sobota, 22 lutego 2020

Codziennik - umęczliwy zakupownik

Dzisiejszy  wpis   jest  taki  dupo -  Maryniowy ale  trza odpocząć  po  watykańskich wnętrzach.  Mła  powróci  w  nim  do  tradycyjnych narzekań  (  robi  się  zrzędliwa  ).  Ostatnio  narzekała  na  ten  temat  cóś  tak   jesienią, dziś  robi  kontynuację.  Mła   miała ostatnio  stres  zakupowy musiała  bowiem  zakupić ciuchy.  W  przeciwieństwie  do większości  swojej  pci mła jest  abnegatką jeśli  chodzi  o  ubiór.  Mamelon  jest  zdania że mła nosi  upiór a  nie ubiór a  to  w  końcu  przyjaciółka  odsercowa  jest. Mła  stosuje  prosto zasadę - trza  nagość  przyodziać ale  szafy  nie  zabublać.  Dlatego  ma  rozsądną (  jej  zdaniem )  ilość  ciuchów  pranych  w  kółko i   noszonych  do  zdarcia.  Niestety  raz  na  jakiś  czas  trza  uzupełnić  garderobę  i  to  jest  ten  stres. Nie  dość  że  wydatek na  rzeczy  które  jakoś   mła  specjalnie  nie  cieszą ( no dobra, jestem  dziweląg ) to  jeszcze  to  mierzenie, latanie  po  sklepach i  w  ogóle.  Od  pewnego  czasu  na  szczęście  rozmiary mła  jakoś  nie  rosną ale to  wcale  nie  znaczy że  kupienie  ciuchów  na mła  to  bułka  z  masłem. No  i  te  pożal  się  boszsz ciuchy! Toż  ten fast fashion  to  chłam  nad  chłamy, mechaci  to  się  jeszcze  wisząc  na  wieszaku. Zabublacz  puszek  na  śmieci totalny (  chyba  trza  to  wrzucać  do  plastików ), dobrze że  do  ludziów  dociera co  to  za  syf i dlaczego  trza  z  tym  walczyć. A  ceny  tego  badziewia?! Księżycowe  w  stosunku  do  jakości  i  wykonania. Na  szczęście  mła nie  ma  uprzedzeń do  ciuchlandów  i  bardzo  ceni  sobie  osiedlowy  lumperion.



Jednakże  w  tym  roku  nabywszy  tzw.  nówki  sztuki  nieśmigane  w  sklepie bo  w  lumperionie  akurat  asortymentu  nie  było (  jakaś  posucha na   jej  ulubione  kamizelki ). Mła  jest  fanką  kamizeleczków albowiem  one  spełniajo  role  dwojaką: mniejszą  czyli  maskujo te  wszystkie  wypukłości  których  jest   aż  nadto, większą czyli  chronio  krzyż  i  nereczki  mła  coby  ich  nie  zawiało (  mła  ma  na  tym  punkcie  fisia ).  Mła  bez  kamizeleczków  nie  wyobraża  sobie  ogrodowania, podróży, spacerków w  nie  taką  pogodę, no, kamizeleczka  musowo  jej  potrzebna.  Potem  trza  było kupić   t - shirty, rzecz  jasna  na  dziale  męskim bo  te  babskie  to  nie  dla  mła (  babskie  co  na  jej  cycki  pasujo to  są  straszne  wory, natomiast  męskie  wzniosą  się  gdzie  trzeba  i  przylegną  gdzie  trzeba ).  Na  szczęście  te  męskie  podkoszulki majo  coolory różne i   różniste  i  nie  występują  tylko  w  wersji ciemny  jak  pył  węglowy  macho  znad  Wisły. Dzięki Najwyższemu  Najszywszemu za serię  dla  wesołych  chłopców  lubiących  wszystkie  coolory, mła  dzięki  temu   nie  będzie wyglądała  jak  zardzewiały  pancernik.  Po t -  shirtach  przyszedł  czas  na  butki (  dwie  pary  na  sezon, mła  jest  twarda  mimo  skomleń   Mamelona w  temacie obuwniczym ).



Tu  mła posłużyła  się  netem i  nabywszy tą  drogą  tradycyjne skórzane  trepki (  nie  drewniaczki  ale  w  tym  guście ).  Po  nabyciu   owych  uznała  że  spełniła  łobowiązek  i  dosiadła  się  do  Mamelona  coby  zmusić  oną  do  zakupu  plecaka spełniającego  wymagania  linii  lotniczych  a  jednocześnie  pakownego (  znaczy  takiego, w  którego wnętrze  wepchamy takie  cuda że  przeszukującym  bagaże  w  strefach bezpieczeństwa  lotnisk  oczy  zbieleją i  drgawek  dostaną -  Polka  potrafi! ).  Kupienie  cud  plecaka tyż  proste  nie  było  i  Mamelon jeszcze  długo  po  wyjściu   mła  przeszukiwała  stronki  w  nadziei  dopadnięcia  onego.  W  końcu  dopadła  choć po prawdzie   plecaczek  tak  na  granicy  wymiarów. Mła  strasznie  tymi  zakupami  zmęcona, pewnie  dlatego że ona  ich  robić  nie  lubi.  Dwa  razy  do  roku  to  jest  absolutne  maksimum  tego  co    może  znieść. Mła  zakupowo  necą insze rzeczy ale  przy  tych  innych  zakupach  nie  wypocznie  bo ni ma  na  nie  kasy. Ma  za  to  czyste  sumienie  bo ratę  zapłaciła  lekstrykowi (  uff, ponad  połowę  kasy  już  wpłaciła, od  razu  jej  lżej ) i  różne  insze  rachunki.  Teraz  mła  zostaje  zbieranie kaski  na  Sycylię, bo  już za  troszki  mła leci  na  wyspę gdzie  zamierza   się odstresować  pod  wulkanem i  z  zarazą  w tle.



W  związku  ze  zbliżającą się  podróżą  mła  rozpoczęła  intensywne  szkolenie  kotów  na  okoliczność  przebywania z  Cio   Mary - grzeczność  ma  być  po  całości  a  Epuzer i  Pasiak (  nowy  lover  Mrutka ) majo   być  przyjmowani tylko na  parapecie  zewnętrznym (  Pasiak ostatnio   usiłował podlać  lodówkę  feromonami, są  granice  mojej  tolerancji  dla  gości  naszych kotów ).  Z  tymi  naukami  różnie  bywa  bo  Szpagetka  znów  zrobiła  się  z  wiosną  nadchodzącą  cóś  krnąbrna. Np. taka  sytuejszyn -  leży  na  pleckach na  moich   kolanach  i  mruczy, mła  usiłuje  wytrzeć  jej  zamknięte oczki ze "śpiochów".   Błyskawiczne uniesienie  powiek  i  słyszę  jak  Szpageton  mruczy grożąco  "Ghhhrrrr Dupppha".  Ćwierkam  do  niej  że  paprochy  z oczków  wyjęłam  a  ona pokazuje  zęby.   Nie  z  warczeniem  i  prychaniem  ale  tak  żebym  wiedziała że  są.  Mła udaje  że  się  tym  nie interesuję  i błądzi  wzrokiem  po  ścianach  albo  w ekranie  kompa.  Po  chwili  czuję  jak  kociambra wbija pazurki  w  podtrzymującą  ją  rękę (  akrobacje  w  tym  celu  musi  uskutecznić  ale  co  to  dla  niej ).  Postawiona  na  podłodze  "za karę"  szybko  wylatuje  na zewnątrz  coby  Pasiaka  zaprosić  na  salony. Pasiak  przychodzi no  bo  Szpagetka  wręcz  go  wpycha,  Okularia  ze Sztaflikiem  natychmiat  szaleją a  Mrutek  wyje (  dosłownie )  ze  szczęścia!  A  mła  tylko  "śpioszki" chciała  usunąć! O  sprzątaniu po  Pasiaku jej  się  nie  śniło.



Dzisiejszy  wpis ozdabiają prace  Williama  Dobella, który  wielkim  artystą  był. A  w  Polszcze on prawie  nieznany. Sir William żył w latach 1899 - 1970 i był Australijczykiem. Urodził się bez tego Sir, w Cooks Hill, robotniczej dzielnicy Newcastle w Nowej Południowej Walii w Australii. Jego ojciec był budowniczym, miał pięcioro rodzeństwa. Ot, zwyczajna rodzina z kolonii. No ale William zwyczajny nie był, nie dość że artysta to jeszcze kochający inaczej. Z jego pracami tyż prosto nie było, niby w duchu angielskiej klasyki portretowej ale zarzucano mu - uwaga, uwaga! - karykaturalizację portretowanych. No bo portret piąkny ma być, jak wiadomo. Dziś jest uważany za jednego z najwybitniejszych artystów Australii i okolic i za jednego w wielkich portrecistów XX wieku.

3 komentarze:

  1. Moje gratulacje z racji nabycia ubrań. Ja mam ten problem, że przez całe moje życie miałam szyte ubrania przez Mamcię, od spodni zaczynając, przez koszule, sukienki, aż do płaszczy, i teraz jest problem, bo ja nic nie umiem sobie kupić, a jak zaczynam oglądać, to zawsze wypatrzę wszystkie niedoróbki. Teraz poluję, bo to już nie zakupy, na normalne czarne proste spodnie garniturowe. Taaa, są ale cygaretki dla rozmiaru 36. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to masz na ten chłam sklepowy podobną reakcję jak ja. Niedoróbki to jest mało powiedziane, ludziom powinni w zasadzie dopłacać za noszenie większości z tych rzeczy! Rozmiary są głównie młodzieżowe ale to nie dziwi, przy braku doświadczenia najłatwiej kogoś naciągnąć a kto inny niż młode i durne zapłaci sto dwadzieścia - osiemdziesiąt złociszy za sweterek z plastiku? Jak mła była młoda, w epoce farbowanej tetry i zrzutów z zachodu, istniało takie zjawisko zwane "fabryczną modą". Tak to w świecie próżnym do bólu określano tanią pseudoelegancję ( tetry króciutko noszone przez ekstrawaganckie damy modne szybko zawędrowały pod strzechy ) i przebrzmiałe tryndy które nagle robiły się masowe. Dziś jest epoka fabrycznej mody, żyjemy w tym tak jak niegdyś w tzw. niedoborach socjalizmu ( hym... przejściowych trudnościach ). Mam nadzieję że zjawisko szybko pieprznie bo nic dobrego ze sobą nie niesie z wyjątkiem zysków dla korporacji.

      Usuń
  2. Jestem pod wielkim wrażeniem. Świetny artykuł.

    OdpowiedzUsuń