wtorek, 31 lipca 2018

Ogrodowe podsumowanie miesiąca


Jakby to ładnie ująć? Kolejny  miesiąc spędzam ogrodniczo leniwie, teraz mam tłumaczenie "bo staram się przeżyć".  W czerwcu  Alcatraz starał się przeżyć teraz kolej na mnie. Po suszy upały a to mnie rozwala. Chowam się w domu razem z Felicjanem (  uczulenie kota na nadmierne nasłonecznienie  wymaga "zdejmowania" go z dworu w okolicach godziny  dziesiątej rano  i trzymania w chałupie tak mniej więcej do godziny szesnastej ) i ani myślę wyłazić z budynków na tzw. świat Boży. Jako pani starsza zdecydowanie  nie powinnam w okolicach południowych  plątać się po  ogrodzie. Trza się plątać w inszych miejscach.  Chwile na ogrodowanie można wyrwać  tylko o świcie i  o zmierzchu, reszta dnia do  przebimbania poza ogrodem ( no dobra, może nie przebimbania ale Alcatrazu  i Podwórkiemu  z tego nic ). W tym roku właściwe ogrodowanie miało miejsce w kwietniu, potem coraz większe rozleniwienie i coraz lepsze usprawiedliwienia ( no, w maju to wiadomo ale  czerwiec i lipiec to po prostu zwyczajne lenistwo ).  Co prawda w lipcu  posadziłam irysy, parę razy zrobiłam opiel ( nawet wspomnienia  po nim nie ma dzięki tej saunie która u nas trwa od pewnego czasu ), nieco przyróżankowałam. No ale to jest kropla w morzu zadań ogrodowych które sobie wyznaczyłam ( a zaznaczam przy tym  że wyznaczyłam sobie absolutne minimum, minimalniej już nie można było ).  Na zwyczajne cieszenie się ogrodem  nie mam siły, za gorąco a ja cóś jakby słaba albo co.  Zdjęć  nie załączam bo ich ostatnio  nie robię, nawet apart dla mnie ciężki i czynność z tych męczących. Dobra, koniec spowiedzi - czas gotować kotom drób ( w czasie upałów nie chcą jeść  nic inszego ).

sobota, 28 lipca 2018

Codziennik - życie na gorąco ( nawet na bardzo gorąco )

Ja wiem że  gorąco, wiem że upał i że  wszyscy jak ten redahtor  Maj chcieliby teraz w kurortach nad wodami przebywać, pluskać się razem z sinicami i takim czymś podobnym  do prezydenta RP,  udając  że  śledzą niejakiego Gebharda ale czas pomyśleć o tym że lato nie jest wieczne.  Tak, tak, przyjdzie jesień a potem zima a tu wiele osób jeszcze bez kota. Niektórzy nawet psa nie majo, choć warunki niby są i tak dalej.  No a potem to płacz i zgrzytanie zębów bo wszystkie  koty i psy  mogą okazać się zajęte. Wtedy to co? Trza  myśleć perspektywicznie a nie jak obecna władza na tydzień do przodu (  a i to tylko w tym wypadku jak Prezes Wszystkich Prezesów  dopilnuje i ciśnienie atmosferyczne  nie zaburzy procesów myślowych w tych delikatnych i z rzadka używanych instrumentach jakimi są co  niektóre mózgi co niektórych przedstawicieli Naszej Wadzuni  Ukochanej, ciam, ciam ). Myślenie ma kolosalną przyszłość jak mówił taki jeden. Zaopatrzalnia w koty    funkcjonuje pod tym adresem, swojego  nowego kota można obejrzeć pod tym adresem  ,a jak komu mało to jeszcze jest filmik.

Dla  miłośników psich klimatów też jest coś dużego do wzięcia, dobrze ułożona słodycz do domu z młodymi.  Znaczy starszych tyż zniesie ale za ludzkimi szczeniętami wręcz przepada.  No w końcu to jest prawie labrador, rodowodu co prawda brakuje ale cechy charakteru mówią same za siebie. Obywatel pies nazywa się Tobi. Nowego domu szuka  nie z powodu problemów jakie stwarza a z powodu zdarzeń losowych. Jest dorosły i na pewno  przeżyje rozstanie ze swoją panią, będzie potrzebował dopieszczeń i tzw. utwierdzeń. Znaczy trza  kochać  na całego bo tylko dobrze utwierdzony dorosły prawie labrador zrewanżuje się tym samym. Aaa, jeszcze rzecz bardzo ważna - Tobi wyjątkowo nie lubi jak rzuca się w niego kamieniami, na wszelki wypadek sprawdźcie  czy macie  całkiem normalnych sąsiadów. Wiecie jak jest, niby człowiek na oko zrównoważony, dzień dobry inszym mówi a w środku zgniły jak ten kretyn co jeże  mordował. Tak w ogóle i na marginesie psychopatów o sadystycznych skłonnościach mogliby jakoś trwale  eliminować ze społeczeństwa. Nie żeby zaraz lobotomia czy zastrzyk wysyłający do Bozi ale taka kolonia na Marsie?


Ja ostatnio wręcz kipię od  dobrych pomysłów, pewnie przez to  że  od wczoraj nadrabiam zaległości  w temacie wiedzy o świecie. Na ten przykład po lekturze zeszłotygodniowych newsów znów  doszłam do wniosku że nasze debaty parlamentarne i te toczące się poza parlamentem nie są tak ciekawe jak by być mogły. Co prawda polityczni starają się w pocie  niskich  czółek  żeby te ich gadki  były przyswajalne  "dla wszystkich", czyli takie mniej  więcej na poziomie brytyjskiego tabloidu ( polskie pisemka tego typu za mało głupie ). No wicie rozumicie,  zasada komunikacji jest taka że język przekazu należy dostosować do odbiorcy. Znaczy według politycznych to my wyborcy jesteśmy idiotyczną pulpą a oni  się starają żebyśmy wiedzieli o co kaman.  No to jak tak to ja chcę prawdziwej rozrywki a nie tylko rzucania mało krwistym miąskiem z różnych stron.  Ma być naprawdę ciekawie! Proponuję wrestling, po prostu nie mogę się doczekać pojedynku "Zamknij Mordę!"  Z Wachlarzem VS Schedyna Po Tusku.

Zawodnicy ostrzy choć prezentujący różne style walki, tona kisielu dla widowiskowości, w przerwach cheerleaderki ( ciekawe  czy nowa przewodnia  siła  narodu deleguje  kandydatkę na "prezdętkę" Krakowa czy tak jak zwykle posłanka  Wsobecka z klanem, totalni to pewnie Muchę zawsze młodą i Pięknego Rysia wystawią ), kawałki grillka z małosolnym, popitka i mamy imprezę dla suwerena + należycie wykorzystane stadiony pobudowane na Euro 2012. Do tego dochodzi jeszcze możliwość obstawiania u booków wyników walk, czyli istnieje tak słodka  dla nas możliwość powstania następnej widowiskowej - tadam, tadam,  - afery hazardowej ( kolejna  bonusowa walka, przegrani najeżdżaliby na booków do tzw. pierwszego połamania kości - cudowne jak walki gladiatorów w  starej Roma ). Oczywiście jak to we wrestlingu wszystko starannie ustawione, w końcu poważny management   musi pilnować żeby to życie polityczne jakoś  ładnie chodziło.

No bo to musi chodzić, nawet jak  jednym z managerów jest "stabilny geniusz" ( w  Hameryce to wszystko Panie tego większe majo, nawet kretynów ). A tak całkiem poważnie to politycy poprzez język debaty publicznej kształtują postawy wyborców. Nadmierna  agresja wypowiedzi każe podejrzewać  że albo to jest działanie  divide et impera albo totalna  bezmyślność. Po mojemu cóś wygląda na to drugie. Nie od  dziś  ćwierkam jak ten prorok Eliasz że powinno dziewczynkom i chłopcom z politycznego światka gdzieś tam zadzwonić  cóś ostrzegawczo bo  żaden z obecnych polityków nie ma takiej  charyzmy żeby zapanować nad narastającą w społeczeństwie agresją. Zaprawdę powiadam Wam żaden! Nie z powodu delikatności uczuć  będzie mnie martwić  kiedy  premier zacznie przemówienie  od słowa kurwa a z powodu tego że społeczeństwo może poczuć się upoważnione  do odpowiedzi pozawerbalnej. Taaa... wrestling dużo by załatwił, sport zamiast wojen.


Na szczęście na politycznych  świat się nie kończy, dla nich nich sezon ogórkowy trwa wiecznie w przeciwieństwie do potwora z Loch Ness,  więc nie ma się co za bardzo w tej upalnej chwili na nich koncentrować. W przeciwieństwie do rozemocjonowanych komentatorów  mam jakąś zdziwną pewność  że władza nasza obecna będzie do upadłego broniła projektu ustawopodobnego  o sądownictwie. Dokładnie tak jak broniła tej świetnej ustawy  o IPN.  Nieeezzzłomnieee! Kolejny sukces przed nią.  Mogę zatem spokojnie zająć się robieniem małego zielonego zbiornika wodnego  przeznaczonego do domowych pieleszy. Akwariumem to raczej cinżko będzie nazwać bo to bajoro  bez oświetlenia sztucznego, pompek - srąpek i tym podobnego high  - tech. W zbiorniczku nie będzie też  rybków, taa... wszyscy wiedzą dlaczego. Będą za to roślinki wodne. Zbiorniczek będzie przymiarką  do planowanej  nieustająco szklarenki domowej. W szklarence bowiem marzy mi się odtworzenie kawałka bagienka.  Jestem na etapie doczytywania  i oglądania takich tam historyj o prowadzeniu tego typu uprawy. Różnie to nazywają, do mnie najbardziej  przemawia nazwa vivarium. Małgoś - Sąsiadkę rozpiera ciekawość co też będzie się działo w okolicach paprotnych mojego mieszkania, na razie jestem strasznie tajemnicza - niech ćwiczy mózg tonąc w  domysłach. Tym szklarenkowaniem przedłużam  sezon ogrodowy, taki mam przynajmniej szczwany plan.



piątek, 27 lipca 2018

'Stop And Stare' - irys SDB o którym mi się zapomniało

 'Stop And Stare'  został zarejestrowany przez Thomasa Johnsona w roku  2014 i w tym samym roku został wprowadzony do handlu przez szkółkę Mid-America. Siewka o numerze # TD258A która została odmianą 'Stop And Stare' to krzyżówka 'Capiche' X 'Riveting'. Ten esdebiak dorasta do  33 cm wysokości i uchodzi za odmianę wcześnie kwitnącą. U mnie bezczelnie zakwitł w środku sezonu i od razu spowodował lekką konsternację. Taa... objawiła się u mnie skleroza, za cholerę nie mogłam przypomnieć sobie co to za jeden.  Nazwa "chodziła mi  po  głowie" jak jaki  insekt. Co gorsza nie bardzo wiedziałam od kogo  do mnie  to kłączko przybyło.  No i jak  tu identyfikować delikwenta?  Niby lista zakupów zeszłorocznych jest ale czy aby to na pewno w zeszłym roku przybyło? Dumałam, dumałam, aż wydumałam. Jak ten Sherlock Holmes śledzący zapadanie pietruszki w masło, niby bezwolnie śledząc ganiające wśród irysowych liści koty otworzyłam odpowiednie drzwi w moim  pałacu umysłu i za tymi drzwiami była nazwa 'Stop And Stare'  i adres  Roberta.  No to bylim w domu i dorwalim Pana Zagadkowego.  Co prawda trochę to trwało ale były zmartwienia  i w ogóle powody do lekkich problemów z pamięcią dotyczącą spraw innych niż  te bardzo  istotne. Sam irys jest trochę inny  niż się podziewałam, wyobrażałam sobie że plamy na dolnych płatkach mają ciemniejszy  odcień. A tu siurprajz, one takie dość jaskrawe, że się tak wypiszę. Może przez te wyobrażenie odległe  od realu tak ciężko było mi przypomnieć sobie co to za jeden u mnie kwitnie na rabacie?



Wpis cienisty - bergenie i insze poszkodowane rośliny cień lubiące

 No dobra, zaczynam o tragicznie  "dopieszczonych" przez aurę  cieniolubach. Alcatraz był ostatnio tak ciepłym  miejscem że nawet koty chowały się w domu przed żarem lejącym się z nieba.  Kotony  uciekły ale rośliny nie mogły więc jak  to się mawia - "majo przerąbane". Oberwało w zasadzie wszystko: krzewy, byliny a nawet drzewka ( bo młode ). Tak szczerze pisząc  to nie wiem co da się  uratować  a co już nie ożyje, na wszelki wypadek opłakuję wszystkie suchnioły. Zacznę od bergenii wszelkich gatunków i odmian. Na pewno w tym roku muszę coś zrobić  ze starym stanowiskiem bergenii sercolistnej  Bergenia cordifolia, wygląda bowiem jakby  nie wyglądało. Roślina się zestarzała i  wymaga odmłodzenia. O ile będę chciała nadal uprawiać ją  na tym stanowisku to aż się prosi o wzbogacenie ziemi a może nawet częściową  jej wymianę. w perspektywie upały więc na razie daję sobie spokój ale bliżej września trza będzie się przyłożyć do sprawy sercolistnej. Bergenię orzęsioną uprawiam w trzech odmianach, taki ze mnie  zboczeniec. Najlepiej rośnie Bergenia ligulata która jest problematyczna systematycznie że tak rzecz ujmę. Niby nazwa sugeruje odrębny gatunek ale w zasadzie traktowana jest  jako forma Bergenia ciliata.   W zasadzie. Jako pisał Graham Stuart  Thomas "Ma  rzadkie włoski na powierzchni liści, z większą ilością włosów na krawędziach liści, a krawędzie są pofalowane". Od siebie dodam że to pofalowanie to głównie u rozwijających się liści występuje, znaczy starsze jakby spokojnieją.  Ta forma oznaczana czasem jako Bergenia ciliata subsp. ligulata ,  najbardziej  łysa ze wszystkich bergenii orzęsionych  jak nadmieniłam traktowana jest przez systematyków ciut dwuznacznie.  Nie mnie rozstrzygać botaniczne spory, niech się towarzystwa o w oparciu o cytogenetyczne badania  użerają - dla mnie ważne jest że to jest najłatwiejsza w  uprawie z orzęsionych bergenii.  Nie wymaga aż tak "wilgotnych warunków uprawy", co oznacza  że nie musi  koniecznie rosnąć w zamglonych okolicach  wodospadu, he, he, he.

 Bergenia ciliata  czasem  oznaczana jako Bergenia ciliata subsp. ciliata rzeczywiście potrafi grymasić.  Książkowo  to ona niby do suchego cienia i mało wymagająca ale real skrzeczy w zupełnie inszym tonie. Przede wszystkim to jest roślina stref cieplejszych. Klimat południowego Kaszmiru czy południowo - zachodniego Nepalu absolutnie nie jest taki sam jak umiarkowany ( taa... umiarkowany ) klimat środkowej  Europy. Susza w  Kaszmirze to nie nasze upały, górskie susze insza  inszość. Jak czytamy pienia  na temat  małej wymagalności roślin wydawane przez brytyjskich szkółkarzy to pamiętajmy że oni mają  wyspiarskie doświadczenie, o prawdziwym kontynentalnym lecie mało wiedzą ( owszem, miewają susze ale stepowienie uskutecznili dawno, dawno temu i nadal są wyspami deszczowymi ). Człowiek się kusi na taką 'Dumbo', która jest niczym innym jak tylko wielkolistną formą  Bergenia ciliata i bum - ma w ogrodzie gościa z dalekich stron  w których klimat cóś inny od naszego. No i  robi się rozczarowująco, czasem nawet bardzo. W naszej strefie, do tej pory  zwanej strefą  chłodnych lat ( he, he, he ) radzi sadzić się ciliaty w półcieniu. Im dalej na południe i  lata z natury rzeczy bardziej  gorące tym  bardziej ta bergenia pożąda cienia.  A przede wszystkim pożąda wilgotnego powietrza. Tak, tak, nie ziemi wiecznie mokrej a wilgoci zawartej w atmosferze.  Znaczy z tym wodospadem to wcale nie żartowałam. Najlepsze stanowisko jakie można dla tej rośliny u nas wymyślić? Po mojemu sucho w nóżkach ale gdzieś w pobliżu wody, ciukrkadełka jej wyraźnie służą. Zimą trza dbać o to żeby korzonki były należycie zabezpieczone, mroźny bezśnieg jest dla tej rośliny zabójczy, nawet dla starych egzemplarzy. Tam gdzie aura nie dopieszcza lepiej stanowisko bergenii  ściółkować. O młode  sadzonki dbać szczególnie, roślina wymaga sporo czasu ( czasem i dwa sezony ) na aklimatyzację w nowym miejscu. Starsze  bergenie znoszą  lepiej fundowane przez pogodę niedogodności uprawowe ale są sprawy nie do przeskoczenia. Na  ten przykład wiosenne przymrozki niszczące pędy kwiatowe, stara czy młoda  roślina jednako traci kwiaty!


Dobra, teraz trochę fot ogrodu. Jest źle i trza to brać na klatę. Przed nami upały i boję  się że do zmarłej halezji dołączy cóś tam jeszcze. Kiepsko, kiepsko po całości co widać na fotach ( choć one nie takie całościowo  ogród pokazujące ). No nic to - Alcatraz mnie w tym roku z lekka podłamuje więc następny wpis będzie codziennikowy i poświęcony sprawom ogólnokocim. Są sprawy którym można zaradzić  ( sprawy ogólnokocie ) a są takowe  co nijak  ich ugryźć się nie da ( patrz pogoda ). Wpis języcznikowy będzie później bo mamy  z Mamelonem problem z ładowaniem zdjęć ( a  na  zdjęciu najważniejszym jeden taki miodny  że ho, ho, ho! )


Niektórzy są chamscy do  nieprzytomności, złapani na gorącym uczynku chowają rogi czyli zamykają oczka i  udają że te dziurwy w liściach  host to nie oni  tylko nagusy. Wiadomo, nagusy podłe ale skorupki też  świńskie cyce!  Jakby upał mało szkód narobił!





sobota, 21 lipca 2018

Codziennik - zadrobiazgowanie smutków

 Mieliśmy oberwanie  chmury, wszyscy narzekają a ja wprost przeciwnie. Padało okrutnie  i dobrze. Dopiero  po tygodniu  opadów  ziemia zrobiła się solidnie wilgotna.  Część roślin odżywa, niestety tylko część. Mimo tego humor mi dalej  nie dopisuje i  z kocich  i z ludzkich powodów . Po prostu wokół mnie cóś ostatnio dużo nieszczęść ma miejsce, nie piszę o wszystkim  bo to byłby wyrzygalnik  rozpaczliwy a  nie codziennik. Poza tym nie można  niektórymi bardzo prywatnymi sprawami przyjaciół dzielić się na publicznym forum, no  nie uchodzi. W każdym razie ten rok jak na razie wygląda  na rok dodupny  i taki o którym  nie chce się pamiętać. Dobra, koniec biadolenia , od tego  się wcale  lepiej nie robi. Z rzeczy miłych - odkryłam u biednej Psicy  cóś co sobie sprawię kiedyś tam, bolesławieckie wyroby z łapkami i kotostwem.

Potem zobaczyłam wyroby z lejeniami, jeżami a nawet zajęcmi jak to pięknie odmienia  Małgoś  - Sąsiadka. Hym... szafeczka nowa  kuchenna by się przydała, od samych chciejstw już się  rozrasta przestrzeń przeznaczona na nowe  skorupki a co dopiero będzie jak  przyjdą prawdziwe zakupy ( kiedyś tam ). Potem doczytałam  że Kureira Naczelna czaczowała z Lilką  i poczułam że może czas na polowanie. Na poprawę humoru upolowałam sobie  dwie michy  vel półmiski w motylki ( solidna przecena ), ostatnio motylki wszelakie mnie dobrze robią. Co prawda nie są one michy takie całkiem jak moje motylkowe talerze ale w zasadzie paszą. Teraz zostaje mi szukać owalnych i plaskatych półmisków pod miącha czy tam insze wędliny i syry. Po co mi to statkowanie  do końca niby nie wiem, wszak wyciąga się takie  ustrojstwa w razie odświętnych nawiedzin czy czegoś  w tym guście. Jak znam  życie to w półmiskach będą robione kompozycje kwiatowe, tak u mnie kończą zazwyczaj przedmioty takie  jak wazy czy sosjerki. Awansują znaczy na wazony. No  a wazon rzecz w domu niezwykle często wykorzystywana, pożyteczna i w ogóle. No to już wiadomo po co kupiłam skorupy - żeby szaleć z roślinami! Jak zwykle.


Z Felicjanem jest nie halo, nie żeby fizycznie coś mu się działo - tylko z główką coraz  gorzej. Obecnie  wprowadził piąty stopień zastraszania znaczy usiłuje oprócz swoich posiłków i inszych kocich wyżerać też z mojego talerza ( siłą usiłuje a nie jak dotychczas podstępem, ostatnio rzucił się na budyń śmietankowy, broniłam  i jestem  pochlana i podrapana ). Qrcze, podobnie jak niektórzy wszyscy wiedzą  którzy  uznaje że  jemu się po prostu należy! Nie wiem jak skończy się sprawa niektórych wszyscy wiedzą  których ale Felicjan dostał  po tyłku. To mu się akurat naprawdę należało! Nie tyle za podżeranie nieswojego  ale za pochlanie mła do żywej  juchy. Nawet Małgoś - Sąsiadka która do tej pory tłumaczyła żyrtość gada sklerozą (  "No wiesz, on zapomniał że jadł śniadanko, zupełnie  jak dziadek Ś., który wiecznie zapominał że właśnie zjadł" ) musiała  przyznać że  Felicjan jest zwyczajnie wredny i łakomy do nieprzytomności. W dodatku zbyt mocno lubi pokazać kto tu  rządzi. Oczywiście jak przyniosę  do dom kocie dobrutki jest pierwszy do podlizań  i słodki jak ten miodzik, po żarciu pokazuje za to  rogi jak u bydła teksańskiego. Paskudnieje też Sztaflik zwana obecnie  Janczarkiem, wróciła do  formy i zrobiła  się mocno rzundząca. Wicie rozumicie budzenie przeraźliwymi miaukami o  godzinie czwartej rano, która jest jak wiadomo najlepszą porą na poranny  posiłek. Tu na szczęście wystarczy nałożyć  poduszkę na łeb ( mój nie tego małego potwora, odpływam od  miaudolenia ). Okularia i Szpagetka szczęśliwie pochłonięte życiem podwórkowo - ogrodowym ( mimo  deszczu ). Pilnuję tylko żeby "spiżarki" w domu nie były zapełniane  upolowanymi  gryzoniami.




Na smutki wyłażę do ogrodu  a jak za bardzo pada to sobie ogród wymyślam. Trzeba będzie bardzo mocno nad  Alcatrazem popracować bo susza kosztowała ogród parę roślin. Niestety niekiedy tych  rarytetnych. Cóż, taki mamy klimat. Pocieszkowo dokupiłam strasznie włochatą bergenię orzęsioną 'Dumbo'.  Mam słabość od czasu dewońskiej  wyprawy  do tego gatunku bergenii.  Przede mną zakup rarytetnych języczników, w przeciwieństwie do kolorowych  wietlic  moje stare języczniki i starsze siewki  od Sylwika całkiem nieźle zniosły suszę ( "Sylwiki" są zaprawdę urocze, takie z marsjańskimi łapkami ).  Dla rarytetów języcznikowych mam specjalne miejsce, będą pod  dobrą kocią  opieką.  Na dzień dzisiejszy Alcatraz  nie wygląda wyjściowo,  mimo tygodnia opadów  jest kiepsko bo  susza była zbyt długa.

