niedziela, 5 kwietnia 2020

Tintinhull Garden - upalne lato w Somerset




No i mamy wiosnę i mieliśmy  Niedzielę Palmową i kwarantannę i pogodę taką jaka w kwietniu być powinna. Mła prawie już przedwczoraj w kąpieli olśniło na  dodatek ( zbawczy wpływ olejków eterycznych na umysł, he, he, he )  i znalazła nawet sposób  "na wyleczenie epidemii". Taa... upaństwowienie koncernów farmaceutycznych i niemal wszystkie jesteśmy zdrowe ludzie, he, he, he.  Od razu weselej jej się zrobiło od tego pomysła na zarazowe remedium. No tak, ale u nas nadal panicznie, teraz będziemy mieli uspokajacza w postaci maseczek tylko nie wiadomo czy zdążą z tym  uspokajaniem tak wszędzie  bo ludziskom na południu Europy  cóś się zaczęło przejadać i mła sądzi że jeszcze trochę a będzie tam nie tyle po epidemii co po panice. Dobra, prawie już przedwczoraj mła posadziła bratki swojej rodzinie po drugiej stronie, w niedziele miała sobie popielić we własnym ogrodzie. Może nawet pocharczeć  i popluć na rabatki, wszak one i tak wystawione na ultrafiolet. Koty już w ogrodzie siedziały, słoneczko je zaprosiło do rozwalania się na kępach żagwinu. Tak sobie mła przed południem myślała, a potem się pokręciła, na spacer poszła i przycięła popołudniowego kumora. Potem Mamelon do niej zadzwoniła i omówiła  swoje księżniczkowanie w wieży, które też jej się powoli przejada bo w ogrodzie trza bukszpany ciąć i pryskać ( Mamelon sporo zrobiła jeszcze przed księżniczkowaniem ale z tyłu  domu ma nadal mnóstwo  do roboty ). Kotów mła się nie mogła dowołać  bo one zajęte owadami fruwającymi i straszeniem gołębi  ( Szpagetka ), dopiero pierś kurza je do chałupy na troszki zwabiła ( Szpagetka olała białe mięso ). Mła  się teraz zastanawia jak ten dzień jej umknął, jak mimo pogody mógł  być taki rozmemłany i nicnierobieniowy. Powinna teraz jakieś  śledztwo aromatyczne uskutecznić albo sobie cós miłego z podróżowania przypomnieć żeby się nie nazywało że kumpletnie nic nie robiła!




Mła przypomniał  się ogród który zwiedzała w upalny lipcowy ranek na prawdziwym angielskim zadoopiu. W kamiennej wiosce Yeovil stoi sobie kamienny dworek z XVII wieku, zbudowany jak  wszystko w najbliższej okolicy  z  lokalnego kamienia zwanego Ham Hill ( szynkowe wzgórze, czy tak jakoś - w każdym razie kamor ma lekko różowawy odcień ). Wokół tego dworku na początku wieku XX niejaka Phyllis Reiss stworzyła ogród a właściwie ogrody. Zainspirował ją ogrodniczy cud czyli ogród w Hidcote Manor i postanowiła stworzyć cóś podobnego tylko w mniejszej skali. Cytując materiały National Trust - Tintinhull Garden (...) jest jednym z najbardziej harmonijnych ogrodów w Wielkiej Brytanii - niewielki, ale doskonale ukształtowany wg. wizji Phyllis Reiss. Różne "pokoje" są pełne zapachu i koloru, z wypielęgnowanymi trawnikami, basenami i fantazyjnymi borderami". Ponoć Phyllis Reiss zaprojektowała ogród tak żeby jak najlepiej "układało mu się " z domem. Projektowała nasadzenia tak żeby z każdego okna domu można było zobaczyć ciekawy, inny ogrodowy widok ( ten XVII budynek w ten sposób właśnie został  zaprojektowany - Phyllis zostało dostosowanie widoków do wnętrz, przełamanie dotychczasowej monotonii nasadzeń , że tak rzecz ujmę ) a wybierając kolory roślin starała się żeby harmonizowały z kolorem kamiennego domu. Zwykła była o sobie mawiać "Nie mogę znieść żadnego rzucającego się w oczy miejsca, które przez długi czas byłoby pozbawione kwiatów i kolorów" i mła świetnie ją rozumie.







Tintinhull uchodzi za formalny ogród sadzony bardzo nieformalnie, znaczy z wiejska. Chyba najbardziej to widać w projektowaniu rabat borderowych. Co to  są rabaty borderowe? Wiele ogrodów rezydencjonalnych na wyspach było podzielonych murami bądź wysokimi żywopłotami. Ochrona przed wiatrami hulającymi tak że nam tu w głębi lądu mieszkającym może nie starczyć wyobraźni,  przed szkodnikami czyli amatorami jarzynek ( angielscy ogrodnicy wręcz nienawidzili dzikich królików, żadne ogrodowe "zło" nie mogło się równać z pożeraczami sałaty i kapust ), przed niepowołanym okiem  ( ileż ciekawych sprawek działo się takich ogrodach, "Kontrakt Rysownika" się kłania, he, he, he ). Około połowy XIX wieku pojawiły się pomysły na zagospodarowanie przestrzeni przy murach i żywopłotach. Pod koniec panowania królowej Wiktorii tzw. wallborder w ogrodach rezydencjonalnych był już czymś powszechnym. Szczyt doskonałości  został  osiągnięty na przełomie wieków XIX i XX , związane to było głównie z projektowaniem ogrodów przez twórców z  kręgów Arts And Crafts. Phyllis Ress wyraźnie inspirowała się osiągnięciami projektantów związanych z  tym artystycznym ruchem ( przeca Hidcote Manor Gardens są tak Arts And Crafts że chyba już bardziej nie można, mła wie co pisze bo  żywcem widziała te ogrody ). W Tintinhull są użyte wszystkie "ogrodowe numery" jakie stosowano w projektowaniu zielonego na wyspach na przełomie wieków - "zielone pokoje" czyli niezależne mniejsze ogródki wydzielone przez mury i żywopłoty, do których prowadzą tajemnicze drzwi bądź otwory w żywopłocie  ( do takiego zażywopłotowanego czy obmurowanego ogrodu można zerknąć ale nigdy nie omiecie się go całego wzrokiem inaczej niż będąc  w nim ), są baseny, fontanny, altany a także ogród warzywny i sad ( w Tintinhull w sadzie są domki dla zwierząt w kształcie mało przypominającym kurnik czy królikarnie, jeden jest nawet miniaturą dworu Tintinhull ).







Tintinhull w 1933 został kupiony przez małżonków Reiss jako "wymarzona" siedziba i Phyliss wzięła się ostro do roboty. Nie była profesjonalistką, zajmowała się własnym ogrodem z pasją a inspirację czerpała z podróży i z ogrodniczych pomysłów znajomków. Wpisać w ogród dom, który jest widoczny z każdej jego części, różnicować ten ogród mając na uwadze to że układ ogrodu zaplanowano z myślą o osobach spoglądających z domu,  wcale nie jest sprawą prostą dla projektanta zieleni a co dopiero dla amatorki, choćby takiej z pasją. Phyllis sięgnęła do projektów słynnej projektantki zielonego Gertrudy Jekyll, ale uprościła znacznie nasadzenia, rezygnując z ilości gatunków i odmian na rzecz powtarzalności nasadzeń. Wprowadziła też nieco żywszą kolorystykę. Rośliny zostały wybrane z wielką starannością, głównie ze względu na efekt dekoracyjny jaki można było za ich pomocą uzyskać, a nie ze względu na botaniczne walory czy rzadkość występowania. Ogród jest "oszukańczo zdyscyplinowany" znaczy jego ścisłe ramy formalne są równoważone znacznie swobodniejszym sposbem sadzenia kwiatów. Phyllis sadziła również rośliny architektoniczne, które są "ramą" dla obrazu z bylin przez cały rok. Po śmierci Phyllis w 1961 roku ogród przeszedł na rzecz National Trust. Dwadzieścia lat po jej śmierci  dom i ogrody wynajęła od stowarzyszenia Penelope Hobhouse, jedna z najbardziej znanych projektantek ogrodów. To właśnie podczas pobytu w Tintinhull Hobhouse rozwinęła  pomysły kolorystyczne na nasadzenia, w swoich pracach a także książkach dotyczących ogrodnictwa często powołuje się na swoje doświadczenia związane z prowadzeniem ogrodu w Tintinhull. Cały ogród składa się z siedmiu wydzielonych obszarów, wszystkie nawiązują do klasyki Arts And Crafts, choć stopień inspiracji jest różny. Oczywiście każda część to inne ogrodnicze wyzwania, od spokojnej zabawy kolorami roślin na borderach do wyzwania jakim jest sadzenie roślin w tzw. suchym cieniu. Jak to mawiała Phyllis "Zrobiliśmy co w naszej mocy, aby jak najlepiej wykorzystać każdy cal".






A jakie wrażenie zrobił ogród na mła? No cóż, "oszukańcza dyscyplina" jej w jakiś szczególny sposób nie zafascynowała, choć mła przyznawa że może to było dlatego że przed zwiedzaniem  tego ogrodu zwiedzała ogród wg. oryginalnego projektu Gertrude Jekyll, w związku z czym była wybredna jak ten wybred. Ogródek jakoś ją mniej zafascynował niż otwierane chińskie sekretarzyki z początku XVIII wieku ( wolontariusz, starszy brytyjski gentelmen  zwabił Mamelona i mła na pokazywanie tajnych szufladek, było uroczo ). Za to odkryła w tym ogrodzie morinię, która usiłowała potem bez powodzenia uprawiać na Suchej  - Żwirowej. Dziś mła  myśli że zwiedzała ogród w nieodpowiednim czasie - " Było smaszno, a jaszmije smukwijne Świdrokrętnie na zegwniku wężały, Peliczaple stały smutcholijne I zbłąkinie rykoświstąkały.", znaczy na burzę się jakby miało. No i zmęczenie swoje zrobiło, na zdjęciach ( nawet tak kiepskich jak foty mła ) dopiero widać że ogród jest naprawdę cool.


14 komentarzy:

  1. Jestem zdegustowana i zniesmaczona.
    Chyba jednak sobą. Chociaż nie do końca. Łatwiej być zniesmaczonym kimś innym. Znaczy Tabaazą w tym przypadku.
    Bo ile zawiści może spowodować taki sobie niby niewinny post o angielskim ogrodzie....
    Negatywne emocje są niezdrowe, ale jakieś takie łatwe do pojawienia się.

    Stary wczoraj przycinał jabłoń za pomocą piły łańcuchowej i rusztowania. To dopiero było ogrodowanie w czystym stylu Polish Village.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To ja tu kombinuje co ładnego wynaleźć, podróże z pamięci sklerozą porażonej sobie przypominam a Ty mnie tak!!! Wbrew a nawet w dwie brwie!!! Ty i im tak nie zawistuj tych ogrodów, przeca to sa pokazowe. Jak wyglądają normalne brytolskie ogródki widać na osiedlach, nawet zazdraszczać ni ma czego a co dopiero zawistować.
      Mła dziś bukszpani, tez tak trochę w stylu polish country. ;-)

      Usuń
    2. Chyba dziś dzień dobry do uprawiania cięcia piłą motorową. Latający właśnievsię włączył w orkiestrę i z tria zrobił się kwartet. :-)
      Ja nie bukszpanię - mam sztuk jeden więc puszczam go na żywioł.

      Usuń
    3. Też nie bukszpaniłam, mimo gryplanów. Berberysy cięłam, piłą ręczną. ;-)

      Usuń
  2. Jeny, dziewczyno, kusisz teraz oglądaniem takiego ogrodu osobę, która za działkę ma balkon... Zaczym, coraz bardziej zazdraszczać Ci tego Twojego ogródka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i może na balkonie z zielonym szaleć szaleć bo kto jej zabroni! :-) Żadne kretyńskie, bez podstawy prawnej ostatnie zarzundzenia zarzundu ( jak nie wiesz co robić to zakaż ludziom oddychać ) nie dotyczą wyłażenia na balkon, he, he, he. :-)

      Usuń
    2. Odpaliło mi w niedzielę rano i ruszyłam w kierunku Piotrkowa, kole Tuszyna przyszło opamiętanie i sama zarządziłam odwrót do miasta. Oczywiście jechałam wyprowadzić piesa na spacer, lub, jak to woli - jechałam do dzieci. Dobrze, ze oprzytomniałam, bo jak bym wylądowała przy bramie u dzieciaków, ro byłby płacz, że nie można się poprzytulać do babci i te inne rzeczy. Pozdrawiam

      Usuń
    3. Ale co się przejechałaś to Twoje. Przynajmniej z puszki się wyrwałaś na trochę. :-)

      Usuń
  3. Fajne, fajne, poogladać zawsze miło.Tylr zielonosci i fajnych roslinek i kwiotków.Przestrzeni.
    ....
    A żebyś siedziała , że dotyczą, jesli balkony się stykają a ktuś objęty kwarantanną.
    Szczęściem nasz balkon samodzielny, ale wiatr i wcale nie za ciepło pomimo 14 na termometrze. Wyjscie zatem odkladam na godziny popoludniowe😀
    Nie uprawiam, wystawiłam tylko wieloroczne, poki remonta elewacji sie przedlużają.



    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cio Mary też zarządziła że Wujek Jo ma od niej ze dwa metry się trzymać. Albo cztery, a najlepiej to żeby poszedł mieszkać do garage. Oto skutki kwarantanny i niedopilnowania przez Wujka Jo poziomu naładowania akumulatora w auteczku. Auć! ;-)

      Usuń
  4. Ja to jestem zachwycona, zakochana. hehe Chciałabym tam pojechać, oj i to bardzo. To moje klimaty i co Mła mi tu pisze.... zdjęcia cudowne zrobiłaś, cudowne!!!!! Ja już tam spacerowałam z Tobą, już sobie wszystko wyobraziłam, a nawet poczułam smak powietrza i na serio piszę. Och rozmarzyłam się, chcę tam kiedyś pojechać. :))) Pozdrawiam cieplutko. :****

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie marzenie da się zrealizować, mła sobie podróże po angielskich ogrodach zaczęła wymarzać w latach osiemdziesiątych, za głębokiej komuny. Wówczas szczytem marzeń większości rodaków były wakacje w Bułgarii, a mła tak bezczelnie sobie o tym angielskim country myślała. No i pojechała po latach i się nie rozczarowała. Anglia wiejska czekała na mła, z farmerami, starszymi paniami prowadzącymi trójkołowe samochody pokryte brezentem, z zasuszonymi dżentelmenami i ladys z dziwnymi fryzurami. A przede wszystkim ze wspaniałymi ogrodami. :-)

      Usuń
  5. Dzięki Ci za ten wpis. Jakoś mało podróżuję po świecie ( dlatego u Ciebie mam ucztę) bo czasu i kasy mi szkoda, i ogrodu żal zostawiać. Może trochę się stracham. Za to z lubością oglądam i chłonę, jak ktoś o takim zwiedzaniu napisze. Jechać nie muszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóś tam jeszcze podróżniczego wygrzebię, ku pokrzepieniu serc, he, he, he. Ja lubię jeździć i zwiedzać, niezależnie od tego czy to jaka metropolia, brytolski Pcim czy miasto Pabianice. Zawsze jadę po coś, na głodzie poznania. Nie dla mła czar imprez na Jebizie, ona lubi swoje "książkowe" wrażenia konfrontować z rzeczywistością ( np. Plac św. Piotra w realu z perspektywy mła jest inszy niż ten widziany w telewizji ). :-)

      Usuń