niedziela, 26 października 2014

Psikus czy cukierek?

Nie jestem miłośniczką świąt świeżo importowanych, radości halloweenowe czy walentynkowe słabo do mnie przemawiają. Po pierwsze wiek już nie ten żeby słodycze sępić groźbą szantażu ( pomysły na psikusy by się znalazły i to takie  że murowana groza natychmiastowa i włos dęba staje, he, he ), czy też  z utęsknieniem wyglądać tandetnego, czerwonego serduszka ( jak wiadomo w pewnym wieku to już tylko brylanty wielokaratowe na człowieku robią wrażenie, he, he). Nasze całkiem  nowe święta ( bo co to jest to ćwierć wieku - jedno pokolenie ) traktuję jako zjawiska handlowe. Co prawda dorobiliśmy się już własnej malutkiej tradycji jaką są  protesty  niektórych katechetów czy proboszczów przeciwko "szatańskim" zabawom czy  protesty Szczeropolaków przeciwko zachodniemu importowi ( mamy własne Dziady, słowiańskie, no dobra z lekkim bałtyjskim wkładem ale w sumie nasze,  halloweenów nam  nie trzeba, he, he ). Tradycja protestowania przeciw  nowemu zwyczajowi nie ma jednak moim zdaniem szans na dłuższe zagoszczenie w naszej kulturze ( protesty tego typu to do siebie mają że po pewnym czasie samoistnie zanikają, wraz z asymilacją zwyczaju).

W sumie do  wiary w czary nam niemal tak samo blisko  jak  Anglosasom.   Powszechnie uważa się że ostatnią czarownicą  skazaną za  czary na ziemiach polskich i jednocześnie w Europie  była niejaka Barbara Zdunk z Reszla.  Jednak  jak się okazuje Barbara nie była sądzona za czary tylko za podpalenie  domu, to spalenie jej  zwłok na stosie spowodowało że uważano ją za ofiarę  procesu  o czary. Prawda jest taka że w  tym czasie ( 1811 rok   ) to już  sędziowie mieli postoświeceniowe  kodeksy i trzeba było radzić sobie  inaczej. Radzono, czego najlepszym przykładem była  sprawa Krystyny Ceynowy, poddanej  próbie wody ( której  nie przeżyła ) przez jej sąsiadów, mieszkańców  wsi Chałupy, w 1836 roku.  Co prawda Witchcraft Act został odwołany w Wielkiej Brytanii w 1951 roku ( Helen Duncan handlująca tajnymi informacjami jeszcze się zdążyła załapać na proces o czary ), a w 1999 roku na amerykańskim tzw. Midwest zawieszono w prawach ucznia za rzucanie uroków jakąś głęboko wierzącą w czary nastolatkę ,  jednak i my mamy się  czym "pochwalić".  Otóż w  2003 roku przed  krakowskim sądem toczył się proces w sprawie pomówienia  o czary. Dobrego imienia bronił  nie będący  czarownikiem ( bo wszak wiadomo że czarownicy  i czarownice istnieją, he, he  ) rolnik z Woli Kalinowskiej.  Jego sąsiadka przyuważyła  że krowy domniemanego dają coś więcej mleka od  jej  krów ( wiadomo zauroczenie ) i podzieliła się  tym odkrywczym spostrzeżeniem z resztą podkrakowskiej wsi. Proces zakończył się ugodą. Podobno domniemany czarownik w czary nie wierzył ale nie miał pewności czy sąsiedzi też są niewierzący.  Jakoś jestem dziwnie spokojnie pewna że świętowanie Halloween wrośnie w  tradycję kraju nad Wisłą, he, he.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz