piątek, 22 listopada 2019

Musei Vaticani - Kaplica Sykstyńska

Muzea  Watykańskie  to  taki  must  see Rzymu,  ludzie  czują  że  koniecznie   tam  być  muszą. Nawet  jak  głęboko  w  okolicach  esicy mają  sztuki plastyczne no to  jak  to?  Nie zobaczyć?! No a  potem  wyraźnie  się  męczą  i  coby   męki  skrócić  paplają, biegają i  cud  że  nie  stepują  i  światełkami  nie świecą. Mła nie  lubi  wielkich  muzeów typu  must  see, zdecydowanie  milej  wspomina  zwiedzanie pałacu  Lobkowitzów ,  gdzie  była Mamelon, ona i  "Sianokosy"  Breughla.  Między  obrazem  a  Mamelonem  i mła   tylko  szyba  pancerna i  za plecami żadnego  tłumu.  A  jakże  miło  było  zwiedzać  skarbiec  Lorety i  wcale  nie  trzeba  się  było  dopychać  do  figury  brodatej świętej. Niestety Muzea  Watykańskie to kombinat  turystyczny i ludziska   się  gniotą w  tłumie. Oczywiście jest  sposób  na  normalne  zwiedzanie  ale  wymaga on nieco  samozaparcia bo  trza bardzo  wcześnie  wstać  i  udać  się  na  tzw.  limitowaną wycieczkę przed otwarciem  instytucji. Mamelon  i  mła  postanowiły  nie  chlać  winka  w przeddzień wyjścia  do  muzeów, rano  wstać rześkie  i świergolące  jak te skurwonki  i  zdążyć  przed  tłumem. Decyzja  była  prawilna,  one  obejrzały dzięki  niej Kaplicę  Sykstyńską w normalnych  warunkach.

Zwiedzających  było  mniej  niż  kardynałów  na  konklawe a po  obowiązkowym  wysłuchaniu pięciominutowej  historii   powstania budynku i historii fresków  na jego sklepieniu i  nie  tylko  sklepieniu,  w wersji anglojęzycznej  ta  historia   zapodana  niestety, Mamelon  i  mła  mogły  się naprawdę  spokojnie rozejrzeć. I w  ten sposób  oglądana kaplica  robi  wrażenia.  Mamelona  wręcz  powaliła a właściwie  to  wyprostowała. Wgapiając  się  w proroków namalowanych  przez  Buonarrotiego Mamelon  poczuła  że "wszedł jej  Izajasz",  jak  to  stara  Janiakowa a za nią  Małgoś  Sąsiadka określają  silne  nerwobóle (  od słówka  ischias chyba ten  Izajasz  się  Janiakowej  ulągł ).  Izajasz dał  Mamelonu  solidnie  popalić, myślę że po prostu źle  stąpnęła a że człowiek  zadziera w  Kaplicy  Sykstyńskiej w sposób  długotrwały  głowę i  mięśnie   karku są naprężone, cóś  wzięło  i  Mamelonu chrząstnęło.  Znaczy  po  zwiedzaniu   Sykstyny   Mamelon  musiała  dochodzić  do  siebie  w kafejce odpowiednio  ułożona  na  krześle, plując  jadem w  kierunku mła  rzecz  jasna ( no bo ją  bolało  jak  cholera ). Takie  to wrażenie  wywarła  na  niej    powała  Sykstyny  że  prawie  czterdzieści minut  dochodziła  do  siebie, Michał  Anioł wielkim  artystą  był  znaczy, he, he, he. Tak  po prawdzie  to  naprawdę był,  sklepienie jest genialne, szczególnie  kiedy  ogląda  się  je  w świetle  naturalnym,  kolorki  grają  zadając  kłam wszystkim  znawcom  sztuki  którzy  przez lata  ćwierkali o  "szarym welonie na  ciałach  jakby  wykutych  z marmuru".

Ciała  są  solidne, niektóre  piękne do  bólu a szarego  welonu  ni ma  bo  to  był  jeno  wielowiekowy  bród, któren  został  usunięty  pod  koniec  ubiegłego  stulecia. Szczególne wrażenie robią, przynajmniej  na  mła,  Ignudi, czyli  nagusy. Ci postawni  młodzieńcy którzy rozsiedli  się  albo  rozstawili pomiędzy  panelami Storie della  Genesi,  współcześnie  w dobie opowiastek  o  tzw. lawendowej mafii i lepiej  poznanej biografii mistrza  Michelangelo odbierani  są  nieco  dwuznacznie. Hym... zresztą  tak  naprawdę  to  nie tylko  współcześnie,  jednak  papieżowi  Juliuszowi II snu  z  powiek zgorszenie młodzieńczą  męską  nagością  nie  spędzało.  Co najwyżej  sama  nagość  mogła mu sen  z oczu przeganiać, papież  della  Rovere był  wszak  miłośnikiem  ludzkiego piękna,  dla  którego to  znawcy płeć  owego  nośnika  piękna  miała  drugorzędne  znaczenie. Skąd  takie  nagusy  wśród  proroków , Sybilli  i  biblijnej  historii?  Vasari twierdził że  to  symbole  Złotego  Wieku, insi  wskazywali  na  symbolikę  neoplatońską, jeszcze inni  twierdzili że  to anioły którym  jeszcze  nie  wyrosły  skrzydła. Właśnie  ta ostatnia  hipoteza  uznawana  jest  dziś  za  najbardziej  prawdopodobną - Ignudi są postaciami anielskimi, w sensie czegoś pośredniego pomiędzy człowieczeństwem a boskością. Hym... można by użyć określenia nadludzie, gdyby się tak brzydko nie kojarzyło.


Oprócz  nagusów miłe  sercu  mła są niektóre  urocze  Sybille -  moje  ulubienice to  Sybilla  Libijska  (  na  obrazku powyżej ) i  Sybilla Delficka (  ta na obrazku obok ). Sybille  dzielą  na sklepieniu  miejsce pospołu  z  prorokami, razem  jest  12  osób  jasnowidzących. Michałowi  Aniołowi nie przeszkadzało że  część prorokujących w  zdolność  jasnowidzenia  wyposażył   Jahwe a część  Apollo, jego  katolickość  była   specyficzna.  Właściwie  to   mocno specyficzna. Zresztą  nie  tylko  jego, elita  włoskiego  odrodzenia  swoimi koncepcjami teologicznymi mogła  by   przyprawić  o  apopleksję  niejednego  polskiego  biskupa ( mam  tu  na  myśli  takich  gorzej  wykształconych  hierarchów ).  Sybilli  jest  pięć - wspomniane  wcześniej Sybilla Libijska i  Sybilla  Delficka, oraz Sybilla  Erytrejska  i starsze  wiekiem (  na  wizerunkach ) Sybilla  Perska i  Sybilla Kumejska (  ta  ostatnia  zwana  przez  mła  Zwisłocycą ). Proroków jest  siedmiu - czterej  tzw.  wielcy  prorocy: hym... tego... Izajasz, Jeremiasz ( wizerunek  jest  domniemanym autoportretem  Buonarrotiego - ciekawe że  wybrał na  nosiciela  swojej  twarzy  tego  akurat  proroka  który  twierdził  że  lud  się  nigdy  nie nawróci ),  Ezechiel i  Daniel - oraz trzej prorocy   mniejsi:  Joel (  w  którego  rysach dopatrywano  się podobieństwa do  Donata  Bramantego,  kolegi  a  zarazem  rywala  Michała  Anioła ),  Zachariasz ( ojciec  Jana  Chrzciciela, w  którego  wizerunku  dopatrzono  się  ostatnimi  czasy  podobieństwa do  Juliusza  II ) i  Jonasz. W  lunetach  namalowano    przodków  Jezusa, całe tłumy - Salomony, Azory,  Ezechiasze  i  Sadoki.  Można  się pogubić od tej  ilości postaci.   No  ale   sklepienie  Cappella  Sistina  to  przeca  swoista Biblia Pauperum, to że  my  w  niej  już  nieczytaci nie  oznacza  że dla  współczesnych  Michałowi  Aniołowi była nie  do  odczytania. Choć żeby  dokładnie  zrozumieć przesłanie  zawarte we  freskach  sklepienia trzeba  było  nie być  taki  pauper,  bo  dobre wykształcenie  zawsze kosztowne   a  to  sklepienne   przesłanie  przeznaczone dla  solidnie  wykształconych.


Część  centralną  fresku  zajmuje dziewięć  historii z Księgi  Rodzaju: Oddzielenie światła od ciemności, Stworzenie gwiazd , Oddzielenie wód od ziemi , Stworzenie Adama , Stworzenie Ewy, Grzech pierworodny i wgnanie z raju, Ofiara Noego , Potop, Pijaństwo Noego. Po bokach tych opowieści w dębowych liściach i żółędziach z herbu sponsora ( ród della Rovere pieczętował się złotym drzewem dębu na błękitnym tle ) znajdują się potężne postacie Ignudi wspierających medaliony, w których przedstawiono z kolie sceny z Księgi Królów. W tzw. żaglach i lunetach wspomniani liczni przodkowie Chrystusa a pomiędzy nimi Sybille i Prorocy. W czterech rogach sklepienia artysta namalował epizody z zapowiadanego przez stary testament zbawienia. Tak, artysta namalował bo Michał Anioł te ponad tysiąc metrów kwadratowych to tak własnoręcznie, pomocnicy farby ucierali albo trzymali kartony z rysunkiem postaci, tynk nanosili i pilnowali coby nie wysechł, rusztowanie zbijali. Z rusztowaniem była zresztą jazda - pierwszym pomysłem było coś co wykombinował Bramante - rusztowanie zawieszone w powietrzu za pomocą lin. Jednak Michał Anioł obawiał się że to rozwiązanie pozostawi dziury w sklepieniu gdy prace zostaną zakończone więc zbudowano prostą drewnianą platformę, opierającą się na wspornikach umieszczonych w otworach w ścianach na dużej wysokości w pobliżu okien. Rusztowanie zorganizowano etapami, aby umożliwić łatwą pracę przy każdej części malowidła. Z tynkiem też nie było od razu tak prosto i miło, pierwsza warstwa zaprawy ułożona na sklepieniu była zbyt mokra i co Michelangelo zdążył na nim zrobić trzeba było usunąć i zacząć działania od nowa. Udało się dzięki innowacji jego pomocnika Jacopo l'Indaco, który wymyślił nową mieszankę składników do zaprawy. Ta było nie tylko odporna na pleśń ale schła w odpowiednim czasie, jej skład wszedł na stałe do włoskiej tradycji malowania fresków.

Teraz  trochę  o  samym  budynku - zaprojektował  go  Baccio Pontelli na  polecenie papieża Sykstusa IV della Rovere  (  stąd  nazwa  Kaplica  Sykstyńska ), budowę  rozpoczęto w 1475 roku ( faza  projektu )   a  zakończono w  roku  1781.  Wzniesiona  na  planie  prostokąta  mierzy 40,93 metrów długości i 13,41metrów  szerokości, ma wysokość 20,70 metrów i jest przykryta  sklepieniem kolebkowym, połączonym ze ścianami żaglami i pióropuszami , które tworzą  lunety przy ścianach bocznych. Konsekracja  odbyła  się 15 sierpnia 1483 roku.  Kaplica  poświęcona  została poświęcona Marii Assunta w Cielo.  Kaplica  była  jednym  z  punktów  programowego  "odświeżenia"  budowli  watykańskich,  który  powzięli  włoscy  papieże  po  okresie tzw.  niewoli  babilońskiej w  Awinionie. W 1477 roku rozebrano rozpadające się pozostałości poprzedniego budynku, wykorzystując fundamenty i podstawę zdrowych murów dla nowej kaplicy. Funkcje kaplicy nie zmieniły się w stosunku do poprzedniej i analogicznej w Pałacu Papieży w Awinionie , miało  być  to  nadal  miejsce najbardziej uroczystych obchodów kalendarza liturgicznego. Wymagało to szczególnie monumentalnego wyrazu, które jednoznacznie uświadamiał zebranym  na uroczystościach Maiestas papalis.


Wymiary  budynku są  zgodne  z  tym  co  wiedziano  ówcześnie  o wymiarach  Świątyni  Jerozolimskiej,  już  choćby  to  nawiązanie świadczy  o  tym że  kaplica miała  uchodzić  za  coś  wyjątkowego - najświętsze  miejsce  spośród  świętych. Od  początku  jednak  były  problemy związane  z posadowieniem  budynku. Wiosną 1504 roku wystąpił jeden  z nich, od  razu  taki wagi  ciężkiej.  Południowa  ściana  budynku  zaczęła  osiadać   i  się  nachylać co  spowodowało rozległe i groźne pęknięcie sklepienia. Juliusz II della Rovere kazał sklepienie wzmocnić  łańcuchami a szczelinę, która powstałą od strony północno-wschodniego zasklepić  cegłami. Dekoracja sklepienia  autorstwa Piermatteo d'Amelia została zatem nieodwracalnie uszkodzona. W 1506  roku Juliuszowi  II zamarzyło  się  by kaplicę  wzniesioną  przez  poprzednika  z  rodu della  Rovere na  papieskim  urzędzie ozdabiał    Michał  Anioł Buonarroti.    Pomysł  niby świetny  ale  trudny  do  wykonania,  pan  papież  i pan  artysta  nie przepadali  za sobą, oględnie  rzecz  ujmując. tak  szczerze  pisząc  to  jest  w  zasadzie  cud  czyli  zbieg  szczęśliwych  dla  potomnych  okoliczności że  dekoracja  kaplicy  w wykonaniu  Michała  Anioła  w ogóle  powstała.   Działo  się,  iskrzyło, mało pożaru  nie  wywołało! Jednakże od  roku 1508  do roku  1512 Michał  Anioł  pracował  na  rusztowaniach w kaplicy.


Ziemia  pod   kaplicą   cały  czas  pracowała,  w  kolejnych latach osiadanie  gleby spowodowało ze względu na słabą stabilność fundamentów nowe szkody, takie jak zawalenie, w Boże Narodzenie 1522 roku architrawy wejścia. Zabiło  wtedy szwajcarskiego strażnika stojącego obok Hadriana VI, znak  nad  znakami. No i  po  tym znaku szybko  było nowe konklawe,  w 1523 roku  właśnie  podczas obrad  kardynałów pokazały  się nowe, niepokojące pęknięcia, które wymagały natychmiastowej interwencji. Niestety  te pęknięcia źle się  skończyły  dla  niektórych  fresków, w  tym  także  dla  tych  które  znajdowały  się na  ścianie  "opracowanej" przez  Perugina. Papież  Klemens VII postanowił   ponownie  zatrudnić  Buonarrotiego i  tym  sposobem  zafundował w 1534 roku w kaplicy dzieło  uchodzące  za  jedno  z  najwybitniejszych przedstawień  plastycznych  w  historii -  Sąd  Ostateczny  wg.  Michała  Anioła.  O  ile  sklepienie to  historie  starotestamentowe, nawiązujące  do  tradycji  kaplicy  jako  odrodzonej  Świątyni  Jerozolimskiej o  tyle Sąd    Ostateczny  jest  zdecydowanie rodem z  Nowego  Testamentu. Zrywa  z  wszelkimi dotychczasowymi  kanonami  przedstawień tego  wydarzenia, jest  wręcz  obrazoburczy i  nieprzyzwoicie  piękny (  no  i  drogi w  wykonaniu, niebo za młodzieńczym Chrystusem  bardziej  przypominającym  greckiego  boga  niż umęczonego  Hebrajczyka lśni  jak   lapis - lazuli bo jest  z lapis - lazuli -  barwnik  do  farby  sprowadzano  z  dzisiejszego  Pakistanu ). Hym... trochę  to  wszystko  wygląda  tak  jakby  Michał  Anioł  zamalowywał  niedoróbki  architektoniczne.


Sąd Ostateczny był przedmiotem ostrego sporu między niejakim kardynałem Carafą a Michałem Aniołem  - artystę oskarżono o niemoralność i niedopuszczalne nieprzyzwoitości, ponieważ malował nagie postacie z genitaliami na  wierzchu w najważniejszym kościele chrześcijańskim. No  cóż, ani  kardynał  Carafa  ani wspierający  go  ambasador  Mantui monsignor Srenini,   nie  znali  starej  prawdy  że   sztuka  przeżywa  religię (  a  powinni  znać w  końcu  żyli  w epoce  fascynacji  antykiem,   co prawda u  jej  zmierzchu  ale  jednak w dojrzałym  renesansie ). Carafa i monsignor Sernini  zorganizowali kampanię znaną jako "kampania liści figi" w celu usunięcia co  bardziej  gorszących fragmentów fresków. Giorgio Vasari przekazał  nam historię  jednego  z popleczników  Carafy. Mistrz ceremonii papieża, Biagio da Cesena , stwierdził że  "łobabrazki" bardziej nadają  się do łaźni ( rzymskie renesansowe  łaźnie  miały  szerszy  zakres  usług  niż tylko dbanie  o  czystość  ciała, hym... taki  synonim  bordello  to  był  ) niż do kaplicy.  Wkurzony  tym  podejściem Michał Anioł przedstawił buźkę  pana  da  Cesena jako  twarz Minosa, sędziego podziemia .Kiedy zapluty  z  wściekłości Biagio da Cesena poskarżył  się papieżowi ten odpowiedział, że jego jurysdykcja nie dotyczy piekła. Tak  więc  wiemy dzięki  temu portretowi  jak  wyglądał  ceremoniarz  papieża, he, he, he.  Jest  jeszcze  inna  koncepcja dotycząca  tego  kto  miał dać  rysy  swojej  twarzy Minosowi.

Skandale  homoseksualne  to  nie  jest  tylko  problem  dzisiejszego  Kościoła.  Pierluigi Farnese, syn papieża Pawła III,  był  znany w Rzymie z przemocy wobec inszych  homoseksualistów.   Głośnych  echem  odbiła się  w  czasach  tworzenia  fresku  sprawa wykorzystywania seksualnego młodego kościelnego, które doprowadziło do jego śmierci.  Oceany  hipokryzji  wśród  duchownych zawsze  zalewają każdą  religię,  takie  jakieś  prawo  natury  albo  co. Za  życia  Michała  Anioła genitalia   na  freskach że  tak  rzecz określę  świeciły  pełnym  blaskiem,  jednak po jego śmierci wydano prawo tzw. Pictura in Cappella Ap.ca coopriantur, które  zakazywało ukazywania  pełnej  nagości  w obiektach  sakralnych Watykanu. No i  biedny Daniele da Volterra , uczeń Michała Anioła, namalował całą serię draperii i przepasek biodrowych zwanych "braghe" ( majty ), co dało mu przydomek "Braghettone" ( Majtkarz )  pod  którym  wszedł  do  historii sztuki. Cóż, współpraca z  niektórą  władzą niesie  groźne  konsekwencje.


Oczywiście freski  Michała  Anioła  to  nie jedyne  przedstawienia plastyczne  w kaplicy.  Jednak  jest tak  że jakoś  nikt  nie  zawraca sobie głowy  Botticellim, Pinturicchio czy nawet Rafaelem, po prostu  Michał  Anioł  pozamiatał.  To tak  jak  byśmy  oglądali  film o kosmosie  z lat  pięćdziesiątych  XX  wieku  a  nagle   mielibyśmy  możliwość  obejrzenia  czegoś  typu  "Odyseja 2001" w  formacie  3 D.  Z  obowiązku  jednakże  wspomnę  jak  to  z  dekorowaniem  kaplicy  było. Zaczęło  się  od  tego że papież wtrącał  się  dość  mocno  w  sprawy Florencji i popierał  ród  Pazzi coby  osłabić  Medyceuszy.  Lorenzo de 'Medici znany  u  nas  jako  Wawrzyniec  Wspaniały był   jednak  politykiem  wytrawnym  i bezwzględnym.  Dla  rodu  Pazzi  nie  skończyło  się  dobrze.  Po  rozprawie  z  przeciwnikami w ramach polityki pojednania z ich  sojusznikami, którzy wspierali spisek Pazzich ,  Lorenzo postanowił że  potrzebującemu artystów papieżowi opętanemu  wizją  odnowy  Rzymu, wyśle najlepszych artystów Florencji.  Jako tego ten... ambasadorów  kultury.  I  tak  w  dniu  27 października 1480 roku Sandro Botticelli , Cosimo Rosselli , Domenico Ghirlandaio i ich współpracownicy udali się do Rzymu, gdzie pracowali od wiosny 1481 roku.  Dołączyli  Pinturicchio , Piero di Cosimo i Bartolomeo della Gatta,  Luca Signorelli który  z  czasem zastąpił  Perugina.  Artyści mieli różne  style  ale jakimś  cudem powstał  cykl  fresków  o wielkiej jednorodności. Było to możliwe dzięki przyjęciu tej samej skali wymiarowej figur, podobnej paginacji i struktury rytmicznej, tych samych dominujących odcieni, wśród których wyróżnia się obfitość złotych wykończeń, które intensyfikują efekty świetlne (  musiało  się  mienić w blasku pochodni i świec )



Papież  Leon X poczuł że  musi dołożyć  swoją  cegiełkę  do  kaplicy sponsorowanej  przez  papieży z rodziny Della Rovere, ku  większej  chwale  bożej rzecz  jasna  a  nie  chwale  własnej, he, he, he. Postanowił   wyposażyć  kaplicę w  serię cennych gobelinów utkanych w Brukseli według projektu Rafaela ( kartony  powstały w  roku  1514 ). Arazzi tkane w warsztacie Pietera van Aelsta pokazują dzieje świętych Piotra i Pawła ,  nawiązując do  fresków ma  ścianach w  tzw. środkowym rejestrze. Pierwsze siedem arrasów przybyło z Flandrii i zostało umieszczone 26 grudnia 1519 roku (  w  sumie  jest  ich  dziesięć ). Dziś oryginalne   arrasy wiszą  w  Pinakotece  Watykańskiej, w  kaplicy  powieszono  ich  kopie. Wystawiane  są  rotacyjnie,  całej   dziesiątki  nie  zobaczymy.  Przeniesienie  oryginałów  do  specjalnego  pomieszczenia było  koniecznością,  tkaniny  nie  zdzierżyłyby warunków  kaplicy (  a  już  na  pewno  nie tego  dzikiego tłumu, który  urąga idei  prawdziwego  muzealnictwa ).


Arrasy zawieszono   w  "części sakralnej"  kaplicy,  oddzieloną  marmurową ażurową ścianką. Ten   rodzaj  ikonostasu  autorstwa Mino da Fiesole , Andrei Bregno i Giovanniego Dalmaty dzieli kaplicę na dwie części: większa wraz z ołtarzem  jest zarezerwowana na obrzędy religijne , podczas gdy mniejsza jest przeznaczona dla wiernych. Podstawa składa się z drobno rzeźbionych płaskorzeźb i złoconych paneli, z puttami trzymającymi wieńce z herbem Sykstusa IV na przemian z ozdobnymi motywami roślinnymi., które przeplatają balustradę. Ci  sami  artyści  "od marmurowej  kratki" stworzyli  też  przestrzeń  dla chóru, dawnymi  czasy  pięknie śpiewało  w  tym  miejscu  ze  dwunastu  kastratów.

No  i  to  było  na tyle o Cappella  Sistina. Jeżeli  chcecie   ją  naprawdę  zobaczyć  to   zamieńcie  się  w  skurwonki  albo  sowy.  Nigdy, powtarza  z  naciskiem  - nigdy - nie dajcie  się  namówić  na  zwiedzanie  tego  obiektu w godzinach  otwarcia  muzeów. Zdaniem  mła  obecny  system  zwiedzania  zakończy  się  za  jakiś  czas z  hukiem i  przytupem  na  tej  samej  zasadzie  jak  zakończyło  się zwiedzanie grobowca  Królowej  Nefertari w  Egipcie.   Masową  turystykę  to  mogą  piramidy  zdzierżyć a nie obiekty pokryte  delikatnymi w  gruncie  rzeczy freskami.

4 komentarze:

  1. Nie dam się namówić na zwiedzanie w godzinach otwarcia muzeum! I w ogóle chyba się nie dam namówić. Bo i tak nie jestem w stanie wszystkiego obejrzeć. Przeczytałam i obejrzałam u Ciebie i wystarczy!
    A w ogóle to cieszę się, że w historii kościoła ktoś zauważył, jak piękne jest dzieło Boże - ludzkie ciało. I to całe życie , a nie tylko w wieku lat 22 ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo tak po prawdzie takie muzea to nie są na jeden dzień dla normalnego człowieka do oblookania bo głupowacizny dostaje i nie wie co widział. Szkoda że nie sprzedają biletów abonamentowych, takich do wykorzystania w 3 - 4 dni.
      Co do fascynatów urodą człowieka to w ciągu długiej historii tzw. Matki Naszej paru by się znalazło. ;-)

      Usuń
  2. Byłam właśnie w godzinach otwarcia muzeum. Cóż, zapamiętałam przede wszystkim niemiłosiernie ściśniętą ciżbę ludzi z głowami zadartymi do góry przesuwającą się w równym tempie w kierunku wyjścia i jakiegoś ksiądza, który półgłosem, jak automat powtarzał cały czas: Silenzio (wł.). Silence (ang.). Silenzio. Silence. Silenzio. Silence...
    Zazdroszczę Ci zwiedzania w innych warunkach!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i to jest katorga nie zwiedzanie! Mła jest w stanie zrozumieć potrzeby muzeów i konieczność zdobywania przez nie kasy ale takie tłumy kręcące się i kłębiące, doprowadzają do tego że wylewa się kąpiel wraz z dzieckiem i jeszcze starannie przykrywa się owo dziecię wanienką coby nie wypełzło. O dziwo w innych częściach Musei Vaticani aż takiego tłoku ni ma i da się tam całkiem przyjemnie spędzić czas. :-)

      Usuń