sobota, 11 lipca 2020

Knightshayes Court - wiktoriańskie klimaty w hrabstwie Devon





Dziś jakby lejnie  więc mła postanowiła dopieścić Was i się  wspominkami podróżnymi. Będzie baaardzo dużo zdjęć.  A zaczyna się tak - dawno, dawno temu mła przeglądała książkę ogrodniczą w języku dla niej obcym napisaną i ilustrowaną niesamowicie wręcz upozowanymi fragmentami ogrodów. Tzn. mła one wydawał  się takie  cóś mało realne bo wokół panować właśnie zaczynał kult świętej tui i przedoskonałego tyrawnika. Mła się wydawało że takowe kwitnienia to możliwe są i owszem ale  w katalogach ogrodniczych ( ach, te roślinne katalogi zachodnie z wypiekami na twarzy przeglądane ). W ogrodach nie mają prawa mieć miejsca. No tak, to było naprawdę wieki temu. Po  wiekach mła zawitała do jednego z ogrodów z owej anglojęzycznej  książczyny i skonfrontowała real z fotami wybranymi przez wydawcę. No i co? No i  100 : 0  dla realu. Tylko żeby się o tym przekonać mła musiała się udać do tzw. środkowego Devonu.





Knightshayes Court leży w pobliżu Tiverton, duża posiadłość z dość ohydnym ( zdaniem mła, znawcy się zachwycają ) wiktoriańskim dworkiem zaprojektowanym przez William Burgesa dla familii Heathcoat-Amory. Domek jest zaliczany do zabytków kategorii pierwszej, ogrody dostały jedynie kategorię drugą. Domek został zbudowany dzięki pieniążkom z cinżkiego, kapitalistycznego wyzysku ( osładzanego okazjonalną filantropią ). Fortuna dla rodziny Heathcoat-Amory zaczęła być łaskawa na początku XIX wieku, chłopak z farmy z Derbyshire, John Heathcoat, sięgnął po rozum do głowy i wyciągnął stamtąd cud maszynę które zrewolucjonizowała produkcję koronek. Ten obrzydły wynalazca kapitalista pozbawił w ten sposób pracy tysiące koronczarek które w zawilgoconych pomieszczeniach w świetle świec ( bo zbyt suche powietrze i zbyt dużo światła nie sprzyjało kondycji delikatnych jedwabnych nici ) wiązały koronki. Co prawda lud pracujący wysłał swoich najradykalniejszych przedstawicieli zwanych luddystami coby manufakturę Heathcoata wyrąbać w kosmos i przywrócić koronczarki do pracy ale na niewiele się to zdało. Kiedy "nieznani sprawcy" w 1816 roku zniszczyli manufakturę w Loughborough, Heathcoat przeniósł produkcję do Tiverton. Zabrał tam też dużą część swoich pracowników, nie wiem czy tak z dobrego serduszka czy z powodu tego że umieli obsługiwać maszyny a wyszkolenie pracownika rzecz kosztowna. Po wygranym pojedynku z pierwowzorem związków zawodowych John Heathcoat został obrzydliwie  bogatym człowiekiem bowiem  jego manufaktura zamieniła się w największą fabrykę koronek na świecie. Wymyślenie maszyny do wiązania koronek po niemal stu latach pozwoliło rodzinie uzyskać szlachecki tytuł za którym stały  pieniążki  i własność dużych gruntów w okolicach  Tiverton. Sir John Heathcoat-Amory, pierwszy baronet, na miejsce swojej rezydencji wybrał   Knightshayes ponieważ z tego miejsca widział w oddali swoją fabrykę w dolinie Exe poniżej. 





Posiadłość Knightshayes była od dawna własnością rodziny Dickinson, kupców z Tiverton. John Walrond Dickinson sprzedał posiadłość rodzinie Amory w 1867 roku. Sir John Heathcoat-Amory jeszcze w tym samym roku zamówił projekt u "bardzo znanego architekta", kamień węgielny położono w 1869 roku a już w 1874 roku budynek został ukończony. . Zdaniem mła ta  chałupa  to prawdziwy wiktoriański koszmar ( styl w którym wzniesiono tę chałupę nazywa się Gothic Revival czyli Odrodzenie  Gotyckie ) choć nie wszystkie projekty wnętrz to oryginalne projekty zwyrodniałego  gustu Burgesa. Kryje się za tą nieorginalnością projektów   napięta relacja pomiędzy architektem a inwestorem. Sir John sprzeciwiał się projektom Burgesa zarówno ze względu na koszty, jak i styl. Dość znane jest takie zdanko na ten temat "Heathcoat-Amory zbudował dom, na którego wykończenie nie mógł sobie pozwolić, z pomocą  architekta, którego specjalnością była architektura wnętrz". Panowie się tak żarli że baronet wypowiedział w 1874 roku Burgesowi umowę. Zastąpił go John Dibblee Crace  ( chałupie  to wcale  nie pomogło ). Jednakże Knightshayes Court uchodzi dziś powszechnie za jedyny przykład dworku wiejskiego wielkości zaprojektowanego przez  Burgesa, zgodnie z tzw. standardowym układem wiktoriańskim. Wicie rozumicie , dom który wymyślił Burges!






Wnętrza zaprojektowane przez Burgesa nie zostały ukończone zgodnie z jego wizją, nad czym wielce boleją miłośnicy sztuki epoki królowej Wiktorii ( zdaniem mła  i tak już są straszliwie ciemne i przytłaczające ) . W XX wieku architektura wiktoriańska nie cieszyła się specjalną estymą, wiele z nielicznych elementów wnętrz wykonanych zgodnie z projektami Burgesa zostało zdemontowanych przez właścicieli ( już stary Sir John zaczął tą zbożną działalność ). Kiedy National Trust nabył posiadłość w 1973 roku też jakoś nie wykazywano jakiejś szczególnej ekscytacji klasą budynku. Zaczęło to się zmieniać na początku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku, wraz z nadejściem mody na epokę wiktoriańską , no i kiedy w budynku zrobiono troszki odkrywek. Znaleziono wówczas między innymi "błyszczące" sufity, typowe dla projektów Burgesa.  Zachwycono się i ruszyło. Z czasem zaczęto nie tylko odtwarzać czy przywracać elementy oryginalnego wyposażenia ale ściągać do Knightshayes Court prace Burgesa z innych miejsc. I tak do tego domu trafiły złocisty regał z The Tower House, obecnie znajdujący w Wielkiej Sali, oraz marmurowy kominek w salonie, z renowacji Burgesa Worcester College w Oksfordzie. Wraz z przywracaniem świetności chałupki zaczęły się w niej dziać naprawdę dobre rzeczy ( cóś jak z kartą która w grze  idzie albo nie ). Wśród obrazów należących do wyposażenia domu  w domu odkryto  portret najprawdopodobniej pędzla samego  Rembrandta , który uważany jest za pogłębiony szkic do późniejszej wersji, obecnie znajdującej się w Rijksmuseum ( to autoportret mistrza ) .  Dla amatorów chałupka smakowita dla mła muzeum już w momencie tworzenia projektu, świetnie rozumiem Sir Johna i wykopanie Burgesa z posady.





Fotka ogrodowa którą mła widziała przedstawiała klasyczny staw z grzybieniami i  rosnącą nad nim gruszą wierzbolistną. to chyba najbardziej znany widok z ogrodów zaprojektowanych przez Edwarda  Kempa. Sir John jak i Lady Joyce, kolejne pokolenie rodziny Heathcoat-Amory, byli miłośnikami ogrodnictwa, za swoje zaangażowanie ogrodnicze oboje zostali odznaczeni Medalem Honoru Królewskiego Towarzystwa Ogrodniczego. Ogrody niegdyś były nieco inne, w latach 50 i 60, kiedy w UK nie było za bogato, ogrody tworzone w czasach wiktoriańskich nieco podupadły a z drugiej strony  nowe założenia były oparte na bardziej nowatorskim podejściu do ogrodowania. Od  czasu objęcia posiadłości przez National Trust, przywraca się im wszystkim blask.





Oprócz ogrodu ze stawkiem po angielsku zwanego pond  garden, w  Knightshayes Court znajdują się inne ogrody takie jak tzw. paved garden ( cóś jak ogród brukowany, dużo kamienia i piękne śródziemnomorskie klimaty ), formal garden ( duuużo róż ), garden in the  wood ( przechodzący w woodland czyli coś co my nazywamy parkiem a Angole dziczą - dla nich park  to wyizolowane  grupy drzew z wyżartą przez owce trawą ), miejsce dla  topiarów ( strzyżone  lisy i psy gończe, już bardziej w stylu english country się nie da ), arboretum,  south garden ( łąki i japońskie wiśnie ) i cóś  co jest nazywane  drzewami Sir Johna.





Dla mła jednak największym odkryciem  był klasyczny wiktoriański kitchen garden. Mła co prawda na własne kaprawe ślepia widziała West Dean Kitchen Garden a to jest cóś jak  Kaplica Sykstyńska wśród potagerów, ale i  ogród kuchenny  w  Knightshayes Court spod ogona sroce nie wypadł. Ogród kuchenny został zaprojektowany przez Burgesa w tym samym czasie co dom. Został oddany do użytku w 1876 roku, jest to typowy ogród zwany wall garden, ogród otoczony murami. Oczywiście Burges poszalał - wieżyczki zamkowe, mury niemal oporowe, normalnie strach się bać.





Tak do końca nie można wiktoriańskiego ogrodu kuchennego utożsamiać tylko z roślinami spożywczymi.   Bardziej właściwym określeniem byłoby ogród użytkowy. W takich ogrodach bowiem wyznaczano część na uprawy sadownicze, trafiały się pasieki, zagrody  dla zwierząt ( drób, króliki, czasem małe rasy  świnek ), miejsce na uprawy kwiatowe ( toż z czegóś trza było te kompozycje kwiatowe w pokoju do układania kwiatów tworzyć ).





Jakoś to ogrodowanie  w kuchennym i nie tylko kuchennym szło cacy do czasu I Wojny Światowej.Wykosiło młodych ogrodników, chłopaki poszły na front a ogrody obrabiali staruszkowie. Rzecz jasna ogrodom to nie posłużyło ( a staruszkom bardzo, zaczęli wybrzydzać jeśli chodzi o miejsce zatrudnienia i chlać niesamowite ilości "kazionnej" herbaty ). W Knightshayes Court ogród warzywny był nadal uprawiany ( dostarczał warzyw do szpitala wojskowego który prowadzono w chałupie, tak się też działo podczas II Wojny Światowej ) choć nie była to taka  sztuka ogrodniczenia  jak w czasach królowej Wiktorii i jej synusia Edwarda.





Ogród warzywny tak naprawdę wykończyła dopiero epoka supermarketów, uprawa warzyw i owoców przestała być opłacalna.  Wszędzie  można było dostać pompowane odżywkami  olbrzymie warzywa i importowane cuda. W latach siedemdziesiątych zakończono ogrodniczenie kuchenne w tym miejscu, teren dawnego ogrodu kuchennego  był wykorzystywany jako miejsce wypasu a nawet parking ( pełna groza! ). Wajcha w rozumku przestawiła się ludziom gdzieś tak pod koniec wieku, kiedy pokumano że azotany to prycho ale azotyny wytwarzające się w skutek przenawożenia roślin spożywczych są rakotwórcze i zatęskniono do "prawdziwych" warzyw i owoców.




 
W 1999 roku powstał projekt przywrócenia ogródkowi kuchennemu jego dawnej świetności, a od roku 2003 ogród produkuje żywność eko na sprzedaż i na potrzeby kuchenne restauracji i sklepów National Trust. Obecnie trwa ściepa na odbudowę wiktoriańskiej szklarni. W ogrodzie kuchennym  w Knightshayes Court uprawia się zarówno stare  jak i nowe odmiany warzyw, to jest prawdziwa sztuka uprawiania spożywczej zieleniny wiec nikt nie przejmuje się podatnością starych odmian warzyw i owoców na choroby i możliwością bezpiecznego korzystania z cud Roundupu bo to nowe cudne  GMO i herbicyd zniesie,   tylko w pocie czółka pieli  się i opryskuje pokrzywą czy tam innym mlekiem np. pomidorowe krzaczki, których jest w tym ogrodzie sporo ( uprawia się w tam około 140 odmian pomidorów ).





Następnym w kolejności ogrodem  do zachwycania się był dla mła ogród w lesie. Zwiedzałam go podczas mżaweczki ale nawet w tak niesprzyjających warunkach robił wrażenie. Jego początki sięgają tragedii wojennej która wydarzyła się w 1945 roku. Amerykański samolot wojskowy uderzył w wierzchołki drzew i rozbił się w pobliżu, pilot zginął a drzewa oberwały. Po usunięciu uszkodzonych drzew, John i Joyce zaczęli tworzyć nowy ogród. Korzystali z rad Sir Erica Savilla, który stworzył słynny leśny ogród Savill w Windsor Great Park w 1930 roku. pierwsze nasadzenia zrobili w roku 1946. Ten ogród był oczkiem w głowie Lady Heathcoat Amory i to w nim do dziś widać. jest pięknie zaprojektowany, nazwałabym to projektowaniem teatralnym ( wicie rozumicie, jedna roślina w roli gwiazdy i stado halabardników ). Robi wrażenie.





Bardzo przepraszam Was za jakość zdjęć w tym wpisie.  Jak wiecie mła nie jest dobra focistką a tu jeszcze jak na złe najpierw całkiem solidnie padało a  potem złośliwie mżyło. To nie jest może problem dla  ludzi bardziej obeznanych z aparatem fotograficznym ale dla mła to było prawdziwe wyzwanie. Nie dość  że małpka, to jeszcze woda  rozpryskana na obiektywie. A jak już wody nie było to parowało. Uff, mła ma jednak nadzieję że nawet na moich paskudnych fotach widać jakie to urodne ogrody. Jeśli chodzi o chałupę to cud  że obiektyw nie trzasnął ze zgrozy.




16 komentarzy:

  1. Może na żywca dom straszy, na zdjęciach wydaje mi się urodziwy. Straszą nowe gargamele powstałe z tzw. historycznych inspiracji+kasa+marzenia. Trudno, mam zwyrodniały gust, podoba mi się. Ale te orły... stanowczo nie. Czy mnie się zdaje, czy rzeczywiście rośliny rosną tam z wigorem nieeuropejskim? Jakaś taka żywotność i wigor i rozmach roślinny z tych fotek do mnie mówi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gmaszysko jest ponure najgorsze są jednak wnętrza - strasznie ciemne i przytłaczające, zupełnie jakby bano się światła ( domek dla wąpierzy ). W tym interiorze takie rzeczy że orły to picoletto, w sumie wszystko pasiło do zielono - różowych plastikowych krocionogów pływających w kibelkach. Niektóre meble same w sobie były urocze ale wszystko to ustawione w manierze epoki. Natłok taki że oczopląsu można było dostać. Jeśli chodzi o zielone to Wyspy Brytyjskie są w ogóle specyficzne a Devon i Kornwalia są miejscami specyficznymi w miejscu specyficznym. Golfsztrom, ot rozwiązanie zagadki. Zielone rośnie wszędzie, na ścianach też. Mieszkałam na starej farmie koło Okehampton, tuż przy Dartmoore ( Baskerville nie wyły ). Lipiec, ciepławo ale piecyk cały czas chodził coby wilgoci nie było. Paprocie majo się w takim klimacie świetnie, ludzie albo odporni do bólu albo reumatyzmem pokręceni.

      Usuń
    2. To jednak bardzo dobrze, że byłaś miłosierna i wnętrza ominęłaś. A z zewnątrz może mi się podobać. Wiesz co do mnie przemawia? Konsekwencja niesłychana w wyborze surowca i w kolorystyce. W kolorze ścian domu ścieżki i tarasy. Jestem po oglądzie nowo wybudowanego domu wzbogaconych daaalekich powinowatych, mój zachwyt tu chyba ma źródło.
      A co do klimatu : czyli moja wizja raju może iść się bujać, bo co rajem dla roślin to dla ludzia niekoniecznie.

      Usuń
    3. Napiszę tak, gdybym miała gdzieś w Albionie zamieszkać to raczej byłoby to totalne zadupie na południowym zachodzie, czyli właśnie Devon albo Kornwalia. Okolice Dartmoor są ciekawe klimatycznie, na wybrzeżu południowym, tak ze 30 na maksa kilometrów od Dartmoor masz już w marcu prawdziwą wiosnę, żonkile w łanach, te klimaty. W samym Dartmoor w marcu ziąb i zdarzają się niemal polskie przymrozki. Kornwalia z kolei przypomina klimatem północne i środkowe wybrzeże Portugalii. Tak szczerze pisząc to obie te krainy są tak naprawdę mało angielskie, szczególnie Kornwalia.
      Co do jednorodności materiału na chałupkę, oni tam majo cóś co się nazywa łupek dewoński i lubiejo z tego strasznie wznosić. Poza tym mają cóś takiego co nazywa się ustawą krajobrazową i to działa, nie jest wcale prosto wybudować gargamela na brytolskiej wsi jeżeli w okolicy działa National Trust. Za to mają gargamelizmy inszego rodzaju i zdziwnostki architektoniczne które nas zaskakują ( rury kanalizacyjne prowadzone po elewacji budynku to norma ).

      Usuń
  2. ,,Chałupa" cudna :P a ogród jeszcze piękniejszy :) Ach...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... zraz się okaże że można klub miłośników architektury w stylu Gothic Revival zakładać. Mła Wam kiedyś pokaże ładniejsze angielskie chałupki, starsze ale jakby nowocześniejsze w formie.

      Usuń
  3. Ogrody można sobie pooglądać, ale tylko pooglądać. Wolę takie mniej uporządkowane, bez ordungu, żyjące i jeszcze ta trawa na wysokość 4 centymetrów, bo wyższa już nie. Patrząc na domostwo zrobiło mi się zimno, więc to też nie dla mnie. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyrawniczek angielski słuszną grozą Cię napawa. Za jego powstanie odpowiadajo owieczki a właściwie nadmierny wypas. Anglia importowała zboże bo cóś nie za dobrze porastało za to eksportowała wełenkę i to taką przerobioną. Żyć z czegoś trzeba więc owieczki się mnożyło na potęgę a potem goliło. A przy okazji tyrawnik się robił zamiast łąki albo leśnego podszytu.
      Ta chałupa jest jednym z nielicznych przypadków kiedy ciepłe kolory wnętrz dają wrażenie zimna. Brak światełka, ot co! Jak Gutazy?

      Usuń
    2. Dziś w nocy dał popalić, bo małpiszon od wczorajszej wizyty u weta kombinował, jak ściągnąć opatrunek z ogonka, bo bez opatrunku próbuje wyciągać szwy. wczoraj zakładany opatrunek był trzy razy, a dziś w nocy budził mnie kręcąc się w tą i z powrotem między transporterem, łóżkiem i podłogą, aż Mu sie udało zdjąć opatrunek i tak bardzo się tego wystraszył, że cały drżał. Kole trzeciej musiałam Go kolejny raz uspokajać, a później zrobić opatrunek...Jest zwierzęciem szalenie pomysłowym. Teraz kombinuje, jak zdjąć abażur bez mojej wiedzy...

      Usuń
    3. Po leczeniu Gutka Ciebie trza będzie wysłać na wypoczynek, cobyś się normalnie wyspała! Ja jutro lecę z Okularią do Dohtora, we wtorek ze Szpagetką a innym kotom zapowiedziałam że nie ma chorowania i w srodę z nikim nigdzie nie pójdę. Amen. ;-)

      Usuń
    4. Pisałam, uparty jak osiołek. Ale ja też bym kombinowała jak się pozbyć abażuru z głowy i dodatków przy tyle. Wcale mu się nie dziwię.

      Proszę o wieści w sprawie O i Sz. Oraz G.

      Usuń
    5. Dzwoniłam do Dohtora, obie dziewczyny jadą jutro . Madka i Cio Mary fundują im taryfę w dwie strony. Dziś mła sadzi a Małgoś kibicuje. :-)

      Usuń
  4. Precioso reportaje, me han gustado mucho todas las fotos. Saludos desde el norte de España.
    http://faunacompacta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hola
      Muchas fotos, pero no muy buenas. Soy un pobre fotógrafo. Estoy trabajando para tomar mejores fotos.

      Usuń