środa, 30 lipca 2025

Hamerykański sezon ogórkowy

Postanowiłam się wziąć w garść. Ucieczka w politykę. Kiedy mła źle samej ze sobą to zawsze może liczyć na polityków - z nimi  mła jest jeszcze gorzej, przez co mła się wydawa że jednak jej lepiej było zanim na polityczne info spojrzała. Politycy są tak dziwaczni, tak odstający od realu, tak przynależni do świata teatru że mła się dziwi że maszyna polityczna funkcjonuje, że ktoś to, co jest na jedynkach portali i gazet bierze jeszcze na poważnie. No bo mła jest ciężko brać na poważnie utyskiwania np. na umowę  UE - USA, jakby takowa naprawdę została zawarta. Jak dotąd to mamy wystąpienia w światłach kamer i tournée Ryżego po tych zakątkach, których przedstawiciele  mieli  kolejkować w korytarzu przed Gabinetem Owalnym, by całować Ryżego poniżej krzyża. Show i nawet business, tak jakby, bo jak się przyjrzeć temu bliżej to eee... tego... ale wogle to o so chozi. Jakie, qurna, umowy?! Jeżeli to majo być handlowe  umowy bilateralne to mła całe życie oszukiwano, wmawiając że to uzgodnienia na setkach stron a nie radosne pokwikiwanie w świetle kamer i przy włączonych mikrofonach, po którym to występie dopiero rozmawiamy o konkretach. To jest tak durne że mła się tego nawet komentować nie chce i mła jest głęboko zdziwiona że kupa analityków cóś tam usiłuje z tego ondulowania mgły wywnioskować ( nie ma szans, bo jakieś  65% tych opowiadanek o umowach to wodolejstwo ). Realnie to wygląda tak; większość krajów obłożonych cłami nie przyjęła chińskiego, twardego  modelu załatwienia sprawy, przyjął się włazidupny model NATOwski.  Tak, NATOwski, bo Ryży potraktował sojusz jak biznes. Wygląda ten model tak - przytakujemy Ryżemu, swoje pomysły sprzedajemy mu jako jego własne, smarujemy tyłek miodem, sztucznym, bo i tak się nie pozna, no i pozwalamy mu zrobić show dla jego publisi w  Stanach.  Kiedy show się kończy a Ryży z wiaderkiem i łopatką podąża do kolejnej piaskownicy, załatwiamy sprawy tak jak od początku planowaliśmy że załatwimy, z tymi nielicznymi kumatymi, którzy koło Ryżego się kręcą. Kupujemy czas na kręcenie interesów z innymi.  Pamiętajcie, Ryży to ten sam facet, którego ekipa negocjowała umowy z Kanadą i Meksykiem, które pogłębiły zły bilans handlowy USA z tymi krajami. Art of deal to była ta kretyńska, na chybcika robiona umowa z Talibami. Wielkie szczęście dla Ryżego że Sleepy Joe wykonał ją jeszcze gorzej niż ludzie Ryżego  wynegocjowali. Tak to wygląda, bawimy się w spektakle a jak na razie to cłami Ryżego obrywają hamerykańscy producenci samochodów.

Oczywiście taka zabawa w nadrzeczywistość nie może trwać wiecznie, w USA powoli dojrzewa cóś jakby bunt na prawicy. Solidny. Pisałam że Elona nie sposób będzie się szybko pozbyć, żaden wróżkoednizm, raczej znajomość mendowatej natury zakompleksa i jego parcia do władzy. Tam, pod tą kopułką roją się kretyńskie pomysły, które najzdrowiej byłoby szybko ukrócić. Byłoby miło gdyby politycy przestali produkować się w społeczniakach, nie za to im się płaci. Elon jadzi ale groźniejsze jest to że  o wiele bardziej poważni gracze mają dość Ryżego. Ryży bowiem robi dokładnie to co robił Al Capone, głośno i w świetle jupiterów wykonywa to co mafia, tfu, polityczno - biznesowy establishment,  wykonywał cichaczem i po ciemoku.  W związku z czym tzw. lud poznawa mechanizm dojenia luda, co może źle się skończyć dla dojących. Jeżeli któś taki jak Rupert Murdoch wyciąga brudy na Ryżego, oznacza to wojnę na republikańskiej górze, bezpardonową, bo Murdoch to szuja jakich mało, przy nim Ryży to taki grzeczny pierwszoklasista ze świadectwem z paskiem. Murdoch nie działa sam, Ryży wkarwił zbyt wiele osób. Do tej pory prawicowa prasa i portale popierały Ryżego, teraz to poparcie widocznie słabnie.  Co gorsza dla Ryżego, na wstrzymanie wzięły Big Techy, no i odeszła od niego gdzieś 1/3 MAGA, bo spiski przestały im się kleić ( co oczywiście zostało przywitane radosnym rechotkiem, bo kto mieczem wojuje  itd. ). Hym... Hamerykanów nie ruszało mylenie przez Ryżego interesów USA z interesami rodziny Trumpów ale ruszyło ich nieopublikowanie tzw. listy Epsteina. Zacznijmy od początku  - Jeffrey Epstein był najprawdopodobniej agentem wywiadu  ( Mosad albo CIA, osobiście stawiam na Mosad współpracujący z CIA ), który urządzał sexparty dla VIPów z nieletnimi dziewczętami i młodymi chłopcami. Przyjęło nazywać się to pedofilią, choć z prawdziwą  pedofilią nie miało za wiele wspólnego, bo to zboczenie polega na "zainteresowaniu się" ludźmi do wieku dojrzewania, nastolatki to dla pedofilów starzyzna.  Jednakże pedofilia w mediach jakoś lepiej się klika i tak Epstein został pedofilem. Mało co tak ludzi rusza jak krzywdzenie dzieci i zwierząt, dlatego Epstein stał się publicznym wrogiem nr 1 w USA. Wszelkie powiązania z nim są  obciążające. A zważywszy na to że Epstein był członkiem establishmentu, gwiazdą biznesu itd. to mnóstwo ludzi ze świecznika można z nim powiązać. Jednym z nich jest Ryży.

Sezon ogórkowy przyspieszono rozpuszczając  przed terminem hamerykańskich parlamentarzystów do chałup. Zrobiono to, bowiem odtajnienia dokumentów sądowych chcą teraz nie tylko Demokraci ale i Republikanie, a najbardziej ci związani z MAGA. Planowano przegłosowanie w parlamencie ustawy odtajniającej akta a jedyne co przyszło  administracji prezydenckiej  w tej sytuejszyn do głowy to gra na przeczekanie i przyspieszenie parlamentarnych wakacji. Wiele to nie da, bo sezon ogórkowy sprzyja medialnemu polowaniu na ploty, a tu mamy wszystko co publisia lubi: młodociany seks, kasiastych zboczeńców knujących spiski, wywiady i kontrwywiady, dziwne samobójstwa, członków rodzin królewskich i inny zwyrodniały establishment. Hym... sprawy nie poprawiło że Ryży wydarł się na własny elektorat, któren się wziął obraził i zaczął palić czerwone czapeczki. Jak  to mawiają  Hamerykanie -  rzeczywistość którą stworzył ugryzła Ryżego w tyłek. Mało kto się spodziewał że to będzie tak rezonować. Afera Pizzagate z 2018 roku, tako samo dotycząca pedofilii,  rozeszła się po kościach, nie wyrządzając zbytniej szkody Demokratom. No ale tu można było udowodnić że Pizzagate to taka Czarna Wołga, natomiast Jeffrey Epstein i jego wspólniczka Ghislaine Maxwell,  to osoby skazane w realnych procesach karnych. Oboje powiązani z ludźmi  z pierwszej administracji Ryżego, jak choćby z prokuratorem Acostą. Teraz Ryży zaczął przymilanie się do pierdlującej miss Maxwell, za pomocą dawnego prywatnego prawnika,  którego zrobił prokuratorem. Wicie rozumicie, jak już masz zeznawać przed komisją Senatu, to nie umocz prezydenta USA, a my z tych 20 latek zasądzonych coś uszczkniemy. No cóż, wrażenia chodzącej prezydenckiej niewinności tym posunięciem nie stworzono. Jakby było mało atmosferę podgrzało oświadczenie biografa Epsteina na temat tego jak i kiedy w życiu Ryżego pojawiła się Melania. Wisienkę na torcie położył zaś stary kumpel Ryżego, Howard Stern, który postanowił pokazać Hamerykanom jak dalece niekonwencjonalnie Ryży odnosił się do córki. Puścił w eter to, co dwadzieścia lat temu ludzie spoko łykali,  ale dziś na skutek zmian kulturowych przestali łykać. Zagotowało się - kazirodca! Ryży będzie teraz wszystkie umowy podpisywał jak leci i wojny wygrywał ale sprawa się rypła, bo ekonomiczne i militarne opowieści nie są tak ekscytujące jak te Ryży family story. 

Oczywiście nie sposób Ryżemu czegokolwiek udowodnić w związku ze sprawą Epsteina, był jedną  z wielu zamieszanych w nią osób. Jednakże nie oznacza to, że odpowiedzialności  uniknie. Smród się będzie za nim ciągnął  jak za prince Andrew, stare grzechy rzucają długie cienie. Dopadnie go ta zmora naszych czasów, fuckty mendialne. No i przeciwdziałanie kretyńskie. Wicie rozumicie, żadne przestępstwo nie zakończyło urzędowania amerykańskiego prezydenta, ale próby tuszowania przestępstwa to i owszem. Jeżeli te jego zdziwne zabiegi taryfowe nie rozruszają choć trochę gospodarki,  to Hamerykany zaczno piać że zboczeniec ich oszukał. Jak na razie to pojawiło się więcej miejsc pracy w usługach, w przemyśle jednak kicha a  rolnictwo to w ogóle inna bajka. Spadanie inflacji  jest OK, ale opodatkowanie Hamerykanów cłami biznesu nie rozrusza. Hym... Europa kupi paliwa, które i tak miała kupić i broń, którą i tak miała kupić. Ceł podnosić na wszystko niechińskie nie będzie, bo po cholerę ma konsument więcej w Europie płacić.  Tym bardziej że w Europie koszty życia trzeba zacząć szybko obniżać. Hamerykanie dzięki cłom je podwyższą, a hamerykańska robocizna już droższa i jak się okazało cóś mało chętnych do roboty na farmach, po wywaleniu z nich nielegalnych migrantów.  Gdyby nie daj boszsz  zaczęły upadać farmy dopiero będzie jazda, dlatego cóś przewiduję że za niedługi czas zmieni się narracja na temat migracji. Cóś musi być tanie a  wątpię by Hamerykanie chcieli w kółko zapylać za forsę, która nie starcza na utrzymanie. Już się niesie po tzw. czerwonych stanach ryk że Pambuk marzenia spełnił - nie ma migrantów na polach, melony gnijo i co to będzie? Oczywiście zawiłości ekonomii do ludzi nie docierają, szukają winnego głupoty, którą sami strzelili.  Cóś mła mów że wybory połówkowe, odbywające się w USA w połowie kadencji prezydenckiej, prawie że tradycyjnie wygra prezydencka opozycja. No i  skończy się zabawa w dekrety. Miłośnicy politycznego teatru mogo wówczas zasnąć z nudów, żadnych ekscytacji, cliffhangerów i porządnego show. Cyrk wyjedzie z miasta, co poniektórzy będą tęsknić za klaunem, woltyżerką i treserem, któremu odebrano zwierzęta. Spokojne, iluzjoniści zostaną z nami. 

P.S. A tak w ogóle to Ryży słabuje. Sleepy Joe nie wiedział czasem gdzie  jest a Ryży odlatuje w jakieś dziwne rejony. Ostatnio wygłosił tyradę o wiatrakach, ze wstawkami na temat widoczków, które nie są samolotami, ptaków, wielorybów i ... z supportem migrantów. Wiem co chciał powiedzieć i to nawet miało sens ale jak zaczął skręcać, to kręcił się jak to śmigło wiatraka. Pomyślałam sobie że jeden już z wiatrakami walczył, wyobrażając sobie że to smoki. Hym... uderza nie tak jak trzeba i nie w to co wymaga uderzania. Zajmuje się wiatrakami zamiast forsą, która za tym stoi. Szczerze pisząc to był bełkot z dygresjami na tematy pola golfowego, pierwszy raz poczułam cóś na kształt żalu, po prostu stary człowiek. Ursula, której nie cierpię, siedziała obok niego i wyglądała jak geriatra zatroskany stanem pacjenta. Jednak dalej było jeszcze ciekawiej - Ryży zagłuszający kobzy i Starmer przerywający od czasu do czasu ten słowotok prowadzony niemalże w stylu Fidela. No i te opowieści o braku wdzięczności głodującej Gazy. Hamerykanie mają poważny problem, poważniejszy niż za czasów ich poprzedniego dziadka. Ten teraźniejszy dziadek jest agresywnym konfabulantem i sprawia wrażenie że za chwilę zacznie biegać nago po ogrodach White House. Ryży zdaniem mła zawsze był z lekka głupawy ale teraz to jest coś innego, starość go dopadła i najwyraźniej mu się wydawa że bierze udział w reality show. To jest jednocześnie smętnie żałosne i niebezpieczne, co bystrzejsi za Atlantykiem to pokumali. Ciekawe czy Ryży dotrwa do końca kadencji? Vice Vance rozmawia z Rupertem Murdochem, niby po cichości więc cóś jest na rzeczy.

wtorek, 29 lipca 2025

Pocieszki wszelkiego rodzaju

Mła wpadła w zakupowy szał, co nie służy ani mła ani jej finansom. Nie mogę się w tej chwili nigdzie ruszyć, więc usiłuję zasypać smutek zakupami tak naprawdę niepotrzebnych skorup. Dopieszczam się tymi zakupami jakby to antydepresanty były. Hym... dla portfela gorzej, dla wątroby i trzustki lepiej niż napychać się mózgotrzepami. Mła zdawa się jakby Ryjka z nami już z miesiąc nie było a nie ledwie parę dni temu przyszło nam się rozstać. Totalnie mła się  cóś z poczuciem czasu porobiło, zupełnie jak Panu Dzidku, któren o Ryjku się od somsiedztwa dowiedział i wyrykiwał mła przez telefoon, co mła przeca wcale na duchu nie podniosło. Mła czym prędzej po tym telefoonie  wylazła do sklepu pod pretekstem kupienia chleba a przylazła ze słojem ceramicznym, który przeznaczyłam  do przechowywania soli i "niezbędnym do przeżycia"  kompletem śniadaniowym. Chleb oczywiście  nie został kupiony, zapomniałam. Potrzebne te skorupy  mła jak dziura w moście ale oglądanie, wybieranie lepszych sztuk z przecenionych zestawów, zajmowanie myśli durnotami,  pozwala mła jako tako funkcjonować. Wiecie, to nie jest tylko sprawa Ryjeczka, mła chadza na diagnostykę onkologiczną z Pabasią, jedną ze swoich najstarszych przyjaciółek. Jestem  od tego diagnozowania  chora ale nie mogę nic po sobie pokazać, bo Pabasia i tak swoje przeżywa. Brnę do przodu przez ten onkologiczny bieg z przeszkodami i staram się za bardzo nie rozglądać, żeby ludzkie nieszczęścia mła do końca nie dobiły.  Jestem jak te trzy małpki - nie widzę, nie słyszę i nie mówię. Do Was się tu najwyżej wypiszę.

Przyjechała do nas Sylwik, Mamelon ją gościła bez mła, nie miałam siły z Sylwikiem się spotkać, po dniu na onkologii. Straszliwie padło, więc golnęłam nalewki na rozgrzewkę i poszłam wcześnie spać. Sen to też dla mła pocieszka, zasypiam i chyba nie śnię, bo nie pamiętam by cokolwiek mła się śniło. Stado chyba mła przebaczyło, może doszło do nich że to nie wina mła, że po prostu nieszczęście się zdarzyło, bo zaczęły do mła podchodzić i się przytulać. Szczególnie Mrutek, któren został naszym samczym rodzyneczkiem. Mła musi mu teraz poświęcać sporo uwagi, dla niego te minione miesiące też nie były łatwe ze względu na objęcie schedy po Szpagetce a przeca w zeszłym roku stracił ukochanego kumpla,  Pasiaka. Prawdziwą pocieszką jest to że nowe dziefczynki już na dobre się zaaklimatyzowały. Dowodem na to choćby obraza Heleny, która dołączyła do reszty stada w okazywaniu mła niezadowolnienia z powodu niedopilnowania Ryjka ( jakby Ryjek komukolwiek pozwolił się kontrolować ). Tylko Kasiuleńka nie dołączyła do embarga uczuć na mła, ona jest bardzo spragniona bliskości. Przeniosła odczuwanie sympatii do wnętrza  kredensu Małgosinego, na wyrko na którym leży mła. Podchodzi pod wyrko, ociera się o nie, hyc, już jest koło mła i zaczyna nadzieranie - "Przyszłam, przyszłam do ciebie i teraz możesz mi wszystko opowiedzieć. Tylko nie zapomnij puchać w futro." Helenka trzyma zdecydowanie większy dystans, na wyro weszła tylko raz, to jeszcze nie jest 100% zaufania, na razie to takie 75%.  Tak to teraz  u nas wygląda "krajobraz po bitwie". Fotki dziś domowe, niepotrzebne nabytki sfociłam i Helenkę prezentującą się na stole. Helenka  bardzo dosłownie rozumie pojęcie stołownik, podobnie jak reszta stada. Teraz przysiędę i wykonam jaki wpis polityczny, będzie z głowy już na przyszły miesiąc.

Polazłam do Rossmana, tego w naszym centrum osiedlowym. Po drodze weszłam do Pepco i forsa co ją miałam na pastelowe  błękity rozlazła się na jesienne filiżanki. No bo kubeczki jesienne urocze mam dzięki uprzejmości  Psicy Zasweterkowanej ale  jesiennych filiżanków nie miałam. Filiżanki przypominają lejkowe łebki grzybów, są nieregularne i wyglądają jak prawdziwe handmade. Mła czym prędzej dobrała do nich spodeczki, ceramiczne talerzyki po Małgoś. W Rossmanie tylko  pokiwałam się nad tymi pastelowymi błękitami, hym... duży talerz by pasił do ciastków i gofrów pod tę kawuchnę pijaną z błękitów, no ale  na ten zakup to pozwolę sobie dopiero po piątym, nie ma lekko. Jak się wydało w Pepcowie, to nie ma co narzekać. Przyszedł komplecik kuchenny do domku pod kloszem, w weekend chyba zamontuję. Po mojej wizycie w lumperionku, któren jest po drodze, via pralka  na wyrku pojawiły się nowe misie. Znów mła ma pięć lat zamiast sześćdziesięciu, nic na to nie poradzę. Pokuszenie było zbyt silne,  kosztowały pięć zeta, nie mogłam się oprzeć. Już widzę ten wzrok Mamelona, Cio Mary tak nie patrzy. U niej w domu na szafie siedzi Miśka, gdyby posadzić ją na moim wyrku to zajęłaby tzw. większa połowę.

niedziela, 27 lipca 2025

Po nieszczęściu

Dochodzimy do siebie. Z trudem. Rąbnęło przecież niespodziewanie i zupełnie nie z tej strony, z której bym się spodziewała. Usiłuję znaleźć pocieszenie w tym że w przypadku  Ryjka odejście było błyskawiczne, on nawet nie wiedział że to już, nie cierpiał. Miał dopiero osiem miesięcy z lekkim haczykiem, młodzieniaszek, ledwie kocięcy nastolatek. Wybrał się  tam, gdzie się nigdy dotąd nie wybierał i skończyło się  najgorzej jak się skończyć mogło.  Mój Lemurek jest  teraz z Najukochańszą Małpiatką a nam  brakuje tej jego słodkiej, upierdliwej najrzydziurności.  Ech... Ryjek był kotem przed którym klękali dorośli  faceci, wołając "Cześć Ryju!", ulubieniec somsiadów i wogle. Jednym małym Ryjkiem tak wiele ubyło. Życie miał bardzo dobre, pozwalane było na niszczycielstwo, w końcu sama Najpiękniejsza uczyła niegodziwości wobec sprzętów, głaskane było i całowane po łebku i loczkach na brzuszku, kontrowersyjna uroda była wychwalana.  Było też żarte do rozpęku, biegane po ogrodzie i było napadanie na drzemiące kocie panie starsze. No i przede wszystkim było chodzone z Mrutkiem, guru Ryjka.  Mrutek jest obrażony na mła za niedopilnowanie Ryjka, wyniósł się z pokoju i śpi w kuchni.  Mła przyszła pocieszać Kasiuleńka, reszta stada jest o mła takiego samego zdania jak  Mrutek. Dziękuję Wam wszystkim za pocieszkę, sorry że nie odpowiadam na komentarze pod tym paskudnym piątkowym  wpisem ale po prostu nie mogę, tak jak i oglądać zdjątek Ryjka, dlatego żadnego do tego wpisu dzisiejszego nie wklejam, jest tylko słodka kocia kartka pocieszkowa, Ryjek przyszedł do nas tak niespodziewanie jak i od nas odszedł, mały kotek, którego przyniósł bocian przebrany za sąsiada. W piątek nie mogłam płakać, za to w sobotę nie mogłam przestać płakać ale to płakanie bardzo mi pomogło. W końcu najważniejsze że Ryjek był i to był z nami.

piątek, 25 lipca 2025

Ryjek!!!

Ryjek nie żyje, wpadł rano pod samochód. Trupek natychmiast, nie było już kogo ratować, choć sąsiedzi próbowali. Jest teraz przy Szpagetce a mła czuje że naprawdę pilnie musi wyjechać. Nie mogę z nerwów płakać

czwartek, 24 lipca 2025

O sensie doświadczania

To będzie wpis o przewadze doświadczeń nad różnymi wyimaginowaniami, bardzo stosowny do pisania przez  panią starszą. Będzie o tym jak rzeczywistość koryguje nasze błędne wyobrażenia i dlaczego doświadczanie jest niezbędne a jego roli nie da się przecenić. Zacznę od ikonicznego wizerunku Elżbiety I, królowej Anglii. Gęba wytynkowana na biało od czasu pamiętnej roli Glendy Jackson stała się obowiązującym wyobrażeniem tej postaci, choć współcześni Elżbiecie raczej zwracali uwagę na włosy "w kolorze nieznanym naturze" a nie na tony tynku na twarzy. No nie mogli zwracać, bo tynku nie było. Skąd to wiemy?  Dzięki kobiecie, która odtworzyła recepturę słynnej bieli weneckiej vel cerusitu i ją zastosowała. Współczesne fluidy bardziej kryją niż to  stare mazidło, które w zasadzie rozświetla, rozbiela z lekka twarz w stylu koreańskiego makijażu,  ale nijak nie przypomina tynku. Kiedy się człowiek zastanowi jakich sposobów używano na  zaleczenie i pokrywanie  ran i blizn po ospie, to coś zaczyna do niego docierać i inaczej do tematu tynkowania podchodzi. Elżbieta we wczesnych latach sześćdziesiątych XVI wieku zapadła na ospę, po przebyciu której ponoć usiłowała pokrywać blizny cerusitem. Coś słabo pokrywała skoro dożyła lat siedemdziesięciu i to niemal do ostatka w jasności umysłu. Gdyby nosiła biel wenecką w takich ilościach żeby stwarzała ona wrażenie tynku, zmarłaby po paru miesiącach ledwie, gdyby stosowała  to jako rozjaśniacz cery to zeszłaby  po paru latach,  jak  biedna hrabina Coventry w XVIII wieku. Znaczy na podstawie doświadczeń z oddziałania  metali ciężkich na ludzki organizm i wniosków z nich wysnutych,  wiemy że nasze wyobrażenie o tym jak wyglądała Elżbieta I przez większość swojego panowania jest błędne. Nieprawdziwe znaczy. Wiemy jak wygląda skóra pokryta bielą wenecką, wiemy w jakim tempie owa biel zabija i wiemy że coś solidnie nie gra w tym że osoba stosująca taki kosmetyk w dużych ilościach dożyła wieku siedemdziesięciu lat. Wizerunek Elżbiety I jaki nam sprzedaje kultura masowa jest fałszywy.

Teraz do tego, dlaczego mła w ogóle "w temacie" doświadczania  postanowiła cóś tam skrobnąć. Mła czasem, z przyzwyczajenia wieloletniego zajrzy do Wysokich Obcasów, dodatku Wyborczej. Od paru ładnych lat głównie po to by się wnerwić. Tak było i tym razem. Mła przeczytała wywiad z doktorem Dominikiem Lewińskim, socjologiem z Uniwersytetu Wrocławskiego. Temat ją zainteresował, bo zaczynało się ciekawie - "Dziś sensem życia jest konsumpcja. A podróżowanie wydaje się nam jej najszlachetniejszą formą, bo nie polega na kupowaniu rzeczy materialnych, tylko duchowych." No to mła przystąpiła do lektury z apetytem, bo sądziła że to będzie o pewnych płyciznach turystyki masowej, wykrzywianiu ludzkich mniemań, podnoszeniu sobie dobrego samopoczucia i tzw. statusu społecznego z pomocą wyjazdów w miejsca dalekie. Wicie rozumicie, rozważań dlaczego rodzice dwuletniego dziecka czują potrzebę pojawienia się z nim w tłumie  kręcącym się po Kaplicy Sykstyńskiej, dlaczego czujemy się wykluczani jeżeli siedzimy doma. A tymczasem odniosłam niemiłe wrażenie że to nie jest to czym naukowiec się interesuje, że mła ma sobie uświadomić iż pan doktor właśnie dokonał doniosłego odkrycia że 80% ludzi na tym świecie w zasadzie jest debilami. Znaczy po kiego im te wyjazdy,  debilne towarzystwo jeździ tylko po to żeby własne ryje na sweetfociach w społeczniakach masowo wklejać i przeżuwać zamiast przeżywać. Mła tyż drażnią ludzie non stop się focący na tle ale nie odmawiam im zdolności poznawczych, drażni mła  to że wpychajo się przed mła, by sobie lepszo fotę strzelić i podejrzewam że interesują ich zupełnie inne rzeczy niż mła. Hym... jednakże wklejenie własnej twarzy na fotce z wywczasów nie oznacza że podróży i inności się nie przeżyło, tak daleko bym się nie posunęła. Panu doktoru nie podoba się "kupowanie wrażeń", uważa że wielu ludzi ucieka w podróżowanie przed codziennością i zwyczajnością. No tak, ucieka, mła jest jedną z takich osób, od zawsze uważałam że wakacje na tym polegają że zamieniasz swoją codzienność, na tę inną, odmienną i świąteczną. Pan doktor jednak jest za innym podejściem, trza pracować nad sobą na miejscu a jego zdaniem dobre pierożki gruzińskie można zjeść we Wrocławiu a nie jechać do Gruzji a obrazy można obejrzeć w internecie zamiast w galeriach, bo większość ludzi nie ma przygotowania i nie bardzo wie co ogląda. No i w tym momencie mła zapaliła się czerwona lampka a sygnał dźwiękowy zaczął wyć. 

To znaczy że podróżować w zasadzie winni tzw. arystokraci ducha, oraz specjaliści.  Jakby celem  podróżowania było zostanie nadekspertem. Mła jako osoba przygotowana  ( posiadam stosowny papier! ) może chadzać do galerii ale Mamelon zostaje w tym czasie na ławce na zewnątrz, bo nie jest przygotowana ( ma papier tylko z zembologii, może chodzić na wystawy sprzętu stomatologicznego, od sztuki wara!  ), mimo tego że po samych wizytach wielokrotnych w różnych muzeach Mamelon szybciej zidentyfikuje caravaggionistów niż  przypuszczalnie pan doktor przypisze malarstwo do epoki w której powstało. No i Mamelon na pewno wie dlaczego obrazy lepiej oglądać żywcem niż w necie, mła wysłuchała całego wykładu Mamelona na temat tego że oglądanie dzieł van Eycka żywcem powinno być prawem człowieka. Czy Mamelon dzięki dreptaniom po  muzeumach jest ekspertem w dziedzinie historii sztuki?  Nie jest, ale na pewno doświadczenie sztuki z nią  zostało i kształowało mamelonizm. Rzeczywistość, którą Mamelon zamieszkuje, jest wyposażona w obrazy mistrzów z Flandrii. W czasach oglądania reprodukcji oni dla niej po prostu nie istnieli. Nie trzeba mieć przygotowania do odbioru sztuki  tylko wrażliwość a każdy jakąś ma. U jednych jest większa, jak u Mamelona,  a u innych mniejsza, ale jest. Na temat żarła nie ma się w ogóle co wypowiadać, bo facet ma nierozwinięte kubki smakowe a na to ciężko coś poradzić. Zamiast doświadczeń inności zdaniem pana doktora ludzie skupiają się głównie na tym że podróże służą podróżującym do podnoszenia dobrego mniemania o sobie i statusu społecznego, co jest w jakiejś części prawdą, ale tylko w części. Wicie rozumicie, ekscytacja tym że ja cóś oglądam, a nie tym oglądanym. Tylko co z tego? Oglądam i to co oglądam na mnie wpływa, niezależnie czy oglądam to świadomie czy nie i przez jaki pryzmat na to patrzę. Jeżeli się egzaltuję tym że oglądam to zauważam na poziomie nieświadomości, no ale to teorie postrzegania, biologia mózgu, trochę daleko od tego czym się pan doktor zajmuje, choć zdaniem mła tak akurat być nie powinno. Doświadczam więc jestem, sfera limbiczna się grzeje, bez tego nie istniejemy. 

Kupowanie doświadczeń. Hym... jak kupisz Wyborczą z Wysokimi Obcasami to w jakiś sposób doświadczasz poglądów pana doktora, czysta szlachetna konsumpcja. Piszę poglądów, bo mam wrażenie że to jest doktorowe pisanie pod tezę, bardziej to wszystko związane z mniemaniami pana doktora niż z rzeczywistymi badaniami jak możliwość częstego podróżowania wpływa na ludzi.  No i piszę doświadczasz, bo wszystko jest, qurna, doświadczeniem, choć największy wpływ na nas mają te  bezpośrednie ( szczęśliwie dla pana doktora i mła, jej doświadczenie z panem  doktorem było z tych pośrednich ). Tak jest, było i tak będzie, bo czytając o ogniu się nie poparzysz, chyba że siedzisz przy kominku i ognia doświadczysz.  Szczerze pisząc to mła ma po tej lekturze takie mało przyjemne wrażenie  szalejącego klasizmu, ciężkiej doktorskiej obrazy za to że ludzie zaczęli masowo podróżować. Szczególnie  że zaczęli podróżować do miejsc egzotycznych. Nie wiem, może któś pana doktora zdjęciami z wakacji katował, może go ktoś dla jakiegoś przypadkowego turysty porzucił albo on zwolennik ograniczania śladu węglowego, co pasi do obecnych wysokoobcasowych skrzywień, ale zamiast czegóś ciekawego o boomie na podróżowanie dostałam narzekanie że ludzie po świecie się kręcą i doświadczają, zamiast nad sobą na miejscu pracować.   Hym... doświadczonemu ciężej ciemnotę wcisnąć, zdobyte doświadczenia czynią nas mniej podatnymi na propagandę, manipulację. Pan doktor to pomija i narzeka na to masowe  podróżowanie - "Nie mamy innej miary wartościowego życia" a mła od razu ma ochotę zapytać - My to znaczy kto? Ech, istotą życia jest doświadczanie, im więcej doświadczeń i im bardziej one różnorodne,  tym ono bogatsze. Tak to już jest. Nawet życie kontemplacyjne potrzebuje doświadczeń, by nie zmienić się w komorę deprywacyjną.  Dla jednych doświadczanie to podróże, dla innych praca z ludźmi a dla jeszcze innych tylko nieustanne czytanie czyli hym... żerowanie na cudzych doświadczeniach. Nie można mieć  z tego powodu że ludzie masowo podróżują ciężkiego, doktorskiego bólu dupy, który jest wyczuwalny w tym tekście. O nadużywaniu doświadczeń i czy coś takiego w ogóle  istnieje, a myślałam że o tym będzie ten tekst, wiem tyle co przed jego przeczytaniem. 

Zaczęłam od Elżbiety I i na niej skończę. Skąd nam się uplingło że kobita nosiła makijaż w stylu klauna? Przez wyobrażenia, nie poparte doświadczeniem. Różne mundre się wypowiadały i wypisywały jak wyglądał makijaż epoki elżbietańskiej, odtworzyć receptury i zaryzykować na własnej skórze, czy też poszukać kogoś kto to zrobi jakoś długo nikt nie chciał. Nikt inny tylko ludzie z akademickim wykształceniem przez lata upierali się że Elżbieta nosiła skorupę ołowianą na twarzy, co było niemożliwe z racji wieku, w którym zeszła z tego świata. Jakoś to snu z powiek nie spędzało licznym historykom i historykom sztuki, eksperci uznali że skoro o malowaniu twarzy przez Elżbietę najpierw głośno huczał  Kościół Katolicki, jej zajadły wróg, to prawda objawiona. To że tak po prawdzie nie ma żadnego dowodu na nadużywanie bielidła przez Elżbietę ze źródełek katolickich poza jedyną prawie że rzetelną informacją, czyli słowami pewnego ukrywającego się w Anglii jezuity, które zostały zapisane w  roku 1600 czy cóś blisko tego, pomijano. A reszta  opowiastek to wariacje na temat a nie konkrety. Jak się wgryźć w temat to się okaże że i ten  jezuita nie widział nigdy monarchini. Taa.... Teraz, kiedy mnóstwo ludzi doświadcza rzeczy i spraw, które kiedyś były dostępne tylko nielicznym, to  każdy niekumaty czuje się niemal w obowiązku  wejść do Luwru czy tam innego znanego muzeuma ( pretensje można mieć co najwyżej do muzeum że limity wejść za duże i tłok się robi ), niejaka Elen Parsons, wizażystka zatrudniana na planach filmowych i kolekcjonerka kosmetyków, po oblookaniu woskowej figury pogrzebowej Elżbiety, zadała sobie pytanie dlaczego  wizerunek królowej ... hym... jest cóś mało ikoniczny. Zdziwiło ją to co doczytała, ludzie rozpoznawali w wizerunku pogrzebowym królową. Drążyła temat i dotarła do profesor Fiony McNeil,  która od ponad 30 lat bada skutki zatrucia ołowiem i jest jedyną osobą, która przeprowadzała eksperymenty z użyciem kosmetyków z ołowiem sporządzanych wg. starych receptur. Empiria, Kochani, empiria. Dzięki wątpliwościom  wizażystki, to co było informacją w zasadzie medyczną wypłynęło  do mainstreamu  i pozwoliło historykom na weryfikację pojęcia "maski młodości", terminu wymyślonego w latach 70 XX wieku przez historyka sztuki Roya Stronga. Czasem to dobrze  kiedy wizażystka zamiast siedzieć na tyłku w domu,  ze swojej perspektywy rzuci okiem na  jaki artefakt i rozwali naukową hipotezę. Postuluję - wincyj wizażystek w muzeumach! Mogo sobie robić selfie na tle podobizn Elżbiety Tudor i "kompulsywnie kolekcjonować"  wrażenia . 

W ramach ozdobnika portrety królowej Elżbiety I. Zamiast  Muzycznika klip o współczesnym tynkarstwie. Jeżeli myślicie że współczesne kosmetyki  nie zawierajo szkodliwych substancji to ihaha! Za czasów młodości mła mówiło się umalować twarz, teraz raczej trzeba mówić namalować twarz.

niedziela, 20 lipca 2025

Udało się - urodzinowe refleksje


Mła zakończyła była właśnie swój wiek balzakowski i osiągnęła cyferki, które ludzie kojarzą ze starczym uwiądem. Hym... mła coś słabo kojarzy, chyba punkt istnienia zmienia punkt widzenia, że tak to ujmę. No aż tak staro się nie czuje, insi sprawiajo wrażenie że chcieliby żeby mła się tak czuła. Przede wszystkim rozsiewajo groźne przepowiednie jak to młodych nie będzie żeby się starymi zajmowali. Mła od dawna ćwierka ze system emerytalny do reformy i to rewolucyjnej ale durnie nazywający się politykami udajo że nie słyszo. Cała sytuejszyn zaczyna mła powoli  wnerwiać, najpierw  walczono z przeludnieniem, które naprawdę jest zagrożeniem, obecnie walczy się kretyńsko  z malejącą dzietnością, bo systemy emerytalne padną i ekonomia siędzie. Mam w dupie szalejących prognostów, te ich prognozy można o kant tej dupy potłuc. Czy ludzkość wymierała kiedy liczyła sobie dwa miliardy osobników, czyli na początku XX wieku? A gdzie tam, w ramach utylizacji nadwyżek wykonała dwa konflikty o zasięgu niemal globalnym, by nieco stan pogłowia zmniejszyć.

Spadek liczby ludności nie jest niczym złym, jak uczy historia tych co chcą się uczyć, bywa i tak że przyczynia się do rozwoju i wzrostu, vide to co działo się w Europie po epidemii z lat 1348 - 51. Mła uważa że to szybki przyrost populacji, w jedno stulecie o sześć miliardów, był czystą grozą a teraz sytuacja po prostu wraca do normy. Przyrost ludności to pierwszy objaw globalizacji, jako ludzkość wykorzystaliśmy zdobycze cywilizacji Zachodu i zaimplementowaliśmy je w krajach, w których system społecznych zabezpieczeń stanowiła duża liczba dzieci. Jakby było mało zachodnia agrokultura tak naprawdę rozwiązała problem głodu, obecne klęski głodu mają przyczyny polityczne. W skutek tego działania ludzkość spuchła, nasz gatunek stworzył taką liczbę osobników, która stała się zagrożeniem dla przetrwania tego gatunku. Nie trzeba nad tym zmniejszaniem się populacji biadać, trzeba się z tego cieszyć i dostosować system do nadchodzących zmian.

Słowo klucz - dostosować, nie przeciwdziałać.  Kiedy czytam  o przeciwdziałaniu to nóż mi się w kieszeni otwiera. Od razu mam przed oczami "przeciwdziałanie zmianom klimatycznym", które jest równie skuteczne co przeciwdziałanie promieniowaniu kosmicznemu. Nie da się zatrzymać czasu i zmian, chyba że się będzie zakrzywiać czasoprzestrzeń, to całe gadanie o powstrzymaniu czegokolwiek jest durne. Z perspektywy wieku, który właśnie osiągnęłam świetnie to rozumiem, dziesięć lat temu jeszcze nie byłam o tym święcie przekonana ale teraz mam w tej kwestii jasność. Trzeba się dostosować do zmian klimatycznych, przestać przekonywać ludzi do oczywistej nieprawdy o antropogennej zmianie klimatu ( temperatury na innych planetach naszego układu słonecznego nie rosną z powodu działalności ludzi  na Ziemi,  tylko z powodu aktywności naszej gwiazdy! ) i wreszcie zacząć robić coś właściwego z pieniędzy uzyskiwanych z tego oszustwa zwanego ETS  ( rządy i nierządy uwielbiają  podatki dla niepoznaki nazywane opłatami albo cłami, przy okazji których wprowadzenia wmawiają golonym właśnie baranom jak to zrobią im ciepłe sweterki z nowej wełenki ).

 Przy okazji można by choć trochę ograniczyć zatruwanie tej planety chemią, choć tu spadek liczby ludzi powinien pomoc najwięcej. Wbrew spiskowym teoriom dziejów depopulacja dokonuje się sama, przy kwiku beneficjentów dotychczasowego systemu, w którym niemal niewolniczy zapiendrol pozwolił na stworzenie klasycznej nowej, globalnej klasy próżniaczej liczącej jakieś nędzne promile. Znikające rynki to będzie koniec korpo, co Wam tu ewangelicznie wieszczę. Zasób ludzki zrobi się baaardzo cenny i nie uciekniemy przed wzrostem tej ceny w sztuczną inteligencję. Nowe narzędzie wygeneruje nową rzeczywistość z nowym społeczeństwem, sytuacja analogiczna do tej z maszynami parowymi i masową produkcją. Wraz z rozwojem kapitalizmu pojawiły się zabezpieczenia socjalne. Będzie się działo, mam nadzieję że dożyję tych zmian.

Kiedyś mła myślała że nie dożyje czterdziestki, w czym utwierdzali ją niektórzy mendycy. Hym... może stąd u mła takie  niedowiarstwo jeśli chodzi o mendycznych, jak i tzw. naukowe prognozy. W końcu jakoś tam się trzymam i tylko od czasu do czasu mła się ulewa na tematy zdrowia własnego i to nie tak że szczególnie jakoś cierpię na wpół znane medycynie schorzenia, tylko dopadają mła zwykle banalności, które ma od czasu do czasu każdy a o Złym Mzimu po prostu nie myślę, bo postanowiłam fiknąć w ciekawszy sposób. Mła nigdy jakoś nie była z tych, którzy żyją bo muszą i są   nieszczęśliwi z tego musu, szczęśliwie mnogość spraw, które dzieją się wokół niej nie zostawia mła czasu na temat refleksji nad  stanem jej własnego organizma. Jest jak jest, inni mają  gorzej, co nie wywołuje schadenfreude tylko uświadamia że mła jest po prostu szczęściarą.
 
Mła jest w ogóle człowiekiem sukcesu, np. śladu anoreksji u niej nie widać, he, he, he. Walczę z jadłowstrętem tak skutecznie że on zapomniał u mła występować. Grube ludzie so szczęśliwe, bardzo otyłe  so nieszczęśliwe ale takie zwykłe grubasy hedonistycznie żrące chrupkie pieczywko z masełkiem wydają się mła tą  szczęśliwszą częścią ludzkości i mła myśli sobie że dobrze że się do nich zalicza. Grube są wylewne, co akurat dla mła jest wskazane, bo mła jest introwertykiem, z tym że takim dobrze ukrytym, he, he, he. Aż nie chce mła się wierzyć że się jej udało i pięknie gruba i towarzyska jak papuga dożyła wieku słusznego, postaram  się to jeszcze dłużej pociągnąć, choćby dla jadowitej satysfakcji. Mój boszsz... jak mła dobrze rozumie Pabasię, która wkracza do gabinetu lekarskiego i od progu ćwierka - "Mam 87 lat, ważę  letnie125 kilo i nie schudnę
!" Mła do setki kilosków jeszcze daleko ale blisko do triumfalnego ćwierkania. Z roku na rok ten triumfalizm we mła narasta.
 

No i to by było na tyle tych urodzinowych wynurzeń, teraz mła napisze parę słów o fotach. Z ogrodu nic nie ma, bo mła tam zagląda jedynie z doskoku. Alcatraz teraz głównie zajmują koty i jacyś krewni Posrywka, sądząc z dobiegających nocą odgłosów. Jest za to fotka łąki, ciągnącej się za cmentarzem na którym jest pochowana moja rodzina. Odwiedzałam Dziadka Czesia i przy okazji pooglądałam trochę zielonego. Potem są focie Mrucia, Okularii i Ryjka, zwanego obecnie Franelowym. Cóś to jego futerko się nie zmienia. Następnie są fotki gryźliwego Baltazarka i Tytuska z Dżefikiem ( Titi siedzi, Dżefi zalega ).  A potem domowe foty stołowe, znaczy w kuchni mła. Kwitnący gymnolek, urodzinowe teramisiu mła, wykonane przez Gienię, klosze z IKEA, które mła troszki przerobiła, znaczy cóś tam dokleiła i pomalowała. Ostatnia fotka to zakończone zbieractwo bransoletkowe, przyznajcie ze londyński autobus wymiata. W Muzyczniku dziś solenizant, Czesiek śpiewa o czasie. 

sobota, 19 lipca 2025

Baltazar czyli kotomęt vel kotomenda

Baltazar, to małe mendziszcze, pogryzło usługującą mu ciocię. Zaczęło się od tego że Baltazarek, franca jeden, usiłował podgryzać Tytuska, któren jest kotkiem wrażliwym i troszki cykorzastym. Cio złapała Baltazara i do niego przemówiła, ogonem bił ale napady na Tytunia się skończyły. Nadszedł czas wymiany żwirku i mła przyciągnęła worek, coby kuwety napełnić. Ledwie dwa razy zanurzyłam w żwirku pojemnik a tu nagle wrzask i atak na mła z zębami. Dżizaas na szczęście tej kociej patologii, jako jedynemu ze stadka, przycięła nieco pazurki, bo mła by była nie tylko pogryziona ale i podrapana. Ryczał grożąco, wyglądał jak jedna wielka szczotka klozetowa i napadał na mła. Wyćwiczona przez odbicia  ukochanego Felicjana złapałam mocno za kark, tak żeby okręcić się nie mógł, polałam sznupę wodą żeby ząbki puściły  i zamknęłam samego w pokoju, coby sobie ochłonął. Przystąpiłam do ścierania własnej juchy i uspokajania Tytuska, który czkawki z nerwów dostał oraz czule przemawiałam do zdezorientowanego Dżefika. 

Jeżeli myślicie że mendziszcze Baltazarek w samotności przemyśliwał o błędach w swoim postępowaniu, to jesteście w "mylnym błędzie". Otóż wywrzaskiwał z pokoju "Otwórz te drzwi stara karwo to cię zagryzę!". Mła usiłowała w  czasie jego występów zapodać chłopcom chrupki na uspokojenie,  których z nerwów nie chcieli  jeść a  po tych nieudanych próbach zwalczenia stresu przez zajedzenie,  zwabiłam ich do drugiego pokoju, zamknęłam drzwi i przystąpiłam do rozliczeń z Baltazarem. Otworzyłam drzwi do pokoju rozmyślań uzbrojona w ścierkę i spryskiwacz i tym razem to ja zaatakowałam gada. Zwiał pod kanapę na której czym prędzej usiadłam. Groził mi spod kanapy więc uderzałam ścierką o podłogę tak żeby furczało. Co warczenie z jego strony to ja łup ścierą, w końcu mu się warczenie znudziło.  Wtedy wstałam, zamknęłam drzwi od pokoju i siedział sam.  Dopiero kiedy napełniałam  miseczki kolacyjką to zaprosiłam. Oczywiście przyleciał jakby nic się nie stało, chodząca przylepność słodyczasta - no wykapany kuzyn Felicjan!

Nie dałam się nabrać na tle plewy, nie takie numery z Felicjanem ukochanym przećwiczyłam i powiedziałam Baltazarowi że o jego ekscesach zawiadomię mame i tatełe i ostrzegę babcię, która ma przyjść do kotów w niedzielny poranek, żeby pod żadnym pozorem nie podchodziła do kuwet. Następnie golnęłam sobie na rozluźnienie i dodałam  że jest zakałą rodziny, patologią i kudy mu tam do Tytuska i Dżefika, którzy są tak grzeczni że ksiądz proboszcz by im kwiatki pozwolił w procesji sypać przed Najświętszym Sakramentem. Baltazar w ogóle do żadnej procesji nie zostałby dopuszczony ze względu na zagrożenie jakie by stwarzał dla księdza proboszcza i Najświętszego Sakramentu. Patrzałam na niego bardzo brzydko aż zaczął unikać mojego wzroku. Dobrze, niech wie gadzina że przesadził. Na odchodnym rzuciłam od niechcenia że poznam go z kuzynem Mrutkiem, wtedy wszystkie durne pomysły wyparują z Baltazarowego łebka natentychmiast. Mruciu swoje waży i madki tknąć nie da!

Wczoraj miałam plany że  pójdę do siostrzeńców via sklep zoologiczny, jakieś ziółka dla tej małej zgredzizny zakupię na stonowanie nastroju bojowego. Rozważałam też karne ograniczenie głaskań, Baltazar uwielbia być miziany. Nie złożyło się jednak i tak z gołą ręką do kocich siostrzeńców wystąpiłam. No i dobrze, bo Baltazar grzeczny jak ten prymus pierwszoklasista. Wyjątkowo poza tym uprzejmy wobec Tytiego i Dżefika. Czyżby rozmowa w sześć oczu została odbyta?  Mła na wszelki wypadek, coby Baltazar nie zapomniał,  podsuwała pod te niedobre oczka pogryzioną rękę i wypominki  uskuteczniała. Dopiero po jedzonku rzecz jasna, bo na pusty żołądek to Baltazarek mógłby nie znieść. Mła nie ma dobrego charakteru, zupełnie jak najmłodszy koci siostrzeniec, czułam mściwą satysfakcję kiedy Baltazar usiłował nie patrzeć na mła i był wyraźnie niemile zaskoczony pytaniem - "No i coś ty mały kurwiu  cioci narobił?"

wtorek, 15 lipca 2025

O zdrowiu i nie tylko

Nie dość mła  dostała w tym roku chorobami  bliskich i odejściem Najsłodszej, bach, oberwała z kolejnej strony. Wczoraj odbyła półtoragodzinną rozmowę z przyjaciółą, której mąż zachorował w najpaskudniejszy sposób, dający szansę na wyleczenie mierzalną w kategoriach cudu. Chory mąż, piątka zwierzaków i dwa etaty  do uciągnięcia - czujecie że z moją Doro nie było wczoraj najlepiej. Mła starała się być opoką, pocieszającą bez przesadnego optymizmu ale nie jakoś strasznie dołującą. Ciężko mła pomóc jakoś inaczej, bo dzieli nas spora różnica kilometrów. Postanowiłam wykonać w sierpniu paczkę z suplementami wzmacniającymi, sierpień w ogóle będzie dla mła czasem słania paczek. Do tej wczorajszej rozmowy byłam tylko zalatana i zmęczona użeraniem się z naszym systemem opieki zdrowotnej, vide Pabasia i Pan Dzidek,  teraz jestem zdołowana psychicznie i cóś słabo mła pociesza fakt że insze systemy opieki zdrowotnej też so do dupy. Mła  wie że chorowanie to nie wywczasy ale wkurwia ją do białości bezduszność systemu maskowana procedurami, zostawianie pacjentów samym sobie pod pozorem że  nie ma kasy w ochronie zdrowia. Oż kurwa, na wypierdalanie w błoto pieniędzy z okazji srovida były, na niebotyczne wydatki NFZ w kwestiach nieuzasadnionych są, szpitale windują pensje lekarzy do poziomu managerów dużych spółek a gdzie w tym całym wydawaniu kasy jest pacjent? Opieka zdrowotna to nie jest i nigdy nie powinien być biznes dla państwa, opieka medyczna nigdy się nie zbilansuje. To będzie zawsze worek bez dna, bo taka jest natura chorowania. Podatki płacimy nie po to by rządzący urządzali swoich krewnych na posadach opłacanych olbrzymią kasą w jakichś tam na wuj komu potrzebnych rozrośniętych radach nadzorczych,  wywalali je na megainwestycje typu stocznia, po której nawet stępka nie zostaje, na kasę "na dzieci" dla ludzi, którzy sami bezproblemowo mogą własne dzieci utrzymać, czy jak w Reichu  wydawali na migrantów, którzy przyjechali korzystać z socjalu i ani myślą brać się do pracy, za to organizują sobie dodatkową kasę wchodząc w struktury przestępcze. Upadek ochrony zdrowia to problem ogólnoeuropejski, zafundowali nam go zarządzający, którzy źle zarządzali kasą w systemie opieki zdrowotnej. Podnoszenie składek na system gówno daje, skoro system przecieka a nawet wybucha, vide srovidowa panika i możliwość zarobienia lewej kasy przez oficjeli z KE i tych z zarzundów krajowych. Na tym kryzysie tak się złodzieje obłowili co cud, konieczność rozliczenia tej bandy nadal nad nami wisi. To nie ludzie mają więcej kasy do worka kłaść, to rządzący mają nie kraść i ponosić odpowiedzialność za złe zarządzanie. Nie tylko polityczną. Jak państwo nie weźmie się za to, to prędzej niż później wezmą się za to ludzie. Cały czas ćwierkam o jednym, na świecie jest 8 miliardów ludzi, ludzi posiadających kasę nie z tej Ziemi jest tylko promil, tych, którzy mogą systemu "dla najbogatszych" bronić jest ledwie coś tam koło procenta, jak do tych miliardów ludzi dotrze że w kupie siła to dla Bezosów i Gates'ów 10 tysięcy dolców to będzie potężny pieniądz. A dotrze, nie miejcie złudzeń. Ci najbogatsi nie mają, dlatego tańczą na całego  na tym balu na "Tytanicu", przyspieszając nieuchronne.  Dobra, zapędziłam się w wieszczenie ale po prostu pewnych rzeczy  nie sposób mła nie łączyć: zaniku klasy średniej, spadku jakości kształcenia, fascynacji rządzących, tych z lewa i tych z prawa,  autorytaryzmem i próbie sprzedania tej fascynacji społeczeństwom liberalnym, oderwania elit od rzeczywistości, produkowania kasy bez pokrycia i wmawiania ludziom że to jest ich dług.  Hym... u nas ćwierkajo że my żyjemy w czasie przedwojennym, po mojemu to my żyjemy w czasie przedwstrząsowym, mam nadzieję że to nie okaże się być czasem przedrewolucyjnym, bo "rewolucja dla mnie to czerwone paznokcie". Systemy ochrony zdrowia pokazują to czego rządzący nie chcą nam pokazać, wyczerpania się możliwości zarządzania jakie dotychczas uprawiano. To sprawa znacznie wybiegająca poza kwestie NFZ, NHS czy niemieckich kas chorych, problem jest z tych najpoważniejszych. Mamy raka strukturalnego, oficjalne potwierdzenie diagnozy jeszcze nie nadeszło. Ilustracji dziś nie ma, w Muzyczniku jest stosowna piosenka z bardzo brzydkim tekstem.

niedziela, 13 lipca 2025

Weekendownik - zalatalnik odrzutowy

Ogarniam parę domów na raz, toczę boje na odcinku mendycznym w imieniu Pabasi i Pana Dzidka, w  przyszłym tygodniu będę  toczyła też w imieniu Kasiuleńki, która mimo apetytu nadal z niesprawną łapką, choć z opuchlizny nic nie wypłynęło i jakby się  zmniejszała, wychowuję koty, także trzech kocich siostrzeńców, które to koty są niedobre, roszczeniowe i bezczelne, kłócę się z Cio Mary, która uwolniona z ortez zaczyna uprawiać jakieś maratony, Mamelona widuję w przelocie. Tyle to u mła, czasu dla się bardzo mało a jak już ten czas przychodzi to mła pada i śpi. Odgrażam się wszystkim swoim, których w przelocie złapię, że wyjadę na wakacje, choć tak po prawdzie to nie wiem za co. W ramach osłodzenia  życia postanowiłam zrobić sobie jednak prezent w postaci promocyjnych perfum. Nie wiem jak to się stało że te perfumy zamieniły się w przecenione szklane dynie, promocyjną bawełnianą narzutę i takoż samo promocyjne lniane poszewki oraz szmatki z lumpeksu. Z pieniędzy na promocyjne perfumy jeszcze sporo zostało, więc ta promocja zdaniem mła nie była aż tak promocyjna. Przynajmniej na kieszeń mła. Dokupię sobie pachnące mydełko i też będzie git. Dobra, mła zaraz wychodzi do kocich siostrzeńców, zapodam Wam tylko parę domowych fotek i Wandę Warską w Muzyczniku. 

wtorek, 8 lipca 2025

Codziennik - nadlejnik?

Był upał to teraz będzie lejnik a właściwie to nadlejnik, znaczy nadciągnął do nas owiany mendialną grozą niż genueński. No i rzeczywiście leje, co w wypadku ogrodu mła jest ulgą nie z tej ziemi. Czy ta ulga nie zamieni się w koszmar to niestety nie wiadomo, mła ma nadzieję że nie powtórzy się taka sytuejszyn,  jaka miała miejsce jesienią zeszłego roku. Znaczy rzeki nam zostaną grzecznie w korytach a zapory będą trzymały. Mła odczuła ten niż, spadek ciśnienia podziałał na nią tak,  że spała popołudniem jak to śpięca królewna. Mła miała co prawda inne gryplany ale  ciało mła nie bardzo chciało się temu gryplanu podporządkować. Powieki mła opadli i nici z podrasowywaniania nićmi lnianego obrusa z plamą. Mła przysnęła najsampierw na siedząco, potem, znaczy po godzinie,  się z lekka ociewiuchała, przebrała w strój nocny i z dużym trudem dotarła do wyra, w którym natychmiast przysnęła na kolejne dwie godziny. Teraz nibym żwawa ale cóś tak czuje że do północy na jawie nie dotrwam.

Oczywiście są tacy, którzy wykorzystali słabość mła i zainteresowali się tym, czym nie powinni się interesować. Absolutnie nie powinni! Zwłaszcza że  mła informowała że odnóża powyrywa i farmę pcheł w futrze zapuści u każdego osobnika, który będzie grzebał w skrzynce z kordonkami i mulinami. Ryjek uparł się że będzie haftował, podobno wymiaukiwał że odtworzy taki wzór, co mu się przyśnił - myszki bawiące się z ptaszkami i że on na nich wszystkich postawi krzyżyki. Mła kiedy odkryła skutki jego hafciarskich prób to się ostro wydarła, w związku z czym Mrutek przystąpił do karania zafascynowanego hafciarstwem. Mła musiała interweniować żeby Mrutek nie postawił krzyżyka na Ryjku, Ryjek bowiem w ogóle przed Mruciem się nie bronił. Ryjek zawsze uważa że jak  Mrutek leje to znaczy że się należało, taki to kot z naszego Ryjka. Kasiulek ma małego ropnia na dolnej części łapki,  je ładnie. Helenka pojawia się wieczorami na parapecie. Okularia i  Sztaflik informują mła o jej pojawieniu. Nadal je na dworze.

No i to by było na tyle, fotki z chłopakami dla Kocurrka, dla Ninki  Wanda Warska w Muzyczniku.