poniedziałek, 5 stycznia 2015

Ciszę tylko słychać

Parę dni wiało tak że można było stracić łeb wraz z płucami, Zawodziło, jęczało i tłukło o szyby deszczem. Pierwsza przedświąteczna wichura dała się mocno we znaki. W ramach radości sąsiedzkich rozwaliło oblachowanie na ogniomurze najbliższego naszej posesji fabrycznego budynku. Przy tej okazji na kamieniczny dach poleciało co nieco fabrycznego tynku i  fragmenty cegieł. Łomot postawił nas wszystkich na nogi a ja tuż przed świętami musiałam udać  się z ekspedycją karną do  fabrycznych  bo latające cegły i blachy to nie jest to co chętnie widuje się na własnej  posesji. Wypadek z blachą miał miejsce wieczorkiem w przedświąteczną sobotę, przez całą niedzielę słychać było odgłosy walącej o mur rozerwanej blachy, miałam wrażenie że siedzę  przy sekcji perkusyjnej w filharmonii. Jak się okazało nie tylko w naszym grajdołku było słychać paskudną blaszkę, fabryczni przed moją poranną  poniedziałkową wizytką  mieli tzw. mocne spotkania z dalszym sąsiedztwem, które wcale nie miało pod względem akustycznym lżej  ( budynki fabryki odbijają dźwięki ).  Sąsiedztwo było rozeźlone, ja byłam rozeźlona a fabryczni umiarkowanie skruszeni. Świątecznej atmosfery czyli ogólnie "Pokój ludziom dobrej woli" ani śladu.

Blacha szczęśliwie przestała walić o mur ale Ciotkę Elkę i mnie jakoś nie przestały nawalać głowy. Qrczę, nie znoszę  hałasu!  Przekroczenie pewnej ilości decybeli wyzwala we mnie mordercze skłonności.  Nie zawsze tak było,  drzewiej byłam w stanie zdzierżyć bezpośrednią  bliskość nagłośnienia na koncertach ale na starość to ja już  taka twarda nie jestem. Poza tym koncerty na blachę i mur to nie jest to co grube tygrysy lubią najbardziej.Wiatr, który noworocznie wiał, mimo że  jeszcze zawodząco - jękliwy,  jest po blaszkomurzeniu wytchnieniem dla uszu.  Co nie znaczy że  jest bosko, noworoczne powiewy są  ciężkoprzeżywalne. Po tych  akustycznych historyjach zaczęłam się leniwie ( jak to u mnie zawsze, hym....tego ) zastanawiać nad odgłosami charakterystycznymi dla  poszczególnych pór roku  i nad moim do nich stosunkiem.  Myślę sobie że oprócz kakofonii blaszano - murowej na rozpoczęcie takich rozmyślań miał wpływ  ten fragment z  "Interstellar" w którym kosmonauci przelatując w pobliżu pierścieni Saturna odsłuchują nagranie ziemskiej burzy, takiej letniej, poprzedzonej głośną  forpocztą dźwięków wydawanych przez owady. Mućkowe krowie ryki, których nagranie zabrał Jaśko Pawlak do Hameryki to ta sama kategoria dźwięków "towarzyszących", niemal niezauważalnych odgłosów istnień na które nie zwracamy uwagi, gdyż nie są to tzw.postacie pierwszoplanowe naszego życia.

Jednak bez dźwięków wydawanych przez tłumy statystów nasz świat byłby półgłuchy, a może i nawet miałby większy procentowo niedosłuch. Zastanawiałam się jakie i czyje odgłosy ja bym zabrała w podróż  przez głuszę próżni kosmicznej.Wiadomo że nagrania miauków, ryków, mruczeń, kretyńskiego śmiechu Dżizaasa,"urzędniczego" tonu Cio Mary, tubalnego głosu Tatusia czy cieniutkich  głosików  moich siostrzeńców - to musowo, ale czyje jeszcze nagranka towarzyszyłyby mi hen, hen daleko. Na pewno nagrałabym ptaka co robi "pitu, pitu" czyli kosa. Radosne kosowe świergolenie w marcu zapowiada wiosnę. Jest cholernie optymistyczne, pięknie brzmiące i w ogóle to czekam na czas  kosowych zaśpiewów z niecierpliwością. Uwielbiam też świergotanie skowronków ale one  nie zaglądają do mojego ogrodu.  A kosy są łaskawe, pomieszkują w ogrodzie mimo tego że koty przejawiają wobec nich niecne kocie zamiary. Sikorki  jakichś wybitnych zdolności wokalnych nie posiadają ale lubię odgłos jaki wydają ich trzepoczące skrzydełka kiedy przelatują z gałązki na gałązkę podokiennego karłowatego modrzewia. Chyba wzięłabym też popołudniowe gruchanie synogarlicy, dźwięki przelatujących nisko przed  burzą  jaskółek i te kretyńskie zimowe jazgoty srok i kawek ( mam z nimi na pieńku, ale każdy ma swojego Kargula bez którego żyć  nie sposób ).

Z innych odgłosów najbliższego otoczenia do walizeczki zostałby spakowany dyskretny  szumek deszczu na wiosenno - letnich liściach drzew. Deszcze padające późną  jesienią czy zimą, w  czasie bezlistności drzew są wytłumione i bez  wyrazu.  Odgłos bębnienia kropel spadających na dachy i parapety jest paskudnie jednostajny. Letni deszcz to dźwiękowa współpraca z liśćmi i wiatrem, taki tercet niemal że egzotyczny, he, he. Deszczowe letnie dźwięki działają na mnie zazwyczaj kojąco ( no chyba  że leje dwa tygodnie  bez  przerwy, co powoduje u mnie czarnowidztwo  irysowo bródkowe ). Nieważne czy jest to dyskretne mżaweczkowe mruczando czy mocniejsze  propozycje. Tzw. ambiwalentne odczucia mam przy burzowej symfonii.  Przyznam się że "walące  pierony" może nie tyle napełniają mnie strachem co działają  na mnie wkurzająco. Przypominają  mi akcję z Azalską, która bała  się odgłosów  burzy na równi z hukiem  sylwestrowych petard. Gromy i pierony kojarzą mi się od tej  pory z przymusowym pobytem w łazience, w której towarzyszyłam Azalskiej w ciężkich dla niej chwilach. Stresowo było  i tak mi już  zostało, znaczy do walizeczki zabieram deszczową piosenkę, a odgłosy burzy to mogą w  niej  robić bardzo, ale to bardzo dyskretne chórki ( tak ze względu na "stary  bracie czas",  bo kiedyś  kojarzyłam je z wytchnieniem po upałach ).

Żyjątkowe odgłosy,  te wszystkie cykania, niby  bezgłośne przeloty, radosne bzyczenia w  okolicy kwitnących roślin,  trzepotania skrzydłami niemal bliskie ciszy zostają starannie spakowane i umieszczone tak, aby w razie nagłej potrzeby można było do nich szybko sięgnąć. Szczególnie bliskie jest mi wiosenne kumkanie żab i zapowiadające  jesień granie świerszczy. Żaby nastrajają mnie  optymistycznie, świerszczowa muzyka wzbudza we mnie nostalgię.  Te dźwięki  pochodzenia żyjątkowego  przytłumiają odgłosy miasta, jazgot  samochodowych silników ( nie  jest to słodkie brym, brym pojedynczego samochodu tylko ciągłe wżżżzuuuuuu całego stada ), okrutne dzwonko  - zgrzyty hamujących tramwajów, śpiew pana Dzidzia ( nieśmiertelna "Ramona" ) i ymc, ymc, ymc towarzyszące imprezom grillowym sąsiadów ( zaczyna się  już od Matki Boskiej  Grillowej czyli majowego długiego  weekendu ) - wszystko to jest przefiltrowane  przez ochronną barierę "dźwięków ogrodowych". Znaczy da się znieść bo opatulina dźwiękowa Alcatrazu i podwórka izoluje dom od miasta. Jedyny  owadzi głosik który nie "zmieściłby" się do walizki należy do samicy komara. Sorry ale ta śpiewka wykonywana letnią nocą tuż  przy moim uchu to dysonans w harmonii. Mało jest dla mnie zjawisk  bardziej upierdliwych niż pobzykiwanie komarzycy w sypialni. Budzą się we mnie wtedy sadystyczne skłonności, mam ochotę nie tylko uśmiercić bzykającą krwiopijczynię, czuję  że mogę  to  zrobić ze szczególnym okrucieństwem ( np. wyrwać odnóża  i  skrzydełka przed  przywaleniem w paskudny odwłok kapciem ). Na szczęście udaje mi się poskromić niecne chęci i komarze wąpierze giną szybko i bezekscesowo.

Kontrowersyjnym  głosem, który co prawda zostałby zabrany ale spakowany byłby "na spodzie"  walizeczki,  jest wieczorne trzepotanie ciem w kloszach lamp. Adoracja żarówki nie ma dla mnie  nic z głębi gregoriańskich chorałów, chyba nie jestem aż tak wysublimowaną melomanką żeby w tym trzepocie "dosłyszeć" boską harmonię. Jednak nie jest to  tak do końca niemiły dźwięk dla moich uszu, adoracyjne trzepoty kojarzą mi się z  letnimi nocami  i przywołują woń kwitnących jaśminowców i kapryfolium roznoszącą się w ciepłym powietrzu.  Zaraz mam przed oczami szeroko otwarte okna i koty wylegujące się na parapetach w oczekiwaniu na przelot naszych nietoperzy  ( nocny  gwóźdź programu ). Jako  odgłosowi "przypominającemu" ćmowym trzepotom należy się miejsce w walizeczce. Ta sama kategoria to tupanie  jeży, dźwięk sam w sobie z lekka wkurzający ale ileż miłych skojarzeń z nim się wiąże (  choćby  to związane z rodzinną wyprawą na podwórko w uzbrojeniu składającym się z ciężkiej latarki, pary mioteł i szufelki do węgla, przedsięwziętą w celu natychmiastowej eksmisji jakiegoś  ciężko nawalonego gościa czołgającego się po podokiennej różance - gość miał coś 20 cm długości i nas bohatersko ofukał ). Stadko jeży robi niezły rumor ale to  są dźwięki, które potrafię znieść z godnością brytyjskiej monarchini.  Odczuwam nawet dumę słuchając tych pochrumkiwań i stękań - moje własne ciężko ekologiczne intruzy podokienne!  Przebywają na stałe mimo panoszenia się na podwórku i w Alcatrazie  kotów  i psów.

A dźwięk jaki się słyszy leżąc  w nieskoszonej trawie. O radości, co za cudowna kompozycja! Z głowy ulatują wszelkie wizje angielskich trawników i człowiek czuje że trawy wcale  nie trzeba kosić tak często. Miłośnicy króciutko przyciętego schludnego Tyrawnika, ileż tracicie! Co prawda schludnotrawnikowcy niechętnie Tyrawnik  "niszczą" pokładaniem się na nim, na wypieszczonym zalegiwać - zgroza! A trawa troszkę wyższa to oaza żyjątek, tak pięknie gra z wiatrem.Odlegle i słabe ale jednak nadal żywe powinowactwo z łąkową muzyką traw się przypomina. Taką łąkową muzykę, dźwięk rozbijania się morskich  fal o brzeg , poszum dużego lasu zabrałabym z odgłosów  "pozadomowych" w  kosmiczną podróż. Uzupełniałyby te najbliższe sercu, domowe dźwięki.
Problematyczne chyba byłoby tylko spakowanie nagłej zimowej prawie ciszy towarzyszącej spadaniu śniegu. Śnieżne opatulenie wycisza, czasem słyszy się już tylko głosy żyjącego domu - tykanie zegarów, wodę  bulgoczącą w kaloryferach,  pochrapywanie kotów  i łomoty wywoływane  przez upuszczanie  różnych przedmiotów  przez Dżizaasa  ( Dżizaas  potrafi walnąć niemal wszystkim, mam podejrzenia że byłaby w stanie przewrócić fortepian ). Taka cisza jest zapewne  inna niż ta kosmiczna, ośnieżenie "uwypukla" dźwiękowe  życie domu, kosmiczna cisza to próżnia. Znaczy żeby zabrać zimowa ciszę  trzeba by nagrać nasze domowe pożycie, bez  dźwięków zaokiennych. I  z walizeczką wyposażoną  między innymi w taką domową  ciszę zmierzyć się dopiero z ciszą absolutną.
Teraz  troszkę o ilustracjach wpisu. To prace Fritza Baumgartena, niemieckiego ilustratora książeczek dla dzieci. Jestem wielką fanką jego twórczości.  Moim zdaniem  bardzo dobrze pasują do tematu tego wpisu, zajmują się  bowiem w fantastyczny sposób zazwyczaj nie dostrzeganymi  przez nas twórcami dźwięków, tej całej orkiestry bez której ciszę  tylko można by usłyszeć.

2 komentarze:

  1. Wszystkiego dobrego w Nowym :)
    W.Gubała

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki Walentynko, niech Ci się w tym Nowym pięknie różankuje.

      Usuń