Pogoda  dopasowała nam się do polityki, same  ekstrema co sugeruje że jesienią albo zimą obudzimy się w tzw. "czarnej dupie".  Politycznie to mniej więcej wiem w jakim to pójdzie kierunku ( niezłomni do zezłomowania  swoich co głupszych  pomysłów potrzebują paru miesięcy ), natomiast co się będzie działo z pogodą to tzw. zagadka  sfinksa.  Boję  się że może być równie ekstremalnie jak dotychczas, zima jesienią, wiosna zimą albo nawet lato w marcu - strach się bać pomysłów  Wielkiego Pogodowego! Na przekór tym  moim strachom Tatuś jest prawdziwym wulkanem optymizmu, straszy że posadzi dęby i zapuści grzybnię i za czterdzieści lat będzie robił w ogrodzie prawdziwe prawdziwkowe  grzybobranie. Hym... ten optymizm to chyba dlatego że w rodzinie pojawiła się via schronisko mała suczka. Tatuś  twierdzi że  piesa jest Magdzioła ale musi się gdzieś bawić z kotem i tym jeżem co się zalągł i najlepiej jak to będzie w tzw. strefie  Tatusia. Taa, znamy te numery. No ale dobrze że od  Tatusia biją ciepłe, optymistyczne fluidy. Może i mnie się od tego zrobi lepiej.


Dzisiejsze fotki są  podwórkowe, Alcatraz nie nadaje się do pokazania. Jutro zamierzam go  nieco ogarnąć, no chyba  że pogoda mnie rozwali ten gryplan ( duchota albo jaki opad ).

niedziela, 15 lipca 2018

Codziennik - snujny paskudnik

Humor mam paskudny, szczerze pisząc to czuję się źle sama ze sobą. Zawsze tak jest  jak cóś się dzieje ze zwierzakami i to niekoniecznie tymi mieszkającymi ze mną. Mamba! Wiem jak to jest czekać na kota z którym nie wiadomo co się stało. Nadzieja ciągle jest ale  w człowieku  kłębią się czarne myśli. Zdaję  sobie sprawę że  może być  ciężko zrozumieć postawę tych którzy zapewniają stworzeniom swobodę a potem się martwią jej ceną ale tak naprawdę to stuprocentowego bezpieczeństwa nie zapewni zwierzakowi nawet zamknięcie w sejfie.  W domach po prostu zdarzają się wypadki, recepty  na wieczny oddech od kłopotów ze zwierzętami  nie ma. Jakby mało było wyczekiwania na Mambę to co i raz czytam o chorobach starszych stworzeń, otwierają się ledwie co zabliźnione rany polalusiowe  i do  dupy  mi z tym.
Z pozytywów to jest właściwie godne odnotowania tylko to że pogoda jest w końcu przyzwoita.  Co prawda nie nawodniło  u mnie  gleby nawet  na tzw. sztych szpadlem ale ponoć ma dalej padać.  Bardzo dobrze, pogoda "wakacyjna" była w tym roku w kwietniu, maju i czerwcu, teraz czas na odpowiednią pogodę dla tych co w ziemi grzebią.  I to by było na tyle. Zdjęć nie ma tylko obabrazek z osobliwościami ( osobowościami  ) roślinnymi ,  do pisania mam niechęć, chyba polezę do  ogrodu na dłużej.  Kto wie może uda mi się namówić na towarzyszenie mła Felicjana wytrwale trenującego sułtanizację na wyrze?

piątek, 13 lipca 2018

Sułtan Felicjan Kaplan Wielki


Okres żałoby po Lalusiu koty zakończyły gryząc mła i siebie wzajemnie.  Nastąpiła karuzela stanowisk i oto mamy w domu  nowy układ. Felicjan postanowił że  zostanie sułtanem bo inaczej się nie da. W naszej kamienicy mieszka dziewięć kotek oraz dwie suczki i tylko jeden  Felicjan.  W tak "sfeminizowanej" zwierzęcej społeczności  można  jako ten rodzynek zostać tylko sułtanem. Felicjan przybrał sułtańską ksywę Kaplan  ( po turecku  to tygrys,  Felicjan uznał że będzie odpowiednie i zaczął reagować na moje nawoływanie  "Kaplanku obiaaadek !" ) i zachowuje się po tygrysiemu ( tzn. tak jak  Felicjan zawsze lubił się zachowywać - z lekka nieprzewidywalnie ). Oczywiście przybiera  sułtańskie  pozy i wymaga ode mnie usług ponadnormatywnych.  Od czasu do czasu zapomina  o majestacie i usiłuje wyżerać  haremowi z misek ale  czuwam żeby ten proceder nie wszedł mu w nawyk. Sułtan ma uczulenie  ale jakoś dajemy radę i  bardzo wielkich ran na buzi nie ma.  Za to wraz z nową godnością przybyła nowa  mina z wywalonym jęzorem. W służalczej głupocie myślałam  że to jakiś problem z paszczą ale okazało się że to tylko odzwierciedlenie  jego stosunku  do mła.

Dziewczyny następująco podzieliły się stanowiskami: Sztaflik - wezyr i janczarek, co wynika z jej naturalnych predyspozycji do ostentacyjnego  "rzundzenia" i do bitek, Okularia - główna hurysa zalegająca w pobliżu władcy, żarcie i zaleganie oraz głośne  domaganie się piescot od Jego Sułtańskiej Złośliwości to jej główne zajęcia, Szpagetka została valide sultan choć ona  dla Felka  żadna matka. Tak po prawdzie chodzi o to że valide sultan miała najwięcej do powiedzenia  nie tylko w haremie zgodnie ze starą  mundrością "Prawo matki jest prawem Boga".  Szpagetce ta rola rzecz jasna bardzo odpowiada, w przeciwieństwie do  Sztaflika  Janczarka zewnętrzne polory władzy jej nie kręcą, zadowala się skutecznością w dochodzeniu swoich roszczeń.  Taki  Machiavelli  w czarnym  futerku.  Za dochodzącego gościa, wroga, przyjaciela, w zależności od sułtańskiego humoru,  robi Epuzer. A jaka  jest moja rola w tym stadzie?  Hym... wygląda na to że robię za  eunucha, to jest pilnuję haremu i doglądam sułtana.  Znaczy nic  nowego.

czwartek, 12 lipca 2018

'Paź Królowej' - irys SDB z "niedokończonym opisem"

Kolejna  plicata która debiutowała u mnie w tym roku na rabacie. Jeszcze jej w rejestrach AIS nie ma ale  niecierpliwi  irysowi już ją sadzą w ogrodach.  No wicie rozumicie, genealogia genealogią, błogosławieństwo z Hameryki niby rzecz ważna jednak najważniejsze dla człowieka zairysowanego to zdobyć  i posadzić u się.  Niech rośnie i cieszy, papirami nie będziem się przejmować. Dlatego za wiele o "Paziu"  Wam nie napiszę, tym bardziej że odmiana pierwszy rok u mnie rośnie , co prawda to sezon w którym pojawiły się kwiaty ale jak wiadomo pierwszy sezon nie jest miarodajny dla właściwej oceny irysów bródkowych. Trza poczekać, przeżyć z tą odmianą co  nieco i dopiero będzie można  cóś  tak bardziej konkretnie na jej  temat napisać.  Mam jednak  tzw. wrażenia i tymi  mogę się z Wami podzielić. Wygląda na to  że odmiana jest z tych  żywotnych, ładnie się rozkłącza i zakwitła w pierwszym sezonie po  posadzeniu ( z tym różnie wśród  irysów SDB bywa, choć nic nie pobije w kaprysach kwitnieniowych irysów TB ).  No a w końcu to nie był tak  do końca łatwy sezon i tegoroczna zima tyż nie pieściła. Wydaje mi się  że najmocniejszym atutem kwiatu jest jego kształt, piękne  pofalowanie  płatków ( zazwyczaj te  ładnie pofalowane pierwszosezonowe kwiaty zamieniają się w drugosezonowe olśniewające kwiaty  ). Drugą sprawą która  "robi" tę odmianę jest wspaniała bródka,  cytrynowo - biała, pokaźnych rozmiarów i gęsta, jak u ajatollaha.  Czekam z niecierpliwością na drugi sezon  pełna nadziei  że powtórzy się historia Robertowej odmiany 'Calineczka' - pierwsze kwitnienie bardzo, bardzo dobre, drugie wręcz powalające.



środa, 11 lipca 2018

'Bacicia' - mój pierwszy włoski irys SDB

'Bacicia' został zarejestrowany przez Augusto Bianco w roku 2008 a do handlu wprowadzono go rok później za sprawą szkółki Iride. Odmiana powstała w wyniku krzyżowania 'Melograno' X 'Hoodlum', dorasta do 38 cm i kwitnie od początku sezonu SDB do jego środkowej części. Znaczy tak niby książkowo powinno być ale u mnie nie było. Pierwsze kwiaty 'Bacicia' pokazał kiedy sezon był już dobrze rozkręcony a ponadto troszkę mu się bujnęło, przez co zastanawiałam się czy aby cóś mnie się nie potaśtało i nie dosadziłam na tym stanowisku irysa IB. Przeprowadziłam  tzw. drobiazgowe  śledztwo i dotarło do mnie  że to nietypowa pora kwitnienia  i wzrost pędu kwiatowego spowodował u mnie zakręcenie i podejrzenia. Odmiana przyjechała od  Roberta w zeszłym roku, została "wciągnięta' w zeszycik, wstukana w kompa i nie ma że  ona to nie ona. No to tadam, tadam,  mój pierwszy irys z Italii, można pokusić się o twierdzenie że z miejsca od którego wszystko irysowe się zaczęło ( taa, wzgórza Florencji i te sprawy ). Odmiana produkuje urocze kwiaty, odcień fioletu rzeczywiście jest bardzo  piękny. Mam nadzieję że uda  mi się zgrać jej kwitnienie z kwitnieniem odmiany irysa MDB Paula Blacka 'Be  Brief'. To byłby piękny plicatowy duet.



wtorek, 10 lipca 2018

Czwarty stopień zasuszania

 Nie padało od ho, ho i co gorsza jest ciepło.  To że ciepło to normalne o tej porze roku ale gdzie te   lipcowe  burze  z deszczami? Okolica sucha  jak pieprz, w zasadzie powinny trwać żniwa ale  nie wszędzie się ludzie  spieszą bo kłosy zbóż puste ( no bo nie padało w maju ).  Początek lipca a już widać jak  liście na niektórych drzewach  żółkną.  No i po  co się było  cieszyć  z letniej wiosny?  Jak  kto mieszka w okolicy w której pada to szczęśliwy bo jest miło ale w całkiem sporej części Cebulandii jest po prostu kiepsko, za sucho. Oczekujemy na ten deszcz jak na zbawienie, wyglądamy go z utęsknieniem, nawet  typy lubiące się jaszczurczyć na słoneczku ( Małgoś - Sąsiadka na ten przykład ) z utęsknieniem wyglądają dżdżu. Ech, znów nie jest tak  jak być powinno. Nad nami szare niebo ale spadających kropli ni ma! Duszno, parno i ciężko, czuć  wilgoć w powietrzu ale się nie skrapla.  A rachunek za wodę mimo oszczędnego podlewania   wbijający w glebę i ostudzający moje zapały  podróżnicze. A nie ma jeszcze połowy lipca, prawie całe lato przed nami. Mój  Ty Wielki  Ogrodowy, aż strach się bać jak będzie wyglądało zielone w sierpniu.




W ogrodzie i owszem trwa sadzenie irysów bródkowych.  I nie tylko  ich, postanowiłam ściągnąć jeszcze ze dwie doniczki krwawnika Achillea millefolium 'Cerise Queen'.  Posadziłam jedną doniczkę  w zeszłym roku, jedną bo sądziłam że pójdzie jak  burza.  Nie poszedł, pogoda nie sprzyjała.  No ale krwawnik całkiem nieźle daje radę  w czasie suszy, znacznie lepiej niż krwawnice, których  błyskawiczne kwitnienie ledwie zauważyłam ( chyba już o tym pisałam ). Posadziłam też sadzonki krwawnika 'Summer Pastels', przy tych kłoskach lawend, czyśćców, hyzopów, perowskii, wszelkie baldachy dobrze zrobią wyglądowi  rabaty. Dziurwy po  niespecjalnej pamięci zeszłorocznych zakupach lawendowych zapełniam twardą rośliną jaką jest ożanka właściwa Teucrium chamaedrys. Dosadziłam kolejne  gipsówki i morinie, przybyła też jeszcze jedna odmiana rozchodnika białego, walczę  mocno  o każdy wypalony nieobsadzony  kawałek gleby. Pewnie za tych co zabetonowali, zakostkowali do bólu swoje przydomowe  ogrody, za tych którzy na maleńkich działeczkach stawiali prawdziwe schlossy, za te pieprzone trawniki z rolki tak bzdurne w kontynentalnym  klimacie, za wycinane na skalę przemysłową drzewa bo lud kocha "Wolnoć Tomku w swoim domu"  i nawet jak z domku zrobi  miejsce nie do życia to z  trudem przypomina sobie słowa Kochanowskiego "Nową przypowieść Polak sobie kupi, Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi". No sadzę za tych wszystkich co nie sadzą!



 
Może ten mrówczy czyn społeczny będzie tą kroplą która sprawi że nie wyschniemy na wiór w tych zabetonowanych miastach w których nie potrafimy zatrzymywać w glebie wody.  Nie dość  że klimat nam się ociepla  to gospodarka wodna jak za króla  Ćwieczka o czym piszę po raz kolejny. Ciekawe gdzie się podziewają piniędze z "podatku dachowego"?  Qźwa a dupsk ruszyć za naszą kasę opłacanych to nie można i opracować jakiś rozsądny plan nawodnienia Najjaśniejszej Pospolitej?! Za parę lat prorokuję u nas  kolejną powódź z tych zwanych powodziami tysiąclecia. Klęska  będzie wyglądała inaczej ale jej powód będzie dokładnie taki sam  - wieloletnie zaniechania "na odcinku gospodarki wodnej". Człowiek wyżywa się na tych co powinni być bardziej świadomi czyli  rzundzoncych ale problemem  jest  tak naprawdę niski poziom  świadomości ogółu w wodnej kwestii, nie wymagamy pewnych rzeczy jako społeczeństwo dopóki nas nie wysusza albo nie zalewa. Macki opadajo, idę sadzić zielone czyli robić swoje. Może w końcu spadnie ten zapowiadany od prawie dwóch tygodni deszcz i podleje przyszłe  irysowe łany, ożywi  jeżówki i zrobi po całości dobrze Alcatrazowi.