czwartek, 29 lipca 2021

Sandomierz - konserwa turystczna

Mła miała króciutkie wakacje, takie trzydniowe. Pojechała z Mamelonem, Gosią i Natalką do polskiej stolicy zbrodni. Do Sandomierza znaczy. Mieścina urocza, nieduża i aż  dziw że taka kryminogenna, he, he, he. No ale  żarty na bok, mła przyuważyła  że dzięki Ojcu Mateuszowi w miasteczku się kręci bardziej niż w inszych uroczych miasteczkach.  No wicie rozumicie, zwiedzaj z Ojcem Mateuszem, szlakiem Ojca Mateusza itd. Postać  księdza zapruwającego   na rowerku stała się takim samym dobrem dla miasta jak krzemień pasiasty, krówki  opatowskie czy cydr sandomierski. Nie masz jeszcze breloczka z Ojcem  Mateuszem? No niedopatrzenie, no bo jak tak można  bez Ojca Mateusza na lodówkę wyjechać z Sandomierza.  Mła przewiduje że w najbliższej przyszłości  jakiś rzutki mieszkaniec albo i przyjezdny wpadnie na pomysł robienia w sezonie turystycznym za Ojca Mateusza. Chcesz mieć wnusiu zdjęcie z  żywym  Ojcem Mateuszem? -  babcia podejdzie i za skromną dyszkę będziesz miał fotkę pamiątkową z zakoloratkowanym i z rowerkiem. W tym wypadku żadnych skojarzeń z problemem  pedofilii wśród duchownych ni ma. Wiadomo, Ojciec  Mateusz samo dobro i detektyw z Bożej  łaski.
 
Mła jednakże nie szukała figurek księżula i rowerka uzbrojonych w ciupagi, ustawionych  na krzemieniu pasiastym i zatopionych w  "bursztynie  bałtyckim", mła w ogóle mało czego szukała bowiem gorąc był okrutny i mła się skupiała głównie na lokalizacji miejsc gdzie sprzedają lody albo zimność w płynie.  Pot ze mła ciurkiem płynął, podobnie jak i z inszych, co mła uważa za szczęście w nieszczęściu bo nie ona jedna wyglądała jak korzystająca z sauny.  Mła miała przez moment świetny  pomysł żeby wleźć  do podziemi i w ramach poznawania miasta zapoznać  się z chłodnymi lochami ale przypomniała sobie jakie to schodeczki lubią być w średniowiecznych piwniczkach i cóś jej ochota przeszła. O tym żeby schodami  zejść ze skarpy sandomierskiej i przeleźć w stronę Wisły  by cieszyć  się chłodnym wiaterkiem mowy też nie było.  Po pierwsze chłodnego wiaterka  ani śladu, po drugie   jakby burza się czaiła, po trzecie to kto by mła na tę skarpę z powrotem wtoczył? ! Mła zatem zostało zwiedzanie Sandomierza w stylu rasowego turysty, Rynek i nic więcej.
 



Jeżeli  będziecie szukali w tym wpisie jakichś  odkryć miejsc  tajemnych w Sandomierzu to srodze  się rozczarujecie, mła nie jest eksploratorem tropików. Ten wpis będzie turystyczny jak ta konserwa, znaczy po głównych atrakcjach. Dobra, do tematu właściwego. Sandomierz położny na siedmiu wzgórzach ( co mła odczuła ) nazywany był niegdyś Małym Rzymem, te  małorzymskie  pagórki zamieszkane były od dawien dawna, znaczy osadnictwo rozpoczęło się w okresie neolitu.  Pierwsza osada związana z Lechitami została zbudowana w X wieku. Dlaczego  o tym mła pisze, no bo państwa polskiego  jeszcze wówczas nie było ale Sandomierz zamieszkiwali pobratymcy ludzi z Wielkopolski. Tak przynajmniej wynika z badań archeo bo ceramika datowana  na wiek  X - XI znaleziona na zamkowym wzgórzu ma cechy tej wielkopolskiej.
 
W XI wieku Sandomierz był już  miastem książęcym i województwem granicznym.  Granicznym bo  tuż za Wisłą były ziemie zamieszkane przez Rusów. Miasto rozrastało się od wspomnianego wzgórza zamkowego, pierwsza osada która została założona wyżej, ponad katedrą, na miejscu na którym  dziś stoi  Dom Długosza powstała najprawdopodobniej  za panowania Bolesława Chrobrego. Sandomierz w czasach pierwszych Piastów uchodził za jedno  z trzech największych polskich miast,  Gall  Anonim zaliczył Sandomierz do głównych siedzib Królestwa Polskiego ( pozostałe to  Wrocław i Kraków ). Po Bolesławie  Krzywoustym i jego  "porządkach rodzinnych" miasto zostało siedzibą księcia, pierwszym Piastem na książęcym stolcu był Henryk, zwany  rzecz jasna Sandomierskim. Gdzieś tak za  Bolesława  Wstydliwego miała  miejsce lokacja grodu na prawie niemieckim, być może po pierwszym napadzie Tatarów  w roku 1241.
 
To nie była ostatnia wycieczka Tatarów,  kolejne walki z nimi miały miejsce w 1256 roku.   W roku 1259 nie walczono lecz postanowiono  poddać miasto, za namową  sprzymierzeńca Tatarów, Wasylka Romanowicza, księcia włodzimierskiego, któremu Leszek Biały, pan na Sandomierzu, i Andrzej II, król  Węgier, pozwolili odzyskać władzę nad odziedziczonymi  ziemiami (  na własną zgubę bo zarówno   Wasylek  jak i jego starszy brat  Daniel to były zdradzieckie mordy, a niekiedy  nawet swołocze ).  Cóż, była to najgłupsza rzecz pod słońcem,  Sandomierzanie zapłacili  za nią straszną cenę. W ich obronie można tylko napisać to że gdyby nie Tatarzy to załatwić równie dobrze mógł ich głód czy epidemia. 2 lutego 1260 roku poddali Sandomierz, tylko że Tatarzy nie dotrzymali zobowiązań o których tak kusząco ćwierkał Wasylek. Opuszczająca warownię ludność została poddana selekcji - co młodsze i silniejsze zostało  wzięte w jasyr, starych i maleńkie dzieci wymordowano, zaś sam gród złupiono i puszczono z dymem.   Oczywiście pretensje były do wszystkich, do Bolesława Wstydliwego,  do  kasztelana Piotra Krępy herbu Ostoja, lament lud zanosił bo przeca na własne oczy widział jak  Sandomierz   po wejściu doń ludzi Burundaja, z ludnego miasta stał się miastem  wymarłym. 
 
"W Sędomirzu co się też stało Przez Tatary płaczliwe działo: Tak ludzi wiele pobili, Wisłę trupy zastawili, Dziatki z krwią po wodzie płynęły. Piotr z Krępej w ten czas starostą był, Ksiądz Bolesław w Sędomirzu ji zostawił, Sam do Siradza uciekszy, zbył, Z starostą się tam nie bronił, W pokoju grod Tatarom spuścił." Tako stoi w Pieśni Sandomierzanina, pieśni z XV wieku.  Z tego czasu grozy ma się wywodzić opowieść o córce Piotra Krępy, Halinie. Podczas rzezi miasta w 1260  roku straciła ojca i innych członków rodziny, podczas  kolejnego najazdu Tatarów w latach osiemdziesiątych XIII wieku , straciła męża. Postanowiła wówczas wraz z wójtem  Wiktorem ocalić miasto za pomocą podstępu.  Niestety takiego w którym podstępywacz, a w tym konkretnym przypadku podstępywaczka,  grała rolę ukatrupionej  bohaterki.  Halina wyprawiła się się do obozu wroga, w którym sprzedała bajeczkę  o pohańbieniu jej  przez mieszkańców. Zaproponowała, że wprowadzi Tatarów tajnymi podziemnymi korytarzami do miasta coby mieszkańcy poczuli jej gniew i skalę obrazy. Aby upewnić Tatarów że nie kłamie w temacie  tajemnych przejść, poprowadziła najpierw niewielki oddział zwiadowców. Następnie ruszyli za nią spokojnie już wszyscy Tatarzy. Halina zrobiła im ścieżkę zdrowia przez labirynt lochów i jaskiń a w tym czasie wtajemniczeni w podstęp mieszkańcy Sandomierza zasypali wejście do korytarzy ciężkimi głazami. Zginęli wszyscy Tatarzy, a wraz z nimi także bohaterska córka kasztelana.  Tako mówi legenda.
 

 
 
No tak, w każdej legendzie jest tam jakieś  ziarenko  prawdy. Zamknięty murami Sandomierz z prawem składu towarów ( to czyniło miasto bogatym )  musiał te towary gdzieś  składować. Drążenie lessowych skał wydawało się najlepszym rozwiązaniem. Od XIII wieku aż  po wiek XVI drążono więc w skale gdzie się dało.  A jak się nie dało to przynajmniej próbowano. Do niedawna te piwnice były sporym problemem dla Sandomierza, wykorzystywano je bowiem tylko do czasu, kiedy trwał intensywny handel.  Po upadku handlu dawne magazyny stały się niepotrzebne, większość została zasypana gruzem, śmieciami, a tylko nieliczne były użytkowane. Co nieużytkowane nie jest zadbane a skała lessowa to nie jest cóś o co  można nie dbać. Słabizna nasiąkliwa, troszkę podmoczy  i katastrofa budowlana gotowa. Dziś część tych piwnic  zabezpiecza się mieszaninami   używanymi przy likwidowaniu szkód  górniczych a z innych robi się trasy spacerowe  dla turystów.  Czy te piwnice mają tajemne przejścia prowadzące do  sandomierskich wąwozów to inna sprawa.  Wąwóz zwany Piszczele ponoć zawiera tatarskie kości, czy to prawda? No cóż,  kości niewątpliwie pojawiły się po osunięciu skarpy, niewątpliwie były ludzkie  ale mogły być zarówno kośćmi tatarskimi  jak i  kośćmi sandomierzan.  U wylotu wąwozu stoi bowiem kościół św. Jakuba,  ufundowany ponoć jeszcze w 1211 roku przez księżniczkę Adelajdę Kazimierzównę, córkę Kazimierza II Sprawiedliwego, księcia krakowskiego.  Piszę ponoć, bo najnowsze badania wykazują że kościółek stojący w tym miejscu był jeszcze starszy i z Adelajdą niewiele miał wspólnego. Zatem być może to koło tej najstarszej świątyni grzebano szczątki sandomierzan.
 
Dziś po kościółku z tamtych czasów oczywiście nic się nie ostało, zastąpił go ceglany kościół św. Jakuba Apostoła z klasztorem oo. dominikanów i Sanktuarium Błogosławionego Sadoka i 48 Towarzyszy Męczenników oraz Sanktuarium Matki Bożej Różańcowej. Cud zabytek romański we fragmentach, a obok niego jeden z najstarszych klasztorów dominikańskich w Europie zbudowany w stylu wczesnego gotyku. Ponieważ klasztor też ucierpiał w czasie najazdów, znaczy wyrżnięto wszystkich 49 zakonników, to kto wie czy się jaka błogosławiona  kostka też nie zabłąkała wśród  tych piszczeli. Te najazdy tatarskie bardzo  odcisnęły  się na historii miasta, w katedrze straszą okrutne obrazy Karola de Prevot'a, jeden na temat rzezi błogosławionych  mnichów.   Miasto ponownie lokował po tych zniszczeniach, książę Leszek Czarny w roku 1286.  Władcami   Sandomierza byli  nie tylko Piastowie  ale też  Przemyślidzi  (  Wacław II  był dłużej księciem krakowskim, czyli tym który władał ziemiami sandomierskimi, niż  królem Polski ). Ostatecznie prawa do miasta i ziem okolicznych przeszły na króla Władysława Łokietka i Sandomierz został miastem królewskim, był miejscem sądów szlacheckich pierwszej instancji: ziemskiego i grodzkiego, był też bardzo ważnym ośrodkiem handlowym, wszak leżał na wiślanym szlaku handlowym.
 


W 1349 roku miał miejsce najazd Litwinów, w  wyniku którego miasto prawie doszczętnie spłonęło. Odbudowano je za sprawą Kazimierza Wielkiego, na planie który zachował swoją czytelność  aż po dzień  dzisiejszy. Ukończono wówczas budowę murów obronnych z czterema bramami ( Opatowską, Zawichojską, Lubelską, Krakowską ) oraz dwiema furtami ( zachowała się jedna – Dominikańska, nazywana Uchem Igielnym - macie ją na jednej z fotek ponizej), wzniesiono także zamek królewski, ratusz, nową kolegiatę oraz kościoły św. Piotra i św. Marii Magdaleny.  XV wiek to złote czasy dla miasta, do Sandomierza często zjeżdżały koronowane głowy. Nie tylko królewskie, w latach 1439 - 1441 w Sandomierzu pomieszkiwała "niemiecka Messalina", osławiona cesarzowa Barbara Cylejska, żona cesarza  Zygmunta Luksemburczyka.  Zaproszono ją do Sandomierza bowiem pokłóciwszy się z najbliższą rodziną a że była też kuzynką  królowej Polski Anny Cylejskiej  no to wypadało.  To był niezły karnawał, Jej Cesarska Mość przywiozła  sobie chłoptysiów i tak ze dwa lata Sandomierz miał okazję plotkować  że wino, chłoptysie i śpiew to sens  życia niektórych wysoko urodzonych. Dama co prawda rezydowała na zamku ale ponoć niektóre upodobania to miała całkiem demokratyczne. Hym... jakby postępowa, he, he, he. Nawet bardzo bo miała swoje zdanie na temat przyssania się kleru do życia  doczesnego, co było o tyle zdziwne że istnienie życia pozagrobowego uznawała za wymysł ( co w  epoce w której żyła wcale nie było typowe ).  Jednakże  żeby było śmieszniej, po powrocie do Czech,  leżąc  już niemal na łożu  śmierci postarała się o  przenośny ołtarz i własnego spowiednika, przez co jeden z kardynałów mógł spokojnie donieść  do Watykanu że cesarzowa zmarła jak prawdziwej chrześcijance  przystoi. Trzeba wiedzieć nie tylko  co robić  ale też kiedy to robić, he, he, he.

Miasto jak widzicie tętniło  monarszym życiem  towarzyskim, od czasu do czasu organizowano jakąś uroczystość w której w roli obserwatorów mogli brać udział mieszczanie ( np. chrzciny  polskiej królewny Barbary Jagiellonki, córki Kazimierza Jagiellończyka  i  Elżbiety Rakuszanki ). Handelek szedł pełną parą, bo tam gdzie dwór tam profity, oprócz tego spław Wisełką płynął a na wzgórzach jeszcze rodziła winorośl, której nie zaświtało w gronach że wraz  z postępującym ochłodzeniem klimatu wyprą ją jabłonki.  No i ci luminarze kultury ( nie mylić z iluminatami ). Tradycja była - w 1191 roku książę Kazimierz II Sprawiedliwy ufundował w Sandomierzu kapitułę kolegiacką przy kościele Narodzenia Najświętszej Marii Panny, w której pierwszym pierwszym prepozytem został Wincenty Kadłubek, późniejszy biskup krakowski i autor Kroniki polskiej. W XV wieku prałatami i kanonikami byli tu m.in. Zbigniew Oleśnicki, późniejszy biskup krakowski i kardynał oraz jego protegowany Jan Długosz, wielki historyk polski. Na małych zdjątkach powyżej jest budynek tzw. Domu Długosza, inaczej Mansjonarii czyli miejsca dla księży mansjonarów ( takich wikariuszy bez przydziału ). Został ufundowany przez Jana Długosza,  wzniesiony w 1476 roku.  Dziś odnowiony z wykorzystaniem fragmentów ( znacznych ) starych murów ( Karolowi Estreicherowi to  zawdzięczamy ).

Długosz  czy Oleśnicki byli to jedynymi wybitnymi którzy w Sandomierzu pomieszkiwali. Pod koniec  życia osiadł w Sandomierzu Marcin z Urzędowa, ojciec polskiej botaniki. Był też lekarzem i zrazem księdzem W latach 1543-1553 napisał ilustrowane dzieło - "Herbarz Polski to jest o przyrodzeniu ziół i drzew rozmaitych. Księgi Dwoje" - wydane w 1595r. Od 1563 był kanonikiem kapituły sandomierskiej. Lekarzem był bardzo uznanym, leczył wszak hetmana Jana Tarnowskiego. W 1566 roku w Sandomierzu osiadł też urodzony w Strykowie Stanisław Bartolon. Uchodził za tak znakomitego lekarza że odnosiło się do niego przysłowie - "Już mu i sędomirski doktór nie pomoże". Leczył głównei magnatów: Mikołaja Radziwiła Sierotkę, Lwa Sapiehę, kasztelana sandomierskiego Samuela Maciejowskiego. Król Zygmunt August wpisał go w poczet lekarzy królewskich i zwolnił z miejskich podatków i powinności. Dohtór nie skorzystał, został rajcą miejskim, to jemu zawdzięczamy attykę na Bramie Opatowskiej. W Sandomierzu wzrastał  Mikołaj Gomółka, twórca "Melodii na Psałterz polski", skomponowanych do słów przyjaciela, Jana Kochanowskiego z Czarnolasu. W takim mieście "się działo", więc  nie ma się co dziwić że to tu w 1570 roku miał miejsce zjazd reprezentantów działających w Polsce nurtów reformacji, w wyniku którego doszło do podpisania tzw. zgody sandomierskiej – porozumienia w obronie przed kontrreformacją. Wolnomyślne miasteczko intelektualistów. Nasz wolnomyślny władca, Zygmunt August, chyba dobrze się tu czuł bo łaskawie przebywał w Sandomierzu na zaproszenie hetmana wielkiego koronnego Jana Amora Tarnowskiego.

Sandomierz był miastem w którym chciano mieszkać, zrobił się nawet z tego problem - szlachta i magnateria wykupywały działki w  obrębie murów miejskich i stawiały na nich swoje siedziby. Oleśniccy, Tarłowie  czy Tarnowscy nie płacili jednakże podatków, jak się domyślacie doprowadzało to rajców miejskich do zaplucia ze złości. Podatki przeca to dochód a tu szlachta zwolniona z płacenia podatków z majętności. Rajcy uważali  że do dupy z taką gentryfikacją. Znalazł się na to sposób, patrycjat miejski, czyli tych co podatki ściągali, zaczęto nobilitować.  Nic tak nie przesłania dobra wspólnego jak możliwość indywidualnego awansu. Taa... Oczywiście duże pieniążki zarabiane przez  obrotnych  sandomierzan takim awansom sprzyjały. A to dopiero były miłe złego początki, znaczy zły czas przychodził dla miasta. Tak to już jest, niestety i na szczęście nic nie trwa wiecznie. Początek XVII wieku nie zwiastował jeszcze nic  złego, wprost przeciwnie. Jakby czując  że w miejscu wolnomyślnym  trza z reformacją walczyć na poważnie, znaczy zaprząc intelekt, w 1613 roku otwarto Kolegium Jezuickie w Sandomierzu. Nieco  później, w roku 1623 Jakub Bobola  podczaszy sandomierski, prawdopodobnie stryjeczny brat św. Andrzeja Boboli, założył przy kolegium konwikt dla 12 młodych, należących do zubożałych rodzin, szlachciców i zapisał na ten cel 15 500 złotych  polskich na dobrach Wilczyce. W 1635 przeznaczył na pomieszczenie konwiktorów swą kamienicę, stojącą do dziś dnia na sandomierskim Rynku. "Fundatio Boboliana" z 27 lipca 1623 roku przetrwała aż  do  czasu kasaty zakonu jezuitów. Dziś na skarpie króluje Collegium Gostomianum, z najstarszym skrzydłem wybudowanym w 1602 roku. Rozbudowano je w XIX wieku, ale od czasu kasaty zakonu w 1773 roku funkcjonowało jako szkoła świecka. Upadek przyniósł Sandomierzowi  potop szwedzki.

Miasto zostało zajęte przez wojska szwedzkie w październiku 1655 roku Okupanci gromadzili na  zamku obfite zapasy sprzętu wojskowego i prochu oraz to co im się w  okolicy udało ukraść. Pod koniec roku jednakże gruchnęło  że Jan Kazimierz  wraca ze  Śląska a w lutym pod miasto podeszły wojska Czarnieckiego. Początkowo czarnieckie dały ciała  ale później dołączyły do nich oddziały innych polskich  dowódców i Szwedom cósik się gorąco zrobiło.  Karolowi Gustawowi zależało na ewakuacji stacjonującej w  zamku  załogi i 3 kwietnia 1656 roku szwedzkie wojska umknęły, zostawiając  tylko trzydziestu ludzi którzy zaminowali zamek i bronili go do ostatka, czekając  aż polskie wojska do niego wlezą.  Kiedy wlazły to do tych trzydziestu Szwedów w niebiesiech, czym prędzej dołączyło prawie tysiąc Polaków.  Wybuch rozpirzył większość zamku w drobiazgi, ocalało tylko jedno skrzydło. Sandomierz poniósł ciężkie straty podczas walk o miasto. Przy okazji niejako spłonął kościół parafialny św. Piotra, spichrze, ratusz w dużej części, wiele domów mieszczańskich. Pożar strawił też dachy kolegiaty, a także naruszył jej mury i sklepienia, stopiły się  dzwony i organy.  Do prac nad odbudową zniszczonych budynków przystąpiono dopiero pod koniec XVII wieku ale ciężko  to szło bo sytuacja gospodarcza Rzeczypospolitej, nękanej ciągłymi wojnami i wykańczanej  przez folwarczny system cóś nie była najlepsza.

 

I tyle wielkiej  historii Sandomierza, reszta to trwający przez XVIII, XIX i XX wiek sen małego miasteczka o czasach zamierzchłych.  Nie czuć tu straszliwego tempa, jakiegoś dzikiego pędu, wielkich oddziałów korpo, byznesów nadzwyczajnych.  Wszystkiego w miarę.  Jeden kierunek biznesowy  który mła przyuważyła to rozwijająca się branża wynajmu krótkoterminowego, Sandomierz najwyraźniej  jest modny, co widać też po ryneczku i po knajpkach. Jeżeli myślicie że mła się czuła zdegustowana inszymi turystami którzy w upale obsiedli  rynek to jesteście w błędzie. Kretyńskie obostrzenia sprawiają że człowiek tęskni za ludźmi a tłumek w Sandomierzu to nie był jakiś dziki tłum. Ludzie to zwierzęta stadne, garną się do innych przedstawicieli gatunku. Co prawda ryczący bachores w restauracji zawsze jest  dla mła paskudem ale mła jakoś tak bardziej przychylnym ślepiem na niego paczała (  hym... nawet z lekka kibicowała na zasadzie "A teraz jeszcze kopnij mamusię, niech ma !" ).

Człowiek tęskni do widoku drugiego człowieka, bez tej szmaty na twarzy zakrywającej rysy. Mła zauważyła tę  tęsknotę nie tylko u siebie, maski są znienawidzone  nie tylko dlatego że w upał oddychać w nich to katorga, ludzie lubio patrzeć na twarze, na mimikę. Tak odbierają  przeca sygnały i uczą się empatii. Zamaskowani to cóś jak obcy, w sensie alieny ufiaste, zaczynam rozumieć ludzi którzy źle się czuli w krajach gdzie kobiety zakrywają twarz. Zakrywanie gęby jest charakterystyczne  dla krajów z ciężką  formą społecznej opresji, koniec i kropka. Mła z radością odkryła jeszcze jedną miłą rzecz oprócz tej wspólnotowej niechęci do masek - ludzie bardzo chcą rozmawiać.  Właściwie na każdy temat. Panie z pieskiem w parku opowiadające o historii Sandomierza przeca przypadkowym turystkom, przewodnicy znudzeni brakiem zwiedzających którzy mają wenę że ho, ho i jeszcze raz ho, sklepikarze którzy zaczynają od ceny produktu a kończą na przypadłości szwagierki i zaletach mieszanki  ziołowej kupionej wysyłkowo u Bonifratrów z miasta Odzi, restauracyjne towarzystwo które opowiada historię o swoich psach. Jakby było mało to mła się wydawa że kucharze w knajpach cóś  lepiej gotujo, świeże żarło, nie z mrożonek i nie z mikrofalówki. Proste, żadnych tam dziwności mła nie zajadała bo upał był tak straszliwy że cud że mła cóś inszego przełykała niż lody i napoje. Mła sobie postanowiła że Sandomierz jeszcze nawiedzi, z tym że na pewno nie w lipcu. Lipiec i sierpień to są miesiące w których panie starsze powinny siedzieć w domu na tyłkach i wachlować się wachlarzami jak jedna gruba była posłanka. Na koniec mła Wam zapodaje cóś, co nas rozbawiło - duch przedsiębiorczości unosi się w naprawdę dziwnych miejscach. Odkrycie  takie jak turpistyczne putta w katedrze., he, he, he. I psi bardzo przyjacielski i kotowski rzecz jasna ( ten mały koci cwaniak ukrywał się w klombie żeby na gołębie polować ) . 



21 komentarzy:

  1. Chyba też gdzieś prysne, Sandomierz cacuś, jak to miło, że są takie urocze miasta/miasteczka😀. Nie tylko on budzi takie chęci, koleżanka K. wczasy je w mobno północnej Polsce, i wybuchła mi stanem ciężkiego zauroczenia i zakochania. Bo trafiło jej się nocne zwiedzanie zamku w Malborku, gdzie stojąc na ciemnym dziedzińcu, podświetlonym światłem z witraży, wysłuchała nieoczekiwanie chóralnych śpiewów gregoriańskich. Przepadło, nie wiadomo w czym się konkretnie zakochała, w zamku, w witrażach czy w muzyce😀. Stan zakochania za to pewny😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie musi być długi wypad - dwa, trzy dni a akumulator troszki podładowany. Mła tyż jest zauroczona ale miejscem które dopiero Wam pokaże, mła odkryła swoistą magię, zaprawdę powiadam Wam magiczną. Nie wiem na czym ona tak naprawdę polega - na murach, na ich historii, na historii ludzi z nimi związanych czy na wyjątkowości tego miejsca jako reliktu epoki, która dla mła minęła ( dla mła, bo jak się okazuje to nie dla wszystkich ona minęła ). U mła tyż tylko stan zakochania pewny a analiza zauroczenia to jak do tej pory guzik dała.

      Usuń
  2. Witaj po powrocie :)!
    Podziwiam Ciebie i Towarzystwo za siły na zwiedzanie w tym upale ! czegokolwiek poza lodówką ;).
    Sandomierskie, ekhm...... pisanki, ubawiły mnie w całokształcie i wielowątkowości ;))).
    A Sandomierz lubię od dawna i cieszy mnie, że nie stracił uroku, mimo sławy, i że zyskuje na wyglądzie. Choć ten zapyziały sprzed lat też mi się podobał..... :).
    Ale, że nie skusiło Cię podjechać do szkółki w okolicy Tarnobrzega ? Tak bliziutko ?
    Rabarbara

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szczerze pisząc to mnła siebie tyż podziwia, to było wykrzesanie nadspodziewane sił. Gdyby to był napis toaleta męska to można by dochodzić skąd mają źródełko pisanek. ;-) Ale i tak mła wydaje się to zabawne. Sandomierz jest cool ale mła na Sandomierzu nie skończyła, mła jak ten tabor cygański była "w drodze". Szkółków mła żadnych nie chciała zwiedzać i roślin kupować, mimo tego że skrzyneczki były dla niej naszykowane w samochodzie. Mła po prostu chciała odpocząć, od ogrodu tyż.

      Usuń
    2. O ! to czekam na relacje z trasy :).
      Rabarbara

      Usuń
    3. Na razie mła się ogarnia, znaczy zdjęcia musi zgrać.

      Usuń
  3. Podziwiam. Ja we wtorekbylam z Młodym na Duchu Bieluchu i umarłam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła Chełm tyż się ciekawym wydawa, przejechałaby się kiedyś w tym kierunku. Ostatnio obejrzałam "Nomadland", cóś jakbym rozumiała tę potrzebę koczownictwa co w nas tkwi. ;-D

      Usuń
    2. To nie jest jakieś szalenie ekscytujące kino ale zobaczyć warto.

      Usuń
  4. Wszystko wydaje mi się ciekawe, historia bywa wzniosła, tragiczna, zabawna, ogólnie zaskakująca, miejsca malownicze, urokliwe, może nawet piękne. Ale na litość!!! To lato nie do życia, nomadyzm we mnie padł, bo skoro zwykła wyprawa-spacer do Castoramy urasta do traumy, to doprawdy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W podróży to mła ma tak ze dostaje jakby sił dodatkowych, pewnie adrenalina bo wyjazdy to dla mła przygoda. Wczoraj za to, mimo tego że upał zelżał, to mła ledwie po kotowe żarło doszła do sklepu. Kiedy do chałupy przyszła to się nawet bała czy helikopter jej się nie zrobi ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca, widać odpoczynek czynny jej posłużył. Mła tak sobie myśli że tym którzy hotele, zajazdy czy kwatery prywatne usiłują zamykać bo "zaraza" to powinno się nogi z dupy wyrwać i tymi nogami jeszcze po tępych łbach lać aż płascy będą - odpoczynek i zmiana klimatu zdrowiu służy i żadna "epidemia" na poziomie umieralności mniejszej niż 1% nie powinna w tym przeszkadzać. Mła mimo tych upałów i łażenia jak mucha w smole "po zabytkach" ma się lepiej niż przed wyjazdem. Po wczorajszej wyprawie sklepowej znacznie szybciej doszła do siebie i była fertig do zadań domowych. :-D

      Usuń
  5. To ja się zamelduję. Wróciłam ze swojej, a właściwie rodzinnej wyprawy w Przemyskie oraz Bieszczadki. Itp. Wyprawa samochodowa, wraz ze zwiedzaniem, bo główny uczestnik i inicjator jest Panem Starszym 87-letnim, i ze względów zdrowotnych więcej niż 100 metrów nie przejdzie po płaskim a po schodach raczej mniej. Tak że zdjęć mało, mało co zobaczone, ale za to Pan Starszy zadowolony i już się szykuje na przyszły rok. Świetnie było!
    Teraz zasuwam w domu i zagrodzie, bo Latający miał zjazd po chemii a mój Tata, co to miał się nim opiekować, karmił go zupkami w proszku i roztopionymi lodami oraz pizza gotowcem. Brrr. Muszę w Latającego napchać dużo zdrowej żywności żeby mu te tam leukocyty nie uciekły.
    Czy Ojciec Mateusz to polski odpowiednik postaci o ksywce "Father Brown"? Buziaczki z Izerów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To że Pan Starszy w tym upale cokolwiek przeszedł to się chwali, tylko pozazdrościć kondychy. No Tata to typowy man, baba z domu to witaj zupo w prochu. Po prostu po tej chemii to sól na rany, o0 lodach i gotowej pizzy to w ogóle lepiej nie ćwierkać. Hym... jak Latający to zdzierżył to zdzierży wszystko. Tym niemniej normalne żarło z dużą ilością buraczków i przetworów z ciemnych owoców by się przydało. No i teraz jest czas morelowy, morela samo zdrówko.
      "Ojciec Mateusz" to "Don Mateo", ale to wszystko takie Ojce Browny.

      Usuń
    2. No problem już teraz. Buraki wczoraj zapodane w sałatce, dzisiaj będę nastawiać na kiszony sok. Malinki z jogurtem, mniam, mniam, porzeczki czerwone z owsianką... Będzie zdrowo jadł, choćby nie chciał. Ale chce.
      A bardziej w temacie, to ładne zdjęcia robisz.

      Usuń
    3. Malinki z jogurtem szczególnie popieram! :-D Zdjęcia to Wujek Jo zjechał, do luftu technicznie i wogle.

      Usuń
  6. Duszno. Ale żyje. Jak tam Carewicz i Cesarzowa?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tyż duszno, gwiazdy gwiazdorzą, mła usługuje i jeszcze razy zbiera. Takie życie. ;-D

      Usuń
  7. Nigdy nie byłam. Dzięki za świetny reportaż!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak się kiedyś uda to odwiedź, nie tylko Sandomierz - okolice urodne, mła zauważyła że ptoszków jakby bardziej mnogo i gatunków wincyj czy cóś.

      Usuń