niedziela, 26 sierpnia 2018

Codziennik - zmierzch lata i złośliwości Big Bossa


Z moich umówień z Panem  Andrzejkiem guzik wyszło, real  jak zwykle wywinął kozła i  kolejne gryplany się posypały.  Niedużo tych gryplanów bo po prawdzie to ja już planowo nie planuję bojąc  się niespodziewanek czyhających "za rogiem". Szczęśliwie Cio Mary i Wujkowi  Jo udało się jednak wyjechać  na to wymarzone łono natury, więc przynajmniej oni cóś tam robią zgodnie z planem.  Dobre i to w tym naszpikowanym niespodziewankami czasie. Nie że  ja tam  mam ciężki niespodziankowstręt, po  prostu nie każda niespodziewanka bywa przyjemna a w ogóle to co za dużo to niezdrowo. Zdecydowanie preferuję niespodziewanki  przyjemne, takie typu wykiełkowanie nowego języcznika ( na co nie ma szansy z przyczyn oczywistych ) czy spokornienie stada ( na co nie ma szansy  absolutnie, również z przyczyn oczywistych ) a zamiast tych radości trafiają mi się niespodziewankowe  jazdy po kompletnie zakorkowanym mieście ( ostatnio szybciej  dojechałabym  do Wrocka niż  na Bałuty ), wykonywanie korekt dawniej zrobionych korekt ( przepisologia oraz jakość pracy urzędniczej - cóś bez nazwy i nawet nie można mieć tzw. pretensji rozładowującej  do urzędnika bo on działa w oparciu o tak a nie inaczej skonstruowane przepisy, jedyne co zostaje  to zawiązać  nowy spisek prochowy ), absolutnie jedyne w swoim rodzaju  czasochłonne atrakcje fundowane  przez NFZ ( jeszcze  żyjemy ale taki stan rzeczy wyraźnie nie podobie się tej  instytucji ) i co najgorsze - ciężkie zmartwienia przyjaciół które nie pozostają bez wpływu na mnie i które będą wymagały aktywności do której  muszę  się przygotować ( nie tylko  psychicznie ).

 Dzieje się znaczy. Niby powinnam  się przyzwyczaić bo jak do tej pory to rok ten  mija mi na paskudnych zdarzeniach z tymi nieodwracalnymi włącznie. Jakoś  się jednak przyzwyczaić nie mogę i co i raz wyglądam czy "czystego  skrawka nieba" nie widać zza tych chmur kłopotów. Zamiast tego mam  przeważnie czyste niebo w realu i dopiero  wczoraj paciorki  o deszcz zanaszane zostały pozytywnie rozpatrzone. Hym... zaprawdę Big Boss nie popisał się w tym roku z tym gryplanem dla mła, nadszedł czas na tzw. solidne  ochłodzenie stosunków z Najwyższą  Zwierzchnością. A jak będzie kontynuował sezon w tym klimacie ciężkim jak późne kino  Bergmana to urządzę strajk włoski - będę cieszyć się na złość takimi pierdołami jak  mycie naczyń czy kupno gaci! Niech wie że jestem  w k u r z o n a!


No a co tam w ogrodzie? Hym... ogród jest ten tego... zakurzony. Deszcz z lekka go tylko opłukał. Słowo zakurzenie  chyba najlepiej oddaje ten półzdechły stan po  tegorocznych  letnich upałach i wiosennej suszy. Taki zetlały, z lekka już fragmentarycznie  zmumifikowany, ćwierćstrupieszały,  bez śladu bujnego bogactwa  późnego lata.  Może gdyby drzew owocowych było więcej to cieszyłabym oczy obwieszonymi owocami gałęźmi ale sadek  u mnie  raczej mikry i nie wszystkie drzewa w nim owocują.  Trochę mnie kusi żeby cóś tam  sadowego dosadzić, nadal ciągoty wyraźne w kierunku zadrzewiania mam. Czasem przychodzi mi na myśl czy ta susza to nie ekspresowa kara za masową wycinkę drzew w epoce Szyszki,  wiem  że to za wcześnie na tzw. opłakane skutki bo proces bardziej skomplikowany   i że tak rzecz ujmę mniej bezpośredni ale może  Wielki  Drzewny postanowił udzielić nam lekcji poglądowej zanim  wytniemy wszystko co rośnie powyżej  wzrostu przeciętnego ludzia.

Napisałabym że naród nasz ma jakąś manię wycinania drzew ale to akurat nie jest prawdą - ludziska tną bez opamiętania drzewa  na calutkim niemal globie. Z chciwości, z głupoty, kompulsywnie - ech, ponadnarodowy to sport. Taa, ja wiem  że tlen to dostarczają głównie Oceany ale to rośliny  tworzą nam komfort życia.  Jakoś kuźwa ta nasza cywilizacja  nie chciała się rodzić na pustyniach i stepach, szukała  miejsc w dorzeczach, gdzie zielone pozwalało  nie tylko  przeżyć ale też się mnożyć. Nasza tęsknota za słodkim życiem znalazła odzwierciedlenie w opowieściach  o różnych takich cudownych miejscach, w przypadku kultury judeo - chrześcijańskiej i  kultury islamu to opowieść o Edenie, idealnym ogrodzie. W legendy zamieniamy historię miejsc które sprzyjały tworzeniu nas dzisiejszych  i z mrówczą pilnością robimy wszystko żeby ten cholerny rajski ogródek się nie powtórzył.  Natura nas  najwyraźniej  boli, tłumaczę to sobie  tym że mamy tzw. lęk egzystencjalny i wyzwolenia się  z niego upatrujemy w wyzwoleniu się z natury.  Jest to solidnie kretyńskie złudzenie  ale parę systemów filozoficznych  i religijnych dzięki takiemu złudzeniu zafunkcjonowało i niektóre  z nich  nadal mają się  dobrze.


Ze złości na tę ludzką głupotę oraz ogólny paskudyzm  fundowany mła przez Najwyższą Zwierzchność postanowiłam nabyć kolejne dżefka i posadzić na przekór wycinaczom i zająć się w blogim historią ogrodów.  Tak, ogrodów a nie  historią ogrodnictwa, która jest znacznie szerszym pojęciem.  Nie wiem jak się do tego zabrać ( znaczy do pisania ) bo wymagałoby to  planowania a jak  wiecie ze względu na złośliwości czynione  mi przez Big Bossa wolę niczego dokładnie nie  planować.  Kiełkuje jednak we mnie ta myśl o pisaniu na tematy historyczno - ogrodowe bo trafiła na  dobrą glebę.  Zawsze czułam pociąg do  historii i historyjek. Przyjdzie smętna faza jesieni, nawiozę się jakąś dobrą nalewką oraz litrami listopadowej herbaty i pisanie ruszy. A teraz zapoznam się z odmianami ozdobnych jabłonek w okolicznych szkółkach, wszak  jesień ma nie tylko smętne fazy. Muszę też  dogłębnie przemyśleć  sprawę wiosennego cebulowania, czas  na  dosadzenie  narcyzków ukochanej odmiany 'Thalia', krokusów i inszej drobnicy. Chcesz kolorowego przedwiośnia i młodej wiosny to myśl o tym ogrodniku  u schyłku lata! Mam nadzieję że Wielki Ogrodowy nie pokombinuje tak żeby żadnych radości z cebulowania wiosennego człowiek nie miał.  Wszak planowanie jest istotą  cebulowania, no bez  tego się nie da.  Publicznie oświadczam -  Jak  Big Boss będzie niespodziewanki  urządzał które zaskutkują brakiem kwitnienia cebul albo  ich zejściem to solidnie rozważę procedurę usunięcia z  Najwyższego  Urzędu.  Można  nie istnieć i co wówczas?! Ja sobie poradzę ale niektórzy anihilują  i dopiero wtedy nie zobaczą!

P.S. Ten  na B. z którym  mam napięte  stosunki znów się nie popisał - Tatuś musiał pozwolić odejść Nemo, swojemu ukochanemu kocurowi. Białaczka wirusopochodna, szczepionka jak kociarze wiedzą obarczona sporą dawką ryzyka a Nemo już był po przejściach. Ech!

10 komentarzy:

  1. Z podobnych powodów rzadko kiedy coś planuję a jak planuję to tak aby zawsze był termin awaryjny :P Współczuję straty... Co do drzew... to mam nadzieję, że wreszcie człowiek się opamięta, bo tlen tlenem ale drzewa są bardzo potrzebne w naszym ekosystemie czy to nam się podoba czy nie. Mnie szlak już trafia... miało być sympatycznie... jak odnajdę myśl pozytywną to skrobnę jeszczę :D
    Narka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie gryplany zawsze były przyjemnością ale od pewnego czasu nie są bo złośliwość losu ociera się o coś zwanego pechem. Zadrzewiać będę złośliwie zaa tych wszystkich co n ie zadrzewiają - niech wią! No właśnie, zaczynasz pisać, myśli zbierać, co nieco przemyśliwać i zaraz cię trafia i masz nerw! Tyż tak mam i myślę że jeszcze parę osób oprócz nas tyż tak ma. ;-)

      Usuń
  2. Och i ach! Dziekuje za roslinki, serce moje zaczelo zywiej bic ;)
    U mnie sklepy juz oferuja cebulki!!! O ja nieszczesna!!!!

    Rozbawilo mnie twoje stwierdzenie: "nawiozę się jakąś dobrą nalewką oraz litrami listopadowej herbaty", ja tez uznaje takie nawozenie (bezprocentowe), od razu zaczynam rosnac :)))

    A ja staje sobie przed moim przedogrodkiem i mysle i mysle… :
    jak tu kurcze to wszystko sensownie przesadzic i dosadzic??? W tym bezsensie widac moja reke, niestety… :(

    OdpowiedzUsuń
  3. U nas tez się powoli zaczyna cebulkowy kram, jak na razie nieco nieśmiało. Obfite nawożenie herbatą i nalewką ( mniej obfite ) to wyznacznik jesieni w moim domu, jakoś poza jesienno - zimową porą mła do herbatki nie ciągnie - jestem zdeklarowaną kawoszką. Co do ogródka bezsensownego - spoko, niemal w każdym szaleństwie jest metoda.;-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Tabaziu, jak się u Ciebie ma po tych kilku latach róża Souvenir de la Malmaison?

    OdpowiedzUsuń
  5. "Suwenirek" podobnie jak inne róże osiągnął w tym roku monstrualne rozmiary. Znaczy jest wysooooki. Niestety w szerokość mu nie poszło, przypomina ohydny drapak! :-/

    OdpowiedzUsuń
  6. Dobra, wzrost i kształt - już wiem. Ale jak ze zdrowotnością, kwitnieniem, zachwytem etc. Zastanawiam się nad tym nabytkiem i nie wiem czy zwracać sobie głowinę.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak się uprawia hultemie to i "Suwenirek" nie jest straszny. ;-) Jak dla mnie warta była posadzenia ze względu na jesienną perłową barwę kwiatów. Jednak prosta w uprawie to ona nie jest, w moim ogrodzie wymagała długiej aklimatyzacji. Solidnie przemyśl. :-)

    OdpowiedzUsuń
  8. Odpowiedzi
    1. Taa, do niej nie można z nerwem. Książniczka! ;-)

      Usuń