niedziela, 31 marca 2019

Codziennik - takie tam wiosenne niepokoje i planowania



Mija nam marzec i powoli zaczynam  odczuwać Reisefieber bo zbliża się wielkimi krokami  nasza podróż do Matki Wszystkich  Miast, Roma i wszelkie z nią związane wyzwania tuż - tuż przed nami. Bilety kupione,  wynajem  potwierdzony, podróż obgadana a my w ciągłym, pełnym napięcia przypominaniu sobie  co jeszcze jest do odfajkowania przed wyjazdem. Opieka dla kotów, Małgoś  - Sąsiadki  i Sławencjusza zapewniona, chałupa w trakcie sprzątania, ogród robiony, ciuchy podróżne się dopierają. A potem to nagłe przypomnienie sobie że do wyjazdu to jeszcze spory kawałek czasu i człowiek łapie się na zdziwku z powodu podróżnego szaleństwa jakiemu ulega. Hym... to pewnie przez tę wiosnę co tak ładnie nam się w marcu objawiła krew szybciej w żyłach krąży i ma się te pragnienia przygód. A może to lutowa podróż na Sycylię narobiła smaczku? Nie wiem jaka jest przyczyna tej niespokojności podróżnej ale jakakolwiek by nie była to spowodowała u mnie wysyp objawów - od swędzenia stóp poczynając na nieustannym przeliczaniu wszystkiego na eurosy kończąc.


Felicjan wyczuwa mój niepokój i źle to na niego wpływa. Zrobił mi na czole Harrego Pottera  bo śmiałam położyć głowę na jaśku na którym on się  mości. Zapowiedziałam mu że jeszcze jeden taki numer i  przyjedzie Human Patrol żeby  jemu mła odebrać, jeszcze będzie miał sprawę o znęcanie się na człowieku. Niby przepraszał, tzn. chciał wygryźć mła świeże zastrupienie ale nie pozwoliłam - niech wie że jestem  obrażona! Skutek jest taki że wyszedł w nocy i do tej pory gada nie ma. Dziewczynki też jakby zaczęły osiągać trzeci stopień uperdliwości i nadal dogrzewają -  Szpagetka znowu ma melodie na dokonywanie alblucji razem z mła ( "Zrób  żeby była piana! Tylko duża!" ), Sztaflik po ostrym porannym barankowaniu brexituje przy oknie, a niby mało wymagalna w uprawie Okularia jest nienachlana. Uff, potrafią  mła dojechać! Małgoś - Sąsiadka też jak i ja  żyje in spe, z tym że ona to  imprezką u bratowej na którą  rzecz jasna trzeba sobie cóś tam sprawić. W ramach sprawiania ogólnego  to mła podreptała do Józka w celach nabycia przecenionej meduzy zaszklonej dla Dżizaasa ale nasz Józek to jest wredny, przecenili mnóstwo rzeczy a meduzy nadal w starej cenie. Może w przyszłym tygodniu  Józek się poprawi. Niedobrze się ma  nasza Ciotka Elka, zmiany pogody nie wpływają uśmierzająco na jej bóle  i schorzenia. Pobolewa ją cały człowiek i w związku z tym Ciotka smutnawa, twierdzi że nie ma siły na to by być złą jak osa ( ale obiecuje poprawę bo leki mają ponoć szybko działać i wtedy Ciotka Elka zrobi się nam klasycznie zła jak cały rój ). Cio Mary nadal trenuje wraz z Wujkiem  Jo obsługę kotów, niestety już ją cała czwóreczka  + Epuzer ustawiły więc będzie miała ciężko. Wujek Jo jest bardziej  asertywny ale on jest traktowany jako tzw. odwód. Cio Mary będzie działać na pierwszej linii, hym... bezpośredni kontakt z wrogiem.


Po kwietniowych wakacjach  trza się mła będzie wziąć za malowanie ścian łazienki. Ścian jest co prawda maluczko bo glazurzysko położone wysoko ale za to jest problem sufitowy.  Kura Naczelna, znana malarka, radzi brać osiłkowego coby kark oszczędzić, ale moje doświadczenia z malującymi osiłkowymi to i owszem oszczędzały kark ale za to  kolana  doginały  do podłóg. Tu dochodzi jeszcze wizja szorowania kafli. Cóś mła mówi  że ona sama sobie łazienkę pomaluje na coolor dowolny ( opcja ciepła biel najbardziej mła pasi ).  Kto wie, jak mła dobrze pójdzie z powałą w łazience to może i insze "nieba" domowe  sobie odświeży. Zapach świeżej  farby  o poranku wpływa na mła stymulująco, tak jak na niektórych ciężka woń napalmu.

czwartek, 28 marca 2019

Pierwszy tegoroczny szkółking! - ciemierniki "w odmianach"

Sławencjusz miał  dzień niezwykłej wręcz łaskawości ( co mła wiąże z tym że namówiła Mamelona do zakupu i usmażenia wątróbki, dzięki czemu Sławencjusz nie skończył na wegetariańskiej zupce, dobrej bardzo zresztą, która zarówno mła jak i Mamelonowi mogła spoko starczyć za cały obiadek a Sławncjuszowi to tak starczyła na przystaweczkę ). Pojechali my do szkółki do Konstantynowa, w której szalelim w dziale  ciemiernikowym. Naszłam słynną 'Madame Lemonnier'. Tak po prawdzie to pełna prawidłowa nazwa to HGC® 'Lem 100' Madame Lemonnier ale używa się też HGC® 'Madame Lemonnier' . Odmiana została "zrobiona" przez France Martina Lemonniera w 1995 roku, w 2013 opatentowana jako PP25646 ‘Lem 100’ . Tworzy kępy bardziej szerokie niż wysokie ( wzwyż osiąga 20 cm na maksa a rozrasta się do około 40 cm ). Zakwita dosyć wcześnie jak na orientalnego mieszańca bo już w końcu lutego jak łagodna zima można podziwiać pierwsze kwiaty. No i teraz rzecz najważniejsza - produkuje kwiaty w rozmiarze XXL, mogą osiągać 10 cm średnicy. Mrozoodporność wystarczająca, znosi spadek temperatury do - 27 a nawet - 29 stopni Celsjusza.  No mus było brać, choć jest człowiek  pod krechą!

Oczywizda że nie mogło skończyć się na jednym ciemierniku, w Mamelonie  i we mła  rozszalała się  zielona pazerność. U mła zaowocowała zakupem Helleborus × ballardiae ( Coseh 810 ) HGC ®'Merlin'. Po prawdzie to wina Sławencjusza bo on niecnie wynalazł w morzu doniczek i poplątanych kwiatowych pędów tę roślinę, ja tylko tego... ten... uległam pokusie. Ten nietypowo zmieniający kolor kwiatów wraz z wykwitaniem ( zamiast zielony kwiat robi się pięknie czerwony ) mieszaniec pochodzi ze szkółki Josefa Heugera. Jest krzyżówką Helleborus niger i Helleborus lividus ( korsykański delikatniś skrzyżowany z twardym i odpornym niemal na wszystko ciemiernikiem czarnym ). Roślina dorasta do 20 cm wysokości i tworzy kępę o szerokości 40cm. Mrozoodporność jak u 'Madame Lemonnier' . Kwiatki ma drobne w typie ciemierników korsykańskich, zaczynają kwitnąć w odcieniach bieli i różu a potem jazda do ciemnej czerwieni! Mamelon tyż nie skończyła na jednym zakupie, w sumie było tarzanie się w zielonej  rozpuście! I to przed  wyjazdem do Rzymu! Dno i metr mułu nad nami. No ale wicie rozumicie - to wszystko wina Sławencjusza, Bardzo ciężka! No bo po co pokuszał na ciemierniki jak my już stado  piękne mamy, przez lata uzbierane!



środa, 27 marca 2019

Codziennik - niemocy się nie dać!


Niby nie jest to auralna ruletka bo prognozy  i tak dalej ale zapowiedzi sobie a życie sobie. Zmiany pogodowe odczuwam cóś mocno, chyba Pan Krupier zbiera się do tego  by powiedzieć mła "Rien ne va plus". Znaczy siedzieć na tyłku, robótkować i tetryczeć w nieustającym strachu przed tym że  ciśnienie atmosferyczne nagle zjedzie parę hektopaskali  w dół, śnieg zacznie sypać, słońce zacznie świecić, wiatr wiać i w ogóle pogoda będzie  się zmieniać. Normalnie czas na  życie w domu pogodnej starości "Nieustające Słoneczne Popołudnie". Koniec obstawiania, czas na zajmowanie się najważniejszym samopoczuciem bo jak nie to?  No właśnie, to co? Ano nic!  Dom spokojnej starości  "Nieustające Słoneczne Popołudnie" to i tak zakamuflowana rzeźnia, nie ma się co łudzić że będzie się tam fajnie żyło. Zdrowie a samopoczucie temat rzeka, wcale nie jest tak że tzw. złe samopoczucie zawsze zwiastuje zdrowotne kłopoty ( na świecie są wszak całe stada hipochondryków, cieszące się wyimaginowanymi kłopotami zdrowotnymi ).  Po prostu złe samopoczucie  bywa wpisane w życie, wicie rozumicie, takie są reguły gry. Jako osoba ze  skłonnościami do gier hazardowych nadal zamierzam obstawiać, nie taka pogoda  jeszcze mnie nie zabija, jeszcze mogę bezczelnie wyleźć na wiosenną śnieżycę i ponarzekać. Dlaczego o tym piszę - bo wczoraj nie było siedzenia na tyłku! Mimo paskudyzmu za oknem cóś tam działałam, pomyślałam sobie  bowiem że zależenie kocią metodą ( całe stado w domu na moim wyrku i pod  kocykami ) nie będzie sprzyjało mojemu samopoczuciu kiedy znów wróci wiosna ( a ponoć weekend zapowiada się prawdziwie  wiosennie ).  Przede mną multum ogrodowej roboty i nie chciałabym być wyprana z sił tylko jechać na fali, że tak po surfersku rzecz ujmę. Znaczy siłą woli robiłam wczoraj różne rzeczy domowe, których wcale robić mła się nie chciało (  bo chciało się zalegać z kotami, zamiast tego mam umyte podłogi i dekoracje "niemal świąteczne" gotowe do przeniesienia  z kuchennego stołu na pokoje ). W związku ze związkiem w dniu dzisiejszym mimo zmian pogodowych radośnie zauważyłam brak odpływu energii.  Cieszę się bo wizja "Nieustającego Słonecznego Popołudnia" jakby nieco przybladła. Jak twierdzi Małgoś - Sąsiadka "W starości najgorsza jest niemoc", a do tej niemocy jeszcze trochę mła brakuje.


Mój optymizm nieco  blednie kiedy mam do czynienia ze stadem, stado  bowiem wystawia mła na próbę charakteru.  Felicjan zachowuje się gorsząco - wyłazi na dwór w celach wydalniczych i jeżeli jest mokro to wraca do domu ciężko obrażony i leje złośliwie obok kuwety ( uprzednio przywabiwszy mnie miaukami ).  Potem zagania mła do błyskawicznego sprzątania podgryzając  po kostkach ( jakby  się ociągała z tym sprzątaniem jego szczochów, wierzcie mła że nie ma to miejsca - jestem  dobrą kuwetową ). Felicjan wydaje się już kwalifikować do "Nieustającego Słonecznego Popołudnia", moim zdaniem ma jakieś starcze wyłączenia neuronów. No bo jakże inaczej tłumaczyć ryki żeby  go wsadzić na łóżko, kiedy on zaraz potem goniąc dziewczynki skacze po szafach, parapetach, drabinie? Oczywiście jak  już rozgoni towarzystwo stoi przy łóżku i porykuje, dopiero kiedy nie reaguję z dziesięć minut ( on jest cierpliwy ) fumkając wskakuje sam na wyrko ( lekko i wdzięcznie ). Hym... wmawiam sobie że to pogoda a nie charakter drania za tym wszystkim stoi. Dziewczynki? Nieustający  sabat z wszelkimi przypisanymi sabatom atrakcjami! Jest  nawet cóś takiego jak lot na miotle ( pod miotłę co prawda podciągam  mopa ).  Kiedy ja warzę w kociołku mam towarzystwo trzech wiedźm tuż obok, trzeba sznupę  niemal wsadzić do gara  żeby się przekonać  że to nie jest gotowanie miącha dla nich tylko warzywek dla mła. Zainteresowania jednak nie tracą bo a nuż  widelec cóś mięsnego się pojawi.  Stuknięcie lodówkowych drzwi wywołuje  wszystkie biesy z miejsc w których się aktualnie  znajdują,  z wyjątkiem naczelnego ( ten zawsze porykuje rozkazująco z wyra ). Nawet dotychczas miły Epuzer ostatnio  cóś zbezczelniał i pojawia się na odgłos uchylanych  lodówkowych drzwi, mimo że to nie są drzwi od lodówki jego państwa. Staram się zachować jak odpowiedzialna, dobra  pańcia ale czasem brzydko  mła się robi z charakterem i trzaskam złośliwie lodówką a  jak się pojawią koty to niby zdziwiona spoglądam  na nie - "Któś cóś otwierał, niemożliwe?!". Wiem, niegodne damy!

poniedziałek, 25 marca 2019

Porządki ogrodowe ( absolutny brak porządków domowych ) i ciemiernicze zakupy

Plec boli, na łapach kolejny pęcherz od sekatora a na sprzątniecie czekają pościnane trawy, pędy róż  i bylin. W domu rośliny prezentują się jako gotowe  do natychmiastowej kąpieli w wannie a niektóre jako wymagające dłuższego  odmaczania. Jakby  było mało to sterty rzeczy do wyprania niepokojąco rosną, pralka nueva pierze i czyści jak Departament Sprawiedliwości dokumenciki na  najprzystojniejszego i najmundrzejszego ( kolejność ważna ) prezydenta USAków ( za jakiś czas przewiduję wielkie bum związane z tym dochodzeniem ), razem z postępem pralniczym pojawiają  się sterty rzeczy które wypadałoby wyprasować ( nienawidzę tej czynności ), okna wyglądają jakby nie wyglądały a ja cierpię na lenia! Do ogrodu i owszem, podlecę coby cóś wsadzić, wysadzić, przyciąć, dociąć lub wyciąć ale dom  mła mentalnie rozwala. Wiosenna energetyzacja jakoś nie obejmuje porzundkowania  domu, ni mam  pojęcia dlaczego. Zamiast domowego pucu - pucu podłogi, której  pucowanie należy się jak  psu zupa (  jeszcze się   do niej nie przyklejamy ale to kwestia  dni a może nawet godzin ) to mła oglądała sobie  filmik z Eastwoodem ( ten co Bzikowa polecała ), rechotała nad wymysłami Cio Mary i Wujka Jo dotyczącymi "ich chłopców" ( nie mogę napisać o co kaman bo Wujostwo by mnie ubiło wspólnymi siłami za wywlekanie intymności, ale wierzcie mi Wujostwo mam naprawdę odjazdowe ), zajmowała się prawie "fylozoficznym" problemem zapodanym przez Falubaza ( czy mniejsza ilość wysokoenergetycznego pożywienia jest w stanie zastąpić ilość pożywienia którą spożywało się do tej pory? - zdaniem Falubaza nie jest ) i przede wszystkim zajmowała się sobą. No i myk do zielonego, do ogrodu, do budzących się motylków i pierdonek.  A po zielonym to  plec boli  i  na ogarnięcie chałupy w której przez ostatni tydzień rzundziły koty jakoś chęci i  sił brakło




No bo w domu jak to w domu, wszystko, Panie tego, po staremu. Za to w ogrodzie co i raz coś nowego wyłazi z gleby i wita się ze światem. Odliczają się cebulaczki i posadzone drzewiej byliny, pojawiają się na rabatach nowości, które mła sprowadziła w tym roku. Jak wspomniałam we wcześniejszym wiosennym wpisie Mamelon uraczyła mła nowymi ciemiernikami, są  przeurocze. 'King ™ Red®' jest podziwiany przede wszystkim ze względu na bardzo duże kwiaty. Produkuje ich naprawdę wielką ilość i co ważniejsze ma  grube pędy kwiatowe które nie pozwalają rozwiniętym kwiatom się zwieszać. 'Prince ™ Picotee Red®' ( ten ze zdjątka poniżej ) przy pylnikach ma piękny okółek mini płatków w kolorze mocnej czerwieni. Kwiat jest  kontrastowo wybarwiony,  taki że nie da się go  nie zauważyć. Seria ciemierników  'King ™' w ogóle charakteryzuje się dużymi kwiatami, występują w niej zarówno ciemierniki o kwiatach o większej ilości płatków jak i tych z pojedynczym okółkiem. Seria 'Prince™' to rośliny zwarte, nie tyle kompaktowe co tworzące porządne kępy. Mają grube łodygi kwiatowe i wytwarzają wiele kwiatów, które też nie mają tendencji do opadania. W tej serii nie spotyka się kwiatów typu spotted ( mocno kropkowanych ). W handlu ponoć są jeszcze ciemierniki z grupy 'Lord ™' znane z dużych kwiatów, zwartego pokroju i bardzo wczesnego kwitnienia, niestety ani Mamelon, ani ja ich nie naszłyśmy. Na fotce poniżej - poniżej produkt z Alcatrazu, jedna z ładnie kropkowanych sieweczek.


czwartek, 21 marca 2019

Wiosna! - nareszcie oficjalna

Nadeszła, glob się wczoraj kiwnął i dnia będzie więcej niż nocy. Czekalim z utęsknieniem, niektórzy nawet wychodzili jej szukać ( Felicjan z Okularią udali się na  cały dzień w kierunku nieznanym, Okularia zjawiła się wcześniej powodowana narastającym głodem, jednak zachowywała się godnie a Felek zjawił się mocno wieczorową porą pełen pretensji że żarcie nie czekało naszykowane na parapecie ). W ogrodzie z okazji  wiosny czadu dają krokusy i ciemierniki, powoli wyłażą też insze wczesnowiosenne cebulaczki.  Byłabym szczęśliwa jak to prosię w błocie  wytaplane ale w ostatnim tygodniu problemy weterynaryjne się pojawiły. Co z tego że  nie u mnie, kiedy bardzo  blisko mła. Suczka Doro, wdziączna dziewczynka rozmiaru wyższego po zabiegu zareagowała paskudnie na narkozę. Trza płukać nerki i to  bardzo solidnie, z nadzieją że znikną skutki podtrucia. Pozytywne info z dnia przedwczorajszego jest takie  że sucz zaczęła troszki jeść co najprawdopodobniej oznacza spadek wartości kreatyniny i mocznika w krwi. Tfu, tfu, tfu, jakby  ku  lepszemu szło  ale leczenie jeszcze długie! Z kolei najmłodsza suczka Mamelona wylądowała niespodziewanie na stole ze złapanym stanem tuż, tuż przed ropomacicznym. Zarówno Doro  jak i Mamelon zastanawiają się co przegapiły, czego się nie zrobiło, co można było i w ogóle. Tak po prawdzie to zarówno w jednym jak i drugim przypadku nie za wiele można było zrobić bo reakcje na narkozę są nieprzewidywalne a Mamelonowa sucz jest zażytą krówką, ogólnie zdrową bez tendencji do  ciążów  urojonych itp. . Nie są to miłe  niespodziewanki na początek wiosny ale mam nadzieję  że wszystko  się ułoży, zwierzaki dojdą do siebie a zaraz potem dojdą do siebie ich pańcie.





Poszczuję Was trochę ciemiernikami bo mam tzw. przeżycia estetyczne. Co prawda nie wszystkie  ciemierniki w tym roku kwitną, spora grupka zakupionych w zeszłym roku pauzuje, mimo tego że szybko przycinałam im po zakupie kwiaty coby rośliny się nie wysilały.  Jednak pędzenie "na handel" nie jest najlepszą metodą  uprawy dla  żadnej rośliny, bidaki po prostu muszą dojść do siebie po takim wysiłku i zanim zaczną pracować nad  nowymi pakami kwiatowymi mija zazwyczaj troszki czasu. Na szczęście  zakwitają pierwsze siewki made in Alcatraz, dlatego nie narzekam specjalnie na ciemierniczą pustkę.  Jak dotychczas najwięcej  jest siewek o kwiatach w kolorze  bardzo ciemnej czerwieni ( nazywam ją czernią malwową ). Dwie z tych siewek wyjątkowo długo trzymają tę barwę, nieźle dając po oczach. Insze po jakimś czasie robią podobne się do egzemplarza widocznego na zdjątku obok i tym zamieszonym poniżej.

Jestem zadowolona z tego ciemierniczego przychówku, rośliny są zażyte bo oswojone od małego  z warunkami mojego ogrodu. Nadają się  już do przesadzenia na miejsca docelowe ( i tam niech sobie rosną lata ). Ja wypatruję teraz ciemiernikowych kwiatów  mających cechy ciemierników daliowych ( tzw. typ serii 'Tutu'  ) czy podobnych do kwiatów mojego "Budynia", które mają barwę śmietanki zaprawionej dobrze rozbitymi z cukrem żółtkami. Hym... pewnie sobie jeszcze poczekam, wymienione przeze mnie cechy kwiatów  nie są tymi które najczęściej się dziedziczy. Nasion ciemierniki jednak produkują multum, mrówy transportują je po całym ogrodzie, spora część wydaje siewki, szansa na pojawienie się  bardziej zawirowanych genetycznie ciemierników ciągle wzrasta. Mła zostaje uzbroić się w cierpliwość i oczekiwać na nowe kwitnienia!






Przyznam się że mimo tych kwitnień krokusowo - ciemierniczych i przylaszczkowych nadal doskwiera mi przednówkowy głód kwietnego ( to wszystko przez to że coraz gorzej znoszę naszą polską zimę ). Zaradzam temu  robiąc co i raz bezczelne zakupy bratkowe. Dlaczego bezczelne? - kaska, misie, kaska! Obiecałam sobie kwiatkowo nie szaleć a cóś mi dotrzymanie obietnicy nie idzie! Roma z wszystkimi jej radościami zbliża się wielkimi krokami do mła i ta matka miast jest niestety nietania, głupie bileciki  na zwiedzanie starożytności zakupowane przez net solidnie kosztują. Oddycham z głęboką ulgą że nie będziemy poruszać się komunikacją miejską bo byłoby jeszcze drożej ( Mamelon i mła zawsze przedreptują miasta i nie tylko miasta, tak jakoś lepiej się nam świat poznaje z perspektywy piechura ). No ale bratki kuszą, a ja w tym tygodniu tak samo nieodporna na pokuszenia  jak w zeszłym więc niedługo naprawdę będę mogła napisać podręcznik o gotowaniu 365 rodzajów zalewajek na każdy dzień roku, będzie się to nazywało "Kucharka bardzo oszczędna  znaczy skąpa". Nie kupuję  niby tych brateczków dużo ale tak cóś często ( co tydzień daję ciała ), no a potem finansowe zdumionko! Gdzie jest ten pieniążek co tu był?! Ale co tam, najwyższa pora na dietę a na rabacie z hiacyntami już teraz jest fajnie. Takie słodyczne coolorki, jedna wielka wiosenność.







Bratkowo nasycona ( niemal, widziałam śliczny fioleto - błękicik, powstrzymałam się ostatkiem sił ), należycie zaprzylaszczkowana, obficie  uciemierniczona ( Mamelon zakupiła dla mła dwa nowe ciemierniki rarytetne, dla się zresztą tyż choć już obiecała sobie ciemierników nie sadzić - Mamelon ma ten sam problem co mła, ciężki zielony  zakupoholizm ), dokrokuszona jak należy powolutku żegnam się z przedwiośniem. Jeszcze dokwita moja leszczyna, która zawsze startuje nieco później niż sąsiedzkie krzewy, jeszcze widać cyklamenki i ostatki śnieżyczek przebiśniegów. Ale pąki na  lilakach jasnozielone, kasztanowiec też wyprodukował lepidło na pąkach, róże wypuszczają młode listki - wiosna  nam nastaje, prawdziwa! Żegnaj przedwiośnie! W tym roku  prawdziwie piękne i długie., choć jak zwykle narzekałam że  cóś krótkie, że tylko dwa tygodnie ( typowe - ogrodnik zawsze musi się do pogody doczepić ), że ciepło i w ogóle. Głupie te moje pretensje!  Rzekłabym  że tegoroczne przedwiośnie tak naprawdę było  przedwiośniem  właściwym, jak rzadko udało się ogrodnikom dogodzić w drugiej połowie lutego i w marcu.  Oby i wiosna była taka.




wtorek, 19 marca 2019

Irysy cebulowe a klimat Polski

Zacznę od  tego że  z iryskami cebulowymi swego czasu było sporo zamieszania. Jak byście nie wiedzieli to do roku 1961zamiast zwyczajnych wczesnowiosennych irysów cebulowych szadzono  odmiany Iridodictyum , dziś zamiast nich na rabatach przedwiosenną porą wschodzą od 2001 roku przedstawiciele podrodzaju Hermodactyloides. Brać ogrodnicza za nic ma jednak pracę systematyków botaniki, bezczelnie twierdzi, że nadal uprawia irysy cebulowe i ma rację bo wszystkie te rośliny należą do rodzaju Iris. W podziały na podrodzaje, "gatunki sporne" czy też te wszystkie var. lub ssp. bawią się właściwie tylko botanicy i kolekcjonerzy. Jednak dla porządku i usystematyzowania wiedzy trochę o irysach cebulowych napiszę. Zaczniemy jednak od wymagań "hermodactyloidesów" bo to jest główna przeszkoda w ich uprawie na terenie  naszego kraju. Rośliny z tego podrodzaju wymagają stanowisk słonecznych i dobrze przepuszczalnej, żyznej gleby o odczynie obojętnym. Latem przechodzą okres spoczynku i muszą mieć jak najmniej wilgoci wokół cebulek. Jeżeli lato jest bardzo deszczowe to albo wykopujemy cebule albo szykujemy kasę na nowe, nie ma zmiłuj. Sadzimy je do gleby bardzo późno, jeżeli jesień będzie ciepła cebulki zdążą skiełkować a jak wtedy przyjdzie mróz to nieszczęście gotowe.

Cebulki sadzimy w dobrze zdrenowanym podłożu, na głębokości 10-15 cm. Co wrażliwsze gatunki czy mieszańce dobrze w zimniejszych rejonach okryć na zimę. Z doświadczeń moich cooleżanek i coolegów wychodzi na to że w Polsce mamy głównie tzw. zimniejsze rejony więc lepiej te cebulki irysowe okrywać na zimę w całej Polsce. Ś.P. Pani Zoja Litwin doradzała przy uprawie Iris reticulata, jego mieszańców i innych wcześnie kwitnących gatunków z podrodzaju Hermodactyloides hojnie stosować kompost i żwir. Ten ostatni rzecz jasna na drenaż. Przestrzegała przed stosowaniem torfu (jak najbardziej słusznie), nawet odkwaszonego, bo wiąże wodę w glebie także latem, kiedy te irysy muszą mieć sucho jak na Saharze. To naprawdę były dobre rady! Jak pisałam, większość irysów z tego podrodzaju, a na pewno wszystkie te uprawiane w naszych ogrodach, kwitnie bardzo wcześnie. To dobre towarzystwo dla ranników i przebiśniegów. Niestety nawet jak najlepsze przygotowanie stanowisk nie gwarantuje nam  że każdego roku pojawią się kwiaty. "Sorry, taki mamy klimat" - że zacytuję klasyka a właściwie to klasyczkę. Irysy cebulowe kwitnące wczesną  wiosną to rośliny z tej cieplejszej strony basenu Morza Śródziemnego, wystarczy mokre lato albo bezśnieżne syberyjskie mrozy i żegnamy się z cebulkami, czasem  żadne okrywania nie pomogą. Uprawa w naszym klimacie po prostu niesie ze sobą takie ryzyko.  Na szczęście  cebulki nie należą  do najdroższych, zawsze można zaryzykować.


Teraz będzie trochę botaniki - podrodzaj Hermodactyloides dzieli się na dwie sekcje: Reticulatae i Monolepsis.
Do tej pierwszej zaliczamy:

Iris danfordiae - czyli po polsku kosaciec Danforda. Roślina pochodzi z Turcji, została sprowadzona do Europy w 1876 roku przez Mrs CG Danford (łowczynię roślin, takie zajęcie było bardzo cenione w wiktoriańskiej Anglii). To niewielka, dorastająca zaledwie do 15 cm (pędy kwiatowe) "irysina" o delikatnie pachnących jasnożółtych kwiatach, pojawia się na rabacie bardzo wcześnie, często już w lutym możemy zobaczyć kwitnące iryski Danforda (czy nie powinno być iryski Danfordowej? ). Liście tego irysa w czasie kwitnienia zaczynają dość szybko rosnąć, dorastają do 30 cm (w naturze nawet do 40 cm), na szczęście taki rozmiar liście osiągają po przekwitnięciu rośliny. Irys Danforda (Danfordowej ) jest stosunkowo odporny na mróz.

Iris histrio - znaleziony w 1854 roku ......w Libanie i to właściwie już tłumaczy dlaczego nie jest uprawiany w naszym kraju. Występuje też w Kirgistanie, Izraelu i południowej Turcji - miłośnicy irysowych cebulaczków dysponujący cieplarnią mogą się pobawić.

Iris histrioides - pochodzi z gór Turcji, dość odporny na naszą zimową aurę (nie ma się co dziwić, porasta zbocza do wysokości 1500 m nad poziomem morza). Podgatunek Iris histrioides var. sophenensis o bardzo mocno fioletowych kwiatach, z niebieskim odcieniem (cokolwiek to znaczy) też pochodzi z Turcji. Iris histrioides jest też rodzicem wielu irysków hybrydowych uprawianych w naszym klimacie.

Iris hyrcana - znaleziony w 1928 roku, zdecydowanie ciepłolubny (w Anglii uprawiany w tzw. alpejskich szklarniach). Spotykany w południowej części Kaukazu, Azerbejdżanie i Iranie (południowe wybrzeże Morza Kaspijskiego). Są jakieś niejasności (nie wyśledziłam tego do końca) z tym czy był to gatunek utożsamiany z Iris reticulata. Dociekania dla Holmesa botaniki.

Iris pamphylica - znaleziono tego irysa w polach prowincji Antalya w Turcji (ciepławo) ale widziany bywał na wysokości 700-850 do 1500 metrów nad poziomem morza (znaczy kto wie czy by mu się w cieplejszych rejonach naszego kraju nie udało przetrwać). Zabawa jednak moim zadaniem tylko dla kolekcjonerów. W naturze porasta skraje dębowych lasów, lubi gliniaste podłoże.

Iris reticulata - irys żyłkowany pochodzi z terenów południowej Rosji, Kaukazu i północnego Iranu. Dorasta do wysokości 15 cm. Występuje też w formie biało kwitnącej - 'Alba'. Mimo południowego pochodzenia irysa żyłkowanego powszechnie uprawia się w krajach strefy umiarkowanej. Gatunek wyróżniony Award of Garden Merit przez Royal Horticultural Society.

Iris tuberosa - często można go spotkać pod dawną nazwą Hermodactylus tuberosa (jednak to zdecydowanie irys co potwierdziły badania w Kew). Znam jedną osobę w Polsce, u której w ogrodzie rósł i miał się dobrze. Urody nienachalnej roślina choć mnie się podobała ze względu na kolorki (jest złocisto - zielono - brązowy). Pochodzi z północnej części basenu Morza Śródziemnego.

Iris wartanii - zdecydowanie ciepłolubny gatunek a szkoda. Znaleziono go w Izraelu, nieopodal Nazaretu i zgodnie z pochodzeniem rzeczywiście urodę ma boską. Opisany w XIX wieku, w latach osiemdziesiątych. Niestety u nas tylko w chłodnych szklarenkach, a i tak będzie sprawiał kłopoty (kwiaty zakwitają bardzo wcześnie i jest problem z zawiązywaniem cebulek na przyszły rok). Zdecydowanie dla pasjonatów! Istnieje biało kwitnąca forma Iris wartanii ver. Alba

Iris winogradowii - pochodzi z Kaukazu, z niewielkiego obszaru, taki prawdziwy endemit. Wytrzymuje spadki temperatur i całkiem nieźle radzi sobie w chłodnym klimacie. Preferuje stanowiska z próchniczą, przepuszczalną glebą, dobrze rośnie w chłodnawym cieniu co nie jest częste wśród irysów. Kwiaty w pięknym, bladozłotym kolorze.

Iris zagrica - opisany bardzo niedawno temu gatunek, pochodzący z górskiego pasma Zagros w zachodniej części Iranu. Wielka rzadkość wokół której było sporo zamieszania - brytyjskie Alpine Garden Society szalało ze szczęścia - w końcu to gatunek odkryty w XXI stuleciu!


Do sekcji drugiej Monolepsis zaliczamy:

Iris kolpakowskiana - pochodzi z gór Tien Szan i z Turkmenistanu. Dość nietypowo dla irysów rośnie w glebie gliniastej, mokrej wiosną a wysychającej na kamień latem. Pięknie, kontrastowo wybarwiony. W czasie kwitnienia liście mają około 5 cm wysokości, po kwitnieniu dorastają do 30 cm.

Iris winkleri - pochodzi z gór Tien Szan, Kirgistanu i Uzbekistanu. Dorasta do 10 - 20 cm, kwitnie w czerwcu. Podobny do
Iris kolpakowskiana.
Oba irysy z tej sekcji zostały opisane już w XIX wieku.


Hybrydy Iris histrioides i Iris reticulata.

'Georg' - kwiaty ma w kolorze fioletowym
'Joyce' - kwiaty ciemno - niebiesko - błękitne
'Major' - kwiat w kolorze chabrowym
'Harmony' - piękny ciemno błękitny kolor kwiatu
'Alida' - zarejestrowana w 1977 roku bardziej jasna wersja 'Harmony'
'Armenia' - kwiat w kolorze ciepłego fioletu
'Halkins' - kwiat dwukolorowy, górne płatki niebiesko - błękitne, dolne fioletowe
'Clairette' - kwiat dwukolorowy, górne płatki jasno niebieskie, dolne w kolorze granatowo - fioletowym
'Lovely Liza' - kwiat w kolorze śliwkowym z lekkim odcieniem indygo, mieszaniec odmiany 'Joyce'
'Kuh-e-Abr' - kwiat w kolorze błękitu o średnim nasyceniu barwy
'Natascha' - kwiat jasno niebieski
'Ida' - kwiat w kolorze określanym jako błękit lobelii
'Pauline' - kwiat w kolorze fioletu z odcieniem purpury
'Cantab' - kolor kwiatu jasno niebieski

Hybrydy Iris winogradowii i Iris histrioides

'Katharine Hodgkin' - kwiat w kolorze jasno błękitnym z lekkim morskim odcieniem, odmiana powstała za sprawą E.B. Andersona w 1960 roku w Wielkiej Brytanii. Nazwana na cześć żony Eliota Hodkina, entuzjasty upraw i krzyżowań irysów cebulowych.
'Sheila Ann Germaney' - kwiat bledszy niż ten, którym zakwita 'Katharine Hodgkin'. Żółta plama jest nieco mniejsza niż ta na kwiatach "Katarzynki".