sobota, 20 grudnia 2014

Pożegnanie jesieni

No i zbliża się zima. Ta niby prawdziwa czyli astronomiczno - kalendarzowa. Za oknem jednak totalna jesień w wydaniu  późnolistopadowym.  Miały nadejść opady śniegu ale szczerze pisząc  coś na to nie wygląda.  Mój  prywatny koci barometr wskazuje na pogodę "wychodną" - koty znaczy chcą przebywać głównie na  tzw. świeżym powietrzu. Może dlatego że wreszcie przestało padać i nie ma już lęku  przed zmoczeniem futer. Brykają  po dachach szopek,  najchętniej nocną porą. Jako naczelny odźwierny ( okienny )  jestem zdrowo niewyspana, bo  miauczące ponaglenia  ( "wchodzę ale zaraz  będę wychodził/a" ) przerywają  mi sen. Porządki idą zatem okrutnie opornie, tym bardziej że co i raz mam jakieś konieczne  wyjście. Dżizaas za to już niemal na mecie - jesteśmy należycie zakeksowane, zapierniczone a nawet zamakowcowane ( w zamrażalniku siedzą dwa zamrożone makowce ).  Ciotka Elka ugotowała genialny  bigos i grozi gotowanym sernikiem, Cio Mary dysponuje oprócz tradycyjnej przedświątecznej grypy  domowymi łazankami i starannie zamrożonymi pierogami, więc wszystko wskazuje na to że święta  przejdą pod znakiem wyżerania jedzonka w którego powstawaniu nie brałam udziału. Znaczy luzik  kulinarny.

Jedyne co człowiekowi  grozi to sprzedanie przez Cio Mary  cholernego wirusa  ( oczywiście mamy winnego - Wujek  Jo  przyniósł zarazę z tzw.kontaktów  z ludźmi ).  Pogoda sprzyja przenoszeniu choróbska. Najwyższa  więc pora pożegnać  już jesień i poprosić Wielkiego  Pogodowego  o  mrozik ( bardzo lekki )  i trochę  białego puchu ( bez śnieżyc  i nadmiaru szczęścia, który zmuszałby mnie do odgarniania wyczynowego ). Na  pożegnanie jesieni przygotowałam dla  blogożerców tzw. haftowankę tematyczną. Też spuścizna po starych czasach,   szczęśliwie dla moich oczu nie wykonywana techniką krzyżykową. To  obrazek  "pod szkłem", co niestety jest widoczne na moich zdjątkach.  Fociłam jak najlepiej umiałam  jednak szkiełko  "blikało", bądźcie więc z lekka choć wyrozumiali, pleaseee. Teraz  o samym obrazku  - historia  zaczyna się od  mojego jesiennego płaszczyka. Miałam  kiedyś takowy elegancki "obiekt noszalny".  Było to w czasach przedkurtkowych, kiedy jeszcze miałam  ambicję żeby "jakoś wyglądać". No cóż, dawno to było i nieprawda, z płaszczyka starannie znoszonego ostała się  mało złachana część, która posłużyła  za materiał do haftu  ( "podkłada", he, he  ).

Na tym ciężkawym tweedzie został  wykonany haft mulina,  kordonkiem i co tam jeszcze było  pod ręką.  Motyw  tym razem nie  "burdowy",  jesienna orkiestra złożona z  drzewnego ducha  ( uszy i rogi to wspomnienie po leśnej greckiej mitologii ), ślimaka grającego na lirze i trąbkującego skrzata  to mój wymysł własny. Jak wymysł własny to nie mogło być bez zwierząt - na drzewie siedzi Melania a koło skrzata kręci się Tasiemka, uwielbiani członkowie mojej rodziny.  Są jeszcze z trudem widoczni przedstawiciele  dzikiej fauny - dudek i pająk.  A wszystko w rdzawych jesiennych odcieniach ( z wyjątkiem  czarnej Melki  )  i w jesiennych liściach  ( drzewo to zdaje się jarzębinka miała być  ). Tym "płaszczykowym", mocno topornym obrazkiem żegnam na blogu minioną  jesień.

2 komentarze:

  1. Zdolna z Ciebie bestia Tabciu, gratuluję dzieła bo bardzo me gusta.
    Równocześnie życzę Radosnych Świąt!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taa...... bestia zdolna do wszystkiego, he, he. Dzięks za życzonka Pikutku.

      Usuń