poniedziałek, 1 października 2018

Wpis miejski





Ten wpis powstał z powodu wpisu Lilki B. na  Kureirowym.   Myślenie zadano, zawsze jak mnie się zadaje  myślenie  to  mnie się potem odbija.  No i się odbiło. Post był o, uwaga trudne słowo, gentryfikacji czyli zmianie  w przestrzeni zurbanizowanej.  Wicie rozumicie jest tak - gentryfikacja to pojęcie oznaczające zmianę charakteru części miasta którą pierwotnie zamieszkiwały ludzie różne ( tzw. szerokie spektrum lokatorów ), w cóś gdzie mieszkajo głównie ludzie  bogate czyli jakby lepsiejsze. Gentryfikacja to proces naturalny ale bywa radośnie wspomagany przez władze miejskie na całym świecie bo podatki miejskie płacone przez bogatych i jeszcze bogatszych są cudne, a pensja urzędników miejskich zarządzających  Palm Beach  ma się tak do pensji urzędników  miejskich zarządzających inszymi miastami o podobnej do Palm Beach liczbie mieszkańców jak lody z prawdziwej włoskiej  lodziarni mają się do masowo produkowanej zmarzliny.  Gentryfikacja rzecz jasna  nie jest przypisana żadnej dzielnicy raz na zawsze, w przypadku Palm Beach przeszła już na  przykład w geriatryzację co nieuchronnie w dłuższej perspektywie czasu wraz ze zmieniającym się  modelem  życia zamieni się w stagnację, której czasem zdarza się przejść w instytucjonalizację, a czasem  w  powolną lub szalejącą  pauperyzację.  Uff! Tkanka miejska  podlega nieustannym zmianom i trza mieć tego świadomość i podchodzić do tego ze stoickim spokojem, reagując  jednakże wtedy kiedy całe miasto zmienia się w coś nie do życia.





Nikt dziś nie narzeka że na Forum Romanum biznes nie kwitnie bo on kwitnie w najbliższej okolicy dzięki  Forum Romanum, Rzym jest wielkim miastem i  może sobie pozwolić  na skansen. Wenecja jest w gorszej sytuacji. Z drugiej strony to Europa robi  się pełna miasteczek widm na co narzekają  nieliczni ich mieszkańcy.  W takich miasteczkach  mimo ich  uroku ludzie  nie chcą mieszkać.  Cinko tam  z pracą, cinko z rozrywką no to z życiem tyż cinko. A miasta atrakcyjne się duszą i kombinują co by tu, a na dodatek mają gości co to tak wpadają żeby się zabawić. Bramy miejskie postawić i straż wpuszczającą przyjezdnych zatrudnić, hym... ? Nie do końca jestem pewna czy ograniczenia turystyki masowej w stylu "dawny, dobry zamordyzm" się powiodą, wszak wyzwalanie się miast z murów miejskich jest uważane za  cechę rozwoju a ludzie lubio się czuć rozwinięte.   Co bardziej prężne miasta padają ofiarą własnego sukcesu, jedne podchodzą do tego jak Barcelona , w której  ostro się mówi o potrzebie zmniejszenia ruchu turystycznego,  insze są jak Nowy Jork gdzie pobyt 50 milionów  turystów rocznie radośnie przelicza się na kasę. No cóż, to świadczy o potrzebie analizy myślenia ludzi różnych kultur o rzeczywistości, że tak walnę w stylu smutno - tropikalnym. Widać Anglosasom masowa  turystyka w wielkich miastach nie przeszkadza, gorzej znoszą wykup domów pod wynajem w małych miejscowościach ( osiedlanie się w nich też, to różni ich od ludziów południa Europy ).






Niewątpliwie masową turystykę trzeba jakoś ucywilizować bo obecnie mamy do czynienia z dziką fazą tego zjawiska, jednakże cywilizowanie nie oznacza ograniczeń które spowodują że wrócimy do lat siedemdziesiątych XX wieku. Internety pokazały ludziom że można podróżować i ludzie  poczuli ten odwieczny koczowniczy zew, charakterystyczny dla naszego gatunku. Tego się prosto wyłączyć nie da a każdy kto twierdzi inaczej chyba zakłada jakieś straszliwe wydarzenie, związany z nim  szok cywilizacyjny i długotrwałe skutki onegoż ( wojna z  terroryzmem radośnie uprawiana od parunastu lat na świecie nie zmniejszyła skali turystyki, dodała tylko tych tzw. turystów przymusowych - ilość  osób podróżujących dla przyjemności zwiększa się co roku, mimo  niestabilnej sytuacji w wielu regionach świata ). Co niektórzy sądzą że  żeby się  nie utopić w  tym napływie  turystów trza gentryfikować całe miasta, tak żeby "masowy" nie mógł sobie pozwolić na pobyt. W ciągu trzech pokoleń można zrobić w ten sposób albo disneyland w  weneckim stajlu albo "niezwiedzalne" obumierające enklawy  bogactwa. Jakby nie patrzeć miasto zgentryfikowane w całości zdycha o ile nie powstają wokół niego satelickie  osiedla "do obsługi" i samo miasto nie zaczyna się terytorialnie rozrastać a jego  mieszkańcy nie są zróżnicowani pod względem materialnym.  Recepta nr 2 to wspomniane zamknięcie bram,  na ten przykład ograniczenia wynajmu lokali, które będą obchodzone  na wszelkie możliwe sposoby i nic nie zmienią poza tym  że wojujące w sprawie najmu strony uplują się po pas. Lobby hotelarskie jest  tu na pozycji producentów  maszyn do pisania którzy poobrażali się na komputery osobiste podłączone do drukarek. Recepta nr 3 to logistyka ruchu turystycznego i ona właśnie wydaje mi się receptą najsensowniejszą.





"Money makes the world go around" i rady na to nie ma. Prędzej czy później taka Alfama w Lizbonie zmieni się w dzielnicę domów na wynajem ( na gentryfikację klasyczną ma małe szanse, bo wynajem chałupy jest bardziej opłacalny  niż prowadzenie w takim lokum biznesu - biznes opanowuje tylko najpopularniejsze turystyczne miejscówy, zaułki co to po schodkach w dół i schodkach w górę biznesowi nie odpowiadają, jako mieszkanie na stałe odpada bo  nie jest w stanie zapewnić odpowiedniego  komfortu ludziom pieniężnym ) . Miasta będą  turystyką zarządzały a nie przyglądały  jej się z boku, jak obecnie ma to miejsce. Zarządzanie rozsądne  taką bazą mieszkaniową to wydanie przepisów ( byle nie takich upodobniających wynajem  mieszkań do wynajmu  pomieszczeń hotelowych bo to spowoduje wymyki ) i  ich egzekucja,  co da między innymi możliwość sprawdzenia ile w danej  chwili przebywa w mieście turystów ( nie szacunkowo tylko na podstawie zgłoszeń ), odciążenie komunikacji miejskiej, wyznaczenie limitów wejść tylko tam gdzie to naprawdę konieczne dla dobra  dobra oglądanego. Trzeba też  będzie się  pogodzić  ze smętną prawdą. Teraz smętna prawda - nie da się mieszkać na placu zabaw, dzielnice atrakcyjne dla turystyki będą zasiedlane przez turystów, nie ma zmiłuj bo money i tralala. Działać w nich będzie  handel pod  turystę i nie tylko, usługi takie  jak  zapodanie żarła i rozrywka będą dla wszystkich  czyli  mieszkańców miasta i turystów. Władze miasta będą trzepały kasę, mieszkańcy dzielnic satelickich będą trzepali kasę a miasta będą  żyły swoim nowym życiem.  I tylko starszym paniom zwiedzającym Lizbonę będzie żal dawnych czasów kiedy w domach Alfamy zamiast turystów mieszkali lokalsi.

Szczęśliwie mieszkam na obrzeżach dużego miasta, które nie  uchodzi za  ósmy cud świata i nie znajduje się w serwisach turystycznych z adnotacją "Zobacz zanim kipniesz!". Nie znaczy to że miasto nie boryka się z problemami charakterystycznymi  dla miast kochanych  przez turystów. Łódzki plac zabaw to przede wszystkim  Piotrkowska, wyludniająca się i zmieniająca w kompleks gastronomiczny. Miasto rewitalizuje kamienice ale  nie do każdej zrewitalizowanej wracają  dawni mieszkańcy.  Czasem dzięki najwyższemu że nie wracają bo  lumpenmenelia substancji mieszkaniowej nie służy ale nie zawsze jest tak że znika jeno sama  żuleria. Są miejsca w których moje najbrzydsze na świecie miasto  pięknieje, tylko wraz z tą urodą odtworzoną ucieka z niego miejskie życie do jakiego  przyzwyczaił nas  wiek XX. Nowe będzie już całkiem insze, dla mnie  z lekka sztuczne i  mało zrozumiałe, dla ludzi młodszych ode mnie pewnie będzie to normalność.  Hym... parę lat temu sądziłam  że miastowość  XX wieczną da się uratować, pogląd  jednak mła się zmienił - ewolucji miast  nie da się odgórnie zatrzymać  bo to proces oddolny. Można próbować czynić miasto przyjaznym mieszkańcom, zanęcać  brakiem konieczności dojazdu, tylko że dzisiejsi ludzie wolą  mieszkać tam gdzie nie ma placu zabaw.  A gdyby w miastach nie było placów zabaw? Tylko komfort i boskie życie? Cóż nie każdego stać na boskie życie, większość mieszkańców prędzej czy później by się i tak wyniosła.




Dzisiejsze fotki  to wspominki festiwalowe, raz do roku  jest w mieście  świetlna impreza. Mam nadzieje że podobne widowiska zastąpią hucznego Sylwestra. Mimo sporego tłumu  były miejsca  gdzie ludzie spacerowali z czworonogami, które nie wyglądały na jakoś specjalnie zestresowane.  Za to niezłego stresa musieli mieć mieszkańcy Pietryny i okolic, trzy wieczory pod rząd około miliona ludzi przewaliło się przez wąskie gardziołko  głównej ulicy naszego downtown. Festiwal powoli rozlewa się na insze ulice, oraz na parki.  Nie ma wyjścia, inaczej by się udusił, Pietryna to nie Aleje  Jerozolimskie.  Ludzie go polubili, street art jest egalitarna i pasi do miasta Odzi więc wrosło się festiwalu w miasto. Tym bardziej że światło czyni  cuda i nawet zapyziałą kamienicę potrafi zmienić w bajkowy pałac. A handelek jak kwitnie, a żarło jakie zapodajo - kasa, misie, kasa!  He, he, he, ponoć  był u nas w ten weekend capo di tutti capi i kazał walczyć, walczyć, walczyć.  Chyba mu mówki dla miastów pomylili, u nas popularne to może być hasełko zarobić, zarobić, zarobić. Wokół festiwalu kręci się mnóstwo biznesów, proroczę  że  za jakiś czas ludzie  będą się odblaskowo stroili w całości a nie tylko paradowali w świecących różkach, koronkach, wiankach, okularkach czy tym podobnych gadżetach.  No a Piotrkowska i okolice będą żyły swoim nowym życiem, tak innym od tego które ja pamiętam. Są jednak gorsze  rzeczy na tym świecie, Mamelon twierdzi że nasza  dzielnia tyż się gentryfikuje  bo my w niej mieszkamy, prawdziwe artystki życia a od pomieszkiwań artystów to się ponoć gentryfikacja lubi zaczynać .




P.S. Nie pijcie nigdy dwóch grzańców, poprzestańcie na jednym. Choćby nie wiem jak zimno było bo chcąc uniknąć dzikich tłumów dopiero  głęboką nocą wyleźliście w miasto. Nie chodzi o to żeby nie tańczyć  na ulicy czy nie  pokazywać  publicznie  figury zwanej  jaskółką,  na znak  absolutnej  trzeźwości rzecz jasna. Dwa grzańce niewypite pod rząd nie doprowadzą  do takiego stanu. Po prostu the day after po grzańcach jest koszmarem!!! Cały dzień usiłowałam jakoś iść  naprzód z tym wpisem ( anemony jesienne  nadal uwierają  jak  wyrzut sumienia ) i bardzo ciężko mi to szło. Nigdy więcej więcej niż jeden  grzaniec lać w gardzioł! Never! Znaczy do następnego razu.

4 komentarze:

  1. Znaczy się, tak czy siak, pauperyzacja. Muszę ja przejść się po Poznaniu i sprawdzić palpacyjnie jak tam u nos z gentryfikacją, czy aby nie przeszła już do pauperyzacji. Nie było mnie tu 10 lat, a mieszkam na obrzeżach i centrum unikam jak ognia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najsampierw geriatryzacja. To zdaje się w naszym kraju bolączka nie tylko miast. Kto wie czy za parę lat paciorka "Imigranta ześlij Panie" nie będzie się u nas powszechnie klepać? No bo teraz klepią go głównie Ci co zatrudniają. A napływ ludności z terenów Rosji wydawać się będzie tzw. ostatnią deską ratunku. Hym ... "Ruskie w Polsce" z zanęcenia - dziadek się chyba w grobie przekręci he, he. ;-)

      Usuń
  2. Ciekawe rozważania. Zgadzam się, że pewne procesy są nieuchronne. Wszystko rozumiem, ale w problemie gentryfikacji interesuje mnie los lokalsów, tych zwykłych ludzi, którym nagle ziemia usuwa się spod nóg. Może zbyt dramatycznie to ujmuję? Jednak bliska memu sercu jest idea, że miasto ma być przede wszystkim przyjazne mieszkańcom.

    OdpowiedzUsuń
  3. Mła się wydawa że wielgachne miasta nie są wcale przyjazne w nim pomieszkującym. Im większe miasto tym pomieszkiwanie w nim bardziej problematyczne. Co do gentryfikacji to swego czasu stan Kalifornia chroniąc swoich obywateli mniej zamożnych ustalił że podatki z tytułu posiadania nieruchomości nie mogą szybować wraz ze wzrostem cen działek budowlanych. Dla stanu nie skończyło się to dobrze, dla jego obywateli tyż zważywszy na stan usług publicznych. Jedyne co się udało to zapewnienie części obywateli stanu niezłego dochodu ze sprzedaży domów położonych w co bardziej atrakcyjnych miejscówach . Kiedy wszystko wokół drożeje, interwencja lekarza oznacza sporą sumę z ubezpieczenia albo z własnej kieszeni, dobre szkoły opłacane są czesnym wymagającym rocznej pracy jednego rodzica, koszty dostarczania wody rosną ( to na południowym - zachodzie stanu, tym oblepionym rezydencjami ) to najlepszym wyjściem jest sprzedaż domu i wyniesienie się w tańsze do życia miejsce. Jak się okazało niskie podatki niczego nie zmieniają. Procesami oddolnymi odgórnie cinżko sterować, nawet w dobie interneta. Zresztą dobrodzielnicowość jak i złodzielnicowość porusza się po mieście, to zdecydowanie ruchome określenia. No a ludzie? Część niestety zawsze ma pod górkę, co jest wkurzające. Niestety zakazy i nakazy, dobre chęci niczego jak na razie nie zmieniają. Może kiedyś się uda ...

    OdpowiedzUsuń