poniedziałek, 16 września 2024

Codziennik - weekend zbyt mokry, by było bezpiecznie

No i się porobiło. Mła czuła że nasze lotniskowe przygody to takie hrabiankowe żenżolenie na temat "Świat nas nie dopieszcza, nieprhawdasz?" Teraz czas sobie uświadomić że na tym świecie są większe nieszczęścia niż rozwalające wakacje strajki pracowników lotnisk. Powódź to żywioł, nieobliczalny i zawsze zaskakujący. Niby naukowce wiedzo, niby inżyniery mówio że tamy i wały wytrzymajo a jak przychodzi co do czego to naukowce i inżyniery nie doszacowały albo przeszacowały. Matka Natura okazuje się być suką i zalewa po swojemu, mając gdzieś te ludzikowe próby okiełznania jej żywiołu. Mła się niepokoi o wszystkich znajomków mieszkających na południowym zachodzie, ta woda w końcu będzie spływać do morza, wiele domów jeszcze zaleje. Mam nadzieję że fala się wypłaszczy i im dalej na północ tym spokojniej będzie. Jak na razie oglądałam foty, które Dorka zamieściła  na swoim blogu. Nie wygląda to dobrze a to dopiero początek, niżej mieszkających sąsiadów Dorki już zalało, dupa po całości że tak rzecz określę, bo druga fala idzie. Dobrze że Dorka i J. już wyjechani razem z Robinkiem, pozostaje mieć nadzieję że stara chałupa zniesie powódź z godnością, powinna z przyzwoitości, bo w końcu tyle roboty włożyli w mieszkanie Dorka i J. ( nie mam złudzeń, Robinek na pewno się lenił a kto wie czy nie przeszkadzał ). Po powodzi będzie mnóstwo sprzątania i przede wszystkim suszenie i usuwanie grzybostwa, które uwielbia wyłazić po brudnej wodzie.

Oczywiście dyżurni klimatyści  ruszyli do boju, powódź jako syndrom globalnego ocieplenia. Taa... bo powodzie powstają tylko z tego jednego powodu że się planeta ociepla, bo ludź ją nagrzewa paliwami kopalnymi i złośliwie katuje dwutlenkiem wungla. Jak wiadomo wszystkie powodzie, które miały miejsce w erze przedprzemysłowej są nieprawdziwe, to wymysły i fantazje bajkopisarzy, zwanych dla  niepoznaki kronikarzami. Mła ten rodzaj głupoty zazwyczaj rozwala tak że przydeptuje własne opadnięte macki, ale dziś mła te pitulenia pseudoekologiczne wkarwiają! Trzeba być bezczelnie gruboskórnym żeby wobec ludzkiego nieszczęścia próbować sprzedawać niby zielone pierdoły i wyćwierkiwać że to wszystko przez ten klimat co się zmienia przez tego ludzia. Te niże powodujące powodzie w naszej części Europy, budują się tam gdzie się budują od setek lat, pojawiają się dość regularnie, są lata w których niosą mniejsze zagrożenia i takie w których te zagrożenia są większe. Problem z występowaniem rzek z koryt powiększyliśmy sami, nie dlatego że modelujemy klimat planety, tylko że budujemy jak budujemy, uregulowaliśmy rzeki, niegdysiejsze bagna to dziś ziemia uprawna, itd. Sorry, na tym kończę, bo to nie jest czas na rozkminianie dlaczego nas zalewa, tylko na współczucie. Nie chcę być podobna do tych wszystkich od "płonącej planety", bardziej mła teraz interesuje się tym czy państwo będzie działało tak by ofiar żywiołu  było jak najmniej i tym czy z naszych podatków, ludziom poszkodowanym wypłacą kasę na ogarnięcie życia a nie marne rupie.

Wczoraj po południu mła miała już dość ekranowego widoku  wody przelewającej się przez tamy, dość oglądania psa na moście w Głuchołazach ( szczęśliwie uratowali czworonoga, jakiś porządny facet pomógł owczarkowi wyleźć z wody) i tych wszystkich redahtorów mówiących szybko i z profesjonalnie  ściśniętym gardłem jak to groza nas nawiedziła. Postanowiłam udać się do Mamelona i wyciągnąć ją na spacer. Yes, yes, na spacer, bo wczoraj w mieście Odzi pogoda była w sam raz na spacerki - cieplutko, nawet słonko chwilami świeciło, wiaterek lekki. Tak w sam raz na odstresunek po ciężkim tygodniu  ( nie tylko u mła to był ciężki tydzień, Kocurrek też miała przerąbane, z czego zdała stosowny meldunek ). Oczywiście  gdzie mła mogła Mamelona wyciągnąć na wietrzenia? Tak, tak, nad naszą river Ner, by sprawdzić poziom wód, czy aby nie za wysoki. Strzeżonego idt.

Rzeka w korycie, grzeczna, choć wody w niej sporo. Na szczęście ma się gdzie rozlewać jakby co i oby tak zostało, wbrew zakusom deweloperów, tej plagi naszych miast.  Nad rzeką stary kaczor czyścił pióra a młode kaczory małpowały, ot sielski obrazek, żadnych grzmiących wód i bystrego nurtu. Zwyczajność znaczy nad naszą rzeczką. Uspokojone postanowiłyśmy poleźć nad stawy i zobaczyć jak tam wygląda. Na szczęście jedyne co mogło nieco człeka zbić z tropu nad stawami, to ilość żołędzi, jaką obrodziły w tym roku rosnące w tym miejscu dęby. Drzewa są nimi obwieszone, co ponoć ma zwiastować długą i ciężką zimę, nam jednak wydaje się to reakcją drzew na mocno ciepłe lato, które dopiero we wrześniu zrobiło się w naszym mieście bardzo suche.

Nad stawami było jak zawsze - woda, kaczki, ludzie i wyspacerowywane psy. Szczęśliwa norma, mła poczuła że jej świat wraca na  swoje zwykłe  tory. Oby wszystkim wrócił na takowe jak najszybciej. W ramach przyspieszania tego procesu zamieszczam codziennikowe foty: promocyjne owocki do zezjodku i podziwiania ( nie wiadomo czy jeść czy oglądać ), kwitnący kaktus  podarowany mła  przez Ciotkę Elkę, przywleczone różowe szkło i kolekcję szklanych dynek, reportażyk znad river i ze stawów, pelaśki i 'Pomponellę' kwitnące w Mamelonoison, oraz zapelargoniowany mały domek, z lokatorem widocznym w jednym z okien. Wszystko ekscytujące swoją zwyczajnością, bardzo takie sobie codzienne i bezpieczne. Świat na swoim miejscu, rzeka w korycie, kot na parapecie, kfioty w doniczkach i ogrodzie, ludzie i psy na spacerze. Spokojnie, po prostu spokojnie.

piątek, 13 września 2024

Twarde lądowanie

Miało być pięknie i cudnie, Mamelon i mła zażerające  mule i grzebiące w wysortach , wieczorkiem zamulone piwem i oglądające łupy. No cud, miód i malina! Zamiast tego wkurw nieziemski ( wczoraj wieczorkiem po tych przejściach padłyśmy po jednej lampce wina wypitej pod kaszankę, oceńcie grozę sytuacji ). Przedwczoraj  na parę minut przed północą wysłano do mła maila, którego odebrała  dopiero wczoraj o 7 rano, bowiem nocą słodko spała, śniąc o radościach wysortowywania. Pracownicy lotniska postanowili właśnie urządzić sobie strajk tego dnia kiedy mła wylatywała, w związku z czym mła nie miała gdzie wylądować. Grozę sytuacji potęgują następujące okoliczności: linia lotnicza  jedynie zwraca kasę za lot odwołany, prawo do odszkodowań tu nie działa, bowiem nie był to strajk pracowników tej linii tylko strajk  pracowników lotniska, za lot powrotny piniążków nie zwrócą, bowiem ten lot nie jest odwołany a to że mła nie ma skąd wrócić bo nigdzie nie wyleciała nie jest szkodą powstałą w wyniku działań linii lotniczej, bookingowe mieszkanie opłacone i na zwrot kasy nie ma co liczyć, nie przyszło do łba ubezpieczyć się od strajków naziemnych na ten odpoczynkowy weekend i nawet nie wiem czy takie ubezpieczenie  istnieje. Fajnie, nie? W ciągu jednego dnia biedniejsza o parę stów zostałam bojowniczką o prawa pasażerów. No bo jeżeli linie lotnicze muszą wypłacać odszkodowania za odwołane z powodu strajku ich pracowników loty to dlaczego niby  lotniska mają być traktowane inaczej? Mnie wsio ryba czy to z powodu  nieumiejętności dogadania się z pracownikami przez linie lotnicze czy przez właściciela lotniska ponoszę straty. To jest drugi raz w ciągu dwóch lat kiedy mam problemy z powodu strajków obsługi naziemnej, najpierw kontrolerzy lotów w Warszawie, teraz pracownicy lotniska Charleroi. Niby do trzech razy sztuka  ale mła już teraz jest tak nagrzana złością że  gotowa pomaszerować pieszo do Brukseli ze stosownym napisem na banerku pikietowym. No dobra, głęboki oddech - odwołany lot i brak oderwania  od realu w weekend to jest w gruncie rzeczy problem pierwszego świata, są gorsze na tym łez padole rzeczy. W ramach pocieszki ilustracja pewnej niemożliwości z równoważącym  napisem a zamiast Muzycznika wierszyk  wieszcza o szczwanym lisku, bo mła jednak  jakoś nie chce się tych szkód odpuszczać.

środa, 11 września 2024

Dowalić cyklistom!

Dziś trochę o dyżurnych do bicia, tak z okazji wyborów  landowych w Turyngii i Saksonii. Klasyka problemu zastępczego  - w Niemczech w 2023 roku mieszkało około 1,55 miliona osób pochodzących z Turcji, Afgańczyków 400 tysięcy, ponad 1,22 miliona Syryjczyków lub podających się za Syryjczyków, Irakijczyków i Irańczyków paręset tysięcy, niewiele mniej Somalijczyków. Wszystko,  Panie tego,  muslimy. W 2023 roku o azyl w Niemczech ubiegało się 135 961 osób, najwięcej z wymienionych wyżej krajów. To rzecz jasna nie wszystko, doliczcie trzymilionową diasporę rosyjską, dwumilionową polską, paruset tysięczną ukraińską, wietnamską itd. Oczywiście samo zło to ta emigracja z krajów muzułmańskich, no bo się nie integrują, nie chcą i w ogóle socjal tylko im w głowie ( kto do cholery daje zasiłki kiedy ma w kraju brak rąk do pracy?! ). Zaraz dochodzimy do biednego białego człowieka. Taa...  Mła w tym widzi całkiem nieźle prowadzoną wojenkę propagandową, polegającą na wspieraniu ruchów skrajnych przez autorytaryzmy.  Z jednej strony lewacki wokizm, z drugiej strony prawackie faszyzujące grupy, jedni i drudzy głośni i chętni by  zachwiać systemem, nie po to by  go zmienić, tylko  by przejąć jego możliwości. Klasyczna podkowa, programy skrajnej lewicy i skrajnej prawicy różnią się szczególikami, miłość do zamordyzmu zieje z obu. A teraz do realu - na zdrowy rozum, jeżeli w 82 milionowych Niemczech 5% ludzi wyznawa islam to jaki realny wpływ mają na życie większości  obywateli BRD? Wg. mendiów to wielki, normalnie talahony czyhają. Cholerni migranci! Mła tu nie będzie migrantów jak leci  rozgrzeszać, bo majo za uszami, faktem jest że 25%  Niemców jest Niemcami przyfastrygowanymi  ale Naturdeutsche to powinni się zdrowo w główkę puknąć, jeżeli uważają że całe zło w Niemczech  to migranci. Podobnie jest z Brytyjczykami, od 2008 roku płace realne w Albionie się nie podniosły za bardzo, to przyczyna społecznej złości i powód walenia w migrantów "zabierających pracę" ( Polacy, Rumuni, Bułgarzy ) i "żyjących z zasiłków" ( Indie, kraje arabskie, czarna Afryka ). 

Problem Niemiec od lat jest ten sam, Niemcy nie są elastyczne i nie potrafią porzucić jednej wizji na rzecz drugiej. Przypominają wielki statek, który mimo wyłączonych maszyn nadal płynie ku górze lodowej. Uczepiły się wizji państwa socjalnego do bólu, gdzie spokój społeczny opłacany jest obficie świadczeniami, działającego dla dobra koncernów umożliwiających politykom kupowanie głosów. Strukturalne problemy  gospodarki niemieckiej  to: niewystarczająca do utrzymania pozycji technologicznego giganta innowacyjność i system nadmiernych świadczeń społecznych. Dodajmy do tego problem korupcji polityków nie tylko przez koncerny ale przez Rosję i Chiny i już jest jazda. Mła nie dziwi że mendia nagle na tę piankę z nawarzonego piwka, czyli na imigrantów szczujo. Zawsze to łatwiej niż zaćwierkać że Niemcy mają problem przez głupotę   rzundzących, z uwielbianą Makrelą na czele. Zwłaszcza dlatego że się tę Makrelę pompowało aż niemiło i poświęcało dla jej interesu, nie wiadomo dlaczego utożsamianego z interesem państwa, niezależność dziennikarską. Teraz maczety i sztylety w muslimskich rękach na jedynkach, zamiast rozliczeń srandemii i zielonego wału. A ludzie dają się nabierać na te plewy, jak zawsze zresztą. W UK jest podobnie. Niechęć do przyznania że coś było nie tak w życiu na kredyt, kiedy na sukces gospodarczy największy wpływ miały niskie pensje imigrantów zapierniczających na piąte  pokolenie lokalsów na benefitach. W Stanach nie lepiej, ekonomiści nabierają wody w usta, mało takich odważnych, którzy wprost  mówią, że amerykańska gospodarka, ten dziki kapitalizm, stoi na pracy nielegalnych migrantów. Tych wyliczeń nie chce znać żaden polityk, samą wiedzą obraziłby nie tylko swoich wyborców ale i donatorów, którzy z takiej migranckiej pracy czerpią profity.

Największy ból dupy jest zawsze wtedy kiedy uświadamiamy sobie że  dwa i dwa jest cztery i żadne cudowne prawo ekonomii tego nie zmieni. Pożegnanie z socjalem trudne, więc politycy postarali się o chłopców do bicia. Ludzie z III świata zastępują Żydów, częściowo bo dziedzictwo "Protokołów mędrców Syjonu" ma się świetnie. Mła pisała w komencie u Oli że obecnie propagandę zapodaje się głównie na dwa sposoby - przekaz nadpoprawny politycznie i spiskowe teorie dziejów. Tę papę dają  czasem te same przekaziory a niekiedy,  dla większego prawdopodobieństwa, przekaziory związane z przeciwną linią polityczną. Jak się pogrzebie nieco głębiej to wychodzi że nie ma żadnej przeciwnej linii politycznej a jest jednakie umiłowanie kasy z tak wydajnego źródełka jakim jest  publiczna kiesa. Człowiek bardzo by nie chciała zostać symetrystką ale bywa że real nie pozwala. Mła widzi jak wiją się ludzie, którzy zarąbali gospodarkę, ograniczali i nadal ograniczają prawa obywatelskie podpierając się z dupy wziętymi teoriami przepłaconych grantami naukowców, jak UE brnie dalej w porządek, który doprowadzi  do jej  rozpadu. Z drugiej strony mła widzi jak tę polityczną głupotę, klasyczną chorobę władzy usiłującej uniknąć wszelkimi środkami odpowiedzialności i społecznej kontroli - vide wygibasy Makarona z francuskim rządem, którego nie ma bo nie ma - wykorzystują państwa autorytarne, które w miarę słabnięcia własnych gospodarek walą tyle środków w propagandę, by te demokracje zachodnie za bardzo im nie odjechały. Normalny człowiek jest między młotem i kowadłem, zewsząd obrywa propagandą. Od swoich i od cudzych, jak to zwyczajowo na wojence.

P.S. Odbyła się w Stanach debata prezydencka, taka ze ślizganiem się obojga kandydatów po tym co najważniejsze. Cisza o tym że przydałaby się zmiana konstytucji która jest anachroniczna w kwestiach wyborczych i nie tylko nie zapewnia poszczególnym stanom równego wpływu na wynik wyborów, co wręcz wypacza wyniki głosowań. Zero pomysłu na to jak przestać  zabijać dla zysku swoich obywateli  śmieciowym żarciem, lekami, brakiem podstawowego, darmowego dostępu do służby zdrowia. Było za to mnóstwo bredzenia, ze wskazaniem na większe idiotyzmy z ust Ryżego, choć kontrkandydatka tyż starała się bardzo głupoty pleść. Faktem jest że miała pod górkę, bo w końcu Ryżemu można zawsze wygrzebać że w latach 90 i pierwszej dekadzie XXI wieku  przenoszenie produkcji do tanich Chin mu nie przeszkadzało. Teraz republikanie krzyczą "Make USA great again", taa... Kokosance można co najwyżej wypomnieć z tego czasu zdziwne romanse ale one nie przekładały się na amerykański rynek pracy. Jak dla mła to ta debata była jak gra w pomidora, kto pierwszy się  podkarwi i powie zamiast słowa "pomidor" cóś bardzo głupiego. Hym... Amerykanie wyhodowali sobie jeszcze bardziej kiepską klasę polityczną niż nasza, pewnie na zasadzie że w Ameryce wszystko większe, poziom degrengolady polityków tyż. Kto wygrał? Młodsza zawodniczka. Nie dlatego że ma jakiś gryplan, jest tylko młodsza a Ryży jest  wspomnieniem po polityku z 2016 roku. Czy debata zapewni Kokosance zwycięstwo? Nie mam zielonego pojęcia, wszystko się może zdarzyć. W każdym razie ktokolwiek wygra to Amerykanie będą mieli pod górkę.

Mła miała polityką zająć się dopiero koło 20 ale mła wyjeżdża nabrać dystansu a po powrocie będzie miała ciekawsze rzeczy do napisania niż te wynikłe z grzebactwa w politycznych bagienkach netu. Dla osłodzenia Wam paskudnej treści dodawam prace z letniego ogrodu  Jane Wormell. W Muzyczniku piosenka o apetyciku na rzundzenie swoim wlasnym światem.

niedziela, 8 września 2024

Codziennik - weekend podsuszany.

Mła się czuje jak ta kiełbasa krakowska podsuszana, wciśnięta na co dzień w ciuchy jak to mięcho w osłonkę, zapeklowana własnym potem i wysuszona przez gorąc potęgowany przez nagrzane mury. Generalnie  czuję się do dupy i to szczególnie sflaczałej i nieapetycznej i nie mogę się już doczekać deszczu i choćby ciut niższej temperatury. Usiłuję cóś robić poza tym co muszę ale cóś kiepsko mła idzie. Koty tak rozbisurmanione że już szeroka publiczność wie że mła olewajo, a przymuszane do wieczornego apelu przechodzą do łapoczynów. Mła krnąbrność ich  charakteru składa na rozdrażnienie upałem i wizyty fabrycznych kotów, które uznały że nasz ogród w takiej porze to cóś lepsze miejsce do życia niż fabryczny  beton. Mła ma nadzieję że z czasem ewakuują się nazad do fabryki ale Mrutek ze Sztaflikiem i  Lucasem twierdzą że mła jest naiwna jak carewna Tatiana, która myślała że jej guwernantka opiekuje się nią z powodu dobrego charakteru a nie za kasę i że trza już teraz towarzystwo fabryczne  gonić żeby sobie nie wyobrażało. O Najwyższy, kto ma siłę przy tej pogodzie rozsądnie myśleć?! Na pewno nie mła, inaczej przestałaby oglądać film pod tytułem  "Pułapka" po 10 minutach, zamiast po ciągnąć ten  nieszczęsny seans do końca. Co tu od fabrycznych kotów pomyślunku wymagać? Skrzyneczka wstępnie pomalowana, bardzo wstępnie. Sama czynność nie była prosta bo Szpagetka uparła się siedzieć na obiekcie w chwili  jego malowania. Co gorsza Okularia tyż usiłowała zasiąść i cud że mła udało się w ogóle  farbę na tym drewienku położyć. Ech...

No i to by było na tyle, na wincyj mła nie ma siły. W Muzyczniku dziś piosenka o deszczu, taka zaklinająco - mrucząca. 

środa, 4 września 2024

Miasto Ódź - Księży Młyn i okolice - część trzecia

Trzecia i ostatnia część wpisu o Księżym Młynie i okolicach. Potrzeby mieszkaniowe fabryk Scheiblera były olbrzymie, w 1885 roku zatrudniano w nich  na 5 006 pracowników, 2 642 osoby to kobiety. Do liczby tej należy dodać 394 robotników pracujących w farbiarni i apreturze, w czym 59 robotnic  farbiarni  i 9 apretury, w tym 28 małoletnich - pracowało 15 dziewczynek i 13 chłopców. Tych  małolatów to dodaje tak żeby obraz  Scheiblerów nie by ł zbyt cukierkowy, bo w  łódzkich fabrykach istniał zwyczaj niezatrudniania w tak ciężkich działach osób małoletnich. Tej zasady przestrzegał nawet taki tuz jak  Izrael Kalmanowicz Poznański. U Scheiblera pracowało 51% kobiet, większość miała rodziny. Doliczcie sobie zatem jeszcze jakieś parę tysięcy dzieciaków.  Było dla kogo budować.  Jak już wiecie z poprzednich wpisów XIX wieczne europejskie zespoły fabryczno - mieszkalne były na ogół a odrębnymi jednostkami położonymi  w pobliżu miast. Były one powiązane komunikacyjnie z miastami, głównie za pomocą linii kolejowych, które  zapewniały dostawy surowców i wywóz gotowych materiałów. W Łodzi  jest  więcej niż jeden taki zespół ale Księży Młyn jest najbardziej znanym. Charakterystyczne dla tych przyfabrycznych dzielnic było dążenie do uporządkowania zabudowy i czytelny podział na trzy główne części funkcjonalne: produkcyjną, mieszkalną i rezydencjonalną. Budynki przemysłowe tworzyły często zespoły wielowydziałowe zapewniające cały cykl produkcyjny, z czasem dzielnice obrastały w różne udogodnienia. Historia Księżego Młyna była właśnie taka "etapowa", co i raz  coś na osiedlu przybywało.

Jednakże pierwsze w Łodzi  przyfabryczne osiedle nie znajdowało się na Księżym Młynie. Podczas budowy  "Centrali", czyli  pierwszej swojej fabryki, Karol Scheibler zrealizował tez budowę pierwszych domów dla robotników na tzw. Wodnym Rynku. Dziś mało kto kojarzy te domy znajdujące się w opłakanym stanie technicznym,  z  budynkami wznoszonymi przez fabrykanta. Wszystko przez to że w latach komuny otynkowano czerwoną cegiełkę, coby  porządniej wyglądało. W końcu te domy stoją tak ze widoczne  są  z jednej z głównych arterii miasta, alei marszałka Józefa Piłsudskiego. Te pierwsze familoki powstały w latach  1865 - 68, tak konkretnie to  przy północnej części Wodnego Rynku. Czy miasto będzie je ratować nie wiadomo, na razie wygląda na to że decyzji jeszcze nikt nie podjął. Stan budynków jest tak zły że ściany podparte są balami. W takiej sytuacji ciężko coś myśleć o skuwaniu  tynków z ponad 150 letnich budynków. W lepszej sytuacji są domy familijne przy ulicy Przędzalnianej, tu prędzej niż później dotrze gentryfikacja. Okolica zresztą jest wdzięcznym polem dla takich działań,  zespoły fabryczno - mieszkalne na Wodnym Rynku i ulicy Przędzalnianej  są integralnie połączone z zielonymi terenami parku Źródliska, jednym z najpiękniejszych łódzkich parków, takich z 400 letnim zadrzewieniem. Zresztą  na samym Księżym  Młynie też zielono,  podczas budowy robotniczego osiedla  planowo założono wielką zieloną aleję przecinającą Księży Młyn. To w końcu miało być miasto ogród, wiem że to się mało kojarzy z legendą brudnej Łodzi, no ale takie są fakty.

W latach 1870 -1877 powstał zasadniczy szkielet całego układu przestrzennego nowego założenia na Księżym Młynie,  z przędzalnią, osiedlem mieszkalnym ze szkołą oraz rezydencją z ogrodem. Wszystkie trzy części składowe "fabrycznego miasteczka" zostały uwzględnione i zachowano spory zapas terenu, zdając sobie sprawę że z czasem został kompleks będzie się rozrastał. Był uzupełniony o kolejne budynki fabryczne, budynek straży pożarnej, szpital oraz przylegający folwark. Główną gwiazdą osiedla była rzecz jasna przędzalnia, która dawała pracę i kasę.  Ta przędzalnia stała się największym budynkiem fabrycznym Łodzi, najnowocześniejszym zakładem włókienniczym na ziemiach Królestwa Polskiego, ba, także jednym z najnowocześniejszych budynków tego typu w Europie. Uważa się że skala tego projektu, jego wielkości i formy stylistyczne wyznaczyły nowy kierunek w budownictwie przemysłowym. No wicie rozumicie, to jest ogrom, budynek jest rzeczywiście monumentalny. To  czterokondygnacyjna fabryka z nieotynkowanej cegły,  zbudowana na planie wydłużonego prostokąta o wymiarach 207 x 35,5 metrów. Budynek flankują cztery  ośmioboczne wieże o wysokości 27 metrów. Wyglądają jak wzięte ze starego zamczyska, w ich zwieńczeniu widnieją bowiem motywy zaczerpnięte z architektury obronnej, zobaczycie tu  krenelaże i blanki. Te same motywy architektoniczne powtórzone są w mniejszych wieżyczkach nadbudowanych  na wieżach, co potęgując wrażenie wielkości obiektu. Część centralną z głównym wejściem podkreśla podwyższony ryzalit, który został  zwieńczony ażurową wieżyczką. Hym... groźna twierdza kapitalizmu.

W latach 1873-1875 powstała główna część zespołu mieszkalnego, który został usytuowany tuż przy przędzalni. Układ osiedla jest prosty i symetryczny, koszarowy do bólu. Osiedle składało się początkowo z 18 piętrowych,  murowanych i nieotynkowanych  domów, ustawionych w trzech rzędach po sześć w każdym. Wymyślności nie było, żadnych ozdóbstw na ceglanych elewacjach,  prosta forma architektoniczna.  Na osi głównego budynku fabrycznego przez całe osiedla biegnie wspomniana już wielka aleja obsadzona lipami, aleję zamykał budynek szkolny. Ten układ był bardzo funkcjonalny i nowoczesny, nawiązywał do  szachownicowego układu sieci ulic miasta, wicie rozumicie, taki amerykański, różniący się od układu innych polskich miast, które miały jakieś grody, podzamcza i całe mnóstwo zaułków. Pomiędzy szeregami budynków jak i poszczególnymi budynkami zostawiono dość dużą przestrzeń. Ta duża przestrzeń między szeregami domów przeznaczona była na podwórka, tam znajdowały się nieodzowne dla życie  mieszkańców budynki gospodarcze i przydomowe ogródki. W domach familijnych, przy głównej alei, mieściło się przeciętnie 18 mieszkań. Były to mieszkania o różnym standardzie. Większość to mieszkania jednoizbowe o powierzchni 25 metrów kwadratowych i dwuizbowe o powierzchni 40 metrów kwadratowych. Lokale przeznaczone dla kadry inżynieryjno technicznej i administracji były większe i miały osobne wejścia. W tej części osiedla mogło zamieszkać 312 rodzin, co jak na potrzeby fabryki było ilością znikomą. Dlatego do połowy lat 80 nastąpiła dalsza rozbudowa i powstało na osiedlu kolejne siedem domów. 

W ciągu niespełna trzydziestu lat infrastruktura mieszkaniowa należąca do Towarzystwa Akcyjnego Manufaktur Bawełnianych Karola Scheiblera osiągnęła takie rozmiary że znalazła się w czołówce inwestycji tego typu w Królestwie Polskim. W kwietniu 1892 roku firma Scheiblera informowała władze, że w domach familijnych należących do jego firmy mieszkało 6085 osób, były to rodziny  2618 osób  zatrudnionych w fabrykach Spółki. Na początku XX wieku zbudowano długi szereg domów dla robotników wzdłuż ulicy Przędzalnianej, dochodzący do ulicy Rokicińskiej ( czyli obecnie alei marszałka  Józefa Piłsudskiego ). Z mieszkań fabrycznych korzystało ogółem około 35% zatrudnionych w scheiblerowskich zakładach. Tak duże miasteczko musiało mieć swoją infrastrukturę i jak wiecie z poprzednich wpisów, było w zasadzie samowystarczalne. Zaplecze usługowe,  szkoła z domem dla nauczycieli, klub dla robotników, konsum, pierwszy w Łodzi i trzeci na ziemiach polskich szpital fabryczny a po latach to nawet boisko sportowe. W 1913 roku firma dysponowała 75 domami familijnymi, w których zamieszkiwała ponad jedna trzecia załogi fabryki.  Na inwestycjach w samej Łodzi się zresztą nie skończyło. Wielkim problemem miasta była nieustająca epidemia gruźlicy. Nie radziły sobie z tym problemem zachorowalności nawet najprężniejsze fabryki. Zięć Scheiblera,  Edward Herbst, w 1901 roku stwierdził, że korzystniejsze dla firmy byłoby wybudowanie sanatorium dla chorych niż wypłacanie im zapomóg. Stąd idea wywożenia dzieci "dla lepszego powietrza" i działania podjęte w tym kierunku.

Jak już jesteśmy przy Edwardzie Herbście, to  trzecim elementem zespołu fabryczno - mieszkalnego była rezydencja fabrykanta, składająca się z głównego budynku mieszkalnego - pałacu, pałacyku lub willi, ogrodu oraz zaplecza gospodarczego. Usytuowanie willi Herbstów  było  zgodne z zasadą całego założenia - żyjemy w bezpośrednim sąsiedztwie fabryki. Pierwsi łódzcy fabrykanci chcieli mieć całodobowo oko na interes, stąd wznoszono siedzibę właściciela fabryki tuż obok źródła zysków. Dopiero drugie pokolenie zaczęło budować swoje siedziby nieco dalej od fabryk, jednakże nigdy zbyt daleko. Budowę willi Herbstów na Księżym Młynie rozpoczęto przed 1875 rokiem, w którym to roku miał miejsce ślub najstarszej córki Karola Scheiblera,  Matyldy, z Edwardem Herbstem, dyrektorem fabryki. Willa Herbstów była znacznie bardziej elegancka niż domostwo  papy Scheiblera, plutokracja zaczęła wchodzić w rolę mecenasów sztuki. Nie chodziło już o to by pokazać zamożność domu, teraz gra toczyła się o to by widocznym stał się dobry smak jego właścicieli. Zamożność można było odczytać z rozmiarów fabryki i osiedla, dom to siedziba muz a nie kupiecki kantor. Willa Herbstów wzniesiona w stylu toskańskiego renesansu może wydawać się nieco dziwnym zjawiskiem na tle ceglanych murów "warownej" fabryki, czy koszarowego osiedla. Jest to jednak budowanie charakterystyczne dla epoki i tego typu założeń, w Łodzi zatem to nic zdziwnego. 

Miasteczko Scheiblera  w 1910 roku obejmowało  rozległy teren, w obrębie którego można wyróżnić można było kilka zespołów fabryczno - mieszkalnych. Dlatego jest tak wyjątkowe. Niestety w jego wielkości leżała też jego słabość, kiedy nadszedł kres wielkich fabryk i tuzy produkcji zaczęły wykładać się na interesach z rosyjskim rynkiem, to zrobiło się cinko. Wielu fabrykantów poszło z torbami, innym powodziło się gorzej niż w złotej erze łódzkiego przemysłu.  Jednak najgorsze było dopiero przed nimi. Najpierw przyszedł czas zwany wielkim kryzysem, potem przyszła wojna, a potem komuna, która zmiotła świat fabrykantów a robotnikom miała zapewnić tzw. godne życie. Godne życie oznaczało bloki komunalne bądź spółdzielcze, fabryki same bloków nie budowały. Księży Młyn jednak nie opustoszał, ogólny głód mieszkaniowy na to nie pozwolił. Jednakże mieszkania znajdujące się w tej dzielnicy nie uchodziły już za godne pożądania, Księży Młyn tracił na wartości, bo robiono tu tylko to co absolutnie musiano by chałupy się nie zawaliły. To dotyczyło nie tylko budynków robotniczych, tak działo się z fabrykami i długi czas z rezydencjami fabrycznymi. Kiedy komuna padła wcale się nie poprawiło, pojawili się szabrownicy w upadłych i opuszczonych fabrykach. Pełna groza, dziś mająca miejsce w opuszczonej EC2, klejnociku socrealizmu. To że coś jeszcze stoi zakrawa na cud, po tych wszystkich ekipach złomiarzy i miłośników cegiełek.

Zmieniać to się zaczęło od rewitalizacji dawnej fabryki Izraela Poznańskiego, dzisiejszej  Manufaktury. Do ludzi dotarło że miasto może mieć drugie życie i to w starych murach. Oczywiście szło jak po grudzie, australijska firma deweloperska usiłująca przywrócić do życia dużą przędzalnię na Księżym  Młynie nie podołała i padła. Jednakże z czasem opanowano sztukę umiejętnego podłączenia się do unijnego cyca i jakoś to idzie. Raz wolniej, raz szybciej ale Księży Młyn powolutku podnosi się z upadku. W fabryce zrobiono lofty, dostawiono nowe budynki w "fabrycznym stylu", nie tak dawno pozyskano inwestora do renowacji drugiego fabrycznego,  krowiastego straszliwie budynku. Postawiono na mieszkaniówkę ale  nie znaczy to że osiedle bez rozrywek. Są knajpki, rzut beretem do Monopolis i w sumie dość niedaleko do Galerii Łódzkiej a to już prawie śródmieście i te kina i teatry. Jednocześnie dzielnica zaciszna bo  położona za parkiem  Źródliska i naprawdę zielona. Pewną dzikość znamionuje choćby taki  Koci Szlak. Ma Wrocek swoje krasnoludki pomarańczowo - alternatywne a miasto Ódź ma kocie figurki na Kocim Szlaku. Przy Muzeum Kinematografii, czyli dawnym pałacu Scheiblera, stoją sobie Filemon i Bonifacy, a na Księżym Młynie, na uboczu, jak typowa kocia ścieżka leży sobie uliczka przy której stoją kocioludki. Od czasu do czasu przemyka obok nich któś kocio prawdziwy, w okolicach knajpek i kawiarni czyhają hym... bywalcy.Nie ze nachalni czy cóś, tacy jakby bardziej pewni swego i nie zmuszani do umizgów czy natręctw.