czwartek, 28 grudnia 2017

Śnięta i po śniętach

Powolutku się przetaczają, jak  żółw  ociężale te ostatnie grudniowe dnie. No i dobrze, trochę czasu dla się bez tych wszystkich "i jeszcze muszę". Kontempluję czyli  pluję kontem świąteczną atmosferę na  post świątecznych wyprzedażach, znaczy usiłuję wyrwać co lepsze bombki po cenach normalnych. Ciężko, bo co ładniejsze jednak poszły bez zniżek, w końcu naród okazał się nie tylko spożywczo  łakomy. Poza tym nastąpiło wykrakane ruszenie pospolite na centra a jak jest ruszenie pospolite  to ja się słabo ruszam.  Co prawda razem z Mamelonem uskuteczniwszy w  godzinach porannych zakupy w najmniej obleganym centrum handlowym w mieście Odzi  ale wielkiego obłowienia nie było choć Mamelon nabywszy za pół ceny spodzień i parę bluz "na wyjazd". No bo będzie wyjazd, przeplute, nabyte i nawet częściowo  opłacone ( jak zwykle poszkodowałyśmy  Sławka ksywka Bankosław,  bo nieszczęśnik jest posiadaczem odpowiedniej karty - chyba mu trzeba będzie jakiś pomnik wystawić albo zupę gulaszową co drugi dzień robić na  łobiadek ). Nie na długo wyjedziemy  ale na tyle żeby się skutecznie oderwać od codzienności. Kierunek klify Portugalii, małe wiochy na wybrzeżu i Ołszyn zawsze przed oczami.

Z wymarzenia ten wyjazd. Musimy jeszcze tylko wypożyczyć samochód żeby dotrzeć w miarę bezproblemowo w co ciekawsze miejsca. Mamelon oczywiście snuje  marzonka krewetkowo - przegrzebkowo -  homarzaste, ja snuję marzonka wędrowniczkowo  - okołoplażowe przerywane od czasu do czasu  wizją nas obu w piankach (  Mamelon bezwzględnie w różowej, no, dopuszczam pizdacjową ) z dechami do surfu pod pachami. Takie sladkie mameni, marzenie o   jeździe na falach służące do straszenia Mamelona, która zamiast  się bać jak książniczce Barbionce przystało, bezczelnie rechocze kiedy sprzedaję jej te upojne obrazy zrodzone w  z lekka zwyrodniałej wyobraźni . No ale nie ma się co dziwić tym rechotom - wyobraźcie sobie dwie obfite panie starsze w typie Pameli Salceson, jak z wolna  ( bardzo z wolna, normalnie  zwolniony film ) potrząsając grzywami (  moja to już niedługo będzie naturalny platynowy  blond ) i tłuszczykiem którego nie ukryje  żaden piankowy kombinezon, ruszają w stronę  Ołszyna trzymając resztkami sił te cholerne surf - dechy. Niezły widok! Jeszcze nie odbiera apetytu ale chichocik wzbiera w człowieku natentychmiast. Przyznam  że zarykiwałyśmy się ostro  z Mamelonem z nas in spe  surfujących i poskramiających  Ołszyn.  Realne to jak my dwie jako członkinie wyłącznie męskiej zimowej wyprawy na K2. O słodyczy absurdu! Tak, tak, absurdu bo Mamelon  nie tonie jedynie w płytkiej wannie a ja spadam ze wszystkiego  z czego tylko spaść się da ( decha i ja pływałybyśmy oddzielnie ).

Dobrze nam to porykiwanie zrobiło, czujemy się jakoś gotowe na ten  Ołszyn i adwentury z nim związane. Z rzeczy miłych odnotowuję jeszcze kompulsywnie obejrzany serial  "Dark" ( Wadera mnie na niego namówiwszy  i dobrze  zrobiwszy ). Niemiecki serial oblookawszy  mimo  że po seansach Polizeiruf 110, które miały miejsce  w latach  siedemdziesiątych obiecałam sobie  nigdy więcej  nie oglądać niemieckich seriali.  Tak mnie  ta enerdowska produkcja zatruła, szczególnie odcinek o kradzieży  dobra wspólnego dokonanej w zakładzie pracy źle mi zrobił na samopoczucie. No ale  Wilczyca kusiła środkowo - europejskim błotkiem więc się przełamawszy i  oblookawszy. Tak, serial w którym  Doppelgänger jest  głównym bohaterem zdecydowanie  Niemiaszkom wyszedł, taka zdolność "przyrodzona"  u nich do tematów nieoczywistych,  historii logicznych choć niby logice przeczących.

No i to błotko rzeczywiście lepiące i wciągliwe, choć wodą czyściuchną i przejrzystą po wierzchu płynącą dla niepoznaki przykryte. A dzieci znikają  jak bachorzęta z Hameln.   Lubiejo ja takie  klimaty.  Oprócz serialu oblookawszy nowego  "Blood Runner", tego z dopiskiem  2049. Wyszło nawet przyzwoicie, choć nie jest  tak świeżo  i odkrywczo jak w przypadku filmu Scotta ( czepiam się, trudno żeby  sequel  był odkrywczy ). Znaczy ukulturalniona jakbym cóś  po śniętach była i z perspektywami wojaży. Wyraźnie  mi po śniętach lepiej, podobnie jak Tatiemu i Cio  Mary. Chyba luzik  był potrzebny. Nawet ohydna, grudniowa  smożanka ( pogoda smogowa ) mnie nie rusza. Ciepławo to może nawet  ciemiernika  do gleby wsadzę na koniec roku, kończąc sezon. No i zabiorę się do  podjadania prezentu od Konikowej  Agniechy - marmeladki dotarły! Wcinamy i mlaszczemy!

A teraz dla  Zaswetrowanego Psa - sesja Bałwana. Bałwan w śniegu, bałwan bez  śniegu, Bałwan lekko zamyślony nad kondycją  świata. Bałwana pewnie zrobiły biedne  chińskie dzieci za miskę ryżu i powinnam w związku z tym cierpieć. Ale cóś nie cierpię bo chińskie dzieci robią teraz wszystko od szpadli począwszy na  zaawansowanej elektronice skończywszy i praktycznie bez robotnych  chińskich dzieci ciężko by było żyć ludziom w  I, II i III świecie. Mam tylko nadzieję że miska ryżu była rozmiaru miednicy i jakaś wkładka mięsna się trafiła.



32 komentarze:

  1. Serial miał oczywiście lipne zakończenie ale i tak lepsze niż książka Miłoszewskiego o francuskiej okupacji. To było moje ostatnie podejście do autora, temu panu już dziękuję.
    Żałuję, ze tak szybko obejrzałam co lepsze seriale bo święta miałam pod znakiem łoża boleści. Pombuk pokarał za brak zimowej kurtki w czasie szlajania się po Perlaszezach. Rwa barkowa, przeciwbólowe na bazie opium (mniam) i skierowanie do kiné, któren na wakacjach aktualnie. Jedynie pozycja horyzontalno-wzniesiona przynosi prawdziwa ulgę, horyzontuję się circa about już od 10 dni :D
    A Ołszyn w wersji bretońskiej nawet w grudniu zapiera dech, co odważniejsi przypinają latawce i ziuuu ...
    na koniec kantyczka, którą wygrzebał mój kochany Zając, pasuje do Twoich bałbanów moim zdaniem, uwaga długa:
    "Pieśń o weselącym się ptastwie z narodzenia Bożego na godach", ze zbioru krakowskich Kantyczek karmelitańskich, XVII/XVIII wiek.

    W dzień Bożego narodzenia
    radość wszystkiego stworzenia,
    ptastwo chwali Pana,
    bydło na kolana
    upada.

    Król orzeł najprzód przyleciał,
    gdy się o godach dowiedział,
    nawiedził Dzieciątko,
    małe pacholątko
    w Betlejem.

    Ptastwo się też dowiedziało,
    za królem swoim leciało
    na królewskie gody,
    nie pili tam wody,
    lecz wino.

    Obchodziło to kaczora
    i nie chciał czekać wieczora,
    ale go żurawie
    strzepały po głowie
    i ucichł.

    Gdy wodne ptastwo leciało,
    leśne się też dowiedziało,
    dudek z wielkim nosem
    zwoływał ich głosem
    na gody.

    Sójka tym więcej znać dała,
    gdy jak chłop w lesie hukała,
    bo się już upiła,
    gdy na godach była
    w Betlejem.

    Jeszcze jarząbek z sokołem
    radził i z ciećwierzem społem:
    rozmów zaniechajmy,
    na gody biegajmy
    do wina.

    A jeźli nie wypijecie,
    jastrzębia poczęstujecie,
    by was pazurami,
    latając za wami,
    nie szarpał.

    A jeźli będzie w dzbanie,
    pożycz nam nosa, bocianie,
    żuraw długiej szyje
    rad też dobrze pije,
    da jej nam.

    A zaś zając z królikami
    bębnił swoimi nóżkami,
    wróble zaś gwarzyły,
    gdy sobie podpiły
    z dzierlatką, z czeczotką.

    Papuga także gwarzyła,
    coś z cudzoziemska mówiła,
    żołna i z indykiem
    była tam syndykiem,
    bażant był szafarzem.

    Paw ogon śliczny roztoczył,
    lecz sprosznym wrzaskiem wykroczył,
    kwiczoły kwiczały,
    czeczotki śpiewały,
    sęp siedział jako sęp.

    I tak różnych ptasząt stado,
    będąc Jezusowi rado,
    w to miejsce leciało,
    kędy Pańskie ciało
    powito.

    Więcej tam było wszystkiego
    niżeli w arce Noego,
    tam tylko po parze,
    a tu zaś co może
    mieć ziemia.

    Sroka piwa nawarzyła,
    korzec weń chmielu włożyła,
    było dobre piwo,
    piło go co żywo
    na godach.

    Sowa nieboga huczała,
    we dnie wina nie widziała,
    hu hu hu hu hu hu,
    a mało co w brzuchu
    bez wina chudzina.

    Ale gdy było w północy,
    piła do ciężkiej niemocy,
    war piwa wypiła,
    jeszcze się swarzyła
    niecnota.

    Jak skoro Boga uczciło,
    co żywo się rozproszyło,
    ludziom przykład dawszy,
    Boga powitawszy,
    chwalili, chwalili.
    Amen.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kuruj się, rwa barkowa zwana przez Wujka Jo qrwą barową bolesność wielką daje o czym przekonać się kiedyś sama mogłam. Banieczkowanie by Ci się przydało oprócz przeciwzapalnych, przeciwbólowych i zalegania w cieple. Nawet jak Ołszyn wygląda kusząco, słoneczko świeci i w ogóle zima udaje wiosnę z Qrwą barową nici z uroków. Franca się czai i atakuje znienacka jak już człowiekowi wydawało się że finito . I tak się kończą Perlaszezy w nieodpowiedniej porze roku! Współczuwam wraz z kotami.
    Co do serialu - gdybyż oni zechcieli zakończyć jak Wielki Scenarzysta przykazał na tzw. pierwszej serii to finał mógłby być inny. Ale "Kasa, misiu, kasa!" i nie ma że nie ma - zrobili cliffhanger dodupny. Szkoda, bo zawiązana opowieść zawsze lepsze niż tasiemiec.
    Co do kantyczki - taka wpółludowe stare teksty są urokliwe. Osobiście uwielbiam XVIII wieczną odmianę rzeczowników, np. wielorybowie brzmią jakoś dostojniej niż wieloryby. Zwroteczki
    "Sowa nieboga huczała,
    we dnie wina nie widziała,
    hu hu hu hu hu hu,
    a mało co w brzuchu
    bez wina chudzina.

    Ale gdy było w północy,
    piła do ciężkiej niemocy,
    war piwa wypiła,
    jeszcze się swarzyła
    niecnota."
    to cóś o Mamelonie i mła. Choć my ostatnio nie piwko a winko pijamy. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ciekawe, bo do tej pory wszyscy identyfikowali się z:
      "sęp siedział jako sęp." :D
      ja w każdym razie na pewno w minione święta, zbolały sep :D
      już deczko lepiej, najwyższy czas bo wkrótce mi seriali zabraknie ;)

      Usuń
    2. Najważniejsze że przechodzi. Zapalenia nerwów potrafią się ciągnąć co jest straszne dla chorego a czasem i jego rodziny. Tak, tak, cóś na ten temat wiemy.;-)
      Mamelon i ja to zdecydowanie sówki. No, takie trochę sępiące.;-)

      Usuń
    3. w moim wypadku to nie tylko zapalenie ale wyraźnie dysk uciskający nerw, który (dysk) należy wepchnąć na właściwe miejsce. skolioza nie boli, do czasu, jak widać. dlatego czekam z utęsknieniem powrotu kinè, nawet chłop, któren regularnie korzysta oddaje mi swoja rezerwacje, bo widzi, ze tak to dlugo nie pociągnę.

      Usuń
    4. Uuu, to widzę że masz podobne do moich problemy. Ja też cierpię z tego powodu. W moim przypadku to żarło się, doopsko i nie tylko urosło i teraz się cierpi. Łapie najczęściej po "nie takim" wysiłku, przeziębieniu, jakichś dźwiganiach typu "To naprawdę było 25 kilo?". Ech!;-/

      Usuń
    5. leloop, rozejrzyj się za jakimś dobrym fizjoterapeutą i omijaj kręgarzy szerokim łukiem. Jakby który chciał Ci dysk wepchnąć - daj w pysk i zwiewaj, bo to oznacza, że partoli i dysk Ci znowu wyskoczy jeszcze szybciej niż był wepchnięty. A fizjoterapia zajmuje czasu więcej ale daje trwalsze efekty. Taki krnąbrny dysk musi wleźć sam, tylko trzeba go zachęcić odpowiednimi działaniami. Zanim komuś powierzysz swój drogocenny dysk, sprawdź jego kompetencje, bo masażysta, kręgarz i fizjoterapeuta to nie to samo!

      Usuń
    6. No i ja chyba za zająca w kantyczce mogę robić, tupać potupię a do picia cienka jestem :]

      Usuń
    7. Nie ważne co się pije, ważne w jakim towarzystwie! :-) Co do fizjoterapeutów, kręgarzy, masażystów - najważniejsze żeby fachowiec był dobry a nie dodoopny. Profi zawsze wie co może a czego nie może, to tylko amatorzy ( mój boszsz... jak można być amatorem w wyuczonym i wykonywanym zawodzie? - tej zgrozy jednak pełno wokół ) partolą człowiekowi zdrowie. Najważniejsze znaleźć d o b r e g o fachowca.:-)

      Usuń
    8. drogi Psie, dziękuję za troskę, ale nie ma się czego obawiać. to kwestia terminologii. w moich okolicznościach przyrody kinezyterapeuta jest odpowiednikiem polskiego fizjoterapeuty, z dyplomami, uprawnieniami i refundowany przez tubylczy nfz. używam tubylczych określeń bo mi łatwiej :)
      do kręgarzy podobnie jak w PLu chodzi się na własną odpowiedzialność i za większe piniondze ;)

      Usuń
    9. Cio Mary chodziła kiedyś ze swoim kręgami do profesora belwederskiego. Opinia Cio na temat ónego nie nadaje się do przytoczenia ( nawet nie wiedziałam że Cio Mary posiada tak bogaty zasób słownictwa ). W jej przypadku pomogła chyńska akupresura i tradycyjne europejskie zabiegi fizjo.:-)

      Usuń
    10. Kinezyterapeuta jest ok. Widać nie doczytałam i mi umkło.
      Podzielam opinię Cio Mary w całej rozciągłości. Ci z tytułami powyżej dr budzą moją głęboką nieufność. Jako człek z branży wiem, jak się takie tytuły robi i nie ma to nic wspólnego z wiedzą praktyczną, ani nawet z praktycznym zdobywaniem wiedzy. Ot właściwy człek, z właściwym nazwiskiem, na właściwym miejscu i o właściwym czasie.

      Usuń
  3. Och! Tabaś! Jakżem wielce wzruszona, że dla mnie! Bo bałwanek cudny-cudnisty!
    I niskie uczucie zazdrości mi wrzodem na wątpia siadło.
    Ale swoją drogą, to mogła ja by tego bałwanka nie oglądać, gdyby w zamian miała przyobiecane fotoseszyn Was obu z Mamelonem w surfingowym rynsztunku, a zwłaszcza w akcji! :))))))))))))))))))
    Ma bujna wyobraźnia przestrzenna podsuwa mi takie obrazy, że o-rzesz-ku tak się chichotam, że łzy płyną wartką strugą i okulary parują, lico rumiane, przepona w boleści i tchu złapać nie mogę ;)))))
    A w Ołszyn, w sensie w fale, to ja bym się chętnie rzuciła wraz z Wami :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale czy woda nie za zimna?

      Usuń
    2. No Agniech ma rację - Ołszyn to nie jest Śródziemne Mare, woda co łzy z ócz wyciska w porze wiosennej w nim faluje. Bez pianki nie podchodź, he, he.;-) Z falami w Ołszynie trza uważać, te przypływy i odpływy i w ogóle energia fal jakby insza niż w mniejszym Mare, nie wspominając o ukochanej sadzawce znanej jako Bałtyk. Na fotoseszyn To Ty Psie nie licz, Mamelon by mnie ubiła za obiektyw zdradziecko wymierzony w jej stronę.;-) Ołszyn od Ciebie pozdrowimy, obiecuję fotę długiej fali.:-)

      Usuń
    3. do Ołszyna to nawet latem pianka nie zawadzi, zwłaszcza jak się swoje lata ma :D gdzie te czasy gdy 18°C w Bałtyku nie robiły mi różnicy ..., 3-4 bite godziny w wodzie bez wychodzenia ;)

      Usuń
    4. szkoda, ze nie ma opcji wstawiania fot w komentarzach, wrzuciłabym parę z zeszłego tygodnia :)

      Usuń
    5. Kedyś to i ja w Sadzawce Bałtyckiej brodziwszy i nie tylko w temperaturach zabójczo - niskich. Teraz mimo upasienia "na fokę" bez pianki podwójnej bym nie zaryzykowała Ołszyna wiosną a i latem mocno bym się zastanawiała czy nie zapiankować. Parę opisz, to będzie foto werbalne.;-)

      Usuń
    6. A kto powiedział, że ja bym się rzucała w bikini? Po pierwsze - to nieestetyczne w moim wydaniu, po drugie - nawet ja mam instynkt samozachowawczy. Podejrzewam, że pod pianką udałoby mi się upchnąć podwójne wełniane barchany, model reforma damska i kurtkę puchową ;)
      Niemniej marzy mi się ach marzy! Choć haust jodowanego powietrza. Bo od 2014 roku usiłujemy wyjechać z Mężczyzną nad t,ę naszą Bałtycką Sadzawkę - jak ją ładnie Tabaś określiłaś - i zawsze coś. Coś zawsze w poprzek i się nie składa. W góry, proszę bardzo, zawsze mamy drogę prostą. A jak tylko próbujemy w drugą stronę to wiatr w oczy, kłody pod nogi i zaspy na torach nawet w sierpniu :( Ale nie ustajemy w próbach :]

      Usuń
    7. W bykyni to się mało kto rzuci, no chyba że lipiec albo i sierpień a rzucająca się mocno ciepłokrwista i zimnolubna. Pianka to cud wynalazek, czegóż to się pod nią nie da wepchnąć! Co do Sadzawki Bałtyckiej - wywczas nad sadzawką cóś drogi. Wbrew pozorom, mimo kosztów lotu taniej i ciekawiej wypadają wywczasy nad akwenami bardziej na południu położonymi ( szczególnie jak w grę wchodzi więcej niż dwa dni wypocynku ). Problemem jest tylko czy wcześniej planować czy rzucać się na jakieś last minuty. Ponieważ ja organizuję wyprawy z Mamelonem mając tylko Mamiego do pomocy, to robimy wszystko wcześniej, jak jest tzw. profesjonalny organizator ( który bierze za tę organizację kasę ) to można sobie odpuścić i last minutować.:-) Grunt żeby było Mare albo Ołszyn i gdzie połazić ( Mamelon i ja tak średnio plażowe jesteśmy, lubiwszy połazić ).

      Usuń
    8. przypominam, ze Bretonia stoi otworem nad samym Olszynem, dom stoi znaczy się i drogo nie bierzemy a od lipca to nawet samaljotem, bez Londek, można dolecieć i maszynu wypożyczyć na miejscu jak kto korzysta.

      Usuń
    9. a łazić jest gdzie, zapytaj Mohera :)

      Usuń
    10. My tak sobie z Mamelonem gadali cóś o sezonie letnio - jesiennym, mocno galdalim ( znaczy Sławencjusz schował kartę na wszelki wypadek ). Traktuj to poważnie, jak groźbę.;-)

      Usuń
    11. uwaga, uwaga 2 polowa lipca i 2 polowa sierpnia wstępnie wzięte.
      ale polecam wrzesień, który aż do końca października jest cudny, raczej. chyba, ze by nie był :P
      sierpień to dzikie tłumy Francuzów.

      Usuń
    12. Gallowie w dzikich tłumach są tak samo nie do przyjęcia jak inne nacje w dzikich tłumach występujące. My tak raczej wstępnie o wrześniu myślałyśmy, trochę bojąc się zapeszyć ( no bo w tym roku to były szerokie gryplany podróżnicze a potem to paszło się wszystko i tralala . :-)

      Usuń
  4. Przepiękna kantyczka, ze zbożna treścią. Jaka szkoda, że nie mogę naśladować owego ptastwa pobożnego i na chwałę Pana uwalić się na śpiewająco i świergocząco.

    Uprzejmie pytam, z czego jest zrobiony śnieg w szklanej kuli? Dlaczego wygląda jak pokruszony styropian?

    I kiedy dotarła przesyłka? - wysłałam jeszcze jedną do kogo innego, i ta druga ciągle w drodze.

    Myślę, że można oczekiwać dokumentacji zdjęciowej znad Ołszyn?
    Pomyślności w N.R.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja się zamierzam uwalić! No nie wiem czy tak do końca na chwałę Pańską i czy w ogóle chwalebnie. No ale raz na jakiś czas człowieku się należy!
      Śnieg w szklanej kuli podejrzany był o styropianizm ale mnie uświadomiono że to jest tworzywo co nie żółknie ( ponoć styropian nie zachowuje śnieżnej bieli - pewne zdziwko dla mnie ). Podejrzewam jakiś inny polimer wielokrotnie złożony o bycie śnieżkiem, na 100% nie jest to żwyrek ani inna szlachetność.;-) Przesyłka dotarła do mnie w pierwsze święto via Ciotka Elka ( ponoć odebrała w piątek i jej się zapomniało - karnie pozbawiłam ja jednej z dwóch przypadających na nią marmoladek ). Za prezentos dziękuję w imieniu własnym i przyległości ( wydzielam towarzystwu - sam podżeram najwięcej, w końcu to mój prezentos ).:-) Znad Ołszyna sesja będzie tym bardziej że klify porasta miła roślinność, skałki są urocze ( Mamelon coś bredził o noszeniu jej na plecach ) a wiochy uczepione onych skałek.

      Usuń
  5. Hej, wino czerwone serce rozwesela, znaczy leczy:) Bo jeśli człek wesoły, to i szczęśliwy, jeśli szczęśliwy, to i zdrowy na ciele i umyśle. Trzeba znaleźć czas na zabawę, popijawę i luz bluz oraz despacito, póki my żyjemy. Jak byłam we wrześniu na Sycylii w doborowym towarzystwie, ale bez dzieci, to tak się bawiłam, że do dziś jestem i zdrowa i wesoła. Pozwolicie, że zacytuję poetę - pieśniarza - lekarza "to jest potrzebne, naprawdę potrzebne..". Zatem wszystkiego wspaniałego w NR i cudownych harców w oceanie z deską lub bez ale zawsze z porto, maderą i vinho verde.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa, "jest czas siewu i ...czas pijaństwa" czy jakoś tak to szło? No po prostu czasem się człowiekowi od życia cóś rozweselającego należy. Byle nie do zarzygania.;-)

      Usuń
  6. A gdzie mój komentarz na temat wystroju i reszta?

    OdpowiedzUsuń
  7. W każdym razie wszystkiego dobrego bo czas świąteczny nadal trwa :)))

    OdpowiedzUsuń
  8. Dżizuu, zaginął?!!! U mnie nic się nie wyświetliło, blogger pewnie zechlał. Jemu się tam czasem robi z tym chlaniem. U nas też twarde świętowanie, a co sobie będziemy żałować!:-)

    OdpowiedzUsuń