czwartek, 23 czerwca 2016

O paprociach kolorowych jak kwiaty ( z przydługim "sobótkowym" wstępem )


Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak i nagle bach zrobił się najdłuższy w roku dzień. Taki  że nocka ledwie parę godzin trwa, ledwie  poświata słoneczna zniknie na zachodniej stronie nieba to na wschodniej już widać poranne rozjaśnienie. Mgnienie oka na sen, zresztą po co spać w noc magiczną. Podywaguję sobie zatem w wigilię imieniny Janka. Najpierw trzeba wianki dla kocich panienek upleść a potem niech z kocurami poszukają kwiatu paproci, he, he. W czasach mojego dzieciństwa ( w dużej mierze spędzonego w jednym z najbardziej wysuniętych na północ zakątków Polski - najkrótsza noc w roku była jeszcze krótsza ) dziewczynki z namiętnością plotły wianki z chabrów, kombinowały z jakimiś ogarkami świec i chabrowo - świeczkową konstrukcję, cudnie płomieniem oświeconą  puszczały na wody Zatoki Puckiej. Dlaczego takie cuda wyczyniały żadna by  powiedzieć nie umiała ale cała  imprezka wiankowa łącznie ze zbieraniem tworzywa w gronie wczesnonastolatek i aspirujących fanek wiankowania w wieku 7 - 10 lat cieszyła się wielkim powodzeniem. Ktoś tam jakieś bzdury plótł ( oprócz tych wianków ) czyli powtarzał zasłyszane historyjki że to panny robiły te wianki dla kawalerów wyławiających symbole panieńskiej czci, ale kto by tam w takie opowieści wierzył. Chłopaki nie tyle były zainteresowane wyławianiem chabazi co raczej pomagały w wodowaniu  wianków ( jak to seksmisyjnie ujmę - wykorzystywało się ich jako służbę, he, he ). Bardzo młodociana płeć męska wyraźnie zawiedziona wykluczeniem z babskiej części imprezy usiłowała się mocno podpinać pod  te wiankowania ( "Dam ci gumę balonową i papierki z trzema Donaldami, ale ja zapalam świeczkę i woduję wianek" ). Nijak to do tych panieńsko - kawalerskich z lubością opowiadanych przez starsze lasencje opowieści dziwnej treści  o wyławianych  wiankach nie pasowało. Kwiatu paproci się nie szukało bo wiadomo że paprociowe kwiaty już znalazł  Mieczysław Fogg ( podejrzewało się też Alibabki ). Raczej starsze "towarzystwo mieszane" wyrażało chęć poszukiwań w paprociach he, he  ( ludzie nie bali się tak kleszczy ), najmłodsze było zbyt przejęte wodowaniem wianków i jeszcze bardzo dalekie od zrozumienia właściwego znaczenia  słowiańskich tradycji. Zresztą nie tylko słowiańskich bo dla wszystkich ludów północy najkrótsza noc w roku była świętem. Magia, magia i jeszcze raz magia!

Noc świętojańska to takie bez powodzenia zawłaszczane przez chrześcijaństwo święto z którego  nijak nie dało się usunąć ani zastąpić chrześcijańskimi legendami starych przedchrześcijańskich wierzeń.  Sprawa z góry była skazana na niepowodzenie bo z seksualnością chrześcijaństwo zawsze miało problem a dawne święto Kupały było przesycone seksem jak żadne inne.  Udało się jakość schrystianizować najkrótszą noc w roku, święto wiosny ( Wielkanoc  często wypadała w okolicach równonocy ) ale seks i śmierć  ( Dziady, Halloweeny i inne Zaduszki ) w prechrześcijańskim wydaniu obrzędowym przetrwały.  Tak to się robi jak się "kulturę i cywilizację" z odmiennego kręgu
kulturowego  importuje. Wszędzie tam gdzie nie stanęła stopa rzymskiego legionisty i nie było wielowiekowego przymusu administracyjnego,  chrześcijańska obrzędowość jest tak przesycona "pogaństwem" że w zasadzie chrześcijańska mitologia jest listkiem figowym ledwie przysłaniającym czasem to, a czasem nawet to  i owo. W  basenie Morza  Śródziemnego, wśród  dość podobnych wierzeń ludów zamieszkujących ten region, koncepcje chrześcijańskie miały odpowiedni podkład by mogły się ze starymi obrzędami stopić w sposób mniej jawnie wskazujący na prechrześcijańskie pochodzenie owych obrzędów. Znaczy im dalej w dzicz tym bardziej dziko ,he ,he. No i bardzo dobrze, gdyby nie ta dzicz to kurczaczki i zajączki z wielkanocnego koszyczka nie cieszyłyby dzieci ( że o poszukiwaniu pisanek ledwie napomknę ), święty Mikołaj w ogóle by nie istniał ( facet w czerwonym magicznym kubraczku, przynoszący w najkrótszą noc w roku podarki ma się tak do chrześcijaństwa jak ja, mastodont,  do baletu ), zniknąłby z domów  zapach tataraku towarzyszący Zielonym Świątkom  - niemal cała nasza obrzędowość towarzysząca chrześcijańskim świętom jest radośnie niechrześcijańskiego pochodzenia. Jedno co jest zdumiewające to fakt że większość ludzi w tym kraju święcie wierzy że głównie dlatego  są chrześcijanami  bo uczestniczą  w dorocznych obrzędach ( mniej niż połowa katolików uczestniczy w  umotywowanym biblijnie chrześcijańskim obrzędzie czyli mszy ). No słychać  chichot pogańskich przodków zza grobu!

Po tym przydługim wstępie wstępie wspominkowo - obyczajowym  przyjrzę się nieco bliżej paprociom pomieszkującym w Alcatrazie ( pojęcie porastać kojarzy mi się z zajmowaniem znacznie większych stanowisk niż te na których żyją paprocie w moim ogrodzie ). Temat paproci  w sam raz odpowiedni na czas nocy  świętojańskiej , zawsze lepszy niż tematy wiankowe, tym bardziej że w pewnym wieku to wianki się przykurzą i  przysuszą he, he. Alcatraz nie jest ogrodem idealnym dla paproci ale jest ogrodem w którym mogą w miarę dobrze egzystować  i sporo gatunków ma szansę na zajmowanie wraz z upływem czasu większych powierzchni niż obecnie zajmuje ( wiadomo -  drzewko robi odpowiednie zacienienie dopiero jak podrośnie ). Już kiedyś o swoich paprotnych planach pisałam na blogim  w tekściku O paprociach w Alcatrazie teraz dorzucę jeszcze  trochę tzw. obserwacji własnych ( i nie tylko własnych ).  Zacznę od kolorowych wietlic czyli Athyrium niponicum var. pictum. Swego czasu kupowałam odmiany różne ale moim jedynym zmartwieniem było to żeby się roślinki nie rewersowały. Teraz przyuważyłam że żeby u odmian kolorowych wietlic zaobserwować można było widoczne dla laika paprotnego różnice ( pterydomaniacy mają tzw. rozszerzone postrzeganie ) to  te wietlice muszą rosnąć w dość głębokim cieniu. Posadzone na bardziej świetlistych stanowiskach przyjmują ujednoliconą szatę. Prawilno posadzone w naprawdę mocno zacienionym zakątku miałam tylko dwie wietlice: 'Ursula's Red' i 'Burgundy Lace'. Rzeczywiście w drugimi trzecim roku  uprawy zaczynam dostrzegać że paprocie inaczej się wybarwiają w  zależności od odmiany, choć nie są to  takie różnice jakie widziałam w ogrodzie RHS w Rosemoor. Pewnie wilgotność powietrza robiła też w ogrodzie RHS swoje, no i rośliny były starsze, może nawet podziałkowe a nie z in vitro. Ucieszyłam się że 'Burgundy Lace' nabiera bardziej fioletowych tonów ale wygląd innych moich wietlic wcale mnie nie cieszył. Miałam  tzw. szerokie plany zakupowe a tu proszę, 'Silver Falls' wygląda jak 'Pewter Lace' ( no,  może ta pierwsza bardziej mikra ) a obie są bardzo podobne do odmiany 'Metallicum'.

 Jakoś nie śmiałam podejrzewać krętactwa i niezgodności odmianowej, bo paprocie z tzw. czystych źródełek ale na tyle mi nie grało że, poparta przez Mamelona mającą podobną zagwozdkę paprotną,  zapytałam o ten zgryz coolegę Paprotnego. Co prawda nie w upalną noc sobótkową  ale jednak coolega Paprotny wziął i mnie uświadomił - stanowisko ma kluczowe znaczenie ( o ile rzecz jasna paproć nie pochodzi od sprzedawcy, któremu wszystko jedno co pod jakąś tam nazwą sprzedaje ). Należy się też liczyć z tym że rośliny z in vitro mogą się jednak różnić od egzemplarzy matecznych ( z tą stuprocentową powtarzalnością wzorca w hodowli tkankowej to jest taki mit że sobótkowe opowieści o kwiecie paproci się chowają ) i to że zanim roślina z in vitro uzyska dorosły wygląd mija zazwyczaj parę lat ( czyli jest tak samo jak z hostami ). Rzeczywiście 'Ursula's Red' dość mocno różniąca się od pozostałych odmian tak pięknie zaczęła się różnić dopiero od niedawna. Cień, cień i jeszcze raz cień co potwierdziła cooleżanka Pollutonowska . Z  doświadczeń coolegi Paprotnego wyszło że 'Ursula's Red', 'Branford Beauty' , 'Ghost', i 'Ocean's Fury' ( trzy ostatnie takie na pół niponicum bo to hybrydki z Athyrium filix - femina - z jej odmianą 'Congestum Cristatum' w przypadku "Oceanicznej furii"  ) są najbardziej rozpoznawalne ( czytaj odróżnisz natychmiast bez wzornika kolorów ). Jednak nawet te niby rozpoznawalne najlepiej sadzić w cieniu,  niponicum w przepuszczalnym ale wilgotnawym i kwaśnawym podłożu, hybrydki zniosą nieco gorsze warunki glebowe ( ale bez przesadyzmu ). Wtedy jest spora szansa na podziwianie różnic odmianowych. Na koniec rozważań o kolorowych wietlicach dodam że coolega Paprotny postraszył że na rynku pojawiły się nowe ich odmiany i teraz to dopiero będzie jazda!






Konia z rzędem temu kto się zorientuje które odmiany wietlicy japońskiej są na zdjęciach. Ostatnia fotka powyżej przedstawia hybrydkę  'Ocean's Fury', jak do tej pory łatwo rozpoznawalną ( ha, dopóki się nie pojawią inne kolorowe formy cristata! ). Na zdjątkach poniżej wytłumaczenie dlaczego w ogóle kolorowe wietlice zawitały do mojego ogrodu - jedno słowo - Rosemoor. Niech to szlag trafi, tak mnie przyuroczyło że nie pomyślałam że klimat łódzki to nie ten sam co  w Devon, że rośliny sadzone w ogrodach RHS muszą spełniać pewne standardy i że  Alcatraz nie jest najbardziej cienistym ze znanych mi ogrodów. No magia zadziałała, paprotna i tajemnicza, z pamięcią praczasów kiedy to dinozaury sobie ujadały wieczorami zamiast psów. W genom paprotny to wszystko wpisane i  z lekka złośliwie i zwodniczo emanuje w angielskich ogrodach w okolicy nocy sobótkowej ( tak, tak sabatkowej - to od tego ta sobótka została ukuta ).


5 komentarzy:

  1. Jak byś czytała w moich myślach z tymi paprociami :D Teraz tylko się witam, potem poczytam :))) Miłego dnia :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Paprocie od pewnego czasu stają się "wypełniaczem" Alcatrazu, różnie mi z nimi idzie. Akurat uprawy kolorowych wietlic nie mogę zaliczyć w poczet sukcesów ogrodniczych.

    OdpowiedzUsuń
  3. rewersowały - czyli mieszały tak?
    Ładne te paprocie... ale patrząc na nie zaczynam sobie zdawać sprawę, że w sumie to podoba mi się ta jedna pospolita odmiana i nie jestem pewna czy chciałabym te inne...
    Muszę podumać nad nimi...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rewersować to znaczy wracać do pierwotnej formy. Agatku przestrzegam przed orlicą i pióropusznikiem strusim, zwanym czule padalcem. To bardzo ekspansywne paprocie ( pióropusznik żeby dobrze wyglądać musi mieć latem sporo wilgoci, niestety jej brak nie bardzo wpływa na zdobywanie terenu przez padalca - skutek łany wyschniętego, urody strasznej paprociuma ). Pióropusznik to chyba najczęściej u nas sprzedawana paproć, strach się bać. Jak podobają Ci się zielone paprocie "tradycyjne" to postaw na nerecznice, takie jakie żyją u nas "w dzikości". Sama uprawiam i bardzo sobie chwalę.

      Usuń
    2. Muszę się rozejrzeć, dzięki :)))

      Usuń