poniedziałek, 27 lutego 2023

Nasz przemijalnik

Końcówka lutego i niby przedwiośnie. Niby bo i owszem, ptocy pitulili, rośliny zaczynają kwitnienie, dzień zdecydowanie dłuższy ale ten paskudny, drobny lecz złośliwie klejący się śnieżek, te ścięte  nocnym przymrozkiem kałuże, ten wilgny ziąb włażący do do domu, kiedy mła otwiera okna, te wszystkie paskudności są zdecydowanie zimowe. Mła najbardziej dobija ołowianymi chmurami zasnute  niebo, które tylko przez nieliczne chwile jest czysto niebieskie. Żeby nie było pełni szczęścia to kiedy ono ma ten śliczny odcień błękitu to zazwyczaj duje na zimno i człowiekowi chce się jak najszybciej  do domu, gdzie wietrzysko go nie przewieje. Ech... ta końcówka zimy  pogodowo wredna, mła na wszelki wypadek żre wszystkie swoje wzmacniacze. Grypska, srovidy, rinowirusy - wszystkie sezonowe choróbska atakują teraz masowo ale szczęśliwie władzuchna zapomniała słowa lockdown  i paciorki zmawia coby sobie społeczeństwo radości srandemii nie przypomniało i pytać się nie zaczęło a dlaczegoż to teraz nie ma lockdowna i nie ratujemy prawie że zdechłej ochrony zdrowia?

Może władzuchna by chciała jakby niewygodne pytanka  padły,  to żeby odpowiedź  na nie wygenerowała sztuczna inteligencja ale podobno sztuczna okazała się być ćwierćinteligencją  bo się zapętliła na liczbie pi i trzeba ją było ludziem skorygować. Ach czemuż, ach czemuż to mła nie dziwi? Władzuchna zatem nie ma co liczyć że ją sztuczna osłoni i będzie za nią diodami świecić ze wstydu. Prawilno, mła jest zdania że sztuczna inteligencja jeszcze długo nie zastąpi naturalnej głupoty, he, he, he. Sezonu choróbsk straszliwych nie ogłoszono choć umieralność ostatnimi czasy była taka że w czasach covida złego by się redaktory zapiały ze zgrozy i szczęścia, rozsądne ludzie jednak nie potrzebują wytycznych z mendiów żeby wiedzieć kiedy jest kichowato. Mła stara się być rozsądna, w tłumy się nie pcha, co czeba je, popija i wogle. Mimo "pocisków zawistnego losu" stara się nie podupadać na duchu bo jak duch słabnie to i ciału się cóś słabo robi.

Małgoś tyż  mimo zawirowań z ciśnieniem pozbierała się jakoś po "niesprawiedliwym" bo zbyt wczesnym odejściu Wujka Jo. Info o Wujku Jo usiłowałam sprzedawać jej na raty ale nie przechytrzyłam starej lisicy. Wiedziała, nie wiem skąd bo trzymaliśmy przy niej  fason i gęby na kłódkę ale wiedziała. Jak to mawiają za mistrzem Willem - więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie niż się wyśniło waszym fizjologom, he, he, he.  Mało racjonalnie, intuicyjnie i z metafizycznym odjazdem Małgoś rozwaliła strategię informacyjną zarzundzoną przez mła. Starszy syn Małgoś po tych wszystkich naszych próbach obchodzenia złego tematu, skonfrontowany ze świadomością i rozeznaniem sytuacji przez mateczkę stwierdził krótko - "Jakby mnie tabletką w twarz napluła". Hym... Małgoś tabletką celowo nie pluje, raz tylko miała atak kaszlu i się synusiowi niechcący tabletką oberwało, z tym jej wiedzeniem jest podobnie. Wcale nie chcąc wiedzieć po prostu o tak ważnych dla mła i Cio Mary sprawach wie. Wszak Małgoś zawsze przepadała za Cio Mary i Wujkiem Jo. Synusie i mła to co inszego, nas się nawet krytykuje od czasu do czasu. Starszy synuś się wyzłośliwia - "Lady Małgorzata rozstawia personel",  odpowiedź niby głuchego pieńka błyskawiczna - "Bo nie będę piła dla zdrowia tego kwasu buraczanego, co go  Stasiu zrobiłeś".

Mamelon zamieszkująca z Pępkiem Świata, któremu dla niepoznaki dali imię Sławencjusz,  też ma typowe dla personelu gwiazdy przejścia. Nasz Sławencjusz wymyślił sobie że mu rehab niepotrzebny. Mamelonowi nie grało, mła nie grało za to Sławencjuszowi grało wręcz symfonicznie. Bo on się w szpitalach należał i dosyć tego! Mła się zrobiło Sławencjusza żal bo rzeczywiście zaliczył w ciągu pół roku parę placówek więc popytała znajomków medycznych czy aby Sławencjusz na pewno musi po tym co mu się przytrafiło rehaba mieć. Skutek jest taki że mła obecnie robi wśród znajomych  medyków za taką  niespełna rozumu, która nie kuma oczywistości. Taa... normalnie cud że mła własną fizjologię jeszcze kontroluje, taka to gupia z niej pindzia. Co prawda mła mniema  że jakby nie wiedziała że ma fizjologię to i tak by kontrolowała co cza ale medyczne na nią tak paczały jakby nie były cóś tego pewne. A wszystko przez Pępek Świata, na łbie stanę  a Sławencjusz na rehabie wyląduje za tę porutę com ją przeżyła ( choć przede wszystkim powinien tam wylądować ze względu na stan zdrowia, to jest niestety konieczne - biedny Pępek Świata i biedna Mamelon ).

W niedzielne paskudne popołudnie mła się udała przewietrzyć ciało bezstresowo. Mła co prawda lata jak wściekła ostatnimi czasy ale zawsze pod presją czasu, ze stresem w charakterze bagażu obowiązkowego.  A w niedzierlę mimo tego że pogoda była mało zachęcająca, oględnie rzecz ujmując, mła postanowiła zrobić przeżartemu słodyczami ciału dobrze i wyprowadzić je na spacer, coby się dotleniło podejrzanym ódzkim powietrzem i odstresowało na memłonie miejskiej przyrody. Mła udała się wraz z ciałem i aparatem fotograficznym nad jedną z  naszych osiedlowych rzeczek. Wybrałam tę największą,  której nikt nie śmiał oficjalnie nazywać Smródką, nawet w czasach,  kiedy na taką nazwę zasługiwała. Pokątnie to i owszem się mawiało ale tak oficjalnie o dopływie Warty to nie wypadało. No wicie rozumicie, przemysł włókienniczy i co te biedne ludzie majo robić z szambem a Warta wpada do Odry a za Odro Niemce siedzo i paczo co wodą płynie. Hym... teraz paczą co płynie ze Śląska, bo przemysł włókienniczy to w mieście Odzi historia a służby miejskie mają prawo do kontroli sposobu usuwania ścieków.  Niby insze służby pilnują jakości wód ale z tym to bywa tak że śmiech na sali. Głównie dociska miasto, które musi się wykazać przed unijnymi że zasysanej kasy nie przeputało. Zdaniem mła za tę kasę którą dostało mogłoby zrobić znacznie więcej ale tu pojawia się bolączka nie tylko miasta Odzi ale wszystkich polskich miast - urzędniki średnio kompetentne, Panie tego, i procedury średnio racjonalne to okrutne połączenie.

Na ódzkim odcinku Ner, rzeka o prabałtosłowiańskiej nazwie, jest w miarę czysty. Pewnie dlatego że miejska oczyszczalnia ścieków znajduje się u krańca jego miastowych dróg ( Ner płynie przez miasto dwoma korytami ). Po kontakcie z oczyszczalnią wody Neru kwalifikowane są jako wody III klasy, niestety. I tak dobrze bo bez oczyszczania to byłyby pozaklasowe. W rzece i nad rzeką na "moim" przedoczyszczalnianym odcinku jest całkiem normalnie, znaczy "biologia się pleni",  jak mawiała Stara Janiakowa. Rośliny wodne i nadwodne, ryby, ptoki i skorupioki pospołu ze straszliwymi ilościami ślimorów i owadów, znaczy jest tak jak być powinno i tylko ilość śmiecia harmonię psuje. Część nadrzecznych łąk porosła trzciną i wierzbą i stała się ostoją ptactwa. W niektórych miejscach łąki się zachowały i należy paciorki wznosić do Najwyższego że to łąki podmokłe, niektóre zalewane bo inaczej deweloperka by się już rzuciła i czym prędzej zabudowała jakimiś ohydkami, smarując przy tej okazji miastowym aż niemiło. Wystarczy że okolice  gdzie rzeczka Gadka wpada do Neru padły łupem deweloperstwa, reszty  powinno się twardo bronić bo budowanie w bezpośredniej bliskości rzeki jest generalnie gupie. Niszczy się to czego niszczyć się nie powinno a jednocześnie wcale się ludziom dobrze nie robi. Ner może wygląda niewinnie i po drodze do mła ma dwa zbiorniki: Stawy Jana i Stawy Stefańskiego, ale to nie znaczy że nie potrafi nieźle przybrać. Mła pamięta jak parę lat temu wzięło mu się i wylało po letnich ulewach, nie na darmo na odcinku rzeki płynącym przez fragment miasta zbudowano wał powodziowy.

Mła lubi chodzić nad swoją river, uczestniczyć w prywatnym życiu kaczek. W prywatnym bo mła ich nie dokarmia, popisy kaczki robią przed tymi, którzy je dokarmiają. Wykonują przed publisią rzut w wody rzeczki i  pływanie synchroniczne: pląsy  w kółeczku oraz  nurkowanie z wystawianiem kuprów i łapek. Ze mła to żadna publiczność, nie ma się co wysilać. Dla mła to dobre jest  stanie na brzegu rzeki, czyszczenie piór, wypychanie sąsiada z okolic tego pieńka co robi za pomost, sprawdzanie co tam pod powierzchnią przez zanurzenie dzioba. Żadnego artystycznego podejścia do tematu ptactwo wodne, zero wysiłku twórczego, nawet jakby wzgardliwa ignorancja bo kaczki cóś słabo płochliwe. Przypominają te rozpuszczone zainteresowaniem łyski z wód Skaldy, widziane przez mła w Gandawie. Tamte potrafiły być tak pewne że płynęły tuż przy kajakach, a co bezczelniejsze uważały się za uprzywilejowane w ruchu rzecznym. Taa... małe pterodaktyle, cwaniury.

Razem z mła kaczkom przyglądała się jeszcze jedna osoba, na szczęście leniwie. Osoba gruba, w ledwie dopinającej się obróżce. Osobę nawoływano ale miała to mocno gdzieś, więc mła postanowiła Osobę zadenuncjować coby się nie zgubiła. Okazało się że Osoba chadza na spacerki na smyczy, jak czarny półpers Szatanek z sąsiedniej ulicy. Ale Osoba jest z tych sprytnych i dlatego przy obróżce ma dzwoneczek, tak na wszelki wypadek, jakby przyszło jej do głowy policzyć dokładnie kaczki, kiedy szczwanie uda się jej wypiąć ze smyczki. Osoba uwielbia spacery nadrzeczne, co prawda mieszka w domku z ogródkiem ale jest wyprowadzana dla rozrywki bo ogródek jest dla Osoby mało satysfakcjonujący ( dopiero niedawno w ogródku uprawianym przez poprzednich właścicieli w stylu tujowo - trawnikowym posadzono normalne drzewa i krzewy bzu  ). Osoba okazała się przytulaśna i to mimo tego że mła ją zakapowała. Nawet dała się mła pomiąchać przy ogonie.

Kiedy mła przyszła do domu i napiła się gorącej herbaty z wkładem energetycznym postanowiła się uwalić przy swoich  Osobach. Niektóre z tych Osób, np. te trzymające tyłki na poduszkach, były bardzo niezadowolnione gorszącym faktem położenia się przez mła wcześnie w wyrku, mła jednakże potrzebowała takiego rozpasania, czasu na zależenie i pomyślenie sobie o rzece nad którą jej pradziadek ponoć wzniósł pierwszy mostek "dla ludzi", znaczy nie drogowy, jeszcze dziś kojarzony przez mocno starszych ludzi z jego nazwiskiem. Taki mały mostek a mła się poczuła jak spadkobierczyni na wpół mitycznego plemienia Neurów, wilkołaczych ludzi o których pisał Herodot. To ponoć oni stoją za nazwami Ner, Nurzec  czy Narew. Miło mła było robić fotki z następcy tej kładki, którą kiedyś tam pradziadek do spółki z sąsiadami postanowił urządzić na rzece, by łatwiej było ludziom dojść do innych ludzi. Pradziadka dawno nie ma ale mostek w tym miejscu jest, ostał się i nadal skraca drogę do znajomków. Taki  mały, opierający się czasowi  nieprzemijalnik w przemijającym świecie. Jak długo postoi nie wiadomo ale okazał się trwalszy niż życie pradziadkowych dzieci. Prawie to pocieszające rozchwianą egzystencjalnie mła. Dziś macie do wpisu fotki ogrodowe, nadrzeczne i domowo kocie. W Muzyczniku Czesiu ze stosowną piosenką.


sobota, 25 lutego 2023

"A Ziemia toczy, toczy swój garb uroczy"

Powoli mija nam świat bez namacalnej obecności Wujka Jo, wszystko toczy się jak się toczyło kiedy Wujek Jo siadywał za stołem do porannego posiłku i wydawał z się komunikat o pogodzie czy bezczelnie  nabijał się z technicznych umiejętności Cio Mary - przedwiośnie u proga, ptocy śpiewają, ludzie zagonieni przemykają ulicami miasta. Jest jak zawsze tylko  mniej i trudniej cieszyć się nam światem.  Mła pociesza  to że Wujkowi Jo udało się odejść w wymarzony przez niego sposób, zapadł w głęboki sen z którego się nie obudził. Zasypiał ze świadomością że ze zdrowiem nie jest tak źle i że niedługo wywalą go ze szpitala "na wolność", gdzie oczywiście zamierzał prowadzić tzw. niezdrowy tryb życia, czym radośnie groził Cio Mary.  Niestety coś na co mamy znikomy wpływ i czego nie potrafimy ani zdiagnozować czy przewidzieć ani leczyć,  odebrało nam Wujka Jo w czasie snu. Dla nas szok i niezgoda na rzeczywistość, dla Wujka Jo spokój raz na zawsze, jak to Wujek Jo określał odpłynięcie w zaświaty. Później się toczyło jak prawie zawsze w takich wypadkach: zawiadomienie rodziny która na takie info niegotowa i w związku z tym w cinżkim wstrząsie, zabawy cmentarne i przegląd mody funeralnej, z czego szczęśliwie Wujka Jo udało się wyplątać znajdując małą a porządną firmę pogrzebową ( w mieście Odzi rynek pogrzebowy opanowały sieciówki, Wujek Jo nie cierpiał wszystkich sieciówek więc nam wręcz nie wypadało  w tę  ostatnią drogę Wujka Jo z pomocą sieciówki pchać ) i zrobienie pogrzebu, który miał być na ile to możliwe  "nie taki smutny". Wujek Jo nie był fanem żałobnych imprez, wolał raczej wspominkować zmarłych przy okazji rodzinnych imprez. No tak, Wujek Jo nigdy nie był Wyjkiem Jo, kochał cieszyć się życiem! Zarażał zresztą innych tą umiejętnością jaką jest widzenie szklanki do połowy pełnej, Wujka Jo można było spoko przepisywać na depresję.

Dla nikogo z familii ten mijający tydzień nie był łatwy, bardziej znośnie  jakoś było kiedy okoliczności pomagały trzymać się starej chrześcijańskiej tradycji pochówku na trzeci dzień po śmierci. W dużych miastach takich pogrzebów jednak mało, choć przeca niby się wyludniają. Hym... jeszcze  dwadzieścia lat temu można było się zmieścić w terminie nawet z kremacją, w przeca nie tak licznych wówczas krematoriach. Dziś ten najgorszy dla mła czas żałoby, oczekiwanie pogrzebu, znacznie się przedłużył. Ot, zdziwność taka, nad którą pewnie byśmy razem z Wujkiem Jo kiwali głowami. Mła starała się ratować mental czym tylko mogła - pożarła nie dzieląc się z nikim ( dla mła to dziwne bo mła jest przez Mamusię wytresowana, wszak z bólem serca dzieliła się deficytowym dobrem młowego dzieciństwa, czyli ananasem z puchy, z tą wredną Małgosią D., która  zdaniem mła zasługiwała bardziej na kopa w tyłek niż na kawałek ananasa należnego mła z urzędu ) czekoladki od Kocurrka i chlałam litrami herbatę malinową z tego samego źródełka co czekoladki. Codziennie kupowałam sobie w dobrej piekarni drożdżowe grzebienie z  dżemem wiśniowym, ba, nawet pączki w strasznych ilościach  sobie  kupiłyśmy z Cio Mary ( Cio Mary twierdzi że chyba będzie jedną z nielicznych wdów, które przytyją w okresie żałoby ). Stres był niezdrowo zażerany ale cukier krzepi, bo jakoś to poszło i odbyło się bez podłamek, czego mła się obawiała w przypadku Cio, która razem z Wujkiem przeżyła prawie 40 lat w stadle małżeńskim. Teraz do przodu, myśleć zadaniowo czyli dokończyć lekki remoncik łazienki, który Wujek Jo rozpoczął, pomóc  Cio Mary i dopilnować oszołomioną odejściem Wujka Jo Małgoś. Irenka szczęśliwie zaopiekowana przez ozdrowiałą chrześnicę. Jakoś to będzie bo być musi, trza się tylko zebrać w sobie.



W sesji fotkowej  do dzisiejszego wpisu udział wzięli: Alcatraz z roślinami przedwiośnia, Okularia i Sztaflik, pierdonkowe hiacynty i ciemierniki, tzw. spożywka. W Muzyczniku  piosenka pocieszająca.
 

piątek, 17 lutego 2023

Zakocona, zakocona... parę refleksji prasowych i szpitalnik


Wczoraj mła miała święto podniebienia a dziś swoje święto majo kotowskie, choć w ich wypadku to wygląda bardziej na śnięto. Tak po prawdzie to  mła odnosi wrażenie  że u nas w domu jest  nieustający Dzień  Kota. Tak jej wychodzi z rozmówek ze Szpagetką. Madka do kociambry - Kochanie jedz, to przecież  ta puszeczka co ją lubisz. Szpagetka do   nieogarniętej madki - "Mła to ją mami lubi o 13:00 a nie o 13:05. Ile razy mam wymiaukiwać że czas jest ważny i ma znaczenie dla moich delikatnych flaczków czy jem o pięć minut wcześniej czy później. Było właśnie później, mła się zdenerwowała i musiała się ratować tym czymś co było na twoim mami talerzu. Niedobre, trochę rozbabrałam ale zawsze to cóś dla delikatnych flaczków".  Madka tępo patrzy na resztki po pączku, powidła zostały wyżarte w co madka nie może wręcz uwierzyć. No i madka jest zaskoczona tym używaniem słówka mła przez Szpagetkę. Szpagetka ponoć jest zaskoczona tępotą madki, mruczy pod nosem "Tępa jak chińska temperówka". Mła opadajo witki, jak to się dzieje że mła pozyskuje słodkie kociaczki a po paru latach hoduje kapryśne potworki? No tak, mła pozwala kotom być sobą, ale dlaczego bycie sobą tak często oznacza syndrom primadonny albo z lekka psychopatyczne zachowanka? Mła paczy badawczo na Szpagetkę, Szpagetka badawczo paczy na mła i nagle wymiaukuje "Najważniejszą łapkę mię obcięłaś. Chirurgiem!" No i jest to przymknięcie ślepek, którym Szpagetka daje mami znać że wspomnienie łapki i chirurga powoduje że skrzywdzona kocina nie może na nią paczeć. I zaraz potem oglądanie własnego grzbietu, łapek i ogona, byle tylko  potwora czyli mła wzrokiem nie zahaczyć.

Mła oczywiście mięknie i przestaje rozkminiać czy Szpagetka to taka podława sama z się, czy na skutek okoliczności ( wolę myśleć że na skutek okoliczności, wszak do wypadku to była  z niej sama słodycz, lukierek mamusi i karmelek pańci ). Czym prędzej całuję czarny łepek i gmyram pod uniesioną bródką, przygotowaną już na smyranko. Dzikie szurum burum słyszę z kuchni, to właśnie przez uchylone kuchenne okno do domu powrócili Sztaflik i Mrutek. Ten hałas to z tego że okno otwarte ledwo, ledwo a tu się  naraz chciało wejść, obydwoma ciałkami. Sztaflik wypala do mła - "Szukaliśmy nieekologicznego ptaka, ten ( to o Mrutku ) miauczy że ptak  niebiewski po całości nie jest ekologiczny a my jesteśmy straż przyrody".  Hym... mła nie ma serca mówić kociej  bandzie co na ich temat sądzą "ekolodzy" nierozstający się ze srajfonami i ciężko walczący za pomocą anten wysokoemisyjnych z zagrażającym ptactwu całego świata kotostwem. Kot stworzenie proste, przyczyna i skutek to jest w stanie opanować, "myślenia ekologicznego" to mła nie jest w stanie opanować a co dopiero koty!

 

Nie tak dawno w Wybiórczej, która staje się karykaturą gazety, którą kiedyś była, ukazał się tekst o kotach i ludziach zakoconych, który mła spoko podpięła pod zetempowską dążność do lepszości świata tego, tym razem  poprzez negowanie zdobyczy cywilizacji ( bardzo tradycyjnie, lewicowcy tak majo, he, he, he ) i budowanie nowych relacji ze światem przyrody. No tak, budowanie nowego człowieka nie poszło, maszyny z przyczyn zasadniczych nie są zdolne do tworzenia a jedynie do odtwarzania i rozwiązywania stawianych im zadań w zakresie aktualnego stanu wiedzy  ( proch może i to to wymyśli, teorii działania wszechświata nie, generalnie  to zabawa w technologie ), trza cóś zrobić, najlepiej to z planeto i żeby to było rewolucyjne. Mła się zastanawia czy w wieku młodszych redaktorów Wybiórczej też była taka naiwna, taka podatna na skrzywdzenie.

Wiecie, mła cały czas nie może zapomnieć tej dziewczyny, która pisała  z kanapy recenzje seriali. Jej młody organizm tak entuzjastycznie zareagował na szczepionkę przeciw covid, że zmarła zaledwie parę tygodni po zaszczepieniu. Niesprawdzona porządnie na chybcika wprowadzana berbelucha wyprodukowana dla ciężkiego zysku  to wg. redaktorów Wybiórczej była zdobycz cywilizacji jak najbardziej pożądana, a zwierzęta domowe, które stworzyliśmy przez  tysiące lat to aberracja i zabójstwo Natury. Mła się zdawa że te młodsze redaktory, płatki śniegu,  gówno o Naturze wiedzą i piendrolą jak te  naćpane dzieci - kfioty. Aż strach się bać w co się zmienią kole  50, znaczy kiedy dorosną - coraz później się dojrzewa. Dzieci - kfioty zamieniły się w yuppies, quźwa, naprawdę strach się bać. 

Mła się mniema że wychowanie  w komunie wymuszało cóś szybsze dojrzewanie, zetempowskie porywy ustały u mła  na długo przed 25 rokiem życia. Dzisiejsze trzydziestolatki często sprawiają na mła wrażenie dużo młodszych niż są w rzeczywistości i to nie tylko przez swoją fizyczność. Hym... to pewnie skutek  przebywania ze zwierzętami tak inteligentnymi jak  koty, mła zawyża  oczekiwania wobec ludzi, he, he, he. No i zwyczajnie się starzeje, doświadczenie uświadamia  mła pewne schematy  ludzkich zachowań, co jak co ale niedojrzałość to mła potrafi rozpoznać. Mła się zastanawia jakim cudem Wybiórcza w ciągu dekady aż tak zaczęła zalatywać histerią. Czy to mła ją inaczej odbiera bo z niej stara rura, czy cóś się zmieniło. Wybiorcza zawsze wojowała, czasem jechała po bandzie ale teraz to strach otworzyć stronę. Mła  czuje się jakby czytała braci Karnowskich, którzy nagle się nawrócili ideowo - to samo zacietrzewienie i zero refleksji, powtarzanie zadanych mantr.

Odwzorowanie prawicowych pisemek tylko w drugą stronę, mła czyta od dawna już Wybiórczą  tylko dla pisania niektórych redaktorów co się  ostali, cholera wie jak długo jeszcze, bo "Julki" się coraz bardziej rozpychają na łamach. Przykro jej że dziennikarstwo tożsamościowe tak odlegle jest od tego co mła uważa za dobre dziennikarstwo. Światopogląd determinujący  podejście do faktów, no sorry, mła odpada w przedbiegach. Mła rozumie  że redaktory majo poglądy ale ma uczulenie na propagandę. A teraz to się tak porobiło że gazety nie tyle są związane z partiami co zrobiły się biuletynami partii, Wybiórcza niestety reprezentuje tę, na którą mła  zagłosuje kiedy nie będzie już miała absolutnie innego wyjścia. Niestety każda inna gazeta codzienna jest dla mła jeszcze bardziej nieczytelna niż Wybiórcza, co zdaniem mła świadczy o dwóch sprawach - dziennikarstwo zawodem podupadającym  a scena polityczna nieciekawa.

A co poza świętowaniem? Działo się wczoraj od popołudnia ostro. Wujek Jo wylądował w szpitalu. Wskutek działań własnych a właściwie ich braku, bowiem uznał że najlepszą metodą leczenia jest schowanie głowy w piasek. Cio Mary przygotowuje się do podstępnego i wyrafinowanego zabójstwa Wujka Jo, kiedy ten tylko opuści i szpitalne mury. Teraz jest  już z Wujkiem Jo stabilnie. Ustaliłyśmy że mła będzie pomagać Cio Mary z opatrunkami. Hym... mła się cóś wydawa że Najwyższy postanowił zrobić ze mła pielęgniarkę, nie umiem sobie inaczej wytłumaczyć tego co mła się obecnie przytrafia. Dziś zaćwierkałam do równie upieprzonej przez los  Mamelona że jak się to wszystko przewali to należą nam się albo Karaiby albo zwiedzania kawałka Francji. Mamelon miała minę jakby uważała że nie ma albo albo, wszystko nam się należy. Dziś oprócz kocich fotek macie troszki bluszczowych przepisów na łakocie gwiazdkowe i Zakręconą w Muzyczniku. Mła idzie miziać swoje potworki.