poniedziałek, 6 października 2014

Wielkie robienie zapasów ( w tym to wirytualne )

Jesień pełną gębą! Nie tylko Dżizaas robi zapasy. W Alcatrazie wielkie  jesienne  bzyczenie - ostatnie kwiatowe  żerowisko w pełni kwitnienia. Pszczółki i trzmiele  kręcą się ostro koło marcinkowych i sedumkowych kwiatów. Konkurencję podżerającą  robią im motyle, ja mam głównie  ucztę dla  oczu, choć Dżizaas coś tam bredziła o ostatnich listkach mięty ( spoko, zielsko ścięte przed kwitnieniem powinno wypuszczać nowe pędy z młodymi listkami ). Ciekawe czy sister  będzie próbowała dosmaczyć  miętą dynię, mam nadzieję że ten pomysł  się nie zalęgnie pod dżizaasową  czaszką, he, he. Prędzej będzie miało miejsce robienie  likierku miętowego ( oby udało się mu nadać  tym razem barwę zbliżoną do świeżej zieleni ) albo mrożenie listków w celach  piernikowo -  lukrowych. W każdym razie  Dżizaas i pszczółki kombinują jak  tu jeszcze korzystać z październikowych dobrutek w Alcatrazie. Zauważam  między  nimi  więcej podobieństw - rano zarówno owady jak i Dżizaas są wyraźnie spowolnione i ospałe, rozkręcają się razem ze słoneczkiem by wieczorem wraz z nadejściem naprawdę "rześkiego" chłodku zamrzeć w ulu ( znaczy Dżizaas w swoim lokum ).

Mamelon i ja  odbębniamy jesienną porę  na swój własny sposób - mniej praktyki więcej  teorii. Znaczy głównie przeglądamy przepisy i kombinujemy jakiego  jedzonka w domu  nie wykonywać żeby się nie  skusić i  nie żreć namiętnie. No  i nie przejść z fazy muz  Rubensa do fazy muz  Botero. W końcu już teraz my nie przypominamy pszczółek tylko trzmiele, naprawdę czas najwyższy  uważać żeby wałki nas nie zawaliły dokumentnie.  Ostatnie zdjątka z Pragi ujawniły smętną prawdę - ani do mnie ani do Mamelona nie pasuje nazwa sylfida. Co prawda obiektyw ponoć dodaje dziesięć kilo ( w naszym przypadku dwadzieścia, he, he ) ale nawet wyminusowany o tę wartość obraz zostawia jeszcze spoooorooo do życzenia. W dodatku mają miejsce nieprzyjemne sytuacje  przy mierzeniu ciuchów ( uwięzgnięcie  nogawki na udku, czy  tradycyjne niedopięcie lub dopięcie wymuszone ze strzelającym guzikiem ). Uwielbiane przez nas ciuchy "gumkowe" nie nadają się niestety na każdą okazję. Tak, tak, w naszym wypadku  jednak zdecydowanie lepiej czytać przepisy niż je wykonywać.

Przyjemnie jest wynajdować jakieś słodkości  i zachwycać się  tzw. możliwościami. Można nawet układać gryplany. Potem jednak lepiej udać się do ogrodu i  przystąpić do zabaw ze szpadelkiem i innymi  narządkami. Jak te pszczółki wkopywać te cebulki hiacyntów zakupione w Lidlu. À Propos  - strzeliłam  byka rekordzistę z radością powiadamiając  Ewandkę że oto tanizna w tym  Lidlu taka że "normatywne" cebule hiacyntów dostanie poniżej złocisza. Bardzo zły głosik w  telefonie powiedział  "Ale u mnie nie ma Lidla" i teraz w ramach samokarania rozważam zwiększenie liczby  godzin spędzonych   ze szpadlem. Tak to jest jak człowiek nie myśli tylko kretyńsko się spodziewa że wiadoma  sieciówka jest  wszędzie.Widać niestety efekt zaatakowania szarej galaretki komórkami tłuszczowymi, zgroza! Jedno szczęście że u Ewandki inna sieciówka ma inne cebule, też niedrogie. Może faux pas z tymi cholernymi hiacyntami zostanie mi wybaczone. Tym bardziej że w ramach poszukiwań kulinarnych znalazłam przepis na nalewkę z owoców czarnego bzu. Nalewki nie są pożerane tylko podpijane i mają działanie lecznicze. W naszym programie antywałkowym nie ma mowy o usunięciu z naszego życia nalewek - zdrowie  przede wszystkim, he,he!

2 komentarze:

  1. Z czarnego bzu robię soki i dżemy,nalewka na pewno super,samo zdrowie z witaminką C,pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze jakie przyjemne w użyciu to zdrówko, he, he!

    OdpowiedzUsuń