środa, 24 września 2025

Villa Rocca w Chiavari

Nasze liguryjskie wakacje to nie była wyprawa podczas której mieliśmy zwiedzać do upadłego. jednakże mła przemyciła zwiedzanie jednego pałacu z ogrodem. Wybór padł na  Palazzo  Rocca,  kompleks muzealny w Chiavari, położony przy Via Costaguta a właściwie to  przy zabytkowym  Piazza delle Carrozze na starówce, znanego dziś jako Piazza Giacomo Matteotti. Przy pałacu znajduje się ceniony  Park Botaniczny Rocca. W dawnych stajniach mieści się lokalne muzeum archeologiczne  a na wyższych piętrach znajduje się galeria miejska. Są też zachowane wnętrza do zwiedzania. Całość  nosi dziś nazwę Villa Rocca. Obiekt nie jest jakoś bardzo rozległy, zwiedzanie nie jest z tych wymagających wielkiego nakładu sił. O tym żeby w Chiavari wznieść palazzo zadecydowała ambicja przedstawicieli rodu Costaguti. Za twórcę potęgi rodu uchodzi Prospero,  który piastował  różne stanowiska instytucjonalne i rządowe w Rzymie, znaczy Państwie Kościelnym.  Był senatorem, dyplomatą w służbie Republiki Genui i przełożonym  Bractwa San Giovanni de' Genovesi. Jego rodzina została obdarzona w 1654  przez papieża Innocentego X, tego którego tak okrutnie sportretował Velázquez, tytułem markizów  Spicciano w Toskanii i panów Rocca Elvezia koło Viterbo.  Prospero z pierwszą małżonką, Paolą Costa,  doczekał się był syna, któren został znaczącą figurą papiestwa. To jego wpływom zawdzięczano to przyznanie dziedzicznego tytułu markiza.

Vincenzo Costaguti urodził się w Chiavari  anno Domini 1612. Przeznaczony do stanu duchownego uczył się pilnie,  uzyskując tytuł doktora prawa cywilnego, jak i doktora prawa kanonicznego. Z Chiavari przeniósł się do Rzymu, gdzie został wyniesiony do godności kardynała przez papieża Urbana VIII w roku 1643. Uzyskał uchodzący za dość prestiżowy diakonat Santa Maria in Portico Octaviae a  później piastował urząd sekretarza Kamery Apostolskiej. Był zatem w światku rzymskich kardynałów  kimś. Uczestniczył w konklawe w 1644 roku, które wybrało na papieża Giovanniego Battistę Pamphilj, tego pantofla Olimpii Maidalchini, który przyjął imię  Innocenty X  ( o tym stadle mła napisała w tym  poście ).  Podczas  pontyfikatu tego papieża Vincenzo Costaguti został mianowany protonotariuszem apostolskim. Był kardynałem legatem w Urbino,  w 1648 roku powierzono mu nadzór prac przy budowie Villa Bell'Aspetto, niedaleko Nettuno , znanej dziś jako Villa Borghese lub Villa Costaguti. Następnie został mianowany kardynałem diakonem Sant'Angelo in Pescheria a potem jeszcze doszła godność kardynała Santa Maria in Cosmedin.   Kiedy zmarło się Innocentemu X, Vincenzo, kolekcjoner tytułów kardynalskich,  wziął udział w konklawe w 1655 roku,  które wybrało papieża Aleksandra VII.  Przy tej okazji Vincenzo spotkał się w Rzymie  z  osławioną królową Szwecji, Krystyną. Ponoć podczas tego spotkania prowadził on z dziwną królową  dyskusje na tematy historyczne, matematyczne i muzyczne, z którymi był dobrze zaznajomiony. Zdobył jeszcze tytuł kardynała diakona San Eustachio a następnie tytuł kardynalski San Callisto. Po tym ciężkim zdobywaniu tytułów i nawróceniu heretyczki zmarło mu się w 1660 roku.

Rodzina, która wydała z siebie takiego gościa, musiała mieć odpowiednią siedzibę. Pałac w Chiavari został zbudowany u zarania kariery Vincenzo, stanowił niejako usprawiedliwienie ambicji przyszłego kardynała. Budowano go w latach 1629 -1635 ponoć na zlecenie Giovanniego Battisty, przyrodniego brata Vincenzo, również przyszłego dość wpływowego kardynała, który do realizacji swoich planów zatrudnił znanego w Genui architekta Bartolomeo Bianco.  Jednak wg. archiwów z Chiavari umowę z Bianco podpisał Achilles Costaguti. Zdziwność taka.  Co do Bartolomeo Bianco to wicie rozumicie, być znanym architektem  w Genui to znaczyło bardzo wiele w XVII wieku, uprzejmie donoszę że malarz królów i cesarzy, Peter Paul Rubens, był tak urzeczony budownictwem genueńskim ze wydał był dziełko pod tytułem "Pałace Genui". To taki zbiór rycin i planów najpiękniejszych domów w Genui, znanej wówczas jako "Superba".  Niektóre z tych genueńskich  pałaców można i dziś rozpoznać, inne uległy znacznym przebudowom. Bartolomeo Bianco zaprojektował między innymi umieszczony w książce Rubensa Palazzo Agostino Balbi, bardziej znany jako  Palazzo Durazzo - Pallavicini, dziś wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kultury UNESCO. Na tej liście znajduje się też inny pałac jego projektu, Palazzo Balbi - Senarega. Oba pałace projektu Bianco to tzw.  Palazzi dei Rolli, obiekty wyznaczone w czasach Republiki Genueńskiej do przyjmowania wysoko postawionych gości w imieniu rządu Genui, podczas wizyt państwowych . Jak widzicie Bianco nie był tam jakimś prowincjonalnym architekciną z zapadłej Ligurii, to był architekt znany poza Italią. Rodzina Costaguti musiała nieźle zapłacić a także użyć wpływów, by zechciał zaprojektować pałac w Chiavari.

Musicie zdać sobie sprawę z tego że riwiera włoska nie była tym, czym jest dziś - znanym z przepięknych krajobrazów fragmentem wybrzeża. Zanim jej urok na przełomie wieku XVIII i XIX odkryli brytyjscy, utytułowani turyści, wschodnie wybrzeże Ligurii uchodziło za niegościnne i paskudnie skaliste. Poza niewieloma miasteczkami położonymi na obrzeżach górskich dolin, to w zasadzie było ciężkie zadupie.  Na Riviera di Levante niektóre miejscowości były wręcz odcięte od świata. Chiavari zaliczało się do tych lepiej położonych miasteczek, jak na Ligurię było całkiem spore i miało dobry port.  Niedaleko starego kościoła San Francesco   Giovanni Battista Costaguti wzniósł swój palazzo. Budynek nie powstał od podstaw, istnieją przesłanki że  że pałac jest połączeniem dwóch odrębnych,  istniejących konstrukcji. W pierwszej połowie XVII wieku, po rozebraniu starożytnych murów miejskich, wykarczowano teren na wzgórzu Capoborgo.  Znajdowały się tam później   tarasy obsadzone gajami oliwnymi. To u ich podnóża  wybudowano pałac. Budynek bardziej przypomina miejskie pałace  Genui niż wiejską willę. Jest dość wysoki, wielokondygnacyjny, z wyraźnym rozróżnieniem między strefami usługowymi a reprezentacyjnymi i mieszkalnymi. Parter był przeznaczony na pomieszczenia magazynowe i gospodarcze, kontrastuje to mocno z piano nobile, charakteryzującym się większymi i jaśniejszymi przestrzeniami, takimi jak duży centralny hol, rozciągający się na całą szerokość budynku. Jednym z najciekawszych rzeczy w tym budynku jest wewnętrzny podział przestrzeni, który różni się w zależności od tego do której z fasad przylega. Fasada południowa  jest bardziej majestatyczną i symetryczna, fasada północna, gdzie budynek dopasowuje się do  wzgórza za nim, sprawia wrażenie mniej sztywnej.  Pomieszczenia od strony południowej  są hym... grande, te od północnej bardziej swojskie. Od strony północnej znajdują się też dwie antresole, wykorzystywane jako kuchnia i pomieszczenia dla służby.

Potężna rodzina Costaguti  mieszkała w pałacu przez ponad wiek ale przyszło im w końcu utracić palazzo, Mła znalazła w necie info które są  sprzeczne co do sposobu  w jaki do tego doszło. Info są zaczerpnięte z wikipedii ale cóś tu się nie zgadza. Info nr jeden jest takie  że siedziba rodu Costaguti w Chiavari w 1760 roku przeszła w ręce rodziny Ranieri.  To była szlachecka rodzina wywodząca się z Perugii. Byli właścicielami papieskiego lenna Civitella Ranieri, posiadali tytuł hrabiów przyznany im w 1426 roku przez papieża Marcina V.  Następnie majątek trafił w ręce rodu Grimaldi, którą bardziej kojarzy się z liguryjską Riviera di Ponente, częścią wybrzeża położoną na zachód od Genui, a najbardziej to kojarzy się z Monako, którym rządzili od XIV wieku, z malutką przerwą. Grimaldi byli jednymi z najpotężniejszych rodów Ligurii i okolic, należeli do tzw. wielkiej czwórki rodów Genui, do której także zaliczały się rody: Fieschi (  w średniowieczu władali Chiavari ), Doria i Spinola. To stare rody z tradycjami sięgającymi XII wieku. Info nr dwa jest z kolei takie że w 1720 roku Maria Giovanna Pallavicino została dziedziczką majątku Costaguti, przekazując prestiżowy pałac oraz jego dziedzictwo kulturowe i architektoniczne krewnym ze strony matki, którzy zaczęli wyprzedawać znajdujące się tam dzieła sztuki i nieruchomości. Czy ci krewni to Ranieri mła nie wie, bowiem nie mogla wyśledzić Marii Giovanny Pallavicino z tej racji że Pallavicinów jak mrówków. To bardzo stary ród wywodzący się od rodu Obertenghi, markizów wschodniej Ligurii  od 951 roku oraz markizów Mediolanu, Tortony i Genui od około 1000 roku.  Odgałęzień tego rodu jest tyle że ciotka Makowiecka by padła od wyliczania, kto, z kim, kiedy.

Jest jeszcze trzecie info, wg. którego Costaguti podupadli i sprzedali  pałac  Grimaldim. Córka  z tej familii, Maria Teresa,  wyszła za mąż za markiza  Alessandro Pallaviciniego. Pallavicini, w wyniku skomplikowanego procesu prawnego, stali się współwłaścicielami. Po długim sporze posiadłość została ponownie sprzedana siostrom Ferrari. Hym... wiem że nic nie wiem, oprócz tego że Grimaldi przebudowali i rozbudowali pałac a Pallavicino nie byli zbyt dbałymi właścicielami. Czy majątek posiadali kolejno Ranieri, Grimaldi, Pallavicino, czy też było jakoś inaczej nie wydawa mła się aż tak istotne jak to że w roku 1903 pallazo  od sióstr Ferrari nabył niejaki Giuseppe Rocca, mieszczanin. Giuseppe Rocca urodził się w Chiavari w 1850 roku, jako najstarszy z czternaściorga dzieci Luigiego i Vittorii Monteverde. Historia troszki jak z "Gatopardo" Tomasso di Lampedusy, Stare rody oddają pola komuś nowemu. Giuseppe nie miał przodków, którzy w 1000 roku byli znani historii, ba, on nie miał nawet takich przodków jak nuworysze Costaguti. Żadnych herbów i dewiz rodowych, rodzina Giuseppe to były mieszczuchy z krwi i kości, najprawdopodobniej dość świeżej daty.  Archiwa pałacowe przechowują kilka ważnych dokumentów dotyczących Giuseppe, o dalekich przodkach cicho ale jest za to paszport wydany w Chiavari w lutym 1899 roku na jego wyjazd do  Buenos Aires  oraz dyplom Towarzystwa Strzeleckiego "wydającego bankiet dla uczczenia powrotu kawalera Giuseppe Rocca z Buenos Aires do ojczyzny - 28 listopada 1903 roku".  Jak się domyślacie za tym bankietem stał szacunek do pieniędzy, Giuseppe dorobił się w Argentynie sporego majątku. Po powrocie z Argentyny do Chiavari, Giuseppe Rocca nabył pałac, który dawniej należał do arystokratycznych rodów.   Akt notarialny kupna,  sporządzony przez notariusza Angelo Borzone nosi datę 10 lutego 1903 roku. Palazzo został nabyty za sumę 140 000 lirów.

Wraz z nabyciem własności budynku i parku za nim, Rocca dokonał zapisu na rzecz swoich pięciu sióstr, siostrzeńca a także ich damy do towarzystwa,  darując im prawo użytkowania.   Giuseppe przeprowadził gruntowny remont, zajmując się budynkiem i rozległym parkiem. Rocca zlecił malarzowi  Francesco Malerbie  wykonanie wszystkich dekoracji, które możemy podziwiać dzisiaj w pokojach, holach i salonach. Bardzo znaczący przy tej renowacji pałacu był udział lokalnych rzemieślników i przedsiębiorców, od  Brizzolary  po  firmę Boletto, którzy byli wykonawcami   wielu projektów realizowanych w Chiavari na początku XX wieku. Do odnowionej rezydencji wprowadziła się rodzina, która w 1908 roku zabrała się za tworzenie ogrodu. W dokumentach archiwum rodziny Rocca przechowywane są rysunki i projekty dużego parku położonego na wzgórzu.  Realizację i zaprojektowanie całości założenia powierzono architektowi  Pollice Caccia. Jednakże  to sam Giuseppe, jak i jego siostrzeniec, Luigi Daneri, mieli olbrzymi wpływ na projekt.  Park Rocca zajmuje powierzchnię ponad 20 000 metrów kwadratowych i rozciąga się na tarasach położonych  na różnej wysokości, z których właściwie każdy robi za belvedere, oferując zróżnicowane widoki na miasto i morze. Ten ogród jest  książkowym przykładem ogrodu w stylu riwiery, jest bogaty w rzadkie i cenione gatunki egzotyczne, które nie zawsze udają się na włoskiej ziemi, pełen  krętych ścieżek, które niekiedy wyglądają jakby były wyrzeźbione wśród skał, dziwnych sadzawek i wodospadów, oraz  nieregularnych rabat kwiatowych. W ogrodzie znajdują się też typowe dla epoki  elementy architektoniczne, takie jak neorenesansowe nimfeum , czy kiosk w stylu pompejańskim oraz herbaciarnia. Jest też urocza szklarnia, robiąca drzewiej za ogród zimowy.

A teraz będzie o prawdziwej szlachetności, takiej, która nie potrzebuje żadnych herbów, nadań papieskich i tym podobnych powierzchowności. Chodzi o dar dla miasta Chiavari. Na początku XX wieku wiele dawnych palazzo i willi na riwierze trafiało w ręce bogatych ludzi spoza Włoch, arystokratów, finansjery czy hotelarzy. Riwiera, na którą wówczas jeździło się zimą, zmieniała się w międzynarodowe kurortowisko, w którym rdzenni mieszkańcy robili za personel i sztafaż do pejzaży. Nie wszystkim lokalsom to odpowiadało, Giuseppe Rocca był chyba z tych, którym zależało by Liguria zachowała jak najwięcej ze swojej przeszłości. W testamencie zapisał miastu Chiavari  palazzo i ogród zwane teraz Villa Rocca. W 1912 roku notariusz otworzył testament do publicznego odczytania a  następnego dnia rada miejska  zagłosowała za przejęciem spadku. W 1963 roku  burmistrz  miasta Chiavari odsłonił pamiątkową inskrypcję, potwierdzającą darowiznę i będącą hołdem dla Giuseppe Rocca. Zważywszy na to że Villa Rocca wraz z ogrodem jest dziś jednym z najchętniej oglądanych miejsc w Chiavari,  Giuseppe w pełni na te wyrazy wdzięczności zasługuje. W ostatnich latach  cały obszar parku został ponownie obsadzony roślinnością i poddany renowacji architektonicznej. Widać że pracuje się też nad ekspozycją w palazzo.

Teraz będzie o wrażeniach mła.  Budynek palazzo podobał się mła z powodu klasycznej prostoty i umiaru. Niby włoski barok ale mła miała wrażenie że to protowersalska architektura, wicie rozumicie - piękno tkwiące w prostocie. Oczywiście jest to prostota w wydaniu XVII wiecznym. Jedyne co mła nie pasiło to urbanistyczne rozwiązanie, aż się prosi, by bryła budynku stanowiła pierzeję Piazza Giacomo Matteotti. Jednakże budynek nie jest umieszczony centralnie na tej pierzei, przybudówka i przede wszystkim konstrukcja bramy jakoś optycznie to wszystko rozciągają, wchodzi w to wszystko jeszcze bryła kościoła San Francesco i wszystko robi się trochę chaotyczne. To wrażenie może to wynikać też z tego że Piazza Giacomo Matteotti nie jest tak do końca symetryczny. W końcu jest to miejsce, starsze niż nowożytna urbanistyka, kościół San Francesco był aż do XVII wieku, kiedy przebudowali go Costaguti, kościołem romańskim. Ten fragment miasta jest baaardzo stary i choć budynki wydają się pochodzić z czasów nowożytnych, tak naprawdę dużo tu zostało z średniowiecznego układu urbanistycznego.

Wnętrza palazzo na mła,  przyzwyczajonej do łódzkich pałaców z przełomu wieków XIX i XX, nie zrobiły jakiegoś wielkiego wrażenia. Przynajmniej te wnętrza oficjalne, salony i hole. Ot, klasyka wnętrz recepcyjnych, lekka nuda. Mła zdecydowanie  bardziej podobały się takie prawdziwie użytkowe pomieszczenia jak łazienka z cud urody armaturą i bajerną, marmurową wanną, czy odjazdowa kuchnia z niesamowitym piecem, olbrzymim marmurowym zlewem i kuchennymi utensyliami typu wielgachna łyżka cedzakowa, czy ogromny lejek. Hym... właściwie to bardziej odpowiednie jest nazwanie tych przedmiotów łychą i lejem. Mła tak bardzo przeżyła tę kuchnię że zrobiła tam całkiem dużą sesję foto. Nikt jej przy tym nie przeszkadzał, bo kuchnia tak nieco na uboczu, nie na piano nobile. Mogłam sobie pooglądać zawartość półek, bezczelnie dotknąć metalowych, emaliowanych  puszek, podziwiać stare szklane słoje. Mła lubi takie szczególiki. Dlatego w pomieszczeniach recepcyjnych mła sfociła dla Was koronki  filet i zasłony wykończone makramami, z wyrobu których słynęło  niegdyś Chiavari. Zdjęć z galerii obrazów ni ma, bo choć obrazy niezłe to światło nie sprzyjało foceniu.

Dobra, przechodzimy do ogrodu, z którego fotkowy reportażyk mła obiecała Wam przed wakacjami. Dla porządku info że całkowita powierzchnia zieleni przy pałacu wynosi 21 000 metrów kwadratowych. Głównie w pionie, że tak to określę. Ten tarasowy park, była plantacja drzew oliwnych, połączony jest z oryginalnym ogrodem przylegającym do pałacu za pomocą eleganckich  schodów na podeście których znajduje się nimfeum,  mała eskedra z fontanną,  umieszczonych na osi pałacu. Plac pomiędzy murem oporowym a pałacem tylko częściowo porośnięty jest zielonym, głównie sagowcami Cycas revoluta. Większa część tego parteru to żwirowany i wybrukowany plac.  Mła domniemywa że takie rozwiązanie ma cóś wspólnego z imprezami, które tu się odbywają. Villa Rocca jest miejscem przedstawień teatralnych, festiwali letnich i inszych kulturalności. Jednakże ten "nagi" dziedziniec tuż za pałacem specjalnie nie razi, brak bukszpanowych parterów, charakterystyczny dla bliskich budynkom części ogrodów włoskich, oczu specjalnie nie boli. Zdaniem mła wynika to z tego że ogród tarasowy jest jakby osobnym światem.

Mur oporowy porasta kolekcja róż czepnych, niestety żadna  jakoś spektakularnie nie kwitła. Mła widziała też nasadzenia z kamelii, krzewy przycinane, wyglądają na dość wiekowe. Do ogrodu tarasowego wchodzi się po łagodnych schodach, po drodze mijając klasyczny taras widokowy, z którego można podziwiać Piazza Giacomo Matteotti i Golfo Tigullio w oddali. Ścieżką pomiędzy murem a bambusami dochodzi się to szczytu wzgórza, gdzie znajduje się biglietteria, wucety i insze takie. Odbijając nieco w bok, dochodzimy do owej szklarenki, robiącej swego czasu za ogród zimowy (  na jednym ze starych zdjęć mła rozpoznała szklarenkę jak miejsce zasiadania  familii Rocca ). W szklarni trochę kaktusów, sukinkulentów i woskownicy Hoya lobbi 'Dark black Flower', a także paproci płaskli Placyterium, mła za słaba jeśli chodzi o rozpoznanie gatunków tej paproci.  Zresztą nie wyglądały jakoś niebywale spektakularnie.  Najbardziej interesującymi roślinami w szklarence są dwa duże bananowce, owocujące. Mła ma w ogóle wrażenie że na szklarenkę nie ma jakoś pomysłu, tak po prawdzie jej nasadzenia są dość nijakie a szkoda, bo można w niej naprawdę poszaleć.

Ze szklarenki mła podreptała do basenu z roślinami wodnymi, mam wrażenie że robiącego nie tyle za ozdobę ogrodu, co raczej za narzędzie edukacyjne. Wkoło rozciągają się nasadzenia z wielu gatunków szałwii, pochodzących z Afryki, Wysp Kanaryjskich, Meksyku, Brazylii i Kalifornii. niestety, połowa września to nie jest czas na podziwianie szałwii kwitnących  wśród  drzew oliwnych, No nie ten czas. Tak jak i nie czas rododendronów ocienionych iglastymi drzewami i egzotami. Mła mogła co najwyżej podziwiać owoce na  chruścinie jagodnej, zwanej inaczej drzewem truskawkowym Arbutus unedo (  fotka niestety bardzo tak se wyszła, dlatego nie zamieszczam ) i egzotyczne drzewa araukarii. Porastają tam też szarańczyny strąkowe Ceratonia siliqua,  zawleczone przed setkami lat ze wschodniej części basenu Morza Śródziemnego ( ich strąki to karob vel chleb świętojański, z którego mła zrobiła nalewkę po wizytacji Splitu ).  Najstarsza część parku to gaj dębów ostrolistnych. To niejedyne dęby, które tam porastają , rosną  tam również dęby szypułkowe i korkowe.

Okolice porastają też cyprysy Cupressus sempervirens , drzewa pistacji mastksowej Pistacia lentiscus i pitsacji terpentynowej Pistacia terebinthus,  a także drzew, które my uznajemy za swojskie: jarzęba brekinii Sorbus torminalis, wiązu polnego Ulmus minorczy przybyłej z Alp  limby  Pinus cembra.  W tym ogrodzie obok palm i sagowców jakoś nie rażą. Takie "dzikie zastawy" to cecha charakterystyczna dla ogrodów w stylu riwiery, wywodzi się to z brytyjskiej manii introdukowania w ogrodach angielskich roślin z całego świata, na jaką angielscy ogrodnicy, czy też raczej właściciele ogrodów,   ciężko zapadli w epoce wiktoriańskiej. Ta mania udzielała się wszędzie tam, gdzie pojawiali się chętni do osiedlenia w cieplejszym klimacie brytyjscy turyści. Widzimy to na południu Francji, na wybrzeżu liguryjskim, nad alpejskimi jeziorami w Italii , czy na wybrzeżach Portugalii i Hiszpanii. Na riwierach francuskiej i włoskiej oprócz nasadzeń z ciężko egzotycznych palm ukochano sadzenie sukinkulentów. Mła przyznawa że tzw. skalny ogródek w Villa Rocca zrobił na niej duże wrażenie, głównie za sprawą kolekcji aeoniów. Żeby dotrzeć do ogródka skalnego trzeba minąć położoną nieco na uboczu, tuż przy jednym z punktów widokowych, którymi  ten ogród jest naładowany  jak baba wielkanocna rodzynkami, świątynkę pompejańską  i dotrzeć do pawilonu Herbaciarni, który jest dość zdziwną konstrukcją ( oczywiście widoki z pawilonu z tych oszałamiających, szczególnie w słoneczne dni, kiedy Morze Liguryjskie nie może się zdecydować czy ma być błękitne na pograniczu koloru turkusu, czy wpaść w nefrytową zieleń ).

W okolicach Herbaciarni znajduje się pierwszy z tarasów, obrośnięty strelicją królewską Strelizia reginae i sagowcami. Schodząc niżej, przez sztuczną grotę trafiamy na kolejny taras i belvedere przy baseniku z żółwiami, obrośniętym ciborą  papirusową Cyperus papyrus.  Idąc dalej dochodzimy do ogródka skalnego. Mła przepadła z kretesem przy tej kolekcji gruboszowatych. Hym... tam nawet nasz poczciwy grubosz jajowaty Crassula ovata, wygląda zjawiskowo. Odmiany  o barwnych liściach to pieścidełko dla oczu, słoneczko w Italii przygrzewa inaczej, rośliny są niesamowicie wybarwione. Aeonia w wielu odmianach, od tych najczarniejszych, do cudownie pastelowych, wcale nie wyglądają jak łyse drzewka z czuprynką. Zdaje się że gdy bujają za mocno po prostu się je przycina. Mła odniosła wrażenie że nasadzenia w ogródku skalnym to  to kolekcja podrodzin Crassuloideae i Sempervivoideae. Oczywiście nie mogło zabraknąć kaktusów, w tej części gruboszowej  nie występowały w dużej ilości, sadzono raczej gatunki które przewisają, mła skupiona na urodzie aeoniów przyznawa uczciwie że nie odnotowała co to za gatunki, jednakże odnoszę wrażenie że na przełomie maja i czerwca ogródek skalny może być pełen kwiatów za sprawą tych zwisających kaktusów. Pewnie w kwietniu kwitną też aloesy, których trochę też tu rośnie.  W ogródku skalnym rośnie też szparag Sprengera Asparagus densiflorus, wyglądało na to że robi tam bardziej za chwaścik, znaczy nasadzenie inwazyjne, nad którym ciężko zapanować, ponieważ pojawia się nie zawsze w tych miejscach gdzie jego pierzasta zieloność pasi. 

Prawdą jest że chodząc po tarasach Villa Rocca  można odbyć prawdziwą botaniczną podróż dookoła świata. Od śródziemnomorskiego ogrodu po Południową Afrykę, od Chile,  po Australię. Ten ogród  oferuje zaskakującą różnorodność gatunków flory. Właściwie każdy tam coś dla siebie znajdzie. co prawda ogrodnicy żyjący w naszych, lub podobnych do naszych warunkach klimatycznych czują na ogół cóś na kształt  ciężkiej pretensji do losu, wicie rozumicie - Ach czemu to u nas ta palma nie przeżyje a jak jej się uda, to dlaczego musi tak rachitycznie wyglądać, jakby na jaką gruźlicę roślinną chorowała?  Takie tam typowe żale ogrodników z zimniejszego klimatu się w serduszkach lęgną, choć  ludzie wiedzą że one głupie. Mła pisze nie tylko o sobie, bowiem wie że w tych żalach do Najwyższego Ogrodowego nie jest odosobniona. Kamelie by się chciało uprawiać, ciepłolubne paprocie, odjechane sagowce, żyjące na Ziemi od dwustu milionów lat a tu zonk! Owszem, uprawiać można, ale nie w ogrodzie. Domowa uprawa to jednak nie to samo co ogrodowanie.

Pewien kompromis stanowi wyprowadzanie roślin na lato do ogrodu i chowanie ich przed pierwszymi przymrozkami do domu. Ech... Mła po wizycie w Villa Rocca zakochała się w aeoniach, ich uprawa wydaje się jej bliższa uzyskania sukcesu niż np. uprawa tych żywych skamieniałości, jakimi są sagowce. Mła pozyskała dwie sadzonki z doniczek naszej gospodyni Cini, u której sukinkulenty wręcz wylewają się z donic ( Cini uprawia nie tylko aeonia, jej eszewerie straszne zazdraszczanie u mła wywołały ), No dobra, wróćmy do ogrodu, przez ogródek skalny można zejść na taras  z sagowcami, z którego schody prowadzą do nimfeum a stamtąd na ogrodowy parter.  Mła zawróciła jednak na górę, ponieważ brama przy nimfeum była zamknięta. Nie polazłam do części parterowej, tej też  porośniętej sagowcami, tam gdzie przy schodach z pierwszego tarasu znajduje się bramka. Nic z tych rzeczy, polazłam w górę, by jeszcze raz spojrzeć z różnych belvedere na Chiavari.  Te niesamowite widoki to jedna z największych zalet ogrodu w Villa Rocca. To by było na tyle.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz