niedziela, 19 czerwca 2022

Gduńsk, Gdańsk, Danzig - część czwarta

Fontanna Neptuna robi za symbol Gdańska na równi z Żurawiem, jak nie bardziej. Neptun miał symbolizować związek z morzem, znikąd się nie wzięło bo miasto mimo tego że nadmorskie to jednak nie zostało posadowione na plażach Bałtyku a kole zlewiska rzek do niego wpadających. Większość dużych i starych miast portowych  tak właśnie powstawała, morza i oceany bywają niebezpieczne dla miast, o czym się przekonała np. taka Lizbona, która mimo tego że położona nad estuarium Tagu,  zniszczona została przez tsunami powstałe w Oceanie Atlantyckim.  Zacisze lądu chroniło jakby co przed gniewem Neptuna, jednakże  z bezpiecznej odległości warto było podkreślić jakieś tam z Neptunem stosunki.  Podobno dlatego Neptun pojawił się w Gdańsku w charakterze posągu.  Zacznijmy jednak od tego że Neptun niejedno ma imię, na Pomorzu drzewiej królem Bałtyku był niejaki Gòsk. Zresztą Bałtyk to był wtedy Bôłt, mieszkali nad nim Kaszëbi. Jak to wiecie z poprzednich wpisów całô Słowianizna nad Bôłtã, Zôchódne Pòmòrzë tyż, bëli Kaszëbi, różni od  plemion Polan, choć im  pokrewni. O ile kaszubskie ziemie zamieszkiwały te same bóstwa i bóstewka co ziemie innych Słowian, to Bôłt zamieszkiwaly stworki niemające znów tak wiele wspólnego z wierzeniami słowiańskimi, bardziej przypominają te z wierzeń nordyckich.  Kaszubskim odpowiednikiem Njorda ( boga mórz ) był Gòsk, na dnie morza mieszkał Szôlińc, taki morski diabeł ( Kaszubi wyhodowali sobie parę własnych demonów ), zwany również morskim Pùrtkiem, który miał zwyczaj w porze jesienno zimowej zażywać  kąpieli na powierzchni morza, stąd sztormy. Szôlińc był niekiedy  uznawany za bożka wiatru sztormowego. Nie ma się co dziwić że Kaszubi czasem nazywali gdańską rzeźbę Neptuna Gòsk. No wicie rozumicie, bóżk od mòrza. Inna jej nazwa popularna wśród Kaszubów to Krësztof. Jest to związane z tym że większość ludności kaszubskiej pozostała katolicka, nawiązania do antyku w większości ubogim i niewykształconym Kaszubom mało co mówiły, natomiast panteon katolickich świętych był im bliski. Stosunek do  tych świętych był jednakże troszki taki jak do tych wszystkich radunic, krośniąt od dawien dawna po domowemu czczonych, tak bez przesady ale przezornie należało szacunek oddać. Tym chyba  należy tłumaczyć wymagania stawiane takim, którzy po raz pierwszy postawili stopy w Gdańsku - trzeba było z tej okazji Krësztofa  "kusznąc niżi pleców" i nie  o łydki tu chodziło.

W roku 1549 przed Dworem Artusa istniała bliżej nieznana studnia, być może już z metalowymi dekoracjami. Znajdowała się ona nieco dalej od Motławy, prawie  na ulicy Długiej.  Nowa fontanna, symbol związku Gdańska z morzem stanęła przed Dworem Artusa, najbardziej reprezentacyjną budowlą miasta, w pobliżu ratusza  Głównego  Miasta i naprzeciw tzw. Kamienic Królewskich, w których pomieszkiwali przebywający akurat w Gdańsku monarchowie polscy. Neptun, władca mórz, miał być zwrócony frontem ku owym  kamienicom  i mieć pochyloną przed nimi głowę. To był gest polityczny,  w owych czasach kiedy fontannę projektowano, kontekst przyszłego ustawienia rzeźby był świetnie  rozumiany. Fontanna powstała w 1633 roku staraniem  burmistrza Bartłomieja Schachmanna, któremu pomysł z fontanną zaświtał na przełomie wieków.  Jakiś rok po jej debiucie na Długim Targu, dodano żelazną kratę z herbami Gdańska i polskimi orłami.  Schachmanna już dawno na świecie nie było, bowiem zmarł w 1614 roku, ba, nie żył już autor  projektu całości fontanny, Abraham van den Blocke, który zmarł w roku 1628.  Nie doczekali  dlatego że fontanna była budowana na raty.  Jako jeden z pierwszych do stworzenia nowej fontanny zgłosił się niejaki Jakub Kordes z Lubeki, ale z niewyjaśnionych przyczyn, he, he, he - te samorządy - nie otrzymał zlecenia.  Mimo  że projekt figury przedstawiającej Neptuna stworzył Abraham van den Blocke to nie on wykonał model do odlewu. Sprawa była technicznie i technologicznie skomplikowana i za robienie modelu  wziął się fachowiec z Flandrii rodem,  Piotr  Husen.  Rzeźba została odlana w brązie w roku 1612, w miejskiej odlewni w Gdańsku, z użyciem formy wykonanej przez ludwisarza Gerdta Benninga. Z lekka tajemnicze jest  jakim cudem jej wizerunek znalazł się na obrazie "Alegoria handlu gdańskiego"  już w 1609 roku. Taa... te samorządy, he, he, he. Fundament wymurował mistrz murarski Reinhold de Clerk, rzeźbiarz Wilhelm Richter zmontował fontannę. 

Masa figury wynosi 650 kg. ale Neptun nie wydawa się przycięzki. To z powodu manierystycznej   koncepcji figury, eleganckiego,  wydłużenia postaci jak u Praksytelesa, opracowania  jej w oparciu o tzw. figura serpentina czyli łamaną linię.  Wygląd Neptuna wskazuje na to, że autor znał rzeźby antyczne: głowa Neptuna przypomina głowę z posągu konnego Marka Aureliusza, zaś tors jest być może nawiązaniem do Torsu Belwederskiego. A wszystko to przetworzone w duchu  manieryzmu niderlandzkiego. Nie powinno nas to zdziwić,  Niderlandy, rozwój  nauki, sztuki, nowe koncepcje polityczne - to bardzo fascynowało gdańskie elity na przełomie wieków XVI i XVII, można spoko  stwierdzić że Niderlandy  wyparły z serc gdańszczan Hanzę. Czasza fontanny oraz trzon, na których stoi posąg są  takoż  autorstwa Abrahama van den Blocke, czasza została wykonana z  marmuru czarno - niebieskiego, pochodzącego z terenów dzisiejszej Belgii , trzon z czarnego tufu. Fontanna miała być podłączona do podziemnych rur, którymi woda byłaby pompowana z Potoku Siedleckiego przez działający przy Targu Siennym Kunszt Wodny, jednak ciśnienie okazało się zbyt niskie i fontanna działała jakby chciała ale nie mogła.  Instalacje wodne zamontował niejaki  Ottmar von Wettner,  układ zasilania wodą, w nowym projekcie bo stary się nie sprawdził,  opracował Adam Wijbe. Zbiorniki które trzeba było napełniać ręcznie, wiadrami, zostały umieszczone na poddaszu Ratusza Głównego Miasta i Dworu Artusa i to właśnie konieczność napełniania zbiornika  na poddaszu  była przyczyną braku ciągłego ciurkania w fontannie. Zasilenie fontanny wodą było tak dużym problemem że zbierano nawet deszczówkę. Umożliwiało to jedynie okresowe włączanie fontanny. W XVIII wieku fontanna była czynna trzy razy w tygodniu - w niedzielę między 11 a 12 oraz we wtorki i czwartki od 12 do 13. To się zmieniło dopiero w połowie XIX wieku.   W ogóle jednym z najbardziej zawodnych elementów fontanny były jej "flaki" czyli rury, fontanny tak po prostu mają że najczęściej naprawiana i poprawiana jest instalacja wodna, która  z czasem  pęka i lubi się rozszczelniać.  Rzecz jasna z biegiem lat trzeba było poprawiać też inne elementy, np. trójząb Neptuna. W latach 1757–1761 Jan Karol Stender wykonał nowe fragmenty basenu i trzonu, a mistrz kowalski Jakub Barren uzupełnił i odnowił zniszczoną kratę, przy okazji dodając polskie orły i herby Gdańska. Fontanna wówczas nieco  zrokokowaciała. 


No dobra ale my wróćmy do początku XVII wieku. Król Mórz jest całkiem nagi. Nagi w protestanckim mieście. Taki numer nie mógł przejść, by nie wywoływać zgorszenia  postanowiono zakryć królewskie  przyrodzenie ogonem - płetwą konia morskiego.  Hym...   ta płetwa ostatnimi czasy często znikała za sprawą czyichś lepkich rączek.  Po raz pierwszy skradziono ją na początku lat 80 ubiegłego wieku. Mocowana była na pojedynczej śrubie, więc można było ją bardzo łatwo zdjąć. Kradzieżom udało się zaradzić  w ten sposób że wykonano odlewy z bardzo delikatnego tworzywa, które rozlatywało się w rękach. Dzięki temu po zerwaniu łogonka z łogonka  niewiele metalu złodziejowi pozostawało. To zakończyło falę kradzieży.  Oczywiście urodziła się nowa opowiastka o tym że nikt nic Neptunowi nie kradł tylko on się nadmiernie ekscytował widokiem roznegliżowanych  kobitek w tłumie na Długim Targu i mu śrubka odpadała. Przykręcania na śrubkę zaprzestano ponoć ostatecznie po sesji zdjęciowej z Neptunem uczestniczek konkursu Miss Polonia. Śrubka tak wystrzeliła że nikt jej znaleźć nie mógł. Ech ci faceci. Neptunowi oprócz wspomnianego konia morskiego towarzyszą insze stworzenia związane z żywiołem wody. Oto morska świta Neptuna -  zacznijmy od postaci wspomnianego konia morskiego, która wije się u  stóp boga morza. Koń morski z dawnych legend wyglądał nieco groźniej niż zwykły konik lądowy, miał kły, pazury i grzywę w postaci nastroszonego grzebienia.  Był ponoć gatunkiem drapieżnym, występował też czasem w wodach śródlądowych.  Następnie zapoznajmy  się z łabędziem.  Mało nam się  morsko kojarzy ale przeca to ptak wodny. Znalazł się on w otoczeniu Neptuna nieprzypadkowo. Łabędź, oprócz tego, że tapla się niemal przez cały swój żywot, symbolizuje piękno, czystość, szlachetność i wdzięk. Jest piękno to i jest  przemijanie a zatem i  śmierć, możliwa do pokonania jedynie przez takich nieśmiertelnych jak  Neptun.

W XVII wieku biały ptoszek bywał kojarzony z takimi właśnie pojęciami jak śmierć, czas i przemijanie, jego pojawienie się wśród świty Neptuna mogło przypominać o marności nad marnościami.  Być może takie  przypominajki były konieczne, w końcu w Neptunowym orszaku jest troszki  półnagich kobiet.  To syreny morskie, femme fatale wód, wyobrażane w starożytnej grecko - rzymskiej mitologii jako półkobiety - półptaki. Później zaczęto je przedstawiać jako rybę z głową kobiety, lub pod postacią półkobiety - półryby.  Nieważne  do jakiego zwierza należy ta druga połowa, ważne  że biustem obnażonym się po oczach daje. Neptun  posiada też  psa, który jest oczywiście psem morskim. Tą nazwą często określa się fokę pospolitą występującą w Bałtyku. Jest też jeden z synusiów  pana mórz, tryton, tu w formie putta, czyli  w postaci nagiego dziecka, które  dmie w muszlę zwaną Sankha lub Concha.   Neptun przedstawiony jest  z trójzębem, chyba najbardziej charakterystycznym swoim atrybutem. Narządko składa się z drzewca i osadzonych na nim trzech metalowych zębów, zakończonych hakami. Według mitologii używany był przez Neptuna do rozbijania skał i tworzenia źródeł.  W XVII wieku trójząb był  złocony. Zresztą nie tylko on, złocona była także muszla, którą Neptun trzyma w lewej ręce. Całe otoczenie Fontanny było bardziej kolorowe niż dziś. Kamieniarka była czarna, marmurowa, polerowana, z jasnymi detalami na trzonie. Ogrodzenie było w kolorze czerwonej minii ołowiowej ze złoceniami.  Dawało po oczach.  Ogrodzenie Fontanny Neptuna ma kształt ośmioboczny i jest rozdzielone czterema bramkami wypełnionymi kratą. Piękną gdańską kratą. W zwieńczeniu uwagę zwracają pozłacane orły w koronie – umieszczone od wschodu i od zachodu, a od południa i północy – ogrodzenie zwieńczone jest Herbami Gdańska. Lwy  herbowe prezentują się dumnie zarówno na misie fontanny jak  i na ogrodzeniu. W Herbie Gdańska znajdującym się na ogrodzeniu lwy trzymają tarczę, na której w czerwonym polu widnieją dwa białe krzyże i złota korona. Lwy są zwykle zwrócone w stronę tarczy, ale na niektórych herbach patrzą na oglądających herb ludzi. Wyjątek stanowi portal Ratusza Głównego Miasta, na którym oba lwy herbowe patrzą w jedną stronę. Tłumaczono to świadomym zamysłem lub błędem rzeźbiarza, ale legenda wyjaśnia to w inny sposób. Lew wyczekuje polskiego króla. 

W 1927 fontannę poddano renowacji. W 1936 kiedy gdańszczanie przeżywali cinżko fascynację Wujkiem Adim usunięto orły, na których konserwatorzy fontanny pozostawiali swoje sygnatury. Uszkodzona w czasie II wojny światowej fontanna  została na polecenie profesora  Ericha Volmara zdemontowana i wywieziona do wsi Parchowa koło Bytowa, a czaszę i podstawę zamurowano cegłami.  To niewątpliwie uchroniło ja przed zniszczeniem przez  bratnią armię, która postanowiła sobie za cel zniszczenie  "niemieckiego miasta".  Fontanna została odrestaurowana i ponownie uruchomiona dopiero w  1954 roku. Odkuto wówczas z piaskowca rekonstrukcje rzygaczy i przykryto ołowianą blachą wewnętrzną powierzchnię czaszy.  Woda w fontannie pojawiała się okazjonalnie, dopiero w roku 1957 uruchomiono fontannę na stałe.  W kwietniu 1988 roku  przy okazji dorocznej konserwacji, załatwiono sprawę płetwy na  Neptunowym przyrodzeniu.  Ostatni remont fontanny, obejmujący kompletną rozbiórkę postumentu i rzeźby Neptuna, ich renowację oraz montaż nowoczesnego systemu uzdatniania wody i atrakcji wodnych z oświetleniem, zakończył się w 2012. Tuż obok  Fontanny  Neptuna XIX  wieczna figura Hermesa zdobi przedproże Dworu Artusa. Hermes pojawił się  na tym miejscu w drugiej połowie XIX wieku, coby przypomnieć  że miasto to nie jakaś zapyziała mieścina  w Prusach  tylko niegdysiejsza potęga handlowa. W  latach 80 XX poddano go gruntownej konserwacji, podczas której uzupełniono wiele brakujących, zaginionych elementów pierwotnych co wyraźnie  Bożkowi zaszkodziło. Konserwacja była bowiem z tych kryzysowych, jak to robiono tuż przed upadkiem  komuny. Braki uzupełniano wówczas nie blachą cynkową, a żywicą syntetyczną i aby ukryć tę rozbieżność pokryto wierzchnią powłokę grubą warstwą farby epoksydowej. Cóś pięknego, jasne że nowy wygląd odbiegał znacznie od pierwotnego. Pod farbą zabytek zatracił swą charakterystyczną metaliczną strukturę, a   formy rzeźbiarskie zostały spłaszczone i stały się  słabiej czytelne.
 
Niedawno wzięto Hermesa ponownie na warsztat i wreszcie odnowiono go jak należy, znaczy wszystkie brakujące detale zdobnicze kopuły i atrybuty figury ( np. skrzydełka przy hełmie Hermesa ) zrekonstruowano z metalu. Owszem pokryto go tzw. neutralną powłoką zabezpieczającą przed warunkami atmosferycznymi, dodano mu też laserunek waloryzujący czyli imitacje  patyny by pasował się do otoczenia,  ale  na tym szlus i Hermes wreszcie  przypomina dawnego siebie.  Kopuła z Hermesem została zamontowana ponownie w 2014 roku. Teraz będzie o jednej z ulubionych legend gdańskich mła, otóż raz na sto lat, w Głównym Mieście, pewnej nocy  o północy robi się wielki ruch. Ze szczytów kamienic, z przedproży, z sieni schodzą wychodzą  wszystkie figury.  To czarodziejska  noc  spotkań, towarzyskich, niekiedy związanych z rozliczeniami   ciemnych sprawek ( Hermesa podejrzewano swego czasu o zwinięcie  Neptunowi trójzęba, co prawda nie temu który stoi na Długim Targu, tylko temu  drugiemu, z ulicy Chlebnickiej,  u wylotu Kuśnierskiej, ponoć na bezczela upił Goldwasserem Neptunego a na drugi dzień ani Hermesa ani trójzęba tylko kac potężny ). Generalnie jednak jest spokojnie, lwy sprzed Dworu Artusa nikogo nie napadają, smok z domu nr 20 przy Długim Targu bardzo spokojny, kudy mu tam do krakowskiego krewniaka  na dziewiczej diecie, inny gadzi krewniak czyli żółw z kamienicy Trosienerów przy św. Ducha cóś wyjątkowo szybko popyla. Wszystkie alegoryczne figury, te człowiecze jak i zwierzyniec  udają się na bal do Dworu Artusa. Spieszą z całego Głównego Miasta na fetę. W Dworze Artusa,  odbywa się  uczta, zapalają się  światła magicznych świec, grają duchy dawnych instrumentów a wszystkie figury ruszają w tańce, których dziś już prawie  nikt nie tańczy.  Najpierw dostojny chodzony, szczególnie lubiany przez lwy, później namiętnie tańczona przez gady i damy sarabanda ( ze wszystkimi skomplikowanymi krokami i podnoszeniem, oczywiście  każdy chcę się wymigać od podnoszenia w tańcu smoka ale ten zawsze sobie jakąś  ofiarę wynajdzie, uwielbia facetów z Arsenału  ), a potem giga, szaleńcze szkockie rytmy, które ku zdumieniu wszystkich najbardziej paszą żółwiowi. Podpija się Goldwasser  bo w tę właśnie noc, raz na  sto lat,  Neptun z Długiego Targu uderza  trójzębem w wody fontanny zamieniając je w wódkę gdańską. Uczta trwa  do pierwszego piania kura,  tego z epitafium Ferberów w farze Głównego Miasta. Kiedy kogucisko zapieje, należy się spieszyć by jak najszybciej zająć właściwe miejsce z powrotem na szczycie kamienicy, fasadzie czy na przedprożu, bo po trzecim pianiu kogutka wszystko kamienieje i brązowieje, czy też drewnieje   na następne sto lat. I kogo to trzecie pianie zastanie,  gdzie i w jakiej pozie,  na tego bęc. Tak  stupor stuletni sprawia  że spóźnialscy tkwią przez następne sto lat w dziwnych pozach. To ponoć jest przypadek  figury Hermesa, złapało  go w  biegu.
 
 


Doszliśmy do Dworu Artusa, największej i najbardziej znanej bawialni Głównego Miasta.  Zanim jednak przejdę dalej  napisze Wam nieco więcej o gdańskiej władzy, bowiem bez tego będzie troszki cinżko zrozumieć jak to ze Dworem Artusa było i nadal jest, bo niby  bawialnia a tu obrady i sądownictwo miały miejsce a teraz bibki okolicznościowe z okazji oficjalnych.  Władza nad miastem należała do Szerokiej Rady obejmującej trzy ordynki.   I Ordynek ( czyli rada właściwa ) składający się z 23 rajców ( 18 rajców z Głównego miasta , 5 rajców ze Starego Miasta). Wybierali oni spośród siebie 4 burmistrzów i jeden z nich był  burmistrzem głównym.  II Ordynek to taki organ sprawiedliwości, składający się z 12 ławników, którzy obradowali również w Ratuszu ( taka tam robota sądownicza bo rozprawy publiczne to gdzie indziej ale o tym później ). III Ordynek stanowiło  od 1526 roku 108 przedstawicieli cechów i pospólstwa. Temu ordynkowi przydzielono do obrad również Ratusz, gdzie zasiadali  w ławach, stosownie do konfraterni do której należeli. Ciasnawo było mimo rozbudowy Ratusza. Ławnicy próbowali stamtąd myknąć i zainstalować się   na stałe w Dworze Artusa. Bywalcy Dworu  na to że  nie z nimi te numery i w końcu postanowiono sprawę lokum dla ordynków załatwić inaczej.  Władzowi miejscy  do swojej dyspozycji dostali kamieniczkę. Mało,   w roku 1709 przeszli do kolejnej.  Jednakże Dworowi Rada Miejska nie odpuściła, ale my na razie wróćmy do kwestii zabaw. Móc  bawić się  w tym miejscu było nie lada przywilejem, Dwór Artusa był  bowiem w czasach swej  świetności tak  dostępny dla ogółu jak country club na amerykańskiej prowincji w latach  30 XX wieku. Bywanie tu nobilitowało, na tle tego bywania dochodziło do konfliktów ( taa... ci z Dworu Św. Jerzego dlatego ten swój  dwór pobudowali bo bywanie w Dworze Artusa zrobiło się cóś problematyczne, odkąd Rada Miasta miała swoje do powiedzenia dzięki pieniążkom wyłożonym na jedną z odbudów ). Dobra, do faktów. 
 
Dwór Artusa wzniesiono w latach 1348 - 1350, jeszcze za Krzyżaków. Takich dworów było wówczas od groma w europejskich dużych miastach.  Skąd jak i co. Chodzi o króla Artura, ideę okrągłego stołu i emancypację mieszczaństwa.  Legendarny wódz Celtów na Wyspach Brytyjskich miał żyć  w V lub VI wieku, zwał się  po ichniemu Artur czyli  Mieszko, bo imię to najprawdopodobniej wywodziło się od słowa art  oznaczającego  niedźwiedzia i słowa ur  określającego młody wiek. Oczywiście są tacy którzy ćwierkają że  to od słowa ard - szlachetny, utworzono imię ale pisownia cóś temu przeczy.  Artus podobno był francuskim wariantem imienia Artur, mła się jednak wydawa że w tym wypadku była to raczej nie romanizacja a latynizacja imienia. Tradycja arturiańska uformowała się w Europie Zachodniej pod wpływem na pół baśniowej kroniki, zapisanej około roku 1135 przez benedyktyńskiego mnicha Geoffreya z Monmouth. Dzięki temu dziełu ożywiony został kult króla Artura, który nagle stał się idealnym monarchą, zwycięskim wodzem, sprawiedliwym sędzią  a na dodatek odnowicielem Kościoła. Nie trzeba  było  długo czekać  żeby inni dołożyli do opowieści arturiańskiej swoje trzy grosze. Pojawił się Okrągły Stół, św. Graal, Merlin, stadko znanych z imienia rycerzy na czele z niewiernie wiernym Lancelotem i czystym jak te śniegi niegdysiejsze Galahadem. Utrwalone w późnośredniowiecznej literaturze legendy arturiańskie usiłowano swoiście wcielać w życie.  Spokojnie, nigdzie  nie nastąpiły nagłe wybuchy sprawiedliwości czy równości społecznej, nawet rycerskość  wobec dam była raczej propagandowa,  jak zwykle. Legendy   przybierały kształt materialny podczas festynów rycerskich zwanych Dworami Artura  lub Okrągłymi Stołami. Bawiono się w rycerzy Okrągłego Stołu, bo biesiadowanie przy okrągłych stołach rzeczywiście pozwalało unikać sporów na temat ważności zajmowanego przy nich miejsca, a równocześnie symbolizowało równość i   partnerstwo. To właśnie ta  myśl przewodnia idei arturiańskiej została niebawem podjęta przez najbogatsze bractwa mieszczańskie, przede wszystkim te w Niderlandach i Północnych Niemczech, gdzie patrycjat się wypyszczył i wylaszczył  i usiłował we wszystkim naśladować rycerski styl życia. Bractwa o rodowodzie arturiańskim stały się szczególnie popularne w zasobnych miastach hanzeatyckich.
 
W Gdańsku nie mogło  być inaczej. Pierwszy gdański Dwór Artusa, ten z  roku 1350 cóś szybko przestał wystarczać.  W latach 1374–1387 przebudowano go w cegle, tworząc reprezentacyjny gmach, gdzie prawo wstępu  i biesiadowania  mieli niemal wyłącznie potomkowie założycieli miasta. Baaardzo to było zgodne  z ideą równości najrówniejszych, he, he, he. Patronem gdańskich stowarzyszonych został św. Jerzy,   połączono tym samym  dwie tradycje - arturiańską i chrześcijańską. W roku 1476  gdański Dwór Artusa padł ofiarą płomieni. Straty okazały się tak dotkliwe, że odbudowę postanowiono zrealizować według zupełnie nowego projektu. Płomienie jednak nie odpuściły, w 1477 roku drugi pożar zniszczył ustawione już rusztowania i część murów. Tym razem wszakże gmach wzniesiono na koszt Rady Miasta, co mocno osłabiło wpływy bardzo hermetycznego Bractwa św. Jerzego.  To wówczas chłopcy  z bractwa  św. Jerzego, cinżko urażeni,  przenieśli się w 1494 roku do swej nowo wzniesionej siedziby, znanej dziś jako Dwór  vel Strzelnica Bractwa św. Jerzego, o którym to budynku pisałam  Wam w jednym z poprzednich postów.  Głupie to było bowiem demokratyzacja Dworu Artusa wyszła mu na dobre i to w nim, a nie w budynku czysto patrycjuszowskiego stowarzyszenia działy się najważniejsze bibki Gdańska, przyjęcia przez miasto królewskich  gości itd. Odbudowany Dwór Artusa wznowił działalność w roku 1481 a w 1552 roku,  z okazji przybycia do Gdańska króla Zygmunta Augusta, otrzymał nową renesansową fasadę południową, zaprojektowaną przez nieznanych artystów włoskiego pochodzenia. W latach 1616–1617 ta sama fasada została przebudowana po raz kolejny przez Abrahama van den Blocka. Zlikwidowano wówczas resztki tego co zostało z zewnętrznego wystroju gotyckiego, jednakże pozostawiono ostrołukową postać frontowych okien, bowiem pasiła  do  elementów nowego stylu. Renesansowy szczyt zastąpiono attyką, w której niszach umieszczono alegoryczne posągi Siły i Sprawiedliwości a na szczycie dachu stanął posąg Fortuny, co zrozumiałe w mieście opierającym swoja potęgę o handel morski.  Obecny kształt architektoniczny gdańskiego Dworu Artusa pochodzi z lat 1616–1617 i nawiązuje stylem do manieryzmu niderlandzkiego. Podkreślam - nawiązuje a nie jest tożsamy.  Było coolorowe i złociście i rzekłabym jakby  bardziej bajkowo ludowo niż w takiej Antwerpii  czy Gandawie. Pewnie za sprawą miejscowych kamieniarzy, mistrzowie przybywali z daleka, często przed ich nazwiskami pojawiało się van, jednakże jakoś w tę słowiańszczyznę wrastali, uczniow  mieli i eleganckie manierystyczne  formy rodem z Niderlandów i Flandrii cóś  się zmieniały.
 
 

 
Jakby to ująć, te gdańskie dekoracje mają w sobie to cóś z "Nadobnej Paskwaliny"  Samuela Twardowskiego. Niestety większość odeszła w niebyt, to co dziś widzimy w mieście na murach budynków to jest całkiem insza bajka, mła to opisze kiedy indziej bo to jest rzecz do wyjaśnienia w długim wpisie ( mój boszsz... kolejnym ). W dawnej kamieniarce gdańskiej występowały takie typy  jak przesmok  Piton  ubity przed laty w Tessalijej, Złoty Febus "na gony i lube pieszczoty rozigranych delfinów" poglądający mile, "...jabłka  ( ... ) śliczne, Pomarańcze, cytryny i inne rozliczne Frukty, nam tu nieznane, pachniące oliwy, Cedry, bobki. A po nich ( niesłychane dziwy! ) Zielone się wieszając soje i papugi", "Władogromy Jupiter, i im dłużej mierzy Niepochybnym piorunem, tym ciężej uderzy",  oraz insze w tym guście. No wicie rozumicie, Wenery i personifikacje cnót +  prorocy starotestamentowi i osobliwości ze stron  "Nad Tagiem złotonurym, gdzie w ocean wpada Allantski niezmierzony". Hym... w Polsce Gdańsk uchodził za nadzwyczaj elegancki  i wyrafinowany a kamieniarka normalnie , Panie tego, czyste Niderlandy. Mła jednakże widziała ikonografię dawnego Gdańska, taa... z architektury niderlandzkiej zerżnięto głównie duuuże okna, natomiast kwestia ozdóbstw to przenikające się motywy niderlandzkie, flamandzkie i rodzime. Znaczy było po gdańsku. Na fasadzie Dworu Artusa mamy styl gdański w całej okazałości, począwszy od zbioru przedstawionych postaci ( Scypion Afrykański, Temistokles, Kamillus, Juda Machabeusz zusammen z alegoriami siły i sprawiedliwości, a na szczycie posągiem Fortuny, przy portalu medaliony z popiersiami Zygmunta III Wazy oraz  królewicza Władysława ) jak i formy ich przedstawienia ( coolorowo, złociście, podobieństwo portretowanych w medalionach takie se ). Teraz jak to wyglądało od strony ludzkiej. Dwór Artusa stał się  siedzibą kilku bractw, których nazwy wywodziły się od ław ( powtórka z Ratusza ). O ławach mła napisze troszki więcej poniżej, teraz tylko Wam zapodaje  że w ławach gromadziła się elita Gdańska – przedstawiciele patrycjatu, bogatego mieszczaństwa, dla tzw. poślednich rzemieślników, kramarzy oraz wszystkich trudniących się pracą najemną wstęp był surowo zakazany.
 
No wiecie baaardzo okrągłostołowo, tak to już jest że nowe elity zaczynają elitowanie od starannego oddzielenia się od nieelit. Bogaci kupcy oraz goście zagraniczni gromadzili się w dworze Artusa wieczorami, wnosząc z góry opłatę za wypijane trunki ( w XVII wieku wynosiła ona około 3 szylingów ). Początkowo, wraz z przyjętym od rycerstwa kodeksem, omawianie interesów na terenie Dworu było niemile widziane, w tym celu należało udać się na plac przed budynkiem. Nazwa curia regis Artus zobowiązywała do pewnej wzniosłości. Taa... spróbujcie pogadać o interesach na friszym lufcie zimą podczas tzw. małej epoki lodowcowej, kończyło się w Piwnicy Rajców, od czego bolała głowa albo ryzykowało się posądzenie o braki w kindersztubie i dogadywało się biznesy po kątach Dworu. Od 1530 roku Dwór nie był wyłącznie siedzibą Bractw a stał się też miejscem otwartych rozpraw sądowych bo  Wielka Hala nadawała się do tego celu znakomicie. Wieczory we Dworze urozmaicane były różnymi atrakcjami, występowali muzycy śpiewacy, linoskoczkowie, kuglarze. Bywało że tańczono. Mimo oficjalnego zakazu, goście często spędzali czas na hazardzie, głównie grze w kości i karty, namiętnie się też zakładano.  Zabawiano się krotochwilnie, np. zapraszano bawiących pierwszy raz w Gdańsku przybyszów do zmierzenia ramionami szerokości cokołu ogromnego pieca. W trakcie tej próby goście, pochyleni, zbyt późno orientowali się że ich usta stykają się z nagimi plecami postaci ze środkowej części cokołu. Całowanie figury nie było jedynym figielkiem należącym do repertuaru stałych bywalców biesiad. Mimo że na co dzień podawano w Dworze jedynie trunki typu piwo i wino - wódki cóś nie uchodziło zbyt często podawać bo do głów za bardzo szła i kurtularnej atmosferze nie sprzyjała -  i niewielkie zakąski, to co jakiś czas wyprawiano wspaniałe uczty, trwające nawet po kilka dni. Od lat trzydziestych XVII wieku wyprawiano biby, które kończyły się rozróbami pijackimi rozlewającymi się na miasto. Jest to już czas powolnego schyłku świetności Dworu. Pojawiało się coraz więcej skarg na rozluźnienie obyczajów panujące we Dworze, co bardzo nie podobało się coraz liczniejszej warstwie średniozamożnego protestanckiego mieszczaństwa. W XVII wieku w Dworze Artusa pojawili się księgarze, prezentujący książki drukowane w Gdańsku, oraz zaczęli swoje obrazy wystawiać malarze. Księgarzy i artystów nie traktowano już jak rzemieślników, nie byli  objęci jak dawniej zakazem wstępu. W końcu handlowali towarem wzniosłym, nieprawdaż. Słowo pisane i sztukę jakoś tak ładniej wymieniano na mamonę, głównie dlatego że posiadanie książek i dzieł sztuki nobilitowało posiadającego.
 



W roku 1742 Dwór Artusa począł służyć mieszczaństwu gdańskiemu jako giełda, na prośbę firm kupieckich, no i po prawdzie to też z powodu zmian obyczajowych. Głównie handlowano tam zbożem, stąd nazwa Giełda Zbożowa. W 1883 przeniesiono przed przedproże Dworu Artusa lwy herbowe z rozebranej Bramy św. Jakuba . Usunięto wówczas żeliwną balustradę z lat 40. XIX wieku, zastępując ją kamiennymi płytami XVIII wiecznych przedproży. Wnętrze Dworu Artusa czyli Wielka Hala jest  odjechane. Składa się z jednej bardzo obszernej sali z której niemal każdego kąta wygląda gotyk. Ten późny z Flandrii rodem. Co prawda w czasach, które kojarzymy z epoka renesansu, czyli od  roku 1531 prowadzono tu intensywne roboty zdobnicze, pokrywając ściany pięknymi boazeriami i fryzami o tematyce mitologicznej i historycznej, jednakże gotyckości wnętrza to nie ubiło. Zresztą renesans północnoeuropejski nigdy nie odżegnywał się od wcześniejszych  korzeni,  niektóre dzieła sztuki z przełomu wieków i wczesnego wieku XVI bardzo trudno zaklasyfikować. Wnętrze było urządzone z przepychem, bogato zdobione meble oraz liczne obrazy zdobiące ściany miały świadczyć o bogactwie miasta a także o ambicjach Rady Miasta bycia mecenasem. Najsłynniejsze z obrazów to dzieła anonimowych artystów z końca XV wieku - "Oblężenie Malborka" i "Okręt Kościoła", "Orfeusz wśród zwierząt" Hansa Vredemana de Vries z 1596 oraz "Sąd Ostateczny" Antona Möllera. Ten ostatni obraz wywołał liczne kontrowersje wśród gdańskiego patrycjatu, gdyż artysta w  scenerii  Gdańska  uwiecznił podobno współczesne sobie osobistości miejskie  jako postacie alegoryczne, takie jak Pycha i Niewiara. Salę upiększały nie tylko obrazy, ale i rzeźby, gobeliny, zbroje, tarcze herbowe, klatka z egzotycznymi ptakami i cóś bardzo morskiego - latające okręty. Znaczy modele żaglowców zawieszone pod sufitem (  obecnie niżej, żeby zwiedzający mogli je podziwiać ). Ten sposób ozdabiania wnętrz wszedł był do kaszubskiej tradycji, w bogatych izbach gburów wieszano takie modele jeszcze w XIX wieku. 
 
We Dworze Artusa  były też przedstawienia związane nie z morzem a z lasem. Tu słówko wyjaśnienia - prawo do polowań było  "od zawsze" ograniczone do arystokracji, obrazy o tematyce myśliwskiej są niczym inszym tylko  wyrazem tęsknoty patrycjatu Gdańska by  zrównać się ze stanem szlacheckim.  Zresztą to były nie tylko obrazy. Pojawiły się w Dworze Artusa  oprócz latających okrętów latające jelenie, a nawet jeden zjeleniały człowiek. Akteon, ludzka postać z głową jelenia, miał uświadamiać odwiedzającym  Dwór że gdańszczanie nie są byle mieszczanami, kształceni, mitologię znają i wogle. Najstarszym elementem wyposażenia jest rzeźba świętego Jerzego zabijającego smoka, która  powstała w latach 1481–1487. Jednakże najnajem we wnętrzu jest niemal jedenastometrowy piec o masie 13 ton, wymurowany w latach 1545–1546 autorstwa dzieło Georga Stelznera, zduna, który z racji swojego mistrzostwa przyjęty został do aż dwóch patrycjuszowskich ław - malborskiej oraz św. Rajnolda. Wyłożony jest 520 kaflami, przedstawiającymi portrety najwybitniejszych władców europejskich, tak protestanckich zwolenników Związku Szmalkaldzkiego - książąt  saskich - Fryderyka Mądrego,  katolika  sprzyjającego Lutrowi, Jana Fryderyka Wspaniałomyślnego wraz z małżonką Sybillą, oraz landgrafa Hesji Filipa, jak i katolickich - Izabeli Portugalskiej i Karola V Habsburga i Ferdynanda I.  Piec liczący pięć kondygnacji został posadowiony na kamiennym cokole, w północno-wschodnim narożniku Wielkiej Hali. Nazywany jest wielkim  z racji swych pokaźnych gabarytów, sięga niemal sklepienia. Nie jest za to zbyt szeroki, mierzy 2 metry i 25 cm szerokości w podstawie części frontowej. 
 
 


Ceramiczne  kafle są  oddzielone od siebie gzymsami, całe bogactwo form zostało jeszcze bardziej uwypuklone dzięki  naniesionym barwom.  W latach 80  XIX wieku piec okrzyknięty został mianem "króla wszystkich pieców",  a dziś uznaje się go za jedno z największych osiągnięć renesansowej sztuki ceramicznej w Europie.  Gdy niemieckie miasta stały się celem bombardowań aliantów, zaczęto wywozić cenne zabytki do miejsc nienarażonych na zniszczenia. Piec rozebrano wiosną  w 1943 roku,  gdańskim konserwatorom udało się zdemontować dwie górne kondygnacje. Następnie wywieziono je do Kartuz, gdzie umieszczone zostały  w  poklasztornym refektarzu. Podczas prac ewakuacyjnych przytomnie wykonano inwentaryzację fotograficzną i rysunkowo-pomiarową, dzięki temu po wojnie można było wykonać rekonstrukcję. Niestety w 1945 roku niezdemontowane trzy kondygnacje uległy zniszczeniu, zawaliło się na nie sklepienie. Ocalało ledwie  235 kafli z blisko 500, trafiły do Muzeum Pomorskiego ( dzisiejszego  Muzeum Narodowego w Gdańsku ). W latach 80 ubiegłego wieku przystąpiono do konserwacji wszystkich kafli, w tym też czasie przeprowadzono badania architektoniczne, które wykazały, gdzie znajdował się pierwotnie otwór paleniska - w północnej ścianie Dworu Artusa, a dostęp do niego był od dziedzińca przy ul. Chlebnickiej. Dalsze badania dowiodły, że piec wcale nie był wolno stojący, lecz do trzech kondygnacji wspierał się na  ścianie tylnej. Zważywszy na jego wymiary i tworzywo z jakiego był wykonany inaczej być nie mogło, mła się dziwiła że  ci od archeo się dziwili.  Prace konserwatorskie kafli wykonali specjaliści z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Scalając ich fragmenty, udało się uzyskać dodatkowe 200 sztuk.  Wielka sztuka, to  jest naprawdę rekonstrukcja a nie zastępowanie nowymi częściami wykonanymi w dawnych technikach rzeczy starych. Unika się w ten sposób problemu okrętu Tezeusza, który był tak długo odnawiany że nie miał już ani jednej oryginalnej części. Oczywiście nie wszystko było do uratowania. Takie życie. Do scalania kawałków starych kafli wykorzystano masę zbliżoną w swoim składzie do oryginału z XVI wieku. W sumie do rekonstrukcji pieca użyto wszystkich pozostałych oryginalnych elementów. W ostatecznym rozrachunku użyto 520 sztuk kafli, z czego 90% stanowiły oryginały.
 
W zdobieniach Wielkiego Pieca ukryty jest kawałek  historii, ukryty bo nie wszyscy oglądający wiedzą co mają przed oczami. A to tzw.  duch czasów, w których powstał, te  wszystkie polityczno-religijne zamęty będące udziałem  Gdańska w pierwszej  połowie XVI wieku. Gdańsk był miastem ogarniętym ruchem luterańskim, a w dekoracji pieca widoczne są zapatrywania tych którzy rządzili miastem,  zanim jeszcze w 1557 roku król Zygmunt August nadał przywilej swobody tego wyznania.  Najlepiej  to widać na na cokole, na którym obok siebie przedstawiono zgrupowane w parach wizerunki  zakonnika, zakonnicy, błazna i kuglarki. To coś  więcej niż niechętny stosunek protestantów do katolików, to przedstawienie ośmieszające i deprecjonujące. Hym... gdańszczanie mieli w tym czasie uczulenie na zakony, co zważywszy na ich historię pod  panowaniem krzyżackim nie powinno dziwić. W Gdańsku był jeszcze jeden czynnik sprawiający że luteranizm miał antyzakonne oblicze. W Polsce duchowieństwo katolickie okazywało się cóś nieczułe  na reformy brata Martina L. a w Gdańsku orędownikiem protestanckich reform został dominikanin  Jakub Knade. Jeszcze bardziej radykalny od niego  był niejaki Jakub Hegge  i mimo  tego że władze kościelne  nie szczędziły wysiłków, aby ostudzić zapał kaznodziejów to te działania nie okazały się skuteczne, gdyż ludność uwiedziona nowymi ideami demolowała wnętrza kościołów, do czego dodatkowym przyzwoleniem była bierna postawa zarówno duchowieństwa, jak i szeregowych katolików mających z lekka już wylane  na hierarchię kościelną.
 
No dobra, wracajmy do pieca. Cokół, zarówno po bokach, jak i od frontu, zdobią niewielkie medaliony z antykizującymi męskimi głowami. W ten właśnie  sposób gdańszczanie demonstrowali światu swoje bycie na czasie i śledzenie nowych prądów. To też podkreślało  że Wieczne Miasto Rzym stanowiło dla nich wzór rządów, zdaniem mła miłe były ich umysłom idee republikańskiego Rzymu.  Elementem dodanym do pieca  później, bo w XVIII wieku, jest alabastrowa płasko rzeźbiona tabliczka na której widniał  Till Eugelspiegel czyli  Dyl  Sowizdrzał,  wędrowny błazen i figlarz. Na trzech dolnych kondygnacjach ukazane zostały wizerunki 11 władców europejskich, z których każdy został powtórzony aż 20 krotnie i to w różnych wersjach kolorystycznych.  Postacie te na pierwszy rzut oka trudno rozpoznać, ponieważ nie posiadają one ani insygniów, ani herbu. Podobno dla ludzi tamtej epoki było to o tyle łatwiejsze, że znali wizerunki władców z monet a niektórzy to z grafik, medali oraz dekoracji opraw książek. Kafle w czwartej kondygnacji są większe od tych w niższych partiach pieca. Umieszczono na nich alegorie cnót, takich jak: roztropność, umiarkowanie, cierpliwość oraz czystość wyobrażona pod postacią rzymskiej matrony Lukrecji, której samobójstwo przyczyniło się do utworzenia w Rzymie republiki. Lukrecja pojawiała się w Gdańsku często, te republikańskie ciągoty miasta się w jej postaci objawiały.  W ostatniej kondygnacji pojawiają się personifikacje Księżyca i bogini Wenus, a poniżej ponownie Lukrecja przebijająca się sztyletem w towarzystwie biblijnej Jael, która ubiła własnego  męża po przegranej bitwie z Izraelitami.  Szczyt pieca wieńczą herby Rzeczypospolitej, Gdańska oraz Prus Królewskich, które powtórzone zostały w dekoracyjnym fryzie tuż nad cokołem. W ornament roślinny  zostały wplecione centaury oraz tryton flankujący  herb Prus.
 
Na krótko przed II Wojną Światową o Dworze Artusa przebąkiwano żeby urządzić tam muzeum  ale zaraz potem przyszła zawierucha a z nią najgorsze (  pierwsze prawie  że najgorsze to było urządzenie we  Dworze w roku 1838 zebrania Towarzystwa Umiarkowania, które usiłowało wprowadzić prohibicję, co oczywiście  się nie udało bowiem duch miejsca nie był nie ten, obrady były  burzliwe a w mieście doszło do zamieszek i więcej aż tak  głupich zebrań aż do czasów nazistowskich nie było ). Dwór Artusa został uszkodzony podczas działań Armii Czerwonej w 1945. Tak brzmiała oficjalna wersja z czasów  młodości mła.  Prawda  jest bardziej skomplikowana , o ile większość Polaków może spoko podpisać się pod słowami Pawła Hertza - "Oni nas nie wyzwolili, ale uratowali nam życie", o tyle gdańszczanie mogą mieć na to inny pogląd.  Mła do tematu wróci później, na razie Wam napiszę tyle że spora część wyposażenia została zrekonstruowana dzięki niemieckiej zapobiegliwości,  z tych elementów, które ewakuowano z miasta przed nadejściem frontu. 28 marca 1945 dwóch polskich czołgistów  wspięło się na dach Dworu Artusa, zerwało z masztu flagę hitlerowską i powiesiło flagę polską.  A potem się zaczęło, znaczy planowa, dobrze zorganizowana sowiecka zagłada Gdańska.  Dopiero w roku 1967 budynek nad którym trudzili się od roku  1949 konserwatorzy został wpisany do rejestru zabytków. Od 1989 roku w budynku rozpoczął tu działalność oddział Muzeum Historycznego Miasta Gdańska, a wnętrze dworu udostępniono do zwiedzania. Teraz  będzie o Ratskeller, która sobie przycupnęła  pod Dworem Artusa. Przycupnęła to właściwie głupie określenie bo kojarzy się z ciszą a w tym miejscu to cóś rzadko cicho bywało.  No dobra, do początków. Niegdyś, mieszkańcy Gdańska uciekali przed letnią spiekotą miasta, udając się na wywczas  do takiej Oliwy na ten przykład, gdzie bogaci tworzyli "zielone arkadie" a mniej bogaci tylko cieszyli się zielonym.
 
Nad morze nikt się nie udawał, to jeszcze nie był czas późno XVIII czy  XIX wiecznych podróży do morskich wód. Morze było uznawane  za niebezpieczne a plaże za miejsca nieprzyjemne. Ci co w mieście w letnie  skwary  musieli zostać z powodów różnych, szukali wytchnienia od gorączki w piwnicach, gdzie panował miły chłodek, nierzadko uprzyjemniany oparami alkoholu… Stała temperatura, cień oraz odpowiednia wilgotność powietrza pozwalały na przechowywanie w piwnicach różnorakich napojów alkoholowych z jakich słynął niegdyś Gdańsk: piw, likierów oraz tych importowanych  głownie z półwyspu iberyjskiego  gatunków win. Stopniowo, niektóre gdańskie piwnice stały się pijalniami tych trunków. Do jednych z najsłynniejszych tego typu miejsc w Gdańsku należała niegdyś dawna  Rastkeller  czyli Piwnica Rajców. To wyglądało tak - najsampierw kurtularnie w Dworze Artusa a potem usia siusia w piwniczce. W 1635 roku tym właśnie sposobem zjawił się tam  francuski pisarz i dyplomata Charles Ogier . W swoim dwutomowym diariuszu pt. "Dziennik podróży do Polski, 1635-1636" tak   odnotował atmosferę tego miejsca - " Jest też w mieście obiekt służący celom publicznym, dość podobny do Gospody św. Gerwazego w Paryżu (…). Otóż trwa tam nieustająca pijatyka! To pijackie towarzystwo założono już dość dawno temu, a ci, którzy pragną do niego wstąpić i zapisać się, wpłacają specjalne wpisowe - carskiego talara. Od tego momentu nabywają prawo wstępu i mogą codziennie tam zachodzić o każdej porze dnia i nocy, jeśli tylko przyjdzie im na to ochota, i przebywać tam, przypijając do siebie."  W 1651 roku piwnica jakby sporządniała znaczy zaczęto w niej sprzedawać wina, uchodzące za trunek wykwintny. Pijalka z czasem robiła się coraz bardziej elegancka,  dawano tam też coraz lepiej  jeść. Kres tej słynnej, gdańskiej perle kulinarnej przyniósł rok 1945. Po gruntownym remoncie, w roku 2000  Piwnica Rajców została ponownie otwarta dla  gości.
 


W skład obecnej placówki muzealnej pod nazwą zespołu Dworu Artusa wchodzą następujące obiekty: parter dwóch połączonych kamienic zwanych Starym Domem Ławy, właściwy Dwór Artusa oraz Nowy Dom Ławy. O ławach już napomknęła  z okazji właściwego Dworu Artusa i wyprowadzki obrażonych chłopców z Bractwa św. Jerzego. Ława to nic innego tylko inna nazwa bractwa przyjęta od zasiadania w konkretnych ławach. Takie bractwa czy też lawy powstawały pierwotnie na bazie cechów którym patronowali święci, potem znaczenie miał status majątkowy czy pochodzenie. W Gdańsku oprócz najbardziej elitarnego Bractwa św. Jerzego działało całkiem sporo  inszych. Pochodzący z Nadrenii zrzeszyli się w Bractwie św. Reinholda vel Rajnolda, założonym  już w 1481 roku. W roku 1482 Ława Lubecka zrzeszała gdańszczan prowadzących interesy z Lubeką, u podstaw założenia w 1483 roku Bractwa św. Trzech Króli stała osobista przyjaźń, Ława Malborska, powstała w 1487 roku, to cóś jak stowarzyszenie kombatantów wojny trzynastoletniej, którzy brali udział w oblężeniach Malborka. Ławę Holenderską, której początki sięgają 1492 roku, założyli kupcy gdańscy i holenderscy handlujący z Niderlandami. Bractwa Szyprów i Sędziów spajała więź zawodowa.  Byłeś w mieście kimś należałeś do jakiejś ławy, rajca bez przydziału to dziweląg. Stary Dom Ławy, przylegający do Dworu Artusa od strony Ratusza powstał w 1549 roku z połączenia dwóch kamienic. Był pierwszym gdańskim domem ławy, miejscem gdzie odbywały się posiedzenia sędziów. Po odbudowie ze zniszczeń wojennych został siedzibą Gdańskiego Towarzystwa Ekonomicznego, od czego ukuto nazwę Dom Ekonomistów. W 1972 roku budynek został wpisany do rejestru zabytków. Od 1984 parter kamienicy jest własnością muzeum. Dziś to przez wejście w tej właśnie kamienicy wchodzi się do Dworu Artusa. Nowy Dom Ławy, zwany Gdańską Sienią lub Schöffenhaus przylega do Dworu Artusa od strony Zielonej Bramy. Budynek powstał w XV wieku a do XVIII wieku był zamieszkiwany przez rodziny patrycjuszowskie.

Od 1709 w budynku mieścił się Nowy Dom Ławy. Obecny wygląd  fasady  pochodzi z 1712 roku, jest ona prawdziwą mieszaniną stylów. Mamy tu gotycką elewacja, późnorenesansowy portal z igraszkami Neptuna i barokowy szczyt, który zdobi figura o "symbolice sądowniczej", jak to ładnie określa Wikipedia, znaczy jest tam Temida z wagą i mieczem. W latach 1900-1901 przeprowadzono generalny remont obiektu, mieściły się w nim wówczas biura giełdy. W budynku eksponowano ponadto dzieła gdańskiego i holenderskiego rzemiosła, część wielkiej kolekcji należącej do potentata handlowego Lessera Giełdzińskiego, która w większości została sprzedana na wielkiej aukcji w Berlinie w 1912 roku. Zebrane przez niego judaica są teraz podstawą i dumą Jewish Museum w Nowym Jorku. Dziś można pooglądać barokową klatkę schodową z pięknymi kręconymi schodami, XVIII szafy, ceramikę holenderską i troszki rzeźb. Rzeźba orła polskiego umieszczona na drzwiach wejściowych została pierwotnie usunięta w 1938 przez Niemców w okresie istnienia Wolnego Miasta Gdańsk. Od 1967 roku obiekt figuruje w rejestrze zabytków. W 1989 roku przeszedł w zarządzanie Muzeum Historii Miasta Gdańska i stanowi część oddziału Dwór Artusa, z racji na wewnętrzne połączenie między budynkami. Była też w tym budynku nowa atrakcja, co do której mła ma z lekka mieszane uczucia. Pewnie dlatego że jest stara a to novum. Od 2001 do 2018 roku codziennie o godzinie 13:00 w szczytowym oknie ukazywała się tzw. Panienka z okienka. Takie nawiązanie do XIX-wiecznej powieści Deotymy "Panienka z okienka". Jak dla mła to za dosłownie i tak w stylu wypchanego taternika w Muzeum Tatrzańskim. Mła woli cóś jednak resztki ocalałe z przeszłości niż nowe inscenizacje.

Hym... to by było na tyle. Na razie. Mła tak naprawdę opisała w tym poście to najważniejsze centrum turystyczne Gdańska, wszyscy lezą  do Neptuna. Tylko mła zauważyła że coś mało widzą stąd wpis się znów rozrósł do kobylastej formy. Zdjęcia Wielkiej Hali nie są autorstwa mła, posłużyłam się tymi ze strony Muzeum Narodowego w Gdańsku i z Wikipedii.

2 komentarze:

  1. "Mało widzą", ha!!! Za delikatnie powiedziane, ślepota to jest, co i mnie dotyczy. Ale kobylenie gdańskie ma w takim układzie głęboki sens. Pisz. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Gdańskiem jest trochę zdziwnie, prawie każdy kiedyś tam był, cóś pamięta ale jak przychodzi co do czego to to ten tam Neptun sobie stoi, tak nie bardzo wiadomo od kiedy i Żuraw jest. ;-D Pewnie przez wakacyjną atmosferę Gdańsk się w ten a nie inny sposób zapisuje w pamięci.

    OdpowiedzUsuń