Ostatnio ciągle czytam jaka to tragiczna sprawa ten brak życia miejskiego i wynoszenie się na przedmieścia. W ramach walki ze zjawskiem suburbanizacji postanowiłyśmy z Mamelonem wyjść w miasto. To znaczy ja postanowiłam a Mamelon został zmuszony do ruszenia ze mną. Na wycieczkę do miasta został zabrany też Sławek, dla którego przejażdżka tramwajem miała stanowić dodatkową atrakcję ( z naszej trójki to już chyba tylko on nie pamięta kiedy ostatni raz jechał tramwajem ).
Zaczęło się nieciekawie od nagłej zmiany trasy tramwaju, potem było już tylko tradycyjne duszenie w tramwajowym tłoku. Ot, normalka na "regionalnej" trasie w sobotni wieczór. Nasza wyprawa miała na celu oblookanie czegoś co się nazywa Kinetycznym Festiwalem Światła, albo jakoś tak podobnie. Miało nas powalić uwydatnieniem przez światło urody Piotrkowskiej. Napiszę krótko - nie powaliło! Na całej trasie festiwalowej podobała mi się jeno jedna instalacja a Mamelon była w ogóle na nie i miała mordercze zamiary wobec tłumu i mnie jako głównej sprawczyni jej festiwalowej męki. Na Piotrkowskiej w sobotnie wieczory spokojnie nie jest, tym razem została przekroczona faza sobotniej imprezowni i Pietryna zaliczyła dziki spęd stadionowy. Nawet Sławek wysiadł, łomot sprzętu nagłaśniającego i macerowanie w tłumie ruszyły go na tyle że na Placu Wolności zarządził natychmiastowy odwrót. Wrażenie po "kinetyce świetlnej" postanowiliśmy omówić w Manufakturze przy piwku. W czasie gry reprezentacji Polski jeden z głupszych pomysłów, ale co tam.
Pierwsza piwiarnia ( z litości nie wymienię nazwy ) oznaczała dla nas próbę charakteru. Ja rozumiem że cierpliwość jest cnotą ale ile do cholery można czekać na zainteresowanie kelnera swoją osobą. Po kwadransie czekania człowiek ma dosyć. Jedyne co mu zostaje to wyjście z ostentacyjnym szuraniem krzeseł. Druga próba wypicia piwka była udana , lokal nazywa się chyba "Galicja" i był znacznie bardziej me gusta. Przy ciemnym koźlaku omawialiśmy nasze wrażenia z wycieczki "do miasta" i zastanawialiśmy się dlaczego nie czujemy się podkręceni atmosferą. W końcu nie tak dawno wróciłyśmy z Mamelonem z Pragi, gdzie dziki spęd stadionowy w okolicy Rynku Staromiejskiego jest sprawą codzienną i gdzie to zjawisko nam aż tak baaaardzo nie przeszkadzało. No tak, ale bycie parodniowym turystą chłonącym urodę obcego, starego miasta wraz z tłumem da się jeszcze wytrzymać , natomiast wyprawa do dobrze znanej nam dzielnicy własnego miasta w towarzystwie kupy współmieszkańców już tego uroku "odkrywania świata" jest pozbawiona. Impreza zamiast cieszyć zaczyna solidnie męczyć. Człowiek ma dosyć i czym prędzej myśli jakby tu jak najszybciej znaleźć się z powrotem na przedmieściu. Poza tym "wiek spędów" chyba już dla nas minął. OK., koncert, kino , teatr ale masowe świętowanie w "przestrzeni miasta" zdecydowanie za nami ( zresztą zawsze z Mamelonem miałyśmy problem z "tłumną zabawą" ). Wygląda na to że nasz habitat to jednak zdecydowanie przedmieścia. Znaczy nie będziemy budować "żywej tkanki miasta" uczestnicząc w imprezkach miejskich.
.jpg)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz