czwartek, 2 listopada 2023

Isole Borromee - Isola Bella

Isola Bella ( Isola Bela jak ją nazywają w lokalnym, piemoncko - lombardzkim dialekcie ) to trzecia z wysp przy  wybrzeżu Stresy, którą zwiedziłyśmy. Wyspa ma 320 metrów długości i 180 szerokości i te 57 600m²  jest w olbrzymiej mierze zajęte przez tarasy ogrodu przy pałacu Boromeuszów, który to ogród usytuowano w  południowo - wschodniej  części Isola Bella. Ukształtowanie wyspy nie jest dziełem natury, żeby można było na niej stworzyć ogród w XVII wieku ze skalistej wysepki usunięto część zabudowań wioski. Do roku 1632 bowiem na wyspie istniała wioska rybacka z dwoma kościołami, z których jeden poświęcony był San Vittore ( w tzw. źródłach odnotowany w XI wieku ), drugi San Rocco. Wioska znajdowała się  w tzw. dolnej wyspie lub "poniżej wyspy" czyli skalistego urwiska. Mła się przyznawa że nie bardzo sobie wyobraża jak to mogło wyglądać, co prawda wlazła na zabudowane domami urwisko wąskim schodkami obrośniętymi "wszystkim pachnącym" ale przeobrażenie wyspy jest tak duże że nie ma co szukać  śladów jej pierwotnego wyglądu. 

Mła zaliczyła kościółek ze świętym Wiktorowym truchełkiem i pogapiła się na słynny hotel "Delfino", który z zewnątrz nie robi jakiegoś specjalnego wrażenia. Wow się człekowi wyrywa kiedy pozna listę hotelowych gości. No to od początku, na ścianie budynku widnieje data 1791, a w archiwum rodziny Borromeo zachował się dokument z 1786 roku poświadczający wynajem domu Giovanniemu Molinari. Był to czas przedhotelowy ale właśnie trwała epoka grand tour i po przewaleniu się napoleońskiej nawały, ród Borromeo postanowił otworzyć hotel dla "lepszych" podróżnych.. W archiwum rodowym znajdują się umowy zawarte w roku 1846 między Ulisse Foulonem, agentem Vitaliano Borromeo,  a Felice Castellim, mistrzem budowlanym i murarzem Pallanzy, zatrudnionym przez inżyniera Tersaghiego, odpowiedzialnego za prace przy powstawaniu hotelu.W tym samym roku hotel  "Del Delfino" zostaje wydzierżawiony  braciom Omarini.  Bracia dyskretnie czuwali nad tym by hotelowe życie nie wpływało na życie mieszkańców palazzo, znaczy pilnowali by - "w ich hotelu nie odbywały się spotkania osób, które zachowują się niemoralnie lub podejrzanie, by nie dopuszczano do przechowywania przedmiotów lub kontrabandy, uprawiania hazardowych  gier, zwłaszcza nocą (…) ".  Borromeo doceniali takie zachowania a że w mroźne zimy niemiło było mieszkać w dużych  w salach palazzo, to pomieszkiwali w "Delfino" kiedy mieli ochotę zimą odwiedzić wyspę. Znamienitymi gośćmi hotelu byli Stendhal, Hemingway, Antonio Fogazzaro. Wszyscy trzej pobyt na wyspie przeżyli na tyle że zostawił on ślad w ich twórczości ( "Pustelnia parmeńska", "Pożegnanie z bronią", "Dawny światek"  ). Był też Dumas i Wagner, gdzie pomieszkiwali Goethe i Élisabeth Vigéè Le Brun nie wiem, ale wyspę odwiedzili na pewno. Dziś hotel uroczo odrestaurowany, z antycznymi mebelkami i odpowiednim jadłospisem i równie odpowiednimi cenami za to wszystko, nadal przyjmuje gości.

Rodzina Borromeo, której obecnie przewodniczy książę Vitaliano XI  i jego żona Marina, ma wiekową historię, która zahacza o legendę. No wicie rozumicie, na papirze nic nie ma ale tradycja rodzinna przekazuje  że niejaki Łazarz, pierwszy  członek rodziny o nazwisku Borromeo, udał się do Rzymu w 1300 roku na pielgrzymkę Roku Świętego. Po powrocie w rodzinnej wsi nadano mu ksywkę Bon Romeo czyli dobry rzymianin, z którego to przydomka wywodzi się nazwisko rodziny. Jak wiecie już z wpisu o Isola Madre to rodzina zaczęła się pisać Borromeo po przeprowadzce  z okolic Rzymu do wioski Sam Miniato i pierwotnie pisali się Buon Romei. Historia spisana zaczyna się dla tej rodziny w wiosce  San Miniato al Tedesco, którą to wioszczynę musieli opuścić w 1370 roku, po buncie przeciwko Florencji. Rodzina rozproszyła się wówczas po wielu włoskich miastach, takich jak: Mediolan, Padwa, Wenecja, Piza i Genua, dzieląc się na liczne gałęzie. Bracia Andrea, Borromeo, Alessandro, Giovanni i ich siostra Margherita dotarli do Padwy, gdzie ta ostatnia poślubiła potężnego Giacomo Vitalianiego. Borromeo Borromei był pierwszym członkiem rodziny, który przeniósł się do Mediolanu. W latach trzydziestych XV wieku majątek rodowy nadal rósł i tym samym rosło znaczenie Boromeuszy.

W 1439 roku Vitaliano I uzyskał był inwestyturę Arony i nabył rozległe posiadłości wokół jeziora Maggiore ( w tym wysepkę Rocca di Angera ), kładąc podwaliny pod to, co  z czasem miało stać się rozległą posiadłością rodu, zwaną państwem boromejskim.  Vitaliano był z tych którzy czuli się w biznesie jak ryba w wodzie, więc z czasem zaczął zamieniać się w rekina. Jego inwestycje miały w sobie wielki potencjał,  działalność kupiecka jak  i bankowość przyniosła rodzinie krocie, co w pierwszej połowie XV wieku w Mediolanie przekładało się na  zajmowanie ważnych stanowisk  na  dworze Viscontich. Vitaliano był generalnym skarbnikiem księstwa, dostawcą dla wojska, wyłącznym koncesjonariuszem na transport soli z Genui do Mediolanu oraz wspierał finansowo księcia Filippo Marię Viscontiego, uzyskując w zamian, bo się należało,  ziemie i przywileje. Była to rodzina na tyle znacząca że w połowie XV wieku jej interesy wychodziły nie tylko poza Księstwo Mediolanu, one wywędrowały z ziem włoskich.  Oddziały banków rodu Borromeo działały w Londynie, Brugii i Barcelonie. Wszystkie dzieci Vitaliano I zawierały korzystne małżeństwa, wiązały się z mediolańskimi rodami szlacheckimi, co  integrowało ród z tymi, którzy posiadali władzę.  Ślady po tej paranteli widać w spektakularnej dekoracji klatki schodowej w Palazzo Borromeo. Tam umieszczone są  herby należące do  wielkich  rodów: Habsburgów, Medici di Marignano, Farnese. Wszystkie wykonane w technice stiuku  przez rzeźbiarza Francesco Maino, który prace, uświadamiającą przybyłych do pałcu gości o znaczeniu rodu Borromeo, rozpoczął w roku  1680.

Vitaliano I był również odpowiedzialny za budowę i rozbudowę pałacu mediolańskiego, o czym świadczą księgi rachunkowe z tamtych lat przechowywane w Archiwum Boromeuszy na Isola Bella. Ze względu na wyjątkowe znaczenie  historyczne tego Boromeusza to co zostało z Witalana I znajduje się dziś w absydzie Kaplicy Palatyńskiej, prywatnego kościoła rodziny Boromeuszów, dołączonego do pałacu na Isola Bella. Dyplomatyczni i rozważni Boromeusze stali się jedną z najważniejszych rodzin księstwa mediolańskiego między XVI a XVII wiekiem, przede wszystkim dzięki wybitnym postaciom dwóch arcybiskupów Mediolanu: Carla i Federico Borromeo. Carlo Borromeo żyjący w latach 1538-1584 niby był typowym dla XVI wieku włoskim księciem Kościoła Katolickiego. Niby, bo Karol się  cóś słabo mieścił w schematach. Bratanek, więc nepota papieża Piusa IV Medyceusza ( matką Karola była Margerita di Medici, z tej biedniejszej, odartej ze złotych liści gałęzi rodu ), noszący dobre północnowłoskie nazwisko został duchownym,  bo obawiano się że nie poradzi sobie jako świecki członek rodu. Sądzono że polityka będzie go przerastać. Postawmy sprawę otwarcie, Karol jako dziecię uchodził za przymuła ponieważ miał problemy z mówieniem. Owszem, przyznawano że jest pracowity, solidnie ślęczy nad księgami, namiętnie uprawia grę w szachy, no ale tak naprawdę to coś z nim nie tak, Panie tego. Karol podobnie jak niegdyś czwarty cesarz rzymski Klaudiusz, nie był przez swoją rodzinę traktowany poważnie. Na pewno nie był  brany pod uwagę jako ten, na którym powinien spocząć obowiązek przedłużenia rodu. Chrześcijańskie miłosierdzie matki nie pozwoliło się jej wypowiadać na temat dziecięcia tak, jak swego czasu czyniła to matka Klaudiusza Antonia,  czy jego czuła babunia Liwia Druzylla,  ale Karolek wydawał się jej bytem na tyle mało samodzielnym że jedynie protekcja wuja mogła mu zapewnić dochrapanie się jakiejś godności.

Karol dość szybko zmienił się z głupiego brzydkiego kaczątka w mądrego, brzydkiego gawrona. Po śmierci ojca w 1554 roku to Karol, a nie jego starszy brat hrabia Fryderyk, został wybrany przez ród  do zajmowania się jego, tego rodu,  sprawami. Po śmierci Fryderyka, która nastąpiła  osiem lat później,   rodzina namiętnie namawiała Karola na porzucenie ścieżki kariery duchownego i zostanie głową rodu. No ale Karol już wciągnął się w reformę religii, którą zapoczątkował jego   wuj i konsekrowany na stanowisko  arcybiskupa, przeniósł się do Mediolanu w 1564 roku, za nic mając świeckie tytuły i związane z nimi apanaże. Oczywiście że pokrewieństwo z głową KK go ustawiło, Karol jednakże to ustawienie wykorzystywał inaczej  niż inni XVI wieczni papiescy nepoci - Karol postanowił zostać świętym. Naprawdę się do tego przyłożył, surowy był zarówno wobec innych jak i wobec siebie. Był jednym z nielicznych wysoko urodzonych, którzy nie opuścili mieszkańców Mediolanu podczas  epidemii ospy. Nakazał  współpracę wszystkim religijnym organizacjom a sam z własnych, jak najbardziej prywatnych środków, zadłużając  się gdy ich nie stało, starał się nakarmić około 70 tysięcy ludzi dziennie. Za cud uznano ustąpienie epidemii po procesji przez niego prowadzonej. Za to i za wkład jaki wniósł w postanowienia Soboru Trydenckiego  i ich realizacje został ogłoszony  w 1610 roku świętym. Hym... szczęśliwie  nie udało mu się skazać czarownic z Lecco a za los tych siedmioro  oskarżonych i skazanych za czary nieszczęśników z Rovereto obciążono nie tylko jego i tak do dziś ta gloria świętości jakoś się utrzymuje. Dla rodu Borromeo  zrobił więcej niż gdyby został kolejnym świeckim panem, od 1610 roku ród szyci się tym że wywodzi się z niego święty Kościoła Katolickiego.  Prawdziwa nobilitacja dla rodziny, która w XIV wieku jeszcze była cóś słabo znacząca. W średniowieczu  z książęcych i królewskich rodów wywodzili się święci, Borromeo   dołączyli do tej trzódki.  Troszki  i za sprawą umartwień i włosiennicy, które   osłabiły  siły życiowe Karola i przyczyniły się do jego zejścia.

 

Arcybiskup Federico Borromeo żyjący w latach 1564-1631nie był aż tak gorliwym katolikiem by zostać świętym ale  pozostawił po sobie w Mediolanie potężną spuściznę kulturową: Bibliotekę i Galerię Sztuki Ambrosiana, otwartą w 1609 roku i nadal działającą ( mła była i oglądała Kodeks Atlantycki i jednego z lepszych Tycjanów jaki  jej wlazł pod ślepia i przecudnej urody kfioty Jana Breughla ).  Kuzynem świętego Karola Boromeusza, a zarazem starszym bratem kardynała Fryderyka Boromeusza był wspomniany już we wpisie o Isola Madre, Renato I żyjący w latach 1555-1608 . W 1583 roku odzyskał posiadanie wysp na jeziorze Maggiore. Na największej z tych wysp, którą nazwał Isola Renata  kazał zbudować pałac z tarasowymi ogrodami. W XVIII wieku wyspa zmieniła nazwę na Isola Madre, być może dla przypomnienia faktu, że była to pierwsza wyspa archipelagu zamieszkana przez Boromeuszy. Jeden z młodszych synów Renata I, Karol III Boromeusz, żyjący w latach 1586-1652, otrzymał tzw. Dolną Wyspę jako majątek własny. Na tej wyspie, w zasadzie  niemal skale wystającej z jeziora, z małym kościołem, kilkoma ogrodami warzywnymi i domami rybackimi, gdzieś  około 1630 roku Karol III umyślił sobie stworzyć coś podobnego jak na Isola Madre - tarasowy ogród barokowy. Zadanie zaprojektowania ogrodu zlecił   architektowi Giovanni Angelo Crivelliemu. Podobnie jak jego ojciec Karol III przemianował wyspę,  nazwał ją Isola Bella na cześć swojej żony Isabelli d'Adda.  Taka troszki to gra półsłówek  bo nazwa oznaczać może zarówno wyspę Isabelli jak i  wyspę piękna.

Syn Karola III, Vitaliano VI Borromeo, był człowiekiem wykształconym, kulturalnym i ciekawym świata. Kiedy w 1650 roku przejął Isola Bella zapragnął by było na niej bardzo trendnie, znaczy we wspaniałej barokowej scenie ogrodów chciał umieścić godny jej pałac. Środki  na to były, wszak inny z synów Karola, Giberto III,  był kardynałem. Wspierał finansowo brata rozumiejąc że buduje on założenie będące czymś wyjątkowym  i świadczące nie tylko o potędze politycznej rodu ale także o jego roli jako mecenasa kultury.  W Italii to się bardzo liczyło, rządzący chcieli by porównywano ich do XV wiecznych Medyceuszy. Inspirując się rzymskim barokowym budowaniem Vitaliano VI pragnął stworzyć jednak coś swoistego, niepowtarzalnego,  Vitaliano VI przekształcił  ideę pałacyku w ogrodzie we wspaniałą niemalże teatralną scenografię, przy tarasowych ogrodach wybudowano na jego polecenie nie pałacyk a majestatyczny pałac. Tak naprawdę to nie on wymyślił coby na Isola Bella wznieść taki prawdziwy pałacowy budynek, już Vitaliano I Borromeo umyślił sobie wybudowanie niesamowitego pałacu na Isola Bella. Tylko że nic  z tego nie wyszło, dopiero w 1632 roku Karol III wybudował budynek pałacu wg. projektu Crivelliego, no cóś stało ale jakby nie na miarę Boromeuszy. Nad tym fragmentem Lago Maggiore  zwanym Zatoką  Boromejską powinno się zdaniem członków rodu znaleźć  takie zdziwo,   które zapierałoby oddech oglądającym. Zatrudnienie przez Vitaliano VI po wznowieniu prac nad pałacem, które  zresztą wpółszczęśliwie zostały wstrzymane  z powodu epidemii dżumy  w Księstwie Mediolanu,  architekta z Ticino, Carlo Fontany,  okazało się strzałem w  dziesiątkę i spowodowało że inwestycja zrobiła się z tych "Wow!".


Carlo Fontana był jednym z wybitnych architektów rzymskiego baroku. Tak, tak,  rzymskiego bo mimo tego urodzenia na zadupiu w Rancate,  Carlo od lat młodzieńczych związany był z Rzymem, gdzie początkowo studiował u Pietro da Cortony i Carlo Rainaldiego, następnie wszedł w krąg króla włoskich architektów i rzeźbiarzy tego czasu, samego Gian Lorenzo Berniniego, który szybko docenił talent Carla i uczynił go tzw. zaufanym współpracownikiem. Bernini cenił zarówno wiedzę techniczną Carla jak i jego zdolności rysunkowe, znalazł w nim materiał idealny  na architekta. Carlo Fonatna jednakże troszki nie sprostał, nigdy nie dorósł  do geniuszu swojego mistrza. Olśniewających, innowacyjnych pomysłów na budowanie nie było, ale potrafił za to bardzo dobrze wykorzystać spuściznę  trzech wielkich architektów włoskich XVII wieku: Berniniego, Borrominiego i Pietro da Cortony.

Uchodził za architekta z górnej półki i z perspektywy czasu oceniając takim właśnie był. O jego zdolnościach zdaniem mła najlepiej świadczy projekt zamknięcia placu Berniniego pod Bazyliką Św. Piotra i planowana rozbiórka  domów stanowiących oś średniowiecznej dzielnicy Borgo,  w celu otwarcia rozległej alei dojazdowej do bazyliki. Za Mussoliniego  zrealizowano cóś z tego założenia, powstała świetna Via della Conciliazione, chwała zatem Carlowi. Carlo Fontanę należy  uznać za twórcę  niezwykle wpływowego, jego eklektyczna  wizja rzymskiej  barokowej klasyki trafiła do wielu, także dlatego że był bardzo dobrym nauczycielem. W jego pracowni  kształcili się jedni z największych architektów  XVIII wieku, nie tylko włoscy, tacy jak: Alessandro Specchi, Nicola Michetti, Giovanni Battista Vaccarini , Giovanni Ruggeri, James Gibbs , Johann Bernhard Fischer von Erlach, Johann Lucas von Hildebrandt,  budujący dla Wettynów Matthäus Daniel Pöppelmann, a przede wszystkim Filippo Juvarra.

Oczywiście oprócz Carlo Fontany nad tym by pałac był należycie pałacowy a ogród należycie ogrodowy - czytaj barokowo - odjazdowy, pracowali też inni artyści. Przy budowie działał Francesco Maria Richini, członek zasłużonej rodziny architektów i  inżynierów z Mediolanu, a przy ogrodach inny mediolańczyk,  rzeźbiarz Giuseppe Vismara. W okresie neoklasycystycznym, pod koniec XVIII wieku,  swoje trzy grosze do wyglądu pałacu dołożył niejaki Giuseppe Zanoja, projektant słynnej sali balowej.  Ogrody pałacowe zostały pokazane światu w roku 1671, za czasów  panowania nad wyspą Karola IV,  żyjącego w latach 1657-1734. Wyspa  była wówczas ukończonym barokowym założeniem, przebudowanym tak by wydawała się fantastycznym statkiem majestatycznie  unoszącym się na wodach Lago Maggiore. Ów wspaniały  statek, w którym  budynek pałacowy stanowił dziób, a część tarasowe ogrodów, z tzw. amfiteatrem vel castelo, w którym  być może telepały się wspominki po średniowiecznym zamku na inszej wyspie na jeziorze, robiły za   rufę. Tak naprawdę wówczas projekt nie został do końca zrealizowany, bowiem przewidywał długą, niestety niedokończoną nigdy później w całości przystań przed budynkiem,  w części zachodniej wyspy. No ale było już co pokazać i można było zacząć przyjmować gości. Wizyty najbardziej znamienitych gości  przypadło przyjmować Gibertowi V, żyjącemu w latach 1751 -1837.


To za jego panowania wyspę odwiedzają takie osobistości jak  francuski generał rodem z Korsyki,  Napoleon  do niedawna Buonaparte a wówczas już Bonaparte,  z żoną Józefiną, zwaną z włoska Giuseppiną,  primo voto de Beauharnais, czy znana ze skandalicznego prowadzenia się i powszechnej  miłości poddanych do jej osoby, księżniczka Karolina z Brunszwiku, księżna Walii.  Napoleon odwiedził wyspę raz w 1797 roku ale była to pamiętna wizyta. Legendy o niej krążyły bo goście naprawdę poczuli się jak u siebie. Książę do hym... półspodziewanej generalskiej wizyty przygotował się tak starannie jak tylko było to w tych warunkach możliwe, urządził sypialnię  ( istniejącą jeszcze w tzw. pokoju napoleońskim ) coby Napoleon i  Giuseppina, która według  służby domowej jak i samego księcia "była o wiele milsza od wielkiego bohatera",  mieli tak bardziej luksusowo. Następnie w Sali Medalowej w pośpiechu zastawiono stół na 30 osób, a w ogrodzie rozstawiono stoły dla reszty uczestników przyjątka. Jednak z powodu północnego wiatru wszyscy wywaleni na dwór   schronili się w domu, oczekując, jak napisał administrator, "natychmiastowej obsługi". Następnego dnia Napoleon wydulczył podawanie obiadu w apartamentach  "jaskiniowych", a następnie udanie się na Isola Madre w celu podziwiania bażantów. Jego podziw okazał się groźny dla jednego z ptaków ponieważ Napek kazał sobie ustrzelić pamiątkę. Wieczorem generał i jego rozbestwiona świta wyruszyli łodzią do Laveno i następnego dnia dotarli do Mediolanu. Domownicy i służba pałacowa byli zbulwersowani  chamstwem gości, którzy zostawiali po sobie pokoje "brudne i śmierdzące". Przetrwał zapisek -  "Jednak możemy podziękować Bogu, że pobyt był krótki, inaczej ten dom stałby się prawdziwą żołnierską kwaterą". Wizyta Napka z małżonką trwała tylko dwa dni, 17 i 18 sierpnia 1797 roku. Dwa dni, które wstrząsnęły wyspą!

Napoleon nigdy nie wrócił na Isola Bella, a jego żona Giuseppina, która została cesarzową Francuzów, wróciła w lipcu 1806 roku. Przygotowano na jej cześć przyjęcie  z potrawami ustawionymi aż na siedmiu stołach.  Krąży taka  opowiastka o Józefinie, że wręcz namolnie, zupełnie  nie jak dama, nalegała na Boromeuszy coby  sprzedali cesarskiej parze  którąś z wysp. Państwo Bonaparte chcieli nabyć Isola Madre, bo zdawali sobie sprawę że  Boromeusze raczej nie pozbędą się  rezydencji uchodzącej za główną siedzibę rodu, lub, co jest jakoś słabo prawdopodobne, zamek Cannero. Nic z tego nie wyszło, Borromeo zamierzali być pełną gębą panami nad  Zatoką Boromejską i nie chcieli sprzedawać żadnej z wysp. Cóż, francuska para  pocieszyła się  nabywając Villa d'Este w Cernobbio nad jeziorem Como. W  1807 roku, wyspę odwiedził syn cesarzowej i pasierb cesarza,  Eugenio, wicekról Włoch, na którego cześć urządzono wodne zabawy w ogrodzie.  Przy okazji tej wizyty  z pałacu zniknęły srebrne świeczniki i różne kawałki cennych tkanin flandryjskich. Taa... W pałacu ślady tych wizyt zachowały się nie tylko w sali sypialnej zwanej obecnie salą napoleońską, w której stoi oryginalne łoże, na którym spoczywali Napoleon Bonaparte i Józefina, ale także w alkierzu, który później nazwano galerią generała Berthiera. To nie były jedyne monarsze wizyty,   dokumenty domu  wymieniają wizyty  koronowanych głów i książąt: cesarza Leopolda II z Habsburga-Lotaryngii w 1791 roku, sardyńskiej rodziny królewskiej - króla  Carlo Felice i królowej Marii Cristiny w 1828 roku, Królowej Anglii Wiktorii w 1879 roku, króla i królowej Włoch a także członków belgijskiej rodziny królewskiej, którzy bywali na niej kilkukrotnie.  

W XX wieku w dniach 11-14 kwietnia 1935 roku pałac na Isola Bella  gościł uczestników szczytu w Stresie  - Mussoliniego, Pierre'a Lavala i MacDonalda,  którzy knuli przeciwko Hitlerowi. Tak, tak, nie przewidzieliście się, faszystowskie Włochy cóś wyczuwały że niemiecki nazizm  sprawi wszystkim kłopot, Duce w celu utrzymanie porządku na kontynencie ćwierkał że traktat z  Locarno świętością jest. No cóż, polityczny pituliten geszeft to był, za parę lat nadeszło  Monachium, rozbiór Czechosłowacji,  Anschluss i wojna. Tak to jest z tymi "wieczystymi" traktatami. Jednakże pełni nadziei Benito z Lavalem i MacDonaldem spotkali się w wielkiej sali pałacu i podpisali tak zwane "porozumienia Stresy", które nie było w stanie powstrzymać Hitlera, bo tu trza było prać czyli wojnę prewencyjną Niemcom zarzundzić a nie bawić się w dyplomację. Czas dyplomacji bowiem mijał, czego politycy zachodnich demokracji wykończonych Wielkim Kryzysem  nie chcieli za cholerę widzieć. Ślepota ta kosztowała życie milionów ludzi i praktycznie zrujnowała Europę. Piękne otoczenie, cała uroda wyspy specjalnie  politycznych nie uwrażliwiły, cóś nie wyczuli że jakieś jałowe to uprawianie dyplomatycznych zabaw.  Klepali formułki, uroczyście podpisywali a Adie budował fabryki zbrojeniowe i autostrady po których w stronę granic państwowych mogły spoko sunąć czołgi. 

Ech... i skończyło się to dla onych polityków mało ciekawie - Laval  za handelek z Mussolinim ( Francja nie widzi podboju Etiopii a Duce pilnuje jako naczelny faszystka  Europy  żeby Hitler nie kombinował ) stracił stanowisko, potem sprzeciwiał się wypowiedzeniu wojny przez Francję po zaatakowaniu Polski przez Niemców, a na końcu został szefem rządu Vichy. Francuzi z wdzięczności za całokształt rozstrzelali go w 1945 roku. Mussolini po napaści  na Etiopię, zwaną wówczas Abisynią, przestał się podobać większości demokratów na Zachodzie i był izolowany na scenie międzynarodowej,  co doprowadziło do jego zbliżenia z Hitlerem, choć nie była to persona, która bardzo leżała Benito ( Duce nie zdecydował się wspierać Hitlera w wojnie z Polską, wyczuwał że to przegięcie, z drugiej strony strasznie zazdrościł Adiemu zdobyczy terytorialnych, samcoalfizm mu się włączał ). Polityka zaczęła wyraźnie Duce przerastać, w końcu wciągnął Włochy w wojnę po niewłaściwej stronie,  w związku z czym wdzięczny naród w postaci komunistycznej partyzantki, rozstrzelał go  i następnie powiesił jego ciało głową w dół na stacji benzynowej na Piazzale Loreto w Mediolanie. Rzecz działa się w roku 1945. Najlepiej z tej trójki polityków podpisujących porozumienie ze Stresy urządził się  Ramsay MacDonald - zmarł był z przyczyn naturalnych w 1937 roku. Nikt nie zdążył wyrazić pretensji wobec tego gołąbka pokoju.

No dobra popisalim o  zacnych i tych mniej zacnych gościach a teraz  o pałacu. Jeszcze  w XX wieku pałac i jego okolice ulegały przebudowie i rozbudowie. Za czasów Vitaliano IX,  czyli w roku 1948,  zbudowano Salone Nuovo, a na zewnątrz północną fasadę i duże molo. W drugiej połowie XX wieku rodzina Borromeo postanowiła otworzyć ogrody i pałace na Wyspach Boromejskich dla zwiedzających. Na Isola Bella do zwiedzania udostępnione zostały salony i sypialnie na parterze, tworzone od XVII do XIX wieku, a w dolnej części pałacu otwarto dla publiczności sale "jaskiniowe", którymi tak zachwycił się swego czasu Stendhal.  W sumie to ponad dwadzieścia  pałacowych sal jest do oblookania,  pełnych takich antyków pierwszoklaśnych, jak i tych  pomniejszych kategorii, prawdziwa podróż przez historię i sztukę, nie tylko włoską. Naprawdę jest na czym oko zawiesić.

Na mła już klatka schodowa zrobiła  odpowiednie wrażenie. zresztą chyba nie tylko na mła, ona po prostu została tak zaprojektowana żeby wchodzący do pałacu wiedzieli że mają do czynienia z domem kogoś ze społecznych elit. Pomieszczenie całe w herbach rodów skoligaconych z  rodziną Borromeo. Zobaczycie tu i słynne pięć  piguł medycejskich skojarzonych z liliami królów Francji i węże Sforzów  i Viscontich i orły rodu Arese.  Wszystko bardzo barokowe, na szczęście w uroczej oszczędnej i pastelowej kolorystyce utrzymane. Herb rodu Borromeo oczywiście umieszczony tak by w oczy właził, ten  herb   jest bardzo  bogaty, graficzny oczopląs, co wynika z tego że Boromeusze co i raz coś do swojego herbu dodawali, jakby niepewni szlachetnych korzonków. Co jakiś tam sojusz, małżeństwo, podbój nowej ziemi czy tylko zwykłe wejście w jej posiadanie, tym bardziej  herb puchnie od nowej grafiki. Na przestrzeni wieków tak się temu herbu zrobiło że strach się bać, szlachetniej już chyba być nie może. Herb rodu Boromeuszów Aresów  (  Renato Borromeo poślubił  Giulię Arese w 1652 roku, potomek tej pary mógł pretendować do dziedziczenia  nazwisk dwojga  rodziców ) składa się z kilku elementów dość powszechnie znanych, takich jak: jednorożec, wielbłąd czy cytron. Występują one na  centralnej tarczy podzielonej na kilka części, wokół tego centrum  wiele elementów zdobniczych dodanych na przestrzeni wieków, takich jak hełmy czy dewiza.

Dzisiejsza wersja  herbu rodowego przedstawia po prawej stronie tarczy jednorożca,  niebieskiego węża w koronie made in Visconti  i Sforza. W centrum, najstarszej części herbu datowanej na XV wiek, prostokąta całego w pasach czerwono - zielonych przeciętych białą wstęgą,  korona  przyjęta, kiedy Vitaliano Borromeo I został mianowany hrabią Arony w 1445 roku,  fale morskie będące pamiątką po mariażu z rodem  Vitaliani z Padwy,  srebrne wędzidło mające zdawa się coś wspólnego ze zwycięstwem nad  Szwajcarami, trzy pierścienie reprezentujące rodziny Sforzów, Viscontich i Borromeo, symbolizują zjednoczenie tych trzech rodzin i dar otrzymany przez ród Borromeo od Filippo Marii Viscontiego i Francesca Sforzy w nagrodę za strzeżenie ich terytoriów.  To tzw.  węzeł boromejski. Blond warkocze przewiązane różową kokardą przedstawiają natomiast włosy Santa Giustiny, chrześcijańskiej męczennicy, patronki rodów Borromeo i Vitaliani. Po stronie lewej wielbłąd w strusich  piórach, srebrne wędzidło, czarny orzeł w koronie na złotym polu i czarne skrzydła opuszczone na srebrnym polu symbolizujące pierworodnego rodu Arese. Nad tym wszystkim  motto Humilitas  oznaczające pokorę wobec  Boga, napisane gotyckimi literami i zwieńczone złotą koroną ze złotymi kwiatami. Na samym dole gałązka z owocem  cytronu. Hym... To jeszcze nie koniec. Herb umieszczono pod miękkim czerwonym płaszczem, podbitym gronostajami ze złotymi frędzlami, zwieńczonym koroną książęcą i dwoma hełmami. Prościzna, he, he, he. Mła ten herb albo zwierzątka herbowe czy napis Humilitas widziała nie tylko na Wyspach Boromejskich, w Mediolanie można go spotkać na wielu budynkach.

Za  serce Palazzo Borromeo, crème de la crème i najważniejszość pałacową uchodzi  Galeria Berthier, ten dawny alkierzyk Napoleona i małżonki, czyli pomieszczenie z kolekcją ponad 130 obrazów,  oryginalnych dzieł ale też sporej ilości kopii wielkich mistrzów, takich jak Rafael, Correggio, Tycjan, Guido Reni. Zbieranie kopii arcydzieł nie uchodziło za cóś nie tego, to była powszechna  praktyka wśrod arystokratycznych rodów jeszcze w końcu XIX wieku, w  naszym kraju mamy podobną  kolekcję w pałacu w Kozłówce. W kolekcji umieszczonej w Galeria Berthier kopie jakby starsze, nie wszystkie pochodzą z XIX wieku, no i oryginały, szczególnie te weneckich pędzli, podnoszą wartość kolekcji.  Można obejrzeć obrazy  namalowane przez Cerano , Francesco del Cairo, Salvatora Rosę, flamandczyka Mullera znanego jako il Tempesta ( artysta gościł długi czas u Boromeuszy, jego mecenasów, którym zawdzięczał  nie tylko możliwość  tworzenia sowicie opłacanych obrazów ale też  uratowanie  przed procesem o usiłowanie zabójstwa żony ), Nuvolone, Francesco Zuccarelliego. Cenne obrazy zdobią nie tylko Galerię Berthier, w Sali Giordano znajdują się obrazy jego pędzla: "Sąd Parysa", "Europa porwana przez Jowisza przemienionego w byka", "Triumf Galatei".  W innych salach pałacu można zobaczyć całkiem niezłe płótna, no i dość specyficzne martwe natury z kwiatami, głównie z różami. Jest na czym oko zawiesić.


Mła oczywiście zawieszała kaprawe ślepka na czymś z pogranicza wysokiej sztuki i rzemiosła. Przede wszystkim na uroczych obrazkach wykonanych w technice mikromozaiki, przedstawiających ptaszki, króliczki i insze zwierzątka, pejzaże. Wiecie, mła nigdy nie miała tzw. wyrafinowanego  gustu i ciągnie ją w rejony w których rzemieślnicy nie wykazywali się jakimś wielkim natchnieniem otrzymanym od muzy, tylko bardzo profesjonalnie tworzyli małe dziełka przyjemne dla oka i łatwe w odbiorze. Cóż mła na to poradzi że bardziej  jej oczy ciągną króliczki i ptoszki układane z kamyszków i szkiełek czy krzyżykowane pracowicie pieski i wiewiórki albo wzory na fortugałach dam niż najpiękniej "po włosku" malowana goleń Samsona ulegającego czarom Dalilii? No co?  No nic, tak już mam i dlatego wgapiam się w te kryształkowe "tkane" kandelabry, układane mozaiki, hafciki i prezentuję Wam ich fotki, kto wie czy nie zarażając Was przy okazji  "robótkizmem". Mam nadzieję że zniesiecie to z godnością. Sale pałacu takie jak tronowa, sala królowej i owszem, robiły na mła wrażenie ale to pomieszczenie po teatrzyku, w którym wystawiono marionetki,  Galeria  Arrasów i sale "jaskiniowe", które stworzono, by zadziwić gości, przenosząc ich do magicznego półmorskiego, półpodziemnego  świata,  do mła przemówiły  że ho, ho.  We wpisie o Isola Madre mła pokazała Wam troszki teatrzyku, teraz zajmę się szczególnie pokojami "jaskiniowymi" i  Galerią Arrasów.

Groty pojawiły się w ogrodach i pałacach w wieku XVI i XVII, mła kiedyś pisała o tym więcej w którymś z postów dotyczących Wilanowa. Tak po prawdzie to one nie pojawiły się w ogrodach i pałacach po raz pierwszy, groty czasów starożytnych znane są  nam głównie ze źródeł tekstowych, wiemy że takowe znajdowały się wnętrza słynnego Domus Aureus  Nerona w Rzymie.  Zasypane zostały te Neronowe groty  jeszcze w starożytności, odkrywano je  stopniowo od XVI wieku.  Prze  długi czas uchodziły  za naturalne groty ( Grotte di Roma ), które  bogaci Rzymianie tylko ozdobili i wyposażyli w luksusy i inne artyzmy typu freski czy stiuki. To z tych grot zapożyczono fantastyczne motywy ornamentalne, w których elementy roślinne łączą się z przedstawieniami ludzi i zwierząt. To groteska, jak mawiają Włosi "la grottesca",  typ ornamentu który był naśladowany i nazwijmy to, szeroko stosowany, w różnych dziedzinach sztuki użytkowej. Wraz z XVI wiecznym  zwrotem ku starożytności nastąpił złoty wiek grot, który trwał przez trzy stulecia, groty pojawiały sie  w tym czasie w reprezentacyjnych budynkach i ogrodach. Każdy liczący się członek elit europejskich chciał koniecznie mieć jakąś  grotę. Cudownie było jeżeli w gotach, urządzanych w ogrodach czy w   przyziemiach ogrodowych partii rezydencji,  można było zaprezentować gościom fontannę albo inny "automat". Czegóż tam  hydraulicy nie instalowali; rzeczki, stawy, kaskady były na porządku dziennym, niektórzy  jak bawarski król Ludwik II mieli  większe wymagania, rozmach znaczy. W Linderhof w latach siedemdziesiątych  XIX wieku  wybudowano  Grotę Wenus ze stawem po którym  można  pływać łodziami. Ściany  takich  grot dekorowano namiętnie materiałami  imitującym kamienie szlachetne i półszlachetne ( tzw. skarby ziemi ) , różnobarwnym szkłem, kamykami i muszlami.  Oczywiście ustawiano   w grotach stosowne rzeźby.

Groty nowożytne wywodzą się z Italii, pierwsze z nich  powstały w rezydencjach rzymskich: zaprojektowana przez Giovanniego da Udine w Villa Madama oraz nimfea w Vigna Capri i Villa Giulia, a także Sala Herkulesa ( tzw. sala terrena ) w Palazzo Farnese w Capraroli. Ta ostatnia powstała w latach 1559–1573, byla powszechnie naśladowana, w wielu pałacach i willach pojawiły się  salae terrenae. Nieco późniejsze są  groty toskańskie vel florenckie: w Castello, Boboli i Pratolino. Najsłynniejsza z grot  tego typu to ta, która była urządzana począwszy  od 1536 roku przez kilka następnych dziesięcioleci  przez niejakiego Bernardo Buontalentiego.  Tworzył ją dla rodu dla Medyceuszy w Ogrodach Boboli. Tam było wszystko: malarskie wspominki po antycznych rzymskich willach, sztuczne stalagmity i stalaktyty, zabawy w altanę ogrodową obrośniętą powojem, fontanna, grupy rzeźb. Hym... dawało po oczach. Ten sam artysta zaprojektował  dla Franciszka I di Medici groty w Pratolino, takie na temat "ukryte skarby". Podobno wypełnione były atrakcjami mechaniczno - hydraulicznymi budzącymi powszechny podziw.

Podziw wywożono z Toskanii do całej Europy, we Francji Bernard Palissy zaprojektował groty w duchu toskańskim dla konetabla Anne de Montmorency’ego w parku w Ecouen i dla królowej Katarzyny Medycejskiej w paryskim ogrodzie Tuileries. Nieco później, w latach dziewięćdziesiątych XVI wieku toskańscy artyści Tommaso i Alessandro Francini wybudowali groty dla francuskiego króla Henryka IV w Saint Germain-en-Laye. W tym samym czasie inny artysta z Toskanii,  Giovanni Gargiollo,  stworzył  Grotę Cesarskich Młynów w Pradze dla szalonego  cesarza Rudolfa II, a Friedrich Sustris stworzył grotę w monachijskiej Residenz dla elektora bawarskiego Wilhelma V. W wieku XVII groty toskańskie vel florenckie dotarły do Anglii ( Salomon de Caus i Constantino di Servi  w 1610–1612 zbudowali przy rezydencji w Richmond dla Henryka, księcia Walii pierwszą wyspiarską grotę  w typie Pratolino ), Niemiec ( Constantino di Servi w latach 1612–1619  zbudował grotę w Hortus Palatinus w Heidelbergu, dla  elektora Fryderyka V,  w  tych samych latach Markus Sitticus z Hohenems w ogrodzie Hellbrunn pod Salzburgiem zbudował grotę zachowaną do dziś  ), Hiszpanii ( od 1634 roku król Hiszpanii Filip IV mógł się cieszyć grotą w letniej rezydencji  Buon Retiro pod Madrytem, którą stworzył Cosimo Lotti ).  We Francji Król Słońce w ogrodach Wersalu posiadał tzw. Grotę Tedydy, zbudowaną w  latach 1664–1672,  niestety zniszczoną już w 1684 roku. Spoko, w wersalskich ogrodach  powstaly nowe jaskinki. Groty posiadał też  w ogrodach rezydencji w  Lunéville król Stanisław Leszczyński, teść Ludwika XV.

W Palazzo Borromeo na Isola Bella  o groty się wręcz prosiło. No wicie rozumicie, skały, jezioro, tarasy, tylko grot brakuje. Na najniższym piętrze,  tuż nad poziom jeziora, Vitaliano VI Borromeo  w 1662 roku umyślił sobie urządzić groty. Wszystko przez wizytę u znajomka, wiemy o tym z listu, który wysłał  do swego brata Giberna III.  Napisał w nim że marzy mu się zbudowanie  "pokojów na lato o wyglądzie grot, jakie widziałem urządzone w Palazzo della Favorita księcia Mantui". Znaczy  Vitaliano zamierzał odgapić prawie że po sąsiedzku, znamy, znamy. Pokoje letnie dlatego że dzięki ich położeniu niemal nad wodą, z oknami wychodzącymi bezpośrednio na jezioro, gwarantowały miły  chłodek ciągnący od wód górskiego, jakby nie było, jeziora. Oprócz powiewu chłodnego i orzeźwiającego wiaterku w bonusie były widoki rzadkiej urody na jezioro i otaczające je góry. Od umyślenia do realizacji upłynęło jednak troszki czasu, dopiero w roku 1689  zaprojektowanie jaskiniowych  sal czyli "Grotto" powierzono Filippo Cagnoli, florenckiemu architektowi, którego  Boromeusze  wysłali do Rzymu na studia u Carla Fontany.

Sześć sal na parterze jest dostępnych bezpośrednio z ogrodu, Stanowią jakby jego palacowe przedłużenie. Aciany komnat t w całości pokryte są kamieniami, tufem, lawą, skamienilinami, "pietre lustre" ( marmoryzacją ), fragmentami miki, pokruszonym marmurem Candoglia. Całość wzbogacają stiukowe ornamenty o tematyce wodnej, znaczy są muszle, nimfy, syreny, delfiny, ryby i żółwie. Znajdują się tam również archeologiczne pozostałości prehistorycznej kultury Golasecca.  Podłogi pokryte są białymi, czerwonymi i czarnymi kamykami z jezior i rzek, ułożono z nich  heraldyczne znaki rodu Borromeo. Jaskiniowe sale są w stylu bogactwo ziemi i wód.  Kiedy zmarło się Vitalianowi VI, prac nad salami zaprzestano, wznowiono je dopiero w 1758 roku,  pod nadzorem architekta Giulio Galloriego. Pierwsza komnata  to "Sala czterech filarów", najprawdopodobniej jest jedyną salą w której sklepienie i ściany wykonano według projektu Cagnoli. Od razu została uznana za cóś, Panie tego. Carlo IV Borromeo Arese, bratanek Vitaliano VI,  twierdził że to najpiękniejsza rzecz jaką zbudowano na wyspie. Druga komnata nawiązuje do wodnych klimatów, głównym  motywem zdobniczym są tu  muszle. W gablocie znajduje się grupa muszli i koralowców ułożonych tak, aby przedstawiały tajemniczą martwą naturę. Wicie rozumicie, troszki jak gabinet osobliwości. W tym pomieszczeniu za atrakcję robi też  neoklasyczna rzeźba,  marmurowe popiersie wodza autorstwa Giovana Battisty Montiego.


To zresztą nie jest jedyna rzeźba Montiego, jednego z czołowych rzeźbiarzy włoskiego klasycyzmu, która znajduje się w jaskiniowych komnatach. W trzeciej sali ozdobionej  głównie czerwono - białymi marmurami na szarym tle, śpi sobie urocza Wenus dłuta Montiego.  Uroda posągu cóś kłuła w oczy jednego z gości Gilberto V Borromeo, któren twierdził że rzeźba cóś za bardzo realistyczna, może wzbudzać "niezdrowe" emocje i najlepiej by było, gdyby   Giberto się jej pozbył. Tak dulczył  że  Giberto mało co a rzeczywiście sprzedałby posąg, na szczęście do tego nie doszło. Mła podejrzewa że dulczący gość był z celibatowych i wszystko mu się kojarzyło a co dopiero akt kobiecy.   Uroczej Śpiącej Wenus w tej sali towarzyszy Chiński Urzędnik, chyba w charakterze ochroniarza. Na tle tej klasyki europejskiej wygląda nieco zdziwnie ale jak pisałam, klimacik grot ma w sobie cóś z gabinetów osobliwości, surrealistycznie jest miejscami. Mła to pasi. Czwarta jaskiniowa sala jest ozdobiona motywami muszli, pszczół i delfinów. Tu z kolei  stoi rzeźba Flory, bóstwa  wiosennej obfitości. W sali są gabloty, które zawierają kompozycje z morskich żyjątek,  koralowców. Pośrodku sali znajduje się model Bucintoro, galowej łodzi Doży Wenecji, zbudowanej na początku XIX wieku jako pamiątka po oryginalnym statku, który został spalony podczas napoleońskiej okupacji Serenissimy. Co to ma do Flory nie wiem ale sala ma klimacik.

Piąta jaskiniowa sala jest największą z sal letnich. Wsparta  na czterech filarach, podobnie jak pozostałe pomieszczenia ozdobiona jest kamiennymi inkrustacjami, płytami z czarnego marmuru, sztukaterią w kształcie muszli, żółwi, bóstw morskich, oraz groteskowymi maskami. Została ukończony w 1690 roku a w roku 1772  Carlo Croce, architekt i inżynier hydraulik, urządził w niej tzw.  gry wodne. Niestety po  tych grach dziś już nie ma śladu. Szósta i ostatnia grota, ozdobiona jest fontanną z 1772 roku. W sali tej  mieści się kolekcja siodeł, traperów, gualdrap i uprzęży końskich zdobionych herbami Boromeuszy, Barberinich i Odescalchis, używanych przez Boromeusza z okazji uroczystości. Z tej ostatniej jaskini, przez przejście ozdobione XI wiecznym indyjskim posągiem  bogini wód, dochodzi się do spiralnych schodów zbudowanych w XVII wieku, które łączyły sale letnie z salami reprezentacyjnymi górnych pięter. Mła podreptała jednakże do wnętrza, które się reprezentacyjnie nie błyszczalo, złocistości walących po oczach w nim nie było ale jego uroda spowodowała że mła mało nie zapiała z zachwytu. Chodzi o Galerię Arrasów.

Galeria a właściwie Salone degli Arazzi,  jak sama  nazwa wskazuje jest pomieszczeniem w którym  zostały wyeksponowane ogromne flamandzkie arrasy w liczbie siedmiu sztuk, utkane w  XVI wieku. Galeria  została zaprojektowana w 1677 roku przez Andreę Biffi, dawniej  była galerią obrazów. Arrasy wiszą w niej  od 1886 roku. Tkaniny powstały  gdzieś tak około roku 1565, wykonane zostały  w warsztacie Pietera Coecke van Aelsta, mistrza nad mistrzami,  w Brukseli, na podstawie kartonów Michaela Coxie i Willena Tonsa. Jeżeli macie skojarzenia z arrasami Zygmunta Augusta, to prawidłowo kombinujecie. Wawelskie arrasy pochodzą z warsztatu van Aelsta lub jego uczniów. To jest najwyższa półeczka dla  renesansowych tkanin, wyżej się nie da. Pieter Coecke van Aelst był prekursorem tego co pod koniec XIX wieku określano jako sztukę stosowaną. W zasadzie był malarzem i to niezłym, dochrapał się nawet stanowiska nadwornego malarza cesarza Karola V Habsburga. Jednakże zajmował się też twórczością z pogranicza sztuki i rzemiosła, kontynuował flamandzkie tradycje wieków średnich. Projektował tkaniny, witraże, ryciny. Był architektem, rzeźbiarzem i grafikiem, taki człowiek renesansu.  Arrasy Boromeuszy  mają podobną wysokość ( 412 cm ), ale różną szerokość ( od 502 do 650 cm ) i wszystkie należą do tego samego zestawu, o czym świadczą: tematy przedstawień, podobna  stylistyka, identyczny wzór lamówki w każdej z części ( z wyjątkiem kartuszy z odmiennymi w każdym egzemplarzu tekstami i medalionami  ) oraz spójność techniki wykonania( wątek wełniano -jedwabny z nitkami złotymi i srebrnymi o gęstości osnowy 9 nitek na 1cm i dużej różnorodności kolorystycznej, z niuansami tonowymi i efektami graficznymi o dużym wyrafinowaniu ). 

Kolekcja flamandzkich arrasów rodziny Borromeo znana jest także pod nazwą  Kolekcji Jednorożców, gdyż w wielu scenach przedstawionych na arrasach  występuje to mityczne zwierzę, które jak wiecie było zwierzakiem herbowym rodu. Jednorożec uosabiający czystość i szlachetność miał tym wszystkim dobrym obdarzać ród. Borromeo wysoko mierzyli i trzeba przyznać że splendor rodu nie zawsze mierzyli mamoną, choć ród miał kupieckie korzenie. Jednakże arrasy z Isola Bella to nie są tkaniny które powstałe na zamówienie  Boromeuszy, zakupiono je dopiero w roku 1787. Prawdopodobnie stanowiły wcześniej część kolekcji kardynała Mazzarini, który lepiej jest znany jako kardynał Mazarin.Tak się przypuszcza ze względu na tematykę przedstawień i podobieństwo motywów obramowań.  Następca kardynała Richelieu, wszechmocny  minister Ludwika XIII nabył te gobeliny w 1654 roku od rodziny Guise. Prawdopodobnie to kardynał Lotaryngii Charles de Guise żyjący w latach 1525-1574,  nakazał ich wykonanie. Kardynał de Guise był cóś podobny do świętego Carla Borromeo, ten sam wojujący katolicyzm posoborowy, znaczy mam na myśli Sobór Trydencki. Osoba zamawiającego może tłumaczyć nie tylko wysoki poziom projektu i wykonania arrasów ale także dobór tematów. No bo arrasy Boromeuszy przedstawiają życie zwierząt ale to nie  obrazki typu Animal Planet  tylko opowieść z kluczem, wszystko jest tu symbolem  i trzeba dobrze znać spuściznę antyku  jak i mieć bardzo solidne rozeznanie w tym jak odczytywano w XVI wieku Stary i Nowy Testament,   żeby zrozumieć co naprawdę przedstawiają  wytkane sceny,  które pod zasłoną alegorii ilustrują temat "Grzechu" i "Odkupienia" .

Większości z nas  rozważania  teologiczne XVI wieku są nic niemówiące, jakoś łapiemy jeszcze że niektóre zwierzęta symbolizują zło, grzech a insze  odkupienie. Hym... to jakoś oznacza  na ogół że wąż to be a gołębica cacy.  A tu tymczasem na  arrasach szaleją takie lamparty i bądź tu mądry człowieku. Lampart to po łacinie  nazwą Panthera. Wyraz oznacza "wziąć wszystko" a  teologowie średniowiecza uznali że zwierz szlachetny, w Biblii wymieniany to alegoria Chrystusa. Lamparty polowały na nieczyste zwierzęta, takie jak smoki, które są cóś blisko skoligacone z wężami ( no, może troszki szlachetniejsze ). Zagwozdek  jest więcej. "Zły" wąż może być symbolem roztropności -  w centralnym medalionie jednego z arrasów wąż zamyka "ucho" ogonem. Ta zdziwność bierze się ze starego przekonania że  węże to nie głuche pnie tylko stworzenia muzykalne i śpiewem można je zwabić i złapać by ubić. Dlatego też na arrasie wężowa roztropność i instynkt prowadzą  do zamykania uszu, aby nie słuchać. Z arrasowego na nasze - człowiek  nie powinien słuchać zwodniczych głosów, które prowadzą go na zatracenie.  Jasne, nieprawdaż? Jakby kto nie łapał to wytkano stosowne sentencje, np. "Bądźcie roztropni jak węże i prości jak gołębie". Wszystkie te arrasy to katecheza wytkana  jedwabiem, złotem i srebrem wykonana po Soborze Trydenckim, który zalecił posługiwanie się sztuką  w celu  kształtowania postaw religijnych. Święty Carlo Borromeo byłby zachwycony.

Mła też była, bo świat przedstawiony na arrasach niezależnie od zakodowanych w nich treści po prostu powalił mła urodą. Stworzenia realne i fantastyczne, świat stworzony  z nici, niesamowite przeplatanie się realizmu z totalnymi odlotami do krainy fantazji. Mła długo kręciła się po Salone degli Arazzi, doszła nawet do wniosku że tylko dla tego jednego pomieszczenia warto byłoby zwiedzać wyspę. No ale oddajmy sprawiedliwość pałacowi i ogrodowi na Isola Bella, miejsc urodnych i rzeczy godnych oblookania jest tu o wiele więcej. W końcu mła wylazła z Galerii Arrasów do ogrodu i zaczęła całkiem nową podróż, mła zagłębiła się w świecie barokowych ogrodów. Dla mła nie pierwszyzna, mła ma za sobą zwiedzania barokowych ogrodów rezydencji w bawarskim  Würzburgu, formalne zahrady Pragi i dreptanie po wilanowskiej skarpie. Jednakże ten ogród jest szczególny, nie jest w zasadzie ogrodem przy rezydencji, on stanowi z nią jedną całość, każdy kto dostał się do niego przez pałac to kuma. Ogród na Isola Bella powstał w latach  1631 - 1671, barok nastojaszi znaczy. Do ogrodów wchodzi się poprzez Atrio di Diana, po naszemu atrium Diany. To  otwarta  przestrzeń na planie wieloboku, zamkniętą  niszą z posągiem rzeczonej bogini Diany. Po bokach niszy dwa łuki i ciągi schodów, którymi można dostać się do położonych wyżej ogrodów. Ponieważ rosną przy tych schodach olbrzymie, formowane klasycznie żywopłoty,  mła miała wrażenie że znajduje się w  klatce schodowej utworzonej częściowo z kamienia a częściowo z roślin. To wrażenie "zielonej architektury" towarzyszyło jej podczas zwiedzania całego ogrodu, choć nigdzie nie było tak dojmujące jak na schodach Atrio di Diana.


Zielonymi, łukowato wygiętymi  klatkami schodowymi dociera się na "Piano della Canfora" czyli piętro cynamonowca, że tak chałupniczo przetłumaczę ( mła  bardziej podoba się nazwa włoska ). To jest pierwszy z tarasów, który swoją nazwę zawdzięcza monumentalnemu  okazowi Cinnamomum camphora,  drzewa posadzonego w 1820 roku. Mła zamieściła obok i powyżej jego fotki ale całe drzewo można objąć obiektywem z dalszej perspektywy. Naprawdę ten cynamonowiec czy też kamforowiec jest potężny i bardzo rozłożysty, w zasadzie to jeśli chodzi o zielone "robi" ten podstawowy taras. Drzewo kamforowe  to nie jest to oczywiście jedyne zielone, porastające tę część ogrodu. Podobnie jak w ogrodzie na Isola Madre i tu włażą w oczy wszędobylskie kamelie, a to strzyżone w klasyczne żywopłoty a to jako prowadzone jak drzewa solitery. Na mła szczególne wrażenie zrobiły w tym ogrodzie odmiany  kwitnące czerwonymi kwiatami o dość regularnie ułożonych wielu okółkach płatków. Nieco sztywne, "przepisowe" w formie kwiaty pasowały do tego ogrodu,  który planowano wg. zasad geometrii. Żebyśmy się dobrze zrozumieli, mła nie ma tu na myśli ogrodowej geometrii André Le Nôtre'a, wszechobecności boskietów, królestwa sekatora i piły i roślin, które tak dalece podporządkowane są idei odtworzenia architektury że niemal przestają być roślinami a stają się tylko zielonym tworzywem. Ogród na Isola Bella mimo swego niewątpliwego formalizmu nie jest w zasadzie ogrodem krajobrazowym, silne wrażenie przebywania w zielonej architekturze ma się tam tylko miejscami. Stworzony na ograniczonej przestrzeni wyspy stanowi raczej twór całkowicie sztuczny, wyabstrahowany z otaczającej rzeczywistości w stopniu o wiele większym niż ogrody Wersalu, hym... teatralny, jego założeń nie sposób kontynuować poza granicami wyspy.  No żadne aleje nie prowadzą w stronę Paryża. 

Nie jest też formalny tak jak Valdštejnska zahrada w Pradze czy otwarta na uporządkowany krajobraz miejski Fürstenberská zahrada. Zdaniem mła za takie wrażenie odpowiada nie tylko sposób obsadzenia ogrodu, w którym nie wszystko sprowadza się do zasad  geometrii,  ale krajobraz w którym ogród na Isola Bella jest zanurzony. Tarasy z widokiem na naturalny krajobraz alpejskiego jeziora sprawiają  że ogród jawi się jako twór w rodzaju gabinetu osobliwości, jest niejako przedłużeniem jaskiniowych komnat pałacu. Wrażenie to potęgowane  jest przez rodzaj materiału użyty do tworzenia ogrodowej architektury. Na "Piano degli Camfora", otwartym na alpejskie widoki,  formalizm ogrodu jest wycinkiem rzeczywistości, nie rzeczywistością otaczającą. Zdaniem mła ten kontrast pomiędzy formalnymi nasadzeniami a otaczającą barokowy ogród naturą powoduje że ten ogród jest czymś wyjątkowym. Bliżej mu do manierystycznych "wyższych pięter"ogrodów Villa D'Este niż tego co zazwyczaj kojarzymy z pojęciem ogród barokowy. Jest to też niewątpliwie ogród włoski, wyrosły z tradycji parterów roślinnych i tarasów, które odtworzone w północnej Europie rzadko przypominały pierwowzory. Wystarczy popatrzeć na barokowe ogrody w Holandii i Anglii, w których włoską proweniencję założeń widać silniej niż w ogrodach francuskich, które rozwinęły włoski styl w ten sposób że ciężej zobaczyć w nich zobaczyć te podstawy rodem z Italii.

 

Na piętrze cynamonowca vel kamforowca, z którego tak nawiasem pisząc pozyskuje się częściej kamforę a nie cynamon,  rosną oprócz kamelii insze rośliny rodem z Azji.  Jest  tam bambusowy zagajnik, ( na  pędach bambusów turyści masowo umieszczają podpisy ), posadzono dawidię chińską Davidia involucrata, która w akurat byla obchusteczkowana jak należy.  Podejrzewam  że gdzieś w tych okolicach rośnie również badian  właściwy Illicium verum, ale głowy za to nie daję bo drzewo bez owockow trudne do rozpoznania. Owocki łatwo poznać bo to  Anisi stellati fructus, czyli anyż gwiaździsty.  Mła się pokręciła troszki wśród roślin tego piętra po czym po schodkach wlazła na następne piętro, taras zwany amfiteatrem "dell’Anfiteatro". Ta przestrzeń z wielkim trawnikami okolonymi bukszpanowymi parterami pozwala obejrzeć nasadzenia "Piano degli Camfora" i jest tym tarasem, z którego można  już podziwiać Alpy i wschodnią część jeziora. W południowej części amfiteatru  wyrasta  "Teatro Massimo",  konstrukcja składająca się z trzech  nałożonych na siebie eksedr, ozdobionych  licznymi posągami. Dwa ciągi schodów prowadzą na górny taras, natomiast boki konstrukcji  to cztery stopnie  dość wąskich tarasów, przypomina to nieco ziggurat albo piramidę schodkową. Górny taras "Teatro Massimo" to najwyższy punkt na wyspie, z którego można podziwiać zapierające dech widoki. No wicie rozumicie, Alpy, jezioro i kwitnąca wyspa.

Mła wolno dreptała w kierunku  "Teatro Massimo" podziwiając widoki zarówno te wyspowe, jak i te jeziorne i alpejskie. Kiedy doszła do  teatru oko zahaczyło o obsadzenie pierwszego z tarasów tej konstrukcji. Taras Róż tak nazywa się ten zakątek, którego nie można przegapić w chwili kwitnienia. Kiedy mła oglądała rozpięte na murze tarasu róże, one dopiero  rozpoczynały kwitnienie, mła sobie wyobraża jak dają po oczach w sezonie różanym, który na Isola Bella wypada w maju. Mła później doczytała że w porze kwitnienia ten różany taras jest widoczny nie tylko z wód jeziora ale i z lądu.  Większość róż kwitnie kwiatami w kolorach czerwonym i różowym, wyróżniają się odmiany takie jak: 'Blaze' o wiśniowo-czerwonym kolorze kwiatów i 'Claire Matin' w kwitnąca w pąkach w  kolorze koralowo - różowym a w miarę wykwitania   jej kwiat zmieniają kolor z łososiowo - różowych na brzoskwiniowo - różowe. No ale mła  mogła podziwiać tylko pąki i nieliczne otwarte kwiat. Za to po oczach  i nosie waliła ją cud pachnąca kwitnąca kalina ( chyba ) o olbrzymich kwiatach.


To po prostu był czas  kalin, których różne gatunki kwitły w ogrodzie, późnych magnolii czy ośnieży. Róże musiały jeszcze poczekać na swoje pięć minut. Mła podreptała do fontanny przed pierwszą eskedrą "Teatro Massimo", który jest najważniejszą najważniejszością tego barokowego założenia ogrodowego. Wykonana jest ta konstrukcja  z tufu, wapienia i granitu, służyła swego czasu jako eleganckie tło dla przedstawień teatralnych za którymi Boromeusze tak przepadali. I dziś jeszcze zdarza się jej  od czasu do czasu występować w tej roli. Posągi, obeliski, muszle, mła niestety ciemna jeśli chodzi o tzw.  program ikonograficzny, nieczytelne to dla niej. To co do mła dotarło to personifikacje Natury i Sztuki, no i słynny Liocorno, jednorożec Boromeuszy, chwała rodu na zwieńczeniu trzeciej, najwyżej eskedry. Monument, gdyby nie był tak monumentalny mógłby spokojnie zająć jedną z jaskiniowych sal, ten sam  duch i ten sam styl. Uroczo że w przeciwieństwie do pałacowych komnat jaskiniowych, "Teatro Massimo" zachował swoją fontannę, mały basenik bez  jakichś spektakularnych chlapań, za to świetnie obsadzony. Mła z podziwem patrzyła na startujące frondy długosza królewskiego Osmunda regalis, które sprawiały że posągi zza nich widniejące wydawały się bardziej tajemnicze i przez to jakby piękniejsze. Drobna, wilgociolubna zielenina, omszałość kamieni, kępy irysów umieszczone w basenie fontanny, wszystko to było bardzo harmonijne. Mła pomyślała że ogrodowa klasyka, z niewielu w sumie gatunków wyczarowano doskonale uzupełnienie nadwodnej scenerii.

Mła po tych zachwytach polazła do drugiego ciągu schodów za którymi  było ten sam poziom tarasów na którym po przeciwnej stronie "Teatro Massimo"  rosły róże i ta chyba kalina. No, tu były inne klimaty i pełnia kwitnienia. Cud urody kameliowe  drzewka i jasnoróżowych, z lekka dzwonkowatych kwiatach. Takich z widocznymi pylnikami. Drzewka gęsto tymi kwiatami obsypane a w tle niebieskie niebo i  błękitne wody jeziora. Hym... niby pastelowo ale nie pastelowo, mła miała wrażenie że coolory są mocno nasycone, to był jasny róż i błękit świdrujący  wzrok, zdziwność taka. Niestety aparat mła widział to inaczej, może obiektyw  był bardziej obiektywny od mła. A może mła po prostu powinna mieć lepszy sprzęt?  Ot,  zagwozdka. Hym... a może jednak nie bo tulipany wyszły za to bardzo dobrze, tak właśnie wyglądały. Wygląda że focistka się nie spisała.


Po oblookaniu dwóch stron tarasiku przy najniższej eskedrze mła zaczęła się wdrapywać po schodach na poziom drugiej eskedry. Schody ustrojone donicami terakotowymi ze strzyżonymi w kulę bukszpanami, na  których nie widać było śladu działalności wrażej azjatyckiej ćmy. Co najwyżej  ślady cięć formujących  były widoczne. Pojemniki z roślinami to w barokowych ogrodach norma, w krajach o chłodniejszym  klimacie rośliny doniczkowe wędrowały jesienią do pomieszczeń, tam gdzie ciepło donice stały pod gołym niebem cały rok. Na poziomie drugiej eskedry  mła przyuważa że w donicach uprawia się nie tylko bukszpany. Rośliny kwitnące, drzewka cytrynowe, tam gdzie nie można posadzić czegoś w glebie bo gleby nie ma, tam stawia się donice z zielonym. Eskedry solidnie ustrojone, Po ścianach  bocznych tarasów, obramowań schodów puszczone pnące zielone, starannie formowane.

Rzeczywiście przypomina to scenografię teatralną, pasi  to do "Teatro Massimo". Mła ze zdziwieniem stwierdziła że odczuwa urodę tego barokowego założenia, ze zdziwieniem bo jest to cóś zupełnie obcego jej własnemu ogrodowaniu. Mła dawno temu wyrosła z ogrodu scenograficznego, a tu ma do czynienia wlaśnie z czymś takim. Tylko to coś jest bardzo dobrze zrobione i  dodatkowego uroku dodaje temu patyna czasu. Nasadzenia są przemyślane, mają podkreślić urodę rzeźb, jak te długosze  przy pierwszej eskedrze, uczynić bryłę bardziej monumentalną, jak te donice z kulistymi bukszpanami ustawione przy ciągach schodów. Donice z kwitnącymi roślinami na piętrach kolejnych eskedr mają stworzyć wrażenie wiszących ogrodów, sprawić że "Teatro Massimo" nie będzie kawałkiem murowanej konstrukcji pieprzniętej przy trawnikach tylko integralną częścią ogrodu, obsadzoną jak należy zieleniną. Mła  odbiera tę budowlę jako uroczy barokowy stelaż dla roślin.

Mła wdrapawszy się na szczyt, najwyższy taras na wysokości 37 metrów, z którego można podziwiać widok na pozostałe dziesięć tarasów ogrodu i przede wszystkim na jezioro i Alpy. Taras ten jest  solidnych rozmiarów, taki w sam raz na urządzenie porządnego garden party. Mła  się po nim  miotała szukając najpiękniejszych widoków, jej zdaniem najbardziej urodnie jest po wschodniej i południowej stronie. Od strony północnej widać głównie trawniki amfiteatru  i drzewa rosnące na "Piano degli Camfora", Alpy majaczą w tle, że tak to określę a jezioro gdzieś tam przebłyskuje zza koron drzew. Od strony zachodniej za jeziorem w dość bliskiej odleglości rozciąga się Stresa.  Patrząc na wschód widzi się inne tarasy ogrodu i przede wszystkim wspaniałą perspektywę jeziora i gór. Mła nie wiedziała na początku  na czym wzrok skupić bo tu kwitło, tam błękitniało ale w końcu dotarło do niej że to nie wycieczka z poganiaczem i może się gapić ile chce.  Od razu jej oczopląs minął i z góry oblookała miejsca, które później miała zwiedzać. Ogród jest bardzo wyraźnie podzielony, na części o różnym charakterze. Mła wzrok utknął na tej nazywanej "Giardino di San Rocco". Nie sposób bylo przegapić, kwitły tam monstrualne azalie japońskie, największe jakie w życiu widziałam a widzialam ich całkiem sporo. Niedaleko nich czerwienił się rododendron, tyż rozmiarów słusznych. Nieco bliżej piramidy  "Teatro Massimo"  klasyczny  ogród z basenem, na trawnikach były równie klasyczne partery kwiatowe. No i drzewa, drzewa, drzewa, o naturalnym pokroju i formowane, rosnące pospolicie w Italii i te bardzo egzotyczne.  Mła  wgapiała się w nie poszukując słynnego cisa Taxus baccata, którego w roku 1797 podziwiał Napoleon. A za tymi wszystkimi drzewami błękitne jezioro i błękitniejące w oddali góry.

Te wszystkie części ogrodu oczywiście mają swoje nazwy, w narożniku południowo - wschodnim na dolnym poziomie jest  "Giardino Triangolo" oraz "Ripiano ad est". Na północno - wschodnim krańcu wyspy znajduje się z  kolei  "Giardino Privato".  Gapiąc się z najwyższego  tarasu "Teatro Massimo" na południe widzi się zupełnie inne klimaty ogrodowe, jest bardzo śródziemnomorsko. To "Giardino Quadro" zwany też "Giardino D'Amore", klasyczny ogród z parterami ze strzyżonych zimozielonych roślin, w tym wypadku z bukszpanu. Jak to mawiają we Włoszech  - siepi in bosso.  Po środku symetrycznego założenia basenik  a  tam gdzie się kończą bukszpanowe nasadzenia przyciągające wzrok donice z drzewkami cytrusowymi. Hym.. bardziej  po włosku się nie da, he, he, he.  Na piętrze wyższego tarasu widać formowane oleandrowe drzewka. W tle wody jeziora i łagodne zbocza.

 

Mła jeszcze troszki pokręciła sie po tarasie, oblookała że jednorożec rodu Borromeo jest dosiadany, czego jakoś patrząc z dołu nie przyuważyła, pogapila się na upioropuszowane obeliski i ozdobne wazony  i powoli zaczęła złazić ze szczytu "Teatro Massimo". Zatrzymała się na chwilę przy kameliowych drzewach, których korony niemal dochodzily do balustrady górnego tarasu, pokiwała z żalem głową bo żadna kamelia, choćby najprostsza dziczyzna,  nie zdzierży  centralnopolskiego klimatu, popatrzyła  ze schodów na kamforowca, przyjrzała się szczegółom drugiej eskedry i polazła w stronę trawników, na których właśnie występował  biały paw.  Białe pawie robią na Isola Bella za zwierzynę fotną, na Isola Madre tę funkcje spełniają bażanty. Są jeszcze na  obu wyspach papugi ale to insza inszość.  Mimo ćwierkania  licznych focących paw postanowil nie prezentować ogona, mła podejrzewa że on to taki występ  raz na dwie  godziny i za specjalną opłatą uiszczaną w żarciu. Ptoszek  był wyraźnie znudzony, grzal sie w słoneczku i miał gdzieś umizgi turystów. Kiedy  szłam obejrzeć "Teatro Massimo" wypoczywał najednym trawniku, kiedy wracałam zwiedzac resztę ogrodu  wypoczywał na drugim, zadne głupoty typu prezentacja ogona nie wchodzily w grę. Ot, grzanie się w słoneczku w ciepły kwietniowy dzień. Mła popatrzyła na leniwca i ruszyła dalej. Hym... brzydko myślała o ptoszku i niesprawiedliwie, nie doszła  do końca trawników amfiteatru, kiedy ptoszek mła minął i podreptał w dół do innych ogrodów. Mła sobie pomyślała że może on i ogona  nie pokazuje, bo w kontrakcie nie ma, ale za to musi bywać w różnych częściach ogrodu.

Podreptalim za ptoszkiem ponownie na "Piano degli Camfora" by udać się do ogrodów  na wschodniej stronie wyspy. Mła napatoczyla się przy okazji na kamelię, której kwiaty pachniały. Nie że oszołomienie nozdrzy ale lekki zapaszek był. To kamelia o białych kwiatach, kiedy mła przybliżyła nos do miseczkowatego kwiatka zapachniało mocniej, Zatrzymałyśmy się też z Mamelonem przy obsypanej kwiatami kalinie japońskiej Viburnum plicatum var. plicatum. Ech... nasze japonki i owszem kwitną ale takiej obsypki nie ma. Mła przez moment podejrzewała że to 'Eskimo', no ale  liście nie te. Ten egzemplarz wyspowy kwitł obficie jak buldoneżka, mła się zaczęła zastanawiać czy aby  jej krzoczek kalinowy nie ma jednak zbyt wiele cienia. Kto wie czy go jeszcze nie przesadzę. Od myślenia o ogrodowych niepowodzeniach mła oderwał ją widok strzyżonego formalnie żywoplotu z kamelii, kwiaty pojawialy się na nim dopiero gdzie niegdzie ale mła już wypatrywała oczy. Czysty kamelioholizm, bo przeca przy tym żywym plocie rosły piękne okazy cyprysików, olbrzymie, o cudownych igiełkach.

 

Hym... w zasadzie określenie igiełka to do cyprysików nie bardzo pasi, niby drzewa szpilkowe ale przeca dojrzałe szpilki  tych drzew określa się jako  łuskowate. W każdym razie były piękne i zielone, napawdę godne by zawiesić na nich wzrok. Kiedy minęłyśmy ich szpaler przed nami otworzyła się przestrzeń widzianego wcześniej z góry klasycznego ogrodu z basenem i parterami kwiatowymi. Partery były obsadzone tulipanami i bratkami. Wyglądało to uroczo. Nie postawiono na mnogość odmian, było ich może cztery czy pięć, utrzymanych w podobnej tonacji barwnej. Podsadzone białymi i błękitnymi bratkami "robiły" tę część ogrodu. Klasyka, mniej czasem znaczy więcej.  Mła wyprzedzila troszki Mamelona i Dżizaasa i czym prędzej udała się na poszukiwanie  widzianego z najwyższego tarasu ogrodu z azaliami.


To miejce osobne, kiedyś było tu oratorium poświęcone świętemu. Rocco, stąd nazwa  "Giardino di San Rocco". Dziś po świętościach wiele się nie ostało, ogród ten za to słynie z niezwykłego kwitnienia białych i różowych  azalii, które wypada w kwietniu i maju. Dziś częściej niż starej nazwy używa się nowego określenia - "Parterre delle Azalee". W tej części ogrodu znajduje się też "Voliera", którą mla nazwała  Papugarnią, mła podreptała coby się z ptoszkami zapoznać ale ptoszki grzały się w słoneczku, nie zwracały na mła uwagi, cóś tam mamrocząco dyskutowały między sobą, odwracały się ogonem, wtulały łepki w piórka i usilowały drzemać. No to  mła poczuła się jak mało atrakcyjna groupie czekająca w kulisach aż gwiazdorzy rocka raczą ją zauważyć.  Potem mła sobie pomyślała że to przeca pora sjesty i ptoki mają przerwę. Hym... mła sobie pomyślała że lepiej polezie do tych azalii zanim ją jaki ptoszek opieprzy za zakłócanie przerwy  poobiadowej.

"Parterre delle Azalee" obsadzona jest głównie azaliami japońskimi Azalea  japonica, choć w pobliżu Papugarni rosną też azalie pontyjskie Azalea pontica.  Te ostatnie są z daleka wyczuwalne, pachną obłędnie. Azalie widziane z góry wydawały mła się olbrzymie, jednakże dopiero przechadzając się pośród nich mła poczuła się maleństwem wśród monstrów. Azakie japońskie w naszym klimacie  dorastają do około metra wysokości, niektóre po wielu latach. Te potwory z Isola Bella  miały spoko ponad dwa metry. Sądząc po gęstości pędów i regularnym pokroju na pewno znają się z sekatorem. I to jest dobra znajomość, częsty kontakt. Mła nawet nie chce myśleć coby było gdyby sekatorowi się nie chciało. Od razu mła nabrala szacunku do swoich małych azalek japońskich, drzemie siła w tych jej niepozornych krzaczkach. Mła ma wrażenie żw w azaliowym ogrodzie dostrzegla startującą gunnerę Gunnera manicata, aletak do końca nie jest pewna bo gunnery to mła widziała w fazie dojrzałych  liści, takich pod którymi zmieścilaby się  mła, Mamelon i Dżizaas.

Z  azalkowego ogrodu mła wolnym kroczkiem polazła ścieżką biegnącą kole "Giardino Triangolo" i"Ripiano ad est" , w której porastały rododendronowe drzewa. Znaczy niby krzewy ale dla mła wszystko co rośnie powyżej pięciu metrów to drzewo. Rosła tam też  w pobliżu sosna,  być może ta słynna Pinus potula, sosna meksykańska. Mła słyszała za sobą ochy i achy, to Mamelon  i Dżizaas dotarły "Parterre delle Azalee". Mła pomyślała że one mojego wzrostu więc spoko  pobłądzą wsód azalek, w związku z czym przystanęła przy oszalamiająco kwitnących rodkach. Olbrzymy kwitły kwiatami w kolorze ciemnego różu, pąki kwiatowe  były w kolorze ciemnej czerwieni, mła leniwie zastanawiała się jaka to odmiana i kiedy posadzono tego rodka, który osiągnął tak monstrualne rozmiary. Za długo się jednak nie domyślala bo minął mła biały paw, który wyraźnie się spieszył. Mła sobie wysnuła że ma dyżur turystyczny w  kolejnej części ogrodu i stąd ten pośpiech. Polazłam za nim, tym szybciej że lazł w kierunku moich ulubionych rodków o wielkich, krwistych kwiatach.

Lazłam za białym pawiem jak Alicja za białym królikiem, poszło mła lepiej niż jej,  bo nie musiałam wpadać do  żadnej dziury żeby znaleźć się w Krainie Czarów. Okolice "krwistego rodka" obsadzono tulipanami w odcieniach różu i wrzosu, dodano  do towarzystwa niezapominajki i błękitne bratki. Całość dawała po oczach. Paw świadom obowiązków rozsiadł się na murku kole rodka i robił za ptactwo ozdobne.  Wiedziało ptaszysko co czyni, z Torre dei Venti, robiącej za sklep z pamiątkami natentychmiast wypełźli turyści spragnieni focenia ptaszka.  Paw  łypnął na mła jakby chciał powiedzieć -  A teraz popatrz! Przekręcił  się na murku tak by ogon zwisał swobodnie za murkiem. Mła usłyszała basowe "Wunderbar!", które o dziwo wydała z siebie bardzo szczupła  blondynka i już wiedziała że niektórzy to  nie muszą ogona rozpostartego prezentować żeby wzbudzać zachwyty. Paw  wyglądał jakby odwalał stały numer programu, oczko mu się zaczęlo zamykać a mła zaczęła podejrzewać że myśli sobie  tym małym móżdżkiem w małym, białym łepku z grzywką z piórek - "Ci cholerni turyści, wszystko łykną!" Pewnie że łykną, kto  by nie łyknął białego  pawia na tle krwistych kwiatów rododendrona,  w towarzystwie tulipków?! Gotowe dzieło natury. A może sztuki?  A może i natury i sztuki, w tym barokowym ogrodzie jedno łączy się z drugim. Paw pracował a mła zauważyła że nadciągają Mamelon i Dżizaas, oczywiście gotowe  focić pawia. No to mła pokiwała ekipie i udala się do sklepiku, w którym podziwiała ceny dla niej zaporowe.

Przez sklepik mła przelazła do  "Giardino Quadro" vel "Giardino D'Amore". Szczerze pisząc to mła nie wie skąd ta druga nazwa, dlaczego akurat ten kawałek nazywany jest Ogrodem  Miłości. Może z powodu któregoś z posągów ustawionych na tarasach powyżej tego miejsca, a może jest jakiś inny  powód. Mła przyznawa że nie doczytała, ma nadzieję  że jej wybaczycie. W kazdym razie ten ogród niezależnie od nazwy  jest piękny i ma swój klimat, dla mla jest kwintesencją włoskiego ogrodu barokowego. Jest tu wszystko co do stworzenia giardino italiano jest potrzebne: bukszpany nasadzone w ten sposób  by tworzyły haft, o wzorze niezbyt skomplikowanym i symetrycznym, basenik czyli ogrodowa woda, donice z cytrusami, parę odpowiedniej wielkości drzew zimozielonych, parę palm i mnóstwo drzewek cytrusowych rozpiętych na ścianach tarasów. Dojrzewają po południowej stronie piramidy schodkowej, w gorącym słoneczku, wśród Alp.

Mła się przyznawa do fascynacji espalierami czyli po naszemu szpalerami. Espalier ma jednakże takze inszą konotację, oznacza drzewo rozpiete na kracie bądź ścianie.  U nas szpaler  drzew przywołuje raczej widok  równo sadzonych drzew alejowych, no insze klimaty. Na ścianach tarasów były właśnie cytrusowe espaliery, kwitnące i jednocześnie owocujące.  Olbrzymie  i pommelo, grejpfruty i cytrony z tą ich cudnie pomarszczoną skórką, cytryny z silnie pachnącą zarówno za sprawą kwiatów jak i owoców  Citrus limonimedica 'Florentina', cytryna odmiany 'Diamante', słynna z jakości skórki, która uznawana  jest za jedną z najlepszych nadających się do  kandyzowania, 'Maxima' która słynie z owoców o wadze dochodzącej   do trzech kilogramów. Te espaliery to oczywiście nie wszystko, tarasy zastawione są donicami, w których uprawia się delikatniejsze gatunki; pomarańcze, mandarynki. Kolo bukszpanowych żywopłotów kolejne donice z cytrynami, sadząć po sile razenia zapachu to 'Florentina'. Oczywiście oprócz stałych aktorów w tym teatrzyku pojawiaja się sezonowi statyści, mła bardzo przypadło do gustu nietypowe nasadzenie z braktów błękitnych i  kremowo - zlotych łączonych  z chryzantemkami drobnokwiatowymi. To było zaskakujace mla połączenie, urocze i bardzo paszące do cytrusowych klimatów. Bukszpany z kolei zostały ozdobione ciemnoczerwonymi tulipanami. Przez Torre della Noria, robiacą za kafeterię z cenami półzaporowymi mła przelazła na zachodnią stronę wyspy. Mamelon i Dżizaas w punkcie dawania  kawy znalazły  się natychmiastowo, ale kolejka była z tych odstraszajacych wiec podreptały za mła.


W tej części ogrodu rośnie Halesia diptera, drzewko rodem z Ameryki Północnej o kwiatach przypominających małe dzwoneczki. Podczas kwitnienia jedna wielka urodność. Pastelowa obsada donic na  scalinata ostatniego tarasu  grała z tą bielą aż miło. Potupałyśmy do cieplarni, która przytuliła się do tego tarasu,  głównie było w niej paprotnie, mła poczuła że jest jej zielono jak u żaby i zaraz z tych wszystkich pałacowo  - ogrodowych wrażeń nie zmieści się w sobie. Dobrze  że dobrnęłyśmy do wyjścia bo powolutku słoneczko zaczęło szykować się do zachodzenia. Jeszcze przy samym wyjściu mła zoczyła  roślinkę, którą uprawia. Oczywiście na Isola Bella to cholerstwo rosło olbrzymią kępą. Mamelon  tyż sapnęła za mła, niektórych roślinnych porażek się nie zapomina. No i to by było na tyle o Isola Bella.  Sorry że post chaotyczny i kilometrowy, to naprawdę było dużo wrażeń. Mła napisze Wam jeszcze  że we wrześniu wyspy odwiedziła nasza Gosia i Piotruś, kuzynostwo Mamelona, podkręceni naszymi opowieściami. Mimo tego że  wrzesień, że padało, że na Isola dei Pescatori pół sklepików było zamkniętych, wyspami byli zachwyceni. Jak kogo  do północnych Włoch zaniesie to warto oblookać. W końcu to  "La beauté, c'est la signature de Dieu."

16 komentarzy:

  1. No ciudnie, ach! Ciekawe jakby się mieszkało na takiej wysepce, no i w takich wnętrzach, fiu, fiu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, wiosną, latem i jesienią, zimą to zdawa się nie lubiano tam mieszkać. Przeciągi i chłodny wiaterek jeziorny. No i dobrze bo inaczej człeka by zeżarło z zazdraszczania. ;-D

      Usuń
    2. Zimą to hotelowali w "Delfinie". Hym... jeżeli ceny w XIX wieku były takie jak teraz to też po książęcemu. ;-D

      Usuń
  2. Roslinnośc i nasadzenia mnie urzekły, te tulipany i owocki,axh, ale jak pieknie komponują sie brateczki z chryzantemami, no az sie chce leciec do sklepu i kupić, bowiem chryzantem reszta jest jeszcze , a i bratki widzialam. No ale obawa o minusy nocne i rychly wyjazd pwstrzymujją . To juz niech zostanie jedna kolorowa chryzantemka i wrzosy, wzdech..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mła te bratki z chryzantemami były odkryciem, no ale w końcu te nasadzenia fachury z RHS robią. Mła też ma wysortową chryzantemkę i jedną pierdonkową, znaczy doniczka won a ścięte do wazonu. ;-D

      Usuń
    2. U mnie balkonują i zamierzam zimować , może akurat się uda.

      Usuń
    3. Mła sobie ustawiła na stole w dużej niebiewskiej donicy, żeby jej jesień robiły w domku.

      Usuń
    4. Aaa, wixhur i deszcz dopadly chryzantemkę, polecialy platki, no ale ona juz stoi z tydzień.

      Usuń
    5. Mla sfociła swoje chryzantemki domowe i w następnym wpisie so fotki. :-D

      Usuń
  3. Ach, włoska wiosna w listopadzie, DZIĘKUJĘ!!!! Reszta też cudna i będę wracać. Od razu napiszę mocno nie po kolei że po pierwsze, obiektyw i niebieskie kwiaty się nie kochają, niebieskie jest ignorowane i przeinaczane, to raz. Po drugie, to co oprócz wspomnienia o chamstwie, flejowatości i złodziejstwie jego rodziny wywinął Bonaparte że aż tak go pamiętają? W tym alkierzu popisał po ścianach?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Napoleona we Włoszech pamiętają głównie dlatego że uprawiał złodziejstwo na taką skalę że Kompania Wschodnio Indyjska uczyniłaby go honorowym prezesem, gdyby tylko politycznie było to możliwe. Potem cóś tam pooddawano ale Luwr nie byłby Luwrem gdyby Napka porządnie rozliczyć. To że pasierb Napka zwinął świeczniki to prycho, Napek zwijał całe kolekcje, tzn. "kupował" za ułamek ich wartości albo brał sobie prezenty. No nie był też specjalnie dobrze wychowany. Poza tym tu się nałożyły stare sprawki, to nie był pierwszy raz kiedy Francuzi szaleli po północnej Italii. Oprócz złych sprawek to Napek przywiózł Włochom nieco nowych zasad dotyczących, he, he, he, wolności. Najeźdźca z misją. Np. za jego sprawą skończył się we Włoszech proceder kastrowania przed mutacją chłopców, coby uczynić z nich "musici", jak ich nazywano. No , wziął to na klatę w kraju melomanów. ;-D Jeśli chodzi o foty to coraz ciężej dogaduje się z obiektywem. :-/

      Usuń
  4. Moje pierwsze wczorajsze wrażenia, oprócz zachwytów.
    Zastanawiam się, czy zgromadzenie wiedzy a następnie przelanie jej na papier czyli komp zabrało Ci tyle czasu co zwiedzanie, czy jednak dużo więcej.
    Wpis do wielokrotnego przestudiowania, na razie liznęłam tu i ówdzie. Dzięki za te piękne widoki, obiekty, ogrody, rośliny, przedmioty.

    OdpowiedzUsuń
  5. Mła już kiedyś pisała o grotach, pisała trochę o tej rodzinie, o herbach jeszcze nie ale po starych miastach Dalmacji herby mła kręcą. Sam pałac jest ciekawy, ten typ baroku mało u nas znany, bo niewiele się w Polsce zachowało z racji historycznych burz. O historii Isola Bella mła się wywiedziała, troszki poszperała w sieci, bez przesadyzmu. O konferencji w Stresie mła się uczyła nie bardzo chcąc, bo jeden taki szkólny pan się uparł żeby genezę konfliktu pod tytułem wojenka II ogólnoświatowa rozciągnąć i przeciągnąć przez wszystkie konferencje. Mła przez sen ćwierkała Rapallo, Locarno, Monachium, porozumienia moskiewskie. Tyle z tego ma że rozumie potrzebę tzw. więzi transatlantyckiej i smętek upadających imperiów, UK i Francję mam tu namyśli, Rosja to jeszcze inne bajka choć podobna. Jeśli chodzi o zwiedzanie to mła stoi na stanowisku że dobrze wiedzieć co się widzi. Tylko obrazy mła stara się oglądać na świeżo, no ale tu ma podkład, bo kształcili, kerunkowo, he, he,he.

    OdpowiedzUsuń
  6. Z roślinnych porażek rośnie na Pięknej wyspie Izabelli długosz. U mnie klęska, nie pasowało mu. A pewnie, co będzie rósł u mnie jak może w TAKICH okolicznościach klimatycznych, estetycznych, historycznych..... Ech.

    OdpowiedzUsuń
  7. U mła długosz nadal rośnie, dziesięciocentymetrowy. ;-D

    OdpowiedzUsuń