czwartek, 14 grudnia 2017

Zeszyciki gwiazd Ciotki Hanki Sz.


Ostatnie dwa posty to alibi dla ogrodowości blogiego, słabiutkie zresztą bo wspominkowo - czerwcowe a nie o tym  jak to w ogrodzie w grudniu przepiąknie.  Nie jest przepiąknie, choć usunęłam nieco suchatków ( trawy po ciężkim śniegu już nie wyglądały dobrze ) i postraszyłam parę krzakowych pędów sekatorem.  Jednak nie da się ukryć że grudzień w naszym klimacie to cóś nie bardzo nadaje się do prac ogrodowych. Z ciężkim westchnieniem zabrawszy się do czegoś na kształt porządków domowych i to takich dokładniejszych. Dokładność i najrzydziurność popłaciła bo naszłam w jednej z szuflad zeszyciki gwiazd  Ciotki Hanki Sz. . Nie wiem jak to  teraz jest, czy zeszyciki z wycinkami z gazet to jeszcze uprawiane, znaczy czy ktoś jeszcze zajmuje się czymś takim? Podejrzewam że teraz wszystko ludziska  trzymajo w chmurze, współczesna wersja zeszycików jakby mniej rzeczywista bo wirtualność mniej realna. Zeszyciki Ciotki Hanki  Sz. to najrealniejsza realność, że strawestuje miszcza, choć treść zeszycikowa taka bardziej  ulotna i efemeryczna bo zeszycik zapełniony fascynacjami  nastolatki, marzeniami o "lepszym świecie".

Trochę o autorce  zeszycików - Ciotka  Hanka Sz. kobietą prawdziwą była. Dzięki niej poznałam takie słowa jak  peniuar, makijaż ( w czasach  mojego dzieciństwa obowiązywał maquillage a nie make up ), manicure a także określenia takie jak przyjaciel od serca, zwyczajny małżonek oraz satyr. Znaczy  Ciotka niemało cegiełek dodała do mej edukacji, specjalizując się w nauczaniu "kwestii kobiecej". No po prostu gender Ciotka na mnie uprawiała a ja zamiast świadomie protestować chłonęłam w się z ukontentowaniem wiedzę o tym  że jak się ma tyłek jak przetak to  pod  żadnym pozorem nie powinno się nosić niczego z  baskinką ( ciekawe czy młodsze pokolenie wie co to jest baskinka, he, he ) albo "że kobieta powinna mieć własne pieniądze bo życie to nie bajka" i że "faceci są całkiem inni".

Pamiętam jak w  mieszkaniu ciotczynym, oglądam wraz z Ciotką Hanką jej zeszyciki  gwiazd, robione jakieś parę lat przed moim przyjściem na świat. Ja siedmioletnia właśnie odkrywam świat srebrnego ekranu, hollywoodzkiego  blichtru  i sztucznych, niemal nierealnych  piękności,  ciotka pachnąca Soir de Paris, szczytem perfumiarskiego luksusu PRL, z sentymentem patrzy na świadectwo czasu swojego cielęctwa . Bosko było! Czym prędzej zapragnęłam sama posiadać takowy zeszycik i przerzuciłam się z lektury  gazetek dziecięcych "Świerszczyk" i "Świat Młodych" na  periodyki "Ekran" i "Film" ( "Ekran" z mojej ówczesnej perspektywy patrząc był lepszy, więcej zdjęć gwiazd ). Wycinałam fotki  namiętnie i przyklejałam klejem roślinnym białym bo guma arabska była fujowa i niszczyła zdjęcia. Niestety nigdy  nie udało mi się zbliżyć  do idealnych moim zdaniem ciotczynych zeszycików z tego prozaicznego powodu  że gwiazdy lat siedemdziesiątych  to był już  całkiem inny  Hollywood. Pituś, osłoda mojego dzieciństwa do czasu urodzenia się  Magdzioła,  zachwycony oglądał fotki z zeszycików  Ciotki Hanki ( "Ma cyce jak rakiety!" - to było zachłyśnięcie się pitusiowe urodą sexbomby Jane  Mansfield ), moje wycinki z  gwiazdami nie budziły pitusiowego entuzjazmu ( no, ta - Mia Farrow i wszystko jasne ).

Dzielnie jednak wycinkowałam gazety, które z czasem zaczęłam nawet czytać ( "Film" miał zdecydowanie lepiej napisane recenzje i artykuły, "Ekran" był jakby bardziej  plotkarski ). No ale  moje zeszyciki gwiazd się nie zachowały, zaginęły podczas którejś z przeprowadzek. Gdyby nie to zawieruszenie to  może dziś to  i ja  z sentymentem przeglądałabym wspominki z czasów  dzieciństwa i bardzo wczesnego nastolęctwa, opowiadając  jakiemuś znajomemu dziecku o wspaniałych gwiazdach kina z lat siedemdziesiątych, które co prawda nie miały superbiustów i pośladków jak  jabłuszka czy torsów  jak  Apollo ale za to jakie zaangażowane były!  Świat usiłowały naprawiać, protestowały w różnych sprawach z różnym skutkiem, były za a nawet przeciw i zawsze w awangardzie. Śmieszność rzecz jasna tego  Parnasu nie ominęła -  za najlepszy numer uznaję przepoczwarzenie się  Hanoi Jane w biznes woman Jane od zdrowego stylu życia owocującego figurą nastolatki ( chwała, wieczna chwała skalpelom z Hollywood ). Cóż to się ludziom  w  życiu nie przydarza, he, he. Takie opowiastki mogłyby spływać z mych ust i zatruwać dziecięcy  umysł.

Jednak z braku zeszycików z gwiazdami lat siedemdziesiątych spływać nie będą, znaczy młode umysły bardziej bezpieczne. Jednak nie całkowicie bezpieczne. Na moje dziesiąte urodziny Ciotka Hanka podarowała mi swoje zeszyciki a ja mało czego tak  pilnowałam jak tych ciotczynych dokumentów. Moje własne wycinki zaginęły ale ciotczyne nie miały prawa. Czekają sobie w szufladzie aż pojawi się właściwe dziecko, albo kto wie czy nie bardziej dojrzała osoba. W końcu zeszyciki gwiazdowe mają coś około  sześciu dych na grzbietach, taa, niemal zabytki z nich są. Znaczy jakby zamieniły się już w dokument, wicie rozumicie  - prawda czasu, prawda ekranu. Nie wiem czy dziś bez tzw. przewodnika byłyby "czytelne". Owszem, pod  fotkami jest ciotczyne pismo ale informujące tylko kto jest na fotce i na tym koniec. Tzw. soczyste fakty  Ciotka Hanka przekazywała ustnie, zatem bez przewodnika zeszyciki nie są tak ekscytujące. Tak przynajmniej  mnie się zdaje.

No a jest o czym opowiadać, historie z filmowego światka zawsze były grzesznie ciekawe. Kudy tam  dzisiejszym celebrytom do prawdziwych skandali, w czasach kiedy mało co w sferze obyczajowej jest już skandaliczne afery nie są prawdziwie aferalne. Co tam  komu po kolejnej sextaśmie  gdy pojawiają się programy  komputerowe pozwalające tworzyć na podstawie znalezionych  w necie filmów i fot pikantne filmiki i fotki dla użytku tych bardziej rozerotyzowanych ( he, he, he, pozdrawiam wszystkich namiętnie selfujących ). Seks nam coś spospoliciał i spowszedniał, teraz rusza nas dopiero przemoc i łamanie prawa. Kto by dziś uwierzył że Ingrid Bergman wywalono z Hameryki za romans z Robertem Rosselinim i porzucenie przez nią męża wraz dziatwą  ( choć jak zawsze ta sprawa miała swoje drugie dno, polytyka znaczy ). Tak, tak, działo się to w czasach kiedy w Fabryce Snów orgie i orgietki  z udziałem gwiazd i gwiazdeczek były zarówno na porządku dziennym jak i nocnym. Bergmanka wyleciała za brak hipokryzji i lewicującego  narzeczonego, no bo jakże to tak - oficjalnie, na chama, bez zgody wytwórni która w latach czterdziestych i pięćdziesiątych miała najwięcej do powiedzenia w życiu prywatnych swoich  pracowników. Oczywiście  tych przynoszących największe dochody.

Dziś pijarowcy wytwórni dwoiliby się i troili żeby  sprawę bardziej rozkręcić, wszak ludziska od  zawsze lubią się ekscytować cudzym życiem osobistym. Tylko że dziś takie tam zwykłe rozstanie mało kogo by zainteresowało, trzeba by  pokrzywdzonych rozstaniem pokazać na dnie, albo wojnę gwiazd sprowokować żeby to  czytelników plotkarskich portali  i pisemek jeszcze ruszyło. Znaczy to co dawniej wyciszano dziś starannie by nagłośniono, licząc że zainteresowanie prywatnością gwiazdy przeliczy się na zysk producentów. No nie byłoby  cicho sza i  wszyscy kochamy naszą Liz i nieważne że pan Ficher odszedł był  do niej zostawiając też naszą ale mniej  Debbie  Reynolds z pociechą. Małżeńskie rozstania w latach pięćdziesiątych nie stanowiły wdzięcznego pola do popisu dla ludzi kreujących wizerunek. Co innego wykorzystywano tworząc relację o tzw. wojnach  gwiazd. Zazdrość o superbiust miała być  głównym powodem niechęci wzajemnych hollywoodzkich i  europejskich diw. No jak to mawiała Babcia Wiktoria  o Ciotce Baśce "Stała w tym kościele o  pół biustu przed organiściną".

Superbiust był sprawą poważną, w czasach gdy o silikonach ludziom się jeszcze nie śniło tzw. warunki naturalne mogły uczynić aktorkę gwiazdą. Bywało że czyniły gwiazdą kogoś całkowicie pozbawionego talentu aktorskiego, jak  miało to miejsce w przypadku Jane Mansfield, największej oprócz Mamie  van Doren konkurentki Marylin Monroe do tytułu Najgorętszej Platynowej Blondynki ( blondynki dzieliło się na gorące i zimne, takie w typie Grace Kelly czy Kim Novak ). Biust starano się eksponować za wszelką cenę, we Francji przemysł modowy wymyślił  cud urządzenie, dziadka push upów czyli cyckonosz zwany bardotką na cześć  Brigitte Bardot, nosicielki tego ustrojstwa. Bardotki wspomagały te mniej obficie wyposażone aktorki w karierze, dopiero lata  sześćdziesiąte i pojawienie się modelek typu Twiggi  przerwały w filmowym światku supremację supercyców. No ale  lata sześćdziesiąte to zmierzch epoki Wielkich Gwiazd, teraz trzeba było choć trochę umieć grać żeby zostać prawdziwą  gwiazdą filmową ( rzecz jasna zawsze są wyjątki - Raquel Welch czy Arnold Schwarzeneger  ).

W latach pięćdziesiątych droga od gwiazdki do gwiazdy była bardziej zależna od  fizyczności aktora. Oczywiście panowie mieli łatwiej, stworzono nawet określenie uroczy brzydal którym radośnie obdarzono Jeana Paula Belmondo. Panie niestety musiały być na tyle ładne żeby bez straszliwych ingerencji  chirurgicznych ( no bo coś tam coś tam prawie zawsze robiono, choć czółko podwyższono włosy wyrywając albo  zgryzik krzywy naprawiono ). No po prostu bez urody na ekran nie było się paniom co pchać. W Polsce była nawet taka akcja "Piękne dziewczyny na ekrany", między innymi Barbara Kwiatkowska  - Less dzięki niej zaistniała w filmowym światku ( był taki hit "Ewa chce spać" ). No ważne też było odpowiednio dobrać sobie pseudo, mało która gwiazda występowała pod  prawdziwym nazwiskiem. Cud, jak z inicjałów udało utworzyć się  odpowiedni skrócik - MM ( Marylin Monroe ), BB ( Brigitte Bardot ), CC ( Claudia Cardinale ) czy PP ( Pascale Petit ). Redaktorzy filmowo - plotkarskich gazetek kochali te skróty ( a może to wydawcy, wszak mniej farby drukarskiej i mniej za wierszówkę trza było płacić ). Rzecz jasna dobry wygląd i nazwisko nie wystarczały żeby  zostać gwiazdą, kwestia talentu, czasem układów towarzyskich  zwanych szczęściem  ( jak w przypadku Giny Lollobrigidy  i jeszcze paru innych osób ).

No i było i przeminęło. Odfrunęło z królikami! Dziś mało kto  z "cywilnych" ( czyli nie  historyków kina czy pasjonatów starych plot ) interesuje się tematem. Po co? Nowe plotki i ploteczki o filmowych gwiazdach i celebrytach wszelkiej maści nas zajmują. Są tak nachalnie nagłaśniane  że nawet jak  nie zajmujemy się nimi  to cóś tam zawsze  do nas dociera. Insza kultura info, teraz podają tych na świeczniku z flakami na wierzchu i nawet jak nie zamawiałeś  flaków a włazisz na portal informacyjny po rosołek polityczny czy ekonomiczną pomidorówkę to i tak uraczą cię przy okazji tymi flakami. Co nam zostało z kinowo - gwiazdorskich lat pięćdziesiątych -  w kulturze masowej wielka aktorska kreacja Normy Jean Mortenson, która tak zagrała Marylin Monroe że i dziś robi za ikonę, w tej mniej masowej parę dobrych filmów. No i sentymenta.

18 komentarzy:

  1. Jakie fajne zdjęcia. Żywe osoby przedstawiające. A nie jakieś kreacje chirurgiczno-komputerowe.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No w latach pięćdziesiątych jakoś tak mniej wypełniaczy stosowano, nawet naciągać za bardzo jeszcze nie naciągano. Jednak obiektyw to okrutne urządzenie, zazwyczaj dodaje od pięciu do dziesięciu kilo ( w moim wypadku dwadzieścia;-) ), poszerza gdzie nie trzeba, uwypukla gdzie nie powinien. W latach trzydziestych aktorkom namiętnie operowano nosy, które na niekolorowych taśmach potrzebujących do załapania obrazu niesamowitej wręcz ekspozycji wyłaziły karykaturalnie ( na taśmie piękność w realu pekińczyk ). Oświetleniowcy szaleli ale czasem nijak nie dało się nic z urodą aktorki zrobić. No i wtedy z pomocą przychodziła medycyna. Takiej Marlenie na ten przykład z patelniowatej gęby zrobiono szczupłą twarz usuwając zęby trzonowe. Straszliwie napracowano się na boską Gretą bo i zgryz był nie taki i Greta po prawdzie trochę klempiasta. No ale Hollywood dało radę. W latach pięćdziesiątych operowano gwiazdy i gwiazdeczki z większą wprawą i chyba jednak mniej inwazyjnie. :-) Obecnie człowiek w chwilach zdurnienia zastanawia się ile "części zamiennych" może mieć celebryta.;-)

      Usuń
  2. Zeszycikow nie mialam, ale wycinalam zdjecia piosenkarzy (polskich), naklejalam na tekturke, potraktowalam lakierem do paznokci i wysylalam poczta z prosba o autograf.
    Zaprzestalam procederu, gdy do mnie na 20 wyslanych listow, wrocil jeden, z podpisem, a jakze :)
    Fajne wspomnienia masz!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. He, he, he, ja miałam klasyczną matę z Cepelii a na niej starannie poprzypinane "moje zespoły". Głównie fotki wycinane z "Na przełaj". :-)

      Usuń
  3. Ach, wspomnień czar! Moim ideałem była BB. Próbowałam naśladować jej makijaże podbierając mamie kredki do oczu i tusz do rzęs. W ostateczności używałam też upalonego korka od butelki. Do malowania rzęs. Gdzie te czasy...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja uwielbiałem Marylin, może dlatego ze jednym z pierwszych filmów "dla dorosłych" jaki obejrzałam było "Pół żartem pół serio". Sukienki Marylin z tego filmu mogę do dziś narysować z pamięci. :-)

      Usuń
  4. Piękne zdjęcia, a zezująca Sophia - majstersztyk :-) Moja kuzynka znalazła ostatnio u ciotki zeszyt z piosenkami i zdjęciami ówczesnych gwiazd muzyki pop zrobiony przez moją Mamę- będzie mu z 55 lat , też bym go chętnie obejrzała. Pytasz, czy dziś młodzież wie , co to baskinka, ja pójdę dalej- myślisz, że wiedzą, co to przetak ? Ot, człowiek, nie wiadomo kiedy, dinozaurem został :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój boszsz... przetak wydawał mi się tak oczywisty że nawet nie pomyślałam że ktoś może nie wiedzieć co to jest. Zgroza! Jeśli chodzi o dinozauryzm to po dzisiejszym przelocie po sklepach stwierdzam że jestem welociraptorem ( małe, wkurzone do nieprzytomności i błyskawicznie kąsające ). Im bliżej tych cholernych świąt tym ciężej robi mi się zakupy. :-)

      Usuń
  5. Baskinka? No przecież, że wiem, sama w słusznie minionym czasie szyłam cuda z Burdy i ubrana byłam jak spod igły, własnej zresztą. No ale wtedy byłam wielkomiejska. Dziś jestem wsiowa i leniwa, i właśnie dałam pani krawcowej spódniczkę do skrócenia oraz zamek do wszycia.
    A TAMTE aktorki... Tyle lat minęło, a są ikonami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana Burda, coby my poczęły w tych siermiężnych latach gdyby nie ona. Wtedy niemal wszystkie modnisie umiały cóś ciuchowego uczynić, choćby kieckę zafarbować. Taa, potrzeba u ludzi różne talenta ujawnia. No i rzeczywiście, dawne gwiazdy często przechodzą w mniejszym lub większym stopniu proces ikonizacji. Ciekawe kto oprócz Madonny nam będzie teraz ikonowaciał. :-)

      Usuń
  6. Kochana moja jaki długi, wypasiony komentarz zamieściłaś mi na blogu :)))))))))))) ach... :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powinnam moje papierowe, niemodne skarby trzymać w jakiś pudłach na kółkach i [tfu tfu] w razie pożaru złapać i zdążyć wynieść tyle tego mam. Niestety zapisane w necie nie zginie w pożarze chyba, że się sieć [tit-cenzura] tłumacznie- zepsuje.
      Ja też miałam taką ciocię, może nie aż takie wypasione słowa ale dziecko wychowane w męskim towarzystwie patrzyłam niczym w sztukę teatralną jak się cioteczna malowała.

      Usuń
    2. pamiętam ,,Ekran" i ,,Film" zarażano przez kumpelę mocno żyjącą światem sław swego czasu kupowałam, w sumie na tamte czasu - braku wszystkiego, takie czasopisma robiły furorę :))

      Usuń
    3. Te stare zdjątka może nie były drukowane na najlepszym papierze ale takie to czasy były. No niby wszystkiego było mniej ale jakby więcej. Wiesz o co mi chodzi. Ciotki Hanki i tym podobne powinny być pod ochroną, jako dobro ludzkości powinno się te egzemplarze rodzaju ludzkiego dopieszczać. Mieć takowe skarby w pobliżu zawsze warto, powinno być przynajmniej po jednej Ciotce dla każdego dziecka. Skarbów papierowych pilnuj a co do komenta - cóś mnie gadulstowo ostatnio dopada.;-)

      Usuń
    4. Ja bardzo lubię twoje gadulstwo :)
      Masz rację, takie Ciotki to skarb i to nawet nie papierowe :))))). Rzeczywiście niby wszystkiego było mniej ale jakoś tak człowiek czuł się bogatszy niż współcześnie przy tym wszystkim więcej a nawet za dużo. Nie rozumiem, bo logicznie powinno być lepiej a człowiek powinien czuć się szcześliwszy a jest na odwrót.Ja akurat odpowiedź znam na to, ale z logicznego punktu widzenia to nielogiczne :D

      Usuń
    5. Przesyt zazwyczaj kończy się kacem.;-) A co do ciotek to od Najwyższej Zwierzchności trzeba by się domagać programu Ciotka+. Dla każdego dziecka.

      Usuń
  7. Ojej, jak miło mi się zrobiło, bo mi o mojej Ciotce przypomniałaś! Ciocia wklejała do specjalnych zeszytów zdjęcia gwiazd polskiego i zagranicznego kina, wycinane z czasopism, głównie z "Filmu". Te zeszyty, jak i całe mieszkanie cioci w starej kamienicy, miały dla mnie taką magię, że jako dziecko sama zaczęłam taki zeszyt prowadzić. Oczywiście mojemu zeszytowi daleko było do ciotczynych. A co do prowadzenia zeszytów w dzisiejszych czasach, to prowadzę do tej pory zeszyty z różnymi przepisami kulinarnymi, tak jak moja Mama i śp. Babcia. Wklejam lub przepisuję do nich dobre, sprawdzone przeze mnie przepisy. Jestem przekonana, że w zeszytach są bezpieczniejsze niż w "chmurze", nawet do mojego laptopa mam mniej zaufania niż do zeszytów leżących od lat w szufladzie. A Twój post świetny!

    OdpowiedzUsuń
  8. Chwała Ciotkom naszym! Co do zapisków kulinarnych to ja też jestem ze starej szkoły, he, he. Ale i w kompie mam folderek, zarchiwizowany na wszelki wypadek na nośniku. W chmurki i inne obłoczki to ja cóś mniej wierząca ale zapisek parę razy wgrany ma jakieś szanse na przetrwanie. No wicie rozumicie, nowoczesność w domu i w zagrodzie. ;-)

    OdpowiedzUsuń