wtorek, 19 listopada 2024

Codziennik - listopadowy ponurnik

Mła cóś nie ma dobrego nastroju, Szpagetka  rozlizuje sobie złośliwie strupy kiedy tylko mła spuści Najobrażeńszą z oczu a na włożenie kołnierza reaguje brakiem apetytu. Bez kołnierza to nie tyle je co żre. Ech... Od Ani Bzikowej przyszły bardzo smutne wieści o Agatce, u Romi i Kocurrka niepokojąca cisza a u Agniechy pojawili się złodzieje końskich ogonów, znaczy obrabowano Muszelkę. Mrutosław i Szpagetka  razem próbowali pobić madkę, bo za wolno żyr dawała - mam podrapka pod okiem, z kasą baaardzo tak se, bo rachunki, Tatuś krnąbrny i mam wrażenie że kombinuje żeby do dohtora na badania nie  iść a mła się nic nie chce robić. To ostatnie to cóś bez nazwy, nawet jak na mła. Jestem na etapie przewróciło się niech leży i naprawdę muszę się pozbierać zanim przywalą mła te przewrócone, niedokończone, zaniechane. W ramach postawienia siebie na nogi wykonywam nawet to czego nie powinnam o tej  porze roku robić, znaczy smażę owocki. Jabłka, gruszki, żurawina, której chcą się pozbyć ze sklepu - te klimaty. Ponieważ na dworze paskudnie, jakoś tak oblepiająco - wilgotnie - szaro to mła zostają oprócz porządków domowych, które cóś jej  nie pociągają, zabawy z miniaturkami i kloszem. Mła maluje  kolejne mebelki i przymierza się do urządzenia tzw. scenki pod kloszem.  Niestety  zabawy z miniaturkami nie cieszą mła tak jak sądziła że będą cieszyć. Mła ten stan zniechęcenia przypisuje kiepskiemu doświetleniu. Hym... im dalej mła brnie w kalendarz, tym więcej światła potrzebuje.

Gdyby  mła była prawdziwie bogatą kamienicznicą to spakowałaby koty i udała się do jakiej krainy wiecznej wiosny, na taką Maderę na  ten przykład, gdzie razem z przegrzecznymi kotami zażywałaby słoneczka w zielonym otoczeniu. Niestety ze  mła nie jest mylionerka  ani marszałek  Piłsudski, zamiast brykania z kotami na  Maderze  mła musi zadowolić się płaceniem rachunków, szarym  listopadowym oblepkiem, który sprawia że mła czuje się jak wiecznie ponury Kłapouchy, wysiadywaniem kaktusów przez Okularię, zaleganiem Sztaflika na świeżo wypranych  rzeczach dosychających na suszarce, niesubordynacjami Szpagetki i Mrutka. Mrok się pojawia szybko i mła natentychmiast  przy sztucznym świetle odechciewa się uprawiać  miniaturkowania.  Nie zrozumcie źle mojego narzekania, to nie jest tak że mła jest nieszczęśliwa czy coś, mła nie jest na tyle gupia żeby nie zdawać sobie sprawy że to nie  są prawdziwe problemy, mła tylko zwyczajnie  nie jest szczęśliwa. Po prostu takie niezadowolnienie w sobie mam, ponurość we mła narasta. Najchętniej zbudowałabym gawrę albo inne Posrywkowo i tam się udała na emigracje wewnętrzną, skoro ta  Madera odpada ze względów oczywistych.

Zdjęć malutko bo wszystko domówki i co tu focić. No, może kogo to jest ale są niedobre te kogosie i nie zamierzam ich zdejmować i promocyjnie umieszczać na blogim. Nie za ten numer z podrapaniem młowej facjaty! W Muzyczniku stareńka piosenka Santorki, pieśń łowczyni, taka półgrożąca he, he, he, tak do głowy mła przyszła po  ostatnim pisaniu z Kitty.

sobota, 16 listopada 2024

Podkurwiennik weekendowy czyli zdeklarowana feministka ma dość pseudofeminizmu uspawiedliwiającego

Mam taki weekendowy podkurwiennik po lekturze gazety, wkarwiają mła jej młodsze sister, nie te osobiste, no dobra - średnia czasem przegina tak że mła  ma ochotę zastosować brzydką metodę wychowawczą ale generalnie to nie są złe dziefczyki. Zdarza się że nawet myślą i nie mają straszliwych złudzeń na temat swojego miejsca we wszechświecie, widząc zarówno pozytywy jak i negatywy swoich sytuacji życiowych. Średnia co prawda od czasu do czasu chciałaby mieć złudzenia ale rzeczywistość puka w okienko, kiedy czas się obudzić, co oczywiście ją wnerwia. Niezadowolnienie może jednak demonstrować jedynie na łonie rodziny, bo ma prawdziwe łobowiązki, dzieci na odchowaniu i wogle. Niestety nie wszystkie siostry mają tak prawdziwe życie jak moja średnia i niekiedy mła sobie myśli  że ten brak kontaktu z realiami to dla ludziów, bez względu na ich płeć, bardzo niekorzystna sytuejszyn. Żyjemy w banieczkach, także tych ekonomicznych i bywa że mła się  za głowę łapie kiedy czyta co też młodsze pokolenie sióstr wypisuje i gdzie widzi problemy kobiet i przede wszystkim gdzie ich nie widzi. Czasem mam wrażenie że ruch  feministyczny obecnie zajmuje się głównie zawiedzionymi aspiracjami przedstawicielek klasy średniej i wyższej.  Dostęp do żłobków, ochrona macierzyństwa i szczególne prawa pracownicze z nim związane, prawo reprodukcyjne do samostanowienia o własnym organizmie, równa płaca za wykonywanie tej samej pracy to już wszystko  rozwiązane i przyklepane. Naprawdę?  Któś tu chyba żyje złudzeniami i w swoim światku wiecznych nastolatek. Sorry że mła taka jadowita ale coś mła się wydawa że młodsze pokolenie aktywistek jest odpowiedzialne tylko za siebie, choć czasem też mam wątpliwość w tym względzie, natomiast ma problem z udźwignięciem odpowiedzialności za kogokolwiek a zaraz będzie miało za cokolwiek i usiłuje za wszelką cenę nie wyleźć z piaskownicy. Rany, czuję się jakbym nie miała do czynienia z tekstami osób dorosłych. 

 Mamy teraz w Polszcze taką mikogoownoburzę związaną z wypowiedzią  Marka Żydowicza, którego mła średnio trawi ale akurat pod tym co powiedział  i co jest powodem cinżkiej obrazy dla co bardziej wojowniczych sisters, to mła się może podpisać wszystkimi czterema kończynami. Marek Żydowicz w wywiadzie opowiadając o historii festiwalu Cameraimage podzielił się był swoimi obserwacjami na temat branży filmowej. Facet w końcu ma parę dziesiątek lat doświadczenia. Jak stwierdził branża filmowa "przechodzi dynamiczne zmiany, wpływające na obraz filmowy, jego treść i estetykę. Jedną z najbardziej znaczących jest rosnące uznanie dla kobiet - operatorek i reżyserek. Ta ewolucja jest kluczowa, ponieważ koryguje oczywistą obecną dotąd niesprawiedliwość. Jednak pojawia się również pytanie: czy dążenie do zmiany ma wykluczać to, co dobre? Czy możemy poświęcić prace i artystów z wybitnymi osiągnięciami artystycznymi tylko po to, aby zrobić miejsce na przeciętną produkcję filmową?" No i się zaczęło. Żydowicz został okrzyknięty seksistą a w ramach pokazania mu siły "wykluczonych", z przyjazdu na festiwal zrezygnowali Steve McQueen i Coralie Fargeat. No bo mają takie a nie inne poglądy. Wypowiedź dyrektora festiwalu, imprezki o charakterze artystycznym, była be, bo nie pasuje do ideolo parytetów. Hym...  parytetami sztuki się nie robi tylko talentem. To nie jest sytuacja jak w XVI i XVII wiecznej Anglii, gdzie kobietom nie było wolno występować na scenie, do szkoły filmowej może dostać się każda i każdy kto ma talent. Najwyższy obdarza nieraz talentami ciężkie skurwielice i ciężkich skurwieli, na to też się obrażają  ci od cooloru skóry  i pseudofeminizmu.  To jest obraza na rzeczywistość i nierówność, tak jakby do ludzi przez ponad dwieście lat od rewolucji francuskiej nie dotarło że równi to oni mają być tylko wobec prawa a poza tym to mają święte prawo do  indywidualizmu, własnej osobowości, własnych talentów lub ich braku i to jest dobre. Różnice są dobre, to dzięki nim poznajemy samych siebie i jesteśmy w stanie otworzyć się na innych.

Mła nie ma ochoty oglądać jakichś gniotów tylko dlatego że zrobiła je sister, chcę oglądać dobre kino a nie uczestniczyć w wojnie średnio utalentowanych z rzeczywistością. Qurcze, znów mła czuje klimacik Monty Pythona i widzi problem Loretty z tym jej pudełkiem na embriona. Świat sztuki to przeca nieustający konkurs, zresztą nie tylko świat sztuki, utalentowani i szczwani wygrywają, inni mają poczucie niedosytu.  To nie jest jak w przedszkolu że wszyscy dostają cukierki, cukierki dostają ci, którzy je sobie wywalczyli talentem albo uporem. Jeżeli talentu zabraknie to mamy wysyp kina komiksowego i żenadę  nadprodukcji streamingów i zaczynający się powolny upadek Disneya.  Nikt się nie doczepia, produkcje są poprawne do bólu i nudne jak flaki z olejem.  Perełki są nieliczne, za to często balansujące na granicy poprawności politycznej a te najlepsze  "ukrycie" z niej szydzące. Mła jest ciekawa czy Steve McQueen gdyby miał w swoimi własnym filmie  zaangażować dobrego aktora  o jasnej karnacji i kiepskiego aktora o karnacji ciemnej to wybrałby tego drugiego w ramach wyrównywania szans? Czy Coralie Fargeat zechciałaby współpracować z kiepską operatorką zamiast z dobrym operatorem w ramach wspierania feminizmu? Czy nie odczuwacie w tych pełnych oburzenia postawach obydwojga reżyserów wcale nie lekkiego smrodku hipokryzji? Hym... Amerykanie, cały ten przesiąknięty wokizmem światek nadpoprawnych, udających że każdy może stać się Marilyn Monroe, wystarczy tylko bardzo mocno chcieć. Cóż, przedawkowanie marzeń źle się kończy i to nie dla tych  hipokrytów, tylko dla ludzi, którzy im uwierzyli. Real  zawsze zrobi puk, puk w okienko. 

A teraz tak do nowej odsłony feminizmu  mła się odniesie. Czy leci z nami  pilot? Kolejna fala ideologii wkroczyła,  tak jak komunizm, w fazę błędów i wypaczeń. Nowe feministki uznały że mężczyźni to zawsze dominują nad kobietami, więc walka o równouprawnienie nie będzie mieć końca i w miarę jego postępów będzie się zaostrzać. Wygląda  znajomo? Tak, tak, walka klas będzie się zaostrzała z czasem, tako głosiło komunistyczne credo. Tylko co to ma wspólnego z rzeczywistym równouprawnieniem? Mła tak sobie myśli że to ma bardzo mało wspólnego z feminizmem, dążeniem do równości wobec prawa i poszanowania odmienności sytuacji kobiet wynikających z biologii naszego gatunku,  to jest antymaskulinizm, czyjeś kompleksy i braki, ukryte w ruchu społecznym, znaczy nie prawda że jestem kiepska albo taka se w tym co robię, jestem tylko gnębiona. Cóś jak u Wołodii Wysockiego  - "Dlaczego mam żulem być, albo bandytą - Nie lepiej już zostać mi antysemitą?"  No a samiec twój wróg teraz, zawsze i wszędzie, Liga rządzi, Liga radzi, Liga  nigdy cię nie zdradzi. Najdrobniejszy cień wątpliwości w tej kwestii  jest myślozbrodnią.  Żydowicz oberwał bo zderzył nawiedzonych z realnym  światem.  Drugie zderzenie w krótkim czasie, mam na myśli że feministki i wokiści ostatnio zderzyli się z Amerykanami, którzy nie tyle zagłosowali na Ryżego, co zagłosowali przeciwko odlotom do jakich dochodziło z okazji "trzymania rządu dusz"  przez nowe feministki, BLM, klimatystów, prozdrowotnych i tym podobne kręgi "poprawnie myślących".  Ludzie przestali się bać łatki rasisty czy mizogina!  Zdawa się że dla niektórych to nie do przeżycia że ponownie pojawiło się słowo normalność, wicie rozumicie, normy to narzędzie wartościujące. Narzędzi zawsze należy  używać umiejętnie ale bez narzędzi trudno jest  budować cywilizację, normy są potrzebne a te oddolne są niestety konieczne. Kształtować je można jedynie przez ewolucję, gwałtowna zmiana norm niczego dobrego nie przynosi. Tak było, jest i tak będzie.

A jeśli chodzi o Wybiorczą  to coraz więcej w niej łopatologicznej ideolo, zgadzam się z tymi, którzy  twierdzą że GW bardzo by zyskała, gdyby w końcu pozbyła się dodatku pod tytułem "Wysokie obcasy".  Hym... wysokie obcasy napinają mięśnie łydek, ud i pośladków, co wzmacnia atuty czyli seksualizuje wizerunek kobiety w oczach płci przeciwnej, he, he, he. Zatem brzydki to tytuł dla feministycznego dodatku, popierający "stereotypowe postrzeganie kobiety wyłącznie jako obiektu seksualnego". Jak to napisał jeden z komentujących kolejny artykuł Wybiórczej na temat nowe feministki kontra reszta świata - "Niech sobie siostry radzą same na rynku". Mła popiera całą sobą, wincyj kultury, mniej ideologii. Żadnych opowieści będących rewersem tych drukowanych u  braci Kremlowskich vel Karnowskich, żadnej  histerii, braku argumentów zastępowanych age shaming. Chcę normalnego dodatku na weekend, bez tych pseudofeministycznych wyrzygów. Jak już koniecznie chcą dodatek płciowy to niech go choć zatytułują "Dobre Buty". Nie wiem kto rysował  te śliczne motywy ozdabiające dzisiejszy wpis, przyznaję się bezczelnie do zaniechania poszukiwań. W Muzyczniku mła postanowiła zapodać cóś kojącego nerwy ale potem sobie pomyślała że lepiej cóś dającego  do myślenia czyli będzie Władymir Wysocki i "Antysemici".  Pieśń o korzyściach z  przyłączenia się do  jakiegoś ruchu. Cóś mła się wydawa że spora część młodego pokolenia feministek miała dylemat podobny do podmiotu lirycznego tekstu Wołodii. Chciałabym się mylić, bo nie podobie mła się wizja obrażonych na świat, sfrustrowanych własnymi ograniczeniami kobiet, które wykorzystują feminizm, ruch, który naprawdę nam kobietom pomógł, do podbudowania własnego ego i leczenia kompleksów. Ruch feministyczny nie powinien  młodsze sister być poradnią psychologiczną dla tych z niespełnionymi aspiracjami, są ważniejsze sprawy do załatwienia.

środa, 13 listopada 2024

Czarnogóra vel Montenegro - Stara Budva



Dziś będą wspominki ciepłego Adriatyku i wysokich gór, mła napisze o Budvie a właściwie to o tej części  miasta  zwanej Starą Budvą, czyli ufortyfikowanym mieście na małym półwyspie, który dawniej był wyspą. Budva liczy sobie cóś kole 2500 lat, co czyni ją jedną z najstarszych osad na wybrzeżu Adriatyku. W języku serbskim to zapisywana jest jako  Будва czyli  Budva, we włoskim czy albańskim to  Budua, co wywodzi się z łaciny.  Starożytni Grecy nazywali to miasto Buthoē ( Βουθόη ). Miasto miał założyć wnuk Posejdona i Libii, córki egipskiego króla Epafosa vel Apisa, który był synem samego Zeusa.  Jak widzicie ten  wnuk, nazwany Kadmosem, miał przodków upoważniających do zakładania miast tuż nad brzegiem morza i w pobliżu gór wysokich niemal jak Olimp. Kadmos był fenickim księciem, bratem Feniksa, Kiliksa i Europy, porwanej w celach niecnych przez pradziadunia przebranego za byka. Ech... ci celebryci. W zakładaniu miast miał Kadmos wprawę, założył greckie Teby, zwane też Tebami beockimi lub Tebami siedmiu bram ( w Egipcie były Teby egipskie, zwane też Tebami stu bram, czasem Teby się mła króliczą ). Według Herodota  Kadmos żył szesnaście stuleci przed nim, co wypada na około 2000 rok p.n.e. Teby miał  założyć tak z przypadku, bo nie wyruszył był z domu by  zakładać miasta. Szukał wraz z braćmi porwanej sister ale sprawa nie była prosta, bo  wicie rozumicie z jednej  strony  wściekły na Zeusa tatuś Agenor, któren zapowiedział że bez  Europy to synkowie nia mają po co do domu wracać, z drugiej strony pradziadek Zeus, który był szefem Olimpu i mógł chłopakom zaszkodzić. Dlatego oni tak na wszelki wypadek kręcili się po Grecji i okolicach i szukali żeby nie znaleźć. Kadmos posunął się nawet do tego że udał się do Delf, coby zwalić na wyrocznię fiasko poszukiwań. Zadymiona wyrocznia kazała mu szukać krówki ze znamieniem i założyć jakiś gród czy cóś, w miejscu gdzie sobie krówka zalegnie. Kadmos bydełko znalazł, poszukał najbliższego węża olbrzyma, ubił go, wężowe ząbki zasiał i wyhodował sobie Spartoi, brygadę budowlaną z pomocą której wzniósł miasto.  Brygada w przyszłości miała zostać tebańskim patrycjatem a że z ząbków gada pochodziła to już czujecie jaką miłością była darzona, he, he, he. Jak już była chałupa to Kadmos postanowił się ożenić i przygruchał sobie niejaką Harmonię, córkę Afrodyty i ... Aresa, z którym Afrodyty legalny związek bynajmniej nie łączył.

No i żył Kadmos z Harmonią w harmonii w mieście Teby? Nic z  tych spraw a to przez nielegalne pochodzenie Harmonii. Hefajstos, małżonek Afrodyty, był ofiarą "dobrodziejstwa" Zeusa, który postanowił synowi zrekompensować ciężkie dzieciństwo ( Hefek był mały i paskudny a ponieważ bogowie greccy uważali że charakter człowieka odbija się w  jego wyglądzie, to  mamusia Hefka, Hera,  czym prędzej spuściła go z Olimpu, zapobiegliwie, by tak to określić, bowiem Zeus zaczął się zastanawiać czy kondycja Hefka nie ma czegóś wspólnego z jędzowatością królowej Olimpu ). Pomysł ożenku Hefajstosa z najpiękniejszą z bogiń był jednym z głupszych pomysłów Zeusa, prawie tak głupim jak donoszenie Dionizosa w udzie i liczenie na to że będzie tak mundry jak Atena donoszona  w głowie - a potem zdziwko że Dionizos  miał głównie zainteresowania "lędźwiowe". Afrodyta może by i jakoś się w małżeństwie odnalazła, gdyby nie to że rzeczywiście cóś było w tym że wygląd Hefajstosa współgrał z charakterem odziedziczonym po mamusi. Numer, jaki Hefajstos wyciął Afrodycie uderzając w jej nielegalne potomstwo,  był zupełnie w stylu Hery. Otóż wykuł on cud urody naszyjnik, przedstawiający dwa splecione węże i starannie go przeklął, po czym ten klejnocik obarczony klątwą przynoszenia nieszczęścia osobie która będzie go nosiła podarował Harmonii.  Naszyjnik sprawił że dom władców Teb nigdy nie należał do szczęśliwych i różne zdziwne sprawy się w nim zdarzały, że wspomnijmy tylko przypadek Jokasty,  kolejnej posiadaczki naszyjnika, której przyszło poślubić własnego syna, Edypa. Kadmos  z Harmonią postanowili zostawić nieszczęśliwe Teby wraz z naszyjnikiem i udali się na tereny zarządzane  przez ich najmłodszego syna Illiriusza, gdzie założyli dwa miasta: Lychnidos czyli dzisiejszą Ochrydę i Buthoē czyli dzisiejszą Budvę. Na starość Kadmos  wraz z Harmonią postanowili zostać wężami, jakby chcieli zadośćuczynić rodzajowi, który przyczynił się do powstania Teb. Zeus przychylił się do ich prośby.

A jak to było z Budvą bez tych legend?  Zacznijmy od plemion Illirów zamieszkujących  tereny zachodnich Bałkanów. Ilirowie byli ludem pochodzenia indoeuropejskiego, jedną z  trzech grup tzw. ludów paleobałkańskich, oprócz Greków i Traków, które przybyły do tej części Europy w czasach starożytnych. Pomieszkiwali sobie tak nieco na dziko, tak po prawdzie to nawet siebie za bardzo nie identyfikowali jako Illirów, był to raczej swobodny i bardzo luźno politycznie powiązany konglomerat plemion o wspólnym języku i podobnej kulturze. Ich królestwa przypominały greckie miasta państwa, żaden z królów  illyryjskich  nie sprawował władzy nad całym terytorium zamieszkanym przez Illirów. Zatem nic dziwnego że już w VIII czy VI wieku p. n. e. Grecy zapuszczali się na te tereny i próbowali je kolonizować. Budva  była jednym z greckich emporiów, faktorii handlujących z Ilirami, założyli ją w VI  p. n. e.wieku ludzie z Syrakuz, które były przeca niczym innym tylko kolonią Koryntu. Była zatem Budva już w  starożytności miejscem styku kultur, ludzie mórz stykali się tu z ludźmi gór, otwartość z izolacjonizmem. Jedno z  królestw Illirów, które odnotowano dość późno, bo w  IV stuleciu p. n. e. rozciągało się tuż za granicami nadbrzeżnych greckich miast,ciągnęło się od Zatoki Kotorskiej  do Jeziora Szkoderskiego. Tę koegzystencję przerwało pojawienie się żołnierzy  Republiki Rzymskiej w 168 roku p. n. e. , zarówno królestwo Ilirów jak i greckie miasta weszły w skład imperium, najpierw Republiki Rzymskiej a potem  Cesarstwa Rzymskiego.

Po króciutkim okresie utrzymywania republik klienckich Rzymianie utworzyli na terenie zachodnich Bałkanów prowincję nazwaną Illyricum, która rozciągała  się od rzeki Drin po północną Macedonię. W prowincji wielokrotnie dochodziło  do buntów wszczynanych przez ludność illyryjską  określaną przez Rzymian jako Dalmatae, nazwą utworzoną od nazwy plemienia, które najbardziej zalazło Rzymianom za skórę. Tzw. wojny dalmackie doprowadziły do podziału prowincji na dwie części: północną Panonię i  i tę południową, która pokrywa się z terenami zwanymi dziś Dalmacją. Czasy rzymskie to były na ogół czasy prosperity dla Budvy, z tego okresu ostały się w mieście resztki nekropolii i tak trochę na zachód od starych murów i poza miastem pozostałości po rzymskiej willi. Ze starożytnym  cmentarzem wiąże się mało przyjemna sprawa, nekropolia została odkryta podczas budowy pobliskiego kasyna i niestety większość znalezisk rozkradli pracujący w pobliżu robotnicy. Miejscowi robotnicy jak się domyślacie nie należeli do najlepiej wynagradzanych a świadomości znaczenie artefaktów dla historii ich państwa  nikt im nie wpoił.  To co udało się ocalić z tej grabieży  można dziś oglądać w Muzeum Miejskim.  Cóż, szału ta  kolekcja nie wywołuje. 

W czasach Cesarstwa Rzymskiego ludność Dalmacji uległa z znacznym stopniu romanizacji, działo się  to nie tylko w związku z osiedlaniem  się na jej terenach ludności z innych części  imperium, znajomość łaciny i kultury rzymskiej przynosiła mieszkańcom Dalmacji profity. Te ziemie bardzo skorzystały na czasach rzymskich, wicie rozumicie, cóś na kształt  skoku cywilizacyjnego miało tu miejsce. Niestety, nie samymi dobrutkami wspólna egzystencja jest usiana,  Dalmacji nie zostały oszczędzone żadne "radości" związane z wielką polityką cesarstwa. Podział Cesarstwa  Rzymskiego na część zachodnią i wschodnią sprawił że Dalmacja znalazła się na granicy wpływów politycznych a z czasem i kulturowych obu cesarskich państwowości. Na ten przykład religijny zawrót głowy był, biskupi dalmaccy podlegali bezpośrednio biskupom z Tesalonik, którzy z kolei podlegali biskupowi Rzymu.  W V  wieku części biskupów  przestało się to podobać, namówili pozostałych i odłączyli się od Rzymu ale  z powodów politycznych woleli pozostać niezależnymi od Bizancjum. Po czym czterdziestu spośród tych oderwanych od papieskiej jurysdykcji uznało że powracają pod kuratelę  Rzymu. Dopiero w VIII wieku Konstantynopolowi udało podporządkować sobie dawną  rzymską prowincję Illyricum a i to jak się okazało nie w całości  i nie na długo.

Klasycznie politycznie też było ciekawie, w czasach rozpadu imperium Dalmacja była jednym z terenów na których się działo.  Odoaker, wódz germański, który strasznie chciał zostać cesarzem w Rzymie, czym tak zaniepokoił siedzącego na bizantyjskim stołku w Konstantynopolu Zenona że ten czym prędzej namówił króla Ostrogotów Teodoryka do zrobienia sobie miejsca w Italii i jej najbliższych okolicach.  W V wieku Dalmacja weszła w skład ostrogockiego królestwa, nie na długo, bo już w VI wieku przeszła pod panowanie Bizancjum. W  tym czasie na te tereny zaczęły napływać nowe ludy, które w przeciwieństwie do plemion germańskich nie zadowalały się zwasalizowaniem miejscowych. Ci nowi się osiedlali. Nowo przybyli należeli do ludów znanych jako Słowianie i Awarowie. Osadnictwo było tak masowe że Zatoka Budvy była podobno znana jako Avarorum sinus czyli Zatoka Awarów. Jednak to nie Awarowie zwyciężyli w tym pojedynku demograficznym, Dalmacja stała się słowiańska. Niezeslawizowani Illirowie przetrwali jednie na głębokim południu, na terenach dzisiejszej Albanii. Oczywiście Słowianie mieli wszelkie cechy migrantów ze słabo rozwiniętych obszarów, różowo po tym masowym napływie  nie było. Jednakże po pewnym czasie na tyle okrzepli że pojawiły się nowe "jednostki administracyjne", znaczy władcy z pretensjami do zarządzania obszarami większymi niż jakaś mała wiocha i parę poletek wokół niej. Miasta nad Adriatykiem, znajdujące się ciągle pod kontrolą Bizancjum,  były dla nich łakomym kąskiem, bo to zawsze handelek i jakaś cywilizacja. Niestety  były tym kąskiem nie tylko dla nich, w 841 roku Budva została splądrowana przez Saracenów, muzułmańskich najeźdźców z Lewantu, zapowiedź przyszłych zakusów muzułmańskich władców na dalmacką ziemię. Tymczasem po drugiej stronie Adriatyku, pewna wiocha wzniesiona na palach pośrodku laguny przez uciekinierów z lądu, zamieniała się w miasto i to takie, które za parę stuleci będzie w stanie złupić Konstantynopol i wysłać człowieka do Chin, co w średniowieczu równało się wysłaniu człowieka w kosmos. Wenecja stawała się tą Wenecją.  

Jak wyglądała Dalmacja politycznie  na przełomie pierwszego i drugiego tysiąclecia? Królestwo Chorwacji zjednoczyło się z Królestwem Węgier. W XI wieku Bośnia dochrapała się własnej państwowości, podlegała przywódcom zwanym banami. Dość szybko przeszła pod polityczny parasol Bizancjum a następnie pod zarząd serbski. Plemiona serbskie stworzyły królestwa podlegające chanatowi  Bułgarii a  w wyniku upadku tzw. Carstwa Bułgarii dostały się pod panowanie Królestwa Zety, stworzonego przez najsilniejsze z serbskich plemion, Duklan, zamieszkujących tereny dzisiejszej Czarnogóry. Żupani z Raszki wykorzystali osłabienie Zety i zjednoczyli ziemie serbskie. To nowe serbskie państwo zdołało podbić tereny Macedonii, Tesalii,  Epiru a jego koronowany na cara władca, Stefan Dušan,  planował podbić Konstantynopol. Tak  w ogóle to do roku 1025 na terenach serbskich i bośniackich najwięcej do powiedzenia miało Cesarstwo Bizantyjskie ale potem jego rola zaczęła słabnąć, a w 1204 na Bałkanach zachodnich było już po Bizancjum pozamiatane. Nadmorskie miasta Dalmacji kusiły wszystkich; chorwacko - węgierskich Arpadów, banów Bośni, serbskich królów Zety, Serbów. Wszyscy patrzyli łakomie,  bo z tych górek na których pomieszkiwali wielkiego zysku nie było,  za to morze to był dostęp do handlu międzynarodowego, jedna wielka autostrada do zamorskich dóbr i kasa, misie, kasa.

Budva była miastem typowym dla Bizancjum,  z grecką załogą wojskową ( garnizon ) i ludnością iliryjsko - romańską, a także zamieszkiwali ją kupcy greccy i z miast Italii. Kiedy dostała się pod wpływy serbskich książąt a potem królów służyła za maszynkę do robienia kasy. Po 1181 roku miasto  znajdowało się w państwie Stefana Nemanji, Królestwie Serbii i Carstwie. Wzorowany na kodeksie Dušana, powstał w czasie panowania cara  Stefana Uroša IV Nemanjića,  pierwszy miejski dokument - Statut miasta Budvy. Kiedy rozwaliła się tzw. Wielka Serbia, efemeryczny twór wielkiego polityka, który nie miał kontynuatorów, Budvą zarządzały arystokratyczne serbskie rody Balšićów i Crnojeviciów a później także tzw. despotów serbskich, najgłupszych rządów serbskich do czasu durnego Slobodana, które to rządy despotów walnie przyczyniły się skarłowacenia roli Serbii. No a potem się skończyło, Serbowie mieli na głowie Turków a w Dalmacji  strefy wpływów zostały jasno określone przez Chorwatów i Wenecjan. Jedynym niezależnym państwem dalmackim była Republika Raguzy czyli Dubrownik. Co ostało się po tych czasach w Budvie? Przede wszystkim kościoły, choć ucierpiały bardzo podczas katastrofalnego trzęsienia ziemi w 1979 toku, które strasznie Budvę przetrzęsło, to nadal stoją jak stały a co się wówczas rozpadło zostało pieczołowicie złożone. Przy  Trg Starogradskih Crkava stoją cztery świątynie: Crkva svetog Ivana Krstitelja czyli kościół Świętego Jana Chrzciciela, Crkva Svete Trojice czyli cerkiew Świętej Trójcy i Crkva Santa Maria in Punta czyli kościół Najświętszej Marii Panny w płaszczu, który  graniczy z  Crkva svetog Save czyli cerkwią Świętego Sawy.  Trzy  z  tych świątyń są stareńkie: kościół Świętego Jana Chrzciciela, który do kasacji diecezji budvańskiej w 1828 roku był katedrą, powstał w VII wieku,  kościół Santa Maria in Punta  powstała w roku 840, z inicjatywy benedyktynów, choć legenda twierdzi że dotarł  do Budvy okręt z któregoś z królestw iberyjskich i na ląd wyszli marynarze,  a w innej wersji mnisi,  niosący starą ikonę. Chcieli ponoć w ten sposób sprawdzić czy dotarli do chrześcijańskiego kraju. Obraz ten został później umieszczony w kościele Santa Maria in Punta a później przeniesiony do katedry, gdzie znajduje się tam do dziś ( to Matka Boska Budvańska ). Legenda legendą, pewne jest że budynku  kościelnym Santa Maria in Punta działała  najstarsza szkoła w Budvie. Stara jest też cerkiew  pod wezwaniem Świętego Sawy.

Mła traktuje przycupnięte obok siebie kościół Santa Maria in Punta i cerkiew Świętego Sawy jako kwintesencję dalmatyńskiej duchowości, dzieli je tak niewielka przestrzeń. Szczerze pisząc mła traktowała te dwa budynki jak jeden uroczy budyneczek ze ścianami obrośniętymi pachnącymi półkrzewinkami kaparów, otoczony wylegującymi się na ciepłych murach kotami ( mła widziała tam nawet malucha katującego swoją kocią matkę, która akcje swojego "bąbelka" znosiła  z cierpliwością godną świętej osoby ). Nie wiem czy to  niewielkie rozmiary, architektoniczny detal otworu okiennego cerkwi, zwarta  bryła kościółka, pusta dzwonnica, zapach kwitnących kaparów czy też widok kocich karesów sprawia że mła wspomina ten fragment miasta jako jeden z najbardziej uroczych. A może to bezpośrednia bliskość morza, zza  częściowo rozwalonych weneckich murów przylegających do  kościółka Adriatyk widoczny w pełnej krasie. Widoczna jest też skała w którą wciśnięty jest  budynek, to od niej nadano kościołowi jeszcze jedną nazwę - kościół Najświętszej Marii Panny na Skale. Wnętrza budynku mła nie zwiedzała, w  przeciwieństwie do pozostałych dwóch świątyń zarówno drzwi kościółka jak i drzwi cerkiewki  były zamknięte. Hym... ponoć odbywają tu się wystawy sztuki współczesnej ale mła na nic takiego nie trafiła,  za to w jej obecności na placyku pomiędzy  murami Cytadeli a cerkwią przygotowywano scenę do przedstawienia czy koncertu, ku wielkiemu niezadowoleniu miejscowego kotostwa, które nie życzyło sobie zagarniania vipowskich miejsc plażowych ( wicie rozumicie - widok na miasto, nagrzane kamorki tak mile oddające ciepło ciałkom,  morska bryza i turyści proponujący zakazane żarcie zamiast tych nudnych chrupek ). Mła żałuje że podczas naszego pobytu w Budvie  budynki  były zamknięte na głucho, mła jest ciekawa jak te jedne z najstarszych  świątyń Czarnogóry wyglądają wewnątrz.

Podobno gdzieś na murach wewnątrz świątyni mnisi wykonali napis odnoszący się do wznoszonego kościoła, uważany za jeden z najstarszych tego typu napisów na wschodnim wybrzeżu Adriatyku. Kościółek uważany jest za preromański choć część budynku ponoć pochodzi z XIV wieku, koło  niego  znajdował się klasztor franciszkański działający do czasów napoleońskich a konkretnie do roku 1807, w  którym to roku uznano że kościelny budynek  nadaje się w sam raz na stajnię dla żołnierskich koni. Cerkiew Świętego Sawy jest nieco  młodsza od kościoła,  zbudowano ją w XII wieku.  Cerkiew Świętej Trójcy to całkiem insza bajka. Powstała w w latach 1779 - 1804 roku i jest nowalijką w  Starym  Mieście. Wzniesiono ją w tzw. stylu - serbsko - bizantyjskim. Najciekawsze w  tym budynku  są  charakterystyczne  mury, złożone z kamieni w  dwóch kolorach ułożonych w  białe i różowe pasy. W jej  wypadku dzwonnica jest należycie obwieszona, nad wejściem do przybytku Bożego klasyczny zdawa się dla tych okolic widok trzech dzwonów. Cerkiew  wzniesiono na podobieństwo cerkwi  Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny przy  klasztorze Podostrog. Wnętrze  świątyni  przedziela wysoki ikonostas przegrodowy,  malowany w 1833 roku przez greckiego malarza z wyspy Milos, Nauma Zetiri. Jak dla mła ten ikonostas przypomina  barokowe ikonostasy. Nie jest to jedyna malatura  w tej cerkwi, freski rozpełzły się w całym wnętrzu świątyni, kolorowe jak z indyjskich marzeń. Hym... albo mła się tak kojarzy przez to niebieskie "niebowe" tło, na którym te kolory takie "na bogato". Ponoć są tam sceny biblijne ale mła się głównie przyglądała  świętym, usiłując zgadnąć którzy to są święci dla całego prawosławia a którzy tylko dla lokalnej serbskiej cerkwi. Wicie rozumicie - autokefalia. Nad wejściem do świątyni mła przyuważyła cóś znajomego - panel mozaikowy z motywem bliskim sercu mła - trzy anioły  pospołu jak na ikonie Rublowa. Powiało transcendencją i zawiało na znajdujący się przed kościołem  grób słynnego na Bałkanach pisarza z Budvy -  Stefana Mitrova Ljubišy'ego.

Za cerkwią wyłania się była katedra, która dzięki 36 metrowej wieży dzwonnicy wzniesionej w roku 1867,  w czymś troszki dla mła zdziwnym,  co jest nazywane bałkańskim stylem neogotyckim, jest najwyższą budowlą Starej Budvy. Budynek został poświęcony Janowi Chrzcicielowi, który jest patronem Budvy. Tak nawiasem pisząc o stosunku serbskich władców do miasta świadczy taki punkt w  Statucie Miasta Budvy - w dniu święta patrona miasto miało płacić serbskiej zwierzchności  100 perperów i 4 denary. Jak pisałam wcześniej kościół jest wspominkowany w VII wieku, rozpoczęcie budowy pierwszego  budynku datuje się na końcówkę wieku VII lub początek VIII,  z kontynuacją budowy do wieku IX.  Początki obecnie  stojącego budynku datuje się na rok 1200, choć najstarsze zachowane niewielkie fragmenty pochodzą z wieku XI. Kościół jednakże niewiele zachował  z XIII wiecznej budowli, był wielokrotnie przebudowywany, głównie z powodu trzęsień ziemi. Ulegał on również rozbiórce w wyniku walk wenecko - osmańskich. Po silnym kataklizmie  w  roku 1667 budynek wymagał w znacznym stopniu odbudowy.   Większość historyków jest zgodna co do tego że od tego czasu niewiele zaszło w nim zmian. Kościół Świętego Jana Chrzciciela jest  budynkiem trójnawowym ale z powodu przyklejonych do konstrukcji wieży  ( od strony  północnej ) i  budynku dworu, w którym w latach 886 -1828  mieściła się siedziba biskupów ( od strony  południowej ), konstrukcja  z zewnątrz jest jakoś słabo czytelna.  W kościele zachowały się pozostałości pictores graeci czyli fresków, najprawdopodobniej pochodzących  z XIV wieku.  Wiek malowideł potwierdza odnaleziona w prezbiterium płyta nagrobna z datą 1330 . Na kościele nad drzwiami nad głównym portalem fasady zachodniej umieszczono napis w języku łacińskim, pochodzący z 1640 roku. Po trzęsieniu ziemi w 1667 roku ocalały fragment budynku z napisem został wkomponowany w odbudowaną ścianę. Napis mowi o zmartwychwstaniu, dla mieszkańców Budvy, często wznoszących na nowo swoje miasto, wydaje się jak najbardziej stosowny.

Wewnątrz kościoła prócz tych średniowiecznych resztek można zawiesić oko na ikonach  i obrazach mistrzów szkoły weneckiej , pochodzących z  XV - XVII wieku.  Nie są to jakieś malarskie wybitności ale też nic  niemiłego.  W latach  70 ubiegłego wieku postanowiono usunąć z kościoła oryginalny ołtarz, a nową ścianę ołtarzową  o powierzchni 40 metrów kwadratowych wykonano z  mozaiki ze szkła wg. projektu znanego chorwackiego malarza Ivo Dulčiča. Jakby to ładnie ująć - bywały na tym świecie lepsze pomysły.  Bardzo starałam się do tego dzieła przekonać ale nijak mła nie szło, cholernie przypominało mozaiki z ceramicznych płytek, które w latach 70 w PRL namiętnie umieszczano w budynkach użyteczności publicznej. Mła chodząc do  ódzkiego kina Charlie napotyka na klatce schodowej dzieło tego typu, piękne aż mła oczy bolą.  Qurcze, stary kościół ozdobiony czymś podobnym do tej mozaiki z kina,  to nie jest dla mła estetyczna ekstaza. Nie że mła wyklucza sztukę XX wieczną ze starych kościołów, do mła tylko nie przemawiają  paskudkowe mozaiki z lat 70. Jestem widać profanem, zapyziałym w swoim bezguściu. Trudno. Mozaiki nie sfociłam, nie będę siebie ani Was katować. W 1807 roku została, jak już wspomniałam,  przeniesiona z kościoła Santa Maria in Punta ikona Najświętszej Maryi Panny z Chrystusem, która przez wieki uchodziła za wizerunek Madonny chroniący  mieszkańców Budvy przed zarazą  i najazdami piratów, wojsk otomańskich i innych nieszczęść. Jest to jedna z najstarszych ikon w Czarnogórze i kto wie czy nie na Bałkanach, które przecież pełne stareńkich ikon. Budvanska Bogorodica ma być kolejnym dziełem apostoła Łukasza, który jak wspominał święty Paweł był lekarzem, ale któremu tradycja chrześcijańska wciska malarskie hobby. Łukaszowi przypisuje się róże wizerunki z epoki wczesnochrześcijańskiej, miał je przeważnie wykonywać na częściach mebli używanych przez Jezusa bądź innych członkow Świętej Rodziny. Wygląda na to że sprzętów domowych Świętej Rodzinie nie brakowało. Możecie się czasem spotkać z określeniem  budvańskiej ikony jak Święta Panagia, panagia to tytuł, określenie najświętsza z świętych. Panagia to również określenie ikony typu  Theotokos, na której  Maria zwrócona jest bezpośrednio do widza, zwykle przedstawiona w pełnej postaci z rękami w tzw. pozycji orans  i z medalionem przedstawiającym wizerunek dzieciątka przed jej piersią. Madonna z Budvy nie do końca jest w tym typie. 

Dobra, wracamy teraz do historii. Na Półwyspie Balkańskim  pojawili się Turcy, którzy zaczęli wasalizować dotychczasowych władców, ich kłopoty wykorzystali Wenecjanie. Bardzo, bardzo szczwanie. Nie że wleźli, zajęli   od razu duże majątki  i zapowiedzieli że tu teraz kolonia wenecka i oni rządzą. Nic z  tych rzeczy, Wenecjanie długo i cierpliwie wiązali się umowami handlowymi, zjednywali sobie dom po domu, obiecywali zarówno prosperity jak  i ochronę. Nikt tu nikogo do niczego nie przymuszał. Tą metodą do 1435 roku Wenecjanie  zabrali serbskiej despotii na tzw. wybrzeżu Zety wszystko z wyjątkiem Baru i Budvy. To się nazywało że serbski despota został obywatelem weneckim. Po pierwszym upadku serbskiego despotyzmu pod panowaniem tureckim, co wydarzyło się ledwie cztery lata później, Wenecjanie posunęli się do zabezpieczenia własności obywatela weneckiego, wyprzedziwszy zresztą Turków, którzy chcieli powtórzyć numer, z tym że na wasala.  Do 1443 roku Wenecjanie zajęli cały pas wybrzeża  od Bojany po Kotor, Budva była wenecka. W przejętych,  czy też żeby rzecz bardziej właściwie nazwać, przekazanych im miejscowościach,  Wenecjanie  mianowali gubernatorów i podnosili zarówno miejscowych jak i przybyłych do dalmackich miast do rangi weneckiej szlachty, choć w wypadku Wenecji  słowo patrycjat niby lepiej by pasowało. To były dobre lata, ludzie w Budvie przypomnieli sobie romańskie korzenia, przejęli język veneto, którym praktycznie do początków XIX wieku mówiła już zdecydowana większość mieszkańców Budvy czy Kotoru . Wenecjanie zainwestowali w Budvę, miasto zostało otoczone chroniącymi je murami i wzniesiono Cytadelę.  Nie zrobiono tego dla przyjemności wznoszenia murów, na  wodach Adriatyku unosiły się osmańskie żaglowce, bynajmniej nie wypełnione towarami na handelek. Na murach pojawił się najpiękniejszy lew na świecie - skrzydlaty lew świętego Marka. Wenecjanie rządzili miastem przez prawie 400 lat, od 1420 do 1797 roku. Budva, zwana w tamtych stuleciach z wenecka  Budua, była częścią regionu Republiki Weneckiej zwanego Albania Veneta. Większość zabudowy Starej Budvy powstała w czasach weneckich, w lubym  stylu bałkańsko - weneckim.

Po upadku Republiki Weneckiej spowodowanym przez Republikę Francuską  Budva wraz z innymi posiadłościami weneckim została przekazana Austrii i stała się częścią imperium Habsburgów, którzy radzili sobie  w Dalmacji i okolicach średnio. Poza króciutkim epizodem Królestwa Włoch na początku XIX wieku i jeszcze krótszym Unii Czarnogóry z Boką Kotorską,  to od 1814 do 1918 Budva była austriacka i austro - węgierska. Później należała do Królestwa Jugosławii a od roku 1941 do 1944 do Królestwa Włoch. W roku 1944 znalazła się jako miasto w Socjalistycznej Republice Czarnogóry w kraju związkowym czyli Socjalistycznej  Federalnej Republice Jugosławii. Podczas wojen  jugolskich  a także po Czarnogóra pozostawała w orbicie wpływów Serbii. Dopiero niedawno obrała kurs na  UE, od 2006 roku jest samodzielnym państwem. Teraz Budva przeżywa prawdziwy najazd, miasto jest miejscem, w  którym chętnie osiedlają się migranci z Ukrainy,  Rosji czy Turcji. Miejscowi trochę zaczynają tracić cierpliwość. Stara Budva potrzebuje jednak kasy, konserwacja kosztuje. W 1979 roku miasto nawiedziło potężne trzęsienie ziemi po którym trzeba było rekonstruować starówkę. Trzęsienie ziemi miało skalę prawie 7 stopni ale najbardziej niszczycielska była maksymalna intensywność Mercallego.  Jakby było mało było jeszcze  około 90 wstrząsów wtórnych o sile nie mniejszej niż 4 stopnie w skali Richtera dopełniło zniszczenia.  Spośród 400 budynków na Starym Mieście w Budvie, tylko 8 pozostało nietkniętych.  XV - wieczne mury weneckie  również zostały poważnie uszkodzone. Dziś nie ma już prawie żadnych śladów po katastrofie, niemal wszystkie budynki przywrócono do pierwotnej formy. Pamiątką po tej rekonstrukcji są numerowane kamienie z  których ponownie wznoszono budynki. No i to tyle o Starej Budvie, do której najkrótsza droga z naszego  wzgórza prowadziła przez ukryty pomiędzy hotelami cmentarz   ( he, he, he, wyobraźcie sobie wakacyjny widok z  pokoju na nagrobki  ) a najdłuższą poprzez insze górki mła nigdy nie przeszła bo Mamelon zaprezentowała zdecydowany opór.