niedziela, 12 października 2014

Życie miejskie i towarzyskie


Ostatnio ciągle czytam  jaka to tragiczna sprawa ten brak życia miejskiego i wynoszenie się na przedmieścia. W ramach walki ze zjawskiem suburbanizacji postanowiłyśmy z Mamelonem wyjść  w miasto. To znaczy ja  postanowiłam a Mamelon został zmuszony  do ruszenia ze mną. Na wycieczkę do miasta został zabrany też Sławek, dla którego przejażdżka tramwajem miała stanowić dodatkową atrakcję ( z naszej trójki to  już chyba tylko on nie pamięta  kiedy  ostatni raz jechał tramwajem ).
Zaczęło się nieciekawie od nagłej zmiany  trasy  tramwaju,  potem było  już tylko tradycyjne duszenie w tramwajowym tłoku. Ot, normalka na "regionalnej" trasie w sobotni wieczór. Nasza wyprawa miała na celu oblookanie  czegoś co się nazywa Kinetycznym Festiwalem  Światła, albo jakoś tak podobnie. Miało nas powalić uwydatnieniem przez światło urody Piotrkowskiej. Napiszę krótko - nie powaliło! Na całej trasie  festiwalowej podobała mi się jeno jedna  instalacja a Mamelon była w ogóle na nie i miała mordercze zamiary wobec tłumu i mnie jako głównej sprawczyni jej festiwalowej męki. Na Piotrkowskiej w sobotnie  wieczory spokojnie nie jest, tym razem  została przekroczona faza sobotniej imprezowni i Pietryna zaliczyła  dziki spęd stadionowy. Nawet  Sławek  wysiadł, łomot sprzętu nagłaśniającego i macerowanie w tłumie ruszyły  go na tyle że na Placu Wolności zarządził natychmiastowy odwrót. Wrażenie po "kinetyce świetlnej" postanowiliśmy  omówić w Manufakturze przy  piwku. W czasie  gry reprezentacji Polski jeden z głupszych pomysłów, ale co tam.

Pierwsza piwiarnia ( z litości nie wymienię nazwy ) oznaczała dla nas próbę charakteru.  Ja rozumiem że cierpliwość jest cnotą ale ile do cholery można czekać na zainteresowanie kelnera swoją osobą. Po kwadransie czekania człowiek ma dosyć. Jedyne co mu zostaje  to  wyjście z ostentacyjnym szuraniem krzeseł. Druga próba wypicia piwka była udana , lokal nazywa się chyba "Galicja" i był znacznie bardziej me gusta.  Przy ciemnym  koźlaku omawialiśmy nasze wrażenia z wycieczki  "do miasta" i zastanawialiśmy się dlaczego  nie czujemy się podkręceni atmosferą. W końcu  nie tak dawno wróciłyśmy  z Mamelonem z Pragi, gdzie dziki spęd  stadionowy w okolicy Rynku Staromiejskiego jest  sprawą codzienną i gdzie to zjawisko nam aż tak  baaaardzo nie przeszkadzało. No tak, ale  bycie parodniowym turystą chłonącym urodę obcego, starego  miasta wraz z tłumem da się jeszcze wytrzymać , natomiast wyprawa do dobrze znanej nam dzielnicy własnego miasta w towarzystwie kupy współmieszkańców już tego uroku "odkrywania świata"  jest  pozbawiona. Impreza  zamiast cieszyć zaczyna solidnie męczyć. Człowiek ma dosyć i czym prędzej myśli jakby tu jak najszybciej znaleźć się  z powrotem na przedmieściu. Poza tym "wiek spędów" chyba  już dla nas minął. OK., koncert, kino , teatr ale masowe świętowanie w "przestrzeni miasta" zdecydowanie za nami ( zresztą zawsze z Mamelonem miałyśmy problem z "tłumną zabawą" ). Wygląda na to że nasz habitat to jednak  zdecydowanie przedmieścia. Znaczy nie będziemy  budować  "żywej tkanki miasta" uczestnicząc w imprezkach miejskich.

Teraz takie sobie przemyślenia dotyczące  powolnej agonii Pietryny.Urządzanie masowych  imprez nie ożywi tej  ulicy, raczej skłoni kolejnych jej mieszkańców do szukania spokojniejszych miejsc do mieszkania. W ogóle  urządzanie masówek w centrum starego miasta z problemami  komunikacyjnymi jest moim zdaniem  głupie ale  to  w kraju  gdzie stadiony  sportowe buduje się w centrum dużych miast pewnie nikogo nie rusza.  Wspominałyśmy z Mamelonem Piotrkowską  z lat naszej  młodości, ubogą jak tylko  mogła  być uboga ulica w czasach komuny ale za to tętniącą życiem. Dziś nie łazimy często  na Piotrkowską bo nie mamy po co, za bogato i za pusto. Co z tego że chodniczki z granitu jak dawne sklepiki czy ciekawe knajpki na Pietrynie zdechły.  Niespecjalnie dużo  jest  nawet sklepów dla  turystów, choć wyczuwalny jest klimat ledwie dyszącej Wenecji zamienionej w Disneyland . Problemem Pietryny jest traktowanie  tej  ulicy jako najbardziej łódzkiej z łódzkich  ulic, tworzenie deptaka dla niewielkiej  ilości  turystów przy  jednoczesnym odpuszczeniu sobie  dbania o standard  życia   jej mieszkańców. Problem większości  miast na półkuli  północnej, nic nowego. Ani ja, ani Mamelon, że o Sławku ledwie napomknę, nie będziemy zahaczać o Pietrynę z okazji takiej nocy muzeów czy tam  innych podobnych świątek ( do  muzeów  to ja  chodzę od czasu do czasu  ranną porą, kiedy  tam pusto ). Znaczy żadnego z nas pożytku przy reurbanizacji miasta nie będzie. Przynajmniej  dopóki miasto nie stanie się znośne dla mieszkańców suburbii ( lub też  suburbiów - nie jestem pewna jak to odmieniać ).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz