środa, 7 sierpnia 2024

Miasto Ódź - Księży Młyn i okolice - część pierwsza

Dziś mła  Was zabierze w rejony gdzie nieodnowione spotyka się z odnowionym, znaczy na osiedle Księży  Młyn. Po rozwaleniu komuny była to prawdziwa Ziemia Obesrana, miejsce żerowania złodziei złomu i nie tylko złomu. Groza famuł i tym podobne klimaty. Dziś część ulicy Przędzalnianej, którą dojdziemy do osiedla jest jeszcze w stanie mniejszej  lub większej rozsypki, część zaś jest już wyremontowana i wygląda w miarę.  Dobra, zacznijmy do  historii. Wiadomo że w 1428 roku w miejscu dzisiejszego osiedla  była osada, związana z działalnością młynów. Jeden z nich należał do łódzkiego proboszcza, drugi był sołtysowy. Oba wykorzystywały rzeczkę Jasień, prawy dopływ Neru. Rzeczka to bardzo wesoła, płynie niedaleko mła  i jeszcze dziś potrafi złośliwie wylać. Kiedy postanowiono uczynić z miasta Odzi  stolice przemysłu Królestwa Polskiego zainteresowano się bardzo możliwościami jakie dawał Jasień. Na mocy postanowienia władz w 1823 młyny Wójtowski, Księży i Lamus przeszły pod zarząd gminy miejskiej, która miała  postarać się  żeby miejscem tym zainteresował się przemysł. Pierwszym, którego udało się namówić do uprzemysławiania był niejaki Krystian Wendisch, który w latach 1827 - 30 zbudował  manufakturę z dość dużą przędzalnią.  Po następnie, po jego śmierci w 1830 roku zakład przejął Fryderyk Karol Moes, któremu zmarło się w 1863.  W tym roku zakład  przejął Teodor Krusche, syn fabrykanta pabianickiego Beniamina Kruschego. Fabryczka pracowała aż do roku  1870, kiedy to jeden z tak powszechnych w mieście Odzi  pożarów zakończył jej działalność. W tymże roku zaczyna się dla Księżego Młyna całkiem insza jakość, bowiem spaloną fabrykę wraz z całą posiadłością Księżego Młyna i Wójtowskiego Młyna sprzedano Karolowi Wilhelmowi Scheiblerowi, niby pierwowzorowi Bucholza, z powieści Reymonta "Ziemia Obiecana". 

Rodzinę Scheiblerów mieliście już okazję poznać za sprawą córki i zięcia Karola, Matyldy i Edwarda Herbstów,  których chałupkę pokazałam Wam w postach:Elegancka herbatka w salonie państwa HerbstówZ oficjalną wizytą u państwa HerbstówU państwa Herbstów w "domowych pieleszach". Karol Wilhelm Scheibler urodził się 1820 roku w Nadrenii, w  miejscowości położonej nad rzeką Ruhra, blisko granicy belgijskiej, ówcześnie nazywaną  Montjoie ( dziś to Monschau ). Miasto rodzinne  Karola to takie typowe pogranicze gdzie mieszanka kulturowa była normą bo Walonowie i Niemcy zawierali związki małżeńskie. Taki Karol to był Niemcem ze starej rodziny niemieckiej z Nadrenii wyznania ewangelicko - augsburskiego,  mającej swój rodowód sięgający końca XV wieku,  ale jego rodzice byli uznawani za ... belgijskich tkaczy. Ojciec Karola, pochodzący z Neukirchen w tejże samej Nadrenii, przeniósł się do Montjoie, gdzie prowadził warsztat tkacki, więc z tymi belgijskimi korzonkami to byłoby tak sobie, gdyby nie mama Karola, z domu Pastor. Zdaje się że to belgijska część rodziny była bardziej obrotna. Karol, mimo posiadania dziesięciorga rodzeństwa, nie przymierał głodem tylko był kształcony, ukończył szkołę podstawową w rodzinnej miejscowości  a w Krefeldzie gimnazjum.  Praktykę w zawodzie odbył w przędzalni czesankowej brata matki, Gustawa Pastora, w Verviers w Belgii. W roku k 1838 został dyrektorem, co było awansem błyskawicznym, gdyż zaledwie rok wcześniej ukończył gimnazjum. W latach 1840 -1842 pracował w fabryce w Liège należącej do szwagra wujka, Johna Cockerilla,  jednego z największych producentów maszyn włókienniczych w Europie. W tym przedsiębiorstwie zdobył praktykę techniczną i menedżerską. 

Karol jako przedstawiciel firmy sporo podróżował, dotarł  do Anglii, Austrii, Francji, Holandii, Niemiec i Szkocji. Nie dojechał do Ameryki. W 1843 roku postanowił się  usamodzielnić i otworzył przedstawicielstwo kilku firm angielskich zajmujących się sprzedażą maszyn włókienniczych. Osiadł był w Bad Vöslau pod Wiedniem, miasteczku które utrzymywało się wówczas  głównie z przemysłu tekstylnego. Otwarcie przedstawicielstwa pozwoliło mu  nawiązać liczne kontakty handlowe w rozległej Austrii.  Jednakże w 1848 roku nastała Wiosna Ludów, która w Austrii miała dość  gwałtowny i niepokojący  biznesmenów przebieg; wywalono Metternicha, stracono ziemie  podległe Habsburgom we  Włoszech, wyłoniły się  Austro  - Węgry a co najważniejsze ten nowy kraj stał się monarchią konstytucyjną i społeczeństwo poczuło własną sprawczość.  Niepokoje społeczne, niestabilność i zmniejszenie wagi państwa  Habsburgów   spowodowały że  Karol uznał że czas opuścić szczęśliwą  Austrię. Wyjechał więc do spokojnego,  jak mu się wydawało,  Królestwa Polskiego, części wielkiego państwa rosyjskiego i jego równie wielkiego rynku. Podobno wpływ na podjęcie decyzji o przeprowadzce miało zapewnienie ze strony jego kuzyna Henryka Schlössera,  że  Karol znajdzie zatrudnienie  w fabryce papy kuzyna, Fryderyka Schlössera, który od 1821 roku prowadził fabrykę sukienniczą w Ozorkowie.  Rodzina Schlösserów nie pożałowała, Karol szybko został dyrektorem fabryki gdyż był z krwi  i kości kapitalistą, wyciskał z maszyn i ludzi  ile się dało. Zmodernizowano starą przędzalnię, na terenie folwarku Strzeblew zbudowano drugą, a także postawiono na nogi  cukrownię w Leśmierzu, która należała do rodziny Wernerów. U Schlössera Karol pracował do 1854 roku.

W roku 1852 Karol spróbował zaistnieć w Łodzi, założył był spółkę z Juliuszem Schwartzem,  by  importować maszyny włókiennicze  a także je budować. Spółka wyłożyła się po paru miesiącach, co spowodowało u Karola lekką niechęć do spółek. Postanowił działać sam, z  tym że wielotorowo. Po pierwsze w1853 roku zawarł z łódzkim magistratem kontrakt, otrzymując w wieczystą dzierżawę place w Nowej Dzielnicy przy Wodnym Rynku ( zobowiązał się wybudować w ciągu dwóch lat zmechanizowaną fabrykę w skład której wchodzić miały: przędzalnia, tkalnia, farbiarnia, drukarnia, blich smugowy i apretownia ), po drugie postanowił się ożenić i to nie byle jak. W XIX wieku nikt rozsądny  nie myślał o małżeństwie w kategorii uczuć, liczyły się kwestie materialne, bo dzieci, czyli główny cel zawarcia związku, trzeba było jakoś wychować. Małżeństwo zawierane z takiego powodu nie mogło się opierać na nietrwałych sentymentach, chodziło w końcu o przyszłość ludzi. Uczuć szukano poza związkiem mniej ( panie ) lub bardziej ( panowie ) otwarcie. Karol bardzo rozsądnie wybrał pannę z posagiem wynoszącym 43 753  ruble, oszałamiającą wówczas kwotę ( posag żony przewyższał dwukrotnie jego własne niemałe oszczędności ), no i z dobrymi koneksjami, tzw. parantelą. Ożenił się w 1854 roku z 19 letnią Anną z Wernerów, pochodzącą ze spolonizowanej w XVIII wieku rodziny ziemiańskiej z Saksonii. Anna była córką Wilhelma Wernera, właściciela fabryk sukna w Zgierzu i Ozorkowie oraz cukrowni w Leśmierzu i jego drugiej żony Matyldy Reitzenstein, która była siostrzenicą ojca  kuzyna Karola, Fryderyka Schlössera. 

 

Ponad 40 tysi posagu, kasa własna to jednak było mało - trzeba się było wesprzeć kredytami by wybudować fabrykę.  "Ja nie mam nic, ty nie masz nic, on nie ma nic(...) - To razem właśnie mamy tyle, w sam raz tyle, żeby założyć wielką fabrykę."  zgadza się z realem o tyle że nie trzeba było mieć całej sumy by fabrykę postawić.  Trzeba tylko było mieć odpowiednie  koneksje i znajomości, ktoś te kredyty poręczał. Bez układu wspierającego to sobie można było... żyć marzeniami. Pisze to mła, której pradziadek omal nie wydziedziczył jednego z synów, bo ten wzgardził posażną panną, której chyba matka z domu była Kindermann. Pół rodziny do końca życia biedakowi wypominało, choć komuna nastała i z interesów nici, bo skarbowy szalał z domiarami a w fabrykach w charakterze właścicieli  pracowała zamiast robotników klasa robotnicza. Karol jednakże poparcie krewnych i powinowatych posiadał, kasa małżonków  wsparta kredytami, pozwoliła na uruchomienie w 1855 roku pierwszej fabryki. No to było cóś,  w pełni zmechanizowana przędzalnia bawełny na 5740, a od 1856 roku na 18 000 wrzecion! Potem doszły  kotłownia i magazyny a w latach 1857 - 1858 tkalnia o 100 krosnach. Nieco później,  w 1868 roku,  druga tkalnia mechaniczna a w 1870 bielnik, parowa osmalarnia, nowe budynki magazynowe. Jakby było mało  rozbudowano  najstarszą przędzalnie. Po odkupieniu folwarku na Księżym Młynie od  Kruschego oraz w 1869 roku wykończalni od Jakuba Petersa, zabrano się w kolejnych latach za budowę  następnego kompleksu fabrycznego. Mła napisze jeszcze raz żeby do wszystkich dotarło. Jedna wielka fabryka to było mało, Karol wybudował kolejną olbrzymkę. 

W 1873 roku otwarto przędzalnię na 70 000 wrzecion i tkalnię na 1200 krosien! W 1877 roku dobudowano do interesu bielnik z farbiarnią, a w 1878 wzniesiono przędzalnię na 54 000 wrzecion, która została rozbudowana w kolejnym roku! Karol zainwestował w najlepsze i najnowocześniejsze maszyny, sprowadzane z Liverpoolu, Hamburga i Bremy. Kasa misie, kasa! Z tymi dwiema fabrykami posiadłości Scheiblera sięgały od Widzewa do Piotrkowskiej i od ulicy Głównej ( czyli dzisiejszej alei Piłsudskiego) do Milionowej, to już było miasto w mieście i wymagało własnej infrastruktury. Zbudowano zatem gazownię i bocznicę kolejową, która łączyła zakłady z Koleją Fabryczno - Łódzką ( koleją od strony Warszawy i Rosji, kolej od strony zachodniej dochodziła do dworca zbudowanego później, nazwanego  Łódź Kaliska - ze względów strategicznych Rosjanie nie  chcieli budowy linii kolejowej do granicy zachodniej, dlatego długo mieliśmy dwa dworce niepołączone ze sobą,  do dwóch światów - do ruskiego mira i na Zachód ).  Dodatkowe pieniądze przyniosła Karolowi znajomość świata, przewidział że wojna secesyjna w USA spowoduje zwyżkę cen bawełny. Kupił towaru na zapas, ten sam numer, który  u Reymonta z cłami w tle mieli wykonać Borowiecki z Weltem. Karol produkował wówczas, kiedy inni musieli się zamykać. Towaru miał tyle że mógł sprzedawać z trzykrotnym przebiciem ceny zakupu. Dodajcie do tego własne Karola  plantacje  bawełny na zakakukaziu i Krymie. W ten sposób został najbogatszym człowiekiem w XIX wiecznej  Łodzi, a to było coś!  Pamiętajcie że  miasto Ódź płacąc  podatki wybudowało w dużej części XIX wieczny Petersburg, ówczesną stolicę Rosji. Kiedy Karol umierał w 1881 roku, posiadał majątek wartości czternastu milionów rubli. Dzisiejsi polscy milionerzy to do takiej kasy jaką  dysponował Scheibler  nie sięgają. 

Oczywiście żeby taką kasę zdobyć  Karol musiał mieć odpowiedni charakter. Karol był klasycznym Lodzermenschem, cinżką osobowością, która myślała  głównie o kasie. Ponieważ utykał, twierdzono że to dowód na to że zamiast jednej stopy ma diabelskie kopyto. Jest taka  opowiastka o nim że swego czasu przyjął do pracy Węsada, kuzyna Boruty. Ta opowieść ma w sobie ziarenko prawdy.  W roku 1861 miał w mieście miejsce tzw. bunt tkaczy.  Inicjatorami buntu byli majstrowie tkaccy, późniejsi wielcy fabrykanci: Juliusz Heinzel, Fryderyk Eisenbraun i Edward Hentschel. Podpuścili robotników stosując klasykę luddyzmu - maszyny zabiorą wam pracę. Do fabryki Karola na  Wodnym  Rynku zwanej Centralą wdarło się mnóstwo luda i  łomami rozbili mechaniczne krosna. No bo jak tych diabelstw nie będzie to tkaczom  będzie  przywrócona praca i zarobek. Bunt stłumił oddział 50 kozaków i policja a po Łodzi rozniosło się info że diabeł robi w  fabryce Scheiblera.  Niektórzy utrzymują też  że to Karola miał na myśli Zygmunt Bartkiewicz, kiedy  obrabiał tyłek "anonimowemu łódzkiemu przedsiębiorcy". Przemysłowiec obrabiany miał stwierdzić: "Jest w ekonomii takie żelazne prawo Ricarda  i ono mądrze powiada, że płaca robotnika powinna stanowić minimum kosztów jego utrzymania. Zatrudniony w fabryce winien zarabiać akurat tyle, aby nie umrzeć. Inaczej zaś jest to krzywda dla niego."  No ale tak po prawdzie to może być zwykłe pomówienie, bo na tle innych łódzkich  fabrykantów, Scheibler nie wyróżnia się in minus,  jest in plus w wielu kwestiach. Jego spory z robotnicami i robotnikami nie kończyły się próbą zastrzelenia Karola, a w Łodzi strzelano nie tylko do robotników, zdarzało się że ubito fabrykanta. Poza tym na Karola trzeba patrzeć nie z perspektywy naszej teraźniejszości a czasu w którym żył. To jak z tym  małżeństwem - inne czasy, inne priorytety. 

Na Karola Scheiblera patrzymy wg. przerysowanego obrazu Bucholca z powieści Reymonta, kreacji Szalawskiego  lejącego laską Pietrusiewicza w ekranizacji Wajdy i  kalki stworzonej  przez komunę. A tymczasem  to był po prostu człowiek swojej epoki, wykształcony i wychowany w kulcie pracy. Przychodził do fabryki o piątej rano, razem ze swoimi robotnikami i niezbyt  często zdarzało się by wychodził przed nimi, chyba że go gdzieś interesy goniły. Zważywszy na to że robotnicy pracowali po 11 - 15 godzin to Karol się nie oszczędzał.  Anna Scheibler też słabo przypominała zahukaną Bucholcową. Od zawsze miała w tym małżeństwie  znaczący głos i to w takich sprawach jak wydawanie kasy.  Dbała o PR rodziny a pewne rzeczy robiła z przekonania. Ponieważ była osobą mocno wierzącą  ufundowała sześć łódzkich kościołów. Już jako wdowa po Karolu Scheiblerze doprowadziła do powstania  ochronki dla dzieci robotników ( w 1912 roku ) oraz funduszu wieczystego przeznaczonego na zapomogi dla niezdolnych do pracy i pozbawionych środków do życia robotników scheiblerowskich zakładów, a także wdów i sierot po robotnikach ( w 1920 roku ). Robiła w socjalu, że tak to określę. W czasach  kiedy państwo nie działało na tej niwie, albo działało słabo, tacy ludzie jak Scheiblerowie po prostu je wyręczali. Uważali to po trosze za religijną powinność, po trosze za polisę ubezpieczeniową w czasach kiedy ruch robotniczy miotał się między socjalizmem a rosnącą popularnością  prądów jeszcze bardziej na lewo.  Dla mła Anna jest sympatyczna choćby dlatego że stworzyła pierwszy w Łodzi duży ogród, dzisiejszy Park Źródliska. Tak po prawdzie to mła się zgadza z tezą że Reymont  przeniósł do  swojej powieści  salony warszawskie, a nie łódzkie, bowiem w łódzkich nie bywał. Tworzywem mogły być jakieś ploteczki znajomych aktorów grywających w  Łodzi.

16 komentarzy:

  1. Odświeżyłam sobie posty o Herbstach. Ciekawe jak Karol mieszkał, miał czas żeby mieszkać? Może miał, jego żona juz bardziej, dziecko Matylda też. Powiem Ci, że wszystko to robi wrażenie. No no. Karol gigant.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na takiego bogacza to tak sobie mieszkał, na poziomie ale bez oszołomień. Na fotkach 6 - 9 mła sfociła jego chałupę z zewnątrz, kudy jej tam do pałaców Poznańskich. Mła jeszcze nie doszła do fabryki za murem, o budynkach za Kilińskiego i za Mickiewicza zapomnij - nie dodreptałam. W następnym wpisie bedzie więcej o samym Księżym Młynie i ludziach, którzy go zamieszkiwali i nadal zamieszkują, mimo szalejącej gentryfikacji. To zresztą widzisz na fotkach - wiszące pranie, kfiotki, krzesełka. A w tym wszystkim nowomodne galerie i restauracje. Taa...

      Usuń
  2. Ostatni raz bylam w Polsce w 2008 roku jesienia i miasto Uc bardzo mi sie podobalo.
    BARDZO.
    Uznalam, ze to najpiekniejsze miasto Polski. Lodzianie co prawda narzekali, ze akurat wtedy bylo mocno rozkopane, fakt bylo ale mimo tego rozkopania bylo piekne.
    Manufaktura szczegolnie. A bylismy w tamtym czasie w Warszawie, Krakowie, Lodzi, Gdansku, Gdyni, oczywiscie Sopocie, Krakowie, Poznaniu, Toruniu i jeszcze innych mniejszych miastach w tym w moich rodzinnych Kielcach.
    Wspanialy zakochal sie byl w Toruniu a ja uznalam Uc za zywe piekno, moim zdaniem to bylo wtedy jedyne miasto, ktore zaslugiwalo na miano "swiatowej metropolii".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana nic się nie zmieniło, rozkopane do bólu. Teraz jest akcja tunel średnicowy pod miastem, także jesteśmy rozorani ze wschodu na zachód. Ostatnio wylądowałam w śródmieściu na nowej ulicy, którą niedawno wytyczono. Qurcze, zgubiłam się we własnym mieście! Miasto Ódź rozwijało się w tym samym czasie co wielkie przemysłowe miasta Zachodu, tak trochę bez ładu i składu, za to z prostą siatką ulic. Rynek Starego Miasta nie jest żadnym ważnym punktem, ważna jest ulica Piotrkowska, to też bardziej podobne do XIX i XX wiecznych miast. Miasto Ódź jest radosną pipidówką ale jest jednocześnie czymś innym niż pozostałe polskie miasta, takim miastem dla Polski nietypowym. W XIX wieku polskie miasta nie poszyły w tym kierunku, jaki był charakterystyczny dla miast zachodniej Europy i przede wszystkim dla miast Ameryki. W Poznaniu cóś tam się działo ale najwięcej działo się w Odzi. Reszta miast chyba z powodu zaborów spała snem głębokim, słówko industrializacja nic tam nikomu nie mówiło a Ódź była częścią cywilizacyjnego rozwoju. Z wszelkimi jego wadami i zaletami. Może dlatego wydaje się Tobie jakoś tak bardziej miejska. Mła swoje obrzydłe miasteczko lubi, mimo tego że żyje się w nim miejscami podle. Lubię nasze z lekka odleciane poczucie dystansu do siebie. Kiedy pan Boguś Linda, któren za kołnierz nie wylewał, nazwał miasto Ódź miastem meneli to dziennikarstwo zaszalało i złapało na ulicy jakiegoś nobliwie wyglądającego starszego pana, takiego ę ą, by wypytać co też on sądzi o Bogusiowej wypowiedzi. Facet odpalił że on nic nie wie, bo wczoraj zapił.;-D

      Usuń
    2. Zdaje sobie sprawe z faktu, ze to zupelnie inaczej wyglada z perspektywy mieszkancow oraz z perspektywy turysty, ktory spedzil w miescie 4 dni w dodatku obwozony przez tubylcow. Mimo to Lodz zrobila na mnie ogromnie pozytywne wrazenie w przeciwienstwie np. do Warszawy a nawet Krakowa, ktory kiedys bardzo lubilam.

      Usuń
    3. Mła się cieszy że nasz pipidówek zrobił na Tobie mile wrażenie, na ogół raczej wywołuje zgrozę, kiedyś widokiem zapuszczenia, obecnie wykopów.

      Usuń
  3. Ni byłam tam, ale może kiedyś się uda :D może za rok?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto sobie połazić, tym bardziej że tam koci szlak.

      Usuń
  4. Muszę przeczytać te posty, o których wspominasz, a teraz napiszę tylko, że oglądając zdjęcia, poczułam się jak w olsztyńskich odrestaurowanych koszarach. Ten sam typ budownictwa, zresztą te same czasy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Koszarowe skojarzenia jak najbardziej prawilne Ninko, tam się troszki tak żyło jak w koszarach.

      Usuń
  5. Tabi, jesteś? Teraz u mnie zaczyna szaleć wyobraźnia, daj znak życia.

    OdpowiedzUsuń
  6. Byłam raz w goscinie u znajomych, ukradli nam samochód spod bloku jeszcze tego samego dnia, wraz z rzeczami, więc źle wspominam, zwiedzanie słynnej ulicy jakoś mało mnie ruszyło i nie ciagnie mnie w ódzkie klimaty😀

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo dlugie zdanie wielokrotnie złożone mi się napisało, przepraszam😀

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Złożoność zdania składam na wspomnienie szoku pokradzieżowego. ;-D Smętnie mła że Cię akurat w mieście Odzi obrobili i mła nie dziwi że na tarzanie się w odzizmie nie masz ochoty. Na szczęście Ódź to nie tylko Pietryna czy Manufuck, kiedy skończę z Księżym Młynem polezę w takie mniej oblookiwane miejsca. :-D

      Usuń