piątek, 26 października 2018

Dodupnik

No i się wzięło i się zrobiło, znaczy  pogoda zdoopniała. Szaro,  buro a w tym tygodniu zaciemnienie. Oj, nie jestem ja szczęśliwa kiedy dookoła robi się buro. Nie żebym  tam oprotestowywała deszczowe dni, pochmurność urodna jest,  mnie tylko dobija miejska wersja niepogodnej  jesieni. Wicie rozumicie, jadowite mgiełki oblepiające wszystko wokół, kolory zszarzałe, ciemność wilgotną a niemiłą zapadającą o trzeciej po południu - wszystkie  te syfilizmy miejskie, łącznie z zapachem palonego miału. Natura naga, odarta z zieleni czy koloru przebarwionych liści, niemająca możliwości przykrycia sobą tej miastowizny w najgorszym wydaniu atakującej zewsząd. Zły czar industrializacji rzucony na kolorowy świat. Może przesadzam z  tym miastowym złem, może na wsi takie błotno jesienne klimaty  są jeszcze cięższe do przeżycia ( hym...Serbinów ) ale tak mi się jakoś ubzdurało  że wieś  bliżej natury znaczy że świeżo w niej jakby, bardziej swobodnie i mniej dusząco  ( także dosłownie ). Pewnie wściekle kolorowe opłotki z rur, domeczki ze szkiełkami w tynku elewacji czy też nowomodne domy z obtujaczonymi tyrawnikami oczu nie  cieszą w pochmurne dni ale przestrzeń, pola, lasy "tuż za wsią", nawet pachnące gnojem, są tak jakoś milej nastrajające człowieka. A może tylko mła tak ma?


Może w swej olbrzymiej większości ludzie przedkładają nad wdzięki natury radości miejskie, ten cały blichtr coolorowych świateł i  niby lepszego życia tak naprawdę zazwyczaj ograniczony  do jednej  lub dwóch dzielnic?  Może robią tak dla możliwości szybkiego odwiedzenia lepsiejszego świata? Warto im żyć w mrówkowcach, kamienicach,  małych domkach na małych działkach  upitolonych w rządkach, tłoczyć się na ulicach aby mieć  możliwość wspólnego egzystowania z większą ilością ludzi po zapadnięciu zmroku. Bo co tu robić na wsi dzikiej jak prund siędzie,  interneta nie ma a za rozrywkę intelektualną to mamy albo zapas ksiunżek albo  sklepik z atrakcyjną w zeszłym wieku sklepową prezentującą poglądy na świat takie sprzed  dwóch wieków ? A może ludzie nie mają wyjścia  albo  się wydawa  że nie ma wyjścia i  pomieszkiwać trza tam gdzie większość  pomieszkuje? W miastach, bo praca, bo szkoła dla dzieciów,  bo szpital pod nosem. Bo nie  nuda problemem tylko zwyczajna ciężka codzienność.

Z moją miastowością  jest zdziwnie, trochę inaczej niż u większości ludków.  Drzewiej kto mógł a już najwięcej lepsiejsze państwo wyjeżdżało  latem na łono natury zostawiając "duszne" miasta.  Jesienią późną  natura zaczynała pokazywać tę mniej słodką stronę swojego jestestwa i ludkowie salwowali się ucieczką. Zjeżdżało się do miast  dla  pracy, dla rozrywek ( po czym  została nam  pamiątka w postaci tzw. sezonu teatralnego ), dla blasków gromadnego życia.  No tak, ale ja taka znów strasznie gromadna nie jestem. Hym... po mojemu to natura wiosną i latem  rozbuchana  ukrywa miejskość miasta i mogę miasto znieść bez strasznego bólu , zimą niestety miejskość  odkrywa i mam problema. Domku wiejskiego na zimę ni mam więc  tylko mi zostaje udać się wzorem lepiej sytuowanych  na jakąś  Riwierę czy cóś, niestety sytuowanie nie jest znów tak lepsze a koty nie przepadają za zmianą miejsca, podobnie jak rodzina  i sąsiedztwo.  Przede mną miejska zima i nie ma się co dziwić  tzw. spadkowi nastroju.



Pocieszam się że istnieją kina, jakieś miejsca dla orgii zakupowych, teatr ze spotkaniami baletowymi czy restaurany  z ciekawym żarłem. No tak, tylko że to co najbardziej mnie kusi czyli kino i tarzanie się w zakupowej rozpuście ( polowanko na wysorty ) można znaleźć w sieci, niespecjalnie  trza mieszkać w  samym mieście żeby takimi rozrywkami się nacieszyć   ( pod miastem  by można, na tych oplwanych suburbiach, gdzie net i tzw. zasięg jest ). Spotkania baletowe tyż nie trwają na okrągło a ciekawość żarciową powinnam w sobie przytępić, ze względu na dobro kręgosłupa. Taa, są takie chwile kiedy mamrotanie Mamelona "Sprzedamy nasz dom i Twoją rezurę i osiądziemy na wybrzeżu w Portugalii" ma jakiś niepokojąco kuszący urok. Na szczęście zdaję sobie sprawę  że wszędzie dobrze  gdzie nas nie ma, jeszcze sobie zdawam sprawę - jak będzie za parę lat to nie wiem. Styki mi się w mózgu popsowają i będę chciała już tylko słoneczka i spokoju, co łatwo uzyskać  gdy nie zna się  języka którym porozumiewają się ludzie wokół ciebie. Taa, na pewno nie nirwana bo  koszty opieki weterynaryjnej spore, ale taki słoneczny  dom starców, bez nerwów na tsunami debilizmu politycznych, bez zgorzknienia powodowanego obserwowaniem szczerzepolskich, no i przede wszystkim bez zimy ze wszystkimi bolączkami które ta pora roku niesie. Jeszcze parę lat i może  odkryję że wszystko mam gdzieś i się wypisuję, na razie w cieplejsze rejony, może na portugalskie wyspy? Kto to wie?



Takowe rozmyślania powinny napawać mnie smuteczkiem i przestrachem ale cóś nie napawają, w końcu w  życiu nie chodzi o to żeby się ciągle czegoś bać i z czymś układać bo  wówczas kończy się  śpiewając "Bajo Bongo" zamiast  "mniej kompromisowej" francuskiej  wersji  utworu "Dwa Serduszka".  Są możliwości i kto wie czy nie uda się z nich skorzystać. Jakoś nie postrzegam takiej  wyprowadzki jako  emigracji tylko raczej wybór  domu spokojnej starości, z naciskiem na spokojnej. Cio Mary ma nadzieję że never do tego nie dojdzie, twierdzi, moim zdaniem słusznie, że człowiek solidnie zanurzony w rzeczywistości, nawet jeśli ona podława, żyje bardziej  świadomie. Totalna alienacja gdzieś tam zawsze zahacza o jałowość. Znaczy emigruj i żyj na całego, broń Najwyższy się nie wypisuj. Tylko mła się  wraz z nadejściem zimy coraz częściej wyczerpują siłę baterie i smęci.  Co robić, taka  pora roku!

Dzisiejsze fotki to zbiorek różności  - na pierwszej kubeczek cud urody zwany Pocieszycielskim ( Psie  daj znać że  u Cię dobrze albo przynajmniej  poprawnie, wiadomości  gorsze tyż zniosę  ) ,  na drugiej zadanie bojowe wyznaczone przez Cio Mary ( "Larwa zrób to z pigwy" ), jak widzicie zgromadzono materiał, na pozostałych fotkach tzw. resztki ogrodowe  focone w smętnej szarości.

17 komentarzy:

  1. no ja bym nie narzekała za bardzo gdybym miała w mieście takie widoki z okna jak Ty, wiem później będzie gorzej. przez pierwsze lata na wsi dostawałam jesienno-zimowego paraliżu, tęskniłam do oświetlonych ulic, sklepów, kin i transportu miejskiego (czyt. trójmiejska SKM, która choć brudna, to była i jest w miarę punktualna). paraliż był na tyle silny, ze pewnego listopada dopadły mnie stany lękowe, przez pewien czas zamiast spać spacerowałam nocami bo dom mnie dusił. teraz jest już inaczej, bierę zimę na klatę, choć i tak listopad i grudzień najchętniej bym przespała. stany lękowe zamieniłam na permanentny wqyrw na wszystko (brak światła, wilgoć, zimno, merykrystmasendhepinjujer), którego kumulacja następuje w ostatnich dwóch tygodniach grudnia, 2go stycznia wszystko mija jak rękom odjoł czego i sobie i Państwu życzę, jak mawiał mój staruszek :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... taa... widoki z okna. Szopki składowe darowuję, kamieniczkę w całej okazałości darowuję, podobne do kamieniczki sunsiedztwo darowuję i wychodzi na to że jest git. Fotki wybiórczo serwuje i to cała tajemnica tego miejskiego raju. W mieście najbardziej mierzi mnie "nieładność", tłoczność i hałas. No i smród chemiczny ale jak donoszą cooleżanki zewsząd, wieś czy miasto jeden syfiland się robi w sezonie grzewczym. Miasto z jednej strony mła dusi , z drugiej strony mła jest niezmotoryzowana i nie bardzo wyobraża sobie swoje życie na wsi absolutnie dzikiej. Mła by chciała żeby w rejonach miejskich było więcej ładu urbanistycznego, czegóś takiego co określa się mianem oddechu przestrzeni. A tymczasem mła widzi te koszmary deweloperskie typu "okno w okno", domy od całkiem innych działek - Dżizuu, co to za mania na małych działkach upierniczać kolosy - betonowanie nasze powszechne i insze karygódki. Mła bzdurnie liczyła na to że pewne rzeczy odpłynęły wraz z komuną, taki bidoklepizm na ten przykład. Tylko że teraz mamy wyewoluowany bidoklepizm nowego typu - olbrzymi dom na małej działeczce, mła nie doceniła siły ludzkich przyzwyczajeń. No i w związku z tym oddechu ni ma, tłoczność nadal w modzie a gdzie tłoczność tam hałas i mła narzeka bo zielone nie wytłumia miejskości w listopadzie czy tam grudniu. Jak spadnie śnieg jest OK, wybielone i wyciszone, nie spadnie to dodupnik! W sezonie bezlistnym do mła dociera jak wielki ten dodupnik jest. :-/ Nie żeby zaraz miała stany lękowe w związku z tym ale ją zaczyna uwierać, potem ćmić a jeszcze później to już boli.

      Usuń
    2. miasto jest niezgodne z natura, to sztuczny wytwór wiec niedoskonały. ciesz się, ze nie mieszkasz w Paryżu :D

      Usuń
    3. Ja w ogóle uważam że miasto powyżej 500 000 jest ciężkomieszkalne, z natury rzeczy że tak to ujmę. W Paryżewie bym nie zamieszkała,w Londku takoż, ale kto wie czy w takim rozległym Austin by mnie kusiło zostać na dłużej. No tylko że to Texas, jakby Ameryka w Ameryce - nie bardzo sobie wyobrażam siebie jako tejano.

      Usuń
  2. Ślęczę całorocznie na wsi (tak ją nazwijmy) i powiem Ci, że rok rocznie mam ochotę rzucić to wszsytko i jesienią wracać do bloków, do ciepełka , do wygody... Naprawdę bardzo dobrze wspominam miejskie zimy, pomijając kilka uniedogodnień kiedy śnieg spadł a dozorcy nie zdążyli odśnieżyć chodników... ;) We własnym domku, na własnej posesji jak sama nie zrobisz to nie masz, a roboty jest od groma, albo koszta dużo wyższe niż w bloku. Czytając twój post znów zaczęłam się zastanawiać dlaczego tu nadal jestem, w sensie miejsca zamieszkania - dla rodziny. To jedyna wartość wyższa od mojej własnej wygody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hym... koszta blokowe już nie są takie jak były Agatku, czynsz i media pojechały w górę że ho, ho! Utrzymanie czterdziestu paru metrów w mieście może wyjść drożej niż utrzymanie na wsi całego domu. Własna posesja zawsze kosztuje więcej pracy ale to jest tak że masz za to więcej prywatnej przestrzeni. Problem w tym że w miesiącach bezlistnych z niej się nie korzysta. Znaczy dodupnik jest! :-/

      Usuń
    2. utrzymanie może i tak ale jak nagle dach zacznie przeciekać albo grubsza awaria to nie ma zmiłuj. coś za coś jednak, wole klepać bidę w swoim baraczku, wychodzić na ziąb bo drewna zabrakło do kozy niż słuchać krzyków somsiadow, wąchać smród z zsypu, zaglądać do talerzy w oknach na przeciwko, no i ta cisza w nocy :) nie wróciłabym do miasta na stale :0

      Usuń
    3. To prawda, grubsze prace remontowe to wór bez dna. W blokach rozliczają to na większą ilość osób, no i powierzchnie dachów w wielopiętrowcach nie są znów aż tak wielkie żeby mieszkańcy wszystkich kondygnacji budynku nie byli w stanie pokryć kosztów ich naprawy. Szczerze pisząc jakoś za blokami nie tęsknię, mieszkałam prawie pół życia i więcej nie chcę. Na pewno nie popełnię tego błędu pod tytułem "wygoda na starość" i do mrówkowca nie wrócę. Wszystkie znane mi osoby które sobie umościły starość w wygodach blokowych fiknęły w krótkim czasie od przeprowadzki. Powody różne ale po mojemu to organizmy przeżyły szok, wygody wzięły i je wykończyły ( np. dreptać po drewienko do komórki nie trzeba a ruch w wieku zaawansowanym wskazany ).

      Usuń
    4. he he, awarie wind do rzadkości nie należą, w podeszłym wieku nawet drugie piętro to wyzwanie ;)

      Usuń
    5. Kiedyś mieszkał u mnie w kamienicy taki cichy staruszek Pan Rudek. W wieku lat dziewięćdziesięciu i trzech nie pozwalał sobie pomóc dźwigać wiaderka z opałem "No bo nie wypada żeby kobieta dźwigała męskie ciężary". Raz usiłowałam takie wiaderko i mało mła macica o schódki nie rąbnęła. Pan Rudek był wyznawcą teorii że na starość im ma gorsze warunki tym się lepiej człowiek trzyma. Zasnął nam cichutko w wieku słusznym, do końca będąc absolutnie samodzielnym facetem. Wygody blokowe uważał za zagrożenie życia równe pobytowi w szpitalu.

      Usuń
  3. Wychowana w mieście, w bloku, mieszkam od 15 lat na małej wsi, takiej z autochtonami - ludność łemkowska przesiedlona po wojnie, która zajęła poniemieckie domy. Jest zaledwie kilka nowych domów i nowych rodzin, prawie wszyscy się znają. Na szczęście (tak, na szczęście!) do rogatek miasta jest tylko 10 km po idealnym asfalcie, a ja jestem zmotoryzowana :). I na szczęście jest to ciut za daleko, żeby była to typowa sypialnia mieszczuchów. Ja wieś lubię, bardzo dobrze się tu czuję. Choć czasem jesienią czy zimą przychodzi mi do głowy, jak łatwo byłoby w bloku. Wrócić po pracy do ciepłego mieszkania i nie martwić się o nic, bo jest dozorca, sprzątaczka na klatce, administracja od napraw. Czy to byłoby droższe? Nie sądzę. Drewno opałowe jest dziś dużo droższe niż kiedyś, przy mrozach dogrzewamy się prądem, co jest już bardzo drogie, reszta - woda, śmieci, telefon itp. - jak w mieście. Czynszu nie ma, to fakt, ale wydatki są cały czas, bo cały czas trzeba coś naprawiać, konserwować. I robota jest cały czas - nikt za nas nie pozamiata, nie odśnieży, nie przyniesie drewna, nie oczyści rynien, nie naprawi czegoś tam... I tak jak piszesz Tabazo, prąd zrywa dość często. Minusów życia na wsi jest dużo. Ale dla mnie, ponad pół hektara mojej prywatnej przestrzeni pod lasem, spokój i cisza warte są tych niewygód i pracy. Nie chciałabym wrócić do miasta na stałe, ale parę dni urlopu w dużym mieście jak najbardziej tak :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. tak, tak urlop jak najbardziej byle nie za dlugo. w Paryżu, dokąd jeździmy kilka razy w roku w ramach odchamiania, wytrzymuje maksymalnie 3 dni. trochę inaczej w rodzinnym 3mieście ale tam wiadomo, wiatr od morza, do plaży kwadrans per pedes z bloku, w druga stronę las na prawach Parku Krajobrazowego, wszystko oczywiście poza sezonem.
      moja francuska wieś inna trochę niż polska, jest mini miasteczko z kościołem, piekarnia i merostwem a poza tym fermy rozrzucone po okolicy. do miasteczka mamy 3 km. wokół pola, las i rzeczka. bezpośrednio mamy jednego sąsiada, który tez napływowy i zakocony jak my wiec "kotów nie drzemy", wspieramy się ;) najbliższa metropolia, mniejsza niż Sopot, ze sklepami, kinem i kilkoma restauracjami jakieś 15 km. ja jestem motoryzacyjnie sprawna inaczej ale od czego rower (zakupy w miasteczku, wypady na rynek, opieka nad dwoma obcymi ogrodami, daje rade) i internety, nauczyliśmy się z chłopem organizować tak, żeby te moja niesprawność jak najmniej dało się odczuć. poza tym w momentach podbramkowych mogę liczyć na tubylczych znajomych albo na strażaków :D

      Usuń
    2. No tak, podatki miejskie są jednak ciut większe niż te wioskowe. Drewno opałowe wszędzie drogie ale zdrożało też centralne i to bardzo, ludzie dopłacają grube setki za tzw. wyrównanie po sezonie grzewczym. Powstała u nas nawet taka kategoria ubóstwa - to tacy ubodzy których nie stać na kupienie opału na sezon grzewczy, całkiem sporo blokowych też prosi o dofinansowanie z tego powodu ( w tzw. dodatku mieszkaniowym koszty ogrzewania są zdaje się ryczałtowo uwzględniane ). Koszty remontowe bywają różne, zależy od stanu technicznego bloku czy kamienicy ale zdarza się że utrzymanie niewielkiego mieszkania w mieście kosztuje tyle co utrzymanie w dobrym stanie technicznym dużego domu na wsi. Ludzi w miastach nie stać na realne ceny najmu dużych mieszkań a do komunałek ciągle się dokłada. Pytanie co się stanie jak nie będzie już z czego dokładać? Pamiętajcie że ódzkie ceny najmu to jest szorowanie przy dnie, Wawka, Wrocek czy Kraków mają większe czynsze komunalne a wolny najem jest jeszcze wyższy. Znaczy miasto jest syfilityczne i drogie. Dlatego tak dużo ludzi wynosi się na przedmieścia i godzi nawet na dłuższy dojazd do roboty i jego koszty. No bo mają większy komfort życia mierzony przestrzenią, w mieście na taki po prostu nie byłoby ludzi stać. W mieście komfort mierzy się dostępem do mediów i tzw. dobrym adresem.;-) Cóś jak mamroty Babci Wandy na temat położenia rodzinnej mogiłki koło generalskiego grobu.
      Teraz co do zamieszkiwania na wsi - wieś polska to najczęściej ulicówka, twór który jak dla mnie odpada w przedbiegach jako miejsce zamieszkania. Bardziej pociągają mnie tzw. kolonie, miejsca bardziej zatopione w naturze. No tylko że to trzeba być trochę pionierem, wicie rozumicie, leśny człowiek i te klimaty. A jak się ma swoje lata i miastowość paro dziesięcioletnią w życiorysie to może być cóś ciężko wykrzesać w sobie ową pierwotną stronę jestestwa.
      Miasta zwiedzam namiętnie bo najłatwiej mła się tam dostać, co nie znaczy że mła by się w Himalaje dzikie nie wybrała!

      Usuń
  4. A ja sobie cenię mieszkanie na wsi z wszelkimi jego uciążliwościami. Mieszkałam w mieście i też były, a miasto męczyło mnie dodatkowo hałasem, mnogością ludzi. Na wsi mam spokój, wyciszenie. Dom ucywilizowany. Żadna plucha, żadne śniegi nie są przeszkodą, by dotrzeć do miasta do kina, teatru itp, jak tylko zechcę. Mimo w3szystko jesień i zima na wsi też są znośne:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła się wydaje że są nawet znośniejsze niż w mieście, ale jak pisałam mła ma poczucie że większość nie podziela jej zdania. Dla wielu ludzi na wsi zimą czy późną jesienią "nic się nie dzieje" ( jakby w mieście codziennie łazili do teatru a co drugi dzień na wernisaże ). Trudy okiełznania zimowej aury + nuda = ucieczka do miasta. W mieście znika poczucie nudy, może nie tyle dlatego że ludziska korzystają z uroków gromadnego życia co raczej dlatego że mają taką możliwość. Tłoczność ma dla wielu nieskończenie wielki powab, dlaczego tak jest to nie wiem. Chyba to jakiś atawizm.

      Usuń
  5. Las jest bajkowy także teraz, bagna takoż, tak melancholijnie i duchowato, bo mgły się włóczą. Bezlistne drzewa odcinają się czystą koronką na tle chmur, ale wiele ma jeszcze liście. Nawet lubię ten czas, bo oznacza koniec harówki w ogrodzie i przy przetworach. Jeszcze tylko naleweczka z pigwy i z pigwowca, jeszcze buraki do słoików i ostatnia nastawa octu z zimowych jabłek i można odpoczywać oraz karmić koty, co się zbiesiły i nic, tylko żrą. Mamy stuletnią chałupę i ogrzewamy się drewnem w kaflowych piecach i skandynawskiej kozie i mniej płacę, niż moja matka w bloku za ogrzanie kawalerki płaciła.Remonty porobione solidnie, tak, że chwilowo nie ma specjalnych kosztów. A u nas naprawdę ładnie jest, nawet teraz. A co robić? Kaligrafuję, kończę sweter na drutach, rysuję, czytam, piszę. Czasem odwiedzam krewnych i znajomych. Kocham taki spokój! Drogi porządne, nawet te podrzędne. Czasy Serbinowa minęły bezpowrotnie. A Riviera do doopy jest na dłuższą metę. Mieszkałam tam prawie 10 lat i zmęczyła mnie szybko. Zwłaszcza brak pór roku. Zimą tam wieje nudą i melancholią. A nerwovka polityczna jest w każdym kraju, o ile tylko zdradziecko poznasz język na tyle, żeby rozumieć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tzw. okoliczności przyrody bronią się same przez się, ale nasza natura jest okrutna. Mamy zimę, pół roku bez wegetacji. Kiedy moje kości były młodsze zima była przyjmowana z całym dobrodziejstwem inwentarza, niestety im dalej brnę w kalendarz tym bardziej rozumiem pragnienie ciepełka, pewnego stałego komfortu, które tak męczyło Chopina. Pojechałabym jak Piłsudski na Maderę, tam wieczna wiosna. No i starannie nie uczyłabym się języka.;-) Taa, polityczni na całym świecie so podobni - dodupni!

      Usuń