wtorek, 11 grudnia 2018

Koszmarki naścienne

Mnie wzięło i natchło. A tak  naprawdę to Ewa Gwiazda Północy wywołała tę waderę z lasu.  Kiedyś tam, w zamierzchłej przeszłości groziłam Wam pokazaniem  moich  paskudków własnoręcznie wykonanych w przeszłości jeszcze zamierzchlejszej.  No i nadszedł czas kaźni i nie ma zmiłuj! Czas  zdjąć ze  ścian  spostponowane przez owady i życie codzienne haftowane obabrazki "pod  szkłem".  Serwis czyli mycie, niekiedy  ponowne naciągnięcie materiału albo insza konserwacja. Nigdy ja nie miała tzw. dobrego gustu, aberracje mła się na poczuciu piękna od najwcześniejszej młodości robiły.  Ha, i powstawały koszmary które z lubością wieszałam gdzie popadło albo i ustawiałam jak koszmar był trójwymiarowy.  Niestety z czasem nic mła się nie polepszyło, bywa że  śmiała koncepcja wnętrzarska albo modowa nijak nie znajduje zrozumienia  u Mamelona i Cio Mary robiących w środowisku mła za zbiorczego arbiter elegantiarum.  Pocieszam się że dolą awangardy jest brak zrozumienia u współczesnych, he, he, he. Napiszę tak - poruszam się na skraju  "ładności" i campu zwanego dawniej kiczem.  Po prawdzie po mojemu to camp jest jednak od kiczu bogatszy, pełniejszy bo zdecydowanie świadomy. Przerysowanie  pasuje do teatralnej natury mła  ( to nie moje określenie, niejaki Pan Robert urzędnik bankowy je wymyślił,  po mojemu Pan  Robert po prostu nie miał śmiałości coby określić  mła gwiazdą, he, he, he ).  Czasem u mła to przerysowanie jakoś tak zmierza w stronę  karykatury dobrego smaku (  nie każde przerysowanie jest karykaturą, sporą dozę złośliwości trza posiadać by karykaturę należycie wykonać  ) ale zazwyczaj poruszam się w obrębie tzw. "ładności", choć już blisko granicy. Dobra, koniec ględzenia czas na horror!



Usprawiedliwiam tę szaleńczą "oczojebność" hafcików tym  że mła wychowała się w czasach ciężkiego konsumenckiego niedopieszczenia. Po jej słodkich latach szkolno - podstawowych które wypadły za Towarzysza Edwarda nastało smętne nastolęctwo kryzysowe. W sklepach występowały  głównie tkaniny typu bistor i różne  mieszanki z elaną ( zupełnie jak teraz,  w czasach rozbuchanego konsumpcjonizmu, he, he, he ) w kolorach smutnych jak rzeczywistość kraju demokracji ludowej ( tzw. wysrany buraczek, sparzona czerwona  kapusta udająca śliwę, zieleń zmętniałej  butelki albo czerń bistorowa która zawsze wyglądała antycznie, tzn. materiał w noszeniu błyskawicznie się starzał ). Barwników ponoć należytych nie było, apretury takoż ( znaczy były ale do produkcji na - uwaga magiczne słowo - eksport ich się używało ) i skutek był taki że ludność pracująca  miast i wsi, oraz liczni renciści, młodzież ucząca się a nawet element reakcyjny i zwyczajny przestępczy zmuszony był szczęścia związanego  z założeniem na się czegoś co nie przypominało kolorem szmaty do podłogi szukać w miejscach zwanych  komisami, na bazarach lub u znajomych do których przychodziły zagraniczne paczki.

Z braku kasy na lepsiejsze ciuchy farbowało co się  tylko  ufarbować dało ( na przykład deficytowe pieluchy tetrowe ) podłej jakości barwnikami wytwarzanymi albo przez "spółdzielnię" albo tzw. prywatną inicjatywę na kolory przecudne typu  fiolet prawdziwy a głęboki, róż amarant, wściekły  turkus.  Barwnik łapał po całości znaczy przy odrobinie nieszczęścia można było mieć  turkusowy tyłek czy amarantowe insze części ciała, z tym że barwnik jak wspomniałam był podły czyli jak to się mawiało "pierny".  Dzięki tej pierności pieluchowe  ciuchy nadawały się do wielokrotnego farbowania, z czasem nawet uzyskiwały niezwykle wyszukane odcienie ( najczęściej tuż przez rozpadnięciem się materiału ).  W czasach takiego ciężkiego wygłodzenia kolorystycznego i prób zaradzenia mu mła zaczęła była tworzyć swoje pierwsze haftowanki.  Niech  nie dziwi  Was zatem że one cóś jakby coolorowe straszliwie i nawet błyszczące. No i że w ich tworzeniu wykorzystałam  materiały takie jak resztki po bluzeczce z "lepszego świata" czy dziecięcych chusteczkach do nosa.

Jakby  było mało "oczojebności" to te moje   haftowania nie są szczytem technicznej doskonałości, bardzo  oględnie rzecz ujmując.  Na szczęście w realu to nie są duże obrazki, więc  paskudyzm ich wykonania aż tak bardzo nie rzuca się w oczy ( no bo tzw. treść przedstawień na dzień dobry zatyka i nikt się specjalnie  nie przygląda ). Wykonywane to było różnymi nićmi, kordonkami, mulinami a nawet wełną pozyskaną z oddziału przedsiębiorstwa  "Cepelia"  ( koncesjonowana ludowość, wyroby cepeliowskie były w późnym PRL obłożone  prawie osiemdziesięcioprocentowym  podatkiem od luksusu żebyśmy całkiem niezludowieli ) w Opocznie ( pasiaki i insze wełniaki ).  Wiszą te hym... tego... cuda  robótkowe na  ścianach kuchni mła raczej nie dodając jej uroku ( kuchni, mła niczego dodawanego nie potrzebuje bo jest urocza do bólu  sama z się ) ale czyniąc tą kuchenną przestrzeń zajętą przez mła.  Wicie rozumicie, cóś jak obsikujące wzięcie w posiadanie stosowane przez niektóre kocury.

Taa... to umiłowanie  koszmarnie kolorowych, wykonanych z  byle  czego i byle jak obabrazków, kylymków i serwetuszek to spuścizna  po czasie bez niczego.  Dziś wydaje się śmieszne  że ludziska w czasach komuny zbierały takie dzieła sztuki jak puszki po Heinekenie czy paczki  po Camelach.  He, he, he, nikt tak nie doceniał sztuki pop art  w jej najprostszej, siermiężnej formie rynkowej  jak ludzie żyjący w tzw.  realnym socjalizmie.  Niech więc sobie wiszą te obabrazki przypominając dydaktycznie że to co nazywamy dobrobytem jest pojęciem nader względnym. Za zaawansowanej komuny przeca w Polszcze był dobrobyt  powszechny, znaczy z głodu  się nie umierało, społeczeństwo reprodukowało się jak należy a że miało pretensje do czegóś tam jeszcze to po prostu pańskie zachciewajki wykazywało. Szczęśliwie komuna nie wpadła na to że społeczeństwo niezdychające z głodu za długo w stanie bezaspiracyjnym nie wytrwa, no i nastała nam wreszcie  demokracja bez przymiotników.  Teraz mamy fazę rozczarowania tą zdobyczą  bo system  jest be, znaczy ludzie jeszcze nie wpadli  na to że tak naprawdę jest za mało demokratyczny. No i miotamy się pomiędzy ochlokracją a merytokracją i co poniektórzy zaczynają tęsknić  do błogich czasów  kiedy to ktoś myślał za nich i prawie wszystkiego było  w bród, zwłaszcza sztucznych materiałów pod  warunkiem że miały kolor wysranego buraczka,  sparzonej czerwonej kapusty udającej śliwkę, zieleni zmętniałej butelki czy "antycznie" noszącej się czerni. Starzy tęsknią za młodością, młodzi za opowieściami z dziadkowych czasów a mnie łobabrazki przypominają real demokracji z przymiotnikiem.


Teraz jako mocno stara  rura oszczędzam  ślepia i nie robótkuję, co nie oznacza że "nie pozwalam sobie". Ostatnia zdobycz ze śmieciowego targu - niewielki łobabrazek kupiony za jednego zeta Bardziej "ładny" niż campowy ale co mi tam. Ścianom mojej kuchni  niewiele  już zaszkodzi!


Jak chcecie się  zanurzyć w odtruwających z komuny straszliwościach robótkowych możecie oblookać następujące wpisy: Świąteczne krzyżykowanie czyli jak upchać błędy młodościPożegnanie jesieniHaftowanki dla AnkiSmętna październikowa niedziela . Na koniec to sorrky  za jakość fotków, robienie zdjęć czegoś za szkłem zawsze mła przerasta.

21 komentarzy:

  1. Ja tu horroru nie widzę, a już się przyglądałam parę razy i nic, a nic. Widzę za to wiele barw, widzę ciekawe istotki, ciekawe kształty i faktury. Widzę coś nietypowego i na pewno nienudnego. Jest tyle podobnych do siebie rzeczy, a to jednak się wyróżnia, dla mnie jest git. :)))

    Pozdrawiam i super miło się do Ciebie uśmiecham. :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie czarujmy się, mam świadomość że to jest po prostu cudownie bezgustowne. :-D Co wcale nie oznacza że ja moich haftowanków nie lubię czy też okrutnie ich się wstydzę. Ja po prostu przedstawiam je takimi jakimi one mnie się wydają - takimi sobie zwyczajnymi efektami bezpretensjonalnego grzebania igłą w materiale sprawiającego swego czasu radość grzebiącej, baz żadnych tam ambicji że "piąkne jak rzadko". To że one są "inne" - w tej wyrównywarce jaką była realna komuna musiało być inne, inaczej nie było sensu tracić na to czasu ( nigdy nie pociągało mnie haftowanie jakichś obrusów wg. wzorów czy tym podobne szlachetne zajęcie ).

      Usuń
    2. O właśnie to.... "( nigdy nie pociągało mnie haftowanie jakichś obrusów wg. wzorów czy tym podobne szlachetne zajęcie )". to jest najcenniejsze:):) I taką zasadzę nadal staram się stosować, a jak mam gotowy wzór- ściągnięty z Internetu, to i tak go przerabiam na swoją modłę, choćby w dealu, ale według swojego widzi mi się.

      Usuń
  2. Hmmmmm.... po prostu oryginalna twórczość:):):) Mnie się podoba ten "zahaftowany do cna" kilimek(?)Ten z rzeczką(?) kwiatami(?) i czymś jeszcze. W czasach, które opisujesz, byłam ubrana bardzo modnie- sama kombinowałam, jak z czego coś zrobić. moja matka doskonale szyła, nie marudziła i szyła nam, córkom, to, co sobie wykombinowałyśmy. Poza tym, sama też zaczynałam szyć dla siebie i haftowałam. Tylko te materiały.... tak, jak piszesz.... horror:(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła też tak ma że ciężko jej się utrzymać w tym co ktoś już sobie wymyślił. Taki niepokój ćwierćtwórczy mła ma w sobie. W zamierzchłych czasach komuny jak ktoś chciał wyglądać inaczej niż 60 letnia przodownica pracy PGR w Zachlewie Przednim to musiał farbić, szyć albo dziergać. Takie czasy!

      Usuń
  3. Ekhm, ten, jakby tu... No łaaadne! Urzekły mnie zwłaszcza dzióbki dzieci na pierwszym zdjęciu i czy piesek na drugim jest niewidomy? Na trzecim to, kurczę, nie wiem, mucha ze złotym zębem?
    A kto za komuny nie farbował jakichś szmat? Ja - na ten przykład - farbowałam białe prześcieradła i z nich coś tam próbowałam ścibolić. Kiedyś udało mi się kupić KOLOROWE, polskie prześcieradła i z nich poszyłam sobie prościutkie sukienki na lato. Były niesamowicie trwałe (i materiał, i kolory). Wystaw sobie, że trzy te prześcieradła mam do dzisiaj - są niezniszczalne!
    Farbowałam też (i tkałam runo!) wełnę owczą na gobeliny! To była koszmarna robota. Cały dom był upaćkany.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tam ładne? Prześlyczne so! Musisz przyznać że do tej prześlyczności to Twojej pakistańskiej ciężarówce daleko. ;-D Piesek to się ciuciubabkuje z kogucikiem, natomiast mucha ze złotym zębem jest królem Maliniaka ( nie mylić ze zwykłym Maliniakiem ) i ma zaczerwieniony nos od alkoholizmu, plagi społecznej zwalczanej możliwością zakupu promili dopiero od godziny 13.
      Co do materiałów - jak się już na prawdziwy materiał natrafiło to jakość wykonania była świetna ( w porównaniu do powszechnego dzisiaj badziewiactwa to w ogóle odlot ).

      Usuń
  4. Zatchło mię:))))) Ten kilimek bardzo kolorowy do cna bardzo mi się podoba,widac umiłowanie do kwiecia i ogrodnictwa od zarania. Piesek ma tę opaskę bardzo zwiewi=nie ujętą,zatem ruch na wyszytkach widoczny, no a to cudo znaczy się król maliniak,to mocno mnie roześmiał:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz wyobraź sobie jak zatyka tych wpuszczanych do kuchni mła. Z miejsca ich zatyka bo tej ilości koszmarków i kolorów w kuchniach raczej się nie spotyka ( a już na pewno nie w tych prawdziwie eleganckich ). Ja pośród tego wszystkiego robię za Koszmar Naczelny i czuję się swojsko ( chyba cierpię na horror vacui ).

      Usuń
  5. Wpadłam do ciebie przypadkiem i zachwyciło mnie Twoje dzierganie. Ech to były czasy..tak samo haftowałam, szyłam, ze starych bluzek i sweterków powstała " paczworkowa "kołderka teraz lubiana przez moje wnuczęta. Do dzisiaj wisi na ścianie łeb konia zrobiony specjalnym szydłem z włóczki sztucznej...Podobają mi się Twoje prace..tyle wspomnień wzbudziły we mnie. Szczególnie ten trzeci obrazeczek haftowany, co ma na głowie cekiny...wow. Też miałam takie w zamierzchłych czasach - zatykały i dawały czadu...Pozdrawiam Ciebie, cieszę się, że odkryłam Twój blog. Aga

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj ago w moich netowych progach. Czar lat 70 i 80 ubiegłego wieku pamiętam aż za. Zostało mi po tym czasie straszliwe zbieractwo i zalęgająca się za każdym wyrzutem podejrzliwość że wyrzucaną rzecz mogłam jeszcze w jakiś sposób przetworzyć i wykorzystać. Ot, wychowanie w komunie.

      Usuń
  6. ten haftowany impresjonizm ( zdjęcie nr 6 ) wykazuje podobieństwo do twego rozbuchanego ogrodu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, obrazeczek powstał w czasie kiedy ogród kojarzył się mła głównie z wakacjami i pewną przyjazną czereśnią. Mła miała wtedy lat bardzo mało, po prawdzie to jakby młodociana była. Do ogrodowania mła dojrzała nieco później. Gust niestety pozostał taki sam jak w dziecięctwie i nic się z latami nie wysublimował.

      Usuń
    2. Jej, bardzo byłaś pracowita, młodocianą będąc. Mnie na robótki bierze dopiero teraz, na lata raczej dojrzałe. A i tak tylko się zbieram i zbieram, jak sójka za morze.

      Usuń
    3. Spokojnie, potem mi przeszło. Z robótkowaniem jest jak z wyszumieniem, no kiedyś tam trzeba. ;-)

      Usuń
  7. A mnie się bardzo podoba, że trzymasz do tej pory swoje obrazki. Są dla Ciebie miło-wspominkowe i to jest najważniejsze! I wyobrażam sobie Twoją kuchnią jako taką swojską, ciepłą i swobodną. Czuję się całkiem młoda, do emerytury mi daleko, ale naprawdę nie lubię tych eleganckich, nowoczesnych kuchni, całościowo zaaranżowanych przez "projektanta" z firmy z meblami do zabudowy na wymiar. Wiem, że są bardzo wygodne, praktyczne, łatwe do sprzątania, ale …… no nie lubie i już. Nie mają duszy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bywa że sama siebie zaczynam podejrzewać o sentymentalizm ekstremalny, znaczy taki który nie pozwala na usunięcie zmarszczek ( "Nie ruszać, moje własne, ciężko wyhodowane!" ). w ogóle mam sporo skrzywień - na ten przykład zlewozmywaki cudnie połyskujące chromem czy tam innym niklem natentychmiast kojarzą mi się z blaszanym stołem sekcyjnym. W jakimś designerskim piśmie gdzieś kiedyś widziałam takie blaty kuchenne - rany to byłby dopiero dla mnie horror w takiej kuchence się poruszać ( "Dziś zaczynamy od Kowalskiej czy najpierw te dwa eneny?" ). Znaczy nie dla mnie wyszukane projekty. :-)

      Usuń
  8. Bosze, ten ogród! Cudo, poprostu cudo! I piesek bawiący się w ciuciubabkę i zdziwienie koguta :-) Cudne sa te obrazki, ja gustuję w kiczu, prymitywnej sztuce ludowej i nie tylko. Wszystko co kolorowe, co robione sercem, entuzjastyczne :-) A o gustach się nie dyskutuje i to jest bardzo prawdziwe. Wiesz, taki jeden namalował puszkę zupy i stał się sławny. Akurat krzyżyki mi nie odpowiadają, zbyt matematyczne i ograniczające :-) Ale ogród, CUDO!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mła też ciągnie do tak rozumianego prymitywu, znaczy zapadam na prawdziwizm. Na szczęście z tym nie cierpię, he, he, he. Z ogrodem haftowanym jest o tyle fajna sprawa że nie potrzeba ziemi żeby cóś uprawiać. Każda i każden sobie może uprawiać co chce i olewać sprawę jakości gleby, nawodnienia czy odpowiedniego oświetlenia. W sumie bardzo wygodna forma ogrodowania. ;-)

      Usuń
  9. czad, stara ruro !
    ja mniej więcej w tym samym czasie produkowałam swetry na kilometry. jedni maja dar tworzenia, inni odtwarzania. do tej pory bardziej cenie sobie rzeczy, które oprócz walorów estetycznych maja również walory praktyczne, choć oczywiście są wyjątki, np. nie pogardzę 17wiecznym holendrem ale już wazę Ming wystawie do spiżarni ;D
    mam kilka dziełek popełnionych w latach sturm und drang ale kisza się po szufladach, nigdy nie dostąpiły ani szkła ani ramki.
    niestety mój amor vacui strasznie cierpi gdy wzrok nie może ślizgać się po niczym nie skalanej powierzchni. a cierpi notorycznie bo po pierwsze primo jestem leniem i bałaganiarą, po drugie primo chłop zbiera wszystko i to wszystko już się nie mieści w kartonach, na strychach, w szopach i w garażach.
    zamawiam Maliniaka na różowej frocie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. przedmioty użytkowe są po to żeby ich używać, nieużywane stają się eksponatami muzealnymi i w sumie w jakiś sposób się kończą. Co prawda mają niby drugie życie ale nie każde życie po życiu to raj. XVII wiecznego małego mistrza z Niderlandów chętnie przyjmę, nie trzeba mnie dopłacać. ;-)
      Czuję wspólnotę dusz z twoim chłopem, zbieracze wszystkich krajów łączcie się! :-)
      P.S. Pozdrowienia od Maliniaka

      Usuń