środa, 29 czerwca 2022

Codziennik - bardzo dodupny koniec czerwca

Ubiegły tydzień był do doopy. Cały. Same bardzo złe wieści, odejścia kochanych zwierząt i ludzi, takie nad którymi ciężko przejść  do porządku dziennego bo  niespodziewane, choroby w rodzinie, latanie po lekarzach bo wyniki nie takie, więc trzeba było powtórzyć ( uff - powtórzone, porządnie zrobione i oddech! ), Małgoś odczuwa swoje 94 lata, Pan Dzidek zgubił Bejbiego, na szczęście odkryliśmy psa w schronisku i już z powrotem jest w domu i po weterynarzu, bo stres mu zaszkodził a Pan Dzidek po lekarzu z tego samego powodu. No i jakby było mało Gienia nam się rozłożyła, trzeba było szybko jechać na usunięcia ropnia ( rozważana była opcja weterynaryjna -  mła ma nadzieję że żartem bo ropień w okolicy oczodołu - jakby się podjąć nie chcieli czy cóś,  na szczęście się podjęli ). W ramach uprzyjemniania życia Najwyższy Pogodowy katuje okolice upałami, deszcze tyż padają ale dziwnie jest bo jakoś nie robi się chłodniej tylko bardziej sauniasto. Dzieje się i mła jest nie w sosie, przestraszona i nawet nie chce  jej się niczego czytać a już info ze świata to najmniej ( mam podejrzenia graniczące z pewnością że  polityczne się na  ludziów uwzięły i kombinują żeby nam dokopać choćby poprzez próbę rozciągnięcia na ile się da konfliktu na Ukrainie żeby zwalić całe zło kryzysu na łonych  jednych albo drugich, jeśli chodzi o próby zabaw  covidowych to mła przeprasza  za to co zaraz napisze ale "Wersal się  skończył!", jak mawiał jeden polityk - niech spierdalają! ). Katować się lekturą info mła  nie ma zamiaru bowiem przyuważyła że korespondenci wojenni pitulą o geopolityce, panie od kultury o zagrożeniach epidemiologicznych, ekonomiści o prawach LGBT a ci od mody o zagrożeniach  klimatycznych.  Wicie rozumicie,  teraz jest tryndne pitulić o tym co nie jest akurat tym na czym człek się zna najlepiej. Mła pisze bo obiecała sobie że pisać będzie bo w ludziach razem siła a blog to taki kolejny kukardek wiążący nas razem. Przyznaję jednak że czasem jestem klepaniem w klawiaturę zmęczona i ciężko mła się zbierać do postów  miłych, przyjemnościowych kiedy wcale miło się  mła nie czuje. Jednakże nie ma się co nad sobą użalać,  do roboty. Kiedy zamykają się drzwi, otwiera się okno i tego się trzymajmy.

Ze spraw pocieszających to kwitną sukinkulenty. Nawet kaktusy zbierają się do kwitnienia. Mła ma pierwsze niemiłe doświadczenie z eszewerią i  ślimakiem, nie zauważyłam żeby coś podżarł ale  bezczelnie siedział czy też raczej zalegał na mojej roślince. Hym... w naturze eszewerie raczej ze   ślimakami do czynienia nie mają, mła nie zauważyła też  żeby  ślimory były zainteresowane rojnikami, które są do eszewerii podobne. No ale jak nie są zainteresowane  to dlaczego się taki do eszewerii zbliżył i na niej zaległ?! Mła  podejrzewa ślimory o najgorsze, nawet o to że mogą próbować podżerać co mniej kolczaste kaktusy. I nie piszcie mła że one to majo słabe otwory gębowe czy cóś, pełne poświęcenia nawet czyśćca wełnistego  potrafio żreć! Mła przyuważyła że  ślimaki są jakby upałoodporne, pewnie dzięki tym deszczom zamieniającym ogród w saunę.

Mła wytargowała w lumperionku za tzw. marne rupie poduszeczkę do koszyka Szpagetki, tylko nie wie czy hasło nie zaszkodzi i tak nadmiernie pewnej kociej  kobitce. Jak na razie Szpagetce  poduszeczka się spodobała,  co znalazło wyraz w tym że nadpruła ją pazurkiem na  niewidocznej na fotce stronie. Ja tu   pieszo w upale chodzę żeby kociemu trójnogowi życie na poziomie zapewnić a ona dary mła  pazurem traktuje. A przeca lubi łepek na poduszeczce trzymać, albo tyłek jak jej akurat pasi. No mła nie rozumie i wypomniała to gwieździe. Gwiazda ma to gdzieś, przychodzi do domu  pachnąca żubrówką  ( trawą a nie alkoholem ), uwala się na stole obok kubańskich żab i skrzeczy coby posiłek jej podać. Na szczęście posiłek spożywa normalnie, nie osiąga  tym razem wyżyn zdobytych i ustanowionych jako  wzorzec kociego rozbajdania przez Felicjana - żarcia na leżąco. Reszta stada zachowuje się w miarę  normalnie, mła ma wrażenie że upał służy nadrobieniu normy rocznego leżakowania i drzemek.  Mła stara się nie drzemać  choć oko  jej się zamyka, pracuje szydełkiem nad ubraniem imbryczka. A w ogrodzie kwitną róże, o których mła stworzy wpis dla zainteresowanych. Tak troszki później, jak upał zelżeje. 

wtorek, 28 czerwca 2022

Gduńsk, Gdańsk, Danzig - część piąta

W ostatnim gdańskim wpisie było o bawialni Głównego Miasta i przyległościach, dziś trochę będzie o budynkach w których przyjmowano gości. Nie mam tu na myśli zajazdów dla kupców czy tam inszych stancji dla takich sobie zwyczajnych podróżnych. Będzie o reprezentacyjnych siedzibach w których goszczono władców. Przejdziemy się gdańską Drogą Królewską, szlakiem którym najczęściej chodzą turyści. Parę ważnych miejsc na tym szlaku już poznaliście, czas na bramy. Zaczniemy jednak od ... środka  czyli gdańskiej siedziby królów Polski. Niby było tak  że polskim królom przysługiwała własna, niezależna kwatera, jednak  gdańszczanie przez długi czas uchylali się od obowiązku budowy królewskiej rezydencji. Monarchom przyznano ostatecznie budynek Bramy Zielonej, jednak ze względu na uciążliwości portowego otoczenia królowie na tę lokalizację się wypięli. Cztery kamienice, mieszczące się w zachodnim krańcu południowej pierzei Długiego Targu, naprzeciwko Dworu Artusa i Fontanny Neptuna,  od czasu wizyty króla Zygmunta III Wazy  gościły w swoich murach polskich królów. Dostosowano je do królewskich potrzeb tworząc w nich wewnętrzne połączenia, w sumie można było traktować je jak jeden budynek. Od koronowanych  osób  w nich pomieszkujących nazwano je Królewskimi  Kamienicami. Kiedyś w  nich nawet doszło  do królewskiego porodu, w kamienicy stojącej na parceli oznaczonej dziś numerem 2, królowa Marysieńka Sobieska wydała na świat potomka, królewicza Aleksandra. Podobno na górnej kondygnacji, wysoko coby zgiełk królewskich uszu nie drażnił. Tylko że zgiełku nie było. Z okazji rozwiązania Marysieńki zarządzono w Gdańsku ciszę.  Naprawdę się postarano - żadnego  bicia dzwonów, ruchu kołowego na Długim Targu a jak już musiał przejechać jakiś zaprzęg, to koniom na kopyta zakładano opatuchy z materiału coby nie stukały. Zatrzymano nawet ratuszowy zegar , bo wskazówki ponoć skrzypiały i przeszkadzały brzemiennej królowej.  Marysieńka to miała wymagania.  W kamienicy na parceli nr 1 zazwyczaj "stacjonował" fraucymer królowych,  w kamienicy posadowionej na parceli nr  3 mieściła się królewska jadalnia  i sala sądowa. Królewscy dworzanie a także medycy króla zajmowali kamienicę na parceli z numerem 4. Sień kamienicy nr 2  była na czas pobytu królów zamieniana w salę tronową. 

Dziś oglądając  kamienice królewskie oglądamy wariacje na temat, bo mła napisze szczerze - to nie jest zabytek. Ba, to nie jest nawet dobra rekonstrukcja. To jest makieta Kamienic Królewskich. Pozdrowienia z Sowietów które się dostały "niemieckiemu" miastu to jedno ale drugie to sposób w jaki podjęto konserwację tego co się jeszcze dało konserwować.  To jest zresztą temat rzeka, mła podejmie  go  "inną razą". Kamienice Królewskie odtworzono tak że nie przypominają za bardzo siebie z czasów świetności. Zacznijmy od kamienicy numer 1, której fasada została odtworzona  w klasycystycznej formie nadanej jej około 1800 roku.  Sąsiednią fasadę za to odtworzono, zresztą niezbyt ściśle, na podstawie ryciny Jana Karola Schultza, w kształcie  odmiennym nieco od znanego z dawnych fotografii. Różnice występują zwłaszcza w zwieńczeniu szczytu. Ta fasada przedstawia formy typowe w początku XVII wieku,  kiedy  wznoszono pierwotną elewację. Jedyną autentyczną częścią jest ta w bezporządkowym portalu. Elewacja kolejnej fasady jest  najokazalsza w całym zespole, fasada  zrekonstruowanej  kamienicy  numer 3 powstała około  roku 1680. Właścicielem parceli był wówczas  Paweł de Gratta - królewski poczmistrz i twórca drukarni mającej prawo wydawać wiadomości pocztowe - rodzaj pierwotnej gazety. Autorstwo elewacji przypisuje się często Andrzejowi Schliterowi młodszemu.  W końcu  wieku XVIII  dano elewacji nowy, klasycystyczny szczyt w formie zwieńczonego wazami trójkątnego przyczółka, którego tympanon opatrzono oculusem ujętym girlandami.  Powojenna rekonstrukcja przywróciła dawny kształt elewacji tylko częściowo, zdeformowano  wysokie  przyziemie, które podzielono na dwie kondygnacje, przy okazji dodając w licu fasady poziome pasy nagiego muru, zupełnie niezwiązane z resztą wystroju i zakłócające wyważone proporcje całości. Cóś podobnego zrobiono z elewacją  budynku nr 4, gdzie zamiast wysokich okien dawnej sieni zastosowano okna w dwóch kondygnacjach. Tu jeszcze w ramach bonusu  okna  nowego  piętra  ukształtowano tak jakoś mało proporcjonalnie. Na domiar złego  fasadę ozdobiono potężnymi ceramicznymi popiersiami w medalionach, które pasują jak pięść do nosa. Ani forma, ani rozmiary nie te. Więcej szczęścia niż same kamienice miały ich  przedproża, w których zachowało się wiele autentycznych fragmentów. Najciekawszym jest oryginalna płyta przedprogowa z 1577 roku zachowana,  jako jedyna z tego typu płyt w Gdańsku,  przed domem numer 2. Sorry jeżeli rozwiałam komuś złudzenia na temat zabytkowości zabytku.




W Gdańsku to jest tak że  budowle monumentalne: kościoły, ratusze czy tam  budynki inszej użyteczności publicznej, zachowały wiele zabytkowej substancji, kamieniczkom poszło cóś gorzej. Niestety  bramom wodnym, czyli zamykającym ulice od strony Motławy,  na ogół tyż. Brama Zielona Głównego Miasta,  Grünes Tor, czy też  z kaszubska Zelonô Bróma  również została mocno uszkodzona, jednakże nią mła się zajmie i opisze ze względu na jej znaczenie. Zielona Brama zanim została tak nazwana była Bramą Kogi. Jest prawdopodobnie  najstarszą z  bram wodnych Gdańska, wiadomo że istniała już w 1357 roku. Stała sobie  tak  nieruszana do połowy  XVI wieku, jednakże wobec zmiany sposobu prowadzenia wojen wiele średniowiecznych założeń obronnych stało się  bezużytecznymi i tej obronnej bramy to także  dotyczyło. Na najważniejszej ulicy Głównego Miasta jaką był i jest Długi Targ nie trzeba było fortyfikacji tylko czegoś imponującego i  modnego, np. budowli reprezentacyjnej, takiej  w pełni odpowiadającej  ambicjom gdańszczan. W październiku 1563 roku rozpoczęto rozbiórkę Bramy Kogi oraz, noszącego taką samą nazwę, mostu na Motławie. Jeszcze tego samego  roku ruszyła   budowa nowego mostu, do której użyto kamienia o zielonym odcieniu.  Stąd ponoć wzięła się jego nazwa, Zielony Most, niejako przeniesiona później na bramę, którą zaczęto wznosić  z początkiem 1564 roku. Nie wiadomo kto zaprojektował budynek  Bramy Zielonej, wielu podejrzewało,  twórcę między  innymi Domu Anielskiego, saskiego budowniczego Hansa Kramera. Stanęło jednak na tym że to nie on,  choć Wikipedia dalej mu tę budowlę przypisuje. Bardzo wyraźne piętno architektury niderlandzkiej mógł na projekcie budowli odcisnąć, pochodzący z Amsterdamu, mistrz Regnier, który był kierownikiem budowy, ale jego można uznać za twórcę bramy jedynie hipotetycznie. No wtrącał te trzy grosze jako kierownik budowy i pewnie projekt korygował po swojemu.
 
Zielona Brama jest amsterdamska jak sam Regnier, nie tylko forma  ale  nawet materiał użyty przy budowie, drobna cegła z Amsterdamu, są pochodzenia niderlandzkiego ( cegła została sprowadzona jako balast w ładowniach statków ). Ten budynek spoko mógłby stać nad amsterdamskimi  kanałami i gdyby nie swojski orzełek koronowany to nikt by go z naszym budowaniem nie powiązał.  Budowla została ukończona w  1568 roku. Cóś niejasna jest funkcja, jaką pierwotnie zamierzano nadać temu miejscu, ale już w 1570 roku, pod presją wysłanników Zygmunta Augusta, postanowiono oddać ją jako rezydencję polskim monarchom przybywającym do Gdańska. Po co i na co to królom Polski było tego nie wie nikt ( no chyba żeby gdańszczanom pokazać miejsce w szeregu,  nic inszego mła do głowy nie przychodzi ), bo pomieszkiwała tam jedynie Maria Ludwika Gonzaga, która  zatrzymała się tu jedynie przejazdem  jako przyszła  małżonka  królewska. Całe 9 dni pomieszkiwała w 1646 roku. Taa... To że monarchowie nie  korzystali wcale nie oznacza że budynek stał pusty, co to to nie. W  przyziemiu urządzono jeszcze w  roku 1567, wagę miejską, istniejącą w tym miejscu przez trzy dalsze stulecia. Formę nadaną przez budowniczych w XVI wieku  Zielona Brama  zachowała bez wielkich zmian do roku 1831, kiedy to niektórzy wpadli na głupi pomysł zlikwidowania dachu wraz ze wszystkimi szczytami,  coby zastąpić  je najmodniejszą klasycystyczną attyką zwieńczoną figurami na postumentach. Tak to dotrwało do lat osiemdziesiątych XIX wieku,  w roku 1883 przebito dodatkowy, czwarty przelot nadając mu formę znaną z trzech pierwotnych arkad bramy i ozdobiono go herbem Hohenzollernów, bowiem urzędnicy cesarscy poczuli że muszą  przykleić  cóś pruskiego obok jagiellońskich orłów. W roku 1886  postanowiono przywrócić budowli jej dawny wygląd
 
W XVII i XVIII wieku w murach Zielonej Bramy  urządzano biesiady, mieszczańskie uroczystości typu festyny czy  loterie, a nawet wystawiano tam sztuki teatralne. W latach 1746 do 1829 Zielona   Brama była siedzibą Towarzystwa Przyrodniczego, przechowywano w budynku bogate zbiory tej instytucji. Tradycję tę podjęło ulokowane tu w 1880 roku Muzeum Przyrodnicze, które istniało aż do II Wojny Światowej. Tak naprawdę muzeum nosiło przydługą nazwę Zachodniopruskie Muzeum Prowincjonalne. Po wojnie zaś odbudowany obiekt był siedzibą   Pracowni Konserwacji Zabytków, tyż jakby muzealnie. Dzisiaj brama mieści oddział wystawienniczy Muzeum Narodowego w Gdańsku i Gdańską Galerię Fotografii. Przez jakiś czas było tu też biuro ex prezydenta Lecha Wałęsy. Brama Zielona jest końcowym etapem  Drogi Królewskiej, tego ciągu komunikacyjnego zaczynającego się Bramą Wyżynną, biegnącego  poprzez Bramę Złotą, czyli dawną Bramę Długouliczną, ulice Długą i Długi Targ. Przedłużeniem tego ciągu była droga na Elbląg i Królewiec, poprzez Zielony Most, Bramę Stągiewną, Długie Ogrody i Bramę Żuławską. Dla historii Gdańska Zielona Brama jest ważna, to pierwszy przykład manieryzmu niderlandzkiego w architekturze miasta.
 

Złota Brama w Gdańsku vel Brama Długouliczna czy też  Brama ulicy Długiej, z niemiecka Langgasser Tor a z kaszubska  Złotô Bróma powstała na miejscu starej, jeszcze na gotyckiej bramy z XIV wieku.  Nówka sztuka została wzniesiona raczej nie w celach obronnych, choć trzeba uczciwie przyznać że jeszcze w drugiej połowie XVIII wieku miała po stronie zachodniej żelazne wrota, kraty w oknach i brony ograniczające dostęp do Głównego Miasta, lecz dla zaspokojenia ambicji  gdańszczan. W czasach jej przebudowy rolę obronną przejęła już Brama Wyżynna i średniowieczny, lecz z lekka przebudowany zespół Katowni i Wieży Więziennej. Skoro nie trzeba było się wysilać w kwestiach fortyfikacji to można bylo poszaleć ze zdobnictwem. Jakimś cudem jednak udało się absolutnie nie odlecieć w rejony manieryzmu rodem z krainy wiatraków i powstała chyba najbardziej związana z klasyką, znaczy z antykiem, publiczna budowla starego Gdańska. Nowa brama wzniesiona została w roku 1612 wg. projektu architekta Abrahama van den Blocke, syna sławnego Wilhelma, który pół wieku wcześniej zaprojektował Bramę Wyżynną. W budowie Bramy Złotej swój udział miał także Jan Strakowski. Mimo tego że historycy sztuki twierdzą że architektura jest utrzymana w stylu manieryzmu niderlandzkiego, to mła twierdzi że jest to manieryzm zmanierowany rzymskimi naleciałościami. Owszem jest  eleganckie wydłużenie proporcji,  typowe dla manieryzmu wyrafinowanie, złocenie murów - te klimaty. Jednocześnie jednak elewacje  bramy pełne są tzw.  szlachetnej prostoty. Do bramy przylega od strony północnej późnogotycki Dwór Bractwa św. Jerzego. W roku 1648 na zwieńczeniu bramy ustawiono rzeźby Piotra Ringennga. Posągi widoczne od frontu uosabiały: Pokój, Wolność, Bogactwo i Sławę, do których dążyć miał Gdańsk i jego obywatele. W  tym pomocne być powinny: Roztropność, Pobożność, Sprawiedliwość i Zgoda, których przedstawienia  stanęły po przeciwnej stronie budowli, zwróconej ku miastu.
 
Obie elewacje ozdobiono kartuszami z herbem Gdańska, umieszczonymi nad portalami środkowego przelotu oraz widoczną powyżej taką nieco zdziwną  dekoracją, typową dla stylu - manierystyczną formą przypominającą ulistnioną szyszkę. Dodano do tego  pękające jabłka granatu, które mogą stanowić symbol  obfitości jak i przypomnienie że Gdańsk to morska potęga, sprowadzanie  egzotów i wyprawy do ziem nieznanych to dla życia miejskiego  Gdańska przeca norma. Od 1803 do 1872 roku Złota Brama mieściła Szkołę Sztuk Pięknych, kierowaną między innymi przez wielbiciela  gdańskich zabytków Jana Karola Schultza. W kilka lat po wyprowadzeniu się uczelni zdjęto wieńczące budowlę posągi, które nie zachowały się do naszych czasów. Gdy uzupełniano wystrój zniszczonej częściowo bramy, posłużono się wzorami rzeźb w postaci ceramicznych kopii z 1878 roku.  Cała konstrukcja w 1957 roku została odbudowana i oddana do użytku Stowarzyszeniu Architektów Polskich, w latach 1995-1998 obiekt poddano remontowi, odtworzono złocenia i przywrócono figury na szczycie. Jednakże mła ma wrażenie że  architekci cóś jakby się nie przykładali. Od kiedy mła pamięta coś się zawsze ze Złotą Bramą działo. Tym razem mła zobaczyła siatki zabezpieczające i orusztowany przelot. Taa... Stąd zdjęcia  z Wikipedii.  Ochoty  na zdjęcia złoconych  niemieckich i łacińskich sentencji u mła nie było, ten remont cóś mła nie nastrajał. We fryzie na ścianie frontowej umieszczono cytat z Psalmu 122:  Es müsse Friede sein inwendig in deinen Mauern und Glück in deinen Palästen ( "Niech zażywają pokoju ci, którzy ciebie miłują. Niech pokój będzie w twoich murach, a bezpieczeństwo w twych pałacach!" ). Oczywiście pisownia szlachetna, bez umlautów i wogle.  Łaciński napis na bramie od strony ulicy Długiej głosi: Concordia res publicæ parvae crescunt - discordia magnae concidunt ( "Zgodą małe republiki rosną - niezgodą wielkie upadają'"). Warto zauważyć błąd ortograficzny w słowie "discordia", umieszczonego na bramie w formie "discordiae", tak jak go kiedyś wykonano. 
 


Brama Wyżynna, zwana dawniej Bramą Wysoką,  Hohes Tor, czy z kaszubska Wësokô Bróma rozpoczyna Drogę Królewską w Gdańsku.  W 1571 roku po długich i gruntownych przygotowaniach  powierzono wspomnianemu już w tym  wpisie Hansowi  Kramerowi,  Saksończykowi  pracującemu niegdyś  przy budowie drezdeńskiego zamku, a od 1565 r. zatrudnionemu przez Radę Miejską,   budowę umocnień wzdłuż zachodnich krańców miasta. Były to nowoczesne, czyli zgodne z ówczesną sztuką budowania fortyfikacji,  założenia bastionowe. Prace trwały pięć lat, wybudowano między innymi nową bramę umieszczoną w tzw. kurtynie wałów na wysokości ulicy Długiej. Oczywiście brama wjazdowa do miasta musiała wyglądać a nie tylko stanowić punkt obrony jakby co.  W roku 1588  Wilhelm van den Block oblicował ceglaną budowlę okładziną kamienną, a całość ozdobił bogatą dekoracją rzeźbiarską. Forma bramy, zachowana w zasadzie do czasów współczesnych  nawiązywała do wzorników Hansa Vredemana de Vries, a także do bram miejskich Antwerpii ( Sint-Jorispoort - Brama świętego Jerzego z 1543 - 45, Kipdorppoort z 1550 ), które opierały się z kolei  na wzorach włoskich. Zapatrzenie na flandryjskie budowanie nie powinno dziwić, wszak  mistrz  Wilhelm był Flamandem z pochodzenia, gdańszczaninem z wyboru. Dekoracje rzeźbiarskie  bramy są z tych bajkowo imponujących -  herby w bogatych kartuszach i dwóch podtrzymywaczy. Pośrodku dwaj aniołowie prezentują herb Rzeczpospolitej, w którym orzeł nosi na piersi herb Ciołek - rodowy herb króla Stanisława Augusta Poniatowskiego dodany, rzecz jasna,  za jego panowania. Po bokach umieszczono herb Prus Królewskich trzymany przez dwa jednorożce i herb Gdańska ujęty łapami lwów. Cudność. Na zwieńczeniu lew ryczący.  No jest na czym oko zawiesić.
 
Są też stosowne napisy - "Sapientissime fiunt quae pro Republica fiunt" - "Najmądrzej dzieje się wszystko, co się dzieje dla Rzeczypospolitej", "Iustitia et Pietas duo sunt Regnorum omnium FundamentaI" -  "Sprawiedliwość i pobożność to dwie podstawy wszystkich królestw", lub też jeśli przeczytamy tylko dolną linię - "Rum omnium Fundamenta" - "Rum podstawą wszystkiego", co jest przykładem dowcipu gdańskiego, he, he, he,  "Civitatib. (us ) haec optanda bona maxime Pax Libertas et Concordia" - "Dobra najbardziej dla państw pożądane to pokój, wolność, zgoda".  W roku 1807 przez nią wkroczył do Gdańska Napoleon Bonaparte wraz z trzydziestosześciotysięczną armią. W tym czasie istniały jeszcze porośnięte trawą wały i fosa, panorama Gdańska widzianego z zachodu wyglądała inaczej. Do 1895 znajdowała się w otoczeniu naturalnym, ze tak rzecz ujmę, w  ciągu szesnastowiecznych fortyfikacji, pomiędzy Bastionem św. Elżbiety i Bastionem Karowym,  stanowiła główną bramę wjazdową do miasta.  W 1861 fasada została poddana pracom restauracyjnym. W 1878 postanowiono zwiększyć przepustowość przejazdu, w związku z czym  wyburzono  bramę wewnętrzną zbudowaną przez Kramera, po obu stronach bramy van den Blocke’a wybito w wałach dodatkowe przejazdy. Na tym się nie skończyło bowiem nastał czas "uwalniania miast  europejskich z okowów murów".  No i niestety zaczęto uwalniać. W przypadku bramy wyglądała ta rewolucja urbanistyczno - architektoniczna  tak że most zwodzony nad fosą zastąpiono stałą groblą ( przed bramą drzewiej znajdował się most zwodzony a potem to trzy kładki: środkowa szeroka i dwie boczne, węższe ). W 1884 oblicowano całość bramy rustyką,  która wcześniej zdobiła tylko  elewację zachodnią i dodano fryz z herbem Cesarstwa Niemieckiego na wschodniej elewacji - urzędnicy  czuwali, he, he, he. W 1895 wały zostały całkowicie zniesione, a fosa zasypana. W 1903 do Bramu Wyżynnej  przeniesiono odwach i w związku z tym zamknięto przejazdy. Po demilitaryzacji Gdańska w 1920 pomieszczenia po odwachu zajęło biuro podróży Norddeutscher Lloyd. W 1945 uszkodzony został głównie wystrój rzeźbiarski bramy, co jest niemal cudem. Naprawy i konserwacje prowadzono przez następne dwadzieścia lat. Dopiero w 1966 zrekonstruowano brakującą figurę lwa w zwieńczeniu. Jakby nawiązując do przedwojennej tradycji pomieszczenia bramne użytkowało Polskie Biuro Podróży "Orbis". W 1952 ponownie otwarto przejazd, pozostawiając zamknięte przejścia boczne. W 2002 brama została przejęta przez Muzeum Historyczne Miasta Gdańska, a 22 maja 2012 otwarto w niej Pomorskie Centrum Informacji Turystycznej. 
 


Dobra, tak mniej więcej turystycznie przelecieliście Gdańsk z czasów największej potęgi miasta, znaczy Królewską Drogą drepcząc wirtualnie całkiem inaczej niż reszta bo od Ratusza Głównego Miasta , Dworu Artusa, domów Ław, poprzez trzy bramy i Katownię i Wieżę  Więzienną. Teraz wypadałoby  żeby mła się zajęła kamieniczkami ulicy Długiej i Długiego Targu a może nawet z okazji kamienicznej wylazła na insze ulice Głównego Miasta. Tylko że to proste nie będzie z tej przyczyny że stare  miasto to wcale nie jest  stare miasto i że zanim  do dawnej historii przejdziemy to trza się przebić przez historię nowszą, bez której pewnych spraw zrozumieć nie sposób. Mła zatem musi wymyślić jak tu zgrabnie ująć i powiązać historię miasta i jego zabytków, które nie do końca są zabytkami. Taa... Naprawdę proste nie będzie więc mła najpierw poględzi Wam jeszcze o takich tam różnych gdańskich sprawkach z czasów dawnej świetności. A tak w ogóle mła się uśmiała jak  norka czytając że Gdańsk  to   kaszëbskô stolëca. Taa... może tysiąc lat temu, tylko że wzmianki o Kaszubach to z XIII wieku są a książęta tytułowali się dux Slauorum et Cassubie. Pomorskie miasto, polskie miasto, niemieckie, teraz Kaszubi się poczuli że kaszubskie. Gdańsk nie był i nadal nie jest kaszubskim miastem, jak już to jest miastem pomorskim, choć po prawdzie  to jest Gdańskiem  przynależnym do siebie.  Taka jest jego historia że jest każdego po troszku i nikogo absolutnie do końca. Ani prakaszubski,  ani prapolski, ani praniemiecki.  Pragdański jest. Czy to się komuś podoba  czy nie językiem Gdańska był język polski a potem przez dłuuugi czas język niemiecki. Dokumentów miejskich po kaszubsku nie pisano. A  kaszëbskô stolëca  to leży na zachód  od Gdańska.

poniedziałek, 27 czerwca 2022

Refleksji parę na temat zjednoczeń

Zamiast prasówki  bo mła nie ma ochoty taplać się w pulpie mendialnej, tym bardziej że polityczni  osiągają kolejne szczyty absurdu. Mła się ostatnio spotkała z tako lekko pretensjo kierowano w jej stronę że jaka z niej euroentuzjastka skoro jej się działania unijne nie podobio w tej kwestii zieloności i wogle. No to mła wyjaśnia - po pierwsze primo to mła od dawna  jest zwolenniczką federacji regionów a nie państw i ma nadzieję że  prędzej czy później Europejczycy dojrzeją i podażą w tę stronę. Dlaczego?  Ponieważ w przeciwieństwie do konserwatystów mła ma brzydkie pojęcie o państwach narodowych, ten twór powstały ledwie 200 lat temu ma tendencję do przekształcania się w paskudztwa a federacje oparte na zjednoczeniu  narodów  tylko ukrywają  dominującą rolę hegemona narodowego, o czym możemy się przekonać na przykładzie Rosji, która jest federacją zdominowaną przez konkretną grupę etniczną  - i niech tu nikogo nie zmyli wierchuszka władzy w której i Tuwiniec i Ormiaszka, w Rosji rządzą Rosjanie i to oni umożliwiają trwanie obecnej władzy i lewarowanie jej znaczenia społecznego  kasą zarządzaną przez oligarchów wyznania handlowego. W Europie  po traktacie lizbońskim zaczęliśmy mieć cóś podobny  problem, który wzmocniony został brexitem - nadmierny wpływ narodowej polityki niemieckiej,  wyniesionej na pozycję  przez   najsilniejszy organizm gospodarczy, przy czym siła  gospodarki była uzyskiwana kosztem wszystkich dookoła. W tym miejscu mła napisze że mła nie jest antyniemiecka, no bo coś trudno by jej było zważywszy że jednym prapradziadkom myślało się  i mówiło po niemiecku. Jak powszechnie wiadomo język niemiecki  jest świetny do wydawania komend  ale  akurat tak się składa  że nie wszyscy w Europie lubią wykonywać  siad, wstań, pad i kochaj pana, he, he, he, w związku z czym powstaje cóś jakby zrzeszenie antyniemieckie w zrzeszeniu europejskim. Tak naprawdę to proces naturalny, gdyby hegemonami usiłowali być Hiszpanie duża część Europejczyków byłaby antyhiszpańska. Byłaby ponieważ hegemon zawsze wykorzystuje przewagę co wymaga tworzenia przeciwwagi. 

No i tu jest tzw. pies  pogrzebany. Kwadratura koła bo w federacji złożonej z państw narodowych problem nie zniknie tylko będzie  się zaostrzał. Czy to się może zmienić? Może ale zawsze będzie  to proces wymuszony i to tym o czym nie  lubimy myśleć. Nawet federacja która  była młodziutka i mitem założycielskim jej powstania były swobody obywatelskie, prawdziwą federacją z silnym  rządem została po najkrwawszej wojnie w swoich dziejach - wojnie domowej. USA jako organizm federalny zostały okupione daniną krwi i to prawie sto lat po swoim powstaniu. UE ewoluuje cóś zbyt szybko, elity wyraźnie odklejają się od realu i przede wszystkim od zwykłych Europejczyków, którym nie są już w stanie dalej sprzedawać mitu jedności takiego jakim był do tej pory.  Owszem lubimy mity  które nas wzmacniajo ale ten o jedności europejskiej  coś nas wzmacniać przestał, wiec wyziera zza niego tzw. naga prawda. Wkarw  w związku z tym w ludzie rośnie, przybiera na sile, katalizator w postaci wojny na Ukrainie pewne rzeczy wręcz prowokuje. Zdaniem mła przybliża reformy ale wcale nie zielone. Potrzeba nowego mitu, na którym ludzie mogliby się wspierać i tworzyć więzi. Ratunkiem dla koncepcji wspólnej Europy wydają się mła zabawy w podgrupach czyli tworzenie zrzeszeń prowincjalnych, składające się co prawda  z państw narodowych lecz ze wzrastającą  rolą regionów. Zdaniem mła zrzeszanie Europy trza by było zacząć jeszcze raz, od regionów  i w oparciu o nieco insze założenia. Ale politycy cinżko prounijni pewnie się tym nie zachwycą, zwolennicy państw narodowych tyż nie  i brnąć będą jedni i drudzy wraz z ogłupianymi przez się  łobywatelami w coś będącego niedziałającym mitem. Już po szansie jaką był brexit, zamiast wykorzystać w dobry sposób złą sprawę  przyspieszyli tę integrację nie tam gdzie trzeba.  Teraz brak zachwytów  Europą wielu prędkości, biadania  nad rozłamem  ale prawda jest taka  że EU albo przejdzie przez jakiś tam etap regionalizacji w drodze do federalizacji albo nie będzie jej w ogóle. A tymczasem niektórym się wydawało że wystarczy zadekretować i się stanie. To się nazywa kompleks Boga, w poszczególnych wypadkach wymaga leczenia zamkniętego bo nikt nie ma ochoty do spotkania się z karzącą ręką Pana, kiedy to żaden Pan tylko zwykły polityk albo kasiasty, który go opłaca. Jeszcze troszki a zaczną dekretować w tej EU a społeczeństwo może wówczas uznać że w takim kształcie to ono ma ten twór w dupie i może rozpierniczyć go w wyborach krajowych domagając się exitów i głosując na takich, którzy im to zapewnią. Jest to co prawda droga donikąd bo i tak się trzeba będzie jednoczyć ale przynajmniej jednoczenie nie będzie się odbywało tak, jak się teraz usiłuje to robić. Tak to komisarze  unijni rozwalą Unię, coś są jak nasz wyższy kler rozwalający KK.

Po drugie secundo, mła jako ódzka wersja Anieli Dulskiej, też  myśli o piniążkach. A to co się obecnie wyprawia w EU z forsą wcale jej się nie podobie. EU nigdy nie była zbyt przejrzysta jeśli chodzi o kasę, mła jako człek prosty to na poziomie podstawowym nie była w stanie zrozumieć dotacji do rolnictwa rozpierniczającej rolnictwo. W którą stronę mła nie myślała to wychodziło jej że myśli w kółko. Mła rozumiała dotację do wyrównywania poziomu życia, wspieranie edukacji, ochronę zasobów, ale wspieranie rolnictwa i przedsiębiorczości zawsze przekraczało możliwości rozumienia wątłego umysłu mła. Wiecie ze mła to czasem wychodzi prosta baba handlująca pietruszką a tu tuzy ekonomiczne nad finansami EU myślały. Odkąd jednak tuzy dały ciała po całości w 2008 roku to mła jest cóś podejrzliwa i dokładniej się przygląda temu co tuzy robią albo czego nie robią. No i jak poświęciła czas i się przypatrzyła czyli przeczytała co  tam europejskie wykombinowały to  pełna groza. A my tu sierotki. To że polityka PISdniętych prędzej czy później spowoduje że oficjalnie będziemy żyć na europejskim łaskawym garnuszku mła wiedziała od dawna, wiedziała też że nie musi to wcale oznaczać złego zarządzania i straszliwych udupień  o ile europejscy zarzundziciele będą normalni a garnuszek nie będzie okradany w Brukseli zamiast w Warszawie. Tylko mła już wie że europejscy zarzundziciele  normalni  nie są, a ostatnio im się wyraźnie nasila. No i nie że podejrzewa ich o złodziejstwo, mła wie że są złodziejami. Niedoprze, bahrdzo niedoprze. A wicie rozumicie, PISdnięte postawiły nas teraz w takiej sytuacji że za pomocą kurka na dopływie piniądzów KE może na nas wymuszać  rzeczy które są w porzo,  jak na ten przykład klasyczny trójpodział władzy, bo o to chodzi w pretensjach o praworządność a nie o nadrzędną rolę TSUE jak to się usiłuje nam  wmawiać -  bo mamy taką  a nie inną konstytucję i to nie sprawa UE a naszej własnej konstytucji -  jak też mogą wymuszać np. takie działania, które skutecznie pozbawią naszą gospodarkę  konkurencyjności i sprzyjać będą migracjom do tzw. centrów cywilizacyjnych.

My czyli Polska jesteśmy teraz na pozycji żyranta kredytu z którego nie możemy korzystać bo przez durne pogrywanie w kwestii wymiaru sprawiedliwości, które miało umożliwić zarzundzającym kontrolę nad sądownictwem  i bezkarność  okradania państwa, podpisaliśmy umowę w której bynajmniej  nie drobnym druczkiem zrzekliśmy się wielu prerogatyw zarządzania. To że sądownictwo będzie działało gut nie oznacza że np. nie wstrzymajo nam kasy bo nie dopełniliśmy inszego punktu umowy. Gdyby nierozwalenie przez durnego Zero systemu prawnego mielibyśmy inną pozycję negocjacyjną, ba, moglibyśmy się postawić w paru kwestiach, choćby takiej jak wysokość kwoty EPO. O ile ktoś wierzy że Matołżesz by się postawił, bo zdaniem mła karierą w strukturach unijnych nęcony podpisałby  pakt z diabłem. Dla naszej pozycji w Europie wielkim szczęściem w straszliwym nieszczęściu jest wojna na Ukrainie,  byłoby dla nas znacznie gorzej gdyby w EU nie zasiano wątpliwości co do racji niemieckiej polityki i nie zaczęła się osłabiać rola  KE i tak już nadwyrężona przez uleganie koronawirusowej panice wygenerowanej najprawdopodobniej w Pekinie a ochoczo podchwyconej przez zespół mendialno - farmaceutyczny.  Teraz trochę strach nas dociskać. Do mła doszło dlaczego jej w tym wszystkim pieniężnym cóś niepięknie pachnie  kiedy poszukała z czego finansowany ma być KPO. Jak by kto nie wiedział to  EPO to nic innego jak emitowanie obligacji za które odpowiadają wszystkie zarzundy EU. A teraz pomyślcie o inflacji. Taa... Jak do tego dodać handelek emisjami to już prawie śladami papieża  Grzegorza I, któren był wymyślił czyściec i zaczął handelek odpustami. Trza ostrzegać nienarodzonych że niedługo być może będzie wprowadzony podatek od życia. Tak, tak,  bo  my sobie sami finansujemy reformy. I  żeby była jasność - darmowy piniądz nie jest darmowy, to jest kredyt po całości. Poczytajcie o systemie spłat.  O ile pomysłodawcy tego przekrętu zwanego EPO   któś w kosmos nie wykopie, to zdawa się że  Wujek Wowa będzie się miał wdzięczny temat dla propagandy.

Ponieważ temat niewesoły i taki cóś wcale nie na upał to choć foty będą  wakacyjne. Plażowanie w latach  20 XX wieku. Najważniejsze było posiadać cóś na  głowie i na stopach, tak ubabrane były au courant mody i wyglądały należycie. Oczywiście były typy olewające i stawiające na wygląd au naturel. Bez bucików, o zgrozo, w wodzie, tylko z czymś na głowie,  za to sexy, he, he, he. 


W muzyczniku dziś pościelówa z odległych czasów mojego dzieciństwa. Ulubiony wakacyjny utwór Wujka Jo. A to dla poniżej dla przekonanych że nic nie majo przed high tech do ukrycia.


piątek, 24 czerwca 2022

'Slice Of Heaven' - irys TB "cukiereczek"

'Slice Of Heaven' to odmiana autorstwa Thomasa Johnsona zarejestrowana w roku 2017. W tym samym roku weszła do obrotu handlowego za pośrednictwem szkółki Mid-America.  Sadzonka oznaczona symbolem # TD40CC jest wynikiem krzyżowania odmian  'Rite of Passage' X 'Fine Romance'. 'Slice Of Heaven' dorasta do 94 cm, ma silne pędy i mimo tego że dość wysoki u mła się nie wykładał.  Odmiana należy do  tych późno kwitnących, u mnie w ogrodzie ten irys zakwitł jednak już w połowie sezonu, choć  faktem jest  że kwitł długo i wytrwale. Odmiana urocza, mła zamierza mnożyć w dużej ilości by sobie porastała obok 'Don't Stop Believing' i 'Vanity Girl'.  Jak na razie różykami w kategorii TB jestem nasycona, zostaje mła tylko wyczynowe uprawianie kłączy. Obecnia mną rzuca w fiolety, pewnie dlatego że w kwestii urodności różyku 'Slice Of Heaven' wyczerpała  temat, że tak to określę.  No bardziej słodko już ie nie da.

 

czwartek, 23 czerwca 2022

'Perennial Blue'® - róża inaczej pachnąca

Mła kupiła  jakiś czas temu, urzekła mła ta róża zapachem. To rambler, wyhodowany przez  Bernarda F. Mehringa  w roku 2003, w obrocie handlowym  niedawno, w Stanach np. weszła w obrót dopiero w 2007 roku. Jednakże już  zyskała renomę, bo jest z tych twardych róż.  Hym... takich które zakwitną  w zadołowanej donicy na ten przykład. Taa... hardcore. Jest to odmiana pochodząca z krzyżowania  róż 'Super Excelsa' ® i  'Veilchenblau', starej odmiany Schmidta z roku  1909. W roku 2013 uzyskała Niemiecki Znak Jakości Róż ADR, zdaniem mła jak najbardziej zasłużenie. Krzew dorasta do 250 cm wysokości ale mła widzi ze cóś wyżej jest. Nie jest ponoć jednak straszliwie ekspansywny  jak insze ramblery. Pędy  ma niemal bezkolcowe, upinanie to prościzna. Szerokość  krzewów dochodzi do  150 cm.  Kwitnie zgrabnymi kiściami małych, takich 2 - 3 cm średnicy,  półpełnych kwiatuszków liczących po paręnaście płatków.  Kwiaty zebrane są duże kwiatostany, także to jest tzw. burza kwiatów.   Pojedyncze fiołkowo purpurowe kwiaty mają kubeczkową  formę, pachną jak róże piżmowe - to jest nieporównywalna woń  do inszych różanych zapachów.  Krzewy kwitną w sposób ciągły przez cały sezon. Ozdobne są też  liście,  drobne, błyszczące, ciemno zielone, utrzymujące się długo na krzewie.  Mrozoodporność  odmiany określa  się na granicy -25 stopni Celsjusza.


środa, 22 czerwca 2022

'Persistent Love' - irys TB "z namówienia"

'Persistent Love' to odmiana autorstwa Thomasa Johnsona, została zarejestrowana w 2016 roku w wprowadzona w tym samym roku do  handlu przez szkółkę Mid - America. Siewka oznaczona  symbolem  TD5622 jest wynikiem następującego krzyżowania: siewka oznaczona  TA67C: ( siewka oznaczona  TX90A: ( 'Brussels' x 'Presentation' ) x 'Temple of Time' ) X 'Bollywood'. Odmiana dorasta do 89 cm wysokości, podobno nieźle się rozrasta.  Uchodzi za odmianę późnokwitnącą. Ten self ma niezwykłą barwę płatków, niby jednorodną  ale jak się  lepiej kwiatu przyjrzeć to można dopatrzyć  się tam paru odcieni rozbielonego fioletu. Ponadto kwiaty mają dobrą substancję, dość długo kwitną.  U mła w tym roku nie kwitł ale w ogrodzie Mamelona pokazał piękne kwiaty. Mamelon zadowolona że mła namówiła ją na kupno dwóch kłączy, sadzonki nie były drogie a na rabacie ta odmiana prezentuje się wspaniale.

wtorek, 21 czerwca 2022

Smutecznik i pocieszki

 

Świat zmierza ku letniemu przesileniu, zielono, kwitnąco, burzowo a mła zamiast się cieszyć ogrodowo zwarzona jak rzadko. Złe wieści z tych najgorszych. Mła nie wie dlaczego tak się dzieje ale wie że się dzieje, ludzie których nie zna, których na oczy nie widziała,  dzięki netowi zapełniają młowe uniwersum, stając się  w nim kimś. Czasem dzieje się to bez ich udziału, przeca najsłynniejszy Łojciec z Częstoschowanej i okolic,  słowa w necie nie napisał, nie znał mła ani młowego towarzystwa, pewnie nawet nie wiedział o moim istnieniu. Jednak kiedy odszedł to ubyło go nie tylko Romi. Mła też było brak tej z lekka momentami irytującej obecności Łojca. Teraz jest podobnie, ubyło choć człowiek znał tylko opowieści o osobie, taka obecność to  była jakby z drugiej ręki. Ale była. Mła ma tak z netowymi ludźmi, mła ma tak z netowymi  zwierzętami - mła się przywiązuje i wyobraża sobie Wspaniałego, Latającego Holendra, Bzikowego, Chłopa od Psicy w Swetrze. Tomka wyobrażać sobie nie musi bo go widziała na zdjęciach. Zwierzyniec to mła też na ogół   zna ze zdjęć i to że tak zna nie ułatwia jej wcale przeżywania zwierzęcych życiowych katastrof. Mła odchorowuje zwierzęce złe wieści bo ma przed oczami obraz stworka. Jakby było mało tego  najgorszego mła się dowiedziała świeżo o chorobie swojego stryja, poważnej i nieciekawie rokującej. Teraz jest lepiej ale mła jest świadoma jak choróbsko może przebiegać. Tatuś mła przyjął fakt  na klatę ale samopoczucie ma jakie ma, mła zamierza uciąć z nim sobie dłuuugą rozmowę coby wygadał to zmartwienie. Ech... sama się martwię   tym że Tatuś  się martwi, stryjem, który robi dobrą minę do złej gry,  jego rodziną, moim autystycznym kuzynem, który jest bardzo z ojcem związany. No nie jest mła teraz za  dobrze na duszy.

A róże nic sobie ze zmartwień mła nie robią, kwitną obłędnie i pachną. No i dobrze  że kwitną i pachną, mła nie miałaby teraz głowy żeby się jeszcze martwić różami które nie chciałyby kwitnąć i pachnieć. Przynajmniej tego zmartwienia mła uniknęła. Mła się pociesza paczkowym dobrem, które dotarło do  niej za sprawa Romi i zbiera się do zakupu owoców na dżemiki do zechlania domowego i na prezenty. Usiłuje pielić trawska, podcinać  co cza, gotować  co Małgoś lubi (  Małgoś przy takich pogodach jak ostatnio cóś się źle poczuwa, nie ma stania przy garach - co najwyżej Małgoś ziemniaczki oskrobie i ma sobie duużo polegiwać ze stopami położonymi na wałku, coby nie puchły ). Jutro zostanę najprawdopodobniej zagoniona do pieczenia gofrów, mła obiecała  Małgoś upiec  belgijskie ale jest problem z cukrem perlistym, mła kupi dopiero po pierwszym, wiec pewnie jutro będą swojskie wafle. Najważniejsze żeby były do nich truskawki i jakaś śmietanka. Ostatnio doszłyśmy do porozumienia w kwestii słodkiego. Jeden dzień naleśniki, czy tam inne placuszki ze słodkim na obiad a na drugi dzień porządnie, warzywka i jak da radę to  cóś z rybków czy innych miąs (  Małgoś ma długie zęby na mięsa więc wyrosną jej królicze uszy od warzywek, 94 latka nie musi przeca codziennie jadać miącha, to niezdrowo nawet dla dużo młodszych ludzi ). Kotom apetyt dopisuje i jedno szczęście, mła wie że żyrtość w wypadku jej stada znaczy normalność. Oczywiście koty w przeciwieństwie do Małgoś to najchętniej  sparzone miącho by jadły, ale w ramach dopieszczenia madki zjadajo tyż tackowe.

Mła Ostatnio jest dopieszczana głównie w takiej formie że koty zjadają co mła im zapoda a poza tym to mła ma sobie radzić sama. Ocierki i baranki tylko na pięć minut przed jedzeniem a potem koty w długą. Wracają kiedy pada i wieje, sam deszcz nie wystarczy żeby je wygnać z ogrodu do domu. W domu nie ma przytulania bo trza szybko się zdrzemnąć a potem to rozespać na całego i jak się da to nawet pochrapywać albo zającować przez sen. Od czasu do czasu mła się udaje nastawić Mrutka na fluidowanie w kierunku Kocurrka, Mrutek z pięć minut pomruczy kiedy mła go podrapuje po główce i karczku ale cóś szybko zapada w sen. Jeśli chodzi o resztę bandy z fluidowaniem cinżko, próby dopieszczania przez mła są traktowane jako zamach na wolność osobistą a w przypadku Szpagetki jako obraza majestatu. No wicie rozumicie,  to nie jest czas tulenia, to jest czas w którym się patrzy czy mła widzi jak zaraz będzie tarzane się w piochu albo jak się zbiera do fikołków na betonie. Mła ma podziwiać z daleka albo wysłuchiwać mrożących krew w żyłach opowieści Sławencjusza o domniemanej Szpagetce widzianej przed fabryką (  mła zrobiła  przesłuch w domu, Szpagetka  poszła w zaparte że ona tylko w ogródku, a reszta stada twierdziła że są po pierwsze ślepe, po drugie głuche, a po trzecie to cierpią na amnezję ). Wszelkie próby zamykania w domu kończą się wrzaskiem, skrzekami albo jękliwymi miaukami. Jest już prawie lato i koty świetnie wiedzą że to jest należny im czas ogrodowania. No to ogrodują. Może uciekają od mła dlatego że mła cóś smutna, przeca nie znają przyczyn jej nastroju, więc może myślą że mła jest po prostu durnie ponura a tu lato i motylki i chrząszczyki i lube ciepełko na futrach,  Dobra, finito.  Fotki są ogrodowe, prezentacja pocieszek ( na ostatnim zdjątku mroczny przedmiot pożądania  Małgoś ) i kocie tarzanko w piochu i zbieranie się do padu przez kark z trzema łapami w górze. Jest też muzycznik - saudade jak ja teraz.