środa, 15 maja 2024

Szkółking, szkółking i po szkółkingu

Mła w sobotę poprosiła Sławencjusza o wycieczkę azalkową. Sławencjusz zaparł się w sobie, bo ostatnimi czasy ma naprawdę cinżkie przeżycia z własnym kręgosłupem i to w takim strategicznym miejscu jak kręgi szyjne,  więc bolejący jest, no i tak zaparty zawiózł nas do największego w okolicy centrum ogrodniczego z rododendronami. Mła się przyznawa że w trakcie wycieczki miała wyrzuty sumienia ale Sławencjusz twierdził że niezależnie czy siedzi, leży czy zgięty pieli w ogrodzie to kręgosłup boli tak samo, no z lekkim wskazaniem na zasiadanie. Wycieczka skończyła się dla Sławencjusza nałożeniem kołnierza wieczorną porą, znaczy siedzenie za kierownicą wcale mu nie posłużyło. Ech... Mła dzwoniła dziś do Mamelona z pytaniem o Sławencjuszowe zdrówko, Mamelon twierdzi że niby lepiej  ale tak naprawdę to obie sądzimy że aby do wtorku, bo wtedy Sławencjusz na swój masaż. Na razie jest  na antyzapalnych i przeciwbólowych a mła na zapijaniu wyrzutów sumienia hektolitrami kawy.

Sobotnie zakupy były udane, mła jest azalkowo usatysfakcjonowana a Mamelon uwiozła z centrum bylinki. Mła kupiła azalie japońskie, sporą ilość krzaczków. Starą ale jarą odmianę 'Orlice' o ładnie przebarwiających się  jesienią  liściach i kwiatach w prawdziwnym coolorze lila - roż. To nie jest odmiana  porastająca wysoko ale  dość szeroko się rozrasta i  znosi sekator z godnością. Przywiozłam też wysoko rosnącą azalię 'Staccato'. No i teraz mła ma zagwozdkę czy ta azalia to aby  jest na pewno azalią japońską a nie różanecznikiem dahurskim Rhododendron dauricum 'Staccato', kwitnącym na początku kwietnia. Wicie rozumicie, ze względu na termin kwitnienia to należałoby takiego rodka sadzić przy różaneczniku gęstym Rhododendron impenditum, którego mła obecnie nie posiada ale chętnie by posadziła. Na zdjęciach w necie kfioty azalki i rodka wyglądają cóś inaczej ale ten stosunkowo wysoki wzrost krzewu mła zastanawia. No nic, pożyjemy zobaczymy.

Mła poszukiwała azalek o  kwiatach w  kolorze wrzosu, wściekłych rożyków u niej dostatek. Dlatego nabyła odmianę 'Otava'. Ładne kfioty z ciemniejszym rysunkiem na górnym płatku.  Mła się zastanawia czy nie nabyć jeszcze ze dwóch krzoczków tej azalki  z czeskim rodowodem. Ta odmiana azalii japońskiej została w 1962 roku wyuprawiana w  Czechosłowacji, przez Jana Jelinka,  w klimacie niewiele różniącym się od naszego. Wicie rozumicie,  wielkie kwiaty azalek japońskich z nad Lago Maggiore czy Como to marzenie ale mła poszukuje  azalek, które nieźle znoszą nasz klimat. Co mła po azalkach, które albo padną albo nie będą kwitły.  Lepiej posadzić te mieszanki azalii kiusiuańskiej Rhododendron kiusianum 'Amoenum' z bardziej mrozoodporną azalię koreańską Rhododendron yedoense var. poukhanense. Mła się jeszcze  zastanowi czy nie nabyć koreańskiego gatunku, na mniej sprzyjające azalkom miejsca w  ogrodzie.

Do przesadzonej 'Elsie Lee' mła dosadziła jej córeczkę, odmianę o okrutnej nazwie 'Thekla', zupełnie jakoś nieprzystającej do uroczych kfiotów, które budowę mają po mamusi ale nieco cooloru wzięły od tatusia, odmiany 'Purpurkissen'. Na szczęście niezbyt dużo, to takie większe nasycenie różem wrzosowych kfiotów 'Elsie Lee'. Bardzo liczę na tę azalkę, sadzę ją nie tylko ze względu na  plamę cooloru ale i urodę kwiatów. Dla urody kwiatów kupiłam też odmianę 'Petticoat', która  produkuje kwiaty będące już zdecydowanie różowymi a nie wrzosowymi. Ta odmiana to kolejna córeczka 'Elsie Lee' i 'Purpurkissen', rodzinka znaczy prawie w  komplecie będzie porastać w Alcatrazie.  Biało kwitnącą odmianę 'Schneezwerg', o naprawdę dużych kfiotach i wcale nie taką krasnoludkowatą mła dosadziła do innych biało kwitnących azalek japońskich, to stanowisko białasków na pewno się jeszcze rozrośnie.

Mła dokupiła też dwa krzoczki odmiany, która u niej rośnie. 'Kermesina Rose' Ma dwukolorowe kwiaty w odcieniach słodkiego różyku i bieli. Nie są wielkie ale roślina kwitnie  obficie i sprawia spektakularne wrażenie. Nieco większe kfioty ma odmiana 'Pink Poetry', ich coolor to nieco głębszy odcień różu, niż ten występujący w kfiotach 'Kermesina Rose'. Oprócz tych różnic jest też i taka że kfioty 'Pink Poetry' są półpełne, taka troszki "hose - in -  hose flowers". Nie powinna mieć ta azalka problemów z zimowaniem, została wyuprawiana koło Westerstede w Niemczech, w szkółce Manfreda Manna. Jest sportem odmiany 'Gislinde', która jest dość mrozoodporna. Kolejne trzy krzoczki, które mła nabyła to tak bardziej dla urody jesiennych liści niż  kfiotów. Mła będzie musiała stworzyć z nich osobne nasadzenie bo są czerwone jak sztandar rewolucji robotniczej. To krzoczek odmiany 'Fridoline' i dwa krzoczki jej córeczek, uroczej odmiany 'Muneira'. No i to by było na tyle azalkowego szaleństwa. Teraz podlewam te nówki bo suchość po ogrodzie.

poniedziałek, 13 maja 2024

Lombardia - Lago di Garda - Salò

Kolejny dzień w Italii przyniósł niespodziewankę. Zdziwne ale będąc w zeszłym roku w Mediolanie jakoś nie zauważyłyśmy  że istnieje cóś takiego jak  święto wyzwolenia Włoch  spod okupacji niemieckiej, czyli rocznica powieszenia za nogi trupów Benito Mussoliniego i Clary Pettaci. Niespodziewanka spowodowała zwiększenie ruchu na autostradzie  a po przekroczeniu wspaniałego tunelowiska znalezienie się na zakorkowanej  dokumentnie drodze do Riva del Garda. Trzy godziny jazdy do nadjeziornego miasteczka  wydały się nam czymś straszliwym i zawróciliśmy do widzianego z drogi znajdującej się powyżej, Salò. I tak w Dzień Wyzwolenia trafiliśmy do miasta  kojarzonego z niesławną końcówką rządów Mussoliniego, Republiką Socjalną. Biedne Salò, to urocze miasteczko w którym kwitną chyba wszystkie odmiany kasztanowców zwyczajnych kojarzone jest głównie ze słynnym filmem Pasoliniego -"Salò, czyli 120 dni Sodomy", opowiadającym o bezkarności ludzi aparatu totalitaryzmu.  Niesprawiedliwie, bowiem akcja wcale nie toczy się w Salò tylko w jednej z willi w okolicy, niesprawiedliwie bo Włoska Republika Socjalna  to  tylko  mgnienie oka w długiej  historii miasta, niesprawiedliwe bo wizja jednego człowieka, przylepiła się jak guano do całkiem miłego miejsca, pilnowanego przez weneckiego lwa.

Salò leży nad  zatokę Lago di Garda noszącą  tę samą nazwę co miasto,  otoczone jest  od zachodu i południa wzgórzami morenowymi, a od północy Monte San Bartolomeo. Osada Barbarano, należąca do gminy Salò,  jako jedyna położona jest poza zatoką, rozciąga się wzdłuż wybrzeża, u podnóża góry, w kierunku północnym, granicząc z Gardone Riviera. Salò leży po lombardzkiej stronie jeziora, Lago di Garda  należy do trzech włoskich regionów: Lombardii  ( prowincja Brescia ), Veneto ( prowincja Werona ), Trentino - Alte Adige ( prowincja Trentino czyli Trydent ). Jezioro Garda, zwane też Benaco,  jest największym włoskim jeziorem, jego północna część  wchodzi w tzw. Prealpy, góry wysokie na ponad 3000 metrów n.p. m., południowa  to morenowe wzgórza, pozostałość po wielkim lodowcu Garda, który zalegał tu w okresach Günz, Mindel, Riss i Würm. Ta południowa część okolic Lago di Garda ma zdecydowanie łagodniejszy klimat, co w Salò pozwoliło na nasadzenia z cedrów i magnolii zimozielonych.  Z tych górskich włoskich jezior, które mła widziała Garda ma najbardziej zróżnicowane wybrzeża. Podobno panuje tam też nieco inszy mikroklimat niż nad innymi alpejskimi jeziorami, jest po prostu cieplej, szczególnie zimową porą.  To sprawia że jezioro tętni życiem, mła na własne oczy widziała ptactwo  wodne w dużej ilości i wielogatunkowości. Awifauna taka że mła natentychmiast pomyślała o Ludmile i jej wyprawach na ptaki, nad Gardą nawet w okolicach miasteczek spotyka się multum  gatunków bo  jezioro jest skrzyżowaniem wielu dróg migracyjnych ptoctwa.  Mła jest sobie w stanie wyobrazić jak to wygląda tam gdzie są nad Gardą rezerwaty przyrody, w takim Castellaro Lagusello na ten przykład. Nad Gardą jest sporo miejsc chronionych ze względu na przyrodniczą  wartość, nie tylko ptoki ale i rośliny porastające okolice są ciekawe, bo mamy do czynienia z  biotypami charakterystycznymi  dla różnych stref klimatycznych występującymi w sumie  na tym samym obszarze. Taka  Monte Baldo znana jest  jako hortus Europae  "ogród Europy", ze względu na to co ją porasta, mnóstwo gatunków  plus endemizmy.  Mła żałuje że byliśmy  na krótkim wypadzie, bo mam wrażenie że dzikość nad Gardą jest tym co chciałabym zobaczyć najbardziej.

Mła jednakże nie po dzikości chodziła a po miasteczku i to bardzo starym. Dlaczego Salò nazywa się jak się nazywa nie bardzo wiadomo. Niby od etruskiej władczynii  Salodii ale to tak bardziej legendarnie, mniej bajkowo to nazwę łączy się  z Lucumonem o imieniu Saloo, a jeszcze mniej bajkowo nazwę wywodzi się od  łacińskiego terminu "salodium", który miał się odnosić do wielopokojowych willi rzymskich budowanych nad jeziorem. Taa... mła jednakże bardzo przyziemnie sądzi że nazwa Salò wywodzi sie od soli, bowiem miasteczko było sporym ośrodkiem gospodarczym już w starożytności i odbywał w nim się handel solą morską, którą sprowadzano poprzez rzeki Mincio  i Po położone w dorzeczu jeziornym z solanek Adriatyku.  Handelek znaczy dał początek  nazwie a nie mityczna królowa. No dobra, są tacy, którzy nazwę miasta wywodzą od łacińskiego słowa "salus"  oznaczającego zdrowie. To dlatego że w pobliżu znajduje się rzymska  nekropolia Lugone, w której  chowano leczących się nad Gardą legionistów rannych lub zachorzałych  podczas wypraw alpejskich.  Niby że  nazwa miasteczka od tego leczenia.  Hym... taa...  słówko zdrowie i nekropolia jakoś mła do siebie słabo paszą, mła obstawia handelkowe pochodzenie nazwy. Jakby nie było nazwa Salò została przypisana do miejsca  znanego już w starożytności i to zdawa się na dłuuugo przed Rzymianami. Ludzie osiedlali się w tym miejscu już w epoce neolitu,  ze względu na łagodny klimat.  Owszem, miejsce nie jest bez skazy, rejon jest z tych aktywnych sejsmicznie, zdarzały się trzęsienia ziemi ale przeca nie codziennie. Zdawa się  że największe trzęsienie w okolicy miasteczka miało miejsce w w 1457 roku,  kroniki przekazały że "góra nad Salò opadła". Inne silniejsze trzęsienia ziemi, które nawiedziły Salò i jego okolice odnotowano w 1901 roku i w roku 2004. Trzęsienia te spowodowały dość rozległe zniszczenia budynków, pęknięcia tektoniczne. Bardzo wielkiej  grozy nie było, co nie znaczy że nie może być.  W roku 243 lub w 245 w rejonie  jeziora Garda  miało miejsce trzęsienie ziemi  tak katastrofalne, że miasto Benaco, położone w miejscu dzisiejszego Toscolano,  zniknęło z powierzchni ziemi.  Było to spowodowane  osunięciem się góry powyżej Toscolano w wody otoczonego górami małego jeziora, które zatopiły znajdujące się poniżej ludne miasto.

Na wszelki wypadek o położeniu Salò w rejonie aktywnym sejsmicznie  nie wspomniałam Dżizaasowi,  która od czasu wydarzeń na Krecie  ( "Jądrzej jak można się nie obudzić przy 5 stopniach w skali Richtera?! Ty spałeś złośliwie!"  )  ma lekką fobię trzęsieniową. Mła nie zauważyła w miasteczku żadnych śladów po trzęsawkach, po prostu ładne stare miasto typowe dla regionu, z promenadą i wogle. Salò przeszło po upadku Rzymu wszystko to co północ  Włoch przeszła: najsampierw tzw. barbarzyńców z Ostrogotami na czele, potem drugą falę z Longobardami i Frankami, potem  Bizancjum, potem dziki zamęt i próbę ustanowienia czegóś na kształt niezależnego państwa. W 1334 roku trzydzieści cztery społeczności z Riwiery Gardesana i części Val Sabbia zebrały się w Riperia Lacus Gardae Brixiensis, żeby utworzyć rodzaj federacji ze stolicą w Maderno, z podestą na czele. Aby zachować niezależność zarówno od Brescii, jak i Werony, federacja miasteczek postawiła na  Republikę Wenecką, która  była w okolicy najsilniejsza ale szczęśliwie leżała najdalej. Takie szukanie patrona uprawiało  wiele włoskich miast i miasteczek, które mimo skumania się z inszymi miasteczkami miały problem z napadami różnych takich, którzy przyjeżdżali "ściągnąć podatki".  Serenissima wysłała superintendenta, który zawsze mógł mającym chęć na napad  i "podatki" przygrozić opłacanym przez Wenecję wyrżnięciem rodziny.  Żeby uniknąć przysłania intendenta możni z  bliższych i dalszych okolic Gardy  gotowi byli na wiele, obszar nadjeziorny był oddalony od terytorium metropolitalnego Wenecji więc kombinowali, w wyniku czego w 1350 roku Salò i Riwiera wpadły w ręce rodu Visconti. W 1362 roku Salò stawiło opór oblężeniu wojsk Scala, a waleczność mieszkańców w połączeniu z wielką fetą z okazji przyjazdu Beatrice Visconti sprawiła, że ​​miasto za ten numer stało się stolicą w miejsce Maderno. Wraz z dojściem do władzy Gian Galeazzo Viscontiego, Maderno na krótko wróciło do roli stolicy, by ostatecznie utracić tytuł w trakcie opracowywania statutu nadjeziornych gmin i tak Salò trwale stało się stolicą regionu.  W 1428 roku Salò i Riwiera powróciły pod panowanie Serenissimy na mocy motu proprio społeczności, która olała słabnących Viscontich.  O ile mieszkańcy Riwiery okazali się chwiejni o tyle ludzie z Salò twardo stali przy Wenecji za co nadjeziornym terenom nadano  tytuł Patria Magnifica oraz  najstarszej córki Serenissimy, wraz z niezliczonymi autonomiami, tak aby uczynić nadjeziorną wenecką zależność niemal samodzielnym państwem.

Weneckie panowanie było dla Salò dobrym okresem, co nie znaczy że spokojnym, bowiem  Republika Wenecka toczyła liczne wojny i wojenki, czy to sama  czy też w rożnych koalicjach. Wraz z wojną Ligi Cambrai  nadjeziorna Magnifica Patria została podbita przez Francuzów i Hiszpanów, których jednakże miejscowa  przyzwyczajona do samorządności ludność nie chciała. Na tyle nie chciała że  flagi San Marco, patrona Wenecji,  bardzo szybko powróciły na  stare miejsca. Inszą wojną w  której nadjeziorne ludzie brały udział była ta z Turcją. W bitwie pod Lepanto nadjeziorny statek łupił turecką flotę, ze zdobytych  armat powstały kandelabry znajdujące się w  katedrze. Rządom Serenissimy w  Salò kres położył dopiero Napoleon, za co mieszkańcy miasta jakoś wcale  nie byli mu wdzięczni. Koniec  nadjeziornej Wspaniałej Ojczyzny nie był dla nich  czymś bardzo korzystnym, co świetnie rozumieli. Niezadowolnienie mieszkańców Salò znalazło wyraz w takiej małej kontrrewolucyjce, która na tyle rozwścieczyła Napka że pozwolił żołdactwu złupić miasto i poddał je pod kontrolę niecierpianej w  Salò Brescii. No to jak tak, to zapałano miłością do Habsburgów i zrobiono wszystko  by wraz z Wenecją znaleźć się pod panowaniem tej dynastii. Po wojnie  między napoleońskim Królestwem Włoch a imperium Habsburgów, której kulminacją była bitwa pod Salò 16 lutego 1814 roku, Austriacy wkroczyli do Salò, gdzie zostali powitani z wielką pompą. Salò natentychmiast okazało się proaustriackie, podnosząc flagi i urządzając msze dziękczynne w katedrze.  Liczono bardzo na to że uda się odzyskać przynajmniej część wolności utraconych wraz z końcem Serenissimy.

To były złudne nadzieje, zapyziałe imperium Habsburgów nie nadawało się absolutnie do rządzenia samorządnymi miastami należącymi niegdyś do Wenecji, Austriacy w ogóle nie czaili o co Włochom chodzi. Habsburskie rozczarowanie skończyło się masowym poparciem dla Risorgimento. Salò czyli dawna stolica nadjeziornego państwa, pod Habsburgami przypominała nieco Polskę pod zaborami. Ponieważ politycznie było  kiepsko, postawiono na kulturę, zwłaszcza muzykę, tym bardziej że były tradycje.  W Salò urodził się bowiem Gasparo Bertolotti, powszechnie znany jako Gasparo da Salò, który uchodzi za twórcę współczesnych skrzypiec. No wicie rozumicie - Salò, Brescia, Cremona, święta trójca instrumentów smyczkowych. W sierpniu 1814 roku powstało Towarzystwo Filharmoniczne, uznane za zespół muzyczny przez rząd prowincji  Lombardia - Wenecja Euganejska w 1823 roku i działające do dziś. W 1824 r. utworzono powszechną szkołę gry na instrumentach smyczkowych, a w 1838 roku utworzono "salę nauki gry na kontrabasie i wiolonczeli". W tym samym roku narodziło się także Stowarzyszenie świętego Franciszka Salezego. Uniwersytet w Salò pamiętający czasy weneckie, znaczy będący kontynuacją Accademia degli Unanimi powstałej w  1564 roku  i szkoły kontynuowały swoją działalność, zyskując sławę także poza regionem. W 1826 roku otwarto nowy Szpital Cywilny, a w 1858 roku narodziło się Towarzystwo Wzajemnej Pomocy, pierwsze w prowincji. Salò to nie była jakaś tam mieścina, mieszkańcy bardzo się starali by nie zapomniano czasów chwały.

Podczas powstań Risorgimento w 1848 roku Salò było wielokrotnie zaangażowane w walki, w 1859 tak się w jego okolicach tłuczono że po raz drugi w historii zostało olbrzymim szpitalem polowym. W dniu 11 lipca 1859 roku  Salò wraz z resztą Lombardii stało się częścią Królestwa Sardynii i przeszło wraz  z nim ewolucję w Królestwo Włoch . W zjednoczonych Włoszech Salò stało się stolicą dzielnicy o tej samej nazwie, znaczy nadjeziorność jakby się odrodziła. Nie była  tym czym drzewiej ale była.  Po trzęsieniu ziemi w 1901 roku miasto zamieniło  się w wielki plac budowy, powstało wówczas wiele budynków użyteczności  publicznej, kościołów  jak i budynków prywatnych. Część starych kamieniczek otrzymała secesyjne fasady. Prace uległy spowolnieniu po wybuchu I wojny światowej. Później w latach 20 XX wieku Włosi przeżywali fascynację Benito, duce robił za półboga. Salò przyszło żyć pod  rządami  Mussoliniego nieco dłużej  niż innym Włochom. W roku 1943 wywalono Benito z posady, co wkurzyło Adolfa, któren uważał  że urząd wodzowski jest święty i lepiej żeby nikt w Europie tego nie kwestionował, bo jeszcze Niemcy by podpatrzyli i spróbowali  zrealizować  w Reichu.  Na polecenia Adolfa Otto Skorzeny odbił  aresztowanego Benito a Wujek Adie podarował Benitu na otarcie łez malutkie marionetkowe państewko.  No i tak w październiku 1943 roku pomiędzy Salò i Gargnano powstała Włoska Republika Socjalna, znana jako Republika Salò. Twór bez znaczenia, który Mussolini odwiedził ledwie parokrotnie, bo nie o rządy takim państewkiem mu chodziło.

Po wojnie Salò rozwijało się jak reszta Włoch, znaczy do przodu ale od czasu do czasu czkawka. Postawiono na turystykę i dobrze bo w mieście, mimo trzęsień ziemi, ostało się sporo zabytków. Wszystko szło jak w innych nadjeziornych miasteczkach, dopóki Pier Paolo Pasolini nie postanowił nakręcić swojego ostatniego filmu. Pasolini tworzył piękne obrazy zapadające w pamięć, oparte na  tzw. skarbach literatury. Były tak wysmakowane że mła nawet darowała mu pomidory  na straganach średniowiecznej  Florencji. Nikt nie spodziewał się że oparty na powieści  markiza de Sade film będzie tak obrzydliwy. No był, może dlatego że Pasolini rozliczał się  w nim ze swoim ojcem, zagorzałym faszystą, ochroniarzem Mussoliniego i hazardzistą, który  olał rodzinę. Film był dosłowny, że tak  to określę, wywołał skandal jak cholera i  Salò zaczęło kojarzyć się mało ciekawie, bowiem niektórzy traktują fabułę jak dokument. Czas płynął ale  jak się okazało film Pasoliniego jest z tych tzw. ponadczasowych i Salò nadal kojarzy się z wyuzdanymi, sadystycznymi zabawami aparatu władzy totalitarnej.  Hym... Pasoliniemu pomnika w Salò raczej nie wystawią. Nam miasto się podobało, zjedliśmy florencką wołowinę, znaczy w trójkę  bo Dżizaas pochłonęła pierożki z mieszanką serów i postanowiliśmy odwiedzić  kolejne miasteczko nad jeziorem. Pobylibyśmy w Salò dłużej ale tak naprawdę wygonił nas z miasta deszcz, który wg.  prognozy miał dość  długo padać a po mokrym i chłodnym  Bergamo mieliśmy deszczu po uszy. Sprawdziliśmy zatem gdzie ma nie padać i gdzie będzie nam najszybciej dojechać i ruszyliśmy w drogę. Jeżeli zaniesie Was kiedyś nad Lago di Garda nie pomijajcie Salò, jest naprawdę urocze a parada psów wyprowadzających właścicieli na promenadę w świąteczne popołudnia godna oblookania. Wyczesy i ubabranka dla zmarzlaków, wózki dla niechodzących, najnowsze modele smyczy z domów psiej mody, znaczy italian design - to wszystko prezentowane z wdziękiem topowych modelek. Owszem, jest ciąganie bo nie ma to jak podlać jakiś pomnik ku powszechnemu zgorszeniu ale w końcu skandale w  Salò to nic zdziwnego.

niedziela, 12 maja 2024

Płemieł T. kontra Pani Janka

Znerwowałam się o niedzierlnym poranku czytając info z tyźnia przy  kawie i zamiast opowiastki podróżnej serwuję Wam to czyli swoje przemyślenia po najeździe Pani Janki na obecny zarzund że tako samo paskudny jak ten stary. Mła ma problem, nie ten z zarzundem, bo mła za żadnym zarzundem nie przepada, inszy. Taki z tych serce mówi  inaczej a rozum swoje. Uchodźcy a tak naprawdę migranci. Mła nie ma jeszcze takiej sklerozy żeby zapomnieć  co działo się w roku  1980 i 1981, mła pamięta ludzi skaczących z promów i płynących w kierunku demokracji, takich, którzy włazili do ciężarówek i byli przemycani przez granicę, takich, który kombinowali z porywaniem samolotów. Prawda, większość emigracji wyjeżdżała na zaproszenie do rodziny albo na wycieczki, dla których normą było to że połowa uczestników zostawała na stałe w odwiedzanym kraju.  Czy rzeczywiście komuna prześladowała tych wszystkich  Polaków? Oczywiście że nie,  większość to była emigracja chlebowa.  Klepali ci ludzie formułki o azylu ale nie czarujmy się, chodziło  o jakość życia. Potem zmienił się ustrój a my dalej wyjeżdżaliśmy od polskiej beznadziei lat 90. Nie były to już numery z przechodzeniem przez zieloną granicę ale zostawanie w krajach wydających czasowe wizy pobytowe. Przez lata zasilaliśmy w ten sposób gospodarki Stanów czy zachodniej Europy. W 2004 zaczęliśmy przekraczać granice na legalu i tak ją przekraczaliśmy że  staliśmy się wygodnym chłopcem do bicia w czasie brexitu. W ostatnich pięćdziesięciu  latach wyjechało nas z kraju parę milionów ludzi, więc w kwestii migracji to  raczej nie powinniśmy za bardzo rozdzierać  paszczy ale jednak rozdzieramy. Z różnych pobudek. A to dlatego że migranci samo zło bo zasiłkowi, bo obca kultura, bo getta, bo niższa jakość  pracy i przywiezione  niskie standardy i wogle,  albo  dlatego że wojna hybrydowa trwa w najlepsze i wiemy że migranci przekraczający nielegalnie granicę to broń, której można użyć do destabilizacji państwa. Miotamy się  słysząc historię o dzieciach w zimowym lesie pomiędzy współczuciem i chęcią odcięcia się od problemu, zwalanego nam na głowę przez nieprzyjazny nam reżim.

Nie jesteśmy jako społeczeństwo bardzo nieczuli, empatii wystarczyło nam na tyle żeby dwa lata temu przyjąć Ukraińców, za którymi przeca wcale masowo nie przepadaliśmy i nadal nie przepadamy, mając na uwadze nierozliczoną kwestię wołyńską. Do Polski wcześniej trafiali Czeczeńcy, Ormianie czy Gruzini. O ile opowiastki o tym że Ukraińcy to na tak, bo oni kulturowo nam  bliscy,  to  przeca jakoś wchłonęliśmy wcale niemałą bo oficjalnie szacowaną na 40 tysięcy a nieoficjalnie to przynajmniej dwa razy tyle, grupę bardzo od nas różniącej się ludności wietnamskiej. W Polsce przebywa też cóś ponad 50 tysięcy Hindusów, tyż oficjalnie bo nieoficjalnie, jest jak w przypadku Wietnamczyków. Jeżeli będziemy posługiwać  się badaniami opierającymi się na danych liczbowych dotyczących  telefonów komórkowych zarejestrowanych w krajach poza UE,  to będziemy  mówili o setkach tysięcy migrantów różniących się zarówno fizycznie jak i mentalnie od typowej ludności  Polski. Oczywiście to prycho przy tych oficjalnych prawie 700 tysiącach ludzi z Białorusi czy 140 tysiącach z Rosji, mających autentyczną podkładkę azylową w postaci  ojczyźnianych reżimów. Polska nie jest wyspą rodzimości na oceanie migracji, jest krajem posiadającym wielomilionową rzeszę migrantów. Narzekania ludności rodzimej słyszy się wobec największej  grupy migrantów, w naszym wypadku Ukraińców, co jest normą. Co jest więc  nie tak z migracją z Białorusi? Że muzułmanie? No tak, bo Czeczeńcy to sami katolicy byli i nigdy nic nie wysadzali. Ich odbiór nie był taki jak Syryjczyków, którzy często byli chrześcijanami i bombardowała ich ta sama Rosja, która bombardowała  Grozny w Czeczeni.

Mła wie że w nas, tak samo jak  i w inszych nacjach drzemią brzydkości, co strasznie mła wkurza bo nie znosi tępej ksenofobii, która się potrafi jak ten chwast w narodzie rozsiewać. Mła wie że całkiem sporo Polaków wywaliłoby dziecko na mróz, gdyby miało inny niż oni kolor skóry, nie mam złudzeń że są tacy którzy uwielbianej Maryji z rodzącym się Jezuskiem w ramach dobroci  dla Żydów wskazaliby ogrodową szopkę, jednakże jako społeczeństwo nie jesteśmy wcale aż tak bardzo impregnowani na inność jak to nam usiłuje się nieraz wmawiać. O co więc tak naprawdę chodzi z "uchodźcami", dlaczego uważamy że cóś jest nie kaman i bronimy się rękami i nogami przed narzucaniem nam nakazów przyjmowania czy płacenia za nieprzyjmowanie?  Dlaczego współczując tym  dzieciakom z granicy  polsko - białoruskiej uważamy że pushbacki to OK? Zdaniem mła chodzi tu o sprawczość, jesteśmy w stanie wchłonąć w ciągu pół roku ponad dwa miliony ludzi o ile ich tylko sami zaprosimy. Wchłaniamy w zasadzie bezproblemowo bo jakimś cudem unikamy tworzenia się gett, nasze największe przejścia typu skupisko emigrantów to Wólka Kosowska. Dajemy kasę ale oczekujemy że migranci będą pracować, przymykamy oko kiedy organizują sobie pracę poza systemem o ile pracobiorca jest Polakiem, tak boimy się mafii ze wschodu że nagłaśniamy każde przestępstwo popełniane przez migrantów za wschodniej granicy, żremy się o rozbijanie klas w szkołach by migranckie dzieci  uczyły się mówić po polsku. Hym... przyjmując te tysiące migrantów jesteśmy przy tym cholernie niepoprawni politycznie za to bardziej szczerzy wobec samych siebie, artykułujemy z się że Angela Merkel otwierając niemieckie granice otworzyła przy okazji granice UE i to nie pytając nikogo o zdanie i że nie podobią nam się skutki polityki integracyjnej migrantów z jakimi teraz boryka się Szwecja, Niemcy czy  Francja. 

Polityczne to zarówno te z prawa jak i te z lewa histerycznie piejo - ci z prawa tradycyjnie w tonie Polska już umarła pod naporem dzikich hord, ci z lewa że trza przyjmować wszystkich a Ahmed wcale nie chciał wysadzić koszarów tylko prawilnie kościół i to taki katolicki. Ludzie myślą swoje, czując że prawica przesadza ale lewica to zupełnie odjechała, tak że peron już nawet nie majaczy w oddali. Ludzkie współczucie jest zabijane przez tę polipoprawność w wykonie lewicy, przez to moralne wzmożenie na pograniczu głupoty nierozpoznającej niebezpieczeństwa, choć ono jest na tyle wyraźne że i Stasiek, Antek i Pani Cela je widzą. Przez tę dobroczynność, która  zdaniem mła przypominać zdziwnie zaczyna "dokarmianie Murzynków w Afryce", najbardziej zdaniem mła upokarzającą dla człowieka z Afryki "pomoc" jakiej udziela zadowolony ze swej wspaniałej moralnej postawy Pierwszy Świat,  sprawiającą że problem zamiast niknąć pęcznieje. Jak te organizacje pomagające migrantom a często oskarżane o współpracę z mafiami handlującymi ludźmi wyobrażają sobie jednoczesną pomoc migrantom i ochronę granicy państwowej, będącej zarazem granicą UE? Mła do tej pory jakoś się  nie doczytała jaki jest pomysł działaczy w tej sprawie. Czyta że pushbacki złe, że dzieci po lasach ale co zrobić z tłumem młodych mężczyzn napierniczających  kamorami w  SG nie czyta a wydawa jej się że im wincyj tych kamorów leci tym mniej w społeczeństwie empatii dla dzieci po lasach. Może niech organizacje pomocowe zaczną od propagowania w krajach migrantów wiedzy że napieprzanie kamorami kończy się postawieniem płotu, który z czasem  mogą pod prund podłączyć, bo pomysły rzundzących to takie zdziwne so.  Jeżeli to służby białoruskie napieprzajo to może ten płot rzeczywiście podłączyć  i natentychmiast wysłać tych z organizacji pomocowych żeby  uświadamiali - ambasada, wiza pobytowa, staranie się o pobyt stały, legalizacja, obywatelstwo.

Tak to działa prawidłowo, na sianiu wiedzy o tym powinni się ci od pomocy migrantom skupić. Tak jak i na uświadamianiu tego że dostając się z terytorium  Białorusi do Polski  ludzie nie są już uchodźcami, dostali legalnie białoruskie wizy, legalnie tam przylecieli, legalnie mieszkali w białoruskich hotelach a dostając się  nielegalnie do Polski z terytorium Białorusi automatycznie zamieniają się we wroga. Jak będzie groźnie i płot nie starczy możemy do nich strzelać, o czym ci ludzie powinni  wiedzieć. O tym trzeba rozmawiać w Bagdadzie czy okolicach Kabulu i Mogadiszu, na tym się skupić jak legalnie ludzi przez granice przeprowadzać a nie robić za idiotę w wojenkach, bo to nie aktywiści  za to obrywają, tylko ci biedacy chcący wyrwać się z nędzy i płacący tą uciułaną kasą za taką możliwość. Nikt nie mówi o pieniądzach a nie ma migracji bez kasy. Można to sobie przedstawiać, zresztą słusznie, jako pomaganie ludziom w potrzebie ale jak wziąć to na rozum a nie serce,  to jest to nic innego tylko wspieranie mafii żyjącej z przemytu ludzi, często tymi ludźmi wręcz  handlującej. Wspieranie systemu ze wzniosłymi hasłami na ustach. Inna rzecz że rzeczywiście spora liczba z tych organizacji przestałaby nagle aktywistom płacić za aktywność, bo tak się dziwnie składa że im większy przemyt ludzi tym organizacje bardziej doposażone. Ta pomocna dłoń wyciągana w kierunku tych  biednych ludzi to tak naprawdę często - gęsto łapa ze szponami. Tak, tak, migranci w szponach organizacji pomagających  migrantom to nie rzadkość. Tak całkiem na marginesie. Największy ruch migracyjny to nie to co działo się po wojnie w Syrii w Europie. Nie te tłumy pod południową granicą Stanów. Największą wędrówką ludów ostatnimi czasy była ucieczka około 10 milionów ludzi w Sudanie ogarniętym wojną domową. Tam jest taka bida że nie ma z czego opłacać przemytników ludzi, więc z tych 10 milionów niewielu trafi do Pierwszego Świata, w związku z czym za wiele organizacji tam nie organizuje. Te co są to nijak się nie przebijajo przez mendia ze swoim przekazem. Dobra, dzisiejszy wpis ozdabiają prace Kate Baylay, tak mi jakoś klimatem pasiły do treści. W Muzyczniku muzyka z "300 mil do Nieba", żeby nam się przypomniało jak to jest.

piątek, 10 maja 2024

Prasówka - czepionkowe wycofki

Z cowidzianków. Astrazeneca jest już be i została wycofana, wprowadzono nową generację superczepionek, które majo być lepsze, bardziej skuteczne, świecące i stepujące oraz mówiące wierszyki. Wycofano bo popyt cóś spadł po tym kiedy zaczepieni chorowali na kolejne warianty koronaświrusa nie mniej  często niż  ci niezaczepieni, za to bywało że cinżej. Na odchodnym czepionkę pożegnano jako tę, która uratowała życie milionom ludzi. No to poproszę o te dowody  w sprawie tego uratowania, bo większość  ludzi na świecie nie była zaczepiona a straszliwego zwiększenia śmiertelności wśród tych nieczepionych mas nie zauważono. Za to mało ciekawie było tam gdzie  świrus stał się pretekstem do wyłączenia służby zdrowia, kretyńskich kwarantann i masowych czepień słabo przebadaną berbeluchą.  Sorry do mła twierdzenia oparte na gdybaniach typu "...gdyby wszyscy mieszkańcy Wielkiej Brytanii zostali w pełni zaszczepieni, można byłoby uniknąć około 7180 z 40 393 poważnych skutków ( w tym zgonów ) spowodowanych zachorowaniem" to tak z Krainy Uśmiechu a nie twardy dowód naukowy.

Jak tu znaleźć potwierdzenie tego wytrysku intelektu, to nie jest nauka tylko bełkot nibynaukowy. Istnieje cóś takiego jak hierarchia badań naukowych, nie każde badanie jest tak samo ważne i nie wszystkie wnioski płynące z badań są dobrze zakorzenione w faktach. Niektóre z nich to wręcz pop - sciente. Myszy doświadczalne czy naczelne, nawet te "z wmontowanymi ludzkimi genami"  nie dają odpowiedzi na to jak działa substancja wprowadzona do ludzkiego organizmu, co najwyżej  mogą odpowiedzieć jak działa substancja na organizm ssaków. W przybliżeniu bo ssaki to zróżnicowana grupa. A modelowanie? Jeżu wszystko zależy jak dane wklepiesz, cuda można w ten sposób udowadniać, z chodzeniem po wodzie w stanie ciekłym  włącznie. No a po takim pop - sciente  podejściu do realu to ojej, ojej. Ech... kiedy mła dziś słyszy te postękiwania ze strony światłych i uczonych że "tak naprawdę nie wiedzieliśmy z czym mamy do czynienia",  że  "panika podpowiada błędne rozwiązania" i insze głupoty to  ma ochotę wywiesić bannery z napisami widocznymi z kosmosu - "Za błędy się płaci" i "Z rozumu robi się użytek myśląc krytycznie".  Byłoby miło gdyby postępowe i oświecone uświadomiły sobie że miały wielkie szczęście że w naszym kraju nie rzundziły w czasie srandemii, bo za te ich pomysły groziłoby im to co spotkało PISdniętych, którym srandemicznych grzychów nie zapomniano. 

Jak sam koncern farmaceutyczny od czepionki wektorowej zaćwierkał, czepionka może powodować skutki uboczne, takie jak zakrzepy krwi i niska liczba płytek krwi. Oczywiście malutko tego zła, tak malutko że tylko 3 osoby na 100 000 miały problem. Cóś niedowiarstwo się w ludziach rozrosło, pewnie dlatego że jakoś zdziwnie wzrosła liczba zgonów związanych z zakrzepami. Chętnych do uwierzenia że te zakrzepy to głównie przez złośliwy covid było coraz mniej, w Australii wycofano  preparat wiosną w roku 2023. W marcu roku 2024  firma dobrowolnie zrzekła się pozwolenia na dopuszczenie leku do obrotu w Unii Europejskiej. Zawsze to lepiej zrzec się  dobrowolnie. No cóż, nowe badanie przeprowadzone na ogromnej próbie 99 mln osób potwierdziło skutki uboczne czepionek przeciw COVID -19. Nie tylko tych Astrazeneca. Czepionki mogą  powodować wzrost zachorowań na niektóre schorzenia mózgu, krwi i serca. Te śliczniusie  mRNA tyż. Im więcej dawek tym groźniej. Jest jak z innymi czepionkami a nawet gorzej.  Każda czepionka może powodować skutki uboczne, srowidzianki powodowały ich multum w stosunku do  średniej czepionkowej. Co było do przewidzenia bowiem preparat  był tak se przebadany.  Dla nikogo już nie jest tajemnicą, no chyba że dla takich którzy bardzo chcą by srovidowisko nadal było tajemnicze,  że brak leczenia objawowego dostępnymi lekami i stawianie wszystkiego na czepionki, wymuszanie na ludziach brania preparatów było błędem zarówno mendycznych jak i politycznych. Teraz zwalanie wszystkiego na "propagandę antyczepionkową Wujka Wowy" nie załatwia niczego, ograniczania praw obywatelskich łatwo się nie zapomina i pewne sprawy nadal domagają się odpowiedzi i rozliczenia. Mła uważa np. że powinno starannie prześwietlić się proces zamawiania czepionek przez KE, bo śmierdzi tam pod niebiosa, droga Ursula powinna odpowiedzieć na parę tzw. zasadniczych pytań. Utajnianie badania  procesu zamówień czepionkowych w PE jest gupie, bo i tak wypłynie  tyle że bardziej nadgnite i przez to  bardziej cuchnące.

Jeśli któś myśli że to wszystko srovidowe co nas spotkało to na zasadzie że dobrymi chęciami piekło wybrukowano to  jest naiwny ( do lat 25 ) lub źle ocenia rzeczywistość ( powyżej lat 25 ). Biznesy, biznesiki i zamordystyczne ciągotki. Od  niemal początku srovidowości dzięki epidemii na wycieczkowcach znano faktyczną śmiertelność COVID -19, pisałam o tym. Teraz piszo tacy, których namiętnie periodyki, niegdyś naukowe,  cytujo, he, he, he. Szkoda tylko tych wszystkich ludzi, którzy mogliby nadal być z nami, gdyby normalnie funkcjonowała służba zdrowia i nie zamykano  ludzi w domach. Gdyby leczono chorych wszystkimi dostępnymi na rynku lekami a ich braku związanego z zerwaniem łańcuchów dostaw nie maskowano wydawaniem  zakazów ich stosowania. Gdyby nie  zrobiono panaceum na patogena z czepionki. Hym... mła kiedyś tam  miłośnikom teorii spiskowych  napisze jak jej zdaniem chińska recepta na przykrycie wchłonięcia Hongkongu i chęć zapobieżenia solidnej awanturze w Chinach została cwanie wykorzystana przez Amerykanów do zakończenia globalizacji, w  której dość późno zauważono zagrożenie polegające  na dopieszczaniu autorytaryzmów i dlaczego dano kosztem społeczeństw aż tak zarobić Big Pharmie. Może za jakie parę lat snujstwa mła zamienio się we wróżkoednizm a może i nie, bo wzorek był inszy. Coby za  wybuchem paniki covidowej nie stało, to dekonstrukcja mitu "walki ze srandemią" jest już w  toku, o czym uprzejmie Wam donoszę.

Kiedy myślicie o zdziwnościach srovidowych, solidnie zastanówcie się nad tymi zeroemisyjnościami Zielonego Ładu. Nad absurdem niektórych rozwiązań, nad bezczelnością rzundzących zabierających kasę z naszych podatków na narzucanie nam niczym nieuzasadnionych, no może poza cinżkim zyskiem koncernów rozwalających państwa, warunków życia. Wicie rozumicie, mła widzi podobieństwa zielonego szału ze srandemią, tę histerię i błazenadę w wykonie polityków - to nie planeta płonie, to ze wstydu powinien płonąć polityk za którego rzundów w stolicy szambo trafiło więcej niż jeden raz  do Wisły. Zamiast ratowania świata powinien zająć się tym za co mu płacą, czystość wód trza chronić, sytuacja jaka miała  już dwukrotnie miejsce nie powinna się więcej powtórzyć, planeta sobie wtedy sama poradzi. Dzisiejszy wpisik  o zdziwnościach srovidowych, które w zasadzie nie powinny już nikogo dziwić, ozdabiają zdziwne obrazki zdziwnych źwierzątek autorstwa Renee French. W Muzyczniku Marylka z moim zdaniem najlepszego jej czasu.