niedziela, 24 lutego 2019

Taormina - ogrody Lady Florence

"Poprzedzany przez nieprzytomnie rozradowanego Bendica, zeszedł po krótkich schodach prowadzących do ogrodu, który, zamknięty z trzech stron murem, a z czwartej ścianą pałacu, miał w sobie coś z cmentarza. To wrażenie potęgowały jeszcze usypane wzdłuż nawadniających kanalików kopce ziemi: wyglądały jak mogiły skarlałych olbrzymów. Na czerwonawej, gliniastej glebie rośliny tworzyły bujną, chaotyczną gęstwinę; kwiaty rosły, gdzie Bóg zdarzył, a mirtowe żywopłoty zdawały się mieć na celu raczej utrudnienie niż ułatwienie orientacji. W głębi ogrodu Flora, poplamiona kępkami żółtawoczarnego mchu, wystawiała na światło dzienne swoje bardziej niż wiekowe wdzięki, po bokach dwie kamienne ławy, także z szarego marmuru, podtrzymywały rozłożone pikowane poduszki, a w rogu drzewo akacji jaśniało spokojną radością. Z każdej grudki ziemi tryskało wrażenie zabitego lenistwem pragnienia piękna. Ten stłoczony, wciśnięty między mury ogród emanował całą gamą zapachów oleistych, zmysłowych, lekko zalatujących zgnilizną jak aromatyczna trupia posoka wydestylowana z relikwii niektórych świętych; ostry zapach goździków dominował nad tradycyjnym zapachem róż i odurzającą wonnością magnolii rosnących w narożnikach muru. Od ziemi dolatywał aromat mięty, który zlewał się z dziecinną wonią akacji i cukierkowym zapachem mirtu, a spoza muru płynęła woń zakwitających drzew pomarańczowych."

Był to ogród dla ślepców: wzrok buntował się tutaj na każdym kroku, lecz ‚ powonienie mogło doznać nie lada rozkoszy, choć nie najsubtelniejszych. Róże Paul Neyron, które książę sam przywiózł z Paryża, szybko się zdegenerowały; za gwałtownie wybujały, a potem przywiędły pod wpływem żywiołowych i niszczycielskich soków sycylijskiej gleby i apokaliptycznych lipcowych upałów; kwiaty ich przypominały teraz kapuściane głowy cielistego koloru, które wyglądały wręcz bezwstydnie; za to buchała od nich woń niemal zmysłowa, o jakiej żaden francuski hodowca nie śmiałby nawet marzyć. Książę przysunął jedną z nich do nosa i wydało mu się, że wącha udo baletnicy z Opery. Dał ją także do powąchania Bendicowi, który cofnął się ze wstrętem i pobiegł szybko na poszukiwanie bardziej balsamicznych zapachów, jak nawóz i zdechłe jaszczurki."

Giuseppe Tomasi di Lampedusa "Il Gatopardo"
w przekładzie Zofii Ernstowej

No to już wiecie że na Sycylię wybierałam się z bardzo konkretnym obrazkiem wyspiarskiego ogrodu pod powiekami. Co prawda zdaję sobie sprawę jako ogrodnik z dłuuugim stażem że opisy Pana Peppo to raczej wyobrażenie niż real -  na ten przykład magnolie zimozielone zakwitają ciut później  niż większość starych róż, goździki kwitną za to wcześniej, Acacia delbata  kwitnie jeszcze w innym terminie i na pewno nie jest to sycylijskie tzw. lato św. Marcina. Podobnie jest z różami 'Paul Neyron' tak sugestywnie opisywanymi przez  Pana Peppo - ta odmiana to piękna remontanka wyhodowana przez Antoine Leveta, wprowadzona w 1869 roku ( Gatopardo snuje swoje ogrodowe  refleksje na początku lat sześćdziesiątych XIX wieku, tuż po inwazji Garibaldiego na Sycylię ), w dodatku  jeżeli już kojarząca się z udem baletnicy to udem pozbawionym skóry, bowiem barwa płatków tej odmiany  róży jest ciemnoróżowa. Jednak to są nieistotności, pierdoły "do czepiania się" dla tych którym wydaje się że dobra literatura musi trzymać się faktów  żeby  być prawdziwą. Nie ważne kiedy kwitną konkretne rośliny i że Panu Peppo  pokręciły się  nazwy odmian róż, jego opis  ogrodu na Sycylii zostaje w pamięci jak ten Zosiny warzywniaczek z naszej  narodowej epopei. Wicie rozumicie, siła pióra! Teraz wiecie jak podkręcone były moje oczekiwania i jak sama sobie musiałam  tłumaczyć że luty, nawet na Sycylii nie jest szalenie ogrodowym miesiącem, znaczy takim w którym jest szał kwitnień. A jednak, mimo nie najlepszej do zwiedzania  ogrodów pory roku nie rozczarowałam się tym co ogrodowego wyspa miała mi do zaoferowania. Pewnikiem dlatego że ogrodowe poznawanie  Sycylii zaczęłam od ogrodów Lady Florence Trevelyan Cacciola w Taorminie.



Zacznijmy od tego kim była owa dama.  Florence Trevelyan urodziła się 7 lutego 1852 roku, pochodziła z wysoce arystokratycznej rodziny z Northumberland , była  córką Edwarda Spencera Trevelyana i Catherine Ann Forster oraz wnuczką Sir Johna Trevelyana, piątego baroneta Wallington Hall i Marii Wilson. Korzonki wymieniam  jak ciotka Makowiecka, ale te korzonki są dość istotne dla zrozumienia tego co się  Lady Florence w  życiu przydarzyło. Kiedy Florence miała dwa lata po raz pierwszy jej osoba znalazła się w cieniu skandalu, jaki wywołało samobójstwo jej ojca. Jej matka przeniosła się z małą Florence  do Hallington Demesne, posiadłości w Northumberland, gdzie Florence podłapała ogrodniczego bakcyla. Po śmierci matki  w listopadzie 1877 roku, Florence wraz z kuzynką Louise Harriet Perceval  podróżowała po Europie przez około dwa lata jak na młodą, angielską damę przystało. Wicie rozumicie, klimaty z  filmu "Pokój z widokiem". Plotka głosiła że ta ekskursja bynajmniej  nie była dobrowolna, królowa Wiktoria, która po śmierci księcia Alberta zrobiła się naprawdę wiktoriańska, krzywym ślepiem patrzyła na to co działo się między Florence a jej synem, następcą tronu księciem Edwardem. Florence w odróżnieniu od innych dam którymi  interesował się  książe Walii nie była obdarzona  należytą  dawką hipokryzji, tak ułatwiającej w tym czasie życie brytyjskiej  klasie wyższej. Tzw. szczera natura nie predysponowała jej do roli półoficjalnej metresy kochliwego  Edwarda.  Najlepiej było zaniknąć gdzieś na południu Europy czy tam w innym  Egipcie i z uporem zwiedzać "cuda starożytności" i "dzieła geniuszu Italii".  W zamyśle miało działać jak  kuracja odwykowa, po przebyciu której można było ponownie pokazać się w towarzystwie.  No chyba że nie było się klasyczną brytyjską turystką "po przejściach" a prawdziwą podróżniczką, poszukiwaczką przygód i kolekcjonerką urody świata.




Lady Florence nie mieściła się nijak w gorsecie uszytym dla sztywnej, brytyjskiej damy. Do Wielkiej Brytanii nigdy już nie wróciła, jej ojczyzną z wyboru stała się Sycylia a konkretnie jej mały kawałek, znana z urody malutka mieścina zwana Taorminą. Mieścina miała za sobą historię znacznie dłuższą niż kroniki najstarszych  brytyjskich rodów, położona była przepięknie na wysokim stoku wznoszącym się znad  morza, klimat w niej  był łagodny jak baranek - kudy tam  angielskim  deszczowym zimom i chłodnym latom do czegóś takiego? Florence zawitała pierwszy raz do Taorminy na początku lat  osiemdziesiątych, w 1884 postanowiła osiąść w niej  na stałe.  Nadal szokowała utrzymując tzw. niestosowne znajomości (  brytyjska klasa wyższa przejęła z Indii radości systemu kastowego i prezentowała  je całej, zwiedzanej przez się  Europie ) i robiąc mnóstwo rzeczy, których brytyjskie ladies nie powinny  robić. Oczywiście  było romansowo -  Florence podróżowała  ze stadkiem złożonym z kuzynki i pięciu psów i pewnikiem jeszcze jakąś służbą i kiedy   jeden z jej psów bardzo  ciężko zachorzał, a w Taorminie nie było wówczas weterynarza,  Florence udało przekonać się  miejscowego  lekarza ( nie byle jakiego  bo człowieka nauki ), pana Cacciolę, żeby pomógł jej zwierzakowi. No i tak to się zaczęło. Państwo zaczęli się spotykać a w roku 1890 Florence zdecydowała się na kolejny skandalik w swoim życiorysie - poślubiła włoskiego lekarza, żadnego tam księcia z pierdylionem tytułów ( to jeszcze by uszło ) tylko faceta co prawda z  szanowanej rodziny ale znanego głównie z powodu własnych zasług. Salvatore Cacciola był profesorem histologii patologicznej na Uniwersytecie w Padwie , od dwudziestu lat był też członkiem Akademii Medycznej w Rzymie a także burmistrzem Taorminy. No i rzecz jasna masonem wysoko postawionym był. Taormina zawdzięcza mu zakup klasztoru San Francesco di Paola , który zamienił w szpital, a następnie podarował go gminie. No facet był kimś a Florence się na nim poznała.




Florence opuściła swoje słynne piętro, zajmowane w hotelu Timeo rodziny La Floresta i przeniosła się do domu  męża,  posiadłości w której zapragnęła stworzyć własny ogród.  Nabyła kilka działek na stromym zboczu pod via Bagnoli Croce i rozpoczęła tworzenie  ogrodu nazywanego  Hallington Siculo czyli  sycylijskim Hallington, echem ogrodu jej dzieciństwa. Dziwny  to dla nas ogród bo będący mieszanką angielskiego podejścia do ogrodnictwa charakterystycznego dla  końca XIX wieku jak i starej tradycji włoskich ogrodów tarasowych. Osobowość Florence niewątpliwie była  nietuzinkowa i ogród znacznie różni się od świetnych lecz grzecznych brytyjskich projektów ogrodów tego czasu.  Hallington Sciulo pełen jest niezwykłych budynków zbudowanych z różnych rodzajów kamienia,  cegieł, rur i czy dachówek z odzysku, które  Florence   nazywała nie wiadomo dlaczego ulami ( w Wielkiej  Brytanii schodki, ścieżki, murki z tego typu łączonych materiałów stały się bardziej  popularne  w ogrodach epoki edwardiańskiej i w latach  dwudziestych XX wieku ). W ogrodzie porastają zarówno  rośliny rodzime jak i sprowadzane z daleka  egzoty. Przyznam że mimo  tych egzotycznych  wstawek  czułam w nim sycylijskiego ducha  opisywanego przez  Pana Peppo.  Po  ogrodzie niósł się  mimo  morskiej  bryzy cytrynowy zapach liści geranium,  tyż egzota. Niósł się mimo lutego czyli  pory w której na dopiero Sycylii zaczyna pachnieć jaśmin.  Jakoś łatwo przyszło mi wyobrazić sobie ten ogród mocno rozkwitłą  wiosną, pachnący, cienisty i zachęcający do wypoczynku.  Jednego czego nie rozumiem to jak w takim ogrodzie można ustawić plastikowe  zabawki dla dzieci? No ale Włosi nie traktują tego terenu jak ogrodu pokazowego  a raczej jak park miejski, co zdaje się było zgodne z wolą zarówno Florence jak i jej  męża.




W 1890 roku Florence i Salvatore kupili  Isola Bella, skalistą wysepkę do której można dostać się z lądu poprzez wąziutką piaszczysto kamienistą  ścieżką.  Zapłacili za tę skałkę podarowaną Taorminianom w 1806 roku przez  przebywającego  w mieście z wizytą króla Ferdynanda I Burbona,  całe 5000 lirów.  Florence osobiście doglądała prac przy powstawaniu  ogrodu na Isola Bella,  widywano ją przycinającą  rośliny ( widok to był wcale wówczas nieczęsty  w epoce taniej siły roboczej czyli stad pomocników ogrodnika ). Wyspa zanurzona w turkusowych  widach Morza Jońskiego, wokół  subtelny, słodki zapach bergamotowych drzew,  pomarańczowych kwiatów kwitnących w pobliskich ogrodach cytrusowych wymieszany z zapachem morza. Mniam, znowu co najlepsze w sycylijskim ogrodzie wg. Pana Peppo. Na Isola Bella podobna mieszanka roślinna jak w Hallinton Sciulo,  pierwotna śródziemnomorska roślinność czyli zarośla  makii wymieszane z egzotami. Poza polnymi kwiatami takimi jak porastający skalistą wysepkę  Dianthus rupicola  które  tak  były Florence miłe, piękne żywopłoty z bougainvilli, krzewy  hibiskusa,  kaktusy o różnych kształtach i rozmiarach,  agawy i aloesy.  Niektóre rośliny Florence sadziła pod kątem migrujących ptaków, stworzyła dla nich mały rezerwat, pierwszy we Włoszech (  na pewno stworzyła też pierwszy  psi cmentarz w Taorminie ) . Życie szykuje człowiekowi różne niespodziewanki - podobno po śmierci królowej Wiktorii  do Taorminy zawitał Edward VII. Chyba nie cofnął j  Florence wypłacanych przez mamusię 50 funtów miesięcznie za trzymanie się z dala od swej osoby bo  pani Cacciola  nadal finansowała poetów bez grosza, nawet takich z  zaszarganą homoseksualizmem  opinią,  jak  Oscar Wilde. Była dobroczyńcą dla psów, ptaków, a także dla całej gromady miejscowych dziewcząt, które miały tyle szczęścia, że ​​dostały od niej posag. Miejscowi nazywali ją Francuzką ( wszystkich z północy Europy nazywali Francuzami ) i darzyli szczerym uczuciem. Kiedy zmarła po zapaleniu  płuc  wywołanym kretyńskim  hartowaniem ciała  zimną kąpielą morską, na cmentarzyk  w  małej wiosce Castelmola położonej nad Taorminą odprowadzała ją cała  Taormina.




Florence zmarła 4 października 1907 roku. Zostawiła po sobie niekonwencjonalny testament. Wszystkie zapisy dotyczące jej nieruchomości zawierają zastrzeżenie, że zapisobierca nie powinien wycinać drzew, uprawiać ziemi ani budować domów w żadnej części ziemi którą posiadała w Anglii lub na Sycylii. Nałożyła także na tych, którzy odziedziczyli ogród Hallington Siculo i wyspę Isola Bella, obowiązek nie zabijania żadnego dzikiego ptactwa za to przykazała strzelać do  kotów, królików, kruków i sokołów,  ponieważ niszczą drzewa i polują na małe ptaki ( baaardzo  po angielsku, znać silny wpływ  Wiktorii ) . Także przykazała żeby wszystkie domowe zwierzęta i ptaki, a mianowicie uwielbiane przez nią psy, kozy, papugi, pawie, gołębie i kanarki były utrzymywane w "zdrowiu i pociesze", z całą troską i czułością, jak były trzymane za jej życia. Taa... prawdziwa brytyjska Lady. Ale ogrody robiła prawdziwie sycylijskie, zapachem wabiące!

18 komentarzy:

  1. Chyba trzeba będzie się kiedyś znowu wybrać na Sycylię, psze Tabaazy.

    Przy okazji nawiązując do staroświeckich słodyczy, zwierzę się, że robię właśnie marmoladki z pigwy ( ma się to tempo, rok temu robiłam je pod koniec listopada), więc gdyby kandydatka na prezydętkę chciała, to ja bym wysłała, gdyby ona mnie w mailu swój adres wysłała bo zgubiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cza, cza, miejsce piękne a ledwie liźnięte przez mła. Adres zapodam, z łakomstwa już ślina leci, odwdzięczę się paczką w sezonie rozsadzeniowym. :-)

      Usuń
    2. A czy można prosić o przepis na takie marmoladki.Ja mam u siebie pigwowiec można z niego też? Nalewka już się nam jakby to powiedzieć "przepiła" jednak wolimy wiśniówkę.Chętnie bym zrobiła marmoladki.

      Usuń
    3. I tu dochodzimy do tego że są pigwy i są pigwowce. I to wcale nie jest to samo! Owoc pigwy Cydonia obolonga jest o wiele większym owocem niż owoc pigwowca Chaenomeles japonica. Z owoców pigwowca najlepiej jest robić sok pozyskany przez zasypanie cukrem pokrojonych owoców. Świetne do herbaty. Natomiast z owoców pigwy można wyrabiać marmoladki, galaretki i konfitury. No i naleweczkę. Pigwę można najczęściej dostać w marketach na jesieni, szczęściarze uprawiają w sadach albo inszych ogrodach. Z pigwowcem jest prościej, jest popularnym krzewem i uprawia się go w ogrodach ze względu na urodę kwiatów , no i na te owocki jesienią. A teraz może Agniecha nam zdradzi sekreta. ;-)

      Usuń
    4. Agniecha była nieobecna bo dopadł ją "globus". Że się wypowiem w stylu dziewiętnastowiecznym.

      Przepis na marmoladki nie jest trudny, ale jest długi, a na dodatek po angielsku. Popatrzyć muszę w czeluściach komputera, czy może gdzieś już tego przepisu komuś nie przetłumaczyłam. Jak znajdę to zamieszczę na własnym blogu. Uprzedzam jednakowoż, że jestem bardzo dobra w zwlekaniu.
      Marmoladki robię z owoców pigwy z własnego ogródka, z drzewka, które w końcu zaczęło owocować.

      Tabaazo, narobiłam Ci smaka, ale nie wiem, czy nie przyjdzie Ci się tym smakiem obejść, bo los mnie pokarał za lenistwo i chociaż zrobiłam wszystko według przepisu, to marmoladka wciąż jest gęstym dżemem i za cholerę nie chce się utwardzić.
      I teraz mam zagwozdkę i pytanie do znawców, czy jest możliwe, że przechowywanie owoców tak długo mogło im coś zrobić na strukturę wewnętrzną? Że np. pektyny wzięły i znikły? Czy takie rzeczy są możliwe?

      Usuń
    5. Spoko, spoko - jak się zbierzesz i odglobusujesz to napiszesz. Takoż samo ja poczekam na marmeladki, nawet jakbym do listopad a czy innego grudnia czekała to tyż nic się nie dzieje. :-) Z tego co wiem na zawartość pektyn suszenie raczej nie ma wielkiego wpływu ( no chyba że wiór ), myślę że to może globusowanie wpływa destrukcyjnie na wyrób marmoladek. Na szczęście dżem tyż dobry. Czymaj się nasza Agniecho i walcz z cholernym globusem! :-)

      Usuń
  2. Och Tabaazo. Jakbym tam była :-) Nietuzinkowa ta Florence. Nie znam się na ogrodach, ale zdjęcia cudne. A ta wysepka, bosz...Chciałoby się tam spędzić emeryturkę. Bo ja morze jeszcze kocham, choć z Podlasia ja i choroby morskiej dostaję na statkach, ale kocham :-) Wiesz, ja nigdy nie byłam z granicą, bo chyba wyjazd do Czech na kolację, siedem kilometrów od naszej granicy się nie liczy, choć knedliki pyszne były :-) Muszę pomyśleć, bo ja na to Korfu to bardzo bym chciała...

    OdpowiedzUsuń
  3. Proszę bardzo - od 1 kwietnia ( bynajmniej nie prima aprilis ) do 8, pogoda ani za ciepła ani za zimna, taka w sam raz na zwiedzanie - cena lotu z Modlina na łepka to 280 peelenów w obie strony + jakieś 100 opłat i ubezpieczenia. Cena tygodniowego pobytu dla dwóch osób około 2 tysi za apartament z możliwością gotowania + żarciucho. Cena tygodniowych wypasionych wakacji to powinno być cóś ponad trzy tysiące na dwie osoby. Ponieważ to wypad wymarzony to teraz tylko przyoszczędzić, znaleźć opiekę dla kiciolstwa i udać się w podróż życia. Nie czekać na sezon, ofertę biur podróży, która zazwyczaj jest od czapy bo taka plażowa a nie zwiedzalniczą i ruszać w świat. Co zobaczysz to Twoje. Może być jeszcze taniej bo ja szukałam na szybko, na Sycylię się wybierając złapałyśmy taką okazję że w Polszcze to co najwyżej dwa dni mogłabym gdzieś za te szpieniądze spędzić i jeszcze pewnie by mi przyszło dopłacić. Do odważnych świat należy! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, ja już czuję się zainspirowana :-) Bo to jest w finansowym zasięgu :-) TY mi powiedz jeszcze gdzie szukałaś? Gdzie znaleźć ten apartament? Tylko ja znam polski, angielski i ruski...

      Usuń
    2. Tabaazo pięknie piszesz o tych miejscach i nie powiem poczułam się też zanęcona,może więc kiedy Maksymilian wydobrzeje...
      Byłam z nim w piątek i dzisiaj po wyniki,więc okazało się że to nie jest cukrzyca a coś się dzieje z nerkami:leukocyty 2-3 w polu,erytrocyty świeże 4-6 w polu,pasma śluzu,bakterie liczne.Dostał kujkę na miejscu do domu leki i za tydzień do kontroli.Byłam na Lewej,Zakrzewski był dzielny kot chciał nas wszystkich zjeść ze strachu,ale daliśmy radę,Dostałam przed wizytą specjalny domek z kartonu w którym kot był obsługiwany z góry.Dziękuję za zmobilizowanie Wanda.Pozdrawiam.

      Usuń
    3. A Mamelon twierdzi że zna głównie uśmiechowy a ja pidgin english. No i dajemy radę! Tym bardziej że w komórkach jest teraz opcja tłumacz, to przy bardziej skumplikowanych rozmówkach gdy zarówno gospodarze jak i my wyczerpaliśmy zasób angielskich słówek. Wejdź na booking albo inszy serwis typu airnb i wklikaj czy chodzi Ci o hotel czy o apartament. Wklep termin i szukaj, uważnie czytaj oferty i sprawdzaj na mapach ( są z boczku ) gdzie obiekt się znajduje. Zanim wklikasz rezerwację dobrze jest obejrzeć street view obiektu na Google Maps ( szukasz po konkretnym adresie i oglądasz okolicę ). Ważne żeby to nie było totalne zadupie tylko dojazd ludzki był. Zorientuj się jakie ceny i nie napalaj się natentychmiast klikając w co popadnie, przysiądziesz ze dwa, trzy wieczorki i cóś fajnego w cenie właściwej na pewno znajdziesz. Aha, najpierw sprawdź co lata w terminie który Ci pasi i skąd. Udanych łowów życzę! ;-)

      Usuń
    4. Ha, to Maksymilian może mieć przypadłość z wieku, której bakterie na pewno nie pomagają. Trza leczyć, może być długo i z nawracaniem ale grunt że było badanie i już wiesz że to nie cukrzyca. Niech nam Maksymilian zdrowieje! :-) Mój Felicjan dziś na mnie obrażony bo dostał w tyłek za sięganie po cudze żarcie ( uprowadził to czego mu nie wolno jeść i jakoś buzia nie bolała jak kawały połykał! ). Co do wojaży, ja jestem słabo pieniężna i oglądam pieniążek z każdej strony. Jednak w dzisiejszych czasach da się podróżować za tzw. normalne pieniędze i to nie nocować w hotelach zarobaczonych a liczących sobie za bycie hotelem tylko w naprawdę niezłym standardzie. Rzecz jasna ja nie jeżdżę w tzw. sezonie bo w sezonie uprawiam ogród i wycieczkuję co najwyżej po Polszcze naszej miejscami naprawdę pięknej. :-)

      Usuń
    5. Pojęłam, tak jak w Polsce, tylko ostrożniej :-) W szukaniu też jest FUN :-) Procesuję, dziękuję :-)

      Usuń
    6. Bo ja wiem czy ostrożniej? Rodzimi tyż potrafią zakombinować tak że macki opadajo. Ostrożność zawsze wskazana. :-)

      Usuń
  4. Fajny ten ogród. Ścieżki wyłożone jakby płytkami zwróciły moją uwagę. A Tobie się najbardziej ale tak najbardziej podobało? Bo nie mogłam doczytać albo wyłuskać z tekstu.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie się najbardziej podobała sama Taormina, położenie tych ogrodów jest przepiękne. Wyobraź sobie urwisko wysoko zawieszone nad morzem i tarasowy ogród na jego zboczach. W dali widzisz bogato wycinaną linię brzegową i śniegi na Etnie. Nad tobą wzniesienia zabudowane starzyzną niekiedy pamiętającą III wieku przed naszą erą. No i zapach, zapach cytrynowy liści geranium i kwiatów pomarańczy! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie umiem sobie tego wyobrazić bo nigdy czegos takiego nie widziałam ale sam opis brzmi nadzwyczajnie.

      Usuń
    2. To tak jakby nasz cypelek rozewski nagle urósł na jakieś pół kilometra w górę i zrobił się bardzo stromy. Nie wiem jak to wylazło na zdjęciach ale postaram się pokazać w nowym wpisie Taorminę z możliwie najładniejszej strony. :-)

      Usuń