poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Brugia - Sint Janshospitaal

Dziś będzie o szpitalnictwie, ale spoko, wpis to nie lamenty tylko sprawozdanko z wycieczki do miejsca, które  było niegdyś najważniejszą średniowieczną instytucją  dla chorych, biednych i potrzebujących w Brugii.  Szpital św. Jana czyli Sint Janshospitaal  jak to się po flamandzku nazywa ( z flamandzką wymową mła ma kłopot - np. nazwa flamandzka Brugii - Brugge, wymawiana jest Bruhze, Bruhże a właściwie to jeszcze inaczej bo flamandzka wymowa głoski g zamienia się w akrobatykę mięśnia języka,  mła do niedawna sądziła że bezpieczniej  jest stosować frankofońską wymowę nazwy miasta czyli Briż ale potem usłyszała że była w Brua więc  mła Wam jedynie opisuje flamandzkie wersje nazw, jak się to naprawdę wymawia mła nie pytajcie bo mła uparcie stosuje nazwę polską z której wymową nie ma problemu ) położony niemal naprzeciwko  brugijskiej świątyni - Onze-Lieve-Vrouwekerk, która mimo tego że nie jest najważniejszą świątynią Brugii - tą jest katedra pod wezwaniem św. Salwatora - to jest świątynią najpiękniejszą, reprezentacyjną  i wogle. Turystów w niej od groma  za sprawą rzeźby dłuta Michała Anioła, co drugi turysta zwiedzający kościół ogląda budynki szpitalne, co trzeci je zwiedza, da się spokojnie obejrzeć bo wycieczki jednodniowe z brukselskich biur podróży jak przyuważyła mła, oglądają Brugię z rzadka wchodząc do budynków. Np. zatrzymuje się przewodnik przed Groeningen Museum, wyjmuje album, pokazuje obabrazki jakie się w muzeumie znajdują i wycieczka rusza dalej.  Podobnie  jest z  średniowieczną  infirmerią przekształconą w muzeum w 1977 roku.

Do muzeumów masowe wycieczki nie wchodzą, Oud Sint-Janshospitaal jest obfacane z zewnątrz a w środku miły luzik. To muzeum to tak po prawdzie cały kompleks budynków powstały w różnych epokach: średniowieczny budynek szpitala i kościół (obecnie Memlingmuseum ), dawny klasztor sióstr ( obecnie budynek biurowy),  kolejny dawny klasztor, tym razem mnichów, w którym później mieściła się apteka ( obecnie apteczne muzeum ), szpital, wybudowany w XIX wieku według projektu Isidoora Alleweireldta ( obecnie Centrum Kongresowe Oud-Sint-Jan i gastronomiczne historie ),  cztery domy ( XVI-XVII wieku, obecnie muzeum archeologiczne i magazyny zbiorów ),  budynek dawnej kliniki chorób  uszu nosa i gardła ( z lat 30 XX wieku, obecnie pracownie konserwatorskie i magazyny zbiorów ), budynek kliniki okulistycznej  ( też z lat 30 XX wieku, obecnie pracownie konserwatorskie i magazyny zbiorów ), budynek byłej porodówki w Oostmeers ( z 1907 roku, obecnie budynek biurowy). Jak widzicie  Oud Sint-Janshospitaal lub Oud Sint-Jan to poważna sprawa a nie tzw salka pamięci. Czy warto zwiedzać? Zdaniem mła warto i to nie tylko dla obrazów Memlinga, w końcu jak wiele szpitalnych budynków z XII wieku dotrwało do naszych czasów? Wnętrze szpitalnej sali robi wrażenie a radości apteki to osobna bajka.

Dobra, przechodzimy do historii tego miejsca. Sint-Janshospitaal powstał około 1150 roku lub nieco wcześniej, co czyni to miejsce  jedną z najstarszych instytucji opieki zdrowotnej na kontynencie europejskim. Z roku  1188 pochodzi pierwszego  dokument dotyczący szpitala - regulamin dla sióstr i braci obsługujących szpital, co pozwala  nam mniemać że instytucja, która w średniowieczu dorobiła się  pisemnego regulaminu, działała przynajmniej  już jakiś czas, zazwyczaj  dość długi.  Istnienie budynków w początku XII wieku zostało potwierdzone przez dowody archeologiczne,  znaleziono fragmenty budowli. Szpital znajdował się przy Mariastraat , ówczesnej drodze dojazdowej z Gandawy i Kortrijk. Budynek tzw. dużego szpitala powstał około 1200 roku, budulcem był  głównie słynny  kamienia z Tournai. Początkowo szpital dysponował około 250 "łóżkami" dla 500 chorych ( ma wyrko przypadało dwóch pacjentów  ). Klasztor męski powstał około 1220 roku, później służył jako apteka. Od 1241 r. ziemia, którą zajmował szpital, była parafią, z własnym proboszczem, kościołem parafialnym i cmentarzem parafialnym. W następnych stuleciach zabudowania były regularnie rozbudowywane, przebudowywane i odnawiane. Kościół pod wezwaniem świętego Korneliusza był połączony z dużym szpitalem, aby pacjenci mogli uczestniczyć w nabożeństwach z łóżek. Odnaleziono jedynie fundamenty i fragmenty ścian pierwszego pierwotnego pomieszczenia, budynek kościoła się nie zachował bowiem aby sprostać rosnącej potrzebie opieki nad chorymi, pielgrzymami i podróżnikami, na początku XIII wieku rozpoczęto budowę trzech nowych infirmerii. Ostała się tylko kaplica Sint-Cornelius, która dziś znów połączona jest z dużym szpitalem. Budowa  nowych infirmerii trwała do około 1310 roku. W XIV wieku powstał też budynek klasztoru męskiego. Nie był to ostatni budynek klasztorny, bowiem w roku 1544 ukończono budowę kolejnego. Po zniknięciu wspólnoty męskiej  około  1635 roku, kiedy  bracia opuścili klasztor, zarząd i administrację przejmują siostry augustianki .

Kierownictwo w tym zakresie spoczywało na wybranej przez siostry przełożonej, zwanej panią. Pomagali jej opiekunowie wybrani spośród czołowych obywateli miasta i mianowani przez radę miejską. Szpital był zatem instytucją kościelno - miejską. Raz bardziej miejską, raz bardziej podległą duchownym. W drugiej połowie XV wieku najwięcej miał do powiedzenia biskup Tournai, a w XIX wieku to zdecydowanie miejscy. W 1796 roku szpital przeszedł pod zarząd Komisji Hospicjów Obywatelskich, w 1925 roku zarządzała nim Komisja Pomocy Społecznej, w 1977 roku odszpitalnił się i został  przekształcony w  instytucję o innym charakterze. Prawie 800 lat był ten kompleks szpitalem. W 1977 roku służba  szpitalna budynków się skończyła, szpital został przeniesiony do Sint-Pieters koło Brugii.  Nowe spojrzenie na służbę zdrowia i przede wszystkim na kwestię higieny,  sprawiły  że od połowy XIX wieku powstanie nowych budynków szpitalnych stało się koniecznością. W  1864 roku powstał nowy szpital z szesnastoma oddziałami oraz budynkiem głównym, zbudowany wokół wewnętrznego ogrodu. Plany sporządził wspomniany już architekt Isidoor Alleweireldt ( 1824-1892 ). Po to aby ten nowy szpital zbudować rozebrano stary browar zbudowany w  1310 roku, zniknęła duża część dawnego, szpitalnego ogrodu oraz cmentarz dużego szpitala, z którego ocalono jednak niektóre nagrobki. Stopniowo dziewiętnastowieczne oddziały szpitalne ulegały przeludnieniu i były zapychane po kokardę, zwłaszcza po 1950 roku.  Dlatego wykorzystywano maksymalnie teren, pomiędzy poszczególnymi skrzydłami wzniesiono dodatkowe budynki, gdzie się dało urządzono ogrody dla pacjentów. 

Za to w pozostałościach po dawnych ogrodach wzniesiono  kolejne zabudowania, z jednej strony było to przedłużenie zabudowań klasztornych ( w związku ze zwiększającą się liczbą zakonnic potrzebnej do obsługi coraz większej liczby pacjentów ), z drugiej zaś były to  budynki szpitalne dla wzrastającej liczby  oddziałów specjalistycznych. W oczekiwaniu na przeprowadzkę do nowego szpitala, którego ukończenie zajęło tyle lat że śmiało można mówić o brugijskim szkieletorze, dobudowano kilka budynków z prefabrykatów.   Kiedy w końcu przeprowadzono szpital XIX - wieczne  budynki i nowsze dodatki przez dłuższy czas pozostawały bez opieki i puste. Stopniowo podupadały. Rada miejska, przede wszystkim burmistrz Frank Van Acker, miał zamiar zburzyć wszystko i zrobić miejsce pod budowę dużego hotelu, który miał zostać wzniesiony przez międzynarodową sieć hotelową. Czujecie bluesa?  Na szczęście takie durnowate pomysły jakoś się nie przyjęły w konserwatywnej Brugii.

Brugijska wersja zburzmy te starocie i postawmy nowego, pięknego klocka upadła kiedy się okazało że ichni konserwator zabytków wpisał XIX-wieczną zabudowę szpitalną do listy zabytków i potraktował budynki jako kompleks. Należało znaczy  ochronić całość jako dziedzictwo, nie tylko średniowieczną zabudowę.  Cała działka z zabudową jak się okazuje została wciągnięta do ewidencyjni zabytków i   objęta ochroną już w 1943 roku, decyzją podjętą za czasów okupacji a ratyfikowaną dekretem regenta w 1949 roku.  Ponawiane prośby do kolejnych właściwych ministrów o wycofanie  spod ochrony budowli nowszych, w tym XIX-wiecznych, kolidowały z nieprzychylną radą Królewskiej Komisji ds. Zabytków, której postanowień ministrowie ci zawsze przestrzegali. Szokujące, czyż nie? W 1981 roku miasto Brugia postanowiło wydzierżawić cały kompleks na 99 lat spółce akcyjnej utworzonej przez handlarza nieruchomości z Ostendy. Zapowiedział, że po renowacji przyciągnie do szesnastu dostępnych sal dziewiętnastowiecznej zabudowy jak najwięcej antykwariatów o międzynarodowej renomie. Miało być cudnie tylko że nie było. Pomysł  nie wypalił i po pewnym czasie firma została odsprzedana, a długoterminową dzierżawę przejął były burmistrz Michel Van Maele i grupa inwestorów.

Znaczy w 1990 roku budynki zostały przejęte przez miasto Brugia, które postanowiło umuzealnić część kompleksu i  włączyło tę część do działalności Muzeów Miejskich, czyli Musea Brugge, dojnej krowy miasta. Starannie zajęto się zaniedbanymi budynkami i zarośniętymi ogrodami. Wystąpiono o zgodę na usunięcie XX - wiecznych zabudowań i takowa została bez problemu wydana. Wszystkie XX-wieczne dobudówki, budynki z prefabrykatów zniknęły  w 1991 roku. Zachowano  jedynie XIX-wieczne i starsze budynki, które okazały się być w dobrym stanie technicznym. Dokonano gruntownej renowacji pod kierownictwem  architekta Paula Salensa z Brugii, a do całości dobudowano nowy budynek zaprojektowany przez architekta Luca Vermeerscha. Po wyburzeniu nowej części klasztornej (  wspólnota zakonna zanikała i od dawna nie chciała utrzymywać kłopotliwych bo wymagających nakładów zabytków ) powstała zatoczka Reie.Odtąd budynki pod nazwą Oud Sint-Jan były wykorzystywane do różnych celów: konferencji, wystaw, festynów, targów, były w nich sklepy i restauracje.


Ze względu na różnice zdań wśród głównych akcjonariuszy, po śmierci Michela Van Maele, większość udziałów przeszła w ręce hiszpańskiej międzynarodowej grupy, która przejęła również Boudewijn Park. Pierwotny cel stworzenia tam centrum kulturalno-konferencyjnego nie został w pełni zrealizowany. Budynki były wykorzystywane głównie do celów handlowych, czasem tylko organizowane tam wystawy ( czasowe lub niby stałe )  głównie grafiki artystów hiszpańskich, takich jak Pablo Picasso czy Joan Miró. XX-wieczne budynki zajmowane były przez służby miejskie, np. dawny szpital położniczy  zajmowały służby techniczne miasta. Ot, cóś takiego jak u mła w mieście Odzi, dużo zabytkowej zabudowy z którą właściwie nie bardzo wiadomo co robić. W końcu  kolekcja historycznych obrazów, przyborów i archiwów, która  pozostawała własnością OCMW do 2018 roku, została połączona z archiwum miejskim i działalnością muzeów w związku z działaniami  władz  miasta, które poczuły na czym można naprawdę zarobić i postanowiły umuzealnić już nie części a całość kompleksu. Działa w nim  muzeum archeologicznym miasta, pracowniami konserwatorskimi oraz zbiorami dzieł sztuki różnych brugijskich muzeów. Tak, tak, na zabytkach nieźle się zarabia i warto w nie inwestować. Dobra, to już wiecie jak ze starego szpitala zrobić jedną z głównych atrakcji miasta. Taką must see. Jakie mła ma wrażenia z tego miejsca? Mocne, mła wiedziała że idzie do muzeuma bogatego w sztukę średniowieczną, jednakże samo muzeum szpitalne było interesujące.

Ponadto w dużym szpitalu  razem ze sztuką   średniowiecza  eksponują nowości, mła trafiła na wystawę Otobong Nkangi, nigeryjskiej artystki mieszkającej obecnie w Antwerpii. Wystawa się nazywała "W cieniu leżymy uziemieni"  co mła jakoś tak radośnie nie usposabiało do tej sztuki. Otobong Nkanga jest tzw. artystką zaangażowaną, przynajmniej wg. krytyków sztuki, którzy uwielbiają wciskać artystom historie o których artystom się nie śniło. Potem niestety artyści  miewają pomysły podobne do snów  które koniecznie chcą opowiedzieć wszystkim. Ot, współczesna sztuka nachalna, pseudoemocje w służbie idei. W swojej pracach Nkanga ponoć zgłębia tematy takie jak: neokolonializm, przemoc ekologiczna i ochrona środowiska. Część konserwatywna duszyczki mła obawiała się stuporu po zetknięciu z zaangażowanymi  dziełami a tu miła zaskoczka - bardzo fajne instalacje i urodne tekstylia mocno inspirowane biologio i to tako dość tradycyjnie ujętą. 

Neokolonializm nie krzyczał, za to opowieść o kawie, eksponowana pod piękną średniowieczną  więźbą dachową dużego szpitala,  była z tych namacalnie zastanawiających. Mła doszła do wniosku że nie ma się czego bać, zaangażowanie artystki mła nie zaatakuje a krytycy sztuki czasem ondulują mgłę żeby było mundrzej i tak z "pełną wrażliwością". Bardziej niż do instalacji mła ciągnęło do tkanin, wicie rozumicie, robótkowe skrzywienie. Mła się przypatrywała z bliska tym wielkoformatowym żakardom, wykonanym przez maszyny, jak po ódzku podejrzewam, ale szczęśliwie nie tak perfekcyjnie do bólu.  Tworzywa nienaturalne ale żywe, dzięki formom które im nadano.  Mła tymi tkaninami nacieszyła oczy, choć bezczelnie przyznaje że nie odczuwałam w odpowiednim stopniu potrzeby ochrony środowiska bijącej z dzieł, pewnie dlatego że wyprodukowanie tej sztuki wymagało zostawienia jakiegoś tam śladu węglowego.  No cóś za cóś, mła mogła podziwiać inspirowane przyrodą tkaniny, bo z syntetycznej przędzy wykonały je maszyny, napędzane  energią niekoniecznie uzyskaną ze słońca, wiatru czy wody. Uzyskiwanie czystej energii wcale czyste nie jest, to jeden z mitów zielonej rewolucji. Piszę to mła, zakręcona na punkcie zielonego i na punkcie dzikiego.

Mła znaczy cieszyła się formą, dyskretnie ignorując treść czyli zaangażowane przesłanie, które wręcz biło w oczy krytyków sztuki. Tak, te tkaniny są piękne, choć nieodkrywcze, faktury i kolory robią dobrze na duszę, tytuł wystawy zaczęłam odczytywać inaczej -  cień w którym miałam być  uziemiona wydawał mła się nieść ożywczy chłodek a uziemienie miało coś z radości przyglądania się życiu z bliska,  wicie rozumicie, ten miły stan kiedy w letnie popołudnie byczycie się na trawce i przyglądacie owadom zlatującym się do kwitnących roślin. Mła zatem była mile usposobiona kiedy zetknęła się z muzealną wersją szpitalnictwa. Dobrze bo obabrazki wiszące  w powierzchni wystawowej dużego szpitala miały w sobie dużo z uroku sali tortur.  Nam współczesnym Europejczykom zapomniało się już że jeszcze nie całe dwa wieki temu za anestetyk robiło laudanum, alkohol albo cios cyrulika. Do dziś walczymy z bólem i wcale nie zawsze wygrywamy a tu zewsząd biło przypomnienie że drzewiej było gorzej.


Do mła dotarło że przeca łazi  po sali do której przez wieki, bo od 1150 do końca XIX wieku,  przychodziło się nie po to by się wyleczyć ale przeważnie po to by w spokoju umrzeć. Taką bowiem funkcję umieralni pełniły dawne szpitale. Dokonywał tu się rytuał przejścia do wieczności i obecność osób duchownych, miała uczynić owo przejście łatwiejszym, hym... opieką bowiem było objęte nie tylko życie doczesne, czysta biologia  ale i to życie po życiu, dawne szpitale były transcendentalne, nie kończyło się na medycynie.  W dawnym szpitalu był ksiądz ale lekarze bywali, na ogół nie byli na stałe związani ze szpitalem i odwiedzali w nim własnych pacjentów. Znacznie częściej w szpitalu pojawiali się cyrulicy, zrzeszeni w cechu a jakże.  Zawód  cyrulika z polska zwanego balwierzem, to skrzyżowanie fryzjera, barbera, felczera i dentysty. Profesja nie wymagała akademickich  nauk, najczęściej się ją dziedziczyło albo było się przyuczanym do zawodu przez mistrza. Zawód nie był jakoś szczególnie szanowany, może troszki bardziej niż zawód akuszerki. Wynikało to z tego że fizyczność, fizjologię postrzegano jako plugawą i to odium plugawości przechodziło na ludzi, których zawodem było utrzymywanie ciała w jako takiej formie.  Lekarzy to nie dotyczyło bo byli ludźmi nauki a beginki, beginowie oraz zakonnice i zakonnicy poprzez służbę współcierpienia z chorymi i umierającymi dążyli do świętości. 

Teraz rewelacja o chirurgach, nie byli traktowani jak pełnoprawni medycy. Przede wszystkim nie byli akademicko wykształceni w zakresie teorii medycyny, tak jak lekarze. Tak naprawdę to stali tylko oczko wyżej w hierarchii od cyrulików. Chirurgów uczono praktyki zawodu  który obejmował bardziej skomplikowane operacje, takie którym cyrulik by nie podołał. Najczęściej były to nastawianie złamań, usuwanie guzów, szycie ran a także amputacje.  Z czasem od chirurgów zaczęto wymagać obecności  przy sekcjach zwłok. Byli również zobowiązani do złożenia przysięgi. Na obrazie na którym przedstawiono sekcję zwłok sportretowano chirurgów związanych z Sint Janshospitaal: Cornelis Kelderman - ten po prawej stronie, pokazujący prawą ręką usunięty wyrostek robaczkowy - i François Guillemin, po lewej stronie, podnoszący instrument. Główny model nieznany z nazwiska najprawdopodobniej był skazańcem, sekcja odbyła się 6 i 7 stycznia 1675 roku i  była pierwszą publiczną lekcją anatomii w Brugii. Urządzono w tym celu teatr anatomiczny, znajdował w więzieniu przy placu znanym jako Burg.  Do szpitalnego  przybytku w którym pracowali tacy specjaliści wcale nie było prosto się dostać, taa... skąd my to znamy?   Na ogół trzeba było najpierw złożyć wniosek, dobrze jak poparty opinią proboszcza parafii do której zachorzały należał,  a następnie szpitalni oceniali stan zdrowia i stan majątku. Jeżeli był człek dostatecznie ubogi to się kwalifikował, bowiem szpitale były instytucjami dla ubogich, majętni chorowali po domach. Szpitale oprócz roli jaką dziś pełnią były przytułkami i zapewniały noclegi podróżnym i pielgrzymom.

Jak wyglądał dawny szpital  możemy zobaczyć na obrazie Jana Beerblocka, "Widok oddziałów szpitalnych",  namalowanego około  1778 roku. To ten  pod obrazem sekcji. Widzimy  ogromną salę szpitalną, a w lewym górnym rogu widać kaplicę - dopiero w 1820 kaplicę "higienicznie oddzielono od szpitala". Obraz przedstawia  codzienność szpitala.  Pacjenci leżeli w rzędach w drewnianych wnękach,  ze źródeł wiemy, że w XVIII wieku było tu około 150 łóżek, tzw.  obłożenie od czasu średniowiecza się zmniejszyło - jeden rząd dla mężczyzn, jeden dla kobiet, jeden dla pacjentów chirurgicznych  i jeden dla śmiertelnie chorych, choć nie wiemy gdzie był ten ostatni. Nad każdym rzędem czuwała jedna z sióstr  augustianek. Na obrazie widać podawanie posiłków, opiekę nad pacjentami, odwiedziny rodzin,  przeprowadzanie operacji  i sakrament udzielany  umierającemu.  Uwiecznione zostały  zakonnice, pacjenci, służący i służące, lekarz, chirurg, klerycy, goście… Pewien człowiek przyprowadził psa,  jest też kot. Jak to ładnie ujęto w przewodniku; "Standardy prywatności i jakości opieki wyraźnie ewoluowały".  Na obrazie z przełomu wieku XVII i XVIII  ( którego fotkę zamieściłam po fotką z obrazem Beerblocka ),  przedstawiającym szpital od strony zachodniej widzimy jakie zaplecze miała taka placówka.  Znajdowała się na skraju miasta, nad brzegiem kanału. Oprócz samego szpitala były tu stodoły i stajnie, browar i piekarnia szpitalna oraz pralnia. Był też ogród ziołowy i warzywnik. Każdy średniowieczny szpital miał ogród ziołowy, w którym uprawiano rośliny lecznicze. Działka warzywna zapewniała stały dopływ świeżych produktów. Na terenie szpitala można zobaczyć kilka zakonnic w czarno - białych habitach, spacerujących, pracujących lub modlących się, a także wielu pacjentów. Mają na sobie płaszcze w barwach miasta Brugii: czerwieni, bieli i błękitu. Po lewej stronie cmentarz. Pod wysokimi drzewami stoją krzyże i tu znów widzimy zakonnice modlące się za dusze zmarłych. Słomianych chochołków, czyli trumien dla najuboższych z ubogich nie widać.

Cmentarz był używany do 1803 roku i ostatecznie zajął prawie jedną czwartą szpitalnego terenu. Dzisiejszy plac przed apteką to część terenu dawnego cmentarza. Cmentarz był ważną częścią kompleksu, miejscem spoczynku do czasu sądu ostatecznego, miejscem kontemplacji dla sióstr. W XX wieku a konkretnie to w 1997 roku  odkryto jeszcze trzy nagrobki z XIV i XV wieku, na miejscu dawnych południowych infirmerii. Płyty nagrobne służyły hym... jako osłony rur kanalizacyjnych... Zmarli  do których te nagrobki należały byli ludźmi pracującymi w szpitalu świętego Jana lub dobroczyńcami szpitala czyli ludźmi, którzy utrzymywali to miejsce sowitymi darowiznami i zyskali prawo do pochówku na jego terenie. Stan zachowania nagrobków jest różny, najlepiej zachował się ten  należący do  Elisabeth vel  Lisbette Casembroot, która w młodym wieku owdowiała i przez ponad trzydzieści lat była świecką siostrą w szpitalu ( mła zamieszcza fotę inszego, hym... nie wszystkie zdjęcia mła są do łaskawego przyjęcia ). Pisząc świecka siostra mam na myśli osobę, która nie złożyła ślubów zakonnych ale nie była beginką. Siostry świeckie mieszkały w klasztorze przylegającym do  szpitala, ale nie były jak to się określa "profeskami" i nie obowiązywała ich reguła augustiańska. Siostra Elżbiety, Agnes Casembroot, była z zakonnicą, została przełożoną wspólnoty klasztornej i była kimś, kto zaważył na tym czym dziś jest cały kompleks szpitalny.  Casembrootowie byli jedną z patrycjuszowskich rodzin w Brugii, znaczy majętni do bólu. Kiedy Elżbieta zmarła w 1482 roku, wśród jej zapisów była spora suma pieniędzy na szpital i stosownie do wysokości datku uczczono jej ziemskie szczątki. Pochowano ją w chórze kościelnym, miejscu bardzo prestiżowym. Najprawdopodobniej z pieniędzy zostawionych  przez Elżbietę,  Agnes opłaciła zlecenie dla Hansa Memlinga, była jednym z zleceniodawców wspaniałego Ołtarza Świętego Jana i słynnej skrzyni na relikwie, zwanej  Sanktuarium Świętej Urszuli.  Jedna z figur namalowanych na skrzyni przedstawia świętą Elżbietę. Ponoć w ten sposób  Agnes chciała uczcić pamięć siostry. Dzieła Memlinga należące do sióstr stały sie zaczątkiem kolekcji Muzeum Memlinga w Sint Janshospitaal.

W dużym szpitalu za sprawą połączenia sali szpitalnej i miejsca sprawowania kultu Najwyższy i patron świątyni mieli oko na chorych i umierających, w nowych infirmeriach kontakt z duchową zwierzchnością zapewniano w inny sposób - ustawiono ołtarzyki poświęcone jakiemuś świętemu "od boleści". Święty Rochubył czczony był za  ochronę przed zarazą, święta Łucja służyła wstawiennictwem w sprawach  wszelkiego rodzaju dolegliwości oczu, a święty Korneliusz słynął jako  taki u którego można było znaleźć ochronę przed atakami epilepsji  a także chorobami  wieku dziecięcego. Do świętej Urszuli zwracano się w sprawie istotnej, była patronką tzw. dobrej śmierci.  Czym była dobra śmierć dla ludzi średniowiecza?  Przede wszystkim była śmiercią oczekiwaną, taką do której człowiek zdążył się przygotować z pomocą przyjmowanych sakramentów. Oczywiście że chciano by była śmiercią jak najmniej bolesną i szybką, ale z perspektywy ludzi wierzących  w bardzo konkretnie urządzone życie pozagrobowe,  miała być godnie przeżyta. Spokojna śmierć, mało bolesna, była uważana za skutek prawidłowo prowadzonego życia, boleści mogły świadczyć  że osoba ich doświadczająca przechodzi  własną drogę krzyżową  jako formę oczyszczenia z grzechu. Zadatek przed czyśćcem. Dlatego nie zawsze łagodzono cierpienie towarzyszące zejściu.  Szpital starał się przede wszystkim  ratować  duszę, ciało  leczono jako świątynię duszy. Sanktuarium świętej Urszuli znajdujące się w szpitalu było uważane za cudowne remedium za sprawą relikwii świętej, mających moc sprawczą. Prostacko rzecz ujmując było urządzeniem wspomagającym w prawidłowym przejściu na tamten świat. Mogło też w niektórych przypadkach wspomagać powrót do zdrowia, o ile święta wstawiła się u Zwierzchności. Dla nas dzisiejszych takie podejście na ogół kojarzy się z myśleniem magicznym, czasem do tego momentu w którym rzeczywistość nie skonfrontuje nas z bólem  odchodzenia, bo człowiek wraca do starych sposobów radzenia sobie ze światem, kiedy to co racjonalne go zawodzi.  Już około 1400 roku w szpitalu znajdowały się  relikwie świętej  Urszuli i jej 11 000 dziewic. W 1489 roku te relikwie te zostały uroczyście przeniesione do  Sanktuarium świętej Urszuli, sponsorowanego między innymi przez  Agnes i jeszcze jedną z sióstr zakonnych.

Ta skrzynia  pozostała w kaplicy Szpitala świętego  Jana do 1839 roku, kiedy to została przeniesiona do dużego szpitala pełniącego wówczas funkcje kapitularza w klasztorze sióstr, tworząc pierwsze Muzeum Memlinga wraz z innymi obrazami, które Memling wykonał na zlecenie zakonu. Później bardzo oficjalnie  utworzono tam stałe muzeum Memlingów, zainaugurowane w 1939 roku przez króla Leopolda III. Miejsce to zostało w latach pięćdziesiątych zamienione na część dużych sal średniowiecznych. W 1984 roku prace Memlinga  zostały ponownie przeniesione, tym razem do kaplicy  szpitalnej, która od  1984 roku nie pełni już funkcji sakralnej. Prace Memlinga zostały połączone z innymi zbiorami sztuki z kolekcji Sint-Janshospitaal. Nową formę ekspozycji, łączenie ze sztuka nowoczesna,  można oglądać od  2019 roku.  Chociaż  Hans Memling był bardzo  cenionym twórcą w czasach,  w których żył to po śmierci podzielił los wielu malarzy z północnej Europy, tworzących w XV wieku. Światło renesansu i  wielka sztuka włoska zepchnęła w niepamięć zarówno "gotyckie" dzieła  jak i nazwiska ich twórców. Owszem XV - wieczni malarze północnej Europy byli znani w ograniczonym kręgu znawców sztuki czy miłośników średniowiecznych klimatów, ale powszechnie ich prace były bardzo niedoceniane, twierdzono że są prymitywne i schematyczne. W XVIII wieku i na początku wieku XIX uznawano północnoeuropejskie malarstwo XV wieku za zdegenerowane, odległe od idei klasycznego piękna. Taka niespójność się zalęgła bo z jednej strony ci średniowieczni malarze to mieli być prymitywiści a  z drugiej strony ich sztuka nosiła znamiona degeneracji. Taa... Wynikało to wszystko z niewiedzy czym właściwie była w Europie zaalpejskiej kultura końca średniowiecza, jakie miejsce zajmowały w niej sztuki wizualne i dlaczego rozwijały się inaczej  niż sztuki wizualne Włoch. Czy powinno nas to dziś dziwić czy  oburzać, ten brak zrozumienia dla przeszłości? A dzisiejsze  myślenie ahistoryczne, przechodzące nie raz i nie dwa w głupi, bezrefleksyjny, hunwejbiński histeryczny wokeizm? Ciekawe ile dziś tracimy możliwości czerpania z naszej przeszłości przez podobną  w gruncie rzeczy ślepotę.  Dopiero pod koniec XIX wieku, pod wpływem kilku autorytatywnych krytyków, prymitywiści flamandzcy w ogólności, a Hans Memling w szczególności, ponownie zyskali duże uznanie. W Sint Janshospitaal   od zawsze trwało  przekonanie  o wysokiej wartości dzieł Memlinga, w końcu zakon niezłą kasę zabulił i już choćby to upewniało siostry o wartości,  jaką należy przypisać nielicznym dziełom, które od czasu ich powstania pozostały własnością wspólnoty zakonnej lub szpitala. Dlatego zawsze pokazywano je koneserom sztuki, nawet kiedy jeszcze  formalnie  nie działało muzeum.

Zanim szczątki świętej spoczęły w skrzyni ozdobionej malowidłami Hansa Memlinga, przechowywane były w innej skrzyni. Powstał ten relikwiarzyk na przełomie XIV i XV wieku, rozpoznacie go na fotkach bezproblemowo bo na jego froncie  widać świętą Urszulę, która ukrywa pod swoim płaszczem niektóre ze swoich towarzyszek - dziewic. Po lewej stronie przedstawiona  Dziewica z Dzieciątkiem i Jan Chrzciciel. Po prawej stronie św. Cecylia z małymi portatywami i św. Barbara trzymająca wieżę, w której zamknął ją jej ojciec Mała skrzyneczka, zrobiona  niecałe 100 lat przed skrzynią Memlinga uświadamia człowiekowi  jak w tym czasie zmienił się sposób przedstawień, jak bardzo zmieniło się malarstwo, jaką techniczną biegłość wypracowano. Ten schyłek flamandzko - burgundzkiego średniowiecza tak naprawdę jest czasem narodzin  nowej epoki, północnoeuropejskiego renesansu, który zamiast z antyku czerpał z nowego spojrzenia na Biblię, dzięki wynalazkowi Gutenberga coraz częściej trafiającej w ręce zwykłych świeckich ludzi. Zmiana jest   świadectwem wysublimowania gustu, rosnących oczekiwań, nowej świadomości. To ponowne odczytywanie biblijnych przypowieści, powszechne poznawanie  Ewangelii bez pośredników umożliwiło reformację, bez niego 95 tez przybitych na drzwiach  Schlosskirche w Wittenberdze byłoby tylko kolejnym z wystąpień mnichów niezadowolonych ze swojej sytuacji życiowej i ogólnego bajzlu w Kościele. Zmiana w sztuce polegająca na postawieniu na realizm, odzwierciedlała odwrót od zideologizowanej przez religię nauki, na rzecz nauki w której spekulacja potwierdzana jest przez empirię. Narodziny nowego świata, zwanego nowożytnym, miały nie tylko włoską kołyskę. Patrząc na różnicę między dwoma relikwiarzami, mła myślała sobie o tym co pisał Johan Huizinga w "Jesieni Średniowiecza", która zdaniem mła powinna być lekturą łobowiązkową dla tych, którzy chcą zrozumieć fenomen XV - wiecznej Flandrii, kraju o malejącym znaczeniu politycznym i rosnącej kulturalnej soft power. Wielkiej soft power jeżeli pomyśleć o flandryjskiej gospodarce, której zawdzięczamy zręby kapitalizmu. Mła śmie twierdzić że renesans powstały w Europie Północnej były znacznie bardziej brzemienny w skutki niż ten zrodzony na Półwyspie Apenińskim.

Dobra, przechodzimy do Memlinga jego cud skrzynki.  Relikwie świętej Urszuli zostały przeniesione do nowego sanktuarium 21 października 1489 roku, w  w święto świętej Urszuli. Odtąd relikwiarz był  uroczyście  eksponowany w święta religijne, a w dzisiejszych czasach  jest  całoroczne święto bowiem  Sanktuarium świętej Urszuli  jest najpopularniejszym obiektem w muzeum.Nowa skrzynia wykonana została z dębu, pracowali nad nią najlepsi rzemieślnicy a za malaturę odpowiadał najlepszy malarz Brugii. Wszystko miało być najwyższej próby i rzeczywiście jest. Niektórzy krytycy sztuki uznają dębową skrzynkę za opus magnum Hansa Memlinga, mła jednakże nie podziela tego zdania. Owszem jest to malatura piękna, realistyczna miejscami do bólu jak na flamandzkie dzieło przystało, wysmakowana jakby całe wyrafinowanie burgundzkiego dworu spływało zamiast farby z pędzli artysty. Mła tak sobie myśli że to może taka bardziej miniaturowa skala tych obrazów, przywodząca na myśli klejnoty ilustratorstwa, jak choćby słynne  "Les Très Riches Heures du duc de Berry" braci Limbourg, Barthélemy’ego d’Eycka i Jeana Colombe’a, powstałe w tym samym kręgu kulturowym, jubilerska precyzja wykonania obrazów skłoniła część historyków sztuki do uznania owej skrzyneczki za cóś najlepszego w twórczości Memlinga.   Mła pokaże Wam potem co ja bardziej urzeka w malarstwie Memlinga niż piękna skrzyneczka.  Na jednym z węższych  boków relikwiarza namalowana jest Matka Boska z Dzieciątkiem oraz dwie zakonnice szpitalne klęczące w chórze gotyckiego kościoła, być może fundatorki dzieła. Na drugim węższym boku  Memling namalował  świętą Urszulę, ukrywająca pod swoim płaszczem dziesięć dziewic. Na szerszych bokach skrzyni  przedstawiono historię życia i męczeńskiej śmierci Urszuli w sześciu odsłonach. Opowieść rozpoczyna się od  Madonny  i ciągnie wzdłuż  boków skrzyni w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara. W pierwszej scenie widzimy Urszulę i jej 11-tysięczny orszak dziewic przybywających do Kolonii, którą można rozpoznać po słynnej katedrze. Urszula udaje się na pielgrzymkę do Rzymu ze swoim przyszłym mężem Eutheriusem, .w następnej scenie przybywają do Bazylei, a w kolejnej  papież przyjmuje ich w Rzymie. Aby kontynuować oglądanie historii musimy zobaczyć  drugą stronę relikwiarza. Kolejna scena  przedstawia powrót kompanii, w tym papież, do Bazylei. W scenach piątej i szóstej, gdy wszyscy znów są w Kolonii, przeznaczenie Urszuli zostaje makabrycznie spełnione, gdy ona i wszyscy jej towarzysze zostają zmasakrowani przez Hunów. Na ostatnim obrazie uwieczniono moment  tuż przed postrzeleniem  świętej niosącą śmierć strzałą. Za  świętą Urszulą  namalowano stojących ludzi, mężczyznę i kobietę. Kobieta składa ręce do modlitwy, podczas gdy mężczyzna z szacunkiem zdjął kapelusz i ściska go na piersi. Niektórzy przypuszczają że to autoportret   Hansa Memling i portret jego żony,  Anny de Valkenaere. Na każdym rogu sanktuarium znajduje się mała figura świętego. Są to święci patroni czterech osób, które zapłaciły za wykonanie kapliczki. Oprócz patronek  Agnes i Elisabeth Casembroot jest tam też patron Jana Floreinsa.

A teraz o ulubionych Memlingowych obrazach mła.  Sztuka Memlinga może nie ma tej siły wyrazu, którą posiadają prace  van Eycków czy Rogiera van der Weydena, może rzeczywiście  bywa nieco powierzchowna  i skręca w stronę  "ładności", jak niektóre prace Botticellego, ale to nie znaczy że rodzynek  się nie wyhaczy. Do mła szczególnie przemawiają portrety.  Maarten van Nieuwenhove,  23 letni patrycjusz brugijski u progu świetnej kariery, zamówił u Memlinga taki mini ołtarzyk do  prywatnych modłów przeznaczony ( takie cóś w XV wieku wraz ze zmieniającą się religijnością stało się bardzo pożądanym przedmiotem, Memling specjalizował się w tego rodzaju zamówieniach i siekał takie obabrazki niemal taśmowo ). Dyptyk  został namalowany w roku 1487, przedstawia Maartena rozmodlonego dość dyskretnie, tylko złożone dłonie sugerują adoracje Madonny z sąsiedniego obrazu,  w cud ubranku,  w cud pomieszczeniu i w towarzystwie cud przedmiotów ( ubranko wyglądające na jedwabno - aksamitne, faktura świetnie uchwycona, witraż z patronem czyli ze świętym Marcinem w tle i modlitewnik w cenie dzisiejszego ferrari ) i zdystansowaną Madonnę. Madonna zasiada w pomieszczeniu z oknem, przez które widać zieloność natury. Górną część okna zdobią witraże z przedstawieniami postaci świętego Jerzego i świętego Krzysztofa, stosowni patroni dla  rajcy, kapitana gwardii miejskiej i burmistrza, czyli funkcji które przyszło pełnić Maartenowi. Na kolejnym witrażu, umieszczonym ponad lustrem został przedstawiony rodowy herb rycerski van Nieuwenhove wraz z dewizą "Il ya causa" czyli "Nic bez przyczyny", a także nawiązujący do nazwiska rodowego Maatrena symbol - "boża ręka zraszająca nowy ogród" ( w gulgocie flamandzkim - het nieuwe hof ). Dla mła najciekawsze jest zwierciadełko w którym odbija się Maarten klęczący przed Madonną. Zwierciadełka w XV malarstwie flamandzkim to totalny odlot! Sibylla Sambetha albo portret młodej kobiety to dla mła obabrazek ważny, był bowiem na okładce PIWowskiego  wydania "Jesieni średniowiecza".

Ten mały obraz olejny, ledwie 38cm x 26,5cm deski dębowej, ukończony w 1480 roku i wciąż w oryginalnej ramie wisi w kaplicy nieopodal dyptyku Maartena. Twierdzono swego czasu że to Maria Moreel, córka sędziego Brugijskiego Willema Moreela ale to portret dorosłej kobiety a nie dziecka, jakim w 1480 roku była Maria.  Dama z portretu jest młoda ale  nie  najmłodsza,  średnio ładna ale bardzo elegancka w burgundzkim stylu. Nosi obcięty hennin pod przezroczystym welonem, który opada na jej twarz i ramiona. Blada skóra i modnie wydepilowane wysokie czoło. Jej suknia jest ciemnofioletowa lub czarna, kolory przyciemniały, przypuszcza się  że oryginalnie było tam sporo  niebieskiego, z białym kołnierzykiem nad czerwonym napierśnikiem. W dolnej krawędzi ramy rzeźbiona banderola z napisem Sibylla Sabetha quae/ est Persica co pozwala na skojarzenia z jedną z Sybilli. Malowany metalowy kartusz umieszczony w lewym górnym rogu obrazu jest późniejszym dodatkiem odnoszące się do Sybilli  Perskiej i do  Maryi słowami tłumaczonymi  - " Tutaj wąż zostanie zdeptany Twoją stopą,  niech Pan narodzi się w królestwie ziemskim, a stworzenie Dziewicy stanie się zbawieniem świata: niewidzialne słowo stanie się namacalne" . Bardzo tajemniczo. 

Hans Memling namalował także dwa małe tryptyki zamówione przez szpitalnych braci Jana Floreinsa i Adriaana Reinsa. Tryptyk zakonnika  pochodzącego z rodu de Silly,  który dzięki sojuszowi z brabanckim rodem Van der Rijst był znani jako panowie Rijst, Jana Floreinsa jest o tyle ciekawy że w scenie narodzenia  przedstawieni zostali władcy burgundzcy  Karol Śmiały klęczący kole Madonny i  Filip Dobry całujący stopy dzieciątka. Jest też sam Jan Floreins, ubrany w czarny habit klęczy za murkiem rozpadającej się betlejemskiej stajni i czyta książkę, najprawdopodobniej fragment o Mędrcach ze Wschodu z Ewangelii św. Mateusza.  Motyw Trzech Króli, których  wzywano między innymi w obawie przed  śmiercią bez  ostatnich sakramentów był jakby  naturalnym motywem dla szpitala. Na zewnętrznej części ołtarzyka przedstawiono świętego Jana i świętą Weronikę z mandylionem. Święta Weronika tyż pasiła do szpitalnych klimatów, była opiekunką tych, którzy nagle umarli. Tryptyk datowany jest na rok 14797i jest mniejszą wersją tryptyku Memlinga znajdującego się obecnie w zbiorach  Prado. Tryptyk zamówiony przez Adriaana Reinsa przedstawia scenę zdjęcia z krzyża. Powstał w 1480 roku, bowiem brat Adriaan czuł że skoro brat Jan zamówił ołtarz u Memlinga, to on nie może być gorszy. Oczywiście brat Adriaan też adoruje tak żeby wszyscy widzieli, jest pokazany na lewym skrzydle jak w towarzystwie swojego patrona świętego Adriana. W prawym skrzydle znajduje się postać św. Barbary, która miała chronić swoich wyznawców przed nagłą śmiercią bez sakramentów ostatecznych. Znaczy nie jedna święta zajmowała się strachem tych którzy bali się zejść bez pojednania z Najwyższym. Na zewnętrznej stronie skrzydeł przedstawiono świętą Wilgefortis bez brody i Marię Egipcjankę z nagim biustem.

Największym rozmiarami obrazem Memlinga  w Sint Janshospitaal jest tryptyk zwany mistycznymi zaślubinami świętej Katarzyny lub tryptykiem  świętego Jana. Został ukończony około 1479 roku ale prace nad nim trwały już w roku 1473. Malowany na dębinie, przeznaczony do szpitalnego kościoła. Ołtarz składa się z pięciu obrazów: centralnej płyciny wewnętrznej i dwóch dwustronnych skrzydeł. Panele na rewersie skrzydeł są widoczne, gdy okiennice są zamknięte i przedstawiają darczyńców szpitala w otoczeniu ich świętych patronów. Wnętrze zawiera centralny panel z intronizowaną Dziewicą z Dzieciątkiem w otoczeniu świętych; na skrzydle lewym epizody z życia Jana Chrzciciela, ze szczególnym  naciskiem na ścięcie, prawe skrzydło przedstawia apokalipsę zapisaną przez Jana Ewangelistę, ilustrowaną wizją z  wyspy Patmos. Na tych zewnętrznych obrazach  namalowano oprócz darczyńców święty Antoniego  Opata, który  był w średniowieczu powszechnie kojarzony z chorobą i zatruciem sporyszem ( czasem nazywanym ogniem świętego Antoniego ), ale także z koncepcją cudownego uzdrowienia. Stoi tam sobie  po lewej stronie ze swoją symboliczną  świnką, której ryjek dyskretnie wygląda zza postaci klęczącego mnicha. Obok stoi święty Jakub. Donatorzy ołtarza klęczą, to  Anton Seghers, kierownik szpitala i brat Jakub Ceuninc. . Na sąsiednim skrzydle widać świętą Agnieszkę i świętą Klarę stojące za dawczyniami, znaną nam już Agnes Casembroot, przełożoną szpitala i siostrą Clarą van Hulson.
 

W sumie  w Sint Janshospitaal  znajduje się sześć obrazów Memlinga, cztery wykonane do szpitalnego kościoła i dwa które trafiły do niego z innych zbiorów. Z ciekawostków dodam że ten najbardziej brugijski z malarzy wcale się w Brugii nie  urodził. Prawdopodobnie pochodził z Brukseli , gdzie terminował u Rogiera van der Weydena. Hans Memling po prostu kupił sobie obywatelstwo w Brugii pod koniec  stycznia 1465 roku. Mógł,  bo był mile widzianym na dworze władców Burgundii, to wystarczyło za rekomendację,  mimo tego że Memling przybył do miasta niedawno i tak właściwie nie był jeszcze bardzo znanym malarzem.  No cóż, najważniejsze to być ustawionym, wyrafinowana, dworska, choć nieco powierzchowna sztuka to było coś co odpowiadało potrzebom Flamandów i Burgundczyków tego czasu i Hans się wtopił w brugijskie mieszczaństwo. Memling malował elegancko a to się na burgundzkim dworze  i w mieście Brugii podobało. Oczywiście prace Memlinga to nie wszystko co można oglądać w Sint-Janshospitaal. Jest tu całkiem spora kolekcja dzieł sztuki mediewalnej, większość pochodząca ze zbiorów klasztornych. Np. taka  kołyska bożonarodzeniowa z  XV wieku. Takie  kołyski bożonarodzeniowe spotykane były  w klasztorach i beginażach, ale niewiele z nich się zachowało. Ten z bogato haftowanym baldachimem nad kołyską pochodzi z XV wieku. Ta z Sint Janshospitaal  nadal ma w swoim wnętrzu srebrną figurkę Jezusa. No i cztery małe aniołki. W okresie Bożego Narodzenia kołyska była przedmiotem adoracji mniszek,  zgodnie z tradycją w Wigilię najmłodsza z nich  kładła sobie kołyskę na kolanach i kołysała nią przez całą noc. Źródła podają, że kołyska była również kołysana podczas innych ceremonii religijnych, należycie udekorowana rzecz jasna. Dla mniszek takie rytuały pogłębiały emocjonalne przeżywanie wiary w tym szczególnym momencie chrześcijańskiego roku obrzędowego. 
 
 




To niejedyne takie cacko w  zbiorach muzeum, są jeszcze wyroby z alabastru i kości słoniowej. Przecudnej  urody jest  mały poliptyk z Madonną z Dzieciątkiem i scenami z życia  Marii powstały we Flandrii w II połowie XV wieku, czy posążek Marii z Jezusem zrobiony  w Paryżu w latach  1320-1340. W XV wieku kość słoniowa była importowany do Flandrii za pośrednictwem Portugalczyków, którzy eksplorowali Afrykę. Ale w tym czasie to Paryż był centrum wytwarzania wysokiej jakości  przedmiotów z kości słoniowej. Kość słoniowa była polichromowana i złocona, na figurce paryskiej zachowały się ślady malarstwa i złoceń. Pierwotnie Maria nosiła koronę, dlatego czubek jej głowy został spłaszczony. Prawdopodobnie była  kiedyś ozdobą domowego ołtarzyka, małego retabulum. Taki ołtarzyk też znajduje się w zbiorach muzeum, na świecie jest ponoć tylko pięć podobnych. Wyroby z alabastru były bardziej przystępne cenowo niż te z kości słoniowej. Późnośredniowieczne warsztaty znajdowały się w północnej Francji i Flandrii, może nawet w Brugii. Największą renomą cieszyły się jednak wyroby z alabastru pochodzące z Anglii. W muzeum znajduje się kilka alabastrowych posągów, wszystkie z XV wieku. Niektóre to pojedyncze figurki, takie do domowego kultu,  inne pochodzą z większych dzieł sztuki, jak na przykład alabastrowy ołtarzyk. Takie  obiekty były produkowane seryjnie, co nie oznacza że wszystkie były jednakowe.  Najbardziej znaną alabastrem ze zbiorów muzeum  jest Nawiedzenie, powstałe w latach 1420-1430, najprawdopodobniej we Flandrii. To przedstawienie Marii  odwiedzającą swoją kuzynkę Elżbietę. Właściwie to przedstawienie czterech osób, obie kobiety miały wkrótce zostać matkami - Maria Jezusa a Elżbieta Jana Chrzciciela.  Oprócz dzieł sztuki w muzeum znajdują się też dawne sprzęty, mła szczególnie zafrapowały skrzynie stojące w aptecznym korytarzu. Sama nie wiedziałam czy gapić  się na figurki wotywne czy solidniej przyglądać się skrzyniom.
 



Gdy nowa siostra wstąpiła do klasztoru, zabierała ze sobą skrzynię posagową, wszak stawała się oblubienicą Chrystusa i jakoś tak nie wypadało na goło wchodzić w ten związek.  Skrzynie były różne, niektóre  są bardzo okazałe, pełne rzeźbień,  inne są całkiem proste, tzw. typ węglarki, he, he, he. Część z tych skrzyń posiada wyryte inicjały właścicielek oraz datę ich wstąpienia j do klasztoru.  Do dziś zachowało się też sporo mebli ze szpitala świętego Jana. Oprócz skrzyń są też szafki, stoły i krzesła, szafy do przechowywania żywności.  Większość z nich ma zdecydowanie  charakter użytkowy, to eksponaty nie z racji wartości artystycznych co z powodu wartości historycznej. Wszystkie te sprzęty mają jedną cechę wspólną - są wykonane z dębu.  Najstarsze egzemplarze pochodzą z XV wieku. Zakup tych mebli był często odnotowywany w księgach gospodarskich pani vel  matki przełożonej i można spokojnie datować te artefakty. Są też sprzęty szczególne, związane z działalnością szpitalną, np.  transporterek dla chorych z  XVIII wieku. Chorego, który był zbyt słaby  aby  pójść do szpitala na własnych nogach transportowano takim lektykowym krzesełku. Są sprzęty związane z opieką nad chorym, choćby takie  naczynie do picia z którego pacjent mógł się napić bez rozlewania płynu.  Większość naczyń z rurką vel dziobkiem  są wykonane  z cyny, jednakże w 1714 roku wykonano takie naczynko ze srebra,  dla przełożonej zakonu Petronillii Maes. Skąd o tym wiemy?  Nie, nie z zapisków.  Z jednej strony naczynka znajduje się wizerunek św. Petronilli, z drugiej herb Sint Janshospitaal. Na dnie naczynka  wygrawerowano inicjały  S.P.M. i datę 1714, no i wszystko jasne. Tak wygląda atrybucja przedmiotów.

 

Najmniej przyjemnymi rzeczami  oglądanymi przez mła był dawny sprzęt medyczny.  Mła ma zbyt dużą wyobraźnię żeby takie eksponaty oglądać na spokojnie. Mamelon, Dżizaas i Jądrzej  nie mają takiej psychicznej cofki, oglądali namiętnie i czytali co do czego.  Mła wystarczył  widok takiej nożo - piły do amputacji i uznała że dosyć tego patrzenia na to jak rozwijała się mendycyna.  Najmniej paskudne wydawały mła się najlepsze przyjaciółki cyrulika czyli bańki. Bańki i nożyk do puszczania krwi to właściwie było podstawowe wyposażenie medyczne dla przedstawicieli tego zawodu. Wicie rozumicie, tzw. puszczanie krwi było lekiem na wszystko, to wywodziło się z tzw. teorii humoralnej organizmu ludzkiego. 2000 lat ludzie medyczne wykrwawiały innych ludzi "dla zdrowia", mła tego świadoma więc trudno sie dziwić że mła trudno w sobie  wzbudzić zaufanie  do dohtorów. Mła nie lubi  na wakacjach zajmować się tematami  niemiłym  więc odpuściła przykre widoki narządków. Bardziej ją kręciły moździerze apteczne i misy do ucierania maści. Farmacja bardziej przemawia do mła a urok starych słoiczków, buteleczek, szafek z setką szufladek jest urokliwy. Wyposażenie apteki w większości pochodzi  z XVIII wieku, no to nie dość że klimaty ziółkowe to jeszcze antyczne klimaty ziółkowe.

No i te księgi mundre, z ilustracjami na których bezproblemowo można rozpoznać rośliny, z których uzyskiwano lecznicze substancje. Są jeszcze zapiski z recepturami, przepisy na syropy, wyciągi, tzw. opłatki i pigułki. Mła brakowało w pomieszczeniu aptecznym tylko jednego, specyficznego zapachu suszonych ziół, którym ponoć były przesiąknięte stare apteki. Gdyby zapach dodać do tych wag, butli i słoiczków byłoby to muzeum idealne. Obok apteki jest pomieszczenie w którym zbierała się rada szpitala. Wiekowe co człowiekowi uświadamia  galeria portretów przewodniczących tejże rady. Panowie w kryzach, panowie w pudrowanych perukach, panowie w binoklach i z bokobrodami. Na tym tle portrety XX - wiecznych przewodniczących jakieś takie  nijakie, drzewiej mężczyźni prezentowali się cóś wspanialej. W XX wieku na ścianie wylądowali ubrani w ciemne garnitury okularnicy. "Ach, gdzie ci mężczyźni?" - że tak sobie zacytuję.

Z salką w której odbywały się posiedzenia rady i  pani vel matki przełożonej związany jest tzw.  Puchar Przyjaźni, wykonany w 1664 roku. " Eendracht maakt macht" czyli w "W jedności siła" - taki napis zdobi to szklano - srebrne cudeńko, którym kiedyś wznoszono toasty z okazji wyboru na urząd w jednym z brugijskich szpitali. Tak, szpitali bo w Brugii  były cztery stare szpitale: szpital świętego Jana,  Dom świętej  Marii Magdaleny dla trędowatych, Szpital Matki Bożej Garncarskiej, który opiekował się osobami starszymi, oraz Szpital świętego  Juliana dla chorych psychicznie. Te cztery instytucje  ściśle ze sobą współpracowały, pomagały sobie zarówno finansowo, a gdy zaszła taka potrzeba, to i logistycznie. No i to tyle o Sint Janshospitaal, szpitalnym muzeum posiadającym całkiem niezłą kolekcję średniowiecznej sztuki i niezwykłych medycznych artefaktów. Miejsce niezwykłe, w którym najlepiej  widać że w przeszłość opłaca się inwestować, to medyczne muzeum jest jednym z najchętniej odwiedzanych w Brugii. Droga do tego czym dzisiaj jest, wcale nie była prosta, co jasno wynika z młowego tekstu. A jednak było warto. U mła w mieście Odzi szalała do niedawna deweloperka, są dzielnice w których nadal szaleje. Ileż budynków rozebrano bo niby bezwartościowe, mła z przerażeniem ostatnio oglądała tę ruinę jaką stał się szpital imienia Heleny Wolff na Bałutach, modernistyczny budynek wzniesiony w latach 20 XX wieku ze składek Kasy Chorych. Ech... Nieszanowanie przeszłości jest kiepskim prognostykiem na przyszłość.

11 komentarzy:

  1. Przeczytam pewnie nie raz jeszcze, po lekturze niewiele mi się utrzymało. Z fot, to najlepiej mi podeszły konstrukcje sklepień, wyjątkowo fajne oraz tkanininowe rafy koralowe. Memlinga zazdroszczę bardzo. Za opisy i foty wdzięcznam, ale zazdroszczę oglądania, bo nie ma to jak zobaczyć samemu. Ci turyści oglądający tuż tuż za murami obrazeczki w przewodniczku to coś znacznie gorszego od tych w Luwrze, szalonym galopem lecących do Mona Lisy by strzelić sobie z nią focię i cały Luwr poza tym mający w dupie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Łyknąć na raz wydaje mi się męczące i skłaniajace do ogladactwa po łebkach. W pieleszach można dojsc do się i doczytać co też sie widziało😃
    Dzięki za wycieczkę, bo ciekawa jak zawsze, chociaz przyswojenie wiedzy pozostanie w mej pamieci szczątkowe.

    OdpowiedzUsuń
  3. Romanko, za to dla zainteresowanych zwiedzaniem sa zbawieniem, zali za budynek z zewnatrz i nie zawracają gitary wewnątrz.
    Mnie sie wszystko podoba, nawet te straszne obrazki ,,lekarskie".

    Mamy w Kuksie(Czechy), taki obiekt do zwiedzenia, jestcl juz po remoncie, ale wlasnie jeszcze nie wchodzilismy do sal wewnątrz .

    OdpowiedzUsuń
  4. https://tymrazem.pl/szpital-kuks-miedzy-brzegami-zycia-i-smierci/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może masz rację Doruś, skoro im to starczy to sam zysk. Na pewno uchronili się przed moją poluwrową dolegliwością, czyli bólem głowy od natłoku.

      Usuń
  5. Oooo jaki ciekawy wpis. Aż się zachciewa jakiegoś serialu o medycynie średniowiecznej 😁😁😁

    OdpowiedzUsuń
  6. The Knick polecam jak ktoś nie widział :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Ona nie ma litości! Przeczytanie ze zrozumieniem zostawiałam na później, na razie 2 razy bez wgłębiania się, oraz oczywiście, oglądałam obrazki. "Jesień średniowiecza" do powtórnego czytania więc. Stoi se i czeka od lat wielu.
    A z natłoku widoków utkwiły mi w pamięci ławki z elementami żeliwnymi w formie smoków. Wspaniałe!

    OdpowiedzUsuń
  8. Taba!!! Kiedy Ty znikasz to ja się boję. Głupie to niezmiernie, wiem, ale co zrobić, taki charakter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak mam, ale tym razem pociesza mnie ta wspomniana poprzednio wizja podróży. W wojażach nie ma miejsca na blogowanie, co ciut uspokaja.
      Więc Agniecho, daj Sobie szansę na spokojne Święta. Niech takie będą, dla Taby też. Po za tym zdrowe!!!!

      Usuń
    2. Wyluzowałam się na Twą komendę niezwłocznie. :-)
      Wszystkiego dobrego!

      Usuń