piątek, 4 lipca 2014

Upalne rozleniwienie czyli tęsknota za Kukanią

Ponoć nadciąga kanikuła. Lipcowe upały sprzyjają błogiemu rozlweniwieniu. Wspominki wyniesione z dzieciństwa zapisały na trwałe na moim "twardym dysku" że miesiąc lipiec jest miesiącem wakacyjnym i nikt nie ma prawa żądać ode mnie superpoświęceń pracowych. Co prawda nie udaje mi się choćby połowy lipca podciągnąć pod kategorię "Wakacje - wrzucam na luz", wszak nieustająco absorbują mnie kamieniczne sprawy ale kombinuję jak ten koń pod górę jakby tu dyskretnie poleniuchować. Upał jest doskonałą wymówką - mam swoje lata i w upalne dni nie mogę się przemęczać bo jeszcze mi żyłka pęknie gdzie nie trzeba albo co! Jak tylko zapowiadają kanikułę zacieram z lubością tłuste rączki i szykuje się na radosne zalegiwanie pod zdrowotnym pretekstem. Zalegiwanie odbywa się w Alcatrazie a kiedy gorąco i wszechobecny zapach lip stają się zbyt intensywne, uciekam w domowe pielesze. Późnym popołudniem zazwyczaj czuję się jak w tropikach i o ile tylko nie mam jakiejś sprawy do załatwienia, albo nie uskuteczniam obowiązków domowych , pławię się w alkoholowej dyskretnej rozpuście jak jakaś kolonialna dama. Moje ulubione Mojito najlepiej smakuje upalnym wieczorkiem, takoż Cuba Libre i Daiquri. Wilgotny oddech podlanego ogrodu, zapach lip, kaprifolium i maciejki, no i ja z long drinkiem w łapie rozmyślająca nad miłą perspektywą weekendu. Na szczęście nie gnębią mnie jakieś okrutne wyrzuty sumienia że tak leniwie sobie w gorące dni żyję, Dżizaas i Mamelon działają na podobnie zwolnionych obrotach ( potem niestety trzeba nadrobić lenistwo ale po dawce relaksu człowiek ma więcej sił do codziennych użerek ). Radośnie dochodzę do wniosku że los w gruncie rzeczy jest dla mnie dość łaskawy - w końcu nie jestem hutnikiem, nie pracuję w "ruchu ciągłym" lub innym systemie trzyzmianowym, nie dotyczą mnie rozkazy. Mój Boszsz..... mogę w upał troszkę sobie odpuścić. Czasem co prawda zdarzają się sytuacje nieodpuszczalne i wtedy nie ma zmiłuj ( i rozumiem hutnika pracującego w "systemie" bo piec nie może wygasnąć czy tych co dostają zamiast poleceń rozkazy i po prostu muszą chcieć ) ale na szczęście nie jest to częsta sprawa, a w końcówce tygodnia to wręcz niemal się nie zdarzają takie okrucieństwa losu. Mogę po prostu słodko leniuchować, mniam!


Ta tęsknota za lenistwem to też tęsknota za Kukanią, krainą słodkiego nicnierobienia z dostawą pieczonych gołąbków wprost do ust zalegającego leniwca. Dlaczego właśnie Kukania czyli obraz średniowiecznej wyobrażonej szczęśliwości a nie starożytna Arkadia, gdzie było prawie tak samo sielsko. Prawie czyni wielką różnicę, w arkadyjskie zapachy skoszonych pól czy kwitnących kwiatów woń pieczonego karczku wdzierała się z mniejszą intensywnością niż to miało miejsce w wypadku Kukanii. Kukania była nastawiona na żarciucho ( wyraz tęsknoty ludzi średniowiecza do pełnego brzucha ), placki robiły za dachówki, kiełbasy za płoty i trzy razy w tygodniu z nieba leciały ciepłe kaszanki czy tam inne krupnioki. W upalne wolne wieczorki nadchodzi Czas Grilla, po osiedlu niesie się woń barbeque. Ślinianki zaczynają pracować i koktajle stają się jedynie preludium do wieczornego obżarstwa ( kto by tam się zmuszał do jedzenia w czasie gorącego dnia, wszak żyje się rytmem tropikalnym ). Moje osiedle, pełne starych , małych kamieniczek i domków jednorodzinnych zamienia się w Kukanię. Dżizaas jest rodowitą kukanką więc spodziewam się propozycji grillowych. Koty będą zachwycone, uwielbiają grillowe imprezki podczas których mogą wysuwać bezzasadne roszczenia do zawartości talerzy ( nie lubię kartonikowych namiastek zastawy stołowej ), najczęściej w jakiś sposób, ku mojej zgrozie zaspokajanych. Znaczy przed nami prawdziwe lipcowe lenistwo! Upał, czas na leniuchowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz