niedziela, 13 listopada 2022

Gduńsk, Gdańsk, Danzig - część siódma

Teraz będzie troszki muzealnie o starym Gdańsku nadrealnym i bardzo kobiecym. No wicie rozumicie, takim przez mła wymyślonym na podstawie jednej lektury, jaką była ramota autorstwa Jadwigi Łuszczewskiej zwanej Deotymą,  czyli powieści "Panienka z okienka". Mła jest z tego pokolenia które chowało się na "Cudnej mieszczce", "Petrze". "Jadwidze i Jagience" czy "Krysi bezimiennej". Takie lektury serwowano niegdyś dziewczętom i mła w wieku lat 9 - 10 została namiętną ich czytelniczką. Swoją fascynację historią mła zawdzięcza tym książkom, tak jak fascynację  kotowatymi zawdzięcza serii książek o Irce i Czarce. Takie to były czasy że ambicją pisarzy było przekazanie oprócz tzw. wartości, troszki wiedzy. Po wielu, wielu latach, kiedy ze mła czas wydawałoby się wyrugował dziecięce zauroczenia, mła zaczęła się zastanawiać na ile lektury jej dzieciństwa stykają z dzisiejszym stanem naszej wiedzy o historii. Zaczęła od opisu gdańskiego orszaku weselnego, od którego zaczyna się akcja powieści Deotymy. Orszaki weselne sprawa znana ale panna młoda per modum Gedanensem czyli ustrojona jak to określa  pisarka "wedle starodawnej gdańskiej mody" była dla niej pewną zagadką. Mła bowiem tkwiła w przekonaniu że suknie ślubne  ery nowożytnej podlegały wymogom mody. No owszem, było tak ale w Gdańsku kobiecy strój ślubny długo zachował średniowieczny charakter, związany z obrzędem. Na tle innych miast Europy Północnej gdańskie panny młode były cóś zapóźnieniem jak te przedproża kamieniczne, jednocześnie stanowiły o oryginalności miejskiego obyczaju. Dla mła stało się to jasne kiedy odkryła Frauen-Trachtenbuch z 1586 roku autorstwa Conrad Lautenbacha. To taki chwalebnik niewieści, zbiór rymowanych strof poświęcony płci pięknej. Mamy tam rymowanki o królowych poszczególnych krain, księżnych i grafiniach a także zwykłych, nieutytułowanych kobietach z różnych zakątków Europy. Z niemiecka idzie to tak: 

Ein Braut zu Dantzig 

Es ligt ein Statt in Preussenland Gar weit berühmbt Dantzig genannt

Wann da ein Jungfraw wol gestalt Ihren Christlichen Kirchgang halt 

Wird sie auff diese weiß geziert 

Wann man sie zu der Kirchen führt 

Ich hab mein Lebtag nie gesehn Ein schöner Braut zu Kirchen gehn

Po naszemu szłoby to mniej więcej tak: 

Panna Młoda z Gdańska

Daleko w Prusach  leży miasto Gdańsk  sławne i znane  

Kiedy dobra chrześcijańska dziewica  do ślubu  w nim zdąża

Ustrojoną w biel zdobioną prowadzą ją do kościoła

W  życiu mym nie widziałem w kościele piękniejszej Panny Młodej

Tłumaczenie nie jest ani dokładne ani piękne ale takie mniej więcej. W końcu jest mojego autorstwa a ze mła żadna tłumaczka, a już zwłaszcza ze starej niemczyzny.  Trudno, znieście to z godnością. Wiem że to tak sobie średnio pasi do urokliwego opisu Deotymy - "Szła panna młoda między dwiema druhnami. Wszystkie trzy miały suknie z najprzedniejszej białopłowej "pawłoki" ( która, jak wiadomo, była uprzywilejowaną tkanką szat koronacyjnych ), a na sukniach płaszcze okrągłe, purpurowe, z gronostajowymi wyłogami u przodu, z bogatą klamrą u spięcia. I, o dziwo! Płaszcze te w górze nie wywijały się żadnym kołnierzem, ale były wszyte w obramowanie złote i wycięte kołem tak szerokim, że nie tylko szyja, ale i skrawek popiersia wykwitały z nich bez osłony. Włosy też wolne od pęt codziennych, jakby drugi płaszcz rozpuszczono, wiły się po ramionach i spływały po barkach. Na włosach każda z nich miała koronę złotą, cudnie wyrobioną w różne liściowe przezrocza i strzeliste pąki. Korona panny młodej była najwyższa." Takie towarzystwo umieścił Anton Möller w swojej "Księdze ubiorów gdańskich". Wydana w 1601 roku przez Jacoba Rhode pozycja składa się z serii dwudziestu drzeworytów, rytowanych według projektu artysty, przedstawiających gdańskie stroje kobiece.   Księga autorstwa Antona Möllera różni się nieco od innych albumów tego typu, które powstawały na przełomie wieków XVI  XVII.   Tytuł dzieła sugeruje że ukazywać ma ono stroje i ozdoby noszone przez gdańszczanki, ale żurnal modowy to to nie jest. Ubiory przedstawiono cóś mało szczegółowo, kroje sukien się powtarzają, tak jak i ich wzory. Wydawać by się mogło że gdańszczanki coś się bez polotu ubierały, bardzo schematycznie. To raczej  stylizacja artysty, który pomijając szczegóły chciał  zwrócić uwagę na najbardziej typowy ubiór gdańskich mieszczek.  Znaczy stroje z kart  albumu są niewątpliwie zgodne z realiami historycznymi, choć je wystylizowano by dać oglądającemu jednorodny obraz lokalnej odmiany ubioru

 
Jak w tym czasie ubierały się gdańskie mieszczki należące do patrycjatu? Tak  jak w całej niemal Europie  - po hiszpańsku. Oczywiście że tak via Antwerpia i parę niemieckich miast, ale to Madryt  był stolicą mody w końcu wieku XVI i na początku XVII. Obowiązywał  fortugał vel verdugado czyli spódnica w kształcie dzwonu ( uzyskiwano kształt za pomocą wałków mocowanych  na biodrach pod spódnicą i wszytych  obręczach w  spódnicy - verdugo do po hiszpańsku oznaczało kosz ), mocno wydłużony i opięty stanik  formowany na gorsecie. Przód zapinano na ozdobne guzy. Taki stanik nieraz usztywniany za pomocą drewnianych lub stalowych listewek i nieco watowany. Kończył się wysoko pod szyję zapiętym, stojącym kołnierzem.  Na kołnierzu oczywiście obowiązkowa kryza vel kreza. W czasie w którym toczy się akcja powieści krezy osiągały szerokość niemal kobiecych ramion, a równocześnie otrzymała skośne nachylenie przez podniesienie w tyle wysokiego kołnierza ( tego typu kołnierze nazywano stuartowskimi ). No cóż, kobiecy weselny strój gdański cóś odbiegał od najnowszych trendów. Stało się tak za sprawą obyczaju o słowiańskim rodowodzie, choć zdaniem  mła był on znany  i na terenach niesłowiańskich. 

Rozpleciny czyli warkocz, impreza odbywająca się przed oczepinami, wówczas przyszłej  małżonce rozplatano włosy, no wicie rozumicie seksownie się kojarzące z pramatką Ewą, a głowa otrzymywała przystrojenie związane ze ślubnym  obrzędem, które  na  niej się trzymało aż do oczepin, czyli ustrojenia  głowy w strój przynależny  kobietom zamężnym ( taki zwyczaj się wykształcił w II tysiącleciu p.n.e. na Bliskim Wschodzie i dłuuugo się utrzymywał w Europie, aż do końca średniowiecza ). Tak pod koniec średniowiecza prezentowały się Panny Młode  na północy Europy, utrzymywało to się jeszcze w czasach renesansu ale powolutku zaczęło zanikać. Stąd zresztą  określenie gdańskiego kobiecego stroju weselnego w albumie z 1601 roku jako dawnego.  Tzw. korona otwarta jako nakrycie głowy Panny Młodej przybyła  do Gdańska z zachodniej Europy, w miastach hanzeatyckich z początkiem ery nowożytnej pojawiła się ona na głowach   patrycjuszek. Już pod koniec XVI była to osobliwość gdańska. Kiedy w Gdańsku korona  na głowie Panny Młodej zaczęła zanikać pod wpływem  coraz bardziej purytańskiego protestantyzmu, pojawiła się w ... szlacheckich dworkach, gdzie całkiem dobrze się miała jeszcze w XVIII wieku ( choć jej formy były już inne ) a także na  arystokratycznych  głowach, po zaniknięciu tzw. łubki. Biel sukni ślubnej to tyż nie była taka powszechna, tak po prawdzie to panny młode ubierano w cóś co mogło lata służyć właścicielce  a nawet być przekazane w spadku dzieciom.

Owszem było na bogato ale też na coolorowo. Taki błękit na przykład się na uroczystości zaślubin sprawdzał ( królowa Bona podczas dwóch swoich ślubów, tego per procura,  jak i właściwego, miała na sobie suknię z weneckiego atlasu w kolorze błękitu, obficie zdobiona  złotymi  blaszkami w kształcie uli ), lubiano też zieleń. Biała suknia ślubna ma królewski rodowód, ponoć jedną z najwcześniejszych "białych sukienek" była ta w która przywdziana była Filipa, córka angielskiego króla Henryka IV, podczas swojego ślubu z władcą Danii. Rzecz miała miejsce w roku 1406. Biały strój miał nawiązywać  do dziewictwa i niewinności, nie tylko jego posiadaczki ale także  tego uświęconego - Maryja była w malarstwie średniowiecznym  przedstawiana w białej sukni. W Kościele Katolickim biel symbolizowała oprócz  niewinności, także radość i świąteczny nastrój. Znaczy w sam raz pasiła do obrzędów weselnych. Wymowa symboliczna ubiorów srebrzystych była taka  jak tych uszytych z białych tkanin, stąd pierwsze suknie ślubne wysoko urodzonych były przetykane srebrem. Z czasem pojawiło się też złoto, dodające splendoru. W Polsce w białą suknię ślubną ze srebrnościami i złocistościami wyposażono królewnę Jadwigę, córkę Kazimierza Jagiellończyka, wydaną za bawarskiego księcia Jerzego. Na biało szła do ślubu nasza "ususzona" dziewica Anna Jagiellonka, co zresztą  nie odbiegało już wówczas od europejskiego standardu dla dam z królewskich rodów. Co ciekawe w Gdańsku do białej sukni dodawano nakrycia przypominające  koronacyjne płaszcze, oblamowane gronostajami. Gdańskie mieszczki epoki renesansu i wczesnego baroku przebierały się z okazji ślubu w późnogotyckie królewny.


Kiedy mła w głębokim dzieciństwie wyobrażała sobie taka pannę młodą to zaraz ona przekształcała się w jej umyśle w osobę z portretu. Mła zapoznała się z portretowaną damą dość wcześnie, na jednej z muzealnych szkolnych wypraw i od początku to ją wyobrażała sobie w gdańskim stroju ślubnym. Najprawdopodobniej, bo historycy sztuki mają różne zdania na temat tego kogo przedstawia portret,  nazywała się Maria Judyta Speymann, była  żoną Johanna Speymanna, bardzo  ale to bardzo wpływowego patrycjusza gdańskiego. Dość wspomnieć  że urodzony w 1563 roku Johann był właścicielem słynnej Złotej Kamienicy, domu  uznanego za taki  który w Gdańsku musowo trzeba zobaczyć. Miał znaczny udział w powstaniu takich  budynków jak: Wielka Zbrojownia, Złota Brama. Stał też wraz z burmistrzem Bartłomiejem Schachmannem za pojawieniem się Neptuna na Długim Targu. Był pomysłodawcą przyozdobienia sali ratusza dziełem Isaaka van den Blocka pod tytułem "Apoteoza Gdańska". Swoim czterem córkom zostawił w spadku oprócz domu przy Długim Targu i dwóch innych kamienic, spichlerz "Pod Lwem" i połowę  spichrza "Konwie", ogród ze strzelnicą i letnimi rezydencjami podmiejskimi ( w jednej zwanej Długim Ogrodem, leżącej co prawda w Nowych Ogrodach, niedaleko Bramy Wyżynnej, znajdowała się urządzona na sposób włoski łazienka z wodotryskami tryskającymi z pachnącymi wodami, ponadto wozownia i domek letni w ogrodzie z fontannami - 8 VII 1623 goszczono w tej posiadłości króla Zygmunta III Wazę, jego żonę Konstancję i królewicza, późniejszego króla Władysława IV, którzy korzystali z tutejszej zdobyczy cywilizacji ). Ufundował też stypendium naukowe dla uzdolnionego młodzieńca, członka swojej rodziny lub tylko ubogiego mieszczanina, z zachowaniem zasady że musi on być protestantem. Bibliotece Rady Miejskiej podarował część swojego księgozbioru i podtrzymał że raz w miesiącu Złota Kamienica miała być udostępniana zwiedzającym ( miał spore zbiory sztuki i modnych w tym czasie tzw. osobliwości ) .
 

Nie że sam się dorobił takiego majątku na handlu zbożem, handlował i owszem, głównie z Italią ( Livorno. Genua i Rzym pasły się tym zbożem ), był patrycjuszem z dziada pradziada. Jego dziadkiem ze strony matki był burmistrz Gdańska Johann Brandes, po którym zresztą odziedziczył imię. Jego dziadek ze strony ojca, Winold, był burmistrzem Orsoy w nadreńskim okręgu Moers. Młody Speymann studiował w Krakowie, Strasburgu, Wittenberdze, Królewcu, Heidelbergu, Padwie, Pizie i Sienie. Nie był  tylko kupcem, z rąk papieskich Klemensa VIII, jednego z najbardziej wykształconych papieży za którego inkwizycja wręcz szalała, otrzymał szlachectwo co jest o tyle zdziwne że Speymann był kalwinem. Jednakże to zboże z Gdańska stało za tym szlachectwem tak mocno że nie ważne jakiego wyznania był człowiek, który je wysyłał. Za ocalenie Państwa Kościelnego od klęski głodu otrzymał zatem Johann to szlachectwo i tytuł rycerza pozłocistego ( eques aureatus - w herbie, w tarczy dwudzielnej w słup w polu prawym srebrnym zielone drzewo, w polu lewym czerwonym - srebrny jeleń skaczący w prawo - cóś pięknego ), jak również specjalny papieski przywilej na wybudowanie spichlerza w porcie Civitavecchia. Nadano mu też wówczas przydomek "von der Speie", utworzony od nazwiska nawiązywał do uratowania Państwa Kościelnego od widma głodu. W Gdańsku sprawował funkcję  ławnika sądu, sędziego, rajcy a w końcu został  burmistrzem. 


Był też burgrabią królewskim. Ożenił się w roku 1596 i to tak że ożenek pozwolił zyskać wpływy pośród szlacheckich elit Prus Królewskich oraz na dworze królewskim. Maria Judyta Bahr była zaślubiona w kościele Najświętszej Marii Panny, tam też została w roku 1625  pochowana ( właściwie to niemal wraz z mężem, przeżył ją ledwie o 8 miesięcy ). O Judycie wiadomo tyle że była córką Judyty z ( Bartschów ) i Szymona Bahrów. Jej ojciec "który dla cnót Najdostojniejszego Króla Zygmunta na sejmie Królestwa Polskiego w roku 1591 został przyjęty do słynnego blaskiem starożytności Rodu Polskiego herbu Rawicz",  co zostało uwiecznione na jego nagrobku ufundowanym przez zięcia. Szymon należał do najbogatszych kupców gdańskich, był dostawcą króla Szwecji Jana III, a następnie bankierem i dostawcą jego syna, Zygmunta III Wazy. Judyta była jedną z dziewięciorga dzieci tej patrycjuszowskiej rodziny wywodzącej się z biedniejszego Starego Miasta. Cała familia była rozsądnie pożeniona, być powinowatym Bahrów oznaczało mieć wpływy. Co wiemy o samej  Judycie z niemiecka zwanej Judith?  Tyle że "wychowała się" na dworze Anny Habsburżanki i że straszy w Złotej Kamienicy, snuje się po korytarzach poszeptując "Czyń sprawiedliwie, nikogo się nie lękaj".  Niby osoba wpływowa, o jej mężu wiemy sporo,  a jedyne co o niej mła wiadomo to  daty jej  urodzenia,  ślubu, śmierci i daty urodzenia przez nią dzieci oraz daty podejmowania z racji pełnionej funkcji ważnych gości. Była,  ale jaka była?  Kim właściwie była, oprócz tego że była matką, patrycjuszką i burmistrzową? Jakoś brak odpowiedzi mła pasuje do portretu pędzla Möllera.

No bo tak po prawdzie to mła ma wrażenie że w tym przedstawieniu Judyta sama jakby mniej ważna, za to jej rola społeczna zgarnia wszystko. I owszem Judyta spogląda na człowieka z portretu ale czy człowiek jest w stanie przez te atrybuty Judytowego stanowiska przedrzeć się do Judyty? Mła się nie przedarła, Judyta równie dobrze mogłaby być Agathe, córką burmistrza Johanna von der Linde jak wysnuto na podstawie podobieństw z obrazem "Alegoria stanu małżeńskiego" przypisywanego Hermanowi Hanowi Młodszemu. Ech, najpierw obraz budził spory atrybucyjne, nie ustalono do teraz jednoznacznie także tożsamości portretowanej, sprawę skomplikowało dodatkowo to że rama obrazu nie jest oryginalna, została dodana nie wiadomo kiedy.  Mła tak sobie myśli że domniemywania historyków sztuki na temat motywu kotary, gatunku owocu trzymanego w  dłoni  przez portretowaną ( kotara była atrybutem rodem z malarstwa włoskiego, którego Speymann byl wielbicielem, owoc  przypomina mła gorzką pomarańczę Citrus aurantium nieporastającą w naszym klimacie, symboliczne znaczenie której było jasne tylko dla erudytów, dominujące  w portrecie  barwy herbu Speymannów  - biel, czerwień, zieleń ) wskazują na Judytę, jednak tak po prawdzie to z powodu konwencji wizerunku kobiecego ( zasadniczo portret jest taki bardziej niemiecko - niderlandzki, jednakże  choćby z racji tej kotary, występującej często w kręgu malarzy weneckich, widać fascynacje późnorenesansowym i manierystycznym  malarstwem włoskim, w którym model był mocno zdystansowany, jakby wyodrębniony a czasem i tak sobie podobny, co  odpowiadało termin gravità, ukutemu  przez Baldassare Castiglione, oznaczającego  powagę i surowość portretowanych twarzy, które miały wskazywać na   zalety ducha modela - ot młoda kobieta z takiej a takiej klasy społecznej, tyle te portrety mówią, chyba że mamy do czynienia z artystą tej klasy co Moro - mła nie jest zwolenniczką podejścia że  modelka jest tu przedstawiona w manierze  sprezzatura, określającej jej subiektywne i emocjonalne  doznania. ) to jest to tak na 55%.   No, może na 60%, w końcu Speymann był  malowany przez Möllera, pomagał mu także zdobyć zamówienia i wiadomo że około 1600 roku Möller pracował dla Speymanna. 

Zatem nawet jak to prawdopodobna Judyta to mła sobie może snuć rojenia o panience z okienka bo z Judyty w tym obrazie mało, za to patrycjuszki gdańskiej w nim pełno. Dodać należy że ta patrycjuszka najprawdopodobniej posiadała już klejnot  szlachecki bowiem ustrojona ponad mieszczański stan ( prawa stanowe dotyczące ubioru dość mocno wówczas egzekwowano ). Patrycjuszkę gdańską sportretowano  w ujęciu do kolan, w cud czerwonej sukni  łączącej elementy mody hiszpańskiej i niemieckiej, figurę podkreśla gors ozdobiony podwójnym złotym łańcuchem. Bransolety o pancerzowym splocie ( tzw. manele ), które zdobią nadgarstki patrycjuszki, znamy też  z  portretów niderlandzkich, angielskich i niemieckich  z drugiej połowy XVI wieku. Tak też jest w przypadku zawieszonego  u pasa pommandera, czyli pojemnika na wonności. Typowymi elementami dla stroju  patrycjuszek gdańskich  są tu czepiec ( wysadzany perłami albo z racji okazji albo urzędu męża ) i plisowany biały fartuch.  Za Deotymą  - "Za kawalerami szły panny także po trzy rzędem. Ubrania ich pstrzyły się różnymi barwami, ale krój miały jeden nieodmienny. Suknia sztywna w ciągnione floresowe wzory, z tyłu mocno powłóczysta, u dołu strefowana kilku pasamonami z ciemnych taśm kamelorowych albo z czarnego aksamitu. Na przód spódnicy spuszczał się długi a wąski fartuszek, w domu zwykle płócienny, a od stroju rąbkowy, powiewny, jakby biała szarfa. Stanik twardy i długi dosadnie zarysowywał utoczenie kibici. Rękawy, podobne do męskich, wydęte, rozporkami zatrzęsione, ściągały się u dłoni pod koronkowy mankiet, a z ramion tworzyły dwie wypukłe bańki, niby dwie podpórki mające podtrzymywać równowagę krezy. Ta ostatnia bywała najrozmaitszych rodzajów; czasem grubo rurkowana, a mała w obwodzie, czasem znów cieniuchna, ledwie troszeczkę falująca, a za to szeroka jakby tarcza. Z jej środka, niby pisklę z gniazda, wystawała główka gładka i mydłkowata, bo przy krezie wszelkie bogatsze ufryzowanie stawało się niemożebnym; głowa musiała być maleńką i okrągluchną, ażeby mogła poruszać się swobodnie w tej ciasnej, ostro prążkowanej konsze. Toteż wszystkie włosy podczesywano w górę i zaplatano w jeden warkocz, którego kręgi ukrywały się z tyłu pod czarną aksamitną bramką lub pod czółkiem z różnobarwnych wstążek."

Teraz trochę o Antonie Möllerze malarzu uznanym za twórcę  "Portretu patrycjuszki gdańskiej", zwanego czasem malarzem Gdańska. Otóż nie urodził się on  w Gdańsku, tam jedynie mieszkał co i raz gryząc się z gdańszczanami na temat różne, głównie religijne   ( był kalwinem ) i artystyczne (  z czystej złośliwości miał jakoby namalować Agathę von der Linde jako personifikację Pychy na obrazie "Sąd Ostateczny" w Dworze Artusa i na tym samym obrazie umieścić w Piekle dostojników miejskich, a siebie samego wśród szczęściarzy uciekających łódką z tych piekielnych czeluści, co na tyle wkurzyło miejskich że mieli zaprzestać korzystania z jego usług ). Na świat  przyszedł w Królewcu w Prusach Książęcych w roku 1563 lub w 1565, jako syn medyka i cyrulika pracującego dla księcia Albrechta. Uczył się w Pradze, w kręgu malarzy związanych z dworem cesarza Rudolfa II. Są przypuszczenia że odwiedził Italię. Na pewno nie był twórcą anachronicznym ( np. w pewien sposób eksperymentował z kolorem - wykorzystywał różne kolory zaprawy, imprimatury i podmalowania do osiągnięcia konkretnych efektów, między innymi białą imprimaturę do rozświetlenia powierzchni obrazu, czy różową zaprawę do namalowania nieba ),  Anton Möller stosował zasady technologii i techniki malarskiej typowej dla przełomu wieków XVI i XVII  w sztuce europejskiej i należy do grona wybitnych artystów, najwybitniejszych malarzy działających w Rzeczypospolitej. W Gdańsku osiadł w roku 1578, tworzył tam obrazy mające zdobić miejskie instytucje, kościoły,  jak też tworzył portrety dla indywidualnych zleceniodawców. No całkiem sporo rysunków, a także  drzeworyty, wspomniany choćby album ubiorów gdańskich. Mła go podziwia za świetlistość barw, już jako dziecko mła  była zafascynowana czerwienią sukni patrycjuszki z obrazu. Naprawdę dobry malarz a jakoś tak w Polszcze słabo znany.  W Gdańsku zostawił po sobie  obrazy malowane dla miasta,  dziś prezentowane w Muzeum Narodowym i dla duchowieństwa prezentowane w kościele  św. Katarzyny i   i Kościele Mariackim. Są też portrety, ten patrycjuszki i portret biskupa Maurycego Febera, będący tak po prawdzie kopią portrety wykonanego przez Crispina Herranta. Oprócz muzeum w Gdańsku, prace Möllera posiada Muzeum Narodowe w Poznaniu. Zmarł w 1611 roku w Gdańsku, pochowany został w kościele Św. Trójcy, którego pastorem był Jacob Fabricius, najbardziej wpływowy i charyzmatyczny kalwinista w Gdańsku. Dobra, tyle na dziś gdańskich reminiscencji.

10 komentarzy:

  1. A porównywałaś twarze, Pychy-Agaty z twarzą domniemanej Judyty?
    Popatrz, to biel weselna tak stara. Myślałam że to sprawa od może dziewiętnastego wieku, a tu proszę. Stareńka. Obraz rzeczywiście robi wrażenie, suknia świeci, trochę tak jak żar w ognisku. Ale wiesz? Za nic na świecie nie chciałabym być zmuszona do jej noszenia. Może wyraz twarzy Judyta ma taki nieprzenikniony i jakby zrezygnowany bo ciężko, uwiera, i ogolnie niewygodnie? A godność i powagę trzeba zachować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Sąd Ostateczny" z Dworu Artusa się nie zachował, to co obecnie się w nim znajduje to simulacrum dzieła, czyli odtworzenie w skali 1:1 na podstawie archiwalnych fotografii i technik komputerowych. Twarz Pychy mła nie pasi do twarzy patrycjuszki, insza jakby. W XIX wieku za sprawą królowej Wiktorii pojawiła się biel bez złocistości i srebeł, od jej ślubu z księciem Albertem biała sukienka to jest właśnie to w co panny młode chcą być ubierane. Co do sukni patrycjuszki to unikano prania szat z tak szlachetnych tkanin. To dopiero była radość założyć cóś takiego po raz enty. Inna rzecz że to były suknie "od parady".

      Usuń
  2. Tabi, żyjesz? Bo zdaje się że wszystkich dopadł syndrom niedźwiedzia, czyli zasnęli na zimę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wszyscy, jednakoż zakusy takie mam, nie da się ukryć ;)

      Usuń
    2. Żyję ale nadal zarobiona po cycki. :-/

      Usuń
  3. Suknia Judyty efektowna, mogłabym nawet takową ustawić w charakterze ozdoby w mej sporej chaupie, ale chodzić w czymś takim, nigdy!!!!! A te krezy kryzy to jakiś sadysta wykreował ;) Niezwykle sobie cenię, że w wieku wielce matronowym będąc, bez jakiejkolwiek krępacji mogę wdziać na się spodnie dresowe i udać się w nich w moje duże miasto i nikogo to nie dziwi ani nie gorszy. Przy moich słabych mięśniach nóg to prawdziwe dobrodziejstwo. W kreacji Judyty najprawdopodobniej nie byłabym w stanie przesunąć się nawet o jeden krok ;)
    Napisałam o sukni Judyty jako o dekoracji, bo byłam kiedyś w pewnym niemieckim domiszczu, gdzie w pomieszczeniu mieszkalnym zaadaptowanym ze stajni, w charakterze ozdoby wisiała w gablocie zabytkowa szata. To było już przeszło 20 lat temu i nie pamiętam z jakiej była epoki, jednak ciekawie to wyglądało.
    Taba podziwiam twoje zamiłowanie do historii i tą niezwykłą orientację w datach i mianach, stylach i całej reszcie! Mnie to przerasta niestety.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te damy się wcale tak na codziennie nie ubierały to były suknie od parady. Kreza wbrew pozorom nie była najbardziej niewygodną częścią stroju, stelaż fortugału albo tzw. klatka na gors - to dopiero były wyzwania. ;-D Mła lubi się grzebać w historii, być może dlatego że mła jeszcze uczono historii chronologicznie a nie tak siekankowo, po wybranych zagadnieniach i mła wie co z czego wynika. Jak się tak temat ogarniało to wszystko jakoś łatwiej spamiętać i można spoko właściwe hasełka wpisywać w przeglądarki by się do smakowitych szczegółów dobrać.

      Usuń
  4. Nie mam nawet czasu żeby przeczytać!!!! Aaaaa!

    OdpowiedzUsuń
  5. Przeczytam w weekend 💖 teraz padam. Wieści umieściłam. Zasypiam na siedząco. Zobaczymy co dalej 💖

    OdpowiedzUsuń