sobota, 9 czerwca 2018

Codziennik - coby nam się nie nudziło!

 Życie mnie ostatnio  nie pieści - Felicjan ma uczulenie i bardzo tęskni  za Wiadomo Kim, Sztaflik jest chora bo latała nie wiadomo gdzie, żarła nie wiadomo co i w ogóle jest mocno podejrzana bo wątróbka powiększona ( cóś nie wychodzimy od dohtora ), Małgoś - Sąsiadka wybrała się na nielegalu do sklepu, zaliczyła glebę bo potknęła się o wystającą płytę chodnikową, po czym powiadomiła mnie  głośno na SORze że właściwie  to powinnam się już przyzwyczaić bo to tak  było, jest i chyba będzie  że  rok bez zrobionego po urazie CTR  właściwie się dla niej nie liczy.  W ogóle to powinnam  być szczęśliwa bo ona sobie badania poza kolejnością "załatwia", krew, rentgeny i  w ogóle wszystko. Tak że nie trzeba po żadne skierowania chodzić. Szczwana dziewięćdziesięciolatka! Taa, zmieniony  Felicjan jest odczulany, Sztaflik jest kłuta i dietowana,  Małgoś ma trzy  szwy i niewyjściową twarz  ( "Wyglądam jak  kosmita a przecież upadłam z tego, no, no  z tego  poziomu własnego.  No patrz a jak spadłam z tych wysokich  schodów w Porcie to wyglądałam zupełnie tak samo, to pewnie przez starość.  Zobacz na tym wypisie czy mi się mózg nie zregenerował bo kiedyś napisali  że zanikał.  Pamiętasz kiedy,  to jak się rozwaliłam na przyjęciu. Nie, to chyba  było wcześniej jak wyrżnęłam głową w futrynę, wtedy jak miałam podbite tylko jedno oko" ). Staram się nie zamordować kotów i Małgosi ale zaczyna się we mnie gotować i jeszcze trochę a wykipi! Pralka nadal niekupiona, Ciotka Elka męczeńsko pierze ( znaczy zabiera mi odłożone rzeczy do prania "Bo ty  jesteś teraz zajęta" ).

Mamelon mnie wspiera choć sama nie ma łatwo,  Krysia  gaśnie i to tak jak nikt z nas nie chciałby być gaśniętym. Odstresowujemy się niby w ogrodzie ale obie mamy swoje garby i garbiki, które czasem przygniatają nas do ziemi. Jak robi się bardzo ciężko udajemy się  po ogrodowe zakupy, albo i te nieogrodowe - czasem lepiej degustować czereśnie na straganie niż myśleć co to  się jeszcze może przydarzyć. Celebrujemy też wyczynowo życie kuchenne, planujemy domowe obiady, wybieramy kapustki  i sałaty, pitulimy radośnie o tym co na temat różnych  form terapii żarciowych  powiedziała  Dorota. Tak poza tym  to gaworzymy  o firankach w motylki dla  Lucyny, o tym że Gosi i  Piotrkowi trzeba kupić nową różę, o słodkich ręczniczkach do łazienki i wytrawnych espadrylach na lato -  o wszystkim co pozwoli zapomnieć nam o naszych kłopotach w ciężkim realu. A ciężki real co i raz nas dojeżdża! My się za to  twardo nie poddajemy tzw. pociskom zawistnego losu. W związku ze związkiem mam dwa nowe  wiciokrzewy, uroczego  goździka a Mamelon ma całkiem nowe róże. I teraz  trzeba to wszystko posadzić i podlewać oraz chronić przed upałem. Całkiem sporo nowych kłopotów które przykryją prawdziwe zmartwienia. No i bardzo dobrze!


Żebym się nie nudziła to Alcatraz  tak się przejął swoją nową rolą ogrodu  grądowego że  zaprosił sarnę.  Myślałam  że mam omamy wzrokowe ale  ślady kopytek, pasiejstwa oraz zalegania  uprawdopodobniły omamy.  Dodatkowo Maciek upewnił się  że nie zwariowałam, znaczy widział tyłek dzikunka ( mam wrażenie że obaj z Attilą, naszym kamienicznym  Półbiczem Niebożym, podejrzewali że widziałam smoka - no takie mieli miny gdy im  oświadczyłam że trza nam dzwonić po kawalerię bo jeże - nietoperze  to dla Alcatrazu za mało i sarniaczek nam się zalągł ). Nalałam wody do dodatkowych mich i porozstawiałam po ogrodzie, wyraziłam w myślach chciejstwo żeby dzika  żywina oszczędziła hosty a skoncentrowała się na podagryczniku ( bodziszki  łąkowe oraz ich mieszańce i owszem smacznawe, znaczy dzikunek nie pogardził ), wybaczyłam ciężko  rannego Wolfganga, zamknęłam Alcatraz na cztery spusty i czekam na odsiecz kawalerii.  Koty co do jednego siedzą w ogrodzie i śledzą! To się wzięło i gdzieś  w Alcatrazie zaszyło a my staramy się nie straszyć ( zero koszenia, sąsiedzkie kosiarki też milczą, Pan Dzidzio weekenduje  bez przeboju  "Ramona" ). Oczywiście jesteśmy atrakcją dla dzieci które przyszły z wizytą do sąsiedzkich dzieci ( "Proszę Paniom mogę zobaczyć jelonka?" - taa, powinnam zacząć  na tym zarabiać - "Możesz zobaczyć z daleka to miejsce gdzie jelonek się ukrywa,  jak dasz dwa złote" ).
 "A poza tym nic na działkach się nie dzieje!" - że zacytuje mistrza  Jeremiego. A mnie się marzy jak na łobabrazku poniżej... spokój i damskość stosowana.

4 komentarze:

  1. Hm. A jak ten jelonek tam wlazł???
    Chociaż mnie już nic nie zdziwi od kiedy okazało się, że dziury na trawniku moich starszych wyryły nie sroki ( domniemania Tatunia) tylko borsuk ( twardy dowód - ukryta kamera sąsiada ).
    A może masz tam parkę? Albo mamę z przychówkiem?
    Przesyłam dużo pozytywnej energii, przy okazji donosząc, że do przesadzenia z warzywniaka ( miejsce tymczasowego (!) pobytu Twych przeobfitych darów bylinowych ) na docelowe rabaty został mi już tylko jeden irys.

    OdpowiedzUsuń
  2. Lejonków u nas całkiem sporawo choć to niby miasto zafabryczone, zaszosowane i w ogóle prawdziwie miastowe. Właśnie trwa radosna awantura bo nasza Stasi wskazała winnego niezamknięcia furtki ( biedny Pan Andrzejek wychodził do roboty o nieludzko wczesnej godzinie i mu się "nie zamkło" jak to mawiajo w mieście Odzi ). Lejonek znaczy poczuł się zaproszony a że trawsko w ogrodzie nieskoszone to zacumował. Przedtem musiał się kręcić po Podwórku ale Alcatraz go znęcił. Co do przychówku to nie strasz, już widzę hodowlę bo one się dobrze u mła poczują czy cóś w tym guście.;-)
    Za energię dziękuję , bardzo mi się przyda a co do bylin to chyba czas na powtórkę z akantów. Niech no tylko upał zelżeje. :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Upał zelżeje... Już w to przestaję wierzyć. Nie lepiej nabyć wielbłąda, burnus, 4 żony i być przygotowaną na proces pustynnienia Europy środkowej?

      Usuń
    2. Cztery męskie wyrozumiale tolerujące się żony ( mały domowy gang ), kapryśny wielbłąd, prześcieradło w którym mi nie do twarzy - wszystko to odpada. Czekam dżdżu jak ta kania!

      Usuń