poniedziałek, 29 września 2014

Zmęczenie posezonowe

Niby  było cool bo podróże i towarzystwo, bo sadzenie i  całkiem nowe akcje w Alcatrazie ale ten  wrzesień jakoś specjalnie miło mi się w pamięci nie zapisze. Za sprawą odejścia Puchowatego rzecz jasna. Ciotka w ramach  rekonwalescencji duchowej udała się z krótką ekskursją do starszej córki a ja  udałam się do tzw. obowiązków. Oj, tak coś czuję że tego  oddechu od nich nie było specjalnie dużo, no ale nie można mieć wszystkiego. Z niepokojem słucham prognoz długoterminowych, czyli  jak zwykle  przed zimą zaczynam uprawiać pogodę ( ponoć klasyczne zajęcie ogrodników zimową porą, tak twierdził pan Karel Čapek ). W ogrodzie powoli czuję smęty jesienne ale wynikają one chyba raczej z mojego nastroju a nie z rzeczywistego stanu rabat. W tej chwili trwa tradycyjna marcinkowa orgia, czyli  jest normalnie jak to we  wrześniu w Alcatrazie. Powoli zaczyna się żółknięcie liści na drzewach, ale do złotej  jesieni jeszcze daleko. Dżizaas leczy kolana ( wyprawy górskie latem ) i jakoś cicho w związku z tym o pomocy w ogrodzie. Sprawa chyba jest z tych poważnych bo  jest też cicho w temacie powideł, gruszek z wanilią i  w tym podobnych sprawach. Wieczorkiem usiłuję czytać tzw. literaturę piękną ale zasypiam  nad nią w tempie ekspresowym, oblookałam jakieś smętne filmiszcze i stwierdziłam przy  końcu dzieła  że nie pamiętam już jego początku.

Albo zaczyna się choroba Alzheimera, albo początki jesiennej  zarazy czyli  podłapałam spleen. Zdecydowanie wolę to  drugie, mimo  że przypadłość wredna, z tych  upierdliwie  powracających. No jest jeszcze trzecia możliwość z tym filmem - gniot jak  rzadko, "okruch życia'",qrcze, do prędkiego zapomnienia! Jakby było mało tego wszystkiego  trzeba liczyć dutki, bo zbliża się czas płacenia za paliwko na zimę. Tak  jakoś mi  nie tego, jak  sobie o tym pomyślę. Dobrze choć że koty w porzo ( tfu, tfu, tfu! ). Była co  prawda fala  obrazy odczuwalna każdorazowo po moich wycieczkach, ale generalnie nie ma w tej chwili  ekscesów. Najprawdopodobniej nieswojo  im bez  Puszka, nie ma kogo śledzić i przed kim się ukrywać  w takich "niewidocznych miejscach"  jak to za drabiną korytarzową (  widać cały koci  tyłek i sporo przodka ).  Oczywiście żeby nie zaspleenieć do końca  i pozbyć się niewesołych myśli  o finansach, układam  plany robocze na październik. Mam zamiar  pozbyć się całego przyszopia, wszystkie rośliny w doniczkach wegetujące na przyszopiu  chcę w przyszłym miesiącu  posadzić - żadnego dołowania! Może nie jest  to strasznie ambitne, w  tym roku nie ma aż takiej ilości  nowych roślin  do sadzenia, ale uważam  że jak na mnie to starczy. Bezczelnie przyznaję że  troszkę muszę odpocząć od  ogrodu, odczuwam  zmęczenie posezonowe. W końcu do cholery  jest niemal październik a ja  ogroduję w tym roku prawie  od początku marca!  Nieskładny ten narzekający post, trudno - cosik jestem ostatnio  bez formy nie tylko w ogrodzie.

2 komentarze:

  1. Ja takie "zmęczenie posezonowe" miałam w całym sezonie :( co z tego, że ręce sprawne, jak duch obolały ... Pozdrówka solidaryzujące ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bolenia duszne sa najpaskudniejsze. Ból fizyczny z wyjatkiem Naprawdę Wielkiego Bólu, to prycho w porównaniu ze sprawami dusznymi. Nawet częściowa niesprawność jakoś u mnie jest łatwiej trawiona niż "ciężkość na duchu". Ta pierwsza wyzwala gniew a co za tym idzie wolę walki a to drugie jest zazwyczaj dołujące. Swego czasu Zapolska opisywała "cierpienia duszne", heroiny zazwyczaj zadawały sobie wtedy ból fizyczny żeby duszny przydusić. Ha, wynikałoby z tego że przy spleenie powinnam harować w Alcatrazie do upadłego. Nie wiem Barashkonku czy bym się zdobyła na zaordynowanie takiego leku, chyba raczej wolę mniej drastyczne terapie. Taki czas dla się na przykład ,oczywiście w odpowiednich dawkach, bardziej mi pasi.

      Usuń