sobota, 1 października 2016

W Alcatrazie w miesiącu dziesiątym szykują się "prace nieustające"






No i mamy piździernik, najbardziej kobiecy miesiąc roku. Kiedyś był miesiącem oszczędności ale od czasu kiedy moje myśli  kręcą się koło ogroda to jest miesiąc baaardzo wydatkowy. Krzewy różane i nie tylko różane, cebule i tzw okazje bylinowe ( kupujcie bo nam się nie opłaca tego trzymać, upusty dajemy takie że  natychmiast widać ile kosztowało nas pozyskanie  rośliny od producenta ) - wszystko czyha żeby mnie w zakupoholizm wpędzić i powodować ciężkie  wyrzuty resztek sumienia. W tym roku piździernik będzie jeszcze bardziej niż zazwyczaj  wydatkowy, cholerny rachunek za wodę przyjdzie zapłacić. Z  trwogą oczekuję rachuneczku wystawionego za walkę z suszą, chętnie bym go spuściła Wielkiemu  Ogrodowemu do zapłacenia, ale się boję  że w ramach dopieszczania i spełniania moich  życzeń Wielki Ogrodowy by zesłał  wody przez czterdzieści dni padające, albo coś równie miłego wykombinował. Lepiej nie mieszać instancji Najwyższej w codzienne sprawy o czym niebawem przekonają się nasi  politycy radośnie szukający "nośnych" tematów zastępczych żeby przykryć problem coraz bardziej widocznego  dna w państwowej kasie. Przy okazji objawiają się kretyni doskonali, w związku z czym mój prywatny ranking palantów nieco się zmienił - obecnie bryluje niedorozwój, któremu wydaje się że usunięcie ciąży pozamacicznej jest tożsame z wyłyżeczkowaniem macicy. No niby  burza zazwyczaj przed ciszą. "Nośny" temat się wynosi, kasy od  niego nie przybędzie, pamiętliwość babska rozjuszona może nie dać się przed następnymi wyborami wyciszć pięćsetką. Tym bardziej  że wyborczy motorek czyli dość roszczeniowo nastawione pokolenie  18 - 30 latków będzie się musiało zmierzyć z dorosłym  życiem i  pokuma że od bogoojczyźnianości  garnek się nie zapełnia a dawać na zapełnienie tego garnuszka to nie ma z czego. Znaczy prędzej czy później się uspokoi ale na razie  będziemy mieli show. Piździernikowy!







Na szczęście politycy politykami a świat i tak zmierza tam gdzie ma zmierzać, ignorując coraz bardziej puste gadki żon i mężów stanu. Chaos panie widzę, chaos,  co jest normalne  bo jesień zazwyczaj taka poplątana. Na ogrodowych rabatach jest to szczególnie widoczne, wszystko poprzerastane, wijące  się i wyłażące ze swoich "ram". Ten jesienny ogrodowy  chaos  jakoś nigdy mi nie przeszkadzał. To zupełnie inna bajka  niż wiosenne czystości, wychylające się ze świeżo wzruszonej ziemi zieloniutkie kiełki, dyskretne wygrabienia liści ze stanowisk  drobnicy cebulowej  czy przycięte należycie  pędy róż. No wiosna to taki  porządkowy czas a jesień jest radośnie bałaganiarska. Jednak przy tym całym wspaniałym bałaganie nie da się uniknąć jesiennych porządków, przynajmniej w Alcatrazie nie da się ich  uniknąć. Przyszedł czas na dzielenie kępy irysów syberyjskich posadzonej naście lat  temu. W czwartek ten czas przyszedł. Zadanie z tych dla bohaterów kina akcji z lat  osiemdziesiątych - dwa szpadle, mała siekierka, tasak do mięsa, wiadra z wodą i wąż na wszelki wypadek, apteczka i nalewka od Ewandki jakby mnie miał szlag trafić. Normalnie jak Arnie mogłam napaść z tym wszystkim na myśliwiec albo dowalić upierdliwemu kosmicie o gębie  błonkówki a odnóżach człowiekowatego. Pan Andrzejek  w pracy, więc była  solówka  - cud że mi jelit nie opróżniło przy tych wykopkach, no w każdym razie stękałam i  to na tyle głośno że  do ogrodu zajrzała moja sąsiadka Pani Gienia  z prześcieradłem ( ostatnie stękania  ogrodowe miały miejsce wtedy kiedy przesadzałam krzewy ciągnąc ich bryły na starych prześcieradłach ). Chyba powinnam popracować nad wokalną stroną prac ogrodowych, stękania zastąpić pianiem pieśni o radości jaką daje praca, może przebój krasnoludkowy "Hey Ho" albo jakieś dziarskie śpiewanie w stylu hufców OHP. W takim przypadku  "zbiegnięte" sąsiadki nie będą miały w oczach popłochu i odejdzie je chęć wycierania mi czółka przywleczonymi prześcieradłami ( "Czy otrzeć panu czoło doktorze? "Tak siostro i proszę podać nożyce Metzenbauma" ). W każdym razie prześcieradło się przydało, we dwie przeniosłyśmy na nim całą olbrzymią irysową kępę z rabaty na były Tyrawnik. No i zaczęłam dzielić! Dobra wiadomość jest taka że mam palce, zła jest taka że mam je dlatego że jednak zdecydowałam się czekać na Pana Andrzejka i jego silne męskie ramię. Cóż, raz tylko pieprznęłam siekierką pożyczoną od Małgoś - Sąsiadki, Pani Gienia kwiknęła i zrobiła się blada - rzeczywiście blisko było moich własnych  paluszków. Zapomniawszy że siekierstwa nie powinnam dotykać, bo to się zawsze  jakoś kiepsko kończy. Tak, tak, jednak upierdliwego kosmitę  o twarzy błonkówki a odnóżach człowiekowatego po mojemu to najlepiej załatwić trucizną, a  myśliwiec uziemnić wsypując cukier albo piasek do paliwa - takie delikatne, prawdziwie kobiece podejście prezentuję. Sarah Connor w wersji light, więcej mózgu mniej  mięśni. Lightowa Sarah Connor nigdy by nie dopuściła żeby kępa irysów syberyjskich  była nastoletnia, ona by ją załatwiła jednym palcem  po siedmiu, najwyżej dziewięciu latach w gruncie. Takie sobie mam przemyślenia nad kobiecym podejściem do spraw wielu, dużo rozmyślań babskich przede mną  w tym miesiącu piździerniku.








Jeżeli myślicie  że na wykopkach i dzieleniu jednej kępy irysów się skończyło to jesteście w błędzie. Ciężko pokorzonkowana Mamelon od pewnego czasu nosiła się z ograniczeniem roli  traw w Mamelonoison . Przeczekałyśmy kiedy z etapu Kwasimąt  ( polska wersja imienia Quasimodo, licentia poetica mojej Mamy ) Mamelon przeszła w etap Homo  prawie erectus ( bez wycieczek w stronę intelekta ) i zabrałyśmy się do wykopków. Po iryskach trawy to był właściwie light i  choć Mamelona znowu lumbago pokręciło to jednak  nie na tyle silnie żeby planów wyjazdowych nie snuła.  Wykopane i podzielone trawy ( przezornie  nie dotykałam siekiery, Mamelon jako  "techniczna" nią pracowała ) przewiozłyśmy z Mamelonoison do Alcatrazu na taczce pożyczonej  od  miłego sąsiedztwa Mamelona  ( mają kota i chyba trzy psy ), samodzielnie, żeby Sławencjusz widział naszą dzielność, bo coś nas ostatnio deprecjonował i nawet straszenie że wprowadzi się w Mamelonowo - Sławencjuszowym domu porządki à la Cio Mary ( dobra, stara pruska szkoła, preußischer Drill w najlepszym wydaniu ) miał za nic. Z traweczkami obracałyśmy dwa razy, wzbudzając entuzjazm pracowników fabrycznych ( "Gdzie panie idą z  tym perzem?!" ) no i  jak już wyładunek  został uskuteczniony to kępy wymagały natychmiastowego sadzenia. Mamelon odtaczkowała i wzięła się za  sadzenie w doniczce  ozdóbstwa sezonowego z wrzosów  a potem zaleczała lumbago, a ja przystąpiłam do robót ciężkich. Wkopałam te prosa i miskanty ale  nie starczyło mi już sił i czasu na niewielkie sieweczki Stipa pekinensis  od Sylwika. Ciemno  było jak z ogroda  do domu ściągnęłam. Dałam żyr kotostwu, napiłam się gorącego mleka i odpłynęłam. W nocy  w odpowiedzi na kocie ryki "Wpuść nietoperza! Natychmiast!" zareagowałam naciągnięciem poduszki na głowę i czarownymi snami o sadzeniu cebulek błyskawicznie rosnących. Sen był proroczy, rano przyszły pocztą ściepkowe cebulki. Po zeszłorocznym niewypale z Galanthus woronowii, które okazały się  puszkinią, kupiłam  cebulki w "lepszej szkółce" w Holandii. Nie mogłam się powstrzymać i kupiłam też śliczną odmianę zwykłej śnieżyczki przebiśnieg , znaczy "nivaliski" - 'Viridapice'. To  odmiana z zielonymi znamionami na płatkach. W ogóle tak mi się jakoś przebiśniegnęło - po wielu latach postanowiłam wprowadzić odmianę 'Flore Pleno' która bezczelnie mi zawsze wypadała ( nie wiedzieć czemu, bo inne  przebiśniegi rosły całkiem nieźle ). W miesiąc  piździernik znaczy wchodzę ogrodowo zapracowana, choć sobotka dzień od ogroda wolny - jadę jak się rozjaśni "na starocie"!
Fotki ozdabiające to tak z całego ogrodu - sezon marcinkowy w pełni jak widzicie, a w ogóle to  jesiennie mocno się robi przez tę suszę. Meg napisała że wyobraża sobie  mój Alcatraz jako pejzaż dodany czy coś  w tym guście. No fakt, coś trzeba  stworzyć bo industrialnie wokół. Jak na razie, to jest  w planie wielka akcja odnawłociowania czyli  szykuje się pejzaż w stylu soc, he, he. No chyba  że zaniemogę czy cóś, np. macica mnie wypadnie z wysiłku i będzie się pętała w okolicy kolan. Taka dolegliwość ogrodowo - piździernikowa, jaka może mieć miejsce bo po nawłociach  przyjdzie czas na kolejne przesuwanie krzewów.







5 komentarzy:

  1. Jaki cudny ten Twój Alcatraz! Uwielbiam takie miejsca w stylu tajemniczy ogród czyli piękna kompozycja różności, a wyglada jakby samo się :) Te lany michałków cud miód!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. Pochwalisz się łowami na starociach?

      Usuń
    2. Alcatraz nie jest żadnym tajemniczym ogrodem, Alcatraz jest ogrodem odpowiednio foconym. Fotografia jak wiadomo to najbardziej kłamliwa ze sztuk. Alcatraz tak naprawdę jest nieustającym placem zabaw dla różnych takich remontujących czy doprowadzających media czy tam inne cuda techniki. Otoczony krajobrazem industrialnym jawi się jako oaza zieleni tylko dlatego że u fabrycznych to teraz nawet chwast nie wyrośnie ( kosteczka, maszyny różniste, betony - te klimaty ). Na tym tle nawet nawłoć ( spadek po Tepsie, odchwaszczanie działki przemysłowej - słyszano o tym? ) wydaje się czymś miłym ( do czasu ). Generalnie Alcatraz jest chynchem, tylko miejscami uporządkowanym należycie ( nie żebym kiedyś ogrodowała "pod kancik" ). Za mało czasu, kasy i sił! Co do łowów - tzw. gustu to ja nie mam za grosz. Mamelon jest przerażona moimi strojami, więc wyobraź sobie co ja mogę kupować na starociach i wystawkach, he, he. Pochwalić się pochwalę ale spodziewać się wysublimowanego piękna to nie ma co. Mam manię zwierzątkowania, moja kuchnia bywa określana salą grupy średniaków, tyle w niej rozkoszniątek.

      Usuń
    3. Po pierwsze uprzejmie proszę nie rozwiewać mi złudzeń, nie niszczyć wiary i nie wybijać różowych szkiełek z okularów. Może to tylko socjotechniczna fotka, ale na mnie działa i tak ma zostać!
      Po drugie - szanujemy zdanie Koleżanki Mamelon, ale stać nas na własne :) A o gustach się nie dyskutuje i nie to ładne, co ładne. Poka zakupy i zwierzontka!

      Usuń