środa, 14 sierpnia 2024

Miasto Ódź - Księży Młyn i okolice - część druga

W "Przeglądzie  Tygodniowym" nr 37 z roku 1889 ukazał się taki tekst  -  "Ciekawą niezmiernie dzielnicą jest dzielnica zwana Pfaffendorfem, a właściwie Księżym Młynem, należąca prawie wyłącznie do Scheiblerów. Bogata ta rodzina posiada
w mieście pod samymi fabrykami 16 morgów, w ogóle zaś należy do nich w mieście 300 morgów. Rozumie się, iż na tak olbrzymiej przestrzeni można było utworzyć całe miasto, co też i zrobili. Domy dla robotników tworzą tu całe ulice, są tam sklepy, jest lekarz, apteka, akuszerka, felczer, oddzielna straż ogniowa, orkiestra fabryczna, szkoły, osobny plac targowy, park spacerowy, słowem, jest to same w sobie miasteczko, liczące kilka tysięcy mieszkańców, w którym wznoszą się dwa pyszne pałace członków rodziny króla bawełnianego. Życie tam płynie odrębnym korytem, miasto nie wie, co się tam dzieje, reporteria nawet tam nie dociera, choć, co prawda, jest ona w Łodzi mniej wścibska niż gdziekolwiek indziej. Jest to może najciekawsza część miasta."  Jak widzicie już w XIX wieku zdawano sobie sprawę z niezwykłości tego projektu. Nie że takie założenia były nieznane, one były nowością w zaborze rosyjskim.  Pierwsze projekty osiedli przyfabrycznych powstały w Anglii  już w XVIII wieku. Za ich powstaniem  przemawiała zarówno motywacja moralna, poprawienie losu robotników najemnych, jak i  kalkulacja, robotnicy  mieszkali blisko fabryki w kontrolowanych warunkach. Ta kontrola rozciągała się daleko poza pilnowanie odpowiednich warunków mieszkaniowych,  mła nie dziwi się że famuły  przypominały koszary.  Zacznijmy jednak od brytyjskiej historii tego typu przedsięwzięć.

Richard Arkwright był brytyjskim przedsiębiorcą, takim, któremu się powiodło. Wraz z zamożnym bankierem,  Davidem Dale, postanowili zainwestować w ideę miasta ogrodu dla robotników. W pierwszym dwudziestoleciu XIX wieku współwłaścicielem i dyrektorem całego przedsiębiorstwa został Robert Owen i wówczas dopiero zaczęła się jazda na całego.Owen  był zwolennikiem koncepcji społeczeństwa kształtowanego przez środowisko w którym  żyje, znalazł drogę do innych przemysłowców,  bo  krótko stwierdził że warunki bytowania wpływają na wydajność pracownika.  Zatem  zapewnienie odpowiednich warunków pracy, mieszkań oraz stworzenie możliwości szeroko pojętej edukacji przyczyni się do wydajnej pracy. No wicie rozumicie, i wilk syty i owieczka cała, wszyscy zadowolnieni. Początkowo traktowany jako radykalny projekt, z biegiem czasu zaczął tracić na radykalizmie, społeczeństwo się z nim oswajało i pewne rzeczy przestało uważać za utopię.  W obrębie osiedla fabrycznego Owen utworzył sklep, szkołę, a nawet  taką zdziwność  jak  instytut kształtowania charakteru, także kasę oszczędności oraz fundusz dla chorych. Te  działania sprawiły, że fabryka i związane z nią osiedle stały się  samodzielnym bytem, niezależnym od miasta przy którym  wznoszono fabrykę.  Tego rodzaju przedsięwzięcie stało się z czasem wzorcem   dla wznoszonych  tego typu zespołów, zarówno w  w Wielkiej Brytanii, jak  i Europie. kontynentalnej. Było to  bowiem rozwiązanie jakiego wymagał  niemal błyskawiczny rozwój gospodarczy.  Industrializacja i urbanizacja miast stworzyła nowy sposób życia społeczeństwa, trza to było jakoś ogarnąć, bo nagle sporo spraw wymagało sprawnego zarządzania żeby się anarchia nie wkradła.

Jak wiecie z poprzedniej części wpisu o Księżym  Młynie i okolicach, Karol Scheibler był człowiekiem ukształtowanym przez rozwiniętą technicznie kulturę zachodnioeuropejską, był niejako produktem cywilizacji przemysłowej,  z tym jej całym zdziwnym dobrodziejstwem inwentarza. Jak Wam już pisałam, obraz Bucholza, archetyp łódzkiego przemysłowca nie bardzo przystaje do prawdziwego Karola Scheiblera, człowieka, który w stworzeniu  odpowiedniego środowiska socjalnego dla pracowników widział zarówno swój zysk jak i podniesienie jakości ich życia. Pamiętajcie że w drugiej połowie  XIX stulecia na ziemiach niemieckich zjednoczonych przez Prusy zaczęto budować system ubezpieczeń socjalnych. Jasne że chciano w przypadku pracowników najemnych  uniknąć ich radykalizacji, ruchy lewicowe złożone z prawników ( wicie rozumicie, w tych międzynarodówkach robotniczych to prawie robotników nie było, głównie dość dobrze uposażeni synusiowie odpowiednich tatusiów te struktury tworzyli ) mogłyby politycznie wzrastać na niezadowolnieniu społecznym  w demokracjach parlamentarnych. Tak, wiem, brzydkie ale prawdziwe, od początku ruchu lewicowego któren się oparł o myśli Marksa i Engelsa chodziło  o przejęcie władzy politycznej przez elity, czyli jeździe na pleckach robotników po frukty związane z władzą. Bismarck postanowił  zmniejszać  bazę niezadowolnionych, system emerytalny o którym dyskutowano na poważnie przynajmniej od lat 50 XIX wieku to była całkiem nowa jakość, która w państwach zachodu Europy jak i w Rosji zapewniła na jakiś czas spokój społeczny. W takim klimacie Karol Scheibler postanowił zbudować osiedle przyfabryczne.

Nie bez znaczenia dla tego projektu fabrycznego miasta - ogrodu była też protestancka formacja religijna Scheiblera, ten  charakterystyczny dla średniowiecznych miast kult majstra cechu, który dla swoich czeladników miał być ojcem, był szczególnie żywy w środowisku protestanckim. Taka chrześcijańska, protestancka  idea społeczna przetworzona i dostosowana do realiów  ery  przemysłu, znacznie wcześniejsza niż katolickie próby cywilizowania dzikiego kapitalizmu w sposób  inny niż okazjonalna dobroczynność,  były przeciwwagą dla coraz bardziej popularnych idei socjalistycznych.  Socjalizm kojarzono z materializmem dialektycznym, ateizmem i tym podobnymi zgrozami dla konserwy, z punktu widzenia osób religijnych konieczne było danie świadectwa i walka z tymi zgrozami. Kreacja przedsiębiorcy jako "dobrego ojca" do dziś jest  żywa, Gatesy i Muski czerpią z niej pełnymi garściami, choć obecne stosunki pracy czynią ją coraz bardziej anachroniczną. Postawy paternalistyczne wobec obcych ludzi, związanych stosunkiem innym niż rodzinny, kojarzą się dziś raczej z autorytarnymi sposobami zarządzania, czymś nieuprawnionym  jak włażenie z butami w prywatne sprawy obcych ludzi.  Jednakże w XIX wieku bardzo ceniono "surową miłość ojcowską" przedsiębiorców, nikt nie sarkał na to że pracodawca  w zasadzie programuje życie pracowników.  Przyfabryczne osiedla mieszkalne, które przywiązywały pracowników do miejsca ich pracy, nikogo nie oburzały w świecie w którym służba domowa uważała za normalne spanie w składziku przy kuchni, kontrolowanie jej wydatków i grzebanie w przez państwa w jej własnych rzeczach. Słowo opieka czyniło tu cuda, zaopiekowani ludzie byli w stanie znieść kontrolę, bezpieczeństwo to zawsze słowo klucz kiedy chce się odebrać człowiekowi troszki wolności.  

W XIX wieku to bezpieczeństwo  nie było jednak wcale iluzoryczne, kosztem poddania się kontroli pracodawcy zyskiwano poziom zabezpieczeń socjalnych o jakich powszechnie marzono. Mła zarysuje wam tu tło i zrozumiecie od razu dlaczego Księży Młyn był dla wielu upragnionym miejscem zamieszkania. Robotnicy w  Łodzi, stanowili w drugiej połowie XIX wieku według wiarygodnych szacunków ponad 70%  mieszkańców paruset tysięcznego miasta. Charakter  łódzkiego przemysłu, to  włókiennictwo powszechne,  sprawił że miasto Ódź było miastem robotnic.  Stopień feminizacji produkcji włókienniczej spowodował znaczące zmiany  społeczne i ekonomiczne. Miasto Ódź w tym czasie  było  miastem  ludzi młodych, większość robotników miała po 20 - 30 lat. Odsetek osób niebędących głowami rodzin był w mieście Odzi większy niż w innych ośrodkach przemysłowych. Dlaczego tak było? Kobieta pracująca w przemyśle miała nie najlepszą reputację.  W ogóle kobiety pracujące  na własne utrzymanie poza domem uchodziły do czasów pierwszej wojny światowej za solidnie podejrzane. Wiązało się to z niczym innym jak z wykorzystywaniem seksualnym, wicie rozumicie, te pieprzne opowieści o wesołych pokojówkach i flirtujących subretkach to często gęsto opowieści o gwałtach i molestowaniu. W mieście Odzi bywało że robotnice żeby się zatrudnić musiały przejść szczególny egzamin u majstra. Samotne kobiety, szczególnie stare panny, w środowisku  robotniczym traktowano okrutnie. Radośnie pastwiono się nad nimi w czasie karnawałowych ostatków, bowiem były trochę jak bezprizorni. Całkowicie pozbawione opieki na skutek rozdzielenia z wiejską rodziną i z braku możliwości stworzenia sobie własnej miejskiej familii.

Te panny bywały dzieciate ale dziecka mieszkały   u opiekunek albo w ochronkach, rzadziej u rodziny. Chodzące dowody "moralnego upadku".  Społeczeństwo było konserwatywne, emancypacja robotnic to  śmiech na sali. Emancypowały to się panie z klasy średniej  i wyższej, robotnice to się "prostytuowały". Zważywszy że kupa kasy szła na utrzymanie dziecków albo siebie samej a nie zarabiały tyle samo co mężczyźni, to nie ma się co dziwić że sił nie miały na emancypacyjne  boje. One z trudem utrzymywały się na powierzchni. Średnia długość życia łódzkiej robotnicy w drugiej połowie XIX wieku nie przekraczała czterdziestu lat. W znacznej mierze był to efekt wysokiej szkodliwości pracy jaką te kobiety wykonywały. Te z nich które pracowały w przędzalniach i tkalniach często zapadały na  na gruźlicę, w wyniku niedożywienia i wyczerpania organizmu. Jeszcze gorzej było tym kobietom, które pracowały w farbiarniach i aperturach, postrzygalniach i spilśniarniach, wszędzie tam gdzie unosiły się chemiczne  opary, które nie zabijały od razu ale w ciągu paru lat tak  rozwalały płuca że można je było gardłem wypluwać. Poza tym choroby stawów, reumatyzmy, wykręcało babki na wszystkie strony. Jeżeli się co przytrafiło dziecięcego to czysta groza, o ile nie było "spędzania" to kobiety niemalże rodziły przy krosnach a zaraz po porodzie, co najwyżej po kilku dniach odpoczynku, wracały do pracy. Jak były powikłania to radź se sama. Społeczeństwo wyrażało co najwyżej zaniepokojenie - "Tu młode dziewczęta i dzieci na największe narażone bywają pokusy - a żyjąc w atmosferze niezdrowej moralnie i fizycznie, puszczone samopas zbyt często masami całymi schodzą na bezdroża, zatracając w zaraniu życia najlepsze pierwiastki natury ludzkiej, odrobinę tych zasad, które wszczepiły im nauki matki i kapłana."

A co z tymi dziećmi z "moralnego upadku". Do tzw. fabryk aniołków trafiały rzadko, częściej zabierało je niedożywienie i związany z nim brak odporności. Śmiertelność noworodków w mieście Odzi na przełomie wieków XIX i XX  wynosiła  czterdzieści cztery procent, prawie połowa dzieciaków opuszczała ten świat zanim stanęła na nogi. Nie ma się zatem co dziwić że magiczne słowo ochronka i wizja pasienia  maluchów pełnym mlekiem była dla  wielu matek ich lodzer dream.  Teraz kwestia czynszu - w mieście stały domy czynszowe dla robotników, mało ich, kiepskie były, za to wynajem był drogi. Te kamienice były narządkami właścicieli budynków do  nieograniczonego wyzysku robotników  a także innych lokatorów. Celowo stymulowano drożyznę, nic w zamian nie dając oprócz czterech ścian, komina i kibla ziemnego na dworze. Stan sanitarny  był tragiczny, w mieście do lat 20 XX wieku nieposiadającym kanalizacji trwały nieustanne epidemie. Seweryn Sterling mógł tu badać przypadki gruźlicy do woli. Za przywilej mieszkania w w wiecznie nawiedzanym przez liczne zarazy mieście Odzi płacono kilkunastokrotną wartość czynszu jaką robotnicy płacili w fabrycznych osiedlach.  Nie ma się co dziwić że lokalnego patriotyzmu w mieście Odzi wśród robotniczych mas się nie uświadczyło. Ci ludzie byli związani bardziej z fabrycznymi osiedlami, które zapewniały im w miarę godne warunki życia.  Mieli w tych miasteczkach sklepy z lepszym niż w mieście towarem i czasem niższymi cenami subsydiowanymi przez pracodawcę, ochronki, szkoły, szpitale i to takie na naprawdę wysokim poziomie, z mikroskopami  i aparatami rentgenowskimi. Na Księżym Młynie funkcjonowała nawet biblioteka. 

Ograniczenia najmu idące w fabrycznych miasteczkach tak daleko że zakazywano przyjmowania w mieszkaniach osób postronnych, niebędących pracownikami fabryki, praw do strajku,  zakładania związków zawodowych czy  picia alkoholu, wydawały się ceną do przyjęcia za egzystencję na  poziomie porównywalnym z najniższym pięterkiem klasy średniej. Można przecież było kształcić w osiedlowej szkole dzieci, one w przeciwieństwie do matek nie były już piśmienne, korzystały z tej osiedlowej biblioteki. Jacy byli ludzie zamieszkujący robotnicze osiedla? Na pewno nie czuli się już związani mocno z wsią, bardzo szybko zrobili się miejscy. Oczywiście wpisywali się w zastany miastowy system prawny, obyczajowy ale zdarzało im się demokratyzować  pewne formy życia. Mieli szacunek dla pieniądza i tych co  go posiadali w dużej ilości ale nie był to już ten sam podszyty wielowiekowym strachem szacunek jaki wieś przejawiała wobec dziedzica. Miasto czyniło facetów hardymi, nieraz aż za bardzo. Jak wspomniałam z emancypacją kobiet było krucho, stereotypizacja płciowa i związana z tym segregacja zawodowa sprawiła że kobitki  wykonywały przede wszystkim zawód prządki, mało płatny. To nie była ceniona praca,  kobiety  zatrudniano przy krosnach bo uchodziły za bardziej sprawne manualnie.  Stanowiły one tanią siłę roboczą, mniej podatną na bunt, no bo wiadomo - dzieci. Niestety, same utrwalały ten stan upupienia, sporo czasu  musiało w mieście Odzi minąć żeby prządki się postawiły. Tym niemniej w roku w 1881 roku po raz pierwszy na terenie Polski robotnice zastrajkowały przeciw zarządzeniu policmajstra warszawskiego Buturlina dotyczącego badań robotnic w  kierunku chorób wenerycznych  ( co dziś byłoby uznane za opiekę medyczną ale w tamtych czasach tym  badaniom obowiązkowo podlegały prostytutki  ) a w zakładach Scheiblera  sisters posunęły się znacznie dalej.  Kiedy w  1902 roku doszło w  do konfliktu między robotnicami a majstrem,  to konflikt zakończył się bójką i skazaniem robotnic na tydzień aresztu. Ale co mu wpieprzyły to ich. 

Wraz z kształtowaniem się wielkomiejskiego proletariatu jego członkowie zaczęli bardzo świadomie podkreślać swój dystans wobec wiejskości. Nie uchodziło chodzić ubranym "po wsiowemu". Zapaski, kaftany  wędrowały na stryszki, gdzie niektórym nawet udało się przetrwać. Nie wypadało mieć w domu układanej na wyrku  piramidy  poduszek, bowiem ten  zwyczaj zdradzał wiejskie pochodzenie. Posiadanie odświętnego ubrania w miejskim stylu stało się wręcz koniecznością i to zarówno dla kobiet jak i mężczyzn. Już na  początku XX wieku odświętnie ubrani robotnicy nie odróżniali się  od niższych urzędników, nauczycieli czy sklepowych subiektów. Noszono to co modne. Maniery też robiły się lepsze, robotnicy zaczęli zyskiwać świadomość swoich umiejętności, stawali  się powolutku taką nową półtechnokracją. Pomiędzy nimi  również rodziły się podziały, samowole łódzkich majstrów bywały głośne. Bardzo długo utrzymywał się  familokowy patriotyzm lokalny związany z fabryką. Robotnicy z jednej strony miasta Odzi we własnym mniemaniu  mieli być lepsi niż  ci z innego osiedla robotniczego. Oczywiście wszyscy robotnicy z osiedli familoków czuli się lepsi od innych innych środowisk miasta. Określenie lump zrobiło w mieście Odzi karierę. Ten specyficzny stosunek do fabryki jako "matki" osiedla zaczął zanikać wraz z upadkiem wielkich zakładów.  W dwudziestoleciu międzywojennym ten patriotyzm lokalny był już raczej związany ze stosunkami sąsiedzkimi i rodzinnymi osób zamieszkujących osiedle,  niż z samym zakładem pracy. Ludzie czuli się mniej przywiązani do pracy, sytuacja gospodarcza była niestabilna, osiedla nie wydawały się już takim rajem. Dobra, w następnym wpisie  będzie o  budowania osiedla i jego obecnej restauracji . Ale najsampierw o zdjęciach wnętrz, to foty takiej  izba pamięci  osiedla, to wszystko to co wyciągano z kontenerów, kiedy opróżniano komórki i strychy. Jest tam mnóstwo różności, od eleganckiego wózka dziecięcego firmy, która obsługiwała bachures królowej brytyjskiej po fotograficzny aparat szpiegowski. Księży Młyn zamieszkiwali ciekawi ludzie.

16 komentarzy:

  1. Sansa miała kroplówkę. Aimèe i Triss miały usunięte na górze ząbki od kłów do tyłu. Więc dość poważna sprawa. Teraz się pochowały i jest obraza stulecia. Dam jutro znać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uff, biedny Kocurrek. Koty jak obrażone to znaczy ma się ku lepszemu. Mam nadzieję że Aleksik tyż się jako tako kołacze.

      Usuń
  2. He, he, w domu dziadków ,w sypialni obowiazkowo kapa na łóżku kauczukowa lala, później zastapily ją dwie nowsze, z wlosami , nowoczesne😀
    Dzielnica na poboczu miasta byla bardzo wiejska ,krowka, swinka, kury inne drobie w niejednym ogrodzie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzielnia w której mieszkam tyż miała miejscami taki charakter, już zanikło niestety.
      Lalka na wyrku to był element obowiązkowy u jednej z Ciotek Maniek ( były dwie - Kajtkowa i Ciapkowa, Lalkę sadzała Ciapkowa, w stroju krakowianki lalka była ).

      Usuń
    2. U nas w odzież uszytá przsz moją ciotkę Kryśkę.

      Usuń
    3. Mła nie wie czy Mańka Ciapkowa sama szyła czy to było kupne, mła nie dociekała tylko była zafascynowana cekinami na serdaku. ;-D

      Usuń
  3. A ja mam trądzik różowawy. Luz. Antybiotyk 2 miesiące bo trochę z tym chodziłam. Ale pan dermatolog miły. Od razu mówi żeby się nie przejmować. Krem z antybiotykiem na noc. I antybiotyk. Kaszkiet nosić. I krem iv jak najmocniejszy jakiś smarować przed wyjściem . To ja do pracy mam taki mały i przed wyjściem będę smarować bo po 13 słońce wali strasznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj, biednaś, ale to i może ze stresu wywaliło!

      Usuń
    2. No to się porobiło! Może wywalić ze stresu, może wywalić z anemii, no nadkażenie się rozszalało. Pilnuj się Kocurrku, please.

      Usuń
  4. Przemysl wlokienniczy w Kudowie pamiętam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła pamięta świetnie miasto Ódź włókiennicze. Ludzi wylewających się z fabrycznych bram, wody rzeczki zabarwione na czerwono w poniedziałek a na mlecznoniebiewsko w piątek, cinżki smród siarkowodoru i z lekka niepokojące zalatywanie migdałkiem kole fabrycznych kuchni farb. Mła jako odzianka ma pewne skrzywienie pozostałe po włókienniczej epoce - tam gdzie ludzie widzą wzory na tkaninach, mła widzi raporty.

      Usuń
    2. Raporty? A co oznacza to słowo, bo przecie nie streszczenie zdarzeń czy działań?

      Usuń
    3. Wzory drukowane są na tkaninach wg. tzw. raportu. Dziś to się rozmieszcza lekstronicznie, kiedyś wzór się rozrysowywało. Znaczy najsampierw robiło się projekt wzoru a potem rozmieszczało się go na czymś do drukowania w odpowiednich odległościach. Wzór przeca musiał być powtarzalny, rozrysowywanie raportu musiało być zatem bardzo dokładne. Drzewiej to fabrycznie drukowano za pomocą takich miedzianych wałów, potem były sita. O qurcze, jaka ze mła "fabryczna dziefczyna". :-/ W każdym razie ludzie widzą drukowane materiały, mła ciągle widzi jak zrobiono raport.

      Usuń
  5. Ach, mialam taki plan,by iść do szkól i uczyć sie wzornistwa, ale że to byla szkola daleko i z internatem ,nie pozwolono mi. Myślę, że z moja slabo przyswajalną matmą i tak bym poległa, no ale wiecie, w tamtym czasie jqk bolał taki zakaz.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Samo wzornictwo od strony plastycznej to tak z matmą jest na pół gwizdka, okołoprodukcyjne sprawy to bardziej. Mła rozumie że bolało, mła by też bolało ale mła nie musiało, bo mła miała dobro sytuację - ustępowali. ;-D

      Usuń