wtorek, 10 listopada 2015

Valdštejnska zahrada - menażerie, lawy, tufy i groty

Ogrodom Wallensteina po raz drugi poświęcam blogowy wpis. Ten post będzie miał bardziej ogólny charakter niż wpis z marca - Valdštejnska zahrada czyli ogrody Wallensteina, w którym opisałam bardziej szczegółowo historię ogrodu i  wrażenia jakie odniosłam po zwiedzeniu tego kawałka praskiej zieleniny. Teraz pozastanawiam się nad naturą ogrodowania w XVII wieku i zdam sprawozdanie z dochodzenia na temat "ściany z lawy", które przeprowadziłam z tzw. podpuszczenia Joli Z. ( za które dziękuję, bo sporo nowych ogrodowych info przez moje śledztwo wynalazłam). Listopadowy post  będzie obficiej ilustrowany fotkami, bo mam wrażenie że fotki zamieszczone w marcu nie oddawały całej urody tego rewitalizowanego barokowego założenia





 Miłe to dla ducha, oka i zgodne ze stylem ogrodowania jaki uprawiano w tzw. he, he,  zespołach pałacowo - parkowych w XVII stuleciu - obecność zwierząt nieco głupio nazywanych ozdobnymi. Woliery dla ptactwa pięknie upierzonego, zbiorniki wodne dla szlachetnych odmian karpiowatych ( z tym że japońskie karpie koi to późna sprawa, w XVII - wiecznej Europie ich nie znano ), przechadzająca się oswojona ssacza żywina - ot, na ścieżkach i placykach ogrodu pańskiej rezydencji w dobie baroku to  normalka. Menażerie były  częścią takich założeń i praktycznie we wszystkich wielkopańskich ogrodach tego czasu, oprócz roślin na rabatach, podziwiano zgromadzonych w ogrodzie przedstawicieli różnych gatunków fauny.

W Polsce straszliwie doświadczonej wojennymi zawieruchami barokowych ogrodów jak na lekarstwo. Żywina ogrodowa kojarzy nam się bardziej z widokami z romantycznych parków w angielskim stylu niż z obrazami rodem z włosko - francuskich założeń ogrodowych, z klasycznymi strzyżonymi parterami z bukszpanu czy grabowymi i lipowymi boskietami. Kaczuszki i łabądki pływają w "naturalnych" zbiornikach typu "stawek w lekkiej dziczy" a pawie raczej szaleją po XIX - wiecznych przypałacowych ogrodach ( najlepiej wypadają na trawniczkach przy rabatach kwiatowych, he, he  ). Nam zresztą, ludziom XXI wieku wydaje się że zwierzęta są w takich naturalistycznych założeniach jakby bardziej "na miejscu", na swobodzie żyją.

 No dobra, w zachowanych do dziś parkach barokowych trzymanie takich np. lwów byłoby okrutne i w ogóle pozbawione sensu, ale  zaproszenie ozdobnego ptactwa czy zarybienie większych zbiorników wodnych nie wydaje się rzeczą bezsensowną. Dla takich zwierząt życie w "formalnym" ogrodzie nie jest męczące a one stanowią przypomnienie że ogrody barokowe często pełniły funkcję menażerii ( co znacznie podnosiło prestiż właściciela ogrodu ). Takie myśli mi po głowie łażą , kiedy przeglądam zdjęcia z praskich ogrodów ( bo zwierzaki rezydują nie tylko w Ogrodach Wallensteina, można je też spotkać w innych starych ogrodach Pragi ).

Dla miłośników ssaków zostaje obmacywanie kopii rzeźb pana de Vries, co zdaje się jest dość chętnie czynione sądząc po wyglądzie psich nosów . Przyuważyłyśmy z Mamelonem że rzeźby męskich przedstawicieli gatunku Homo sapiens też cieszą się powodzeniem wśród obmacywaczy, z tym że błyszczenie występuje w niższych partiach ciała. Tak, tak,  jak  swego czasu Tuwim i Słonimski w tekście "Jak odpowiadać dzieciom na drażliwe pytania"   polecili  książkę dr Grutzhandlera pt.: "Noga i jej okolice" tak i ja polecam to dziełko wszystkim zainteresowanym wybłyszczeniem konkretnych elementów ludzkiej anatomii, he, he.

Groty w charakterze ogrodowego ozdóbstwa i lawa w charakterze materiału, z którego wykonano ozdóbstwa przybyły do Europy zaalpejskiej z Włoch, gdzie wykorzystywano je jako elementy ogrodowej sztuki od czasów starożytności. Ogrody słonecznej Italii  bywały wielopoziomowe, warunki naturalne czyli górzystość terenu  większości Półwyspu Apenińskiego wymuszała na twórcach ogrodów tworzenie tarasów, murów oporowych i tym podobnych inżynieryjnych radości. Przy spiętrzaniu ziemi kształtowano przestrzeń jak teatralną scenę, tajemnicze wgłębienia grot niczym kulisy były niezbędne do wystawienia ogrodowego spektaklu. Bo ogród włoski z końca XVI i początku XVII wieku był przede wszystkim sceną.  Nie mam tu na myśli maskarad, grywanych w ogrodowych plenerach sztuk, czy tam innych pokazów - ogród był sceną dla zwiedzających go gości, którzy w każdej chwili mogli zostać pełnoprawnymi aktorami przedstawienia ( będąc np. niespodziewanie  polewanymi wodą ze sprytnie ukrytych urządzeń wodociągowych  - cóż za siurprajz  i jakie widoki ogrodowe - damy w przemoczonych kiecach, he, he ). Kaskadki, lawowe ściany, groty wszystko to było podporządkowane przemyślnie założeniu - oto człowiek rządzi naturą  tworzy z niej spektakl ku swej uciesze. Chyba pierwszym tego typu ogrodem był słynny Sacro Bosco w Bomarzo, ogród Vicino Orsiniego. Zaczęto nad nim prace w 1552 roku a ukończono je  wraz ze śmiercią właściciela, w roku 1580. Ogrody Wallensteina to wcale nie tak odległe echo Sacro Bosco,  "dziwaczne tworzywo" niewystępujące w okolicach Pragi jakim jest materiał użyty do budowy ściany i grot, natychmiast uświadamia człowiekowi że "To je nemožné". Kraina cudów zupełnie jak w Bomarzo.




 Określenie "lawa włoska" jakim często opisuje się materiał użyty do stworzenia ściany w ogrodach Wallensteina jest nieco zagadkowe. Tak naprawdę chodzi o tuf wulkaniczny, skałę bardzo dobrze znaną miłośnikom alpinariów ( chyba najpopularniejsze tworzywo tzw. ogródków szczelinowych ). Tuf jest lekką, dość miękką skałą, składa się głównie z piasków, popiołu wulkanicznego, no i spoiwa cementującego te "pyły", które może być albo krzemionkowe albo ilaste. Swego czasu dodatek materiałów wulkanicznych uczynił rzymski beton odpornym na działanie wody ( chyba dzięki temu zawdzięczamy zachowanie kopuły Panteonu, czy Term Karakalli - tak, tak, te antyki są z "mało szlachetnego" betonu, kopuła Panteonu to z lanego, he, he ) więc wydawałoby się że i tuf będzie bardzo trwały. Niestety skała jest porowata i co za tym idzie podatna na erozję . Jola Zdanowska, autorka bloga  Ogrodniczka w podróży zastanawiała się czy materiał był obrabiany czy też część nawisów, sopelków czy tym podobnych stalagmitowo - stalaktytowych urozmaiceń to dzieło natury, zaimplantowane  na ścianę i grotę. Szperałam długo i wytrwale i po mojemu to jest raczej dzieło rąk ludzkich. Przemawia za tym łatwość obróbki tufu - można go rąbać siekierą, traktować zwyczajną piłą, poznałam nawet takich co grzebali w nim  pilnikiem do paznokci ( z powodzeniem ). Świeżo wydobyty tuf może być bardzo miękki, a po wyschnięciu twardy ale kruchy ( takie  np.  wydobywane u nas tufy filipowickie, pochodzące chyba z głębokiego Permu i zachowujące się nieco  inaczej od "młodych" tufów  ). Tufy na zboczach Wezuwiusza przypomninają raczej hałdy żużelku, paskudnawe są i słabo podobne do tego co widzimy na ścianie w ogrodach Wallensteina. Nie mam pojęcia czy tufy sprowadzone z Włoch to kopalniane starocie , czy też skała którą już w XVII stuleciu kojarzono z erupcją wulkanów. Sądzę że raczej to drugie ( w końcu w Sudetach też są tufy i nie trzeba  było sprowadzać z Włoch czegoś co  było niemal pod ręką  ). Wątpliwości co do naturalnego pochodzenia cudnych sopelków nasuwa też ich regularność, zbyt częsta powtarzalność form. W XVII wieku w ogrodnictwie bardziej ceniono ludzką pomysłowość niż naturalne piękno. Wszak jesteśmy w świecie urojonym, na teatralnej scenie - natura winna być ujarzmiona ku naszej uciesze. Dodając  import materiału do tzw. ducha epoki wychodzi mi ten wynik ze ścianą jako dziełem rąk ludzkich niemal w 100%. Myślę że proces obróbki wyglądał tak że bloki skalne "au naturel" podrasowano tymi "stalaktytami". Dodawano rzeźby zwierząt , stwory fantastyczne  i "stalaktyty", które kojarzyć się miały z tajemniczymi jaskiniami. Ikonograficznie to był taki stały skład grotowy przełomu XVI i XVII wieku ( menażeria w kamieniu, fantastyczności i "wnętrza jaskiń"  we włoskich grotach epoki manieryzmu i wczesnego baroku to niemal obowiązkowe "wyposażenie wnętrz"  - dobra, brakuje tych cholernych muszelek i jakiejś kaskadki czy fontanny, he,he ). Bloki murowano tworząc ścianę, woliery i grotę ( murowanie sklepień przy lekkości materiału nie nastręczało problemów ).
Ciekawi mnie teraz jedno - jak w tym tufie się nic nie zasiało?! Ogrodowi muszą chyba tę skałę czyścić, w końcu nawet śladu zielonego na niej nie widać!




2 komentarze:

  1. Oooo, jak to miło być wspomnianym w takim fajnym blogu!!! Dzięki!!! Podczytuję i jestem pod wrażeniem Twojej dużej wiedzy o ogrodach. Lubię też Twój humorystyczny i bezpośredni styl. Fantastycznie się to czyta! A propos "ściany z lawy" to twoje wyjaśnienie brzmi bardzo wiarygodnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się że dobrze Ci się te moje wypocinki czyta.:-) Co do mojej wiedzy ogrodowej to nie miej złudzeń - ona nie jest zbyt glęboka, niestety na tyle jednak duża że zdaję sobie sprawę ile info dotyczących historii ogrodnictwa przede mną do pochłonięcia, he, he. Z lekka przerażające ale z drugiej strony lepiej zająć mózg tym niż na przykład życiem osobistym sąsiadów ( skądinond bardzo interesującym;-) ) . Co do ściany z lawy to jest he, he, "czysta dedukcja", takich dokładnych info o niej niestety nie udało mi się znaleźć, mimo wertowania czeskich stron.

    OdpowiedzUsuń