niedziela, 12 lutego 2017

Codziennik - śnieżna pełnia i inne atrakcje

Wczorajsza noc była  rzeczywiście piękna, choć i styczniowa pełnia zrobiła na nas wrażenie. Wicie, rozumicie, śnieg, czyste niebo i duży księżyc. Mieszanka dająca tzw. hollywoodzkie efekty.  U mnie była impreza światło i dźwięk - do Rudego, Ocelota i Niescęścia dołączył długo oczekiwany Epuzer i moje towarzystwo uznało że to czas na dłuższe night garden party, cóś w stylu "Nights in  white satin". Działo się, nawet  Felicjan po tuningu ( z zakroplonymi uszami i śnieżnobiałymi zębami ) uczestniczył. W związku z działaniami imprezowymi oko udało mi się zamknąć tak bliżej trzeciej nad ranem, więc otworzyłam je w sobotę w okolicy godziny dziesiątej. Towarzystwo zamiast odsypiać nocne hulanki pruło sznupy o żyr, skarmiłam ulubionymi  konserwami zawierającymi prawdziwe mięso w mięsie, snując się przy tym skarmianiu i ziewając. Poczułam  że chyba czas na przebieżkę, smogowo jakby lepiej i może dobrze by było przewentylować  płucka. Towarzystwo nażarte odpoczywało po ekscesach więc poogrodowałam sobie solo i przynajmniej bezstresowo pooglądałam ptaki. Przylatuje ich teraz mnóstwo, wyżerają owocki berberysu, nasiona traw i marcinków, zakradają się do słoninki wywieszonej  przez Ciotkę Elkę. Dzwońce szaleją, w tym roku jakaś inwazja dzwońcowa nastąpiła.  Jest też sporo sikorek różnych  ( do tej słoninki  Ciotki Elki zleciały stada - na pewno były bogatki bo te rozpoznaje  Ciotka na bank, ale przyleciały też inne bardziej niebieskie - modraszki może? ), pod  oknem sypialni na berberysie siada drozd, tylko czujna Szpagetka była nim rano zainteresowana. Z ptasich gości półegzotycznych to odwiedziły nas  gile a u Mamelona pojawił się zielonawy dzięcioł. Ostrzejsza zima,  zostawione w ogrodach nasienniki + słoninki i inne takie kuszą ptoki. Sąsiedzkie koty przekarmione więc polowania takie bardziej dla rozrywki, przez przyłożenia się ( no i bardzo dobrze ). Sroki też  tłuste i cóś nieruchawe, może dlatego tych mniejszych ptaków tak sporo widuję i półegzoty nawet oglądam.

Sobotnim wczesnym popołudniem zrobiłam porządek z zakupionymi cebulowymi ( wreszcie znalazłam praktyczny sposób wykorzystania wazy do zup ) i usiłowałam wykonać stroik walniętynkowy dla kotów ( serduszka są tak przymocowane w obciążonej kamorami doniczce że jedyne co mogą bestie zniszczyć to wstążki podrzeć - panzerdekoracja znaczy ), taki do dostawienia do dekoracji przedwiosennej z kwiatów cebulowych i gałązek ( tak, tęskni mi się do zielonego ). Stroik walniętynkowy został natychmiast wypróbowany przez obie czarnule ( na pierwszej fotce Szpagetka , na drugiej Sztaflik ), które w momencie mojego podchodzenia z aparatem natychmiast udawały désintéressement  walentynkowym ustrojstwem. Szczęśliwie żadnej z nich nie przyszło do głowy wyhaczyć pazurem z walniętynkowego  szklanej skrzydlatej świnki robiącej za Amora ( nie posunęłam się do zrobienia własnoręcznego  maleńkiego złotego łuczku dla mojego świńskiego bożka ). Ołtarzyk został wykonany  połowicznie, tzn. dużych szkieł z gałązkami zielonego jeszcze nie ma ( dużo szkieł i dużo  gałązek ). Do cebulowej wazy dorzuciłam w sobotę narcyzy 'Bridal Crown', bo krokusy niedługo odpłyną i zdobić  będzie jedynie ich  "szczypiorek".

Późniejszym popołudniem przyszła na kawę Ciotka Elka, a że kawa w sobotnie popołudnie aż się prosi o słodkie to  na  chybcika zostały wykonane muffinki. Przyznam się że nie przepadam za tymi wypiekami ale to miało być cóś na szybko, góra pół godziny a z wystygnięciem i posmarunkiem ze  czterdzieści minut ( akurat czas przy pieczeniu na szybkie ploty, omówienie problemów zdrowotnych mamy Wujka Jo, pastwienie się nad jedną z dalszych pokrewnych, która zaangażowała się nie tam gdzie trzeba itd. ). Muffinki zostały zrobione z tartych migdałów ( promocja była ) z prawdziwym aromatem i w ogóle. Ukłonem w stronę muffinkowej tradycji był dodatek melasy.  Mąki nie dodawałam bo lubię konkrety migdałowe a nie wypieki mączyste o smaku migdałowym. Kremik prosty do bólu czyli żółtko z masłem i cukrem ukręcone z orzechami laskowymi. Ot i wszystko ale kawa od razu zrobiła się z tych wykwintnych ( Ciotka  Elka zażądała podgrzania  śmietanki ). Przed nami Walniętynki, czyli następna okazja do chlania, Ciotka Elka roztoczyła czarowną wizję  róż karnawałowych. No i tak się ten zimowy weekend toczy, bez niespodziewanek, spokojnie i leniwie. Dobrze, łapię oddech.
Sorrky za jakość zdjęć , bardzo powoli oswajam się z nowym aparatem, koty w pełnym słońcu nie powychodziły, z łapaniem ostrości problem bo pogram jakby inny, łatwo mi nie jest ( ja w ogóle z techniką ciężko się oswajam ).


6 komentarzy:

  1. Nosz kurka, ale pokusy tu pokazujesz! I jeszcze z migdałami, no nie wytrzymam :)
    U nas ostatnio w ogrodzie też ptasiory rezydują, niektóre nawet prawie permanentnie. Mamy np. kwiczoła-rezydenta, który się pasie na kalinie koralowej i berberysach, kosy, parę sójek (inteligentne skubańce, wymyśliły, jak sobie sikorkowe kulki łapą podnosić na gałąź i obrabiać na bezczela), szósteczkę wróbli i sikorki różne. Muszę doczytać, które są jakie, bo też tylko bogatki odróżniam od reszty. O sroczyskach nie piszę, bo zawsze ich było za dużo w okolicy, ostatnio jakby mniej, to i małe ptasiorki się częściej pojawiają. Lornetka od paru tygodni jest w stałym użytkowaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzisiaj Ciotkowe pokusy, chyba powinnam przed spożyciem w maratonie pobiec ( czyste sumienie ).:-) W tym roku ilość ptaszorów i przede wszystkim ich różnogatunkowość robi na nas wrażenie, wróbel był widziany i w ogóle ( trzydzieści parę lat temu wróbel to była taka pospolitość że mało człowiek zwracał na nie uwagi ). Łażę bez lornetki, wgapiam się tak dyskretnie, staram się uwagi kotów nie przyciągać do ptactwa - po co kusić podatnych na pokuszenie.;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. ej no, taki kremik... migdały... dawaj to :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Pamiętaj Megi - minutka w ustach, trzy lata w biodrach!:-O Maraton, tylko maraton może mnie jeszcze uratować.;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. O, co ja widzę - filiżanka fason Fryderyka, czyli mój ukochany :)
    Szybkie słodkości - dla mnie to robota na pól dnia , ale dawaj przepis to się przekonamy ;) No i to szło u nas tak: minutę w ustach, godzinę w żołądku, całe życie w biodrach :)
    Ja do tej pory robię zdjęcia srajfonem i chyba lepiej ze mną nie będzie, więc względem mnie masz już tytuł arcymiszcza fotografii :)))

    OdpowiedzUsuń
  6. Do doopy z takim mistrzostwem jak moje! Szczęśliwie posiadam jednak tę samoświadomość, he, he. Też uwielbiam te filiżanki, w ogóle lubię stare , białe rokokoko - wałbrzychy. Dziecięctwo ze mnie wyłazi i te wszystkie "powojenne" serwisy przyjaciółek Babci Wiktorii. O babeczkach już zapomniawszy, Ciotka Elka dziś szalała ciastowo.:-)

    OdpowiedzUsuń