wtorek, 13 lutego 2024

Gandawa - Museum voor Schone Kunsten

Mła postanowiła pokazać Wam troszki z zawartości Museum voor Schone Kunsten w Gandawie. Wszyscy turyści lezą do Mistycznego Baranka, do muzeuma trafia ich mniej. Pewnikiem to dlatego że budynek muzealny stoi kawałek od centrum miasta, znajduje się na terenie Parku Cytadela, niedaleko Miejskiego Muzeum Sztuki Współczesnej. Park przyjemny, ze sztuczną grotą, wodospadzikiem i stawami pokrytymi rzęsą z której wystają kacze kupry i   ciekawym drzewostanem. Można odpocząć po forsownym kontakcie ze sztuką. Gandawskie Muzeum Sztuk Pięknych jest jednym z najstarszych muzeów w Belgii i zbiory ma solidne. W jego kolekcji znajdują się obrazy, rzeźby, rysunki, ryciny i gobeliny powstałe od średniowiecza do pierwszej połowy XX wieku, znaczy od Boscha do Magritte'a.

Od czego to się wszystko zaczęło? Od  Francuzów, a właściwie  to od pewnego Korsykanina o nieposkromionym apetycie na dzieła sztuki. Jak wiecie z wcześniejszych wpisów pod koniec XVIII wieku Gandawa była się pod panowaniem francuskim. Ludzie Napoleona kupowali oraz kradli na potęgę dzieła sztuki, które obecnie można oglądać  w Luwrze.  Klasyka, te same numery które robili w Italii. W 1798 roku podjęto decyzję o zgromadzeniu w Gandawie zbioru publicznego,  skromną ówczesną kolekcję przechowywano przez krótki czas w kościele świętego Piotra, aż do roku 1809, kiedy przeniesiono ją  do sali Akademii Miejskiej.  Niby tymczasowo ale potrwało. Na przestrzeni lat podstawowa kolekcja ulegała jedynie niewielkim zmianom. Dopiero w roku  1837 rada miejska po raz pierwszy zakupiła obraz współczesnego artysty, który pochodził z salonu triennale w Gandawie. Miasto kupowało przez cały wiek XIX dzieła na tzw. salonach, stąd też się wzięła bardzo bogata kolekcja sztuki XIX wiecznej muzeum. W 1860 roku muzeum kupiło po raz pierwszy dzieło starego mistrza. Dopiero pod koniec XIX wieku znacznie powiększono zbiory sztuki starożytnej. Osiągnięto to poprzez powołanie stowarzyszenia "Przyjaciół Muzeum". W 1913 roku Fernand Scribe , przewodniczący Towarzystwa Przyjaciół Muzeum, przekazał miastu całą swoją kolekcję. Inni ważni darczyńcy to Georges Hulin de Loo, Tony Simon-Wolfskehl, wdowa Lasnitzki i Raoul De Keyser .

W związku zpowiększeniem zbiorów, dzięki licznym zakupom i darowiznom, szybko konieczna stała się budowa nowego obiektu do przechowywania zbiorów. W 1820 roku Tieleman Franciscus Suys  zaprojektował plan nowego budynku muzeum. Ostatecznie strasznie dłużyło się to budowanie muzeum, z przyczyn różnych. XIX wiek nie należał do spokojnych. W końcu w  ​​1898 roku podjęto decyzję o lokalizacji i budowie muzeum. W w latach 1900-1904 powstał  budynek według projektu architekta Charlesa van Rysselberghe'a . Solidny, prawdziwa "świątynia sztuki" w stylu neoklasycyzmu z elementami stylu Art Nouveau.  Z okazji Wystawy Światowej w 1913 roku  muzeum zostało znacznie rozbudowane, stworzenie projektu rozbudowy znów powierzono   Charlesowi van Rysselberghe. Budynkowi wyszło to na dobre, żadnej doklejki nie widać, jak to ma nieraz miejsce z budynkami w których przeprojektowaniu brała udział większa liczba architektów.  Z okazji rozbudowy muzealna powierzchnia uległa podwojeniu.  W czasie II wojny światowej muzeum popadło w ruinę i dopiero w 1951 roku zbiory mogły powrócić do odrestaurowanego budynku muzealnego. Gruntowny remont i przeprojektowanie ponownie przeszło w   latach 2003-2007. Kolekcja, uzupełniana pożyczkami z innych muzeów, udostępniana jest co roku poprzez wystawy czasowe. W styczniu 2018 roku w muzeum miał miejsce mały skandal, organizatorzy wystawy znaleźli się w ogniu krytyki za wystawienie 24 eksponatów z Kolekcji Toporowskiego , których autentyczność została zakwestionowana przez ekspertów. Poleciała ze stołka dyrektorka muzeum, bowiem muzeum tej klasy nie może sobie pozwolić na wystawianie  dzieł o wątpliwej renomie. Co roku Museum voor Schone Kunsten organizuje cztery wystawy w oparciu o kolekcję własną i eksponaty, wystawa z roku 2020 "Van Eyck, rewolucja optyczna" dostała muzealnego Oskara, Nagrodę Apollo.

Zbiory gandawskiego muzeum zawierają świetną kolekcję  XV wiecznych dzieł. To naturalne że w większości malarzy flamandzkich, przeca to czas  w którym wielcy prymitywiści  flamandzcy tworzyli dzieła uchodzące za rewolucyjne. Jest też sztuka  z południa Europy, muzeum szczyci się posiadaniem  panelu ołtarzowego z namalowaną  "Koronacją Marii", dzieła florenckiego malarza Puccio Di Simone z 1350 roku. Jednakże to Flamandowie stanowią o jakości tej kolekcji malarstwa XV wiecznego.  Przede wszystkim  muzeum posiada dwie prace Hieronima Boscha: "Świętego Hieronima pogrążonego w modlitwie" i "Naigrywanie", zwane też "Niesieniem Krzyża". Ten ostatni obraz to crème de la crème gandawskich zbiorów, jeden z najlepszych obrazów jakie mła zdarzyło się żywcem widzieć. W  zasobach znajdują się też prace z kręgu Rogiera van der Weydena i Roberta Campina. Jest obraz autorstwa Gerarda Horenbouta "Portret Lievena van Pottelsberghe i Liviny van Steelant" na którym warto zawiesić ślepia. Zbiory sztuki z Wieku XVI i XVII to prace Maartena van Heemskercka i Pietera Brueghela Młodszego,  Cornelisza de Vosa, Tintoretta i Roelanta Savery'ego,  słynnej trójki z Antwerpii - Petera Paula Rubensa, Jacoba Jordaensa i Anthony'ego van Dycka,  Theodoora Romboutsa i Fransa Halsa, Philippe'a de Champaigne. Wiek XVIII reprezentują prace Alessandro Magnasco, Williama Hogartha,] Filippo Della Valle. Świetna jest  XIX wieczna część kolekcji: Jacques Louis David, Jean François Millet, François-Joseph Navez, Théodore Géricault,  Honoré Daumier,  Camille Corot,  Eugène Boudin,  Gustave Courbet,  Paul de Vigne,  Auguste Rodin, Henri Fantin-Latour,  Henri Evenepoel,  Franz Verhas , brat Jana Verhasa, James Whistler, Emil ClausFernand Khnopff , Léon Spilliaert i Odilon Redon,  Alfred Stevens - to artyści których prace można  zobaczyć w Gandawie. XX wiek to też wysoka półka - Léon De Smet, Oskar Kokoschka, Émile-René Ménard,  Henri Le Sidaner,  Ernst Ludwig Kirchner, Gustave Van de Woestyne, René Magritte, James Ensor, Felice Casorati, Mła przedstawi Wam parę obrazów, które zrobiły na niej wrażenie. 

Chrystus niosący krzyż to jedno z późnych dzieł Heronimusa Boscha. Powstało między rokiem 1530 - 1540. Takie ujęcie tematu spotykało się rzadko, tu nie ma cudownej perspektywy, tych dalekich przestrzeni przechodzących w błękity. Same buźki so, portret tłumu. Mła nie pamięta żeby któś przed Boschem aż tak skupił się na kontraście  tłuszczy z człowiekiem, masy z indywiduum. Głowę Chrystusa otacza dynamiczna grupa groteskowych gęb. Ten obraz powala emocjami. Choć na pierwszy rzut oka kompozycja może wydawać się chaotyczna, to w rzeczywistości  struktura przedstawienia jest bardzo sztywna i formalna. To jest renesansowe dzieło, z północnego gotyku ostała się ekspresja. Głowa Chrystusa umiejscowiona jest dokładnie na przecięciu dwóch przekątnych. Belka krzyża tworzy jedną przekątną, z postacią Szymona z Cyreny w lewym górnym rogu i „złym” mordercą w prawym dolnym rogu. Druga przekątna łączy odcisk twarzy Chrystusa na  sudarium świętej Weroniki w lewym dolnym rogu ze skruszonym złodziejem w prawym górnym rogu.

Teraz o  symbolice, Chrystus jest atakowany przez  faryzeuszy i"złych" pobożnych, co stanowi wyraźną aluzję do fanatyzmu religijnego  epoki. Groteskowe głowy przypominają maski często używane w przedstawieniach pasyjnych i karykatury autorstwa Leonarda da Vinci. Dla kontrastu delikatnie wymodelowana twarz Chrystusa jest w zasadzie pogodna. Wszak Chrystus Cierpiący, opuszczonym przez wszystkich, zatriumfuje nad wszelkim złem świata. Przedstawienie to doskonale wpisuje się w idee bractw świeckich, których Bosch był także członkiem.Mła  Wam nadmieni że historycy sztuki spierają się o autorstwo Boscha, ale jakoś nikt nie kwestionuje jakości tego obrazu. Ktokolwiek to namalował wielkim artystą był i szlus.  Ten obraz niewątpliwie jest jednym z najbardziej zapadających w pamięć, jakie mła przyszło żywcem oglądać. Mła się nie dziwi że uchodzi za oniryczny, wręcz  ocierający się o przedstawienie  halucynacji, jak dla niej to jeden z najlepszych obrazów  jakie kiedykolwiek powstały. Obok mła wkleiła drugi z obrazów Boscha, dzieło znane  jedynie z przejęcia przez muzeum w 1908 roku i w związku z tym tajemnicze.  W przypadku większości dzieł Boscha datowanie jest od dawna kwestionowane, tu waha się w przedziałach czasowych 1490–1500  i 1495–1505. Analiza dendochronologiczna wykazała jednak, że obraz malowano  nie później niż po 1482 roku. Święty  Hieronim był częstym tematem XVwiecznej sztuki europejskiej, świętego przedstawiano w jego pracowni lub podczas pokuty na pustyni. Bosch namalował pokutę,  jego święty zamiast klęczeć leży na brzuchu, znaczy pokuta solidna. Modli się z krucyfiksem w ramionach, co jest także niezwykłym gestem jedności z Chrystusem. Oczywiście wokół jest Boschowo - Hieronim leży na skale znajdującej się pod czymś w rodzaju jaskini przypominającej muszlę,  otaczają go jego tradycyjne atrybuty świętego ( lew, galero, Biblia ),  koścista świnia,kulista skorupa wyłaniająca się z basenu. ( może to symbolizować świat zmierzający w stronę rozkładu ). Na gałęzi ukazane są sowy, to nawiązanie  do herezji i walki z herezją . Nad jaskinią można zobaczyć tablice Dziesięciu Przykazań . Krajobraz w tle renesansowy, w odcieniach przechodzącej w niebieskość zieleni.

W tej samej sali w której eksponuje się dzieła  Boscha wisi sobie niewielki rozmiarami obrazek "Dziewica z goździkiem" nawiązujący do zaginionego dzieła Rogiera van der Weydena znanego jako "Madonna z różanym żywopłotem", którego kopia znajduje się w Luwrze. To wysokiej jakości flamandzkie malarstwo  XV wieczne, nie wiadomo kto malował ale malował dobrze. Czerwona szata Maryi i czerwony goździk, tradycyjny symbol miłości małżeńskiej, nawiązują do męki Chrystusa i Bożej miłości. Ponieważ obraz jest niewielkich rozmiarów oraz przedstawienie Marii z Dzieciątkiem należy do tych intymnych, wicie rozumicie żadnych tronów i towarzyszących świętych, można domniemywać że było to dzieło religijne przeznaczone do użytku prywatnego. Na tle inszych obrazów religijnych, tych  złoconych szat, anielskich skrzydeł i rozgadanych świętych ten mały obrazek się wyróżniał, mła się pogapiła i dość szybko wykumała dlaczego uchodzi  za cymesik. To jest malarstwo bezbłędne technicznie, opanowanie warsztatu jest z tych znamionujących szacowną pracownię.  Jak wspomniałam nie wiadomo kto ten obraz namalował, ale ktokolwiek to był, na pewno był mistrzem, to nie jest chałtura, którą często były obrazy do kultu prywatnego. Jak to drzewiej mawiali we Flandrii - "Musiało kosztować". Po światku historyków sztuki chodzą sobie takie teorie że obraz powstał w Gandawie, skąd  takie hipotezy mła nie udało się ustalić.  Obraz, który mła wkleiła poniżej przyciągał  Dżizaasa, przedstawienie Chrystusa po kaźni na krzyżu jako kulturysty tuż przed zawodami rzeczywiście jest nieco zdziwne, ale wystarczy przyjrzeć się fascynacjom malarza, który ten obraz stworzył i zdziwko jakby mniejsze. Marten Jacobszoon Heemskerk van Veen lub Maarten van Heemskerck tworzył od lat 30 do 70 XVI wieku i zafascynowany  był malarstwem włoskim. Do Italii to właściwie myknął, ponieważ malarstwem zajął się wbrew  woli ojca. Obraz, który Wam pokazuję poniżej powstał był właśnie podczas włoskich podróży, w roku 1532. Widać fascynację tym co robił Michał Anioł.

Malarstwo Heemskerka jest zbliżone do włoskiego manieryzmu, wystarczyło mła oblookać w tym samym muzeum upiorne "Ukrzyżowanie" z postaciami Chrystusa i dwóch złoczyńców powykręcanych jakby figury na rurze ćwiczyli, żeby mła styl tych prac zidentyfikowała. Tylko że do włoskiego kanonu figura serpentinata Heemskerk  dodaje flamandzki realizm, solidną dosłowność i ekspresję. Mieszanka  wali po oczach, obrazy są okrutne. Ten obok to tzw. Mąż Boleści, prototyp naszego Frasobliwego, czasem zwany   Christus dolens, czyli cierpiący Chrystus Jest to typ obrazu dewocyjnego, przedstawiający Chrystusa, zwykle nagiego powyżej pasa, z ranami Męki wyraźnie widocznymi na dłoniach i boku (  ostentatio vulnerum, cecha innych standardowych typów wizerunków Jezusa ), często wieńczonego koronę cierniową, czasem w towarzystwie aniołów. Typ przedstawienia rozwinął się w Europie gdzieś tak w XIII wieku, szczególnie popularny był w Europie Północnej. Razem z Pietą był to najpopularniejszy w czasie późnego średniowiecza obraz typu Andachtsbilder, czyli takiego obrazu, który jest  oderwany od  narracji o męce Chrystusa, przeznaczony jest do medytacji. Dżizaas wyraźnie medytowała i wskazała mła szczegół, który, który nieco ją w obrazie o tej tematyce zaskoczył. Hym...  przepaska biodrowa jest owinięta wokół przyrodzenia w erekcji, przynajmniej Dżizaasowi tak z medytacji wyszło. No cóż,  Van Heemskerck nie jest jedynym artystą renesansu, który namalował boską fujarkę we wzwodzie ( ostentatio genitalium ), niektórzy historycy sztuki interpretują  wzniesioną fujarkę Chrystusa jako symbol jego zmartwychwstania i nieustającej mocy. Takie przedstawienie nie umniejszało szacunku dla Zbawiciela, witalność niejako potwierdzała wiarę. Dziś nieco dziwi albo i szokuje, no wicie rozumicie, my nie czytamy kodów zawartych w obrazach, często w ogóle nie rozumiemy co widzimy.

W ogóle Chrystus w renesansowym ujęciu niderlandzkim jest bardzo ludzki. Bywa że  jest tylko częścią przedstawianego na obrazie  życia, albo jest tak ludzki że już bardziej nie można. Przykłady macie powyżej - anonimowego autora scenka rodzajowa, jak się bliżej przyjrzycie to zobaczycie Chrystusa upadającego pod ciężarem krzyża, i Chrystus z rigor mortis autorstwa mistrza Magdaleny Mansiego, utożsamianego przez niektórych historyków sztuki z z Willemem Meulenbroec. A teraz o czymś bardziej przyjemnym niż oznaki śmierci. Tak z boczku w sali z portretami mistrzów niderlandzkich wisi sobie portret młodej dziewczyny. To obraz Fransa I Pourbusa, syna Petera Pourbusa i ojca  Fransa II Pourbusa, czlonka  słynnej dynastii artystów z Brugii. Pourbus malował w zasadzie wszystko, pejzaże, ulubione przez się sceny religijne we  włoskim stylu, ale najlepiej zdaniem mła wychodziły mu portrety. To zresztą nie tylko zdanie mła,  Frans I Pourbus uważany jest za jednego z najwybitniejszych portrecistów swojego pokolenia. portret młodej dziewczyny  z 1581 roku jest ostatnim znanym, sygnowanym i datowanym dziełem mistrza. Tożsamość kobiety nie jest znana. Ubrana jest zgodnie z bogatą modą patrycjuszowską tamtych czasów, w czarny aksamit z perłami i biały jedwab, przeszyty złotą nicią. Nosi czepek ze skrzydłami, na szyi obowiązkowa kryza. Mła ma coś słabość do mieszczańskich portretów, lubi "Patrycjuszkę gdańską" z tego samego czasu  co portret Pourbusam przy portrecie jego autorstwa tyż długo zabawiła.

W tej samej sali co  portret młodej mieszczki wisi portret zbiorowy jak swojej rodzinie zrobił Cornelis de Vos, młodszy przyjaciel Rubensa. On, podobnie jak Pourbus tworzył różności, jednak jego talent ujawniał się jednak przede wszystkim w portretach, które namalował w latach 1620 - 1640. Ten portret rodzinny to mistrzostwo kompozycji, co w portretach  zbiorowych nastręcza  pewną trudność, No i dzieciaki, de Vos jest mistrzem w portretowaniu dzieci. Jest jednym z pierwszych artystów, który nie przedstawiali dzieci, pomimo ich póz i  odświętnych strojów, jako małych dorosłych, ale zamiast tego podkreśla spontaniczność i otwartość, dziecięcość jednym słowemi. Oczywiście jak to u mistrzów z tego zakątka Europy, widać olbrzymi  kunszt w przedstawieniu tkanin oraz niezwykle naturalny wyraz oczu i gestów portretowanych osób. De Vos jest jednak zimny, nie ma w jego portretach wielkiej głębi psychologicznej, nie oddaje się badaniu charakteru przedstawianych osób.  Chłodny, obiektywny  obserwator, ukazujący doskonale powierzchowność, nawet w portrecie własnej rodziny.  XVII wieczne obrazy nadal pełne są symboliki, czerwone jabłko nawiązuje do płodności, wg. ówczesnej mieszczańskiej etyki wyrosłej na podłożu religijnym, celem małżeństwa była reprodukcja. Portret rodzinny miał zatem także znaczenie moralizujące. 


W kolejnej sali Rubens, Jordanes, van Dyck. Na mła największe wrażenie zrobił "Jowisz i Antiope" Antoona van Dycka. Malarz dwa razy malował ten temat, jeden obraz  znajduje się w Muzeum Wallraf-Richartz w Kolonii, ten drugi wisi w Gandawie. Obraz przedstawia scenę uwiedzenia Antiope przez Jowisza. Historia została zaczerpnięta z Metamorfoz Owidiusza i ma zupełnie innych pierwotnych bohaterów. Owidiusz opowiada o Arachne, tkaczce z Lidii, której tkaniny  były znane z urody. Arachne była dumna z własnej roboty do tego stopnia że Atena uznała ją za osobę pełną pychy i stanęła z nią do tkackich zawodów.  Tkanina Ateny przedstawiała głupców ukaranych za swoją butę, natomiast  Arachne utkała dzieło, na którym przedstawiła bogów oddających się rozpuście oraz miłosne podboje Jupitera. Był tam też uwieczniony romansik Jupitera i Antiope. Antoon się wziął i zainspirował i strzelił dwa obabrazki na temat. Obraz przedstawia nagą dziewczynę pogrążoną we śnie, do której zbliża się w celach lubieżnych Jupiter pod postacią satyra, co związane było z boskim  hedonizmem i symbolizowało  nieokrzesaną siłę i płodność. Obok satyra van Dyck umieścił orła trzymającego w dziobie wiązkę błyskawic, atrybut Jupitera, tak żeby było wiadomo że satyr to któś więcej niż lubieżny stwór. W ten sposób odróżnił ukazaną scenę od popularnych wśród artystów XVII wieku wariacji na temat pogoni satyrów za nimfami. Mła Wam napisze jedno - to jest jak tkanina Arachne, cudownie, wręcz impresjonistycznie miejscami malowane.

Oczywiście w muzeum jest sporo martwych natur, rodzaju malarstwa, który W XVII wieku Holendrzy i Flamandowie doprowadzili do doskonałości.  Mła wkleiła ku uciesze Waszych oczu pobudzającą apetyt martwą naturę Jacoba Foppensa z 1619 roku i dwa cud urody obrazy Willema Claesza Hedy, jeden z 1634, drugi z 1649.  Zawsze lubiłam jego martwe natury, chłodne i eleganckie, jakby zamknięte w bańce czasu. Cornelis de Heem w 1670 namalował obłędne kwiaty i owoce, Paul de Vos, młodszy brat Cornelisa a zarazem szwagier słynnego Fransa Snijdersa,  namalował nie bardzo wiadomo kiedy tzw. pokot. To jest taka bardzo martwa martwa natura. Osobnym typem martwej natury były tzw. Bloemenkrans, wieńce kwiatowe, tu macie taki obrazek autorstwa  Daniela Seghersa z 1650 roku.   Hendrick Andriessen  w tym samym roku namalował najbardziej martwą ze wszystkich martwych natur - Vanitas vanitatum czyli marność nad marnościami. Motyw czaszki skontrastowanej z żywymi kwiatami i atrybutami przyjemności życiowych,  takich jak fajeczka, świecami płonącymi i spalającymi się oraz  innymi gadżetami symbolizującymi upływ czasu,  to typowe dla XVII wieku przedstawienie. Malowano czaszeczki w całej ówczesnej Europie.


Oprócz martwych natur mła bardzo mocno przeżywała malarstwo rodzajowe i pejzaże. W  kolekcji muzeum gandawskiego znajdują się zachwycajki. Na przykład wnętrza kalwińskich kościołów malowanych przez Hendricka Cornelisza van der Vileta ( to autor tego obrazu obok wklejonego ) czy Emanuela de Witte. Mła bardzo lubi ten typ obrazów, są wyciszające że tak to określę. Jednakże mła przyznawa że najpiękniejsze pejzaże w zbiorach tego muzeum to te XIX wieczne, przede wszystkim te barbizończyków, czyli grupy malarzy którzy na pewien czas osiedli w wiosce Barbizon, niedaleko lasu Fontainbleu. Charles François Daubigny namalował w roku 1875 pejzaż nie z okolic Barbizon ale normandzki, bardzo to prosty obraz ale taki do kontemplowania, mła odczuła pragnienie posiadania. To samo mła się robiło kiedy oglądała pejzaż Jeana Baptiste Camille Corota, jednego z pierwszych malujących w Barbizon. Eugène Louis Boudin to taki barbizończyk bez Barbizonu, malował jak impresjonista zanim jeszcze impresjoniści zaczęli się wystawiać w Salonie Odrzuconych ( przyjaźnił się z młodym Monetem, mła w związku z tym nazywa Boudina  preimpresjonistą, bo podejrzewa go o sianie miazmatów w kierunku Moneta ). Jego krówska są urzekające o kobietach nad morzem ledwie napomknę. Szkoda że Boudin jest taki niedoceniony, to świetny malarz.  Mniej mła kręciły obrazy Courbeta i Maneta niż te trzy pejzaże, po prostu barbizończycy wymiatają.

Mła podobał się tyż "Portret kleptomana", mła zawsze miała słabość do obrazów Théodore Géricault. Ten  portret namalowany przez Géricaulta w szpitalu la Salpêtrière w Paryżu,  był jednym z cyklu portretów osób psychicznie zaburzonych. Kiedy w 1908 roku muzeum go zakupiło uchodził za portret mordercy. Może dlatego cena była okazyjna, morderca nie nadawał się do powieszenia w salonie, he, he, he. Innym świetnym obrazem tego malarza w kolekcji muzeum jest "Brązowy koń", mła uważa Géricault za hym... tego... portrecistę koni. No wicie rozumicie, u niego kuń jest zawsze jakiś. Końcówka wieku XIX i początek wieku XX to był dobry okres zakupów, do muzeum trafiały  dzieła z wysokiej półki. Taki Alfred Stevens, malarz modnego życia w Paryżu, nie był znów jakoś baaardzo wybitny ale muzeum posiada jeden z jego lepszych portretów. Prawdopodobnie  to  obraz przedstawiający Sarę Bernhardt, którą artysta portretował  około 1887 roku. Tu boska Sara robi za Marię Magdalenę. Baaardzo wybitny nie był też Emile Claus, Flamand zauroczony impresjonizmem. No ale to baaardzo to jest czasem problematyczne, bo  niektórzy malarze tworzą świetne obrazy by zaraz po ich stworzeniu malować okrucieństwa. Po prostu są nierówni, mają obrazy udane i takie sobie. Przypadłość taka dotyka nawet malarzy o bardzo znanych nazwiskach, takim  malarzem był np. Vincent van Gogh. Mła Wam wkleja jedną z prac Clausa ze zbiorów muzeum, tę, która najbardziej do niej przemówiła.


Mła tak w klimatach okołoimpesjonistycznych zoczyła parę obrazów które jej dobrze robiły na jestestwo. Taki  Léon De Smet w 1911 namalował kolorystycznie wypieszczony obraz  "Kochankowie",  a w 1916 sportretował niejaką Luizę. Albo obraz jednego z malarzy, Henri Le Sidanera, który niby łatwy w odbiorze ale jak się bliżej przyjrzeć to w jego pogodnych obrazach czuć smutek niespełnienia.  Jego najlepsze prace to "portrety" domu i ogrodu w Gerberoy, bardzo intymne i przepięknie malowane. Taki właśnie obraz  "Stół w białym ogrodzie w Gerberoy" z  1906 roku posiada muzeum. No i James Ensor,  totalnie zawirowany twórca od którego pełnymi garściami czerpali ekspresjoniści.

Niektóre z obrazów do mła przemawiających są dziełami artystów których mła nie znała. Tak jest np. z portretem dziewczynki na dywanie autorstwa Felice Casorati. Insze artysty niby były znane ale ich obrazy okazywały się czymś zupełnie innym niż mła się wydawało kiedy oglądała ich reprodukcje. Mła zawsze zaskakuje kiedy znany jej obraz "się nie zgadza".  Hym... na szczęście te niezgodności są  łaskawe dla oryginałów, mła oglądając obrazy żywcem rozumie jak nigdy że reprodukcja to jest zło konieczne. Znaczy tak naprawdę to dobro bo jakieś pojęcie daje, z drugiej strony czasem nie sposób znaleźć reprodukcji oddającej dobrze oryginał. Cinżko bywa. Do obrazów, które mła zaskoczyły  należą prace surrealistów; Paula Delvaux "Schody" z  1946 roku i René Magritte "Na balkonie" z cyklu trumienki na co dzień. Niby rozmiary obrazów można znaleźć i sobie je wyobrazić ale u mła cóś ciężko wyobraźnia pod tym względem pracuje. Hym o  obrazie Delvaux mła myślała że jest mniejszy,  o obrazie Magritte'a że większy. Poza tym obraz Delvaux ma zupełnie inne coolory niż na większości reprodukcji, jest bardzo wysmakowany pod względem coolorków, nie podejrzewałam tego malarza o tako subtelność.



Dobra to by było na tyle tego wyboru z muzealnych sal, nadzwyczaj subiektywnego. Mła pominęła wiele świetnych obrazów ale przeca wszystkiego ni zmieści, ani rzeźby Rodina, ani paru Rubensów nie wciśnie bo to już by był katalog muzealny a nie wpis na blogim, co w zasadzie jest ogrodniczy. Zostawiam Was z radosnym idiotą Firsta van den Berghe malarza z rodem Gandawy.

10 komentarzy:

  1. Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję!
    Wszystkie obrazy mi się podobały, właściwie, oprócz "Jezusa po wyjściu z siłowni", a przecież gusta się różnią.
    Teraz żałuję, że będąc w G., nie zahaczyliśmy o Muzeum Sztuk Pięknych, przechodziliśmy obok niego, siedzieliśmy na ławeczce w parku pod rozłożystym giga platanem, ale nie zwiedziliśmy. "Van Eick, rewolucja optyczna" nas wessała, a Latający miał wtedy kondycję średnio dobrą, jedna ( ogromna ) wystawa to było maksimum do zrobienia. Więc żałuję, ale nie żałuję, bo wiem, że było to niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No nie można wszystkiego oblecieć, swoje widziałaś, to i tak cudnie. A Gandawa nie zając , nie ucieknie. :-D

      Usuń
  2. Nie ma się co spierać, autorem Chrystusa w tłumie JEST BOSCH. To malarz, co zaprzągł jak nikt przed nim i po nim myślenie w obrazy, a jego obrazy to opowieści, wszystkie. Gdzie przestrzeń, bohaterowie główni i statyści, detale, kompozycja, są podporządkowane opowieści, jej służą . To widać i tu.
    Mnie dobrze zrobił skromny i wolny od ludzia obrazek Hendricka Cornelisza van der Vileta, spokojny kolorystycznie. Co do preimpresjonistów, to ramy bardzo mi zakłócają odbiór, bardzo. Za bogate, spłaszczają i przywalają sobą to co mają podnosić i podkreślać. Krzywdę robią. Powyrywałabym z nich te obrazy.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Romi mła się zdecydowała na okrutne ramki bo to co w tych ramkach to jeszcze przypomina oryginały. Zdjęcia mła wyszły okrutnie a reprodukcje co to je mła po necie śledziła to hym... motyw ten sam ale jednak całkiem co innego. Mła i tak poszła na straszliwe ustępstwo w przypadku Le Sidanera, to co jest tu zamieszczone to jest cień tego co wisi w Gandawie. Mła się "Naigrywanie " podobie niezależnie od tego czy to Bosch prawdziwy czy urojony. ;-D

      Usuń
  3. Cudnie, wszystko mi sie podoba, chłonęłabym!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chłoń, może chopa namówisz na jako wyprawę. Najpierw akcja przygotowawcza, miesiąc z owsianką w roli dania głównego i wycieczka do Gandawy albo innej Antwerpii możliwa. ;-D

      Usuń
  4. Na Boscha jest fajnie popatrzeć czasem 😍

    OdpowiedzUsuń