czwartek, 23 lipca 2015

Ale zleciało! - post post urodzinowy

Za mną urodziny. Okrągłe, zaczynające nowy krzyżyk na karku. Ranna pobudka jakoś mi nie uświadomiła grozy sytuacji czyli przekroczenia granicy za którą to już powaga, stateczność i same mądre i przemyślane sprawy. Nic z tych rzeczy, obudziłam się taką  jaką byłam "od zawsze" - z lekka szurniętą, solidnie infantylną "matką" kotów, starszą wiecznie gderającą siostrą, zdrowo leniwą gospodynią domową i pracownikiem od  siedmiu  boleści, żadną tam wampowatą pożeraczką serc tylko zapuszczającą ogród ogrodniczką.  No może i dobrze  że ja  nie mam skłonności do czynienia naprawdę  poważnych bilansów życiowych ( mój bosz..... nie zdobyłam Nagrody Nobla, he, he ).

Tak szczerze pisząc  to ja o kolejnej rocznicy swoich urodzin po prostu bym zapomniała, gdyby nie rodzina i przyjacielstwo.  Nie mam głowy do dat i nie przywiązuje jakiejś szczególnej wagi do obchodzenia świątecznie dnia mojego przyjścia na świat.  Jakoś tak bardziej koncentruje się na tym co tu i teraz a nie na zamierzchłej już przeszłości.  Jednak fakt  moich urodzin musiał stanowić dla części  rodziny  solidną traumę, skoro byli w stanie zapamiętać datę ( choć moje sweety siostrunie są tak zakręcone jako i ja i  urodzinkują mi parę razy do roku, data dzienna się zgadza ale  moje przyjście na świat rozciągnięte jest przez zapominalskie rodzeństwo od lipca do listopada - sisters są ode mnie młodsze, traumy  więc nie było, to wszystko tłumaczy, he, he). Część familii dotknięta traumą domaga się corocznego zadośćuczynienia za doznane szkody i w związku ze związkiem urodziny trza było obejść ( i to, niestety,  nie dużym łukiem, tak jak bym chciała, tylko z taką sobie półpompką - znaczy na słodko ). Dżizaas zwiedza Orient więc na mnie spadło kucharzenie. Szczęśliwie w dni upalne wszyscy pragną głównie jednego - lodów, zatem nie ma wielu "curesów", jak to mawiano w mieście Łodzi przed wojną.

Były co prawda sugestie padające w moim kierunku, dotyczące otworzenia naleśnikarni ( robię naprawdę dobre naleśniki, mam to po Mamusi ), ale walnęłam krótką gadkę na temat - węgierskie naleśniki z wiśniami,  tort naleśnikowy  zapiekany z kremem, naleśniki z jagodami na krótko i klasyczne palatchinki a postępujące gromadzenie się w krwiobiegu blaszek miażdżycowych i sprawa przycichła. Domagająca się orgii naleśnikowej ( to niby przed ciastem ) część rodziny cierpi na wieńcówkę i woli unikać przypomnień cholesterolowych. Wystarczy że zostali narażeni na bezę i bitą śmietanę. Zamiast lodów wolę w czas upałów sorbety, ale dla  "tradycjonalistów" były  też  "normalne" lody ( i multum owoców ).  Do tego kawencja, herbata "w odmianach", dobre soki i jakoś to poszło.  Urodziny zostały opękane bez straszliwych przygotowań kulinarnych, tylko tzw. minimum wymagane ( no ciasta must sein ).

Teraz laba i odpoczynek od słodyczy, przynajmniej do powrotu Dżizaasa ( kto wie jakie przysmaki będzie zawierać dżizaasowa walizeczka ). Mam też zakusy żeby po przyjeździe Dżizaasa podstępem doprowadzić do wykonania przez przyjechaną tortu z kremem angielskim gotowanym.  No, ale takie gryplany to sierpniowa sprawa. Teraz to powinnam się skoncentrować na tym żeby  stać się lekką jak te baloniki z ostatniego obrazka.  Nic innego mi nie zostaje jak intensywne ogrodowanie. Jedno mnie tylko przeraża - ten cholerny żar lejący się z nieba. Ze zdumieniem wysłuchałam  relacji Magdzioła o niespecjalnie powalającej pogodzie w północnej Polsce, a i wczoraj  wyczytałam na talibrowym blogu takie info o zimnym lipcu. Qurczę, jakbym mieszkała w jakimś innym kraju - gorąc i ciężki "wazduch" w Centralno - Polszcze, lipiec naprawdę z tych cieplejszych.  Na szczęście ( choć może szczęście przy burzach o takim nasileniu to nie najlepsze słowo ) burzowo - deszczowy. Jednak nadal odczuć się dają skutki braku śniegu zimą  i  deszczu wiosną. jak dla mnie mogłoby  naprawdę solidniej popadać. Dzisiejszy post ilustrują obrazki z myszką Verą, bohaterką książeczek  napisanych  i ilustrowanych przez Marjolein Bastin ( Vera the Mause to już firma ). Zamierzam sprawić sobie jakiś prezent "od Very" na poczet tych minionych urodzin.



8 komentarzy:

  1. 100 lat! Wieczna sława i chała Tabci

    Pollandia Nieświadoma
    czyli urodzinowa gappa :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Tabciulku, miało byc "chwała", choc i "chała" nieźle brzmi :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ha, ha! To jestnaprawdę niezłe - wieczna chała. Sama zastosuje przy życzeniach rodzinnych.

      Usuń
  3. To i ja się dołączę: wszystkiego najlepszego ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochani, dzięks za życzenia ale spoko spoko bo poczuję się jak wyłudzaczka życzeń. Dla mnie jak czytaliście, rocznica urodzin nie jest tam dniem super świątecznym, rodzina tylko czuje że musi obejść ( ja jakoś tak nie czuję że muszę ). Odnotowuję jeno że mam na karku kolejny krzyżyk i jak zwykle impresje żarciuchowe się mnie trzymają.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeszcze ja z życzeniami dołączam :) Kolejnych okrągłych rocznic Ci życzę, nieustającej pogody ducha i spełnienia wszystkich zachcianek ogrodowych!
    Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięks! Obchody okrągłych jestem w stanie znieść, pogodę ducha muszę sobie jakoś skombinować, a ten fragmencik o zachciankach to sobie tak jeszcze raz przeczytam przed następnym szkółkingiem.;)

    OdpowiedzUsuń