piątek, 14 października 2016

Porządki w różance, domowe pielesze i próby ogarnięcia wszystkiego


Tylko słoneczko wylazło to Mamelon  świeżo odglucony i ja z lekka napita zapobiegawczo antygrypowo wyległyśmy do ogrodów. Tyle było gryplanów a tu siurprajs pogodowy przytrzymał nas w domu i proszę, trzeba się zwijać jak ta rolada. Na szczęście wodna zawiesina odpłynęła.  Miejmy nadzieję że w kierunku wysuszonej Bretanii, gdzie Wilczasta jak ta  kania łaknie dżdżu. U nas dżedż nawodnił ziemię i chodzą słuchy że w okolicy widziany był grzyb. I nie był to grzyb naścienny!
Przyjechały pierwsze róże i ja je już wkopawszy. No w przyszłym roku to one głównie pędy będą produkować ale za to za dwa lata - za dwa lata będą pierwsze kwiaty, za trzy krzewy zaczną jakoś tam wyglądać,  za cztery powinno już być cool. Taa, ogrodnictwo uczy cierpliwości. Przyjechały dwie śliczne gęstokolczatki Rosa spinosissima - 'Altaica', która jest chyba tożsama z odmianą 'Grandiflora' i coś co Mamelon prześlicznie raz nazywa Jusruhuussusu a raz nie mniej  ślicznie Juhurussrusu, a co naprawdę jest  formą pełnokwiatową róży gęstokolczastej i nosi cudną fińską nazwę 'Juhannusruusu', którą da się przetłumaczyć jako  róża Jana (  to podobno stąd że w Finlandii ten krzew różany zakwita w okolicach przesilenia letniego, czyli  tak na św. Jana ). Przyznam że myślalam iż  Rosa spinosissima vel Rosa pimpinellifolia to drugi "czysty" gatunek u mnie w ogrodzie po Rosa glauca.  Do tej pory  na podwórku rósł tylko mieszaniec gęstokolczatki 'Aïcha'. 

Rośnie tak fajnie na tych podwórkowych piochach że kiedy oblookałam w Rosarium ofertę i wyczaiłam dwie gęstokolczaste  ślicznotki postanowiłam sobie nabyć.  Teraz nie do końca jestem taka pewna czy to aby na pewno "czyściochy" Róża gęstokolczasta łatwo krzyżuje się z innymi gatunkami a wg. polskiej Wikipedii ma tak naprawdę tylko jedną formę Rosa spinosissima var. lutea. Z drugiej strony  pierwszy opis odmiany  róży 'Altaica' pochodzi z roku 1789, drugi z 1809, wcześniutko i różę tę od zawsze  oznaczano jako gęstokolczastą. Czyżby badania genetyczne przemawiały za tym że istnieje tylko jedna "prawdziwa" gęstokolczatka. Ot, zagwozdka!  A co tam, nie będę jej za mocno w genealogii grzebać, grunt  że urodna. Tak w ogóle tzw. szkocka  róża jak nazywają na zachodzie kontynentu gęstokolcztakę jest wdzięcznym tworzywem dla hybrydyzerów róż.  Na fińskich stronach można oblookać urodną 'Juhannusmorsian' o lekko różowym zabarwieniu kwiatów ( inna jej nazwa to 'Midsummer Bride' ) czy też odmianę 'Ruskela' lub inaczej 'Ruskelanruusu'. Śliczne są, naturalnie piękne, bez zadęcia. W necie znalazłam też piękną krzyżówkę  Rosa glauca x Rosa spinosissima var. altaica 'Lous Riel', odmiana stosunkowo młoda - w 1996 roku różyczkę zaprezentował Stanley Zubrowski, Kanadyjczyk polskiego  pochodzenia. Urodna, kwitnie w maju, odporna jak diabli na mrozy, ponoć podbiegunówka taka co to zniesie temperatury poniżej minus czterdziestu. Poważnie się zastanawiam czy jej nie ściągnąć wiosną do Alcatrazu, można ją dostać w Polsce.


Podobnie jak piękną  'Suzanne',  też mieszańca gęstokolczatki. Ech, sadziłoby się nówek. Na razie jednak muszę zrobić lekką roszadę w różance podokiennej, moje angielki się przemieszczą i zrobi się trochę miejsca dla planowanych na wiosnę zakupów różanych. Stare zawirusowane lilie pożegnały ogród a na ich stanowiska powędrują róże. Oczywiście  w różance głównie  cywilizowane austinki, ale spoko, mam dwa piżmaki na oku. Urok dziczyzny znaczy zostanie przemycony. Został już przemycony pod uschłego grabka, dziś wkopałam koło ofiary suszy śliczną Rosa helenae  'Semiplena'.  Co prawda coś  się nie mogę doczekać kiedy mój stary 'Kifstgate' zakwitnie a już wkopuje nowego ramblera,  ale  'Semiplena' będzie miała lepsze niż stary rambler  warunki - wystawa słoneczna, murek za  uschłym grabkiem nagrzany, tylko przyrastać i zakwitać. Ponieważ zamówienie przez net tylko trzech róż nie wchodziło w rachubę ( zamówienie zbyt małe ) dokupiłam też dwie inne róże czepne. Mieszańce Rosa wichuraiana, bardzo lubię tę grupę róż. Uznałam że kolejna 'New Dawn' to jest dobry pomysł, sprawdziła się w Alcatrazie to i na podwórku da radę, no i pojechałam po bandzie - za "Gizelką" wyplanowałam  i dziś posadziłam olbrzymkę o  nietypowych kwiatach - 'Paul Transon'. Kwiaty ma to podobne do dalii zwanych georginiami, takie o trójkątnie zagiętych płatkach. Trochę zbyt  ucywilizowana jak na mnie, ale "Gizelka" rosnąca przed nią  jest uroczo naturalna więc jakoś to będzie. Coolorek  'Paul Transon' ma   paszący do  "Gizelki" i  jej cooleżanek, salmon - pink jak to Brytole zwykli określać. Teraz tylko przesadzić jeszcze lilaki, wkopać następne róże, które mają przyjść dopiero po  piętnastym, dosadzić resztki cebul, zadoniczkować to co ma być sadzone wiosną, umyć narządka i szlus. Znaczy tak w połowie grudnia pewnie się obrobię.



No ale na ogrodzie świat się nie kończy, stety albo niestety -  jak kto woli. W domu stajnie Augiasza a sam Augiasz powinien udać się na przegląd  do dentysty i uprosić fryzjera żeby coś mu zrobił w włosami ( przy fryzurze Augiasza to stajnie wydają się nawet porządne ). Augiasz woli  w ogródku siedzieć, plotkować z Cio Mary i nabijać się z oną z  prezesa wszystkich prezesów,  Mamelona nawiedzać, kulinaria wyczynowe planować i filmy oglądać, nie zawsze te budujące i Augiaszowy umysł stymulujące ( zabili go i uciekł, a potem bohatyr wrócił i wpieprzył byłym kolegom, którzy wskutek tego zeszli z najpiękniejszego ze  światów - no perły kinematografii ). W wieczornych przeglądach filmowych uczestniczą też koty, zalegają wraz ze mną przed ekranem i usiłują przemruczeć odgłosy bijatyk, detonacji i dźwięków jakie  wydaje bohatyr ubijający swoich byłych Kamaraden ( głos bohatyra  nie ma w sobie nic z głosu Julie Andrews, co jest absolutnie nie do przyjęcia dla Szpagetki, która w chwili  gdy bohatyr wydaje z siebie dźwięk "Ughhhyhhhh!" mruczy grożąco  najniższym z osiąganych przez nią tonów ). Nie wiem czy nie powinnam przerzucić się na na tzw. mjusikale czy cóś w tym guście, serwuje  w końcu kotom sporą dawkę przemocy, jeszcze to na nie wpłynie nie tak jak trzeba i okaże się że jestem ich byłą koleżanką której się wpieprz należy. Tylko co im zaserwować - "101 Dalmatyńczyków"? - trochę prowokujące, "Aristocats"? - one wszystkie  dachowce z rodowodowodami, może w ogóle zrezygnować z kreskówki bo poczują się sprowokowane traktowaniem ich jak dzieci?! Wiem, zapuszczę im "Drzewo Życia" Terenca Malika, usną szybciutko i na pewno będą chrapać do końca seansu. Razem ze mną!
A, postanowiłam się przełamać i znów czytam. Pozycja ambitna "365 Obiadów" Lucyny Ć. he, he, czytam  też ambitnie bo usiłuję przemierzać łuty, kwarty i kwaterki na nasze miary i bezproblemowo podchodzić do  takich określeń jak  łyżka strychowana ( to jest też miara - łyżka strychowana mąki waży  łut a łyżka pełna 2 łuty, niezłe co? ), alkermes ( to jakaś korzenna nalewka, dziś tego już nikt nie wyrabia ), sosiski ( tego też już pod tą nazwą się nie robi, to były  malutkie kiełbaski w typie frankfurterek ). Czytam rechocąc przez tę łzę co mi ją nostalgia wyciska ( nie wiadomo dlaczego, wszak ja urodzona w  drugiej połowie XX wieku ) o tej taniej letniej potrawie jaką były raki ( żeby  można było potrawę zrobić to trzeba było ich mieć przynajmniej kopę, czyli sześćdziesiąt sztuk ), niedrogim naszym łososiu wiślanym ( troć? ) co go  "wiosną poławiają" w rzece, jesiennych bekasach i  kwiczołach "w auszpiku na postumencie". No bekasy i kwiczoły jako zwierzyna to takie bardziej  luksusowe mięsiwo, ale ta racza tanizna i niedroga łososiowata ryba ?! Lektura nie została bez wpływu na real - zakupiwszy łyżeczkę do drążenia kulek i  nabywszy renety. Teraz pozostaje mi znaleźć w moich zbiorach dawnych przepisów ten przepis na konfiturę z jabłek i wykonać wirtuozersko ten przetwór  ( Psu się odgrażałam że wykonam ). W totalnym bałaganie będę wyrabiać solidnierobotne dziewiętnastowieczne konfiturki. No tak, zaprawdę ogarniam wszystko!
Dzisiejsze obrazki, nowa dekoracja jesienna ( grzybki sztuczne , rozważam przyklejenie kota "na stałe" ).

15 komentarzy:

  1. Dekoracje kwiatowe cudne! A grzybki to ja jednak preferuję w marynacie :)
    U nas dzisiaj też grzybowo i jabłkowo. Poszłam z psunami na spacer po chaszczach na stare torowisko - bocznica, co to kiedyś szła do portu - bo słoneczko piękne było, ach było. Chadzam na to torowisko regularnie, a jednak wszystkich chaszczy jeszcze nie spenetrowałam. Pyzulec wypłoszyła bażanty z onych - trza pomyśleć w kontekście 365. obiadów ;) a ja polazłszy wypłoszyć Pyzulca i tak oto odkryłam starą, zdziczałą jabłoń. Ale te jabłka, panie tego no, takie pyszne, takie prawdziwe jabłkowe. Zeżarłam 3 na poczekaniu i mnie teraz brzuch trochę boli - ale warto było :) A potem znalazłam trzy śliczne, zdrowe! kozaki - będziem suszyć :D To nam się spacer udał!
    Tabasiu, renety i łyżeczka do drążenia kulek!? Jeśli to jest ten przepis, co ja myślę, że jest, a chyba jest i dobrze myślę, to branie się za wykonanie owej konfitury, to jak dać się przykuć do taczek w syberyjskich łagrach! Trzymam kciuki i nie ustaję w podziwie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, jabłka chaszczowe zazwyczaj dobrze smakują, niekiedy wręcz obłędnie. Ciotka Ela kiedyś naszła starą papierówkę, pozostałość po jakimś przydomowym sadzie, podżarłwszy dobrze jabłuszek prosto z drzewka do domu wracała biegiem. Jabłuszka zechlane w dużej ilości kazały się pędne. Jak twierdzi to była jedna z przygód które odcisnęła tzw. piętno. Teraz Ciotka uzbrojona jest w siateczki podczas swoim wypraw krajoznawczych w łódzkie i podłódzkie rejony, a jabłuszka czy zdziczałe czeresienki są ledwie próbowane. Grzybków jeszcze zbyt dużo w lasach nie ma, czekamy na odtrąbięnie grzybnej wyprawy w przyszłym tygodniu. Ta dekoracja ze sztuczniaków to tak z tęsknoty za grzybobraniem. Pyzulec w moich rejonach też miałaby co wypłaszać, bażanty jakieś takie u nas cywilizowane się zrobiły, po mieście latajo. Jeśli chodzi o konfitury to wyczyn straszny, cała drżę!

      Usuń
    2. Potwierdzam. Dzikie jabłka są pyszne i zdradliwe jednocześnie ;) Błonnik po prostu że samo zdrowie - ze skutkiem błyskawicznym!
      Dzisiaj i ja popędziłam z siateczką w chaszcze - nazbierałam jabłuszek i w bonusie tuzin dorodnych kozaków :) Teraz grzybowe girlandy wiszą w kuchni od kratki wentylacyjnej do lampy i na żabkach za lambrekin robią - bo tam sie te cholery nie dostaną ;) No wiesz kto.
      A wiesz, że ja Twoją grzybową dekorację też miałam za real!? Bardzo pięknie sie podszywa pod dziką przyrodę. Kota czemu nie, możesz na stałe przytwierdzić do podłoża, bo ładnie sie komponuje. Tylko problem będzie, bo nie sądzę, żeby kot NIE MIAŁ NIC DO POWIEDZENIA :) owszem, okaże sie wielce elokwentny ;)
      Ale największe wrażenie na mnie robią Twoje leśno- jesienne kubeczki. Wiewiór i lisek, że och ach! :D

      Usuń
    3. Moje jesienne kubeczki to przecena w jednym ze sklepów z domowizną. Zazwyczaj chodzę, oglądam i mnie ręka się nawet nie wyciąga bo ceny takie bardziej nieprzystające. Ale raz na jakiś oni robią przeceny 50% i wtedy mnie nawet na niektóre rzeczy stać. Co do grzybowej, od paru lat zdecydowanie popieram dekorejszyn sztuczne, to co ludzie robią z poszyciem lasu woła o pomstę do nieba i ja nie będę się do tego jednak przykładać, choćby nawet moje szkodnictwo było minimalne. Jak tak dalej pójdzie ze zbieraniem zawodowym grzybów po lasach ( rozkopywanie ściółki przez dziki to przy tym prycho ), to najdalej za parę lat obudzimy się w kraju gdzie za wstęp do lasu będzie się płacić mandat. I wtedy się wścieknę bo uwielbiam łazić po lesie, nawet grzybowy wysyp nie jest mi potrzebny do szczęścia. Co wcale nie znaczy że tych koźlarków Ci nie zazdraszczam - zazdraszczm i to bardzo, żyłka myśliwska mnie pulsuje.
      Co do Szpagetki ( to ona jest na zdjątku ) przykleję, nie przykleję - i tak niezadowolnienie jest okazywane!

      Usuń
    4. Fakt, w sklepach z domowizną (śliczne słówko, biorę sobie ;) ceny są rzeczywiście dość zaskakujące... Jeszcze gdyby to były wyroby oryginalne i hand made, a nie z chińskiej taśmy, to bym zrozumiała.
      Najlepsze jest to, że te koźlaki rosną 8 minut drogi spacerem od bramy mojego bloku. Także przedstaw sobie, że nie trzeba jeździć pod Zieloną Górę czy inną Częstochowę, gdzie ludziska z Wro jeżdżą, by mieć suszonych grzybów do świątecznych pierogów :)
      Jak miło poznać Szpagetkę - podrap ją za uchem ode mnie :)

      Usuń
    5. Hand mady w markecie? Takich grzybów nie ma i to dosłownie, bo podejrzewam że moje sztuczne grzybki też są z CHRL. Chińszczyzna nam muchamory i inne borowiki udaje! Nad kożlakami sobie dumam ( też mam lasek brzezinowy ledwie trzy kilosy ode mnie ) a Szpagetkę spróbuję jakoś zwabić na to podrapanie ( ona ma teraz straszną fazę na wieczorne spotkania z niewiadomymi osobnikami w ogrodzie, zanika i dopiero rzęsisty deszcz sprawia że ląduje w wyrku ( z tym mokrym futrem i ciężką pretensją w głosie ).

      Usuń
  2. podobno likend ma być zadżdżony, będzie to kropla dżdżu w morzu poczeb ale niech im tam. i wcale nie od Was idzie tylko z przeciwpałoznej Portugalii.
    u mnie chamska galaretka z jabłek co się sama robi a grzybki tez wole w marynacie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gratulejszony! Będzie dżedż i nawet jeżeli to tylko kropelka na Saharze to też się liczy. Dawaj przepis na chamską, ja tu o arystokratycznej i wykwintnej poczytawszy że wgapiam się baranim wzrokiem w tę łyżeczkę do kulkowania i boję się rozpocząć akcje ( no bo jak rozpocznę to ją trzeba będzie skończyć ).

      Usuń
    2. popadało, trochę, była nawet burza z pierunami (burza w październiku ???) dziś tez ma padać choć Norwegi twierdzą, ze niekoniecznie, a Norwegi słusznie prawio.
      CHAMSKA GALARETKA
      1,5 kg jablek
      1 kg cukru
      cytryna, pomarańcza, kora cynamonu
      jabłka pokroić, usunąć ogonki i włochate dupki, wrzucić do 1,5 litra wody gotować ok. pół godziny, odstawić. po kilku godzinach przecedzić przez b. drobne sitko dobrze odciskając jabłkową kupę, odstawić na noc. następnego dnia wrzucić cukier, zeskrobane skórki i sok z obu owoców, cynamon. gotować tak długo aż test zimnego talerzyka wykaże zastyganie galaretki, odparuje więcej niż 1/3 kompotu.
      od autora: gdy mi się wydaje, ze już, zostawiam garnek do następnego dnia. jeśli zrobi się galaretka zagotowuje i wlewam do słoików, jeśli galaretki brak gotuje jeszcze trochę.

      Usuń
    3. Dzięks Sweety, zaraz udam się po cytrusy.Po wykulkowaniu 1 ( słownie jednego ) jabłka, czuję że garaletka jest właściwym rozwiązaniem.
      Oby Ci jeszcze padało Dobry Człowieku za ten przepis! Co prawda bez przepisu też byśmy Ci z kotami i innymi przyległościami życzyli dżdżu.

      Usuń
  3. Nie, no sztuczne... Jestem rozczarowana. Myślałam, że sama wyhodowałaś. Naprawdę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ogrodzie mam jeno smardze i czernidlaki oraz pieczarki. Mimo wielokrotnych prób nigdy nie przyjęły się muchomory czerwone ( a u Ewandki w ogrodzie są ).

      Usuń
  4. Analizowalismy dziś przy rodzinnym obiedzie nad Atlantykiem wpływ braku opadu na ilość pektyny w japku. Galaretka na samorobiącej się szarlotce była półpłynna i spadała kaskadami po bokach.
    Norwegi jak zwykle mieli rację, jak na deszczową niedzielę było super dużo słońca, nieba lazur, krótki rękaw i gacie takoż. Czego i Wam życzę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po mojemu to brak opada powinien powodować że jabłko sama pektyna, soku zero, ale kto wie czy jabłka z Bretanii nie są złośliwe, polskie w suszy dojrzewające bywają - ódzkim szarlotkom też zdarza się popłynąć. U mnie dziś było pioruńsko zimno, o krótkich gaciach czytam z niedowierzaniem.

      Usuń
  5. Powtórzę i ja - dekoracje kwiatowe cudne. Kochana!! Ty masz talent florystyczny i nic o nim nie mówisz. Ja znów często muszę się przełamywać do nie czytania :P To już obsesja u mnie :) Wieczorem przed snem musze sobie coś poczytać :)

    OdpowiedzUsuń