niedziela, 5 czerwca 2022

Gduńsk, Gdańsk, Danzig - część druga

Teraz będzie o złotej erze Gdańska, która była jednocześnie złotą erą Królestwa  Polski a potem Rzeczypospolitej, naszej zdziwnej republiki z królem jako primus inter pares, który jednocześnie był pomazańcem bożym - konstrukcja nie do ogarnięcia dla reszty Europy. Gdańsk związany był z państwowością polską w latach  1454 - 1793. Dni chwały trwały jednak krócej, bowiem czas potęgi politycznej i gospodarczej Gdańska skończył się w roku 1709 za sprawą dżumy. Od połowy  XVII wieku ta potęga zresztą się chwiała, malała rola  akwenu bałtyckiego i kończył się powoli popyt na polskie zboże.  Jednakże mła nie będzie  się teraz zajmować przykrościami,  mła opowie jak w połowie XV wieku marka Gdańsk zaczęła być marką liczącą się na międzynarodowym rynku i zostawiła daleko w tyle inne  bałtyckie marki. Tak, tak, za sprawą  Gdańska byliśmy królami Bałtyku. Jak wspomniałam w poprzednim wpisie gdańszczanie wyczuli słabość Zakonu i od roku 1411 systematycznie podgryzali braciszków. Od 1397 roku w ziemi chełmińskiej działał Związek Jaszczurczy, bractwo rycerskie, które miało bronić członków przed wszelkim bezprawiem z wyłączeniem władzy zwierzchniej i osoby wielkiego mistrza. Nic nie zapowiadało że to bractwo nagle zacznie się bawić mocno w politykę, Krzyżacy istnienie związku jako instytucji rycerskiej, więc rycerskiemu zakonowi pokrewnej, przyklepali i żadnych pretensji nie wnosili. Do 1410 roku, kiedy rycerze ziemi chełmińskiej się na Krzyżaków wypięli i to w chwili próby. Mikołaj z Ryńska podczas bitwy pod Grunwaldem wycofał z walki chorągiew chełmińską, a po uwolnieniu z niewoli złożył wraz z towarzyszami przysięgę homagialną królowi Polski. Taa... Jaszczurka zmieniła skórę a braciszki że verluchte  banditen i wogle verrat. Pamiętliwi byli i nie zapomnieli Mikołajowi tego numeru, zignorowali list żelazny i nietykalność gwarantowaną traktatem pokojowym i ścięli go na rynku w Grudziądzu pod pretekstem nowego spisku, który miał zawiązywać. Cóś nie czuli się zobowiązani do przestrzegania rycerskich praw wobec zdrajcy, bo dla nich był zdrajcą. Gdańszczanie bardzo z Jaszczurami sympatyzowali, choć nie wyglądało to tak że gremialnie ta sympatia była wyrażana.


Do Związku Pruskiego przystąpiło wielu jaszczurkowców. Tyż nie było to tak jak dzieciom za Gomułki i wczesnego Gierka do głów wtłaczano. Wysłano ośmioosobową delegację do wielkiego mistrza i ćwierkano mu o konieczność założenia związku wobec zatargów w Zakonie i nieciekawych zamiarów Polaków. Takie pitu - pitu a najważniejsze było że delegaci prosili o utrzymanie przywilejów i obiecywali wielkiemu mistrzowi pomoc w utrzymaniu się przy władzy, czyli korytku. W 1440 roku Związek Pruski zrzeszający  ziemię i miasta Prus, mający bronić ich interesów, został oficjalnie powołany. W lutym to było, w marcu to już organizacja była jawnie antykrzyżacka. Krzyżacy kombinowali, nawet oddali część ceł Gdańskowi ale Gdańsk, Toruń i ziemia chełmińska chciały mieć nowego władcę, wiedzieli że Zakon bokami robi i nic z tego nie wyjdzie bo korpo ma złą strukturę i działa bez celu. W XV wieku to miasta coraz częściej decydowały o tym jak wygląda polityka. W Italii to się dopiero działo, zważcie na to jaka była skala emancypacji - De'Medici byli potomkami węglarza, którzy na początku XV wieku zostali dopiero patrycjuszami, 150 lat wystarczyło żeby ród ten wydał papieży i królową Francji. To był niesamowity kop w górę dla mieszczaństwa. Nadchodził czas Fuggerów i w Gdańsku to czuli. No ale z Zakonem to by się nie dało, w związku z czym w styczniu 1454 roku przybyła do króla Kazimierza IV Jagiellończyka delegacja Związku Pruskiego ofiarując mu poddanie Prus. Król że ach nie bo ten Zakon ale tak w ogóle to popieram dążenia miast i ziem z tym że tak wicie rozumicie dyskretnie i zaraz potem wybuchła wojna zwana trzynastoletnią. Związek Pruski wypowiedział posłuszeństwo Zakonowi i w lutym 1454 roku do rady koronnej wpłynęła prośba o inkorporację. Rada przegłosowała prośbę i król się do niej przychylił. Następnego dnia król wypowiedział Zakonowi wojnę. 

Nie że sam finansował wojenkę, królestwo zapłaciło pół miliona dukatów ale Związek Pruski dał drugie tyle, w tym Gdańsk na nią wydał 470 tysięcy florenów węgierskich, najwyższą kwotę ze wszystkich miast i ziem pruskich. W lutym 1454 roku wybuchło w Gdańsku powstanie antykrzyżackie podczas którego mieszczanie zajęli dużą część Starego Miasta, a załoga krzyżacka wycofała się do zamku. Po kilku dniach Krzyżacy poddali zamek, po czym mieszkańcy niezwłocznie przystąpili do jego rozbiórki. Natentychmiast. W marcu tego roku Kazimierz Jagiellończyk wcielił Gdańsk do Polski, udzielając mu jednocześnie przywileju bicia własnej monety i zwolnił miasto z prawa nabrzeżnego. Co najważniejsze to dopuszczono przedstawicieli ziem pruskich do elekcji króla Polski. Miasto otrzymało tzw. Wielki Przywilej, mogło się bogacić że hej. W 1467 roku król zlikwidował pozostałości administracyjne po Krzyżakach, utworzono województwo pomorskie, w którym zaistniały urzędy kasztelanów, podkomorzych i sędziów, którzy wchodzili w skład tzw. rady pruskiej. W skład tej rady wchodziło też po dwóch przedstawicieli Gdańska, Elbląga i Torunia. Dla tych miast król powołał też starostów. W 1469 sądy grodzkie i ziemskie upodobniły ustrój Prus do ustroju Korony. Można było robić biznes który opłacał się zarówno Polsce jak i Gdańskowi. I tak zaczęła się złota era. 

Nie patrzcie na to zjednoczenie z perspektywy narodowej, w XV wieku takowe pojęcie jak naród to się ledwie zaczęło kluć, w następnym wieku słowo naród miało się odnosić do paru procent ludności i nie miało nic wspólnego z etnosem. Mogłeś sobie być człowieku  Polakiem, Rusinem, Tatarem czy Niemcem. Mogłeś być Żydem. Żeby należeć do narodu musiałeś być szlachcicem, stąd dążenie patrycjatów miejskich do posiadania tzw. klejnotu. Herb stanowił o przynależności narodowej i dawał prawa obywatelskie. Czy było Gdańskowi i Polsce razem słodko? No cóż, różnie bywało bo Gdańsk zasmakował w swobodzie a i  w Polsce znaczenie swobód rosło, z tym że nie dla wszystkich te swobody miały być. W 1525 roku miał miejsce pierwszy poważny zgrzyt, tzw. tumult gdański, który był niczym inszym tylko wystąpienie tzw. luterańskiego pospólstwa przeciwko burmistrzowi Eberhardowi Ferberowi et consortes. Sprawa miała  prozaiczną przyczynę, przeciw burmistrzowi wystąpiono bo oskarżano  go o defraudację funduszy miejskich, dokonaną pod protekcją kanclerza wielkiego koronnego Krzysztofa Szydłowieckiego. Taa... burmistrz Ferber  w związku ze związkiem złożył urząd.   Jednak magistrat miejski nie zamierzał przedstawić przedstawicielom pospólstwa rachunków miejskich. Kasa misie, kasa.  No to jak tak  to z innej mańki, luterańskie mieszczaństwo zażądało skasowania postów, mszy, śpiewu kościelnego i wprowadzenia wolnego głoszenia Ewangelii.  Niech złodzieje sobie nie myślą.  22 stycznia 1525 rozpoczęły się w Gdańsku rozruchy. Wzburzony tłum obalił magistrat i wprowadził demokratyczny ustrój miejski. Skasowano wszystkie klasztory katolickie, sprofanowano święte obrazy i sakramenty. I co nam zrobicie?  - znaczy.  Zlikwidowano posady proboszczów, wprowadzając w ich miejsce predykantów. Mieszczanie wysłali delegację do Marcina Lutra, z prośbą o przysłanie nauczycieli nowej wiary, zażądano też wyjęcia miasta spod jurysdykcji duchownej biskupa kujawskiego Macieja Drzewickiego.

Jak niemal wszystkie spory religijne XVI wieku, tumult gdański zacząl się z powodu mamony. Nowe luterańskie władze wysłały  do Zygmunta I Starego pismo, w którym informowali go o zmianie religii oraz zapewniali go o swoim posłuszeństwie wobec niego i przede wszystkim o dalszym odprowadzaniu należnych mu podatków. Zygi jednak zareagował cóś nie tego bo wywalony magistrat poleciał był wcześniej do niego na skargę, w  1526 roku król  wkroczył był do Gdańska z  ekspedycją karną i rozkazał ściąć buntowników oraz rozszerzył uprawnienia swojego burgrabiego, któremu nadał wyższe kompetencje niż burmistrzowi. Po stłumieniu tej rewolty,  14 przywódców przewrotu z Jerzym Wendlandem na czele zostało ściętych na Długim Targu przed Dworem Artusa. Niby w porządku ale nie w porządku bo tak po prawdzie to Ferder z Szydłowieckim  kradli a poza tym kuzynek Albrecht Hohenzollern  właśnie był zmienił  wiarę i Zygiemiu  ani panom koronnym jakoś to nie przeszkadzało. No to  gdańszczanie znów do  króla że oni też chco mieć inną wiarę.  Sytuacja zrobiła się głupia bo już jeden lennik luterański królestwa był i na logikę rzecz biorąc to nie żarło.   Byłoby też niebezpieczne  wolności wyznania zabraniać bo protestanccy   gdańszczanie mogliby zacząć patrzeć  milej w stronę Albrechta, co było niepożądane.  Zygi był jednak uparty że lepiej żeby  było jak sobie umyślił  i w Gdańsku co i raz dochodziło do jakiejś awantury na tle religijnym. Długo trwały te zabiegi polityczno religijne koło Gdańska, dopiero król Zygmunt II August, specjalnym dekretem tolerancyjnym dla Gdańska z roku 1557, uspokoił nastroje społeczne i położył kres walkom religijnym. Ten dekret tolerancyjny był pierwszym tego rodzaju aktem prawnym w Europie. Zygmuntowi Augustowi jako politykowi można zarzucać wiele, ale zdarzało mu się nieraz wyrastać nad otoczenie i czas w którym żył.

Kolejny raz miasto fiknęło już za czasów Rzeczypospolitej. W roku 1575 królem i nieszczęsnym mężem Anusi z Jagiellonów ( Kraków wart Anusi jak Paryż mszy ) został Stefan Batory. Gdańsk jednakże kalkulował sobie inaczej, nie chciał Stefana  uznać i opowiedział się za cinżko katolickim cesarzem Maksymilianem II, który obiecał miastu znaczne korzyści handlowe. Taa... bez względu na wyznanie aż nogami przebierano do rządów Maksa. Kiedy Maks oczy był zamknął  w 1577 roku, w Gdańsku doszli do wniosku że miasto to i owszem złoży hołd   Stefanowi Batoremu ale tylko jeżeli Stefan się zgodzi na różne takie fajne pomysły miasta. Stefan  już był z lekka zniecierpliwiony zarówno małżeńskim pożyciem z Anusią, panami polskimi, fochami w Krakowie, który też miał pomysł na Maksymiliana i postanowił Gdańsk porządnie postraszyć. Miasto było oblegane przez Stefana Batorego dopóki nie przeprosiło, a w ramach zadośćuczynienia za obrazę jakby nie było koronowanego już króla, i nie zapłaciło 200 000 guldenów. Nawiasem pisząc to Maks całą  tą elekcją, która u nas mało co a wywołałaby wojnę domową,  niespecjalnie się przejmował bo kombinował w tylu miejscach że już nie ogarniał. Generalnie obiecywał wszystko wszystkim ale z podpisaniem pacta conventa cóś się nie spieszył. I dobrze bo Polsce trafił się niegłupi król, taki, który nawet Anusię i naszą elitą przekonaną o swojej racji najmojejszej, wziął  i zniósł z godnością. 16 grudnia 1577 roku Stefan Batory potwierdził przywileje miasta, rozszerzając tolerancję religijną na wszelkie inne wyznania. Gdańsk stał się schronieniem dla obcokrajowców prześladowanych w swoich krajach za przekonania religijne, Stefek był cool - tak  samo było  w jego Siedmiogrodzie. To były dwie największe chryje gdańsko - polskie do czasu wojen szwedzkich, mniejszych zatargów było sporo, miasto goniło za kasą, król gonił za kasą, czasem wchodzili sobie w drogę.


Na ten przykład konflikt o  kaprami. Drzewiej istniało cóś takiego jak instytucja kapra. Od pirata  kapra odróżniało to że kaper łupił nieprzyjaciół królestwa, a pirat łupił wszystkich  a jak się dało  to jeszcze i z kolegami się nie dzielił, he, he, he. Kaprowie nie otrzymywali żołdu i musieli utrzymywać się ze zdobyczy. Płacili z niej coś jak podatek -   dziesiątą część swoich łupów oddawali królowi. Składali również przysięgę na wierność. Kaprowie bardzo gorliwie służyli na morzu ze względów oczywistych.  W Gdańsku za kaprami królewskimi nie przepadano ponieważ kaprowie zatrudnieni przez innych władców w ramach retorsji za działania naszych kaprów napadali na statki gdańskich kupców. Niedobrze dla handelku bo z profitów nici a od kaprów mało co do miasta płynęło. Z czasem to się tak gdańszczanie na kaprów uwzięli że doszło do pogromu kaprów mieszkających w Gdańsku z powodu takiej popierdółki jak bijatyka po pijaku w okolicach wódopoju. Przy okazji z Twierdzy Wisłoujście dokonano ostrzału kaperskich statków, jakby nie było floty w służbie króla. Na dodatek ścięto kaprów którzy wdali się w bójkę  a ich głowy zatknięto na drągach na terenie przed obecną Bramą Wyżynną, który to teren coś kole roku zdobiły,  mimo nakazu pochówku. A co?

Skończyło się jak zawsze w stosunkach z królestwem, przeprosinki były po sądzie nad Gdańskiem  w Lublinie, no i burmistrz Constantin Ferber ( był jeszcze jako reprezentant Gdańska burmistrz Kleefeld  ) poszedł siedzieć. Inna sprawa że do miasta wrócił w glorii męczennika, w mieście demonstracyjnie go ciepło witano jako ofiarę msty wrednego króla ( któremu jeszcze musiał kasę dla większej łaskawości majestatu pożyczyć ), choć każdy wiedział  że szuja zabrał cechowi rzeźników grunt pod miastem, coby  sobie rezydencję wystawić i to taką że nie tylko od jego imienia zwali ją Konstantynopolem. Hym... niby cóś tam zdefraudował, może złodziej ale nasz, gdański, nie królewski. A w ogóle to biznesmen, nawet bankier, więc z szaconkiem i znów mieszczanie wybrali go na burmistrza. Wszystko to się działo za ostatniego Jagiellona ( Batorego tyż ten sam Ferber przepraszał w imieniu  Gdańska, wprawę miał  ). Jednakże to nikt inny a kaprowie, co prawda nie królewscy,  przywieźli miastu skarb, który do dziś jest uważany za najcenniejsze dzieło sztuki w mieście i jedno z najcenniejszych w Polsce - obraz ołtarzowy, tryptyk  Hansa Memlinga "Sąd Ostateczny".

Rzecz miała miejsce 1473 roku, w czasie wojny angielsko - hanzeatyckiej. W służbie Gdańska jako członka Hanzy pływała  wówczas karawela bądź karaka nazywana "Piotr z Gdańska" pod wodzą  jednego z najsłynniejszych kaprów na północnych wodach  w wieku XV, Piotra Benecke. Oficjalnie to zadaniem było patrolowanie i blokada angielskich portów, no i  jak się napatoczył taki miły galeon "Święty Mateusz" w towarzystwie mniejszej brygantyny "Święty Jerzy" pod absolutnie neutralną banderą  Burgundii zmierzające ku angielskim brzegom,  to należało  skubnąć. Brygantyna myknęła bo mała ale galeon był naprawdę wielki i dobrze naładowany. Łup był cenny i marynarze go mocno bronili, padło 13 florentczyków eskortujących ładunek a 100 marynarzy odniosło rany. Statek został zdobyty i przyholowany do hanzeatyckiego portu w Stade, gdzie dokonano podziału łupów. Łajba była wypełniona materiałami typu złotogłów, skórami, pożądanym na rynkach ałunem i wyrobami z cennych metali. Jednakże najważniejszą częścią  ładunku był obraz ołtarzowy zamówiony przez jednego z przedstawicieli banku De'Medici w  Brugii,  Angelo di Jacopo Taniego, świeżo wygryzionego z intratnej posady przez podwładnego Tommaso Portinariego.

Angelo przed ostatecznym powrotem do Florencji zamówił u jednego z najznamienitszych  malarzy  działających w Brugii, Hansa Memlinga, obraz Sądu Ostatecznego ( jakaś sprawiedliwość musiała tego wygryzającego  przeca czekać, nieprawdaż?   ), na którego zewnętrznej malaturze skrzydeł miał być przedstawiony on wraz  z młodszą o 32 lata małżonką, Katariną Tanagli. Obraz miał trafić do rodowej kaplicy San Michele w kościele San Bartolomeo w Badia Fiesolana pod Florencją,  ku  chwale rodu Tani.  Tak się jakoś dziwnie złożyło że obraz podróżował jako ładunek należący do wygryzającego. Teraz troszki o prawie morskim, kaprowie mogli zabrać wszystko co było własnością angielskich kupców natomiast ruszać brugijskie zakupy florentczyków to już nie tego.Tymczasem kaprowie podzielili lupy - szmaty i reszta stały się własnością trzech akcjonariuszy czyli gdańskich patrycjuszy i kapitana oraz załogi "Piotra z Gdańska". Tryptyk został ofiarowany kościołowi Mariackiemu w Gdańsku. Nie da się ukryć że zgodnie z prawem było to dobro  zajumane. No i się zaczęło. Pierwszy się rozdarł władca Burgundii, Karol Śmiały, że mu znieważono flagę i że on za ten numer , he, he, he ... nałoży na  Hanzę sankcję gospodarcze. O zakupy włoskie wystąpił ekspedytor w towarzystwie legata papieskiego, na kongresach  Hanzy się działo, niejaki prokurator Spinelli występował był z płomiennymi mowami, w końcu głos zabrał sam papież Sykstus IV.  To był zdziwny głos, bo papa głównie domagał się zadośćuczynienia dla Lorenza i Giuliana  De'Medici i nie za bardzo mógł się zdecydować  czy Paweł Benecke jest "piratem" czy "ukochanym synem". Nie  wiadomo jak  by to się potoczyło ale Karol Śmiały kipnął, rodzina Tani dożyła lat 90 XV wieku  i   zeszła cała  na jakąś kolejną zarazę, władcy Florencji mieli ważniejsze sprawy na głowie a Sykstus IV zajęty był,  jak  niemal każdy włoski papa,  ustawianiem rodziny.

Obraz został w Gdańsku.  Spokojnie  nie wisiał, był przedmiotem pożądania. Usiłowano go wielokrotnie kupić, wyłudzić i ukraść  czyli skonfiskować. Nie udało się kupić cesarzowi Rudolfowi II, mimo że dawał za niego zawrotną sumę  40 000 talarów, wyłudzić Piotrowi Wielkiemu, mimo że przygrażał i cóś tam niby ćwierkał że wypadałoby go dodać  do kontrybucji, dopiero Napoleon ukradł ale draniowi odebrano i nie pozwolono odebranego zatrzymać  królowi pruskiemu. Pod koniec II wojny światowej dzieło Memlinga zostało wywiezione przez Niemców w głąb Rzeszy i tam, w Turyngii, po wkroczeniu Armii Czerwonej, niestety  wpadło w sowieckie ręce. Trofiejszczyki uwieźli. Jednakże  Polska nie odpuściła, Ermitaż to nie jest miejsce dla  Sądu Ostatecznego Memlinga. W 1956 tryptyk Memlinga uczestniczył w Wystawie Dzieł Sztuki Zabezpieczonych przez ZSRR w Muzeum Narodowym w Warszawie, a w 1958 powrócił ponownie do Gdańska, do Muzeum Pomorskiego. Dlaczego do muzeum?  W latach trzydziestych XX wieku  ewangelicka parafia Marii Panny na Głównym Mieście w Gdańsku, jako właściciel obiektu, przekazała  obraz do muzeum. W Kościele Mariackim znajduje się kopia obrazu, obraz dziś wisi w oddziale Muzeum Narodowego w dawnym konwencie franciszkanów, tym w którym później znajdowało się Athenaeum gedanense.  O Akademickim Gimnazjum w Gdańsku mła Wam zaraz napisze ale najsampierw to  tak konkretnie o samym obrazie. Naprawdę warto potupać  do muzeum i obejrzeć oryginał, XIX wieczna kopia wisząca w bazylice Mariackiej po pierwsze wisi wysoko, po drugie mimo tego że jest naprawdę dobra to oryginałem nie jest,  ten  jest po prostu  lepszy ( vide schody kryształowe  po których do niebios wstępują zbawieni ). To jest jedyne dzieło XV wiecznego malarstwa północnoeuropejskiego tej klasy w Polsce. Gdańsk bez ołtarza Memlinga byłby taki  jak Kraków bez ołtarza Wita Stwosza. Znaczy obejrzeć trza na własne oczy.

Tryptyk jest wykonany w technice mieszanej, znaczy temperowo olejnej ( tempera to farba w której spoiwem pigmentów jest emulsja z kleju,  w przypadku farb olejnych spoiwem jest olej ). Dzieło zostało wykonane na desce na którą nałożono  białą kredowo-klejową zaprawę, na którą z kolei nałożony został rysunek od ręki, znaczy żadnych szablonów. Wykonano go   węglem drzewnym, czarnymi łupkami i stylusem.  Na to wszystko nałożono z kolei imprimiturę,  olejną warstwę z dodatkiem żywicy co miało   zmniejszyć chłonności gruntu i zabezpieczyć rysunek przed rozmyciem. Imprimitura miała kolor jasnego ugru co oczywiście wpływa na barwę obrazu, taki podkład jak w make upie. Następnie, za pomocą białej i czarnej tempery Memling, z uczniami rzecz jasna,  wymodelował całą kompozycję, nadając jej  trójwymiarowy charakter. Znaczy zrobił światłocień. W tych partiach które miały być najjaśniejsze  malarz zastosował jeszcze podmalówkę z bieli ołowianej przed przystąpieniem właściwego modelowania  kolorem. Na tak przygotowane podłoże kładzione były prześwitujące warstwy żywic i farb olejnych. To się nazywa laserunek. Oczywiście jak to w gotyckim malarstwie na obrazie pojawia się złote tło, jednakże poniżej złocistości mamy pięknie oddaną  za pomocą laserunku typowo renesansową perspektywę. Centralny panel przedstawia Chrystusa ukazanego na złotym tle, zasiadającego na tęczy, ze stopami spoczywającymi na złotej sferze. Sfera oznacza świat, którego władcą jest Chrystus, świat sprawiedliwy na którym trwa wiecznie złota era.  Poniżej namalowano dwunastu apostołów oraz w pozach orantów Maryję oraz Jana Chrzciciela. Nad nimi unoszą się czterej aniołowie, trzymający atrybuty męki Chrystusa tzw. Arma Christi: kolumnę, przy której został ubiczowany, koronę cierniową, gwoździe, krzyż i włócznię. Chrystus unosi prawą dłoń w geście błogosławieństwa, lewą zaś trzyma opuszczoną. Po prawej stronie namalowano  lilię, symbol zmiłowania, po lewej  rozżarzony miecz sprawiedliwości.

Są oczywiście aniołowie dmący w trąby apokalipsy i  Archanioł Michał, stojący pośród rozległej równiny,  oddzielający dusze błogosławione od potępionych i pilnujący ważenia grzechów. Na wadze człeka nie przytłacza ciężar grzechów, grzechy czynią  człowieka pustym, znaczy lekkim. Sprawiedliwa dusza na szali to ponoć wygryzający  Angelo Taniego Tommaso Portinari, zdziwność taka. Wokół wagi trwa zmartwychwstanie, troszki ludzi wychodzi z grobów ale nie w stanie zombi.  Prawe skrzydło tryptyku ( lewe od strony patrzącego ) przedstawia dusze sprawiedliwych wstępujące do Królestwa Niebieskiego, gdzie wkładane są im szaty. Procesję prowadzi grupa znanych osobistości kościoła. Św. Piotr  wita dusze sprawiedliwych na kryształowych schodach prowadzących ku niebiosom. Wokół kwitnące rośliny i drogie kamienie. Wszystkie cóś tam symbolizują: lilia o pomarańczowych kwiatach to symbol męczeństwa, stokrotki to pokora, fiolki skromność. Kryształ schodów oznacza niewinność.  Po lewej stronie ( prawej od strony patrzącego ) jest coś znacznie więcej luda,  duszyczek paskudnych które są pędzone przez czarne, demoniczne postacie ku ogniom piekielnym. Tam też sporo kościelnych, mnisi błyskają tonsurami. Demony są oczywiście odjazdowe, bardzo solidne z nich hybrydy. O niektóre duszyczki  trwa nadal walka co widać na  tablicy głównej. Na zewnętrznej stronie skrzydeł umieszczone są postacie donatorów: Angelo i jego żona oraz ( wykonane w technice en grisaille czyli takiej która jedynie za pomocą światłocienia, w jednym kolorze dawała złudzenie trójwymiarowości )  Madonna z Dzieciątkiem i Michał Archanioł walczący z diabłem,  w charakterze posągów. Kompozycja obrazu jest częściowo wzorowana na dziele mistrza Memlinga - Rogiera van der Weydena Ołtarz Sądu Ostatecznego z Beaune. Nie jest  jednak dziełem epigońskim, na to Memling był za dobry, choć do takich van Eycków to mu  brakuje.


Jak wspomniałam Muzeum Narodowe w Gdańsku, a właściwie jeden z jego oddziałów, znajduje się w budynku Gdańskiego Gimnazjum Akademickiego czyli  Das Städtische Gymnasium, które z kolei zajęło miejsce po  dawnym konwencie franciszkanów.  To było cóś bardzo dobrze o gdańszczanach tamtej epoki świadczącego, ci ludzie robili cinżkie pieniądze na handlu zbożem, armatorstwie i obrocie pieniądzem ale cenili wykształcenie. Rozumieli jego wartość. Nie tylko tą mierzoną kasą. Gimnazum było  miejską szkołą o poziomie wyższym od średniego ale jeszcze nie uniwersyteckim, cóś jak amerykański koledż.  Przeznaczona była ta szkoła dla młodzieży protestanckiej, głównie kalwiniskiej bo większość gdańszczan których stać było na uczenie progenitury  była protestancka w tym czasie. Szkoła  działała  w latach 1558-1817. Językiem wykładowym była łacina. Nazwa "Gimnazjum Akademickie" przyjęła się około 1630, nazywano ją też "Ateneum gdańskim" lub Athenaeum gedanense. Szkoła powstała w  1558  jako tzw. partykularz ( studium particulare albo schola particularis ) ale ledwie 10 lat minęło i już używano nazwy Gimnazjum. Strukturę szkoły ustalił Jacob Fabricius, jej długoletni rektor . Za Wikipedią "W roku 1580 utworzył katedry teologii, prawa i historii, filozofii oraz greki i języków orientalnych. W roku 1584 dodano katedrę fizyki z medycyną, a w 1589 lektorat języka polskiego, który poprowadził Jan Rybiński.". Od roku 1596 przy gimnazjum działała biblioteka, pochodząca z daru Jana Bernarda Bonifacia,  to była Biblioteka Rady Miasta Gdańska ( Bibliotheca Senatus Gedanensis ). 

Jak widzicie było wszechstronnie, było też na poziomie. Szkoła słynęła z doskonalej  dydaktyki. Dwie najwyższe klasy ( classes supremae ), w których nauka trwała łącznie 4 lata, prezentowały właściwie  poziom akademicki. Absolwenci Gimnazjum, udając się na dalszą naukę do różnych uczelni polskich i europejskich, przyjmowani byli z reguły od razu  na III rok studiów. Początkowo Gimnazjum  się jakoś w budynkach po franciszkanach mieściło, w skrzydle wschodnim znajdowało się Małe Audytorium Anatomiczne oraz biblioteka, w południowym sale wykładowe oraz Auditorium Maximum. Pod koniec XVI  już z miejscem było kiepsko i postanowiono dobudować wieku nowe skrzydło zachodnie, w którym znalazły się dalsze sale wykładowe oraz mieszkania dla uczniów i najprawdopodobniej też dla nauczycieli. Prawdziwy  kampus zbudowano. Rektor gimnazjum pełnił z reguł obowiązki pastora w kościele św. Trójcy, a lektor języka polskiego był  kaznodzieją w kaplicy św. Anny. Gimnazjum gdańskie było bardzo znane zarówno w kraju jak i za granicą. Razem z  Gimnazjum Akademickim w Toruniu uchodziło za jedno z najlepszych miejsc do uczenia się  w Polsce. Działo się tak dlatego że wysoki poziom naukowy i naprawdę korzystne warunki pracy ściągały tu licznych pedagogów i to nie tylko ze  szkół polskich ale i europejskich. Kadra naukowa była prima sort. Rozkwit Gimnazjum przypada na wiek XVII, natomiast w wieku XVIII niestety zaczęło ono podupadać.

Dobra, było o duchu, to teraz przejdźmy do ciała. Bo o ciało trza dbać bo jak się nie dba  to można zarazę wpuścić.  Właśnie zaraza  szalejąca w okolicy w roku 1536 skłoniła Radę Miejską do  rozpoczęcia starań o doprowadzenie do miasta wody do picia z jeziora Jasień, poprzez Potok Siedlecki. Jak wiecie z poprzedniego wpisu wodę do miasta, także tą pitną, dla Gdańska sprowadzano kanałem Raduni. Tak było do początków XVI wieku a potem ta zaraza cóś dała gdańszczanom do myślenia. Zwrócono się do króla Zygmunta Starego coby łaskawie zezwolił na nową inwestycję. Dwór królewski bo nie sam Zyga, obawiał się coby jeziorko nie wyschło i kombinował z tzw. przeszkodami prawnymi. Gdańszczanie nie odpuszczali, dulczyli aż wydulczyli. Zaczęto budowę nowego wodociągu miejskiego, ale z powodu różnicy poziomów między terenami na zachód od Gdańska a Głównym Miastem trzeba było zbudować stację pomp z użyciem pomp tłokowych. Inwestycja zwana Kunsztem Wodnym zawsze znajdowała się nad kanałem Raduni, po zachodniej stronie Głównego Miasta, mniej więcej naprzeciw Bramy Wyżynnej. Zawsze się znajdowała ale Kunszt Wodny zmieniał miejsce. Pierwszy znajdował się nieco bardziej na północ niż późniejsze lokalizacje, w roku 1562 miał miejsce pożar, po którym trzeba było stację pomp odbudować. Zatem w latach 1573–1576 powstał nowy Kunszt Wodny, który z kolei został zniszczony w roku 1577 podczas oblężenia Gdańska przez Stefana Batorego. Odbudowano go ponownie w latach 1584–1593, tym razem z podziemnym systemem dostarczania wody do miasta. Modernizację Kunsztu Wodnego przeprowadzono w latach 1639–1653 a następną w latach 1717–1719. Zachowano przy tych przebudowach charakterystyczny kształt wieży, jednak wygląd budowli zmieniał się wraz ze stylami architektonicznymi. W XVIII wieku, wraz z pogarszającą się kondycją Rzeczypospolitej i Gdańska, władze miasta przeznaczały coraz mniej środków na utrzymanie Kunsztu Wodnego. Po pożarze w 1852 roku, za rządów pruskich, nie został odbudowany. 

Był już czas na nowy wodociąg, który pojawił się w mieście w 1869 roku. Resztki konstrukcji Kunsztu Wodnego rozebrano około roku 1920 a dziś jest tu centrum handlowe z kanałem Raduni w charakterze atrakcji. Tak. tak, w XVI wieku Gdańsk miał wodociąg, wydajność mechanizmu Kunsztu Wodnego szacuje się na około 4800 m³ na dobę, co dawałoby średnio po 80 litrów wody przypadających na jednego mieszkańca ówczesnego Gdańska. Jak do tego dodamy te sekretne miejsca zwane również kloakami, ustępami, wychodkami, usiadkami, budowane  na zapleczach posesji, bardzo często w ich narożnikach lub przy oficynach, w pobliżu zabudowań gospodarczych, a niekiedy hym... przy kuchniach,  to po prostu nowoczesność XVI wiecznego Gdańska może człeka z nóg zwalić. Pamiętajcie że Henryk Walezy po raz pierwszy osobne pomieszczenie przeznaczone do załatwiania potrzeb fizjologicznych nieprzyjemnych dla otoczenia zobaczył w Polsce, w Gdańsku zaś takowe pomieszczenia znajdowały się już w XV wieku na działkach mieszczańskich, a do  końca wieku stały się podstawowym urządzeniem sanitarnym. W dawnym Gdańsku latryny budowano z drewna, którego w okolicach było pod dostatkiem. Dość wcześnie bo w już w XIV i XV wieku pojawiały się w latrynach deski do siedzenia. Luksus. Dziś te miejsca po kibelkach to raj dla archeologów, bo wywalano do tych kibelków wszystko, np. pęknięte naczynia ceramiczne. Nie tak dawno była w Gdańsku wystawa rzeczy znalezionych w dawnych kibelkach. Można było na niej oglądać nie tylko chińską porcelanę, fajanse pochodzące z Holandii, szklane ampułki i buteleczki z wyposażenia apteki, elementy cynowej i szklanej zastawy stołowej, różnego rodzaju fajki, przybory toaletowe, elementy stroju ale także bogatą kolekcję zabawek dziecięcych. Nawet takie cudo jak prawdopodobnie jedyna zachowana do czasów współczesnych, XVII wieczna, marcepanowa figurka Dzieciątka Jezus z szopki bożonarodzeniowej. Spoko te przedmioty na zdjęciach to nie z wychodków, he, he, he. 

Co do zdjątków to na fotkach 7,8,13, 14, 15 jest tzw. średniowieczny zespół przedbramia ulicy Długiej czyli Wieża Więzienna wraz z Katownią. Jako pierwsza wybudowana została Wieża Więzienna, która powstała w latach 1379 - 1382 i początkowo pełniła funkcję ufortyfikowanego przedbramia, zamykającego drogę do Bramy Długoulicznej czyli obecnej Złotej Bramy. Na na początku XVI wieku utraciła swoje funkcje obronne, bowiem rozbudowano fortyfikacje ziemne i przesunięto ich główną linię na wysokość Bramy Wyżynnej, wtedy wieżę pierwszy raz przebudowano, podwyższono została do dzisiejszego stanu w latach 1508-1509 przez Michała Enkingera. Do czasu wzniesienia nowożytnych umocnień ziemnych w drugiej połowie XVI wieku mury szyi bramnej stały nad wypelnioną wodą fosą. Wewnątrz wieży mieściło się szesnaście nieogrzewanych cel – trzy z nich, pozbawione okien czyli ciemnice, były przeznaczone do odsiadki dla najgroźniejszych przestępców, pozostałych trzynaście przeznaczono do więzienia tzw. rzezimieszków. W wieży znajdowało się również pięć cel należących do wojskowego wymiaru sprawiedliwości i jedna, gdzie na wyrok oczekiwali skazani na śmierć żołnierze. To po nich pozostały zachowane fragmentarycznie inskrypcje na ścianach – najczęściej imiona i nazwiska z datami.
 
W 1587 roku do Wieży Więziennej dobudowano Katownię, pełniącą funkcję miejsca tortur, a w 1604 na wschodniej ścianie wieży zamontowano miejski pręgierz. Katownia została przebudowana w 1593 roku przez Flamanda, Antoniego van Obberghena. Wieża Więzienna i Katownia swoje funkcje pełniły do połowy XIX wieku. Po likwidacji więzienia ich pomieszczenia wykorzystywano jako magazyny wojskowe, a pod koniec XIX stulecia trafiły w ręce Zarządu Miasta Gdańska. 1945 rok był dla budynków  łaskawy, spłonął jedynie dach wieży, który odbudowany został w 1948 roku. W latach 60. XX wieku Wieża oraz Katownia były siedzibą hufca harcerzy, a w 1973 roku przekazano je Muzeum Historycznemu Miasta Gdańska. Drogie moje Czytelniki, nie wiem jak to się dzieje, ja ledwie dotknęłam tematu chwały Gdańska a tu kolejna kobyłka się kroi i coś mła się wydawa że jak w tym miejscu nie skończy to będzie ktoś więcej niż perszeron. Resztę mła dopisze w kolejnym odcinku,  przynajmniej taką ma nadzieję.

12 komentarzy:

  1. Oj tam Taba, od razu na poczatku musze zaponowac. Koncepcja pomazancow Bozych byla doskonale znana dawniej i takoz trwa sobie dzisiaj:)) A faraoni? a Ludwiki francuskue? A Tudory i Windsory? Przeca krolewna nasza dalej glowa kosciola swojego jest i tego konceptu sie trzyma...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa... ale w XVI wieku w to pomazanie naprawdę wierzono a pomazańcy raczej nie lubili dzielić się władzą. Ustrój Rzeczypospolitej był przedziwny, pomazańcem zostawało się przez wybór polityczny, oficjalnie. I potem ten pomazaniec musiał się użerać z tymi co go wybrali i to czasem tak że mu korona brzydła. Podobno Stefan Batory rozumiał dlaczego Henio Walezy pospiesznie się ewakuował, zostawiając tak bogaty kraj jakim była Rzeczypospolita w XVI wieku na rzecz bezwychodkowej Francji w kryzysie. Podobno nie tylko o Anusię Jagiellonkę chodziło. Faraony nie były mazane, za to musiały biegać nago wokół Memfis w ramach wyświęceń, Ludwiki albo były nie przez wszystkich uznawane i tyż boje toczyły jak XIII albo stosowały absolutystyczny zamordyzm a Stany Generalne to zwoływały przyduszone i jak nie miały wyjścia. A u nas to vox populi vox dei. I świętymi olejami w wybrańca żeby nie uciekł. Jak na republikę, która wyrosła z tradycji rycerskiej a nie mieszczańskiej to było zdziwne. W ogóle konstrukt republiki z królem był odjechany. Tudory i Windsory rzundziły i te ostatnie rzundzą królestwami a u nas od trzeciej ćwierci XVI wieku była Rzeczpospolita - res publica. U nas prymas Polski mógł być tylko interrexem, głową państwa na czas bezkrólewia, kompetencje miał mocno ograniczone. Głową kościoła dla większości mieszkańców był papież, z którym tak sobie się liczono. Im dalej na wschód tym mniej. A w niektórych miastach to w ogóle.;-D

      Usuń
  2. Zawsze było mi żal Anusi. Ale o nowoczesności Gdańska przejawiającej się sanitariatami i kunsztem wodnym nic nie wiedziałam. Między innymi nie wiedziałam. Perszerony. Ok. Pożyteczne bestie, może być ich więcej, ciągnących gdańską historię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A mła jest Anusi średnio żal, miała niezłą pozycję startową a pozwoliła się wypchnąć z życia króla, złodziejom rozkraść majątek brata, potem robiła za kukłę którą upychano po kątach i miała wieczne pretensje do świata że los nią miota. A jak cudem została królową z mężem iure uxoris to knuła po kątach z jego adwersarzami. Ani z niej była mądra kobita,ani polityk dobry. A nam sprowadziła na łeb Wazów, którzy też najbystrzejsi nie byli. Nie wiem jaki bocian ją przyniósł ale chyba nie ten którego Bona zamawiała, bo Anusia to z matki chyba tylko ośli upór miała. W Europie w tym czasie były królewny i księżniczki, które miały pod górkę bardziej stromo niż Anusia i się urządziły a czasem to i poddanych im się urządzić pospołu z resztą zarzundu udało. Anusi jest mła czasem żal jako człowieka bo przeca ona się do sama do królewnowania nie powołała, uwikłana była w tę swoją pozycję do której się nie nadawała aż przykro. Pewnie byłaby szczęśliwsza jako jaka drobna szlachcianka, może by to wpłynęło na jej mało słodki charakter a może i nie.
      Gdańsk przy takim Paryżu XVI wiecznym to nie dość że cywilizacyjnie ho, ho to jeszcze cóś jakby z lekka oaza tolerancji. Noc św. Bartłomieja to 1572 rok, 15 lat po edykcie tolerancyjnym dla Gdańska w ciągu jednej nocy w Paryżu zginęło tyle ludzi z powodu przekonań religijnych co w Gdańsku w ciągu stuleci. A się po całej Polszcze na początku wieku tłukło jakie to miasto nietolerancyjne. Na tle innych nacji to w tym XVI wieku rzeczywiście byliśmy hop do przodu. Taa... no dobra, bielizny nie lubiliśmy nosić. ;-D

      Usuń
    2. Szkoci do tej pory nie lubią pod kiltami majtek. Podobno. Pisz perszenona.

      Usuń
    3. Piszę. Szkoci bez majtek po kiltami to hardkorowi masochiści. ;-D

      Usuń
  3. Pisz te kobyły, pisz. Ciekawe to i pouczające. "Nihil novi sub sole" się pojawia w myślach, gdy się czyta kawałki o wyczynach polityków.
    Interesujące to wszystko i pokazujące, jak to świat nigdy nie jest czarno-biały.

    OdpowiedzUsuń
  4. Pewnie że nie jest a politycy i przekazy nic się nie zmieniajo. Mła to widzi nie od dziś, przy wojnie ukraińskiej szczególnie ostro. Tak nawiasem pisząc to mła zauważyła że dla wielu ludzi zdanie von Clausewitza "Wojna jest tylko kontynuacją polityki innymi środkami." jest niezrozumiałe. No niby wiedzo, przeczytali ale ni cholery nie rozumiejo. Patrzo na to co się dzieje a przyczyna i skutek dalej osobno. Za to świncie wierzo że tzw. głód to przez blokowanie portów albo w inne głupoty typu jedna armia zajęła trzy wsie a ta druga trzy inne. Mła widzi ten sam proces niemyślenia co przy srandemii, bezrefleksyjne przyswajanie przekazu. :-/ To mła się odtruwająco zanurza w historii.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wniosek taki , że dutkują nas od zarania dziejów, taka nasz rodowa przypadłość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spokojnie, nie tylko nasza. To przypadłość ogólnoludzka. ;-D

      Usuń
  6. Zdawa się, że że insze narody bardziej dbają o swoje , i nie łaszą się na obiecanki i błyskotki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dbają tam gdzie jest większa ilość ludzi świadomych tego jak się piniądz zarabia, ale i tam mają kłopoty bo głupota i myślenie magiczne mentalnej bidoty, jak zawsze w chwilach przemian wypływa i robi za cóś równorzędnego z myśleniem przyczynowo - skutkowym.

      Usuń