobaczenia, mła lubi takie słodko - gorzkie klimaty. Duet  a właściwie to tercet jeśli liczyć reżysera  "In Bruges", w świetnej  formie. Oblookałam też "Bielmo" polecone jej  przez Kocurrka, dla mła po raz kolejny spotkanie z hipnotyzującym mła  Harrym Mellingiem. Mła zapamiętała tego aktora po " The Ballad of Buster  Scruggs", nie udało się jej nie zapamiętać, niestety.  Jak to się losy plotą, mały Melling grał w cyklu o Harrym Potterze upiornego grubego kuzyna Harrego, Dudleya Dursleya. Taki kawał aktora z tego chłopaczka wyrósł. Inny zły chłopiec z tej serii, Tom Felton wcielający się w Draco Malfoya, tyż ma w sobie to coś  co stanowi o sile  brytyjskich aktorów. Takie wicie cuda, oba typy na amantów się nie nadajo a kiedy stają przed kamerą dzieje się. Mła się zastanawia czy to warsztat czy siła osobowości, tak ważna w zawodzie aktora. Jeśli chodzi o czytelnictwo to mła leży i kwiczy, mła nie ma czasu na lekturę, cóś zajęta jest. Mła sobie obiecuje, ma książkę na oku i zamówi sobie i wogle, ale na razie to mła stać jedynie na podczytywanie blogów, z komentowaniem jest różnie. Mła nie zrobiła żadnych zdjęć, choć miała ambitne plany. Za to wygrzebała zdjątka z netu, babciowe. W Muzyczniku muzyczka, która mła wydawała się i babciowa i rozgrzewająca. Tym bardziej  że Yma bez żenady wyśpiewuje brzydkie wyrazy po naszemu.

poniedziałek, 16 stycznia 2023

Roma - Villa Farnesina

O ile do Villa Medici idzie się oglądać urodę całego założenia o tyle do Villa Farnesina, znanej też jako Villa della Farnesina, tupie się głównie ze względu na znajdujące się  w jej wnętrzu freski. Dziś willa jest siedzibą Accademia Nazionale dei Lincei, niemal stale otwarta dla publiczności, mimo trwających na okrągło prac renowacyjnych.  Budynek znajduje się przy via della Lungara, w dzielnicy Trastevere,  naprzeciwko olbrzymiego Palazzo Corsini. To taka lepsza część Zatybrza, leżąca kwadrans albo dwadzieścia minut drogi od  Piazza San Pietro. Willa jest pierwszą poważną nowożytną rzymską willą, uchodzi za jeden z najbardziej reprezentatywnych budynków architektury renesansowej początku XVI wieku. Wybudowano ją  w latach 1506 - 1512 w stylu dojrzałego renesansu. Dlaczego dojrzałego? Bo w Italii renesans zaczął się w XV wieku, w czasie w którym reszta Europy śniła nadal gotycki sen. Willę zaprojektował architekt Baldassare Peruzzi na zlecenie majętnego kupca i bankiera o dużych wpływach w Państwie Kościelnym,  Agostino Chigi. Baldassarre Peruzzi stworzył   pierwowzór rzymskiej willi podmiejskiej ( wszak Zatybrze było na początku XVI wieku jakby osobnym od Rzymu bytem ), a jej budowa odbiła się szerokim echem, także dlatego, że od 1511 roku, po ukończeniu murów, rezydencja była ozdobiona  freskami według niezwykle rozbudowanego programu ikonograficznego, których wykonanie  powierzonego największym artystom epoki pracującym w Rzymie i okolicach. Wnętrza willi malował sam Peruzzi, Sebastiano del Piombo , Raffaello Sanzio i chłopaki z jego szkoły (w tym Giulio Romano ) oraz występny  Il Sodoma.


Zanim mła zacznie się rozpływać nad willą, troszki Wam napiszę o czasach w których powstała, bo w Rzymie na początku XVI wieku mocno się działo, jak prawie zawsze zresztą, ale inaczej niż to sobie wyobrażamy poprzez pryzmat kultury masowej. Spytać ludzia o renesans rzymski to wychodzą klisze - występny ród Borgiów, Juliusz II zmuszający Michała Anioła do malowania sufitu Sykstyny, stado artystów rozkopujących Rzym w poszukiwaniu artefaktów. No i to by było na tyle. Poznajmy klimaty rzymskie z wczesnych lat cinquecento. Papież Aleksander VI czyli Rodrigo Borgia zszedł był z tego świata w roku 1501, po pontyfikacie uchodzącym za jeden z hym... "najbujniejszych" w dziejach. Do roku 1507 będzie żył jeszcze jego syn Cesare, kierujący się w życiu starorzymską maksymą Aut Caesar, aut nihil. Cesare źle rozpoznał kardynała Giuliana della Rovere, miał go za sojusznika a tymczasem wyhodował sobie najzacieklejszego wroga  i szczwany Cezare musiał uchodzić z Państwa Kościelnego, tak zakończyła się era Borgiów w Rzymie. Giuliano della Rovere, Piemontczyk, imię papieskie Juliusz sobie zostawił ponoć na cześć Juliusza Cezara. Taa... panowie mający w życiorysie kościelną służbę ( Cesare Borgia też był swego czasu kardynałem ) inspirowali się jednym z najskuteczniejszych i najbardziej bezczelnych i bezwzględnych polityków rzymskich a nie żywotami świętych. Większy mieli apetyt na kielich świeżej krwi niż na niewinne potrawy z korzonków. W wyniku polityki prowadzonej przez Juliusza II, mimo toczonych wojen Państwo Kościelne pozostało niezależne i scentralizowane, zachowując wpływy dyplomatyczne i polityczne przez cały XVI wiek.

I to mimo reformacji czy splądrowania Rzymu przez wojska cesarza Karola V. Następcą Juliusza II zeszłego w roku 1513,  został Giovanni di Lorenzo de' Medici, kuzyn aktualnie panującego we Florencji Giulia, który to  Giovanni przybrał imię Leon a numerek porządkowy miał dziesiąty. Leon X był ostatnim papieżem, który przyjął święcenia kapłańskie dopiero w chwili wyboru. Tak, tak to drzewiej bywało, co niejedną i niejednego zadziwi.  Zaciąganie pożyczek spłacanych odpustami czy urzędami kościelnymi za to  nie powinno dziwić, ten papież przeca był przede wszystkim politykiem a dla polityka mieć kasiorkę na wydatki to mus. Leon X zmarł w 1521 roku, podobno na na malarię, choć byli tacy co podejrzewali otrucie. Kolejnym papieżem został na króciutko Niderlandczyk, Adriaan Florenszoon Boeyens, który panował jako Hadrian VI do roku 1523. Niech Was nie zmyli to że on chodząca świątobliwość i niby reformator,  bo te jego reformy to były takie że strach się bać. Zwalczał luteran ale i humanistów, których uważał za potencjalnych heretyków. Reformy Hadriana VI spotkały się z ogólnym protestem, kiedy kipnął umieszczono na drzwiach jego lekarza napis -"Oswobodzicielowi Miasta". Giulio de’ Medici, który jako Klemens VII panował w Rzymie do roku 1534 jest ostatnim papieżem renesansu, któremu kres w Rzymie położyła sacco di Roma w roku 1527. Tak, wiem u nas renesans w tym czasie właśnie rozwinął się z pąka i pięknie kwitł ale w Rzymie się zakończył. Zamiast w starożytności zaczęto grzebać się w tym co pozostawili Ojcowie Kościoła, a spuścizna starożytnych filozofów była przyjmowana o tyle o ile potwierdzała chrześcijańskie widzenie świata. Dojrzały renesans miał się świetnie  w Rzymie w okresie rządów wspomnianych pięciu papieży i to takich z osobowościami że hej. Potem się zmieniło i tyle.

W tym złotym okresie tzw. miasto i hierarchia kościelna pogrzebały dawne, na poły jeszcze feudalne stosunki i żyły ze sobą całkiem dobrze. Doszło do swoistej desakralizacji Rzymu, przypominał on świeckie monarchie jak nigdy dotąd. Nie dlatego że hierarchia była tak wyluzowana w stylu sex, drugs and rock and roll. Państwo Kościelne przeżywało już skandale podobne do tych, które zafundowali mu Borgiowie a może nawet i gorsze. Zmieniło się jednak miasto, ludzie je zamieszkujący mieli nieco inny stosunek do kościelnej arystokracji. Wszyscy czuli że religia stanowi dla władzy kościelnej sztafaż, miasto akceptowało to i ciągnęło ze swoich stosunków z kościelną władzą pożytki. Drzewko kultury podlewane rzeką pieniędzy rosło i miało się świetnie, Rzym uchodził nie tylko za stolicę chrześcijaństwa, to była też stolica kultury, miasto spadkobierca antyku. Erazm z Rotterdamu, krytykujący grzechy papieży, potępiał sacco di Roma opisując miasto takimi słowami: "nie tylko twierdzą religii chrześcijańskiej i życzliwą matką talentów literackich, ale i spokojnym domem muz, co więcej – wspólną matką wszystkich ludów". Taka była rola tego miasta na początku XVI wieku. Luterańscy landsknechtowie, stanowiący główny trzon sił katolickiego cesarza grabiąc Wieczne Miasto zgasili ogień, który rozpalono we Florencji a podsycano w Rzymie, ogień przy którym ogrzewała się cała Europa. Takie okresy wzmożenia kulturalnego czasem nam się przytrafiają, właściwie nie wiadomo od czego zależą, co właściwie sprawiło że Wiedeń z przełomu wieku XIX i XX był miastem Freuda, Mahlera i Klimta? Co sprawiło że Rzym z przełomu wieku XVI i XVI był miejscem w którym się działo?  Politycznie było cinko, obyczajowo jak zawsze - góra i dół społeczeństwa solidnie na bakier z normami, ekonomicznie tak se. No a w kulturze się działo.

Dobra, nie myślmy o przykrościach, nacieszmy się urodą niespokojnych czasów rzymskiego renesansu. Do Rzymu zaczęli wówczas zjeżdżać z całej Italii i nie tylko z niej, naprawdę ciekawi ludzie, którzy w papieskim mieście pragnęli zrobić karierę. Różnego rodzaju karierę, miasto pełne było aspirujących artystów, ludzi interesu, którzy chcieli stać się przydatni papiestwu i z tej okazji nieźle zarobić, spragnionych władzy  kardynałów in spe, którzy bardziej  niż teologią  interesowali się polityką, dam wyzwolonych z duszących pęt konwenansu, kobiet które nigdy damami nie były ale za to miały aspiracje, o których niejedna dama nie śmiała nawet pomyśleć, podejrzanych szpiegów w przebraniu szacownych ambasadorów, zwariowanych miłośników antyku, którym marzyła się restytucja "prawdziwego" cesarstwa, osiedleńców z  innych krajów tworzących swoje kolonie, wykłócających się namiętnie czy to z rzymianami czy z innymi osiedleńcami,  nieporzucających nadziei na odnowę Kościoła  reformatorów z poczuciem misji,  ludzi którzy  przybyli do Rzymu w nadziei znalezienia jakiejś  klamki u której będą mogli się zawiesić. Znaczy było tak jak teraz tylko bardziej, he, he, he.


Jednym z przybyszów, świeżakiem  w Wiecznym Mieście był  bardzo bogaty sieneński  bankier  Agostino Chigi, który zrobił wokół siebie szum występując w roli wielkiego mecenasa sztuki i celebryty.  To nie był żaden self made man, nic z tych rzeczy, Agostino był człowiekiem ustosunkowanym, spadkobiercą mieszczańskiej  fortuny która pozwoliła jej posiadaczom  wyszlachetnieć, he, he, he.  Urodził się Agostino  w roku 1466 w Sienie jako syn Margarity Baldi i Mariano Chigi, bogatego sieneńskiego bankiera, który również zajmował wiele stanowisk politycznych w Republice: był gonfalonierem w 1485, konsulem w 1490 , kapitanem w 1493 i ambasadorem papieża Aleksandra VI w  roku1502. Młodszy brat Agostino, Sigismondo, poślubił w 1507 Sulpizię Petrucci, córkę Pandolfa,  pana Sieny, a jednym z jego potomków był papież Aleksander VII. Jak widzicie rodzina była "odpowiednia". Agostino rozpoczął terminowanie u swojego ojca, który działał i w Sienie i Viterbo. W 1487 Mariano wysłał go do Rzymu , aby pracował w spółce z innym Sieneńczykiem, Stefano Ghinuccim, w banku Giulio i Antonio Spannocchich, synów tego Ambrogio Spannocchi, który był bankierem Piusa II. Szczęśliwie się złożyło  bowiem w 1492 roku świeżutki papież Aleksander VI odebrał Medyceuszom zarządzanie watykańskimi finansami i powierzył je Spannocchiemu. Agostino, który był bezwzględnym cwaniakiem, wykukał  mistrza Ghinucciego i związał się z papieżem Borgią bez pośredników.  Taa... ten miłośnik sztuki sfinansował krwawe wojenki syna papieża, Cesare Borgii. Pożyczał też pieniądze  innym spragnionym władzy,  Guidobaldo da Montefeltro i Piero de' Medici. Uwielbienie muz mu w tym absolutnie nie przeszkadzało. W 1502 roku wraz z ojcem i przyjacielem Francesco Tommasim założył w Rzymie Banco Chigi i stał się człowiekiem o takim znaczeniu że nazywano go Agostinem Wspaniałym.  A dorobił się w przyspieszonym tempie  tej wspaniałości z wpływów ze sprzedaż ałunu Tolfa i dlatego cieszył się również protekcją papieża Juliusza II,  potem Leona X a sułtan ze Stambułu  ćwierkał o nim jako o najznaczniejszym chrześcijańskim kupcu. W tych słodkich początkach stulecia  pan bankier urządzał w Watykanie wystawne przyjęcia dla rozrywki papieży i w tym okresie udało mu się na trwałe wpisać w annały historii sztuki, jako jednemu z najznamienitszych mecenasów. Teraz będzie o życiu uczuciowym Agostino bo Villa Chigi wybudowana została z powodu uczucia i to bardzo silnego.

Agostino był małżonkiem  Margherity Saracini, niestety nie był to związek szczęśliwy,  z powodu braku dzieci jak głosiła plotka. Agostino niby z tej tęsknoty za brakiem potomka, he, he, he, wziął sobie za kochankę piękną i wytworną kurtyzanę Francescę Ordeaschi ( lub Ardeasca ), rodem z Wenecji, ówczesnego światowego zagłębia kurtyzan  najwyższej jakości.  Wieść gminna niesie że to dla niej Agostino wybudował willę, choć daty  nieubłaganie przemawiają za tym że willa  została wzniesiona przez Agostino  raczej z  miłości do własnej  osoby. Mniej  to romantyczne, choć nie wiem dlaczego bo w tym czasie ta miłość własna to było bardzo silne uczucie. Kilka miesięcy po śmierci  pierwszej żony Agostina, Francesca oficjalnie została panią willi Chigi, co nie oznacza że została żoną. Na to przyszło jej poczekać. No i teraz będzie o prawdziwym uczuciu, o które nikt by takiej osoby jak Agostino Chigi nie podejrzewał. Po kilku latach grzesznego związku , Agostino poślubił matkę swoich dzieci, konkretnie to w  sierpniu 1519 roku, a obrzęd małżeński odprawiał sam papież Leon X. Tak  Agostino Chigi, jeden z najpotężniejszych ludzi w Państwie  Kościelnym,  i nie tylko w nim,  i Francesca Ordeaschi ex kurtyzna, zostali jak najbardziej godnym szacunku stadłem. Rzymski ród nigdy nie wstydził się korzonków sięgających zabaw weneckich. A to za sprawą miłości uwiecznionej przez sztukę. Że była prawdziwa to jasne,  kobietę o wątpliwej przeszłości Agostino przedłożył nad  szlachciankę Margheritę Gonzagę, naturalną córkę markiza Mantui Franciszka II Gonzagi, którego herb  w rodzie Chigi  mógł  podnieść   jeszcze bardziej  prestiż Agostino. Z Francescą Agostino miał  pięcioro dzieci: Lorenza Leone, Alessandro Giovanniego, Margheritę i Camillę. Piąte dziecko  miało  się  urodzić po śmierci ojca, która nastąpiła w roku 1522. Pogrzeb wybitnego bankiera, w którym uczestniczyły tysiące ludzi, był prawdziwym triumfem pośmiertnym, wydarzeniem godnym  przydomka Wspaniały. Pojawili się przedstawiciele  najpotężniejszych nazwisk renesansowej Europy. No i stada artystów.  Agostino Chigi jest pochowany w Rzymie w rodzinnej kaplicy zaprojektowanej przez Rafaela i wzniesionej wewnątrz bazyliki Santa Maria del Popolo. Francesca  przeżyła męża zaledwie o siedem miesięcy, umierając jako bardzo bogata wdowa i dziedziczka fortuny. Są tacy, którzy sądzą że z powodu tego  bogactwa została otruta. Jednak sława legendarnej pary sprawiła, że ​​zwyciężyło przekonanie, że przedwczesna i tajemnicza śmierć Franceski to z żalu po  miłości. Sehr romantisch.

Agostino zlecił budowę willi na prawym brzegu Tybru, miejsce to wyglądało wówczas zupełnie inaczej - nie było tej kamiennej niecki, którą w XIX wieku ograniczono Tyber. To była podmiejska willa w pobliżu rzeki, dziś wciśnięta jest pomiędzy bulwar Lungotevere Raffaello Sanzio a via della Lungara, w samym sercu Rzymu i nie przywodzi na myśl sielskich klimatów. Z okien pierwszego piętra budynku widać co prawda rzekę ale poprzez sznur samochodów jadących po  wyżej niż willa położonym bulwarze. Willowości w tym za grosz ale cóż nam robić?  Świat się zmienia i nie każda willa ma takie szczęśliwe położenie jak Villa Borghese, czy Villa Medici. Jednakże ogród, mimo że nie jest już położony wśród wielu innych ogrodów w miejscu zwanym   La Lungara,  nadal  jest prawdziwie włoski - ze strzyżonymi parterami z bukszpanu i cytrusowymi drzewkami. W donicach cała kolekcja historycznych odmian cytrusów, na czele ze słynną Citrus limon var.  fiorentina, wyhodowaną  wg. legendy w ogrodach Medyceuszy. Dom niegdyś był znacznie ściślej związany z ogrodem a to za sprawą loggii, tej części budynku w której zacierała się granica pomiędzy domem a ogrodem. Do dziś ostała się jedna loggia i to oszklona, ze względu na ochronę malowideł. Jedno z przylegających do owej  loggii pomieszczeń,  Sala di Galatea, również  niegdyś było loggią,  z łukami wychodzącymi na ogród,  zamkniętymi jednak częściowo murem a częściowo szkłem  w 1650 roku. Loggie służyły  jako sceny dla organizowanych przez właściciela przyjęć i przedstawień teatralnych. Niby w domku ale na świeżym powietrzu. Takie powiązanie ogrodu z willą, nawiązuje do modeli witruwiańskich, tak miłych sercu  architektów renesansu. Projektant willi, Baldassare Peruzzi, wywodził się z wioseczki pod Sieną, Ancaiano, kształcił się  w Sienie u Pinturicchio i Francesco di Giorgio Martiniego.  Przypisuje mu się projekt   Villa le Volte rodziny Chigi, wiadomo też w Sienie,  w latach 1502-1505 zaprojektował willę na obrzeżach miasta dla Sigismonda Chigi, brata Agostino.

Peruzzi  był zatem jakby rodzinnym architektem Chigich, otrzymywał jednak zlecenia nie tylko dlatego że był ziomkiem rodu.  Baldassare był po prostu dobrym architektem. Zajmował się zresztą nie tylko architekturą, malował i to nieźle, rzeźbił, tworzył fortyfikacje, Był także znany z tworzenia tzw. dekoracji efemerycznych, znaczy dbał o oprawę festynów, pogrzebów, triumfów.  Zaangażowany w różne dziedziny działalności, był jednym z nielicznych, których można było nazwać człowiekiem renesansu, podobnie jak Rafael czy Michał Anioł  wpływał na rozwój sztuki w wielu dziedzinach. Aż dziw że krótko po śmierci popadł w zapomnienie i odkurzono  jego twórczość dopiero w XIX wieku.  Budynek, który  Peruzzi stworzył,  różni się  od rzymskich,   z przełomu wieków projektów Bramantego, uchodzącego za architekta  nowego stylu,  choćby wyglądem  elewacji -  nie ma  boniowań, ani  łuków w oknach parteru, ani kolumn, ani marmurowych elementów okładziny.  Brakuje tego mocnego plastycznego reliefu elementów architektonicznych elewacji,  mamy za to harmonijne i zupełnie nierzeźbiarsko  potraktowane  dwa rzędy pilastrów toskańskich, które lekko zarysowują się na ścianie. Elewacja niższego od parteru pierwszego piętra  zwieńczona jest poniżej gzymsu reliefowym fryzem aniołków i girland, pośród których znajdują się małe okienka. Pierwotnie  budynek miał również duże powierzchnie elewacji pokryte freskami, jednak do dziś zachowały się tylko małe nieczytelne ślady tej malatury. Willa została uzupełniona o oddzielny pawilon, być może przeznaczony na stajnie, którego projekt przypisuje się Rafaelowi. Plan willi miał kształt litery u, z tej koncepcji różne wille i pałacyki się później ulęgły. Peruzzi nie był świadomy że willa wyrosła na  swojej poprzedniczce z czasów  rzymskich. Wykopki archeo w XIX stuleciu ujawniły znajdujące się pod częścią ogrodu resztki  luksusowego domu z czasów Augusta, który to dom miał być rezydencją Marco Vipsanio Agryppy i Giulii Maggiore. Jednakże to nie z racji nowinek architektonicznych Villa Chigi uchodziła i nadal uchodzi za perełkę, sam Peruzzi, mimo tego że kształcony przez Pinturicchio, nie zapewniłby willi takiego rozgłosu. To wielkie nazwiska związane z   artystycznym fermentem, który charakteryzował Rzym na początku XVI wieku, pracujące nad ozdobieniem  domu spowodowały że jest to jedna z najsłynniejszych rzymskich willi.

Najbardziej znanym z artystów zatrudnionych przy ozdabianiu willi był Raffaello Sanzio, jeden z tych renesansowych  geniuszy malarstwa który nie potrzebuje nazwiska żeby  być znanym. Rafael znaczy. Namalował w tej willi samodzielnie ledwie jeden fresk ale za to jaki. Cała dawna loggia a obecnie sala nazwana została od tematu tego dzieła -  Sala di Galatea. Fresk Rafaela nosi tytuł Triumf Galatei, choć  XVI wieczni rzymianie uważali, jak i  współcześni turyści uważają że jest to triumf Rafaela.  Obok fresku Rafaela w sali  znajduje się monumentalny Polifem autorstwa Sebastiano del Piombo ( powstały w latach 1512-1513), pierwsze dzieło weneckiego artysty w Rzymie, gdzie  przybył w ślad za swoim protektorem Chigim. Temu artyście sala zawdzięcza także osiem z dziesięciu lunet z mitologicznymi obrazami, malowanymi szczególnie delikatnymi tonami, typowymi dla weneckiego koloryzmu. Przedstawiają tematy mitologiczne, które dziś znane są raczej historykom sztuki albo tym, którzy zajmują się  kulturą antyku: Tereus ściga Filomelę i Prokne po źle przyrządzonej kolacji z własnego syna Itysa,  Aglaurus i Herse usiłują zajrzeć do koszyka do którego nie powinny zaglądać,  Dedal ze zdziwkiem patrzy co się dzieje z Ikarem,  choć powinien wiedzieć że to kara za zepchnięcie  Perdixa, przedstawione na innej lunecie,  Scylla obcina włosy Niso, Boreasz porywa Orejtyję,  Zefir zakochany  jest we  Florze.  Inna luneta przedstawia monochromatyczną głowę, która zgodnie z  tradycją została namalowana przez Michała Anioła , który przybył odwiedzić swojego przyjaciela Sebastiano del Piombo i chciał dokopać z lekka  Rafaelowi, którego uważał za swojego największego rywala ( Misiek miał charakter z tych ciężkich ). 
 
Baldassarre Peruzzi i chłopaki z jego warsztatu wykonali freski na sklepieniu, tam również po całości niemal  motywy mitologiczne. Dziesięć spandreli ( podwójne w rogach, w sumie jest ich czternaście ) z różnymi postaciami mitologicznymi i symbolicznymi oraz  dziesięć sześciokątów z różnymi bóstwami, w pozostałych trójkątnych przestrzeniach namalowano monochromatyczne cherubiny, konie i fantastyczne stworzenia. Grecko - rzymska mitologia  była dla XVI wiecznych wykształciuchów tym, czym dla dzisiejszych jest klasyka kina. Odbiorca masowy nie doszuka się śladów  "Dolce Vita" Felliniego w "La Grande Bellezza" Sorrentino, po pierwsze dlatego że żadnego z tych filmów nie obejrzy, po drugie jakby obejrzał przypadkiem to i tak by nie kumał dlaczego Marcello  nie ma supermocy a Gambardella jest starszawy i włóczy się po mieście w sumie nie wiadomo po co,  zamiast walczyć z młotem w ręce. Zwykłemu człeku z XVI wieku nic nie mówiły  postacie namalowane na ścianach i sklepieniach willi, ludziom wykształconym i owszem, bowiem były bohaterami ich wyobraźni, łatwo rozpoznawalnymi po atrybutach. Tak jak rozpoznawano św. Piotra po pastorale i kluczach, tak dla ludzi kulturalnych było jasne że facet ze skrzydełkami koło stóp i z kaduceuszem to Hermes vel Merkury.  Dla nas jest to dziś mniej czytelne, dzieci nasiąkają mitologią przefiltrowaną przez Hollywood, więc w starych  malowidłach jako osoby dorosłe mało czego się dopatrzą, nawet jeżeli będą "kształcune".
 
Inne czasy, inna wyobraźnia, inaczej się ją mebluje. Cóś tam z opowieści antycznych zostanie ale to nie oznacza że ludzie dopatrzą się tego w przedstawieniach do których potrzebny jest kolejny filtr, wiedza o tym jak antyk postrzegano w czasach renesansu. A postrzeganie różniło się  od naszego i to znacznie, więc galimatias i nieczytelność. Na szczęście sztuka  to nie dochodzenia co obabrazek przedstawia tylko formy, coolory i emocje. Dlatego każdy może czerpać radość z urodnych fresków willi. Mła tylko tak  pituli o tej mitologii dla   tych  co lubią nie tylko widzieć ale i wiedzieć. Pośrodku sufitu, w regularnym ośmiokącie umieszczono  herb Chigi, flankowany jest dwiema dłuższymi scenami: po lewej Sława ogłasza ziemską chwałę bankiera, zresztą tuż obok Perseusza zabijającego Meduzę co jest ciekawe samo w sobie, po prawej  prawda Elu, nimfa niebiańskiego bieguna powożąc wśród gwiazd, przypomina, jak ziemskie zaszczyty zależą od ich łaski.  Bo  sufit kryje w sobie  tajemnicę, w sześciokątach w których widzimy mitologiczne postacie są odniesienia do astronomii i astrologii - Wenus w Koziorożcu, Apollo czyli bóstwo solarne  w Strzelcu, co ponoć przywodziło  na myśl znak Agostino, który urodził się  pod znakiem Panny ( ascendent w momencie poczęcia ). Są  w tych sześciokątach przedstawieni Herkules i lew nemejski, Herkules i hydra lernejska , Leda i łabędź ( wskaźniki  ruchów astrologicznych ), Jowisz w Byku ( łagodny wpływ, który determinuje hojność i wspaniałomyślny charakter Agostino ), Saturn w Rybach. Tak, tak, to przedstawienie osobistego horoskopu Agostino Chigi i do rozczytania tego to już trzeba wybitnego specjalisty dziedzin wielu.  Mła odpada w przedbiegach. Malowidła w sali retuszowano w 1863 roku i restaurowano w latach 1969 - 1973, to mła Wam może zapodac z  pewnością.
 



Teraz będzie o najsłynniejszym fresku w willi, to dla niego głównie przychodzą tu turyści. Fresk Rafaela nosi tytuł Triumf Galatei,  przedstawia nimfę na rydwanie ciągniętym przez delfiny, wśród świątecznego orszaku morskich stworzeń.  Ponieważ jest jednym z wielu fresków w tym pomieszczeniu, to zazwyczaj wzrok błądzi zanim człek się zorientuje że "ten Rafael to na wejściu". Historia tego malowidła jest równie romantyczna jak historia "willowa" Agostino i Franceski, tylko bardziej prawdopodobna.

 



Według źródełek różnej czystości, Rafael i Margherita Luti poznali się właśnie w czasie  kiedy w willi Agostino Chigi Rafael zaczął  tworzyć freski.  Margherita dostarczała do willi chleb z rodzinnej  piekarni znajdującej się na Trastevere ( stąd jej ksywka Fornarina czyli Piekareczka). Po tym jak Rafael zoczył młodą kobietę  kąpiąca się w Tybrze niedaleko willi, to się  wziął i zauroczył tak poważnie że spędzał z Margheritą  więcej czasu niż w pracy,  w związku z czym  Agostino wpadł na pomysł zainstalowania na jakiś czas  Margherity w swojej willi. No tak, Agostino rozumiał porywy serca. Rafael nie ożenił się z siostrzenicą kardynała Bibieny, Marią, Fornarina wygrała.  Niestety nie ukończył też  fresków dla Agostina Chigiego. Margherita była ponoć pośrednio odpowiedzialna za swawolne prowadzenie się mistrza, a w rezultacie śmierć malarza w wieku zaledwie lat 37. Tak to Eros i  Tanatos pojawiali się w historii willi, zarówno mieszali w losach gospodarza  jak i najsłynniejszego wykonawcy fresków. Triumf Galatei, namalowany w 1512 roku, jest pierwszym obrazem Urbinate, na którym pojawia się jego ukochana Margherita. Jej rysy możemy zobaczyć na słynnym portrecie "La Fornarina", który mła oglądała w Palazzo Barberini, w przestawieniu Madonny  zwanej Sykstyńską i   na obrazie zwanym "La Velata". Co prawda szam rafael  jakby zaprzeczał w sprawie modelki do  postaci Galatei ale kto by mu tam wierzył. Legenda o miłości Rafaela i Margherity, która była nie tylko kochanką malarza, ale także jego muzą i kto wie czy nie potajemnie poślubioną żoną, rozpalała wyobraźnię oglądających domniemane portrety pięknej Trasteverini. Chyba do dziś rozpala, sądząc po tłumku zwiedzających Sala di Galatea. Teraz troszki o temacie przedstawienia. Jego źródłem był Teokryt ( "Idylle"  ) lub Owidiusz ( "Metamorfozy" ), być może przefiltrowany przez Poliziano, lub Apulejusza ( "Złoty osioł" ) . Fresk przedstawia nimfe Galateę płynącą morskim  rydwanem w kształcie muszli, ciągniętym przez dwa delfiny i prowadzonym przez chłopca Palaemona vel Portuno, bożka morskich portów, otoczonego  pochodem trytonów i nereid. Na niebie nad tym orszakiem czuwają trzy amorki, które mierzą w towarzystwo  miłosnymi strzałkami, czwarte puttciątko, na które skierowany jest  wzrok Galatei, trzyma ukryty za chmurą pęk strzał, co ma symbolizować czystość platońskiej miłości.  Obok tego malowidła , na sąsiednim fresku czai się Polifem, syn Hefajstosa vel Wulkana, ten sam który śledził Galateę aż wyśledził dwoje kochanków w świetle księżyca nad morzem - Galateę i pasterza Ákisa. Zaślepiony wściekłością rzucił w biednego pasterza dużą masę lawy, miażdżąc go i pozbawiając życia. Galatea płakała wszystkimi łzami nad  ciałem ukochanego; Zeus i bogowie zlitowali się i przekształcili krew pasterza w małą rzekę Ákis, która wypływa z masywu z Etny,  znajduje się tam małe źródło, " sangu di Jaci", jak nazywają je Sycylijczycy,  o czerwonawym zabarwieniu spowodowanym obecnością tlenków żelaza. Rzeczka wpada do małej plaży w pobliżu Capo Molini ( w Santa Caterina ), gdzie spotykali się kochankowie. Ech... Eros i Tanatos.
 
 
Loggia di Psiche lub po prostu La Loggia zlokalizowana jest pomiędzy dwoma skrzydłami budynku. Pięć jej  łuków,  jak już wspominalam,  obecnie osłoniętych jest szkłem ochronnym.  Szarość i beże, bardzo elegancko, ściany w stiukach z elementami malarstwa iluzjonistycznego. Podłoga z tych nad którymi wzdycha Agatek ale mało kto zwraca uwagę bowiem wszyscy  gapią się w sufit. W loggii powałę zdobi namalowany al fresco cykl z Opowieściami o Kupidynie i Psyche, zaczerpniętymi z Apulejusza. Jest to dzieło Rafaela i uczniów, wiec wszyscy wzdychają.  Ciekawe czy by  tak wzdychali gdyby do nich jasno dotarło że właściwie to pomysł był Rafaela, zaprojektował pewne motywy, gdzieniegdzie dotknął muru pędzlem ale tak po prawdzie to jego uczniowie -  Rafaellino del Colle, Giovan Francesco Penni, Giulio Romano, nanieśli szkice wg. kartonów  mistrza na tynk. Girlandy roślinne to dzieło  ucznia Giovanniego da Udine (  namalowane w 1517 warzywka, owoce i kwiaty, konserwował a także "doprawił" Carlo Maratta w latach 1693 - 1694, jeden z bardziej znanych rzymskich XVII wiecznych  malarzy, który popadł w zapomnienie nie wiedzieć czemu, szczęśliwie przemalowano niebieskie tła i usunięto przerobione kontury postaci  podczas  renowacji w 1930 roku  ). Mła się tak sama siebie  zapytowywała patrząc na inszych zwiedzających uzbrojonych w komórkowe aparaty. Tajemnica mundialu, ludzie kochają nazwiska, choć dla mła ta malatura byłaby urocza choćby nawet Rafael zlecił jej wymyślenie uczniom, sam udawszy się na radosne pitigrilli z Fornariną.

Choćby takie girlandy, mła była zauroczona pomysłem zielonym, obecność  roślinnych plecionek na sklepieniu loggii nawiązuje do widocznej za ochronnymi szybami zieleni ogrodu. Na girlandach można rozpoznać  około dwustu gatunków botanicznych, głównie uprawnych, w tym liczne rośliny importowane z obu Ameryk, świeżynki odkryte zaledwie kilka lat wcześniej. Na przykład Cucurbita pepo . var. runda 'Nicei' czy Cucurbita maxima Duchesne var. 'Marina di Chioggia', toż kabaczek i dynia były wówczas egzotami w europejskich ogrodach. Są też znane  jeszcze z czasów starożytnych melony, gatunki takie jak: Cucumis sativus , Cucumis melo  var. flexuosusCucumis melo var. reticulatus, Cucumis melo var. inodorus. Wszystkie przedstawione nader apetycznie. Sadownictwo reprezentują: Cydonia, Pyrus communis, Malus domesticaSorbus domestica , Mespilus germanicaPrunus persicaPrunus domesticaPrunus avium. Sadownicze uprawy cieplejszego klimatu to obrazy cytrusów: Citrus medica i Citrus aurantium.  No i nie mogło rzecz jasna zabraknąć  owoców granatu Punica granatum i Vitis vinifera, bez winorośli girlandki byłyby bez polotu czy cóś. Oczywiście to nie jest tak że girlandki to tylko radości spożywcze, zielenina jest wręcz ućkana roślinami kwitnącymi takimi jak: Papaver somniferum, Papaver setigerumInula helenium, Rosa gallica, Rosa x damascena, Rosa x alba. Mła nawet znalazła troszki irysów, choćby Iris laevigata var. albopurpurea. A wszystko to w liściach Corylus avellana i igiełkach Pinus pinea. Dobra, koniec uniesień botanicznych, przejdźmy do mitologii czyli do opowieści o Kupidynie i Psyche, historii  podobnej do tej, która przydarzyła się Agostino i Francesce. Eros vel Kupidyn był bogiem a Psyche zwykłą śmiertelniczką podniesioną do rangi bogini, mezalians jak się patrzy. I tak zespół jednej z  najbardziej prestiżowych pracowni malarskich   w Rzymie przełożył na język alegorii historię romansu uszlachconego patrycjusza i weneckiej kurtyzany. Naprawdę jest sehr romantisch.
 
Na sklepieniu jest mnóstwo bogiń, bogów, boginek i boginków, no wiecie rozumicie osób  z drugiego a  na nawet trzeciego  szeregu mitologicznych  bóstw. Hym... to cały system olimpijski, jak najbardziej  figuratywnie oddany, antycznie obnażony i wogle. Zacznijmy od  przedstawień Rady Bogów i Uczty Weselnej, znajdujących się w centralnej części sklepienia. Obie imprezy odbywają się w obłokach, rozwieszonych między girlandami. W dodatku obie są  "fałszywymi gobelinami", nie pytajcie mła dlaczego Rafael  postanowił namalować na suficie gobeliny - mła nie wie, podejrzewa tylko że ma to cóś wspólnego ze splendorem. Przypatrując się uważniej towarzystwu możemy zobaczyć jak to co malował Michał Anioł w Sykstynie wpłynęło na innych malarzy. Figury ze sklepienia  willi nie mają tej siły wyrazu co postacie namalowane przez Toskańczyka ale patrząc na muskulaturę bogów i uroki powłoki cielesnej bogiń, też dość muskularnych,  trzeba przyznać że inspiracja wyszła dziełu na dobre i że  malarze, którzy się do tego przyłożyli dobrze odrobili lekcję, którą zachodniej sztuce  dał Michał Anioł. Tak na marginesie to Buonarroti, który był diablo zazdrosny o  Santiego zarówno z powodów artystycznych jak i całkiem nieartystycznych, mocno interesował się pracami w willi. Legendę o studium z Sala di Galatea już znacie ale wcale nie legendarne jest  informowanie ciekawego Michała  Anioła o jakość fresków z willi.  Udokumentowane jest zainteresowanie mistrza -  w liście datowanym na1 stycznia 1519 roku, niejaki Leonardo Sellaio pisał do swego rodaka Michała Anioła o rychłym odsłonięciu malowanych w 1518 roku fresków, określając je jako ""chosa vituperosa a un gran maestro; pegio assai che l'ultima Stanza del palazo  assai", co oznacza "rzecz obelżywa dla wielkiego mistrza, znacznie gorsza niż ostatnia stanza w pałacu". Chodzi rzecz jasna o stanze malowaną przez Rafaela w Pałacu Apostolskim.


Na spandrelach  namalowano różne epizody z opowieści o Kupidynie i Psyche. Wśród historyków sztuki  chodzi taka teoria że twarz Psyche jest najprawdopodobniej wizerunkiem Franceski Ordeaschi. W żaglach nad lunetami szaleją  małe putta ze zwierzakami rodem z mitów i z atrybutami różnych bóstw pobliskich spandreli.  Mamy słodkie amorzęta z całą masą symboli jasnych dla wykształconych ludzi tamtej epoki a dla nas słabo czytelnych. Putto z orłem.  putto z trójzębem,  putta i Cerber,  putto  z bronią,  putto z gryfem,  putto z kaduceuszem,  putto z panterą,  putto z fletnią, putto z  z hełmem i tarczą putto  z hełmem i tarczą, putta   i harpia,  putto i krokodyl z włoska zwany pięknie coccodrlillo,  putto, lew i konik morski, putta ze wstęgami. No i bądźcie tu mądrzy.  Mła nie jest człowiek  rinascimento w związku z tym pogubiła się na etapie putta z gryfem i odpuściła sobie śledztwo co do czego pasi i o czym nam to mówi. Willę można zwiedzać z audioprzewodnikiem nagranym w paru językach ale mła nie skorzystała i nie wie jak omawiane jest w takim przewodniku  malowidło w La Loggia, być może solidnie a być może w stylu  "po prawej postać namalowana przez X i przechodzimy do kolejnej sali". Powała podzielona jest na dziesięć spandreli odpowiadających filarom i czternaście żagli nad łukami.  Sceny ze spandreli są dla mła jeszcze mniej czytelne niż amorzęta z atrybutami, trzeba znać mit w klasycznych opracowaniach i jeszcze wiedzieć z którego to klasycznego opracowania czerpano w konkretnym przypadku a czerpano z wielu.  Mła się na ten przykład dowiedziała po czasie że trzy  urocze damy, które przyciągnęły jej oko  to siostry  Kupidyna, Gracje, które za namową brata miały interweniować u mateczki Wenus żeby nie wkurzała się na Psyche. Taa... teraz to mła wie jak dużo nie wie.

 


 
Mitologiczne zagwozdki to nie wszystko co ma taki oglądacz bardziej dociekliwy do pokonania,  atrybucja poszczególnych fragmentów pracy zbiorowej może takim chcącym koniecznie zobaczyć "prawdziwego Rafaela" spędzać sen z powiek. Na wszelki wypadek zatem mła zaznacza że dość obła kobitka stojąca na rydwanie ciągniętym przez gołębie to jest "prawdziwy Rafael".  Podobnie jak Wenus i Ceres ze spandreli na fotce obok, Junona wyszła już spod pędzla Giulio Romano. Moim zdaniem przy pracy przy tych akurat fragmentach Rafael był wyraźnie wyczerpany przez Fornarinę,  mła przedkłada nad te przedstawienia te urocze trzy Gracje namalowane przez Giulio Romano z ostatniej fotki powyżej. Szczerze pisząc dla mła nie ma też tak wielkiego znaczenia czy to sam Rafael czy jednak Giulio Romano malował Kupidyna całowanego  przez  Jowisza zgadzającego się na związek z Psyche i czy prawa czy lewa strona ciała Merkurego wyszła spod ręki mistrza. Jest dobrze i to jest ważne. Dla mła największym odkryciem było  to ile mogą do dzieła wnieść niby  mało istotne fragmenty malowane przez malarza który nie cieszy się jakąś wielką sławą. Girlandy namalowane przez Giovanniego da Udine mła zauroczyły choć to prace artysty, który  był  uważany za takiego pittore, któremu można powierzyć malowanie groteski, koszy z owocami, girlandek ale do malarstwa narracyjnego to się cóś słabo nadaje i nie dopuszczać.  A przeca to był niezły malarz w typie o wiek późniejszych małych mistrzów z Niderlandów, z lekkim pędzlem charakterystycznym dla tych co się zachwycili antycznym malarstwem. Flamandowie i Holendrzy by go docenili, Włosi pognali do robienia dekoracji. Ech... Mła będzie głosić chwałę Giovanniego da Udine,  faceta, który przywrócił nowożytnemu światu sztukę stiuku, który malował przepiękne groteski, który kwiaty róż malował tak że można rozpoznać blisko spokrewnione krzyżówki. Zdaniem mła La Loggia w połowie by nie była tym czym jest  gdyby nie udział w jej zdobieniu Giovanniego da Udine.




Tuż obok  La Logia, po lewej stronie  znajduje się Sala del Fregio. Tak do końca nie znamy jej przeznaczenia, może była salą recepcyjną dla klientów Agostino a może czymś w rodzaju studiolo? Przypuszczamy i tyle. Za dekorację Sala del Fresio odpowiadał Baldassarre Peruzzi, no i ta sala jest taka peruzziowa, znaczy ten renesans taki przefiltrowany przez jego styl.  Na ścianach podobnie jak w Sala di Galatea wymalowano draperie z tkanin. Bardzo dokładnie i pięknie, aż kusi żeby zabytek pomacać. Mła doczytała że podejrzewa się iż niegdyś na ścianach wisiały gobeliny ale jak było naprawdę z wystrojem tej sali tego nie wie nikt. Nazwa sali,  to del Fregio,  wywodzi się od fryzu autorstwa Baldassarre. Na tym fryzie  oczywiście tematy mitologiczne, wszak ludzie kulturalne  byli mitami naładowane jak dzisiejsze nastolatki światem gier. Sięgnięto do dzieła Owidiusza "Metamorfozy", freski miały ilustrować kontrast i napięcia między sferą apollińską i sferą dionizyjską , znaczy opowiastki o tym czym kierować winien się człowiek - uczuciami namiętnymi czy rozumem? Jak wiadomo zarówno właściciel willi jak i główny wykonawca fresków w niektórych sprawach stawiali zdecydowanie na uczucie. Freski wypadają nieco archaicznie przy malaturze Sala di Galatea i La Loggia, nie ma się co dziwić bo jest to pierwsza rzymska praca Perozziego. W tym malarstwie znacznie więcej jest z malarstwa sieneńskiego, dalekie echo Pinturricchia.
 

 

Po wejściu do willi człowiek najpierw powinien prawilno skierować swoje kroki  do pomieszczenia zwanego atrium, choć tak po prawdzie to westybul, utworzonego  w XIX wieku, z którego wchodzi się  do Loggii Psyche. Jednakże kierunek zwiedzania jest taki  że zaczyna się zwiedzanie od Sala di Galatea,  z której wchodzi się do Loggii Psyche, z której z kolei wchodzi się do Sala del Fregio. Następnie wraca się i wchodzi do atrium z którego urodna klatka schodowa prowadzi na pierwsze piętro, na którym znajdują się kolejne sale ozdobione freskami. Mła wie że w tej włoskiej willi to mało kto się rozgląda po XIX wiecznych pomieszczeniach, jednakże mła się wzięła i rozejrzała.  Jest to pomieszczenie powstałe najprawdopodobniej po tym kiedy zorientowano się że ogrody willi kryją pozostałości starożytnych rezydencji Marco Vipsanio Agryppy i Giulii Maggiore. Jednocześnie malatura sufitu atrium nawiązuje do fresków z sąsiednich sal.



Po marmurowych  stopniach włazimy na piętro i wkraczamy do La Sala delle Prospettive. Po naszemu to  Pokój Perspektyw,  został namalowany w stylu iluzjonistycznym w latach 1518-1519 przez Baldassarre   Peruzziego i pomocników, tak aby stwarzał wrażenie loggii. Tych fałszywych loggii są tak po prawdzie  dwie,  z kolumnami, zza których roztaczają się widoki na Rzym, i widok na mocno jeszcze wiejskie Trastevere. A jednak niektóre elementy tych kompozycji ostały się w krajobrazie, choć zostały przesłonięte przez nowe budynki wyrosłe przez  wieki od czasu kiedy namalowano freski. Długi fryz okalający pomieszczenie w górnej części ścian przedstawia sceny mitologiczne, które  namalował  Peruzzi i malarze z jego warsztatu, sorry - szkoły. Jak porównamy je z freskami z fryzu z Sala del Fregio to możemy sobie uświadomić  jak  mocno zmieniło się malowanie sieneńczyka, toż to zupelnie insza inszość. Kompozycja, coolory, wykorzystanie iluzjonistycznych elementów nawiązujących do antyku, znaczy mła chodzi  o to że poszczególne sceny oddzielają wizerunki  herm z kobiecymi popiersiami. Wszystko jest mniej statyczne i tak bardziej na bogato, figury ukazane są w takich pozach by czuć było dramat. Zaprawdę, jest  bardzo po rzymsku. Nad kominkiem  znajduje się fresk "Kuźnia Wulkana".  Mła go nie widziała, był zasłonięty bo przechodził renowację, mła sobie mogla pooglądać kratę kominka i tyle. Freski z tej sali, o zgrozo, zostały całkowicie przemalowane w 1863 roku, ale na szczęście odzyskano je po renowacji przeprowadzonej w latach 1976 - 1983.
 
W Sala delle Prospettive Agostino Chigi wydał swój bankiet weselny w roku 1519, podobno wnętrze zrobiło furorę, wyglądało bowiem na o wiele większe niż w rzeczywistości jest. No i ten pomysł z widokami tego co naprawdę znajdowało się za murami był nowatorski. Mła oglądała ten dawny Rzym z ciekawością i zastanawiała się hym... co do czego przypasić. Poległa po całości, zbyt mało zna miasto i jego historię żeby się pokusić o nazwanie konkretnych miejsc na podstawie tych fresków.  No ale mła to i tak jest spoko zwiedzająca osoba, tacy co zwiedzili willę w roku 1527 to w ogóle się malarstwem nie przejmowali. Podczas sacco di Roma w Villa Agostini stacjonowali landsknechtowie Karola V, ozdobili oni freski w sali   perspektywicznej rysunkami własnego pomysłu a także napisami. Do dziś  łatwo dostrzec  graffiti  i zdawa się że jest pewna zagwozdka konserwatorska - no bo z jednej strony na ścianach to powinny być freski takie jak były w roku 1519, z drugiej napisy i rysunki pochodzące z czasów splądrowania Rzymu to świadectwo historii. Zachować bazgroły  źle, usunąć też niedobrze. Mła jest za opcją zostawienia ich tam gdzie są, urodzie pokoju szczególnie jakoś nie szkodzą, za to przypominają o czymś o czym większość turystów przybywających do Rzymu nie wie - o tym że miasto było splądrowane w czasach nowożytnych w sposób podobny do tego  w jaki w roku 455 splądrowali je Wandalowie. Mła taki stan rzeczy dziwi bo przeca do Rzymu nie przybywają w większości niepiśmienni, no ale jest jak jest. Dobrze więc że te urocze kaligrafie i mniej urocze rysuneczki widoczne na ścianach zastanawiają.
 


W sąsiednim  pomieszczeniu zwanym Sala delle Nozze di Alessandro e Rossane, była  sypialnia małżeńska państwa Chigi. Została ozdobiony freskami w roku  1517 ale najsłynniejszy w tej sali fresk ukończono w roku 1519. Tematem fresków są sceny z życia Aleksandra Wielkiego, wybór tych historii miał na celu  gloryfikację klienta, utożsamianego z człowiekiem wpływającym na losy wielu ludzi i mecenasem sztuk w tzw. w Italii czasach klasycznych. Scena zaślubin Aleksandra i Roksany, ( po włosku to imię cóś ładniej brzmi  - Rossane ) jest wisienką na torcie.  Fresk na całej północnej ścianie ( to solidne wymiary  - 370 x 660 cm ), oparty został na klasycznych źródłach literackich, taka niby archeologiczna  próba rekonstrukcji obrazu greckiego malarza Aezione z IV wieku p.n. e., poprzez opis dokonany w II wieku przez Luciana z Samosaty. Na fresku często pojawiają się odniesienia do zbliżającego się zaślubin Aleksandra i Rossane, wiele aspektów symbolicznych, nie zawsze dających się rozszyfrować, odnoszących się  przez nawiązanie  do klasyki z więzi łączącej  Agostino z jego kochanką i przyszłą żoną. Choćby  takie uskrzydlone cherubiny  czy  zapalona pochodnia, symbol zaślubin, podtrzymywana przez boga Hymeneusa,   ukazana za półnagim Hefajstionem,  towarzyszem Aleksandra. Inne epizody związane z cyklem wodza to rodzina Dariusza przed Aleksandrem, na ścianie wschodniej, Aleksander Wielki oswaja Bucefała ( zdaniem mła Bucefał i Aleksander na tym przedstawieniu są dosyć do siebie podobni ),  oraz Aleksander w bitwie na ścianie południowej. Przypuszcza się że w niektóre partie fresku ze sceną zaślubin mógł komponować czy nawet malować Rafael. Jednak ustalonym autorem fresków w tej sali jest  jest Giovanni Antonio Bazzi zwany z racji upodobań Il Sodoma.  
 



Tak naprawdę to nie do końca wiadomo jak z tym  przydomkiem Bazziego było. Wiadomo że  on sam czasem się przydomkiem  podpisywał i poświadczał od 1512 roku, Giorgio Vasari twierdził  że wzięła się ksywka właśnie z nawyków seksualnych malarza ale są i tacy, którzy twierdzą że nazwa była wynikiem żartu. Ma o tym świadczyć to  że Bazzi nosił przydomek z dumą, dla tzw. jaj. Jeszcze inni   uważają, że przydomek nie miał nic wspólnego z XVI wiecznym  znaczeniem słowa sodomia, ale był dowcipną toskanizacją przezwania malarza w języku piemonckim ( "su, 'nduma! " -  chodź, chodźmy!),  co ma się odnosić do zachęty do pośpiechu. No cóż, mła się skłania do wersji Vasariego, Bazzi  ożenił się w młodości, ale wkrótce rozstał się z żoną.  Dürer też rozstał się z żoną, przyziemną Agnes Frey, a  Botticelli to się nawet nie ożenił, co było ewenementem w jego sferze i w czasach w których żył. Podobnie było z Leonardem da Vinci, neoplatonizm się szerzył, he, he, he. Nic to nowego pod slońcem, ciekawe jak świat by wyglądał bez tych "innych", zdanim mła cóś smutno. Dobra, wróćmy do fresków. Istnieją ponoć odniesienia w  tych malowidłach do ukrytej  wiedzy, alchemicznej hermeneutyki, z czterema fazami Wielkiego Dzieła ( nigredo , rubedo , citrinitas , albedo ) opisanymi przez kryptograficznie symbole. Mła odpada, astrologia w Sala di Galatea to było dla mła zbyt dużo a co dopiero hermetyczna wiedza tajemna.  Z tą zagadką zostajecie sami, drodzy Czytelnicy.  Freski w tej sali, retuszowane przez niestrudzonego w retuszowaniu Carlo Maratta , zostały odretuszowane i odrestaurowane w latach 1974-1976 .
 
 


W Sala delle Nozze di Alessandro e Rossane sporo zwiedzających wgapia się w zaprojektowany przez Peruzziego kunsztowny sufit kasetonowy, w którym  umieszczono dwanaście małych paneli ze scenami z "Metamorfoz" Owidiusza. Te sceny namalowano  później, malował Maturino, prawdopodobnie z pomocą młodego Polidoro da Caravaggio. Mła jednakże nie podziwiała  kasetonów, mła była totalnie pod urokiem puttciąt. Malowane w 1519 a już zwiastujące manieryzm, słodkie i urocze, bezczelnie figlarne. Dla mnie to one właśnie "robiły" to pomieszczenie. Kolejna salka miała w sobie coś ze smutku muzeum okręgowego, piękne renesansowe meble ( repliki? ), przyzwoity sufit, malowane w XIX wieku okiennice i ... kaloryfer i plastikowa doniczka z zieleniną. Poczułam się swojsko.Brakowało tylko pani pilnującej leniwie drzemiącej na fotelu w rogu sali. Ech... to były klimaty, nie to co wszędobylskie kamery. W XVII, XVIII i XIX wieku sale willi radośnie  poprawiano, malowano na nowo i w związku z tym nie wszystkie  pomieszczenia przypominają "same siebie" z lat nastych XVI wieku. W XIX wieku. Malowidła ścienne nawiązują do malarstwa pompejańskiego, dziś konserwatorzy mają zagwozdkę czy pod tymi malaturami nie kryją się starsze prace. W końcu  w ogrodach willi jest wykopek ze starożytną chałupą i to taką że ho, ho.  Tzw. Casa Farnesina jest tylko w połowie odkryta, diabli wiedzą co znajduję się pod domami Trastevere.  Jak do tej pory w starożytnym domiszczu, odkrytym kole 1880 roku z okazji robót drogowych i nieckowania Tybru, znaleziono perełki rzymskiego malarstwa. Willa, której zaledwie połowę odkopano, została wzniesiona dla starożytnej mlodej pary. Tak, tak, miłosne gniazdko doby renesansu  uwito na  miłosnym gniazdku  z czasów antycznych.



 

Takie to zdziwności się dziejo, Trastevere romantyczne jak mało który zakątek w Rzymie. Tę starożytną wykopkową willę można porównać do Villa dei Misteri w Pompejach czy Horti Luculliani w Rzymie, gdzie można odnaleźć scenograficzny smak rodem z czasów hellenistycznych, zwłaszcza na elewacjach skierowanych w stronę morza lub doliny ( a w tym przypadku rzeki ). Malatury znalezione podczas wykopków znalazły się one wraz ze stiukami w Museo Nazionale Romano, części Palazzo Massimo . Stanowią one jeden z głównych przykładów dekoracji pomieszczeń w tzw. trzecim stylu pompejańskim. Znamy nawet imię jednego z twórcow, w tzw. gabinecie B na sygnaturze na ścianie widnieje imię malarza z pracowni, który stworzył dekorację - Seleukos, imię pochodzenia syryjskiego. Malowidła z La Sala Nera i gabinetu B pochodzą z lat 30 - 20 p.n.e.. Tzw. malowidła ogrodowe, przypominające te z fresków w nimfeum willi Liwii ( 40-20 p.n.e. ), najstarszych malowanek ogrodowych znalezionych w Rzymie, przedstawiaja fontanny. Mla jest ich bardzo ciekawa, dlatego planuje podczas kolejnego wypadu do Caput Mundi zobaczyć co przechowują w Palazzo Massimo.
 
Wraz ze śmiercią Agostino Chigiego w 1520 roku willa podupadła i została pozbawiona wyposażenia oraz dzieł sztuki. W 1580 roku teren z budynkiem został kupiony przez kardynała Alessandro Farnese i tym samym przyjął swoją obecną nazwę - Villa Farnesina. Z tego okresu pochodzi niezrealizowany projekt połączenia Palazzo Farnese z Villa Farnesina zadaszonym przejściem. W 1714 roku posiadłoś  stała się własnością Burbonów z Neapolu , a w 1864 urząd objął tam ambasador Bermudez de Castro, który dwa lata później zapoczątkował serię poważnych renowacji. W 1884 roku zrobiono Rzymowi dobrze, znaczy otwarcie Lungotevere polegało na zniszczeniu części ogrodów i loggii nad rzeką, które być może zaprojektował Rafael.  Taa... jak się ma za dużo zabytków to nie wiadomo co trza zniszczyć.  Od 1927 roku obiekt należy do państwa włoskiego, które w latach 1929-1942 przywróciło go Akademii Włoskiej i kilkakrotnie w latach 1969-1983 przeprowadzało w nim renowacje. Dziś jest używany przez Accademia dei Lincei jako reprezentacyjna siedziba i mieści, na pierwszym piętrze, Narodowy Gabinet Grafiki. Podobno, bo mła nie widziała.W Wiili bowiem nadal szaleją konserwatorzy, no i bardzo dobrze! Dobra, pookładałam Was kagańcem oświaty, jak to ładnie ujęła Mariolka, he, he, he. Mła pisze rzadko to musi być treściwe.