To już chyba ostatni prawdziwie zimowy weekend. Powolutku topi się śnieg a kosy pitulą tak że Szpagetka uznała za stosowne śledzenia ptactwa zza szyb. Mrutek i Lucas balują na dworze a Ryjek usiłuje ich śledzić, co spotyka się z akcjami wychowawczymi w wykonie czarnul, jak też śledzonych. Tylko Okularia zachowuje dystans do tych występów Ryjka w roli śledzącego. Sztaflik pozazdrościła Szpagetce karmionej w wyrku, mam podawać żarełko do szafy. Taa... sto jeden kocich pomysłów na upieprzenia madki. Ryjek spotkał się z wędliną, podobno wędlina go zaczepiła i zaproponowała jej zjedzenie. Mrutek twierdzi że Ryjek buja, bo wędlina była włoska a Ryjek po włosku nie kuma. Mrutek świetnie wie w jakim języku mówi ta wędlina, bo kiedyś do niego przemówiła z mojej kanapki. Ryjek brnął dalej twierdząc że wędlina przemawiała do Ryjka po wędlinowemu. Na szczęście po zechlaniu nic mu nie było, tylko wody dużo pił. No i dostał oklep od Mrutiego, oficjalnie za złodziejstwo, mniej oficjalnie za to że sam zeżarł i nie wymiauczał Mrutka żeby się podzielić. Mła nadal pracuje nad ramką, nawet ranki na paluchu się dorobiła. Koty oczywiście przeszkadzają jak mogą, Ryjek z Mrutkiem i Sztaflikiem urządzają sobie bitwy akurat w tym miejscu, w którym mła usiłuje ramkę obrabiać, Okularia chce na ramce zasiadać a Szpagetka nadziera się z wyrka że mam zostawić te głupoty, posadzić tyłek mam na wyrku i zajmować się natentychmiast Ciałem Najważniejszym, znaczy Szpagetką. To taka mila strona codzienności. Ta mniej miła to konieczność kupienia za opary kasy głośników komputerowych. Stare zbyt często zaliczały przyglebienie. Mrutek i Sztaflik oczywiście nie kumają o czym mła baje. Taa... kupiłam, zamontowałam, zadowolniona jestem średnio. Słodzę sobie życie faworkami, czymś słodzić sobie trzeba. Fotki zdziśki a w Muzyczniku karnawałowo.
P.S. Mła miała dziś udać się z wizytką wspierającą do Dżizaasa i Jądrzeja, patrz faworki, ale zamiast tego czeka doma na telefon z pomocy doraźnej na której Jądrzej wylądował z objawami, które zdaniem mła cóś paszą do szkarlatyny. No wicie rozumicie, klasyka - wysypka, spuchnięte i czerwone wnętrze dłoni, białawy trójkącik kole ust na czerwonej facjacie. Do tego typowy męski objaw - przeświadczenie że tym razem się nie przeżyje. Ech...
P.S. To nie szkarlatyna, to bostonka. Pierwsza w naszej familii.
Ale zdziśki narobiły mi smaka na takie domowe, chrupiące i cieniutkie faworki ! Matulu, ile to już lat takich nie jadłam i nie zanosi się, żebym miała okazję popróbować, nikt chyba już ich w domu nie smaży... Mrozy powoli i u mnie puszczają, dziś nawet słoneczko zaczęło roztapiać śnieg na tarasie, co mnie cieszy- raz, że trochę będę mogła ograniczyć palenie w kominku i tym samym zlikwidować kotłownię w salonie (ostatni rachunek za gaz bardzo mnie zmobilizował do zakasania rękawów i żwawszego dorzucania drew), a dwa, że na tydzień wywczasów nadmorskich w sobotę przyszłą wybywam i niechętnie brnęłabym po plaży w śniegu :-) Ale póki śniegi nie odpuszczą, moje kotowate wolą oglądać spektakle przy karmniku zza szyby i kontrolne obiegi ogródka i okolic ograniczają do minimum.
OdpowiedzUsuńPyszne są, jeszcze troszki sobie na dziś zostawiłam. O rachunkach staram się nie myśleć, tym bardziej że Sztaflik jednak do lekarza, bo podjada ale z przerwami. Jeden dzień je, na drugi pości. Ech... No i jeszcze te obrazy na mła, pokazywanie zęba i wogle. :-/
UsuńO masz. Ja mam jakieś głośniki Logitech zapasowe bym mogła wysłać ;D to daj znać jak zalicza te glebę to wyślę ;D bo mi się kurza.
OdpowiedzUsuńKocurrku dalim radę. Grunt że mła cóś tam wysłucha. Najważniejsze że te nowe głośniczki dało się tak ustawić że nikt nimi nie będzie trzaskał o podłogę. ;-D
UsuńMmmm... Faworki! Chyba w tym roku nie usmażę, myślałam o oponkach serowych, ale nie wiem...
OdpowiedzUsuńTe faworki wyglądają bardzo apetycznie, od razu chciałoby się schrupać.
Koty jak to koty - sto pociech z nimi, hrehrehre , a Twoje opisy ich przemyślnych działań od razu poprawiają humor :D:D:D
Faworki są cool. Wiem, wałkowanie jest dodupne ale chrupanie... Mniam. Koty traktują mła paskudnie, Cio Mary podejrzewa że w osobie Ryjka powrócą najgorsze felicjanizmy. ;-D
UsuńKociarstwo sprytne i pomysłowe, a przy tym rozrywki pracowicie dostarczające. I dobrze. Niech sie dzieje. A widok faworków oraz wyobrażenie ich chrupkości mocno pobudza me kubki smakowe. A kysz, A kysz!:-)))
OdpowiedzUsuńNo dzieje się Olu, dzieje. Choć może nie do końca tak jak mła by chciała. Sztaflik coś z jedzeniem strajkuje. :-/
UsuńAle Ty kusisz tymi zdjęciami :D
OdpowiedzUsuńCzymś kusić wypada, własna facjata niestety odpada, że tak sobie rymnę. ;-D
UsuńJak facjata Ci odpada, to spróbuj przykleić, miła Tabo.
OdpowiedzUsuńDlaczego mi się wydaje, że szkarlatyna jest chorobą głównie dziecięcą?
Z XIX wiecznej literatury?
Bo kiedyś była i to groźną. Mama mła o mały włos a by w dziecięctwie przez to choróbsko fiknęła. Potem weszły czepionki i mła przeszła jako swędzenie uogólnione przy temperaturze 37. Niekiedy przy obniżonej odporności dorośli, którzy nie przechodzili szkarlatyny w dzieciństwie, łapią świństewko. Jądrzej myślał że ma anginę a tu siurprajz, dom morowy. Dżizaas sprawdziła przede wszystkim czy szkarlatyna nie atakuje kotów. ;-D
UsuńNo i masz. Kupię jutro faworki
OdpowiedzUsuńSamorobotne lepsze Kocurrku.
UsuńBostonka, o rany. Nie miałam pojęcia o niej, musiałam poczytać i jedna z pierwszych czytanek zjeżyła mi zgrozą sierść i otworzyła oczka, brrr. Męczennik Jądrzej, pomyślało mi się, bo brak drobnej kreseczki pomiędzy cyferkami opisującymi trwanie choroby podawał że zaraza trwa przez 710 dni. Trauma, prawie dwuletnia, biedak. Inne notki skorygowały, te półtora tygodnia może męczennik wytrzyma, niech sie raduje ze tak, a nie czerwoność, bolesność i gorączka przez prawie dwa lata.
OdpowiedzUsuńDżizaas stwierdziła że Jądrzej się zachowuje jakby jutro miał zejść, więc te dwa lata odpadają. Po przyjściu od lekarza dostał antygorączkowego, bo temperatura była zdrowo powyżej 38 i do wyra. Jutro z rana komunikat zdrowotny jak u papieża. Dżizaasa zastanawia gdzie Jądrzej to podłapał, Jądrzej podejrzewa coolegę upierdliwca ale chyba na zasadzie że kogoś musi. No źle się czuje z tym wypryszczeniem i wogle, Dżizaas ma nadzieję że nie zaraził swojej Mamy i Babci Halinko - Lucynki. :-/
UsuńBostonka. Któreś z dzieci miało, i zapamiętałam ze względu na wysypkę (tylko na dłoniach) i nazwę. U nas to przeszło zupełnie lajtowo, ale zdarza się, że niektóre choroby dziecko posmyrają a dorosłego przeczołgają, więc nie lekceważę, absolutnie. Faworki piękne. Ja dość dużo piekę, ale w faworkach się nie specjalizuję, chyba dwa razy w życiu smażyłam. W weekend za to upiekłam "tort makowy Caryca Ester". O taki, stąd przepis:
OdpowiedzUsuńhttps://www.cincin.cc/threads/tort-makowy-caryca-ester.30171/
Nie wyszedł wg mnie idealnie, ale rodzina chwaliła.
<-- Sowa
OdpowiedzUsuńJądrzej oddycha i jest upierdliwy, znaczy proces zdrowienia trwa. Przystępuje do śledzenia tortu w necie. Moj bosz... no nie powinnam, naprawdę nie powinnam... ;-D
UsuńKurdesz, co mnie podkusiło, żeby tu jeszcze wejść w komentarze ??? Mak mam, jajka mam, cytryny usychają- nie ma wyjścia, trza jeszcze przed wyjazdem zmajstrować to cudo. Potem cały tydzień w ośrodku z basenem i gimnastyką w wodzie, to odpokutuję :-)
UsuńA co tam? Karnawał raz w roku. :-D
UsuńPyszne i chrupiące 💖
OdpowiedzUsuńNiestety szybko znikające. ;-D
UsuńJak tam kicia? Dalej bunt jedzeniowy?
OdpowiedzUsuńPo buncie, uff...
Usuń