czwartek, 22 marca 2018

Krzyk w kamieniu czyli o kościele Convento do Carmo

Historię Lizbony dzieli się na tę sprzed trzęsienia ziemi i tę po trzęsieniu, podobnie jak w przypadku Warszawy dzieli się jej historię na tę sprzed powstania 1944 roku i tę popowstaniową. Przyczyna jest oczywista w obu przypadkach - zagłada miasta. Z Warszawy ostała się jeno Praga, w Lizbonie natura oszczędziła wschodnią część wzgórz. Pierwszy listopada 1755 roku, Dzień Wszystkich Świętych jest dla lizbończyków tym czym dla warszawiaków pierwszy sierpnia 1944 roku, czas upływa a wspomnienia  po nieistniejących  miastach nadal trwają w  murach, które nie są już murami domów, w ulicach które są cieniami dawnych  ulic, w  pustce po miejscach których  już  nie ma. Czym była Lizbona do czasu wielkiego trzęsienia ziemi ? - była Złotym Miastem, Księżniczką  Mórz, stolicą kolonialnego imperium nad którym nigdy nie zachodziło słońce. Z całym szacunkiem dla naszej stolicy, stara starością starożytnych miast stolica Portugalii w połowie XVIII stulecia była miastem innego formatu niż Warszawa w wieku XX.  Tragedia Warszawy była jedną z wielu wojennych tragedii ( choć nam jest to ciężko przyjąć do wiadomości ), miasta niknęły masowo w połowie lat czterdziestych XX wieku, XVIII wieczna tragedia Lizbony  dotyczyła właściwie tylko jej ( choć trzęsienie ziemi odczuwalne było w  wielu miastach europejskiego południa, Kadyks w końcu zalało 20 - metrowej  wysokości tsunami ). Rozpadło się, zniknęło w falach oceanu, spłonęło Złote Miasto, wręcz niewyobrażalnie bogate. Parę dni wystarczyło by  wraz z miastem zburzyć porządek społeczny, zmienić  mentalność ludzi którzy doświadczyli katastrofy, wytyczyć nową ścieżkę  historii nie tylko jednego państwa ale pośrednio ścieżkę historii całej  Europy. Po wielkim trzęsieniu ziemi w Lizbonie Europejczycy coraz mniej chętnie zawierzali tzw. opatrzności bożej. Jeżeli ta opatrzność zniszczyła miasto tak pełne miejsc kultu jakim była Lizbona,  wielu ludzi  dochodziło do wniosku że albo  coś nie tak  jest z formą oddawania czci  opatrzności, albo  sama opatrzność  nie jest czymś realnie istniejącym. Nie potrafiono sobie wytłumaczyć wg. starych, dobrych reguł dlaczego Księżniczkę  Mórz spotkało  nieszczęście nieporównywalne  z żadnym innym, które przydarzyło się do czasu tego wydarzenia  wielkiemu miastu w czasach nowożytnych. Do tego poczucia bezsensu przyczyniały się choćby tak drobne rozbieżności "z planem bożym" jak to że z katastrofy cało wyszły burdele w Alfamie za to straszliwie oberwały  kościoły, no dysonans poznawczy ludzie po tej hekatombie mieli.




Convento do Carmo czyli kościół przy klasztorze Karmelickim to chyba najbardziej znana pamiątka po wielkim lizbońskim  trzęsieniu ziemi. Nie odbudowano go "w całości", pieczołowicie tylko konserwuje się  ruiny. Miejsce  dobrze jest widoczne z  placu Rossio  i stosunkowo prosto znaleźć schody prowadzące na wzgórze dzielnicy Chiado , w której znajduje się klasztor.  Jednak większość turystów i nie tylko  turystów nie męczy nóg. Elevador de Santa Justa czyli najpopularniejsza chyba lizbońska winda wjeżdża na wzgórze i oszczędza mozolnego drapania się po co prawda niezwykle malowniczych, tym niemniej jednak stromych  schodach. Historia kościoła  Convento do Carmo sięga roku 1389, jego donatorem był Condestável do Reino ( cóś jak  średniowieczny premier ), Dom Nuno Álvares Pereira. Zbudowany na wzgórzu naprzeciwko zamku Santo Jorge, ze względu na swoją wielkość i monumentalność rywalizował z katedrą w Lizbonie i klasztorem św. Franciszka. Od początku swego istnienia ta religijna przestrzeń była uważana za symbol miasta Lizbony i miejsce potwierdzające tożsamość narodową, ponieważ jest związana z imieniem jednego z najsłynniejszych portugalskich bohaterów średniowiecza ( Nuno Álvares Pereira pochowany został w kościele który ufundował ).




Ruiny kościoła robią nieco inne wrażenie niż  słynne ruiny brytyjskich opactw, Holyrood Abbey czy katedry St. Andrews.  Do zniszczenia budynków na Wyspach przyczynił się człowiek, nie było to bardzo gwałtowne zjawisko a postępujący powoli proces degradacji.  Owszem zapoczątkowano ten proces grabieniem ale same  budynki "stopniowo rozpływały się  w czasie". W przypadku ruin lizbońskiego kościoła  świadomość  że zawalił się on w ciągu paru  minut, za sprawą  zjawiska na które do dziś człowiek nie ma  żadnego wpływu powoduje tzw. refleksję z ciarkami  na plecach. Człowiek chcąc nie chcąc przypomina sobie że trzęsienie miało dziewięć  stopni w skali  Richtera ( największe trzęsienie  ziemi odnotowane w Europie ), że było po nim  tsunami a następnie przez  niemal tydzień szalały pożary przechodzące w burze ogniowe. Gdzieś tam  rodzi się myśl  że ludzie którym  sklepienie kościoła Convento do Carmo o  godzinie  dziewiątej czterdzieści zawaliło się na głowy i którzy zginęli natychmiast mieli szczęście.  Wielkie trzęsienie ziemi w 1755 roku pochłonęło  sześćdziesiąt do  dziewięćdziesięciu tysięcy istnień ludzkich ( tak szacują  historycy ), wiele   z tych istnień ginęło na raty, w bólu. Niestety  ci którzy zdołali przeżyć zawalenie budynku kościoła najprawdopodobniej zginęli w pożarze który wypalił wnętrze.  Ta świadomość  sprawia  że kamienie kościoła Convento do Carmo zaczynają krzyczeć.



Rok po kataklizmie zaczęto przebudowę kościoła w stylu  neogotyckim, jednak nici z tego wyszły i w roku 1834 ostatecznie zarzucono ten pomysł bo zakon karmelitów przestał istnieć na ziemiach Portugalii. Z  tego okresu rekonstrukcji pochodzą filary i łuki naw, będące świadectwem neogotyckiej architektury eksperymentalnej, jak to się ładnie określa "o charakterze scenograficznym". Chodząc dawną nawą główną, spoglądając w   niebo na którym rysują się ostrołukowe żebra jakoś mimowolnie zaczyna się odczuwać niepokój - a co by  było gdyby ziemia  zatrzęsła się teraz. Nie dziwi  mnie  że król José o Reformador po wielkim trzęsieniu ziemi niespecjalnie lubił  przebywać w jakichkolwiek  budynkach. Jego  fobia była tak daleko posunięta  że na wzgórzach Ajuda wybudowano miasteczko  namiotowe i sam  Najjaśniejszy Majestat raczył w owym miasteczku pomieszkiwać na tyle długo że rodzina królewska zaczęła się mocno niepokoić. Tak naprawdę biedny król José nigdy nie wyleczył się z klaustrofobii, do końca  życia miewał ataki paniki.

Nie zawierzał już też  opatrzności, Sebastião José de Carvalho e Melo znany szeroko jako Marquês de Pombal został spuszczony za smyczy.  Markiz, którego król José obdarzył władzą wykonawczą w roku 1750,  już wcześniej dał się poznać jako osoba  o tzw. oświeceniowych poglądach. W okresie zmiany mentalności objawiającej się coraz większym zwątpieniem  w istnienie opiekuńczej siły wyższej, poszedł na  całość. W roku 1759 ostatecznie pozbył się z Portugalii jezuitów, z którymi walczył od lat . To była decyzja brzemienna w skutki. Bezwzględna akcja markiza odbiła się szerokim echem w całym świecie, a efektem procesów przez nią zapoczątkowanych było rozwiązanie Towarzystwa Jezusowego przez papieża Klemensa XIV w roku 1773. Mimo  prób przywracania dawnego stanu rzeczy przeprowadzonych przez córkę króla José , Marię I Francisce a Piedosa ( czyli Marię Franciszkę  I , zwaną Pobożną ) antyklerykalne miazmaty zdołały opanować portugalskie  umysły i zasiać  w nich coraz bardziej rozrastającą się tendencję do wątpienia w moc opatrzności. W wyniku kataklizmu rodziła się współczesna  Portugalia,  w której objawienia są  przede wszystkim okazją do zrobienia kasy, opatrzność ma za zadanie ustalanie korzystnych wyników meczy ligi piłkarskiej, a  prawo budowlane wygląda tak  że do istniejącej już   konieczności sprawdzenia projektu budowli pod względem odporności sejsmicznej wprowadzono niedawno obowiązek weryfikacji rzeczywistej wytrzymałości obiektu ( bo  twierdzą  że jakby co  to oni nadal niegotowi ).





Takie to są konsekwencje zawalania się  kościołów w Dniu Wszystkich  Świętych, bardzo gwałtowne zdarzenia rodzą rodzą równie gwałtowne reakcje, których skutki  długofalowe zmieniają nam rzeczywistość. Kataklizm zmienia nie tylko życie pojedynczych ludzi, to masowa zmiana ludzkich losów, gwałtowny ruch skrzydeł  motyla wywołujący  huragan na drugim końcu świata. Jezuicka awantura dotarła przecież i do XVIII wiecznej Polski ale miazmaty nie miały aż takiej siły rażenia, hym... może dlatego że naszym sprytnym  sąsiadom miazmaty  były nie na rękę. Dość znamienne jest  że   Fryderyk II i Katarzyna Wielka olali papieskie brewe, zakon działał  w najlepsze w  Królestwie  Prus  jeszcze parę lat  po ogłoszeniu  brewe a Katarzyna  pozwoliła jezuitom pozostać na terenach pozyskanych rok wcześniej podczas I rozbioru Polski. Pomyśliwałam sobie nad tym przemierzając ten kościół pod  gołym niebem, oglądając koronkowe fragmenty manuelińskiej ornamentyki które przetrwały kataklizm i  zmierzając do cudem ocalałej  apsydy , w której urządzono małe muzeum.  Może i muzeum małe  ale sztuka w nim wielka, umieszczono tu sporo artefaktów ze znakiem jakości Q. Koronki w kamieniu nie tylko manuelińskie, znacznie starsze dzieła kamieniarskich dłut można w tym malutkim muzeum zobaczyć.

Muzeum powstało w roku 1864,  było to pierwsze Muzeum Sztuki i Archeologii w kraju. Zrodziło się do celów ochrony narodowego dziedzictwa, które nieustająco zanikało w wyniku splotu wielu okoliczności -  kasaty  zakonów opiekujących się budynkami, licznych szkód wyrządzonych podczas francuskich inwazji i trwania tzw.  wojen liberalnych.  Jest solidnie eklektyczne, jak to jest zazwyczaj z muzeami powstałymi w XIX wieku. Są w nim zebrane  eksponaty których powstanie sięga prehistorii aż po dzieła  współczesne. W pierwszych latach istnienia w muzeum zgromadzono  kolekcję składającą się z licznych fragmentów architektury i rzeźby,  a także pogrzebowych zabytków o wielkiej rzeźbiarskiej klasie - płyt nagrobnych, stel kamiennych i innych obiektów o znaczeniu historyczno-artystycznym i archeologicznym. Pod koniec XIX wieku i pod koniec trzeciej ćwierci XX wieku, do muzeum trafiły ważne kolekcje  sztuki i archeologii nie związane z Lizboną, w tym kolekcja epigrafii rzymskiej, kolekcja prekolumbijskiej ceramiki i mumii oraz kolekcja z wykopaliska Castro z Vila Nova de Santo  Pedro, w Azambuja ( Calcolítico ok. 3 500 p.n.e. ), obecnie liczące około tysiąca artefaktów na stałej wystawie. Jeżeli nie znosicie sztywności  i zadęcia muzealnych ekspozycji to jest muzeum dla Was, bez dłuuuugich korytarzy i olbrzymich sal, bez tłumu turystów, klimatyczne , z ledwie wyczuwalnym zapaszkiem stęchlizny. Ze sztuką godną najbardziej prestiżowych sal wystawienniczych ( no  w końcu mumie to też ponoć sztuka, choć mam tzw. mieszane  uczucia  ) .





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz