poniedziałek, 25 listopada 2019

Codziennik - jesienne ostatki



Ostatnie  posty  to  były  "wartościowe"  i  "przemundre" to  teraz  sobie  mła poleniuszy  i  napisze  o  takim  zwyczajniku  co  się  u  niej  uzwyczajnia.  No  więc  mamy  jasność, ciepłość  i  w  ogóle  prądowy  full wypas a  zaraz  będziemy  mieli  rachunki za  te  radości.  Elektrowniane  i  zwyczajnie  robocze. Lokatorów  radośnie  ucieszyłam info  o  podwyżce  czynszu (  lepiej  teraz  niż  przed świętami, podwyżka  czynszu   i ho, ho, ho to  takie  jakby  dwuznaczne ).  Co  prawda  moja  podwyżka  to  blednie  przy tej śmieciowej ale  za  nowe  omiedziowanie  po  całości   i domofonik  in  spe (  niestety  musimy  zrobić  bo boimy  się podrzutków śmieciowych,  wszyscy moi  sąsiedzi  wykazali  zrozumienie )  trza się długiem  podzielić.  Na szczęście  za robociznę mogę  płacić  w  ratach bo  na  zarąbiście  drogi  materiał  było z  uzbieranych pieniędzów przez  mła.  Mła  zdążyła  po  robotach  podwórkowych (  koparka, piasek, peszwy, czterech  chłopów  do  zasypywania,  hektolitry  kawy i  ogarnianie  wyczynowe   kotów ) posadzić  wysadzone  rośliny  ( iryski, szałwie, rozchodniki i  czyśćce - działo  się ) i  nawet  wymyć   te  naszą  dziadowską  klatkę  schodową  (  w przyszłym  sezonie wreszcie malowanie  i naprawa  ścian, w  końcu  będzie  wyglądało  mniej  po łódzku ). Teraz przede  mną  rozmowa  z ubezpieczycielem a właściwie  ubezpieczycielką  i  negocjowanie   nowej  stawki (   jest  nowa  instalacja  i  dach  po  remoncie ). Tyle o spędzających  mła  sen  z  powiek  sprawach  kamienicznych.


Teraz  o kotach. Szpagetka  się  pochorowała i leczenie  zapowiada  się  na długie  bo  trza  oszczędzać   Szpagetkowe nerki. Choroba  wzięła  się  stąd  że madka  kotów  kupiła  dla  nich i  dla  kotów dochodzących wątróbkę kurzą. Wątróbka świeża i  z  dobrego źródła, dużo  jej  nigdy  nie  dostają ale  madka  chciała  sprawić  gadom  przyjemność ( bo one  wątróbkę  bardzo lubieją ).  Do łba madce  nie przyszło  że  Szpagetka  z  Mrutkiem zrobią  lotem  błyskawicy tzw.  słoneczny  patrol i  wyżrą  co  nie dla  nich  było przygotowane. Pochorowały  się od  tej  ilości  wątróbki  oba  ale  Mrutek  młodziak  to  nawet  leków  nie dostał,  Szpagetka  i  starsza i  dwa razy  od  Mrutka  mniejsza (  a jak  twierdziła  Gienia  obserwująca  żarciowe złodziejstwo Szpagetka  zeżarła  więcej  niż  Mrutek ) to jest po  podwójnej  dawce leków, na diecie, na  szczęście bez  konieczności nawet  bardzo lekkiego płukanka na  wszelki  wypadek. Oczywiście  wkarw  jest  na madkę bo to przez nią a nie przez kocie  łakomstwo.   Mrutek  protestował  z  powodu  diety  a  Szpagetka  protestowała  bo  lubi. W  ostatnich  dwóch  tygodniach  koty  w  ogóle  dawały  popisy.  Najsampierw  Mrutek  postanowił  pojeździć z  koparkowym  i wlazł  do kabiny, zainstalował  się   i  ani  myślał  wyjść.  Jak  Mrutek  wlazł  to  Sztaflik  też   poczuła  że powinna.  Na szczęście  koparkowy  ma  w  domu  koty,  zrozumiał,  wyraził  współczucie  i pomógł  mi  zanieść  do  domu porykujących protestacyjnie amatorów obsługi  koparki.  Potem  był wstyd  przy  elektrykach.


Nasze  kociambry  zoczyły w  Alcatrazie Ocelota 2  ze  świtą i  postanowiły  wystąpić na ścieżkę  wojenną. Ustawione na  dachach  szopek   najsapmierw ostrzegawczo   ryczały ( mła  zapodała  krótko electrician chief  - "Bogurodzica" ) a kiedy w wyniku  tego  ryczenia  dołączył  do  nich  Epuzer (  wojska litewskie ) ruszyły  do  boju.  Z naszej  strony  najbardziej  oberwała  Okularia, po  stronie  fabrycznych  taki pręgowany  szaraczek, który jest w fabryce  od  niedawna  i  dopiero ma  być kastrowany w  przyszłym  miesiącu.  Oczywiście   odgłosy  dobiegające  z  ogrodu   to  takie były że  tylko   TOZ wezwać.  Po  bitwie Mrutek  i  Sztaflik szczęśliwe  jakby  im  kto  abonament  na  śledzie  zaproponował,  Epuzer  chciał  żarła za  "przyjacielską  przysługę", Szpagetka  wylizywała  karczycho  Okularii, która  parskała ze  złości (  "Jak  bym  dopadła  tego  Rudego  Gnoja!"  ).  Po  drugiej  stronie  siatki strażnicy  skarmiali drużynę  Ocelota 2.  Taa... koteczki.  Na  zakończenie kocich  opowiastek -  madka  odkryła że  Mrutek  jest wszystkożerny.  Ukradł i  zeżarł szwedzkiego  sucharka z  borówkowym  dżemem.    Jedyne  co  mu  nie pasiło  to  brak  serka mascarpone, który  był  rozsmarowany  na  drugim  sucharku.  Było  "Madka  dej sucharka  z mascarponem,  no  dej!" Madka jest  przerażona  apetycikiem  syncia,  poszedł w  Danusia  i  Laliego,  nic  z  wytwornego niejadkowania Felicjana (  Felutek  jadł  tylko  to  co chciał, nawet  jak  to  nie było  dla  niego, swoim  żarełkiem, szczególnie  tym  prozdrowotnym   potrafił   gardzić ). Na  fotach  rekonwalescenty  -  Mrutek  i Szpagetka.




Poza  kocio i poza domowo to mła  pogubiła  się  w  politycznym  teatrum  i  na  razie  jest na  etapie oglądania  farsy w  której  nie  wie  kto  jest  zdradzanym  mężem a  kto  niedowidzącą  żoną.   Snu  jej  to  z powiek  nie spędza bo tzw.  niewidzialna  ręka  rynku  za  jakiś  czas zmieni  nam  obsadę przedstawienia.  Mła ma  tylko  nadzieję   że  nie będzie  wystawiana  tragedia. Dziś  wieczorkiem  mła  ma  się  zamiar  ukulturalnić  w  towarzystwie   Mamelona i kto  wie  czy  nie  Słąwencjusza, najmłodszej  sister i  jej  boyfrienda  (  ksywa   "Gorsecik" ale  nie ma  się  z  czego śmiać bo leczenie kręgosłupa w Cebulandii to  igranie  z  losem  ).  Idziemy  do  kina  na   nowy  film  Scorsese, podobno  kawał  dobrego  kina ten  "Irlandczyk". Młą  się należy  bo mła  nadal  pracuje  nad  mebelkami i nawet  zaatakowała  szwagra  w  sprawie meblowej ( patrzał  na  nią  z obrzydzeniem, czemu  trudno  się  dziwić   bo właśnie  był  przejazdem  w  drodze z roboty  w której uskutecznia  renowację  organów i ma  drewnowstręt poroboczy ). Mła  jednak  zajadle  krążyła  wokół  tematu, jedno  co  ją  powstrzymywało  od  naprawdę  namolnego meblonudzenia  to  konieczność  zapłacenia  za opał  na  zimę  i  dług  lekstryczny.  To u mła studzi  chęć  natychmiastowego mebloróbstwa (  do  którego  niestetyż  kaska  jest potrzebna ). Spokojnie, mła  się  odkuje  i  wróci  do  tematu a  na  razie  będzie  robiła  co  może  w  tzw.  zakresie  własnym.

Mła  zakończyła też tegoroczny  sezon  leśny,   bywszy  w lesie  z  Mamelonem  i  Sławencjuszem i upolowawszy  dwie  gąski  siwki.  Jednak  lasy  zasypiał  i  nie  trza go było  budzić.  Troszki  tylko pochodzilim  i  zrobiliśmy  nawrotkę.  Fotki  leśne  są i płucka  z  lekka  przewentylowane  i zdziwności  zapamiętane.  Bo listopadowy  las to  całkiem  insza  bajka, wyrastają rośliny   których istnienia  mało  kto  jest świadomy,  różne takie   tajemnicze  grzybki robiące  dywany, zdziwne  porosty, które  najprawdopodobniej  rosną   sobie przez  cały  rok ale w listopadowym na  wpółśpiącym  lesie  przykuwają wzrok i  zdumiewają paletą  barw.



Mła  przeżywa  fascynację bo las pokazał  jej  coś  nowego, taką  ukrytą  twarz. W  Polszcze  do  lasu  podchodzi  się  merkantylnie,  a to jagódki a  to  grzybki -  odwiedza  się  las  w  sezonie zbiorów. W  listopadzie obecność ludzi w  lesie  jest prawie  żadna  i  dzięki  temu   można  zobaczyć całkiem  inny   las, choć  wyjeżdża  się  do  niego  pod  pozorem  zbierania  grzybów, he, he, he. W  takim  lesie  zwierzęta  są  mniej  płochliwe, grzyby  nieznane  i  tajemnicze a  zapach intrygujący. Poniżej zamieszczam  fotki  lasu  zdobywającego  dawne  ludzkie  siedziby, bezczelnie  przyznam  że  ten  las  zdobywczy i  nieco groźny   napawa  młą  nadzieją. Może  się  uda  i  nie  ukatrupimy  wszystkiego (  hym... Matka  Natura  nas  ukatrupi a potem na  nas zarośnie i tylko  sumaki obce lasowi  będą świadczyły  o  naszej  w  nim kiedyś  tam  obecności ).



8 komentarzy:

  1. Masz Ty się z tymi kotami :D Zdrówka im życzę a Tobie cierpliwości. Super zdjęcia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz chorują te co się wcześniej nie załapały. Tylko przeziębienie sobie wybrały zamiast zatrucia. :-/

      Usuń
  2. A ja tam lubię twoje mundre posty! Człowiek ma okazję trochę kultury nabrać :-) Twój post ocieka pochmurną jesienią, ale nad wyraz jest uspokajający. Podobają mi się te porosty. Mam takie na jednym konarze śliwy i jak już niczego nie ma w ogrodzie do focenia, biorę obiektyw makro i je niepokoję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. E tam, kultury. Kulturki co najwyżej bo mła jest średnio kulturalne ( hym... tak naprawdę to trochę mniej niż średnio ). U nas dziś z pogodą lepiej ale wczoraj był paskudny listopad, mgielny i wilgotny. Dzień z wczesnym mrokiem. Łeee!

      Usuń
  3. a to z tła taka bardziej Baronowa Krzeszowska ;P
    tera już mi się puzzle poskładały skąd u tła takie nieczęste somsiedzkie zażyłości ;P
    listopad i grudzień należy przespać a w okresie świątecznym najlepiej się zdematerializować.
    ale, ze wontrupka ? moje wprawdzie nie lubio ale nigdy z okazji świeżyzny nie chorowały.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty się zając śmiej z tych Krzeszowskich i somsiedzkich! Zobaczysz, zobaczysz! Jeszcze nie wiem co ale zobaczysz! ;-)
    Wątróbki było za dużo, a nawet polędwica wołowa w nadmiarze szkodzi ( czego niestety nie jestem w stanie sprawdzić osobiście ze względu na cenę onej ). Od wczoraj jakby lepiej pogodowo ale ogólnie to jest dodupnie. :-/

    OdpowiedzUsuń
  5. ja się nie śmieję, ja podziwiam :D mamy w planach wynajmowanie domu nad Ołszynem i najbardziej w tych planach przerażają mnie kontakty miedzyluckie.
    moje nie takie delikutaśne, mrożone, mielone mięso wołowe z Lydla musi starczyć, codzienna, poranna dawka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kontakty wszelakie so niebezpieczne, drucika nie można wkładać bo porazi. ;-D
      U mła kotony żro trzy razy dziennie ale so za to grymaśne ( wszystkie oprócz Mrutka, ten zjadłby nawet miskę gdyby dała się nadgryźć - troszki utył ostatnio, mła zauważyła że cóś ciężko się jej go podnosi ). Słońce mamy, od razu lepiej! :-)

      Usuń