czwartek, 11 czerwca 2015

Przełom Dunajca czyli jak spłynąć przed Dżizaasem

Szukając ucieczki przed kretyńskim dżizaasowym entuzjazmem wobec  wypraw w góry, trafiłyśmy na ofertę jednodniowej wycieczki w Pieniny. Spływ rzeką, zwiedzanie zamku w Niedzicy i kościółka w Dębnie, wszystko w cenie 90 złociszy od osoby. Zapłaciłybyśmy znacznie więcej  żeby zniknąć z pola  widzenia szalejącego gnojka, usiłującego zrobić z pań starszych taterniczki, więc  się nawet nie zastanawiałyśmy - szybka decyzja i szlus "Jutro czekamy na drodze do Olczy". Tego typu wycieczki jednodniowe proponowane przez zakopiańskie biura podróży to coś w sam raz  dla rozleniwionego turysty, chcącego odpocząć bez ekstremalnych akcji typu "Na Zawrat", ale nie lubiącego "leżakowania". Busik był ranną  porą, towarzyszy podróży w sam raz, czyli tyle żeby wycieczka nie zamieniła się w udrękę ( autokarowe eskapady nie należą  do  naszych zabaw ulubionych ). Pojechaliśmy czym prędzej spłynąć,  bo od słowackich Tatr coś podejrzanie się chmurzyło.




Spływ przełomem Dunajca zaczyna się dziś w Sromowcach Niżnych ( zanim  nie wybudowano zapory i nie stworzono jeziora Czorsztyńskiego spływ zaczynał się znacznie wcześniej, od Zielonych Skałek w Czorsztynie  ) i po polskiej stronie spływa się 18 kilometrów ( do Szczawnicy ) lub 22 kilometry ( do Krościenka ) . Piszę  po polskiej  bo i Słowacy spływają przełomem Dunajca, jednak trasa tego słowackiego spływu jest krótsza. Sama idea spływania  przełomem górskiej rzeki była ponoć pomysłem właścicieli zamku w Nidzicy. Rozpropagował to spływanie właściciel zdrojów w Szczawnicy, Józef Szalay, który chciał zapewnić kuracjuszom bawiącym "u wód" jak najwięcej atrakcji. Pierwszy spływ ponoć odbył się w 1832 roku. Drzewiej pływano na tzw. dłubankach, czyli łodziach drążonych z pnia topoli i łączonych po dwie, potem trzy, wreszcie i cztery. Dzisiejsza tratwa składa się z pięciu elementów. Dłubanek już nie ma, zostały zastąpione przez łodzie zbijane z desek. Flisacy twierdzą że starą dłubanką wcale lekko się nie pływało, była cięższa i mniej sterowna niż lżejsze konstrukcje z desek.




Pięcioelementowe tratwy ( łodzie? ) współczesne mają po ok. 6 m długości i ok.1,80 m szerokości z przodu i ok. 2,20 m z tyłu (  nie wiem czy w przypadku tratwy da się  użyć określenia  dziób i  rufa, mam wrażenie że jednak nie ). Wysokość, hym.....tego...., burty wynosi ok. 40 cm. Elementy składowe łączy się dwiema linami, jedną z przodu i drugą z tyłu, lina do cumowania to inna bajka. Tratwą steruje się za pomocą tzw. "sprysek" czyli świerczynowych tyczek  długości ok. 3 metrów. Z przodu tratwy ułożone są gałęzie świerkowe, mające zapobiegać wlewaniu się wody  do tratwy ( pod ławeczkami  leżą  szufelki do ewentualnego jej wylewania ). Wg. flisaków świerczyna ma jeszcze dwa zastosowania - "dla urody" i "na wieniec, jak się kto utopi". Z topieniem się na spływie wcale nie jest prosto, choć  na upartego zawsze można spróbować. Dunajec w zależności od poziomu wód posiada i głębie parunastometrowe. Konstrukcja tratwy sprawia że nawet uszkodzenie dwu elementów w pięcioelementowej tratwie  nie grozi jej zatopieniem. Pomiędzy częściami składowymi tratwy przepływa swobodnie woda , powodując że pływająca konstrukcja jest bardzo stabilna i odporna na przechyły. Mamelon co prawda przyglądała się tratwom podejrzliwie ale to raczej dlatego że wszystko co pływa jest w oczach Mamelona podejrzane o tzw. rzygosprawczość.




Flisacy pienińscy od 1934 roku są stowarzyszeni w Polskim Stowarzyszeniu Flisaków Pienińskich na rzece Dunajec. Powołanie takiej organizacji było koniecznością, bowiem dochodziło do zatargów o klienta ( nieraz krwawych ). Flisakiem może zostać pełnoletni mieszkaniec jednej z pięciu pienińskich miejscowości: Sromowce Niżne, Sromowce Wyżne, Krościenko, Szczawnica i Czorsztyn. Zawód bywa dziedziczony i nie ma zmiłuj, "obcy" flisakiem nie zostanie. Co prawda nie wiem czy tak bardzo ci "obcy" by się do tego palili, bo zostać flisakiem wcale łatwo nie jest. Minimalny czas poświęcony wyszkoleniu to 8 lat, w ciągu których zdaje się dwa solidne egzaminy. Ponoć dawniej wymagano przepłynięcia w jednym elemencie składowym tratwy całej trasy spływu, dziś  jest bardziej lightowo. Sezon flisacki trwa na Dunajcu od  1 kwietnia do 31 października. Flisacy pływają codziennie z wyjątkiem pierwszego dnia Świąt Wielkanocnych i święta Bożego Ciała. Czas spływu zależy od stanu wody - im wyższy poziom wody w Dunajcu, tym spływa się szybciej.




Nam spływ zajął ok. 2 godzin, Mamelon kołysana nurtem rzeki i owiewana łagodnym wietrzykiem gdzieś w okolicy Sokolnicy przycięła lekkiego komarka. Nie ma się co dziwić, upał był tego dnia niemiłosierny a na rzece miły chłodek i kołysanie. Ja zajęta dokumentowaniem fotkowym naszej wyprawy nie mogłam sobie pozwolić na słodką drzemkę ( Mamelon bez protestu oddaje mi  wszelkie urządzenia focące i czuje się radośnie zwolniony z  ich używania ). Naprawdę było relaksująco. Chciałabym kiedyś powtórzyć  ten spływ jesienią, październikowe bukowe i świerkowe lasy porastające zbocza Pienin, mniam! Uczta dla oczu! Może nawet namówię Dżizaasa na spływ ( oczywiście pod warunkiem , że Dżizaas nie każe  mi wsiadać w kajak czy jakiś inny ponton i pracować wiosłami ). Co prawda jesienią nie zobaczy się już czarnych bocianów ( białych zresztą też nie ), ale jesienne  przebarwienia liści powinny zrekompensować ten brak.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